Planetoida

PlanetoidΩ zauwa┐ono zdecydowanie za p≤╝no. Porusza│a siΩ z ogromn▒ prΩdko╢ci▒ i od dnia, w kt≤rym zaobserwowa│ j▒ jaki╢ astronom-amator, do kolizji pozosta│o niespe│na trzy miesi▒ce. Faktu tego nie uda│o siΩ w│adzom zachowaµ d│ugo w tajemnicy. Zw│aszcza, ┐e obiekt zacz▒│ siΩ kruszyµ na krawΩdziach i od│amki utworzy│y, widoczny na niebie nawet w dzie±, olbrzymi napis "NA ZIEMI╩ LECI PLANETOIDA".

PlanetΩ opanowa│ chaos. Mordowano i gwa│cono kobiety i starc≤w. Rzeki sta│y siΩ czerwone od krwi niemowl▒t, kt≤rych g│≤wki unosi│y siΩ na powierzchni ku uciesze wΩdkarzy, bo wielkie "jak prosiaki" wΩgorze "╢wietnie bior▒ na g│≤wkΩ". Rolnicy oddawali siΩ orgiom z krowami. Poloni╢ci biegali jak szaleni po ulicach pisz▒c na murach wyrazy przez samo "h".

W siedzibie Pentagonu prowadzono gor▒czkowe rozmowy:

- Panie Prezydencie! - g│os zabra│ wysoki rang▒ wojskowy, kt≤ry lubi│ filmy o wojnie w Wietnamie i mia│ kompleks ma│ego cz│onka. - ProszΩ o zezwolenie na u┐ycie broni nuklearnej. Wy╢lΩ moich ch│opc≤w, niech skopi▒ dupΩ temu kamieniowi!

- Hmm... - prezydent wymownie podrapa│ siΩ w skro±. - ProszΩ o opiniΩ naukowc≤w.

- To nie jest dobre rozwi▒zanie. úadunki podziel▒ tylko obiekt na mniejsze kawa│ki, kt≤re i tak spadn▒ na ZiemiΩ. Mo┐na by odchyliµ trajektoriΩ obiektu seri▒ wybuch≤w j▒drowych ale potrzeba na to parΩ lat a nie miesiΩcy! Niestety, bro± nuklearna nie uratuje Ziemi.

- Panie Prezydencie! Ja, ja mam pomys│! - wyrwa│ siΩ jaki╢ kole╢ - Trzeba zrobiµ du┐▒ dziurΩ w Ziemi, wsypaµ tam kupΩ prochu i jak podpali siΩ lont to Ziemia przesunie siΩ trochΩ w bok przez co...

- Tia... We╝cie go, ku╝wa, bo normalnie... Jeszcze jakie╢ propozycje? Cisza.

- Nie ma... Rozumiem... A co siΩ stanie gdy planetoida uderzy w ZiemiΩ? Jakie mamy szanse przetrwania?

- Praktycznie ┐adne. - ponownie odezwa│ siΩ naukowiec -20% ludno╢ci zginie ju┐ przy samym uderzeniu. NastΩpnie w atmosferΩ wznios▒ siΩ ogromne ilo╢ci py│u, kt≤ry przes│oni ╢wiat│o s│oneczne na kilka lat. Ro╢liny nie bΩd▒ rosn▒µ. Ju┐ po kilku miesi▒cach sko±cz▒ siΩ zapasy ┐ywno╢ci. Wszyscy umr▒ z g│odu...

- C≤┐... Pozostaje nam modliµ siΩ... - prezydent zmarszczy│ siΩ. - Dajcie tu telewizjΩ, przem≤wiΩ do narodu...

Wtedy w drzwiach otwartych kopniakiem stan▒│ On. Taki Nijaki. A w rΩku dzier┐y│ Kartek Plik.

