Anna Misiec
ZIMA
Obudzi│a siΩ jak ka┐dego dnia, trochΩ przed ≤sm▒. Murielle zawsze nastawia│a zegarek na godzinΩ si≤dm▒ rano, ale chyba jeszcze nigdy nie uda│o siΩ jej wstaµ razem z sygna│em budzika. To chyba najtrudniejsza dla niej rzecz - takie ranne wstawanie. No c≤┐, nie mo┐na siΩ d│u┐ej oci▒gaµ, nawet je╢li sny tak przyjemne. Sny mo┐na przecie┐ zamieniµ w rzeczywisto╢µ. Podnios│a siΩ z │≤┐ka szybkim ruchem i od razu podesz│a do okna. ªnieg pada│ tego ranka tak mocno, ┐e poza jego biel▒ i bia│ymi, ╢nie┐nymi p│atkami trudno by│o dostrzec cokolwiek innego. Murielle prawie z zaskoczeniem zauwa┐y│a, ┐e tak dobry humor jaki mia│a ju┐ od kilku dni wcale jej nie opuszcza i to tak bardzo j▒ ucieszy│o, ┐e z tym wiΩksz▒ rado╢ci▒ otworzy│a szybko i bez namys│u okno, by m≤c z bliska ogl▒daµ i dotykaµ p│atk≤w ╢niegu. Murielle wiedzia│a, ┐e tym razem ma w d│oniach wielkie szczΩ╢cie i ┐e chce o tym opowiedzieµ ca│emu ╢wiatu ale najbardziej chyba bia│ym p│atkom ╢niegu.
Jak siΩ zakochaµ to tylko zim▒ , kiedy ╢niegu wszΩdzie pe│no i kiedy zmarzniΩci lgniemy do siebie, a bia│y puch sypie siΩ na nas jak magiczny proszek zakochanych, pomy╢la│a sobie zamykaj▒c okno i strzepuj▒c z siebie ╢wie┐y ╢nieg. Od kiedy nasze d│onie splot│y siΩ w mocnym u╢cisku a nasze serca zabi│y jednym rytmem, wch│on▒│e╢ ca│y m≤j zapach, ja wch│onΩ│am tw≤j, od tego czasu mam na twarzy proszek magiczny, i nikt i nic tego nie zmieni. Na to w│a╢nie czeka│am. Nawet nie wiedzia│am, ┐e zupe│nie odmieni moje ┐ycie i moje nastawienie do niego. Tak niespodziwanie i tak szybko. Magiczny proszek zakochanych, o kt≤rym mo┐na przeczytaµ tylko w bajkach i w kt≤ry wierz▒ ju┐ chyba tylko dzieci. Magiczny proszek zakochanych, kt≤rym obsypa│e╢ mnie zupe│nie bez pytania i to chyba najlepsza rzecz jak▒ mi ofiarowa│e╢. Jak▒ ofiarowa│ mi ktokolwiek. Bajkowy marzycielu, z domem w g≤rach i oknami, z kt≤rych widaµ puszysty ╢nieg. Bajkowy marzycielu z dwoma psami przy twoim boku i marzeniami tak piΩknymi, ┐e nawet nie wiem sk▒d mog│e╢ je wzi▒µ. W dzisiejszych czasach to prawie niemo┐liwe. PatrzΩ w lustro i obserwujΩ moj▒ twarz. Czy co╢ siΩ we mnie zmieni│o, czy co╢ po mnie widaµ. Ale to niepotrzebne. ChodzΩ ulicami, spotykam r≤┐nych ludzi i widzΩ w nich moje odbicie, widzΩ w ich twarzach odbicie blasku mojej, na kt≤rej magiczny proszek promienieje ja╢niej ni┐ s│o±ce. CzujΩ proszek zakochanych na mojej twarzy jak p│atki ╢niegu, ╢wie┐y i przyjemny. Oni chyba te┐ to widz▒. ChodzΩ ulicami, w╢r≤d wszystkich innych i nie mogΩ ukryµ rado╢ci jak▒ w sobie noszΩ. Nie umiem ukryµ u╢miechu, do wszystkich i do wszystkiego.
Murielle odetchnΩ│a g│Ωboko u╢miechaj▒c siΩ do siebie i zerknΩ│a jeszcze raz w stronΩ okna.
