Dariusz Pi≤rkowski - teksty


Kontakt z Dariuszem Pi≤rkowskim: dariusz.piorkowski@hydro.com.






Vogue la galere!



"Czy nie m≤wi│em wam? Prawda jak to, ┐e pijΩ ten porter: gdyby wydawa│ ostatnie tchnienie, spr≤bowa│by ciΩ przekonaµ, ┐e ╢mierµ jest ┐yciem"
James Joyce, "Ulisses", prze│. M.S│omczy±ski

- Panie doktorze, panie doktorze! - wo│a│a pielΩgniarka trzymaj▒c niemowlaka na rΩku. Po│▒czony jeszcze ze swym pierwotnym ╢wiatem zwisaj▒c▒ pΩpowin▒ i ociekaj▒cy wodami p│odowymi nowy mieszkaniec Ziemi dumnie prezentowa│ w│asne insygnia przynale┐no╢ci do p│ci. Nie p│aka│ mimo wrzask≤w kobiety w czepku oraz kilku klaps≤w z jej rΩki ( profilaktycznych, co poniekt≤rzy pedagodzy rodzinni nazywali lub wci▒┐ nazywaj▒ "za ┐ywota" ) ale mo┐e to i lepiej bo zwyk│a krz▒tanina i rutynowe czynno╢ci powtarzaj▒ce siΩ setki milion≤w razy od zarania dziej≤w przy porodach tym razem by│y o wiele bardziej nerwowe, tak┐e po╢pieszne i co gorsza nad wyraz ha│a╢liwe. Gdy┐ nie tylko ╢mierµ oznacza│a narodziny.
- Panie doktorze! - dziewczyna w kitlu by│a nieustΩpliwa choµ do brzasku by│o daleko i lekarz pewnie zmΩczony gdzie╢ przysn▒│. - ProszΩ szybko .à szybciej, na mi│o╢µ bosk▒ ! - g│os jej zacz▒│ siΩ za│amywaµ i podnosiµ jednocze╢nie gdy trzymaj▒c niemowlaka na jednym rΩku drugim obmywa│a go ostro┐nie pod letni▒ ( aby na pewno? ) wod▒ z kranu. Jej asystentka, no bo przecie┐ nie mog│a nazywaµ siΩ po prostu salow▒, po zaaplikowaniu zastrzyku morfiny umieraj▒cej kobiecie jednym ciΩciem przenios│a ch│opca do ╢wiata ziemskiego. Zgrabnie zawi▒zany fioletowy koniuszek stercza│ z ma│ego brzuszka niczym sp│awik uwolniony od ┐y│ki, wΩdki i wΩdkarza. Rzek│by poeta, ten pierwszy krok w chmurach ( oby! )oznacza│ na nowo odrastaj▒c▒ pΩpowinΩ zwi▒zk≤w z innymi, tysi▒ce pΩpowin, kt≤rych p≤╝niej nie mia│ kto odcinaµ. O paradoksie czy ty rz▒dzisz ╢wiatem? Gdy ch│opiec by│ poddawany zabiegom zawijania w ogromn▒ i miΩkk▒ pieluchΩ ( to jest substytut ciep│a i swobody stanu prenatalnego) z oddali us│yszeµ mo┐na by│o cz│apanie. Wreszcie. Stawa│o siΩ coraz g│o╢niejsze a pomiΩdzy krokami s│ychaµ by│o mruczane pod nosem postΩkiwania:
- Ani chwili spokoju, czego tam chc▒. ªwiat siΩ wali, czy co?.à
Po chwili w drzwiach izby porodowej, ju┐ uspokojonej, wyciszonej, nawet nieco nadmiernie przyt│umionej pojawi│a siΩ rozczochrana czupryna cz│owieka w bia│ym, rozpiΩtym fartuchu. Wszed│ jakby z wahaniem, rzuci│ okiem na le┐▒c▒ bez dechu kobietΩ z przekrwion▒ twarz▒ i uniesionymi jeszcze, zastygaj▒cymi udami i zwr≤ci│ siΩ do starszej pielΩgniarki
- Zmar│o siΩ biedaczce? Tak jak przewidywa│em. No co tam, jakie╢ problemy z bobasem?- spyta│, po czym strasznie rozgada│ staraj▒c siΩ ogarn▒µ sytuacjΩ i przygl▒daj▒c siΩ nowemu ┐yciu - I czego tak siΩ drzecie? Jeszcze zbudzicie naszego ma│ego ch│optasia. Waga prawid│owa? Okey. To najwa┐niejsze. Co? Nie ma ga│ek. Obu? To mo┐e i lepiej, h│e, h│e. Mam pomys│, w│a╢nie czyta│em o tych z G≤ry. No, tym czwartym filarze. Mo┐emy spokojnie go tam przes│aµ. I tak w ko±cu jest teraz podrzutkiem. Nikt nie bΩdzie pyta│ - m≤wi▒c to odwr≤ci│ siΩ i cz│api▒c zniechΩcony i znudzony z powrotem do dy┐urki zacz▒│ nerwowo przerzucaµ strony popo│udni≤wki. No, mam ! - upewni│ siΩ choµ nikt go ju┐ nie s│ucha│ i zaznaczy│ markerem fragment artyku│u :" zgodnie z wyci▒giem z kodeksu etycznego Stowarzyszenie Kr≤lewskich Ubezpieczycieli Emerytalnych test genetyczny jest rozumiany jako badanie wzoru DNA dla sprawdzenia, czy nie r≤┐ni siΩ od normalnego. W interesie samych zainteresowanych ( Ale jΩzyk! - z dezaprobat▒ zamrucza│ pod nosem lekarz ) ubezpieczeniami u os≤b nie zdradzaj▒cych objaw≤w nienormalno╢ci badanie jest prewencyjne". Przebieg│ oczyma dalej i zaznaczy│ szerokim, pomara±czowym k≤│kiem kolejny fragment: "przy ubezpieczeniach na ┐ycie powi▒zanych z hipotek▒ domu klienta o sumie przekraczaj▒cej 100 tysiΩcy funt≤w wyniki test≤w nie bΩd▒ brane pod uwagΩ, je╢li dzia│aj▒ na niekorzy╢µ klienta. ¼r≤d│em po┐▒danych informacji bΩd▒ historia rodziny i dokumenty lekarskie"