- Panie Prezydencie, s│ysza│em, ┐e zbiera pan r≤┐ne pomys│y. Mam tego trochΩ... hyyy...- ucieszy│ siΩ jak cymba│ - na przyk│ad: jak przerobiµ antenΩ pokojow▒ na antenΩ militarn▒, albo...

- Ju┐ dobrze... DziΩkujΩ panu za dobre chΩci, ale to ju┐ nie ma sensu...

- ...albo: jak unikn▒µ kolizji z planetoid▒...

- Taaa? Wie pan?

- Jasne. Jak pewnie zauwa┐yli╢cie nie jest to zwyk│a planetoida...

- A na czym polega jej odmienno╢µ? ...chodzi pewnie panu o to, ┐e utworzy│a napis "NA ZIEMI╩ LECI PLANETOIDA"?

- Eee... Oczywi╢cie, ┐e nie. To tylko zbieg okoliczno╢ci, r≤wnie dobrze mog│o byµ napisane "ALWAYS COCA-COLA". Chodzi o co╢ innego: czy to nie dziwne, ┐e zosta│a zauwa┐ona tak p≤╝no?

- No... Przy takiej prΩdko╢ci... Poza tym do ko±ca by│a zas│oniΩta prze Jowisz...

- No w│a╢nie. A Jowisz, jak wszystkie planety, kr▒┐y wok≤│ S│o±ca. Tor lotu planetoidy jest conajmniej dziwny... Nikt nie zwr≤ci│ na to uwagi? Wszyscy spojrzeli na G│≤wnego Astronoma, kt≤remu uszy p│onΩ│y ze wstydu.

- Yyy... tego...

- Stul, kurwa, pierdolony pysk, skurwysynu. - powiedzia│ ciep│o, jak przysta│o na prezydenta, prezydent, po czym zwr≤ci│ siΩ do Nijakiego. - Chyba zaczynam rozumieµ o co panu chodzi...

- Niech pan przeczyta m≤j Plan Ratowania Planety. - poda│ prezydentowi KartkΩ Zapisan▒ Tekstem.

Prezydent czyta│ i czyta│ a jego oblicze rozchmurza│o siΩ i rozchmurza│o.

- Dajcie tu telewizjΩ, przem≤wiΩ do narodu.

*          *          *

W kafejce "Rose" na Acacia Avenue, przy stolikach z parasolami siedzieli pogodni ludzie i u╢miechali siΩ do siebie. Rozmawiali o codziennych sprawach, o pracy, o ostatnim odcinku popularnego serialu telewizyjnego, o tym, jak to dobrze, ┐e Ziemi nie grozi zderzenie z planetoid▒, o pogodzie, o kwiatkach. Po chodniku spacerowali biznesmeni z gazetami, ch│opaki z dziewczynami, matki z dzieµmi, policjanci z pa│kami.

Zgodnie z obliczeniami naukowc≤w, dok│adnie o 14:37 niebo otworzy│o siΩ. W towarzystwie potΩ┐nego huku eksplozji i morza ognia w atmosferΩ ziemsk▒ wtargn▒│ przesz│o dwukilometrowy obiekt.

Nikt z ludzi na ulicy nawet nie drgn▒│. Jakby nikt niczego nie zauwa┐y│. Jedynie matki pobieg│y za berecikami, kt≤re spad│y dzieciom z g│≤wek a s│uchaj▒ca czΩ╢µ ludzi z kafejki przechyli│a lekko g│owy w bok i zbli┐y│a siΩ do swoich rozm≤wc≤w aby ich lepiej s│yszeµ w ha│asie.

Planetoida wyda│a z siebie potΩ┐ne, niby puszczone w zwolnionym tempie przez gigawatowe g│o╢niki: "PHI!", gwa│townie zmieni│a kierunek i odlecia│a w przestrze± kosmiczn▒, obra┐ona.


Ten tekst pochodzi ze strony 5000s│≤w.
Prawa autora tekstu zastrze┐one.