Jak siΩ zakochaµ to tylko zim▒, kiedy mo┐emy spacerowaµ za rΩkΩ, a bia│y ╢nieg sypie na nas bez ustanku. Czy to jest bajka? Mo┐emy objΩci i wtuleni w siebie ogl▒daµ nasze g≤ry z za zmarzniΩtej szyby i popijaµ gor▒c▒ herbatΩ. MogΩ uk│adaµ ciΩ do snu, czekaµ a┐ zamkniesz oczy, g│askaµ twoje w│osy i czuwaµ. Nasz magiczny proszek nie zniknie z naszych twarzy tak szybko. Ja to wiem. Wiem te┐, ┐e najlepiej zakochaµ siΩ zim▒.
Murielle nie mog▒c ukryµ wielkiej rado╢ci u╢miecha│a siΩ dzisiejszego dnia raz po raz, sama do siebie.
RANO
Zdarzaj▒ sie takie poranki, kiedy pr≤bujesz wstaµ, otwierasz oczy i nagle u╢wiadamiasz sobie, ┐e tak naprawdΩ to nie masz po co wstawaµ. Dzisiaj wypad│o na Murielle...
Rozgl▒dasz siΩ dooko│a, po to, by za chwilΩ z miern▒ min▒ znowu schowaµ siΩ pod ko│drΩ. Ale nie chce ci siΩ ju┐ przecie┐ spaµ. KrΩcisz siΩ przez jaki╢ czas, mΩczysz siΩ, nie wiesz co ze sob▒ zrobiµ. Wbijasz wzrok w ╢ciany, wszystkie cztery po kolei, ws│uchujesz siΩ w g│osy za oknem. To nic nie daje. Pr≤bujesz my╢lami przywo│aµ ostatnie wydarzenia, co takiego ostatnio robi│a╢, co robisz, co chcesz robiµ. Szukasz jakiego╢ nowego zadania, pomys│u, jakiego╢ pomys│u na dzisiejszy dzie±. Kolejny pusty dzie±, kt≤ry trzeba jako╢ zape│niµ, a inni tego za ciebie nie zrobi▒, nie dzisiaj. My╢li zape│niaj▒ lukΩ w czasie.
»eby chocia┐ kto╢ zadzwoni│, my╢lisz sobie, zaj▒│ by ci kilka minut , mo┐e nawet p≤│ godziny, ale po chwili przypominasz sobie, ┐e przecie┐ wy│▒czy│a╢ telefon na te dwa dni, jakie chcesz po╢wiΩciµ tylko sobie, odpocz▒µ od nich wszystkich, kt≤rzy my╢l▒, ┐e maj▒ do ciebie wy│▒czno╢µ i zabieraj▒ ci twoj▒ energiΩ zawsze kiedy tylko zechc▒. Bez pytania, i w│a╢ciwie nie przeszkadza ci to tak bardzo, mo┐esz im daµ wszystko co twoje, co w tobie, nie sprzeciwiasz siΩ. Ale nie chcia│a╢ ju┐ z nimi rozmawiaµ, nie masz im nic do powiedzenia, a wszystko o czym oni m≤wi▒ wydaje ci siΩ takie niezrozumia│e, takie odleg│e ...
Rozgl▒dasz siΩ po ╢cianach, wszystkich czterech bia│ych ╢cianach i szukasz dalej jakiego╢ pomys│u. My╢l ta zaprz▒ta ci g│owΩ ca│y czas, przecie┐ nie jeste╢ a┐ tak s│aba, przecie┐ jest w tobie ci▒gle wiara, mo┐e trochΩ mniej, mo┐e trochΩ p│yciej ale jest, przecie┐ jest. Sp│oszona szybko biegasz my╢lami po ka┐dym szczeg≤le swojego pokoju by znale╝µ co╢, jaki╢ punkt zaczepienia dla my╢li, dla pocz▒tku twojego pomys│u. Byle szybciej, byle mieµ to ju┐ za sob▒. Woko│o nic takiego nie ma. Nie ma? To niemo┐liwe. Tw≤j up≤r jest godny podziwu. Szukasz dalej ...
Los czasem zaskakuje, przynosi niespodzianki.
Kiedy zastanawiasz sie nad tym, co ze sob▒ zrobiµ dzisiejszego dnia, nagle przychodz▒ zupe│nie niespodziewane, dawno jakby ju┐ odrzucone fragmenty wspomnie±, tak odleg│e i tak zupe│nie teraz niepotrzebne. Zupe│nie niepotrzebne. Nie pasuj▒ do twojej uk│adanki. Odrzucasz je jednym stanowczym postanowieniem.
Wzrok pada na pusty wazon. Wzrok siΩ na nim zatrzymuje. "Ty nigdy nie znajdujesz tego, czego szukasz" - s│owa, kt≤re zapad│y g│Ωboko w pamiΩci Murielle zabrzmia│y teraz w uszach wyra╝nie i gwa│townie jak d╝wiΩk rzuconych na st≤│ kostek do gry. Czy te kostki mog│yby decydowaµ o twoim ┐yciu? Co zd▒┐y│a╢ odnale╝µ, a czego ci▒gle jeszcze nie? Zamykasz oczy i widzisz wszystkie twarze pomieszane, pomiesza│y ci siΩ osoby, pomiesza│y siΩ wydarzenia i czas. Trudno wyrwaµ siΩ z tego wszystkiego i wr≤ciµ do dzisiejszego dnia, kt≤ry ma byµ przecie┐ nowy, kt≤ry ma byµ przecie┐ krokiem do przodu. Trudno odpowiedzieµ na takie pytanie. Kilka │ez sp│ynΩ│o z twarzy Murielle. Czujesz, ┐e tak naprawdΩ to chcesz jeszcze spaµ. Jeszcze chwilΩ.
Murielle wsunΩ│a siΩ g│Ωboko pod ko│drΩ by m≤c jeszcze kilka kr≤tkich chwil przespaµ w wygodnym, ciep│ym │≤┐ku. Za oknem widno, jako╢ tak spokojnie, za spokojnie. Trudno jest czasem znale╝µ pomys│ na nowy dzie± ale to jest mo┐liwe. ZnajdΩ go przecie┐, pomy╢la│a sobie zapadaj▒c powoli w sen. Tak bΩdzie. Za chwilΩ.
Jeste╢
B≤g czasem zabiera ci wszystko co masz,
Zostawia na ╢rodku pustej drogi,
Sprawdza twoj▒ wytrzyma│o╢µ.
Cz│owiek te┐ tak potrafi...
Jeste╢?
My╢lΩ, ┐e tak, zawsze kiedy jestem tu wysoko, z d│oni▒ przy│o┐on▒ do szyby to prawie czujΩ ciep│o twojej d│oni z drugiej strony. Przyciskam j▒ mocniej i mocniej do zimnej szyby samolotu, my╢lΩ, ┐e tu jeste╢, wiem ┐e zawsze kiedy potrzebujΩ. Przychodzisz. Ci▒gle jeszcze.
S│yszysz?
Pr≤bujΩ ci tyle opowiedzieµ moimi my╢lami, s│owa nie s▒ tak szybkie ┐eby nad▒┐yµ ze wszystkim. Nie mogΩ ciebie zobaczyµ, nie s│yszΩ twoich s│≤w ale wiem, ┐e to co s│yszΩ, to bicie twojego serca, przechodzi przez szybΩ, przez moj▒ d│o±, p│ynie razem z moj▒ krwi▒. S│yszΩ i czujΩ oddech i serce z za szyby zimnego samolotu.
Czujesz?
Jak znowu jeste╢my blisko. To nic, ┐e miΩdzy nami szyba. To nic, ┐e tak bez sensu. M≤wi│e╢, ┐e nigdy nie pu╢cisz mojej d│oni. Moja d│o±, bardzo mnie boli, kiedy j▒ tak mocno przyciskam do szyby. Nie jestem ju┐ taka silna, czasem my╢lΩ, ┐e za du┐o tego wszystkiego, ┐e ju┐ wiΩcej nie dam rady. WyczerpujΩ siΩ, gasnΩ. Sama tutaj, a wy tam.
Nasz anio│ek jest przy tobie?
Przy│≤┐cie swoje d│onie do moich, to nic, ┐e ta szyba taka zimna, to nic. RozgrzejΩ j▒ pragnieniem moich r▒k. BΩdziemy znowu blisko chocia┐ na chwilΩ. To taki trik, tak mo┐na wykra╢µ wieczno╢ci jeden moment dla siebie. S│o±ce ╢wieci mi prosto w oczy, nad chmurami ╢wiat wygl▒da zupe│nie inaczej. Wiem, ┐e jest wam dobrze. Nie martw siΩ o mnie, tw≤j oddech zawsze mnie koi, │agodna melodia, jak fale morza. Twoje serce budzi moje. Powoli uk│adam sobie m≤j ╢wiat. Na nowo.
Jeste╢?
Zosta± jeszcze chwilΩ. Wiesz, sz│am dzisiaj nad ranem ulicami miasta, p≤╝niej przez niewielki park. Miasto jest tak │agodne i przyjemne nad ranem kiedy s│ychaµ tylko w│asne my╢li i milczenie drzew. Drzewa tul▒ konarami, jesienne li╢cie cicho spadaj▒ i dotrzymuj▒ kroku. My╢la│am, ┐e to ty jeste╢ ze mn▒, a to te drzewa i poranna muzyka sennego ╢wiata. Moment kiedy niebo i ziemia to jedno. To cudowne uczucie.
Odchodzisz.
Kobieta siedz▒ca w samolocie przy oknie my╢la│a tak intensywnie, ┐e siedz▒ca obok niej Murielle mimowolnie s│ysza│a ka┐d▒ my╢l i ca│▒ jej rozmowΩ. Murielle s│uchaj▒c tego poczu│a, ┐e kobieta siedz▒ca obok niej jakby trzymaj▒c z│amane serce w d│oniach patrzy jej prosto w oczy ze wzrokiem pe│nym b≤lu. Nagle jakby g│ucha cisza opanowa│a samolot. Jaki╢ mΩ┐czyzna siedz▒cy obok podni≤s│ g│owΩ znad komputera. I tak przecie┐ na jej pytania nikt nie jest w stanie odpowiedzieµ. Murielle zakry│a twarz rΩkami. Po chwili jakby wyci▒gnΩ│a d│onie w stronΩ kobiety i trzymaj▒c w nich swoje posklejane serce, odpowiedzia│a:
"Ja te┐ nie wiem, ile moje serce jest w stanie wytrzymaµ. Ile razy bΩdΩ mog│a je sklejaµ.
A ono ci▒gle bije, ci▒gle jest i ┐yje. Chce ┐yµ".
Drzewa wi╢niowe
Widzia│a jak nadchodzi│ z naprzeciwka. By│a wiosna, popo│udniowa pora, na ulicy, przy kt≤rej ros│o zawsze mn≤stwo drzew wi╢niowych. Drzewa wi╢niowe w│a╢nie kwit│y. Podchodzi│ coraz bli┐ej. Tak, to by│ on, nie wiedzia│a co ze sob▒ zrobiµ, krok do ty│u? nie, ulica w bok? nie, za p≤╝no. Z ka┐dym krokiem, kiedy zbli┐ali siΩ do siebie, │zy nap│ywa│y do oczu, ze strachu, z ┐alu, z bezsilno╢ci. úzy w jej oczach jak rzeka, pop│ynΩ│y nieposkromione. By│ coraz bli┐ej i dopiero kiedy ju┐ tak blisko j▒ mija│ rozpozna│ jej twarz. Jakby zamy╢lony, w innym ╢wiecie, w ╢wiecie zamglonym. To ╢wiat kilku kieliszk≤w. ªwiat wyzwolony.
Rozpozna│ jej twarz, i nie wiedzia│ co zrobiµ. Nie widzieli siΩ ju┐ tak d│ugo. Jego zamglona twarz i on jak dziecko. Jego oczy we │zach. Stali tak obok siebie, do╢µ blisko. Serca ich poszarpane, po│amane, wyrywane przez │zy jak rzeka. "Co oni z nami zrobili, serca nasze jak b≤lu siedlisko. Ale jeszcze im poka┐emy, jeszcze zobacz▒, przetrwamy to wszystko." Chcia│a go obj▒µ ramieniem lecz teraz ju┐ na to za p≤╝no. Chcia│a uciec gdzie╢ w bezmiar lecz teraz po co to wszystko. Przestali tak jeszcze we │zach i zapachu drzew wi╢niowych wi╢niowej ulicy. Potem u╢cisk rΩki na po┐egnanie.
Odszed│ w swoj▒ stronΩ, rΩk▒ przecieraj▒c │zy. "Jeszcze im poka┐emy, przetrwamy wszystko". Poszed│ dalej, przed siebie z twarz▒ zmΩczon▒, zamy╢lon▒, on w swoim ╢wiecie wyzwolonym.
Ona te┐ odesz│a, rΩk▒ przecieraj▒c │zy o zapachu kwitn▒cych wi╢ni - tak, jeszcze im poka┐emy, przetrwamy wszystko, ale ju┐ ka┐dy osobno.
Teksty pochodz▒ ze strony 5000slow. Prawa autorki zastrze┐one.