***
Aleks de Jama wszed│ do jaskini po│o┐onej powy┐ej zabudowa± schroniska. By│a zaadoptowana i jednocze╢nie zakamuflowana do╢µ zmy╢lnie przez Zgromadzenie Filar≤w pod potrzeby celi pustelniczej. W▒skie wej╢cie zosta│o okute w dΩbowej o╢cie┐nicy. CiΩ┐kie drzwi nie otwiera│y siΩ na o╢cie┐, tyle tylko by m≤g│ przecisn▒µ siΩ pojedynczy cz│owiek. Wewn▒trz panowa│ mrok a zatΩch│e powietrze ╢mierdzia│o ple╢ni▒, odchodami i sk≤r▒ jaszczurek. Boris jej nie spo┐ywa│. By│o to wbrew jego logice przetrwania a tak┐e nakazom. To znaczy g│≤d jeszcze pozwala│ dokonywaµ wyboru i Boris ╢wiadomie odrzuca│ twarde kawa│ki od soczystych i miΩkkich korzonk≤w. Na razie. Niespodziewanie ciΩ┐kie drzwi trzasnΩ│y i karcer powr≤ci│ do prawid│owego stanu. Ciemno╢ci. Niezwyk│ego tylko dla jednego z nich. Nie by│o s│uchaµ ┐adnego kapania wody. Aleks de Jama wyj▒│ pude│ko zapa│ek z kieszeni i zapaliwszy jedn▒ z nich ujrza│ w k▒cie skulon▒ postaµ z g│ow▒ wtulon▒ w ramiona. Obdarte ubranie zwisa│o na chudej posturze mΩ┐czyzny. WiΩc jednak tutaj by│. P│omie± szybko zgas│. Aleks de Jama doby│ z kieszeni kawa│ek ╢wieczki i trzymaj▒c go w d│oni wyci▒gn▒│ z pude│ka kolejn▒ zapa│kΩ. TrzΩs│y mu siΩ ju┐ rΩce. W przera╝liwej ciszy nads│uchiwa│ jakiegokolwiek szmeru. Prawie s│ysza│ oddech tamtego. Strach wype│z│ teraz na dobre i obj▒│ go swymi mackami. Serce wali│o coraz mocniej. Potar│ siark▒ o bok pude│ka i szybko podstawi│ bia│y koniec ╢wieczki. Skupiony na knocie, kt≤ry jednak by│ rozpaczliwie za kr≤tki , k▒tem oka na po│y pod╢wiadomie zerka│ na skulon▒ postaµ. Topi▒ca siΩ stearyna zaczΩ│a parzyµ palce gdy kolejna zapa│ka dokona│a swego ┐ywota. Wr≤ci│a jeszcze gorsza ciemno╢µ gdy us│ysza│ szmer. Cofn▒│ siΩ odruchowo choµ powoli traci│ orientacjΩ gdzie s▒ drzwi. Pr≤buj▒c wyj▒µ jeszcze jedn▒ zapa│kΩ nieuwa┐nie odwr≤ci│ pude│ko i tylko us│ysza│ s│abe d╝wiΩki spadaj▒cych drewnianych patyczk≤w na pod│o┐e. Rozsypa│y siΩ. Nie by│ to czysty d╝wiΩk a wrΩcz przyt│umiony, zamortyzowany wiΩc posadzka musia│a byµ pokryta jak▒╢ mazi▒, t│uszczem, ╢luzem? Brudem? Ka│em? Aleks de Jama upu╢ci│ ╢wiecΩ i rozci▒gn▒│ ramiona szeroko, niczym gimnastyk przed skokiem. Sta│ nieruchomo. Potem skuli│ siΩ w sobie, jakby pr≤buj▒c znikn▒µ. Nie wiedzia│ gdzie jest wyj╢cie a gdzie k▒t ze skulonym Borisem. Ba│ siΩ schyliµ po zapa│ki by b│▒dz▒c▒ rΩk▒ po pod│odze nie natrafiµ na przemykaj▒ce jaszczurki lub pozostawione resztki. Zacz▒│ m≤wiµ:
- Doskona│o╢µ jest definiowalna i ma wiele form. Zale┐y od warstwy ╢wiata, wymiaru rzeczywisto╢ci w kt≤rej jest poszukiwana. Jest absolutem relatywizmu. Czy┐ istnieje z│o╢µ, nienawi╢µ, lub mi│o╢µ bez sposobno╢ci jej odbierania i nadawania ? - zawaha│ siΩ na chwilΩ bo w ciemno╢ciach nie widzia│ ┐adnej reakcji by zaraz ci▒gn▒µ dalej - Bez zmys│≤w nie mo┐emy odczuwaµ zimna, ciep│a, ale gdy nasz organizm umrze nasze cia│o zgnije, natomiast bez mi│o╢ci mo┐emy ┐yµ nadal.
- Czy┐by? A przysz│o╢µ ? - odezwa│ siΩ Boris - My╢la│e╢ o niej? Przecie┐ j▒ znasz. Wszyscy tak na dobr▒ sprawΩ j▒ znamy. Bo umiemy przepowiedzieµ, w kt≤rym miejscu bΩdzie Wenus za tysi▒c lat od dzi╢. Czy┐ to nie wspania│e?. Umiemy przepowiedzieµ co╢ co z pewno╢ci▒ stanie siΩ w tak odleg│ej dla nas przysz│o╢ci, ┐e prawie niewyobra┐alnej-
- No dobrze, a co z nami? - Aleks de Jama podchwyci│ natychmiast temat wyszukuj▒c sta│e punkty rodz▒cej siΩ w│a╢nie teorii. Boris replikowa│ podni≤s│szy siΩ z legowiska. Pocz▒│ zataczaµ ciasne krΩgi wok≤│ niewidocznego go╢cia:
- Owszem, wydaje siΩ to paradoksem, ┐e znaj▒c przysz│o╢µ planet, gwiazd czy nawet zdarze± na Ziemi, nad kt≤rymi nie mamy i nie prawdopodobnie nie bΩdziemy mieli nigdy kontroli, dla przyk│adu nad nastΩpowaniem nocy po dniu... to znaczy przecie┐ wiesz, ┐e za um≤wiony czas, kt≤ry obaj sobie mierzymy zegarkami i bΩdzie on mniej wiΩcej taki sam, wstanie nowy dzie±, zrobi siΩ jasno i zaczn▒ ╢wiergoliµ ptaki... nie podejmuje siΩ na og≤│ lub bardzo rzadko roli przewidzenia co te┐ siΩ stanie z nami. A przecie┐ jest to takie proste, wrΩcz oczywiste, niesione tak zwan▒ kultur▒ od tysiΩcy lat i odrzucane przez kolejne pokolenia po to tylko by siΩ okaza│o rzeczywisto╢ci▒
- Jak to, czy ty wiesz coà -
- Aleksie de Jama - przerwa│ mu Boris - przecie┐ wiesz co bΩdzie z tob▒ jutro, za tydzie± czy dwa. Wiesz, ┐e nie uciekniesz st▒d, ani znik▒d indziej, o w│asnych si│ach, ┐e umrzesz wkr≤tce. Kiedy? To kwestia definicji czasu. Dla jednych za rok dla innych à te┐ za rok ale mierzony inaczej. A tak naprawdΩ czy wa┐ny jest wobec kilkunastu tysiΩcy dni, kt≤re prze┐y│e╢ ten dok│adnie wyznaczony jeden? Czy to bΩdzie wtorek czy ╢roda? Na dobr▒ sprawΩ przecie┐ m≤g│by╢ i to zaplanowaµ, ale czekasz. Czekasz. Na co?
- Czekam - odpar│ Aleks de Jama dla kt≤rego nagle gwa│towne wtargniΩcie ╢wiadomo╢ci o nieuchronno╢ci odej╢cia zda│o siΩ zbyt przyt│aczaj▒ce. Jego odpowied╝ zosta│a wyartyku│owana krzykiem - Tak, czekam! Czekam!

Aleks de Jama wydosta│ siΩ po╢piesznie, niemal uciekaj▒c z podziemi, stan▒│ na grani i przys│oni│ rΩk▒ oczy przed bolesnym wtargniΩciem blasku. Nie by│o to jednak ╢wiat│o s│oneczne ale biel morza mgie│ spowijaj▒cej doliny. By│o bezwietrznie i gor▒co, najwyra╝niej nast▒pi│a wiΩc inwersja temperatury. Cisza bor≤w limbowych na halach poni┐ej by│a niepokoj▒ca. Bolesna jaskrawo╢µ otoczenia wdziera│a siΩ do m≤zgu mΩ┐czyzny. Zdawaµ by siΩ mog│o, ┐e oto wracaj▒ majestatyczne, nieuniknione, spodziewane wszak lodowce wypiΩtrzane si│▒ swoich nastΩpc≤w i wpe│zaj▒ce na strzeliste wierzcho│ki zimnymi jΩzorami, po┐▒dliwie li┐▒cymi p│aty wiecznych ╢nieg≤w w kot│ach. Widoczno╢µ spada│a szybko do zera wiΩc Aleks de Jama z przekrwionymi oczami rzuci│ siΩ trawersem w kierunku pobliskiej koleby. Przebiegaj▒c zahaczy│ nog▒ o ostry, wystaj▒cy znienacka na tej koziej perci od│amek skalny, rozdar│ spodnie i poczu│ przeszywaj▒cy b≤l w chwili pierwszego upadku. Silnymi rΩkoma zamortyzowa│ czΩ╢ciowo impet potkniΩcia ale czaszka mimo wszystko spotka│a siΩ z twardym g│azem. Zerwa│ siΩ na nogi wiedziony instynktem odwiecznego my╢liwego, huntera. I wtedy po raz pierwszy przera╝liwy skowyt czterookiego wilka rozdar│ my╢l Aleksa de Jamy na strzΩpy. Potoczy│ siΩ bez│adnie ╝lebem w d≤│ wpadaj▒c do komina, owej pionowej rozpadliny w skale Turni. Obija│ siΩ o ╢cianki, kt≤re co rusz powodowa│y kolejne zadrapania i siniaki. W g│owie wysoki d╝wiΩk wydawany przez dzikiego zwierzΩcia przeszed│ nagle w odleg│e zawodzenie czy mo┐e wrΩcz jΩczenie dzwon≤w z wie┐y ko╢cielnej, dla innych byµ mo┐e brzmi▒ce raczej jak przeci▒g│e skrzeczenie: Ziiirkus! Ziiirkus! Ziiirkus! Otrzymuj▒c ostatni zastrzyk energii pod wp│ywem adrenaliny m≤zg Aleksa de Jamy zapracowa│ nadspodziewanie wyra╝nie obdarowuj▒c go chwil▒ wytchnienia od b≤lu fizycznego. Zamajaczy│ o unoszeniu siΩ w kosmosie. Bez grawitacji, swobodnym, spokojnym, wrΩcz majestatycznym. Wyjrza│ przez luk wahad│owca, kt≤rym okr▒┐a│ od niepamiΩtnych dni kulΩ ziemsk▒ i kt≤rego by│ samotnym skipperem. I oto nagle Ona rozb│yska blaskiem ja╢niejszym od tysi▒ca s│o±c. Aleks de Jama przys│aniaj▒c oczy z przera┐eniem zaczyna zastanawiaµ siΩ czy dosz│o Tam do nuklearnej katastrofy. Czy na planecie, kt≤ra go wyda│a, ostateczna reakcjΩ │a±cuchowa zosta│a zapocz▒tkowana na skutek wojny, pomy│ki szale±ca, erotomana, pijaka czy te┐ mo┐e od niewinnych pocz▒tkowo ruch≤w skorupy. Tak czy inaczej, jest niemym ╢wiadkiem serii o╢lepiaj▒cych b│ysk≤w. I ju┐ wie, ┐e nie ma gdzie wracaµ. A ╢ci╢le rzecz ujmuj▒c nie ma do czego lub kogo wracaµ. Jednak jego pierwotna tΩsknota jest szybsza ni┐ nastΩpna my╢l. Nakierowuje niemal odruchowo sw≤j statek na kurs ziemski by nieuchronnie zmierzaµ do samodestrukcji w atmosferze. Robi siΩ coraz gorΩcej. I ciszej. I spokojniej. Aluminium poszycia zaczyna siΩ topiµ. Wygina siΩ i skwierczy w ogniu niczym zu┐yta podstawka kie│basy na ro┐nie. Ciep│o krwi zalewaj▒cej g│owΩ Aleksa de Jamy przechodzi w│a╢nie w pal▒cy, wieczny stos.
***
Piaszczysto-kamienista droga wi│a siΩ do╢µ │agodnie ku g≤rze. Na sam szczyt by│ kawa│ drogi a dopiero przez ostatnie p≤│ godziny marszu teren mia│ d╝wigaµ siΩ stromo w g≤rΩ, jak napisano w przewodniku. Na razie dooko│a serpentyny szlaku ros│y lasy jod│owe z coraz liczniejszymi ╢wierkami i jaworem. CzΩ╢µ z nich by│a powalona staro╢ci▒ lub nawa│nicami halnych wiatr≤w. Z lewej dochodzi│ nik│y szum ╝r≤de│ka. Dalej, z prze╢witu rozci▒ga│ siΩ widok na Juhaskie Turnie. Za nimi p≤│nocnym skrajem polany poprzez bulΩ wi≤d│ szlak do grzbietu G≤ry. Aleks de Jama szed│ lekko pochylony, utrzymuj▒c ╢rodek ciΩ┐ko╢ci we w│a╢ciwym miejscu. Starannie zapakowa│ raczej niewygody, staromodny plecak na aluminiowym stela┐u. Zabra│ ze sob▒ na zmianΩ: we│niane skarpety, koszulΩ flanelow▒, bluzΩ z polaru oraz nieprzewiewny ale oddychaj▒cy skafander typu goreteks, dwie czekolady i pomara±czΩ. Stawiaj▒c kolejne kroki mocno przywiera│ stopami obutymi w sk≤rzane, przyciΩ┐kawe glany do pod│o┐a, zostawiaj▒c do╢µ g│Ωbokie ╢lady. Szed│ jedn▒ z wyje┐d┐onych kolein. ªrodkiem bieg│ pas trawy. Niekoszona i puszczona na ┐ywio│ jednak nie mia│a mo┐liwo╢ci zbytnio wypi▒µ siΩ wzwy┐, do s│o±ca. Najwyra╝niej czΩsto przeje┐d┐aj▒ce samochody swymi podwoziami sprowadza│y j▒ nieustannie do parteru, prawie walcuj▒c co smuklejsze ╝d╝b│a. Aha - logicznie podchodzi│ do sprawy lekko szpakowaty piechur - wiΩc pojazdy maj▒ niskie zawieszenie. Albo ci▒gn▒ co╢ za sob▒. Mo┐e wywo┐▒c drzewa ryj▒ pod│o┐e ciΩ┐kimi pniami. Szed│ dalej w kierunku ( mia│ nadziejΩ) zabudowa± G≤ry. Taks≤wkarze w mie╢cie nie byli pewni gdzie dok│adnie jest Zgromadzenie, to znaczy nikt z nich nigdy tam nie by│. Ale na poczcie odpowiedzieli mu, i┐ prawdopodobnie mie╢ci siΩ przy drodze na szczyt, w g│Ωbi lasu. Aleksa de Jama w zasadzie nie dziwi│a taka lokalizacja. Bo przecie┐ swoista niedostΩpno╢µ dla mieszczuch≤w a co za tym idzie pewna tajemniczo╢µ czy legenda by│y chyba atrybutami ka┐dego schroniska, zw│aszcza maj▒cego tak niewiele wsp≤lnego z otaczaj▒cym ╢wiatem bo po│o┐onego wysoko. BΩd▒c dostΩpnym tylko nielicznym, wytrwa│ym i zmΩczonym. Tym kt≤rzy rzeczywi╢cie winni byµ nagrodzeni odpoczynkiem. Nie by│o jeszcze stromo wiΩc nie musia│ bardzo pochylaµ siΩ by utrzymywaµ r≤wnowagΩ. Przeciwnie. M≤g│ prawie swobodnie, na ile pozwala│ wysoki plecak, rozgl▒daµ siΩ dooko│a. Uszed│ ju┐ parΩ kilometr≤w gdy zza zakrΩtu w oddali, na trawiastym up│azie ujrza│ schodz▒c▒ a w│a╢ciwie zbiegaj▒c▒ ma│ymi skokami postaµ. By│a to m│oda dziewczyna, prawie o dzieciΩcych rysach - zauwa┐y│ po chwili gdy zbli┐yli siΩ do siebie. Nadchodz▒ca postaµ zd▒┐y│a ju┐ wej╢µ na ╢cie┐kΩ szlaku. Mia│a jasne, lekko krΩcone w│osy opadaj▒ce na ramiona. Ubrana by│a, niczym ch│opak, zgodnie z tradycj▒ tych okolic w bia│e sukienne spodnie ozdobione sercami parzenic, lnian▒ koszulΩ, sk≤rzane kierpce ze wzmocnion▒ podeszw▒ i serdak bez rΩkaw≤w. Z plecaka mocno przytroczonego do plec≤w wystawa│a ma│a ciupaga.
- Hej, jak tam w g≤rze- zagadn▒│ Aleks de Jama na kilkana╢cie metr≤w przed spotkaniem. Dziewczyna nie odpowiedzia│a, ale zatrzyma│a siΩ przy wspinaj▒cym.
- Mnie wo│aj▒ Slogia. A ciebie? - m≤wi│a jΩzykiem nizin. Nosowo, ale to raczej z powodu przeziΩbienia. Zreszt▒ zaraz jakby na potwierdzenie spostrze┐enia Aleksa de Jama wyci▒gnΩ│a chusteczkΩ.
- Aleks de Jama.
- Zbyt p≤╝no dzisiaj na szczyt- odpar│a gdy Aleks de Jama stan▒│ przed ni▒. Mia│a dzieciΩce, bystre oczy i nieco piegowate policzki z lekko zarysowanymi ko╢µmi - Jeszcze kawa│ drogi .
- Wiem - Aleks de Jama zaskoczony rezolutno╢ci▒ spostrze┐enia szybko odparowa│, - zatrzymam siΩ na noc w schronisku.
Tym razem to dziewczyna zrobi│a zdziwione, zielone oczy
- Nie, nie m≤wi pan powa┐nie? Tam przecie┐ wszystkie miejsca s▒ zajΩte. Nicht frei Zimmer. Zawsze tak jest.
- Byµ mo┐e, ale mam na my╢li Monte Bergson, bo tak zw▒ chyba to opactwo czy bractwo. Ca│kiem niedaleko st▒d?
Dziewczyna znowu zareagowa│a natychmiast, prawie siΩ ┐achnΩ│a machn▒wszy d│oni▒.
- A, to pan musi nie wiedzieµ. Tam ju┐ nic nie ma. Spali│o siΩ w zesz│ym roku. I teraz ju┐ prawie ca│e pogorzelisko wywie╝li, zaorali, bΩd▒ sadziµ m│odniak. ªwierki.
- Ale ludzie w mie╢cie nic nie m≤wilià
- Ma│o kto naprawdΩ wie bo ono od lat by│o zamkniΩte i jak siΩ pali│o to nikt nawet nie wiedzia│. By│a mg│a i ca│y dym siΩ zmiesza│ z chmurami. I piΩknie snu│ siΩ po tafli staw≤w. Ja tam by│am. Zreszt▒ nazywali ich heretykami, no wiΩc chyba dobrze siΩ sta│oà
- Wygl▒da na to, ┐e bΩdΩ musia│ jednak przespaµ siΩ w schronisku. Na pod│odze, mo┐e pozwol▒.
- No to powodzenia. Tam i tak nie przyjmuj▒ w│≤czΩg≤w.
- DziΩki za komplement. No, ale przecie┐ to jest schronisko, widnieje w wielu spisachà
- Aleksie de Jama, lepiej ju┐ niech pan idzie bo rzeczywi╢cie stanie siΩ co╢ z│ego.
- Poczekaj Slogia, jeszcze jedna sprawa, widzisz szukam ch│opaka. Niewysoki, d│ugie czarne krΩcone w│osy, d┐insy, wiesz styl hippi ale bez przesady, gdzie╢ siΩ w│≤czy po g≤rach. To znaczy przedtem, (jak dawno?) rok temu, kto╢ m≤wi│ mi, ┐e widziano go w tych okolicach. By│ znajd▒, matka zmar│a przy porodzie. Nie mia│ nikogo. Nikomu nigdy nie przychodzi│o do g│owy go szukaµ. No a p≤╝niej wygrzebali w papierach tej kliniki, ┐e brakuje jeszcze jednego cz│owieka A w tych przytu│kach czy tam sieroci±cach to siΩ nawet ciesz▒, ┐e kogo╢ ubywa, no wiΩc od roku przesz│o szukam z nim kontaktu a ostatni raz wiem, ┐e szed│ gdzie╢ tutaj. Czy ma jakie╢ znaki szczeg≤lne? No nie, poza jednym, mo┐e. Bia│a laska teleskopowa, tak sk│adana, cienka, wymagana do ubezpieczenia przez wiΩkszo╢µ towarzystw, zw│aszcza w miastach, na przej╢ciach dla pieszych.
- On nie widzi - zauwa┐y│a Slogia - Kto╢ musi go prowadzaµ?
- W istocie. Nie widzia│a╢ mo┐e gdzie╢, nie s│ysza│a╢? A mo┐e w tym spalonym opactwie...?
- Nie, tam z pewno╢ci▒ nie. Jak firma Dabrex z ch│opami ze wsi ca│y bele zwΩglonego drewna wywozi│a to nikogo nie by│o, specjalnie szukali, ale zupe│nie ┐adnych ╢lad≤w, ani jednego z│otego pier╢cienia czy zΩba. Nic warto╢ciowego. Nawet ┐adnych szkielet≤w.
- Dobra, dziΩki i trzymaj siΩ.
- Powodzenia.
Slogia pomaszerowa│a w d≤│. Aleks de Jama usiad│ na belce stanowi▒cej rozgraniczenie pomiΩdzy szlakiem a │▒kami i lasem. Sk▒d ja j▒ znam? Te nieprzyzwoicie zgrabne biodra. Slogiaà Slogia - b│▒dzi│ my╢lami po zakamarkach pamiΩci, no tak, jasne. Tak mia│a na imiΩ owa pin up , panienka z okienka reklamy. Co za spotkanie!. Dziewczyna nieprzyzwoicie piΩkna i nadzwyczaj zgrabna, reklamuj▒ca bieliznΩ, gdy┐ tylko kr≤lowe kszta│t≤w i wygl▒du mog▒ szczeg≤lnie uatrakcyjniµ damskie majtki, tak by wiΩkszo╢µ mΩ┐czyzn sta│a siΩ nagle fetyszystami i zapa│a│a ┐▒dz▒ wydania pieniΩdzy dla swych ┐on czy kochanek kupuj▒c te w│a╢nie majtki aby jeszcze raz dotkn▒µ reprodukcji z opakowania i wlepiµ nienasycone oczy w tΩ dziewczynΩ, blond w│osy opadaj▒ce w nie│adzie na sk≤rzan▒ kurtkΩ i trochΩ zbyt podmalowane usta, jej plecy i uwypuklone biodra w pozycji motocyklisty, wreszcie udo, kt≤re musia│ projektowaµ sam Micha│ Anio│. Przywo│any obraz nakaza│ Aleksowi de Jama zerkn▒µ jeszcze raz za niedawn▒ rozm≤wczyni▒, kt≤ra teraz stanowi│a dla niego ledwie ma│y punkt znikaj▒cy szybko w dole. Robi│o siΩ coraz p≤╝niej. I ciemniej. Wyci▒gn▒│ telefon. Wstuka│ kod PIN . Connect. Loading data. Wait. No new mail. Przeszed│ ikon▒ do pierwszego search engine i wpisa│ mozolnie na klawiaturze numeryczno-alfabetycznej: Ka, A, Te, A, eR, Y, Zet, eM . Nacisn▒│ klawisz wyszukiwania. Transmisja nie by│a nadzwyczajna i mozolna, ale ze strzΩp≤w informacji stara│ siΩ zbudowaµ jak▒╢ logiczn▒ ca│o╢µ, nie bΩd▒c wcale przekonanym , i┐ oto jest na w│a╢ciwym szlaku;
à odnowy pierwotnego chrze╢cija±stwaà tw≤r szatan≤wà prze│omie XII i XIII à grupa doskona│ych perfectus dzia│aj▒ca w dolinachà ┐yciaà nosicielami à wΩdrownià wypraw
krzy┐owychà i diakonissyà Innocentegoà odrzucaj▒cych w│asno╢µà Bonawenturaà rozw≤j joachimizmuà
Schowa│ i za│o┐y│ s│uchawki na uszy. Sygna│ radiowy ju┐ powoli zanika│. Na d│ugiej fali dociera│y do odbiornika zak│≤cane fragmenty bodaj ankiety czy zwiadu reporterskiego. Przyspieszy│ kroku i nagle, mijaj▒c kolejny zakrΩt s│yszalno╢µ na kilka chwil siΩ polepszy│a. Reporter zagadywa│ kogo╢, w oddali by│o s│ychaµ gwar uliczny, tramwaje, samochody:
Czy uwa┐asz, ┐e sekty s▒ niebezpieczne?à Na pewno. Bardzo ( m│ody, rezolutny g│os dziewczΩcy) à A jak my╢lisz, dlaczego? ( ten sam g│os z wahaniem ) Ojà Nie wiemà Nie mam pojΩcia".
Ruszy│ wy┐ej, do celu. Czas zacz▒│ p│yn▒c coraz szybciej. Przynajmniej ju┐ wiedzia│, i┐ drewniane opactwo jest histori▒ wiΩc pozostaje tylko owe schronisko.

- No bo czym┐e w ko±cu jest depresja? - zwr≤ci│ siΩ z tym cokolwiek podchwytliwym pytaniem B.Bil Adams do Ole Gustawsona, swojego zawziΩtego adwersarza w popularno-naukowych dywagacjach. Przechadza│ siΩ po mrocznej izbie podczas gdy tamten siedzia│ na drewnianym krze╢le tu┐ obok kamiennego kominka. Gustawson, jako szef Xtroppe, zgromadzenia ubezpieczeniowego dla staro╢ci, by│ g│≤wnym sponsorem bada± genetycznych zamierzaj▒cych do przed│u┐enia okresu aktywno╢ci zawodowej . Tak brzmia│a oficjalna wersja. Jako wytw≤r nieformalnego zwi▒zku wcze╢nie │ysiej▒cego Johanna i kilka lat starszej Marii te┐ z Gustawson≤w, zrodzonego d│ug▒ zimow▒ noc▒ w odludnej wiosce na p≤│nocy Europy by│ dobrze wykszta│cony, ale tak naprawdΩ brak mu by│o iskry i duszy badacza. Jednak by│ potrzebny profesorowi Adamsowi jako mecenas, mentor i sponsor w jednej osobie.
- Oczywi╢cie wszyscy wiemy jakie s▒ jej zewnΩtrzne objawy ale co dzieje siΩ w ╢rodku? Czy pomy╢la│ pan, ┐e mo┐e byµ ledwie spowodowana wadliwym funkcjonowanie pewnego obwodu w m≤zgu ? »e nie jest to li tylko reakcja organizmu na przewlek│y b≤l, reakcja pe│na lΩku, bezradno╢ci i w ko±cu doprowadzaj▒ca do agresji i uzale┐nie± od lek≤w.
- Tak, tak ju┐ pozna│em pa±sk▒ definicjΩ b≤lu jako doznania subiektywnego, na kt≤re to wp│ywaj▒ uwarunkowania genetyczne i kulturowe, to znaczy poziom cywilizacyjny. Swoisty determinizm. Ale, co ma jedno do drugiego? - ┐achn▒│ siΩ Ole Gustawson niczym niecierpliwy student.
- Cierpliwo╢ci, profesorze! - zaapelowa│ B.Bil Adams choµ wiedzia│, i┐ tamten to zaledwie honoris causa jednej czy dw≤ch pomniejszych akademii By│ jednak cokolwiek pr≤┐ny, jak wszyscy nieprzyzwoicie bogaci, i │asy na nienale┐ne tytu│y. ªwiat w ko±cu ich obdarowywa│, bo potrzebowa│ ich │aski, ich z│ota.
- Wieloletnie badania wykaza│y, ┐e b≤l to nie tylko doznania fizyczne ale i psychiczne. Jest bardziej odczuwany przez osoby w depresji. St▒d tylko krok do leczenia psychiki. Ale wracaj▒c do omawianego przypadku pacjenta leczonego na parkinsonizm - ci▒gn▒│ B.Bil Adams podczas gdy Ole Gustawson w swoim zwyczaju stan▒│ bokiem do rozm≤wcy jakby nadstawiaj▒c lewe ucho.- Ot≤┐ jak zapewne pan wie w tej chorobie czΩ╢µ m≤zgu odpowiedzialna za poruszanie siΩ jest nadmiernie aktywna. St▒d te niekontrolowane, trzΩs▒ce siΩ d│onie. Oczywi╢cie chorego szpikuje siΩ farmaceutykami, ale bez specjalnych rezultat≤w. A wiΩc co zrobiono ? - B.Bil Adams zawiesi│ g│os i stymuluj▒c czΩ╢ciowo umys│ Gustawsona do wysi│ku i daj▒c mu czas na kojarzenie wykorzysta│ umiejΩtnie przerwΩ na szeroki wydmuch dymu cygarowego, kt≤re spokojnie tli│o siΩ w popielniczce na │awie i czeka│o na kolejne dostawy tlenu - Oczywi╢cie, stymulacjΩ podwzg≤rza w ma│ych, kilkuminutowych dawkach. Podczas terapii pacjent mia│ pozostawaµ ca│y czas przytomny. Pr▒d podawano niewielk▒ elektrod▒ wszczepion▒ wcze╢niej z lewej strony m≤zgu. I wyobra╝ pan sobie co siΩ sta│o - tym razem dodaj▒c szczypty dramaturgii do opowie╢ci Adams po raz kolejny dostarczy│ swemu cygaru now▒ dawkΩ tlenu - podawano spokojnie pr▒d a tu nagle pacjent, ╢ci╢le m≤wi▒c kobieta, popada w cholern▒ depresjΩ.
- Jak to? - spyta│ z niedowierzaniem i trochΩ naiwnie Ole Gustawson znowu siadaj▒c - Jakie by│y tego objawy?
- Po prostu zaczyna krzyczeµ, ┐e nie chce ju┐ d│u┐ej ┐yµ, ┐e ma dosyµ ┐ycia i chce umrzeµ. W panice oczywi╢cie szybko od│▒czono pr▒dnicΩ, ale ona dalej wrzeszcza│a, ┐e chce umieraµ i tak dalej. Dopiero po d│u┐ej chwili powr≤ci│a do normy milkn▒c. I terapeuta nie wiedzia│ tak naprawdΩ co siΩ sta│o.
- Rzeczywi╢cie dosyµ mocna reakcja emocjonalna - przyznaje Ole Gustawson - ale mo┐e by│a spowodowana na przyk│ad b≤lem fizycznym ?
- No nie, panie profesorze - B.Bil Adams znowu graj▒c na emocjach, prawie siΩ obruszy│ - nie mo┐na tak nisko oceniaµ naukowc≤w. Zaraz po wypadku sprawdzono i tΩ sposobno╢µ dog│Ωbnie. Nic z tego. Pe│na afirmacja ┐ycia. Rzek│by╢ idylla. Kochana rodzina. Dobra pozycja w pracy. NieprzeciΩtna uroda. A tutaj nagle taka sk│onno╢µ popadania w nastroje depresyjne.
- WiΩc to pr▒d - Ole Gustawson zauwa┐y│ z zadowoleniem.
- Najwyra╝niej tak. Sieµ neutron≤w odpowiedzialna za depresjΩ zosta│a niechc▒cy pobudzona. Po zbadaniu obrazu m≤zgu przy u┐yciu rezonansu magnetycznego stwierdzono, ┐e elektroda zosta│a umieszczona kilka milimetr≤w poni┐ej j▒dra podwzg≤rza. Wydaje siΩ wiΩc, ┐e strumie± elektryczny oddzia│ywa│ w niepo┐▒danym stopniu na w│≤kna nerwowe biegn▒ce do rejon≤w m≤zgu, kt≤re odpowiedzialne s▒ za owe nieprzyjemne uczucia.
- Nieprzyjemne uczucia? - zw▒tpi│ Ole Gustawson
- No tak, ma pan racjΩ. Raczej my╢li o samodestrukcji.
B.Bil Adams w│o┐y│ cygaro w usta i zacisn▒│ je mocno wargami kiwaj▒c siΩ milcz▒co przy dΩbowej │awie. Po chwili Ole Gustawson, kt≤remu znowu przyznano racjΩ wsta│ i z zamy╢lon▒ min▒ wyszed│ na drewnian▒ werandΩ. Zaczerpn▒│ g│Ωboko tchu i ostre, rozrzedzone powietrze wdar│o siΩ w nadmiernej ilo╢ci do jego p│uc.
***
Boris zwr≤ci│ siΩ do profesora B.Bil Adamsa :
- Dlaczego prowadzi pan te testy? Czy nie istniej▒ inne metody na przeprowadzenie bada± i weryfikacjΩ hipotez?
- Niestety, wiΩkszo╢µ lek≤w przeciwnowotworowych, nasercowych lub przeciwzapalnych wprowadzono do lecznictwa na drodze praktycznych pr≤b i b│Ωd≤w. Tak, m≤j ch│opcze. PostΩp dokonuje siΩ najczΩ╢ciej w spos≤b empiryczny. Mimo ca│ej techniki i do╢wiadczenia jeszcze nie znamy wszystkich mechanizm≤w powstawania chor≤b . A co wiΩcej nie znamy r≤wnie┐ dok│adnego sposobu dzia│ania farmaceutyk≤w.
B.Bil Adams podszed│ do biurka i siΩgn▒│ pod pude│ko z cygarami. By│a to zapowied╝ d│u┐szego wywodu wiΩc Boris usadowi│ siΩ na grubej, nied╝wiedziej sk≤rze rozci▒gniΩtej na pod│odze. By│ zmΩczony dzisiejszymi µwiczeniami porannymi, zw│aszcza seri▒ test≤w odruchowych. Czasami mia│ naprawdΩ dosyµ. Tak┐e fizycznie. Ascetyczna dieta sprzyja│a kontemplacji i medycynie ale nie dawa│a do╢µ energii cia│u. A rytm codziennych wspinaczek mia│ niestety zupe│nie r≤┐ny od swoich przewodnik≤w. Teraz podpar│ siΩ na d│oniach i od czasu do czasu zadziera│ nieco g│owΩ zerkaj▒c na mistrza.
- Widzisz, medycyna niestety nie radzi sobie z chorobami, w kt≤rych wed│ug naszej wiedzy dosz│o do r≤wnoczesnego zak│≤cenia wielu system≤w, kt≤re s▒ ze sob▒ oczywi╢cie sprzΩ┐one. Cz│owiek stanowi jedno╢µ i praktycznie niemo┐liwe staje siΩ ca│kowite odseparowanie, wydzielenie chorej czΩ╢ci do leczenia. Tak┐e w schorzeniach psychicznych czy degeneracyjnych dochodzi do zaburzenia istniej▒cej r≤wnowagi. Na przyk│ad w wypadku nowotwor≤w zaburzonych zostaje kilka proces≤w, replikacji DNA, produkcji enzym≤w, dzia│ania antygen≤w. Dodatkowo nastΩpuje zniekszta│cenie kom≤rek.
- A przysz│o╢µ? - Boris dotkn▒│ najczulszej strony chc▒c nakierowaµ tok profesora na w│asne dylematy.
