Teksty Darka úy┐nika

ImiΩ: Darek
Nazwisko: úy┐nik
Miejscowo╢µ: Warszawa
Wiek: XXXVIII
W▒s: XXL
W│os: blisko 0
Brzuch: XXL
Zawody: bardzo pokrΩtne i ma│o doprecyzowane, na og≤│ t│umacz j. niem.
ZajΩcia alternatywne: w│asne pr≤by literackie, s▒czenie piwa przy dyskusjach literackich, filozoficznych i innych (z wyj▒tkiem politycznych)
Inne informacje: na ┐yczenie
Kontakt z autorem: szandare@polbox.com.

Opowie╢µ o ªlicznej KsiΩ┐niczce©, niegodnym jej Smoku, Dobrym Rycerzu©, o jego nieodstΩpnych towarzyszach, Czarnym Widzu© i S│oneczku Optymizmu©, tudzie┐ o mΩtnej postaci Szwagra.

 

 

 

Spisana na podstawie rozlicznych opowie╢ci, przy udziale nieod│▒cznego Wszechwiedz▒cego Narratora, kt≤ry jednak w miarΩ umiejΩtno╢ci stara│ siΩ nie psuµ dramaturgii, przez autora

 

 

 

© Dariusz úy┐nik

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nie dzia│o siΩ to bynajmniej przed wielu, wielu laty, ani tym bardziej w odleg│ej krainie, lecz w tym roku, w Warszawie.

Mimo to ªliczna KsiΩ┐niczka wiΩziona by│a przez Smoka. Smok nie by│ Bardzo Z│ym Smokiem, jednak trzeba zaznaczyµ, ┐e by│ smokiem do╢µ niedba│ym. »y│ niechlujnie, jego Jaskinia, dzielona w dodatku ze Star▒ Smoczyc▒, by│a zaniedbana, a o zbudowaniu choµby skromnej wie┐y, w kt≤rej m≤g│by KsiΩ┐niczkΩ wiΩziµ w bardziej komfortowych warunkach, w og≤le nie by│o mowy.

I tak sobie trwali, ┐yj▒c ani ╝le, ani dobrze, ani rado╢nie, ani smutno.

W serce ªlicznej KsiΩ┐niczki zaczΩ│o z wolna wkradaµ siΩ uczucie najgorsze z mo┐liwych - rezygnacja. Inne mia│y chocia┐ w│asne jaskinie, mniejsze, wiΩksze, ale w│asne. No i smok≤w, kt≤re, jakie by nie by│y, jednak interesowa│y siΩ swoimi ksiΩ┐niczkami.

Nad takim w│a╢nie obrazkiem zastanawia│ siΩ smΩtnie Dobry Rycerz, w czym dzielnie sekundowa│ mu Czarny Widz. Widzisz - m≤wi│- jakby╢cie siΩ spotkali dawniej, gdy twa zbroja b│yszcza│a jeszcze m│odo╢ci▒, a he│m nie by│ w stanie przykryµ bujnych pukli...

Chrzanisz - obruszy│ siΩ S│oneczko Optymizmu - przecie┐ wiesz, ┐e ªliczna KsiΩ┐niczka ma pouk│adane w g│owie i bardziej ceni, to, co tkwi we wnΩtrzu!

Pouk│adane mo┐e i ma, ale nie wiesz co i w jaki spos≤b - nie da│ zbiµ siΩ z tropu Czarny - on zna j▒ wszystkiego trzy kwadranse, z p≤│godzinn▒ przerw▒. W dodatku z jego nieporadno╢ci▒... C≤┐, czarno to widzΩ. Czasy Frontalnych Atak≤w Na Smoki minΩ│y bezpowrotnie, a on nie potrafi dzia│aµ podstΩpnie.

»eby╢ siΩ nie zdziwi│ - u╢miechn▒│ siΩ S│oneczko.

I chyba rzeczywi╢cie Czarnego Widza czeka│a niespodzianka, bo Rycerz nawet w pracy nie przestawa│ my╢leµ o ªlicznej KsiΩ┐niczce. Wydawa│o mu siΩ, ┐e ma jej obraz wytatuowany po wewnΩtrznej stronie powiek, i by│o to mi│e uczucie. Trzeba jednak przyznaµ, ┐e d│ugotrwa│e siedzenie z zamkniΩtymi oczami niezbyt podoba│o siΩ kolegom w pracy.

Jemu tymczasem parowa│ m≤zg. Zadzwoni, nie zadzwoni? - zastanawia│ siΩ. No i co ze Smokiem?

Po kolei - odezwa│ siΩ S│oneczko - zadzwoni z pewno╢ci▒, a Smoka musisz zwalczyµ. Ona go lubi, ale nie chce byµ wiΩziona, wiΩc Zakaz Atakowania Smok≤w jakby przestawa│ obowi▒zywaµ.

Czy┐by? - Czarny Widz u╢miechn▒│ siΩ paskudnie - A jak ma on niby Smoka zaatakowaµ? Przecie┐ ona nie da│a mu do tego ┐adnego prawa. Smok nie daje jej swobody, a ona chce byµ szczera i prostolinijna. W efekcie nie bΩd▒ siΩ spotykaµ. Ona nie pozna siΩ na jego intencjach, on nie bΩdzie chcia│ siΩ narzucaµ i sytuacja sama siΩ rozwi▒┐e.

Jeste╢ g│upi jak but - wtr▒ci│a siΩ Intuicja - widzia│e╢, jak na ni▒ patrzy│? Wydaje mi siΩ, ┐e ona te┐ jest nim zainteresowana.

Bo tak jest - popar│ j▒ S│oneczko - w ko±cu Rycerz mo┐e niezbyt piΩkny, ale nieg│upi, choµ mo┐e nadmierny skrupulant.

Wspomnicie moje s│owa - ponownie natar│ Czarny - z jednej strony Zakaz Atakowania Smok≤w, z drugiej Rycerz tak pe│en skrupu│≤w jak psie pos│anie pche│; bΩdzie patrzy│ tylko, by jej nie dzia│a siΩ krzywda. Nie zaatakuje. Przecie┐ musia│by atakowaµ nie Smoka, ale j▒. To od niej wszystko zale┐y.

No w│a╢nie - S│oneczko Optymizmu z werw▒ podchwyci│ temat - pamiΩtacie, jak siΩ spotkali po raz pierwszy sami? Ten zastrzyk smacznej adrenalinki, gdy w niewymuszony spos≤b wsunΩ│a rΩkΩ pod jego ramiΩ?

Nie obj▒│ jej wtedy, bo jest g│upim dupkiem a nie dobrym rycerzem - sarkn▒│ Czarny Widz - po prostu nie wie jak wykorzystaµ sytuacjΩ.

Bredzisz - S│oneczko nie da│ siΩ zbiµ z panta│yku - nie jest gapowaty, tylko nie chce byµ natarczywy.

Wybacz, S│oneczko, ale na kobietach znam siΩ ja i Szwagier i nikt wiΩcej w tym towarzystwie. Co to ma do natarczywo╢ci? To by│by gest naturalny: ona wsuwa mu rΩkΩ pod ramiΩ. On j▒ obejmuje a ona mo┐e siΩ przytuliµ, albo nie. I od razu wszystko jasne! - wywodzi│ Czarny - ┐adnych podchod≤w, ┐adnych dialog≤w, ┐adnego marudzenia.

S│oneczko a┐ prychn▒│, s│ysz▒c zestawienie "Szwagier", "kobiety" i "znaµ siΩ". Jednak nie skomentowa│ tego.

Zmarnowana okazja - biadoli│ dalej Czarny Widz - Intuicja jak zwykle w takich sytuacjach posz│a do fryzjera czy manikiurzystki, a on nie potrafi│ siΩ znale╝µ.

Za to poca│owali siΩ na do widzenia - przypomnia│ S│oneczko, u╢miechaj▒c siΩ rado╢nie do wspomnienia.

I w tym momencie - stara│ siΩ zgasiµ jego rado╢µ Czarny - on powinien odes│aµ taks≤wkΩ, obj▒µ j▒, poca│owaµ raz jeszcze i odprowadziµ do domu szepcz▒c o uczuciu, jakie do niej ┐ywi.

Chyba oszala│e╢ - S│oneczko by│ wyra╝nie zdegustowany - przecie┐ to by│o ju┐ Terytorium Smoka. Chyba wiesz, jakie smoki maj▒ oczy, nie m≤wi▒c ju┐ o smoczych kumplach. Po prostu nie chcia│ nara┐aµ jej na k│opoty!

Czarny by│ w pe│ni usatysfakcjonowany, wrΩcz promienia│ mroczno╢ci▒ - Widzisz, zawsze wyjdzie na moje, skrupu│y go oblaz│y i ona nigdy siΩ ju┐ nie dowie, co on do niej czuje. ZniechΩci│a siΩ i nie zadzwoni ju┐. A on nawet nie martwi siΩ stracon▒ okazj▒, tylko tym, ┐e ona dostanie w domu burΩ. I za co? Za nic!

S│oneczko nie da│ siΩ jednak, choµby z racji zawodowych, zaraziµ pesymizmem.

Zastan≤w siΩ, