Aśka Morawska MĘŻCZYZNA, KTÓREGO POŚLUBIĘ Jest piąta rano. On ciągle jeszcze śpi. Jestem w drodze do domu. To całkiem spory kawałek drogi - czterdzieści minut. Dzięki Bogu nie ma zbyt wielu ludzi w autobusie o tej porze dnia. Mógł przynajmniej odwieść mnie do domu. Ale on tylko westchnął, przewrócił się na drugą stronę i przykrył się po same uszy tą śmieszną różową kołdrą. Był zmęczony? Mam nadzieję! Nawet nie usłyszał kiedy brałam prysznic. Ubrałam się, wzięłam jakiegoś średniej klasy dreszczowca z najwyższej półki i wyszłam, prościutko na przystanek. Obudzi się za kilka godzin. Wtedy dostrzeże moja nieobecność. Nawet jeśli zapomni na chwilkę kilka niedopałków ze śladami szminki i pomięta pościel z prawej strony przypomni mu o tej niezapomnianej, namiętnej nocy. Jednej szczególnej nocy pośród wszystkich tych, które spędził w tym staromodnym łóżku. Nawet nie przygotował kolacji. Nie było białej serwety, świec ani romantycznej muzyki. Ten pokój nigdy nie miał być romantyczny. Z praktycznym podejściem do życia, które prezentuje Lizzy, został on stopniowo zapełniony różnego rodzaju książkami. Kiedyś nawet podarowałam jej jedną w prezencie. Wielki, okazały tom - mógł robić wrażenie. Szczególnie te złote litery płynnie zlewające się w tytuł "Kamasutra". A ona tylko się zaczerwieniła i ukryła książkę w najbardziej niedostrzegalnym miejscu w domu. I jaki był sens robienia tego, skoro on i tak ją znalazł? Biedna Lizzy. Odkąd się wprowadził straciła całą swoja prywatność na dobre. Kupiła mu brązowe filcowe pantofle i pilnuje, żeby podlewał kwiatki zawsze wtedy, kiedy ona musi wyjechać na konferencję. Podlewa - przypominam mu o tym dzielnie. Ich pies już nie szczeka, kiedy przychodzę. Lizzy jest przekonana, że musi czuć jakieś pozytywne wibracje w stosunku do mnie, bo przecież widuje mnie tak "rzadko". Jak się poznaliśmy? Ciężko powiedzieć. On mówi, że zobaczył mnie na przystanku. Stałam w deszczu a on podszedł do mnie z bukietem żółtych kwiatów. Dokładnie tak, jak w książce Bułhakowa. Ale coś mu się musiało pomylić, bo to Małgorzata trzymała kwiaty, nie Mistrz. Tak czy inaczej, formalnie poznaliśmy się na którymś z tych dziecinnych przyjęć urodzinowych Lizzy. Szalona zabawa z musującym szampanem i tortem, w tym samym stylu od piętnastu lat. Teraz powinnam już wysiadać. Przy odrobinie szczęścia będę spać jakieś pięć godzin. Później zadzwoni telefon. To będzie on - zadzwoni, żeby mnie obudzić i powiedzieć "dzień dobry". A może to będzie Lizzy dzwoniąca, żeby zaprosić mnie na jedno ze zwykłych powitalnych przyjęć. Za każdym razem to ma być ich wieczór zaręczynowy. Znów pogładzi go po policzku i powie cicho: "To jest mój mężczyzna. Mężczyzna, którego poślubię". Ten tekst pochodzi ze strony "5000słów". Prawa autorki tekstu zastrzeżone