- Znamy j▒ wobec pewnej czΩ╢ci osobnik≤w, kt≤rym mo┐emy powiedzieµ z du┐▒ doz▒ prawdopodobie±stwa, i┐ za jaki╢ czas, je╢li wcze╢niej nie zejd▒ w inny spos≤b, zapadn▒ na nieuleczaln▒ chorobΩ genetyczn▒, odziedziczon▒ od swoich rodzic≤w. Dobre co? Taki prezent ╢mierci, od ┐ycia dla ┐ycia. I to od najbli┐szych. Na zawsze. Przynajmniej tak s▒dzi│a medycyna dotychczas - profesor miesza│ ton cynizmu niemal z patosem i dum▒. I co chwila przerywa│ swe wywody d│u┐szymi momentami milczenia. A w duchu my╢la│, ty cholerny skurwysynie, bΩkarcie dziwki i jakiego╢ mnicha, wiem dobrze do czego zmierzasz. Przecie┐ dajemy ci palancie wszystko. Alles. Bez dw≤ch zda±. WiΩc nie zadawaj g│upich pyta± ale s│u┐ jak pies. Der Hund. A nie ┐aden tam Steppen Wolf. My tutaj nie walczymy o wolno╢µ. My j▒ dajemy. I my nie potrzebujemy tu ┐adnych samotnik≤w. Tylko wiernych. Tylko na ca│o╢µ. Po╢wiΩcenie dla sprawy . Dobra, jak bΩdziesz za du┐o pyta│ wy╢lemy ciΩ na jaki╢ czas do Groty to mo┐e przyjdziesz do siebie. Widaµ ju┐ zapomnia│e╢, jak wygl▒da ciemno╢µ. Teraz gdy widzisz, wszystko dooko│a zaczyna siΩ wydawaµ o wiele prostsze. Bo jest proste. Zgodzi│e╢ siΩ poddaµ eksperymentom w zamian za wzrok. Na zawsze. To wszystko. I kurwa pamiΩtaj- my╢li profesora k│Ωbi│y siΩ w narastaj▒cej w╢ciek│o╢ci, niepewno╢ci czy nawet strachu - ┐e jak zejdziesz z powrotem tam na d≤│, to koniec. ªlepota wt≤rna. Nothing, hill (o pardon ) null. Mo┐e trzeba by│o ciΩ wtedy zupe│nie zlikwidowaµ, jako genetycznie uszkodzonego. Ale nie, byli tacy co siΩ uparli. »e ludzko╢µ, nauka, finanse. Tak, tak, przyznajΩ, ┐e lepiej testowaµ nawet na durniach lub u│omiakach ni┐ myszach. Zawsze to bli┐sze do prawdziwego cz│owieka, A przysz│o╢µ. Co oni wszyscy wiedz▒ o przysz│o╢ci? Tylko ┐reµ, posun▒µ kogo i spaµ. A nasi naukowcy ? Wszyscy pieprz▒ o tych mutacjach, zmianach genetycznych czy klonach. No oczywi╢cie, ┐e osobowo╢µ mamy wpisan▒ i mo┐emy j▒ tylko modyfikowaµ. Ale cz│owiek ju┐ po czΩ╢ci rodzi siΩ albo sprytny i energiczny b▒d╝ powolny i ma│o ciekawy. Tak ju┐ jest. Z natury jeste╢my raczej ciekawscy poniewa┐ miliony naszych kom≤rek potrzebuj▒ stale nowych bod╝c≤w a wiΩc ╢wiata zewnΩtrznego. W miarΩ up│ywu czasu i postΩpu procesu edukacji , kt≤ry de facto jest raczej zabijaniem indywidualno╢ci czy osobowo╢ci ( kt≤rych nie potrzebujemy) oraz wt│aczaniem cz│owieka w ramy ociosane wcze╢niej przez innych osobnik≤w ruch kom≤rek ustaje wiΩc i ciekawo╢µ jest "zaspokojona". Bo ┐ycie tak naprawdΩ to ruch. Rezygnuj▒c z niego skazujemy siΩ na rzecz egzystencji ro╢linnej. Ale niestety, niekt≤rzy od urodzenia nie maj▒ │aski wyboru. I musz▒ staµ bez ruchu patrz▒c jak czas up│ywa obok. Ale w│a╢nie odkrywamy dla nich nowy, wspania│y ╢wiat. Oto mo┐emy zacz▒µ wszczepiaµ na przyk│ad geny sprytu lub inteligencji a wyci▒gaµ geny lenistwa. I wtedy stworzymy ekstramena. Tysi▒ce ekstramen≤w. Nie myliµ z ekskrementami - w duchu za╢mia│ siΩ profesor i wydmucha│ k│Ωby dymu przed siebie. K▒tem oka zauwa┐y│ trochΩ niecierpliwe ruchy (prostowania plec≤w i ramion) siedz▒cego na pod│odze wiΩc ponownie zwr≤ci│ siΩ bezpo╢rednio do Borisa.
- Pytasz o przysz│o╢µ a czy wiesz co to jest starzenie siΩ? Dla przyk│adu choroba Alzheimera? - profesor niczym wyk│adowca akademicki zacz▒│ kolejn▒ czΩ╢µ wyk│adu od formy pytaj▒cej
- Jest to tak naprawdΩ s│abn▒cy proces fizjologiczny. Swoiste zanikanie sygna│≤w, stopniowe wyciszanie niezbΩdnej komunikacji pomiΩdzy kom≤rkami odpowiedzialnymi za wy┐sze funkcje poznawcze. NastΩpuje stopniowy niedob≤r hormonu wzrostu, kt≤ry z niewiadomych przyczyn zostaje wydzielany przez organizm w coraz skromniejszych ilo╢ciach. Niegdy╢ podawano myszom dodatkowe jego ilo╢ci. Na nic. Oczywi╢cie prze┐ywa│y swych braci bez potrzeby wylatywania w kosmos z prΩdko╢ci▒ ╢wiat│a. Ale nie przed│u┐ono im trwania w spos≤b znacz▒cy. A gdyby tak po│▒czyµ fizykΩ i medycynΩ? Czy zastanawia│e╢ siΩ nad tym?
Boris zarzucony pytaniami i odpowiedziami milcza│. Profesor ci▒gn▒│ dalej.
- Przez d│ugi okres s▒dzono, i┐ kom≤rki nerwowe siΩ nie regeneruj▒. Ale znowu podczas do╢wiadcze± nad owadami Caenorhabdidtis elegans wykryto, i┐ neurony nagle odnowi│y siΩ. A wiΩc niemo┐liwe sta│o siΩ realne. I kom≤rki nerwowe, kt≤re rodzi│y siΩ tylko raz ( osobowo╢µ ) nagle uzyska│y mo┐liwo╢µ regeneracji, wzmocnienia funkcjonowania. Zapytasz dlaczego organizm sam niejako zmniejsza ilo╢ci dostΩpnego hormonu wzrostu? Nie wiadomo. Czy┐by organizm sam niejako przygotowywa│ cz│owieka do ╢mierci u╢miercaj▒c jego aktywno╢µ? A wiΩc ╢mierµ staje siΩ niejako konieczno╢ci▒. Byµ mo┐e dlatego organizm, kt≤ry jest ledwie wykonawc▒ ( a jednocze╢nie sprawc▒) podporz▒dkowuje swoje istnienie mechanizmowi pocz▒tku i ko±ca. Ale wracaj▒c do starzenia siΩ.à - tu profesor zawiesi│ na chwilΩ g│os by podej╢µ do ma│ego lusterka zawieszonego na gwo╝dziu przy oknie i przez chwilΩ popatrzeµ na swoj▒ twarz, ciemne oczodo│y, bruzdy na policzkach i czole, wielkie zakola. - Niekt≤rzy naukowcy podali niedawno, i┐ za proces zatrzymania starzenia siΩ odpowiada na przyk│ad jeden z hormon≤w zwany telomeraz▒. WiΩkszo╢µ normalnych kom≤rek nie zwiera tego enzymu i dlatego po kilku podzia│ach po prostu spowalnia procesy ┐yciowe, czyli rozmna┐anie i ruch. Czas jest odliczany dla nich przez telomery à
Tutaj nagle Boris o┐ywi│ siΩ s│ysz▒c znajome okre╢lenia.
- Tak, wiem, to jakbyà to znaczy sekwencje DNA znajduj▒ce siΩ na ko±cach chromosom≤w i chroni▒ce kom≤rkΩ przed degradacj▒ , prawda?
- Tak, no a co dzieje siΩ po ka┐dym podziale? - profesor przeszed│ na styl bardziej pedagogiczny.
Boris milcza│. - No, co stanie siΩ z dr▒giem, kt≤ry z│amiesz na p≤│.?
- BΩd▒ dwa kije. -
- Tak, ale jakie ? Takiej samej d│ugo╢ci?
- Kr≤tsze
- No w│a╢nie. I to dzieje siΩ z telomerami. One tak┐e po ka┐dym podziale staj▒ siΩ kr≤tsze. A teraz najwa┐niejsza czΩ╢µ naszych bada±. S▒ kom≤rki, kt≤rych telomeraza umieszcza telomery po ka┐dym podziale na ko±cach chromosom≤w, stanowi▒c swoist▒ blokadΩ skracania, co w rzeczywisto╢ci umo┐liwia reprodukcjΩ w niesko±czono╢µ.
- I s▒ to oczywi╢cie kom≤rki rakowe.-
- Oczywi╢cie. Ale w│a╢nie badania nad nimi pokaza│y drogΩ do przed│u┐ania aktywno╢ci istnienia. Przecie┐ wystarczy dostarczaµ kom≤rkom telomerazΩ i k│opot z g│owy. Wyobra╝ sobie tak▒ sytuacjΩ. Pobieramy od pacjenta starzej▒ce siΩ kom≤rki, odm│adzamy i wszczepiamy. Otwiera to mo┐liwo╢ci nie tylko przed│u┐ania istnienia ale przede wszystkim leczenia chor≤b, tak┐e genetycznych. Co wiΩcej, podczas bada± nad owym owadem rozszyfrowano ca│kowicie jego genom odkrywaj▒c gen, odpowiadaj▒cy za uszkodzenia kom≤rek. WiΩc uzyskano swoist▒ mo┐liwo╢µ naprawy uk│adu nerwowego. ╙w gen dzia│a podobnie do antyutleniacza, stanowi▒c ochronn▒ pow│okΩ organizmu przed toksycznymi zwi▒zkami tlenu.
- A u cz│owieka ? - Boris zosta│ ca│kowicie ow│adniΩty informacjami naukowca
- Oczywi╢cie jest melatonina, swoisty regulator rytmu i ludzkich cykl≤w. Teraz nad nim skupia siΩ wiele bada±. Testowane s▒ rozmaite cykle, sn≤w, miesi▒czki . Oraz wp│yw ich zak│≤ce± na kondycjΩ cz│owieka. Oczywi╢cie, istniej▒ teorie o skuteczno╢ci na przyk│ad diety niskokalorycznej na zahamowanie proces≤w starzenia czy raczej pobudzania, stymulowania spowalnianych funkcji - dorzuci│ coraz bardziej okazuj▒cy zdenerwowanie profesor po czym usiad│ na krze╢le, opar│ ramiona na blacie biurka i spojrza│, szukaj▒c dodatkowego wewnΩtrznego poklasku i ukojenia, na poz│acan▒, ogromn▒ wizyt≤wkΩ ustawion▒ po swojej prawej stronie, przy telefonie:
Prezes Brytyjskiego Kr≤lewskiego Towarzystwa Astronomicznego, cz│onek Irlandzkiej Ksi▒┐Ωcej Akademii Nauk, doktor biofizyki specjalizacja drugiego stopnia w terapii reumatyzmu, Ekspert Narodowy w zakresie fizyki atomowej i medycyny istot , Doradca Senatu w dziedzinie terapii genowej chor≤b neurologicznych, Cz│onek Komisji Wysokich Narod≤w Bez Uchod╝c≤w d/s. Ro╢lin Modyfikowanych Genetycznie i Zwierz▒t Transgenicznych, Honorowy Obywatel Miasta Dwustu Klon≤w
Do Borisa powoli dociera│a dzisiejsza, specyficzna atmosfera tych przed│u┐aj▒ce siΩ chwil milczenia, bezruchu, wzroku profesora wpatrzonego w mieni▒ce siΩ z│ocistymi ramkami dyplomy pozawieszane na belkach ╢cian a zw│aszcza jego sapaniu przy wydmuchiwaniu dymu. Domy╢la│ siΩ, i┐ marny nastr≤j mo┐e byµ spowodowany ostatnimi wiadomo╢ciami stamt▒d. O tym starszym facecie, kt≤ry pnie siΩ na G≤rΩ rozpytuj▒c woko│o o niego. Nie mia│ nikogo wiΩc nie wiedzia│ co o tym s▒dziµ. Zreszt▒ tak naprawdΩ chyba nie chcia│ siΩ z nikim widzieµ. A z pewno╢ci▒ profesor nie cieszy│ siΩ na odwiedziny nieznajomego. Chyba nikt go tutaj nie potrzebowa│. Ani zaprasza│.
***
D╝wiΩki ha│a╢liwej ale na szczΩ╢cie odleg│ej muzyki pla┐owej pomieszane z krzykiem mew zago╢ci│y w uszach mΩ┐czyzny siedz▒cego przy okr▒g│ym stoliku, w ogr≤dku ma│ej kafeterii. Poranna w│oska kawa espresso smakowa│a wy╢mienicie. Lekka bryza od wybrze┐a rozwiewa│a pukle jego gΩstych w│os≤w. MΩ┐czyzna trzyma│ w lewej d│oni sk≤rzan▒, kr≤tk▒ smycz. Czarny jak heban, mocno zbudowany owczarek alzacki le┐a│ w cieniu, pod sto│em, i wywaliwszy jΩzor nas│uchiwa│ odg│os≤w wstaj▒cego ze snu miasta. Dla niego letnie wizyty w kafeterii nad samym morzem sta│y siΩ tak┐e codziennym rytua│em. By│ dobrze wyszkolony i zna│ swoje obowi▒zki. Jego pan w│a╢nie podni≤s│ siΩ z metalowego krzesa│ z siatkowym oparciem i skierowa│ kroki poza drewniane podium. Pies poderwa│ siΩ natychmiast wybiegaj▒c nieco na prz≤d. MΩ┐czyzna poprawi│ okulary przeciws│oneczne na nosie i uprzejmie dotkn▒│ palcem wskazuj▒cym daszka s│omkowego kapelusza na s│owa m│odego kelnera stoj▒cego przy drzwiach wej╢ciowych:
- Mi│ego dnia, mister Boris. I zapraszamy, jak zwykle.
1 ⌐ Dariusz Pi≤rkowski







Aby przeczytaµ komentarze dotycz▒ce powy┐szych tekst≤w, nale┐y klikn▒µ tutaj.

Teksty pochodz▒ ze strony 5000s│≤w.
Prawa autor≤w wszystkich tekst≤w na stronach 5000s│≤w zastrze┐one (kopiowanie, publikacja, publiczne odczyty w ca│o╢ci lub fragmentach tylko za zgod▒ autor≤w)


Czas utworzenia pliku: ╢roda, 10 listopada 1999 roku. Godzina 10:04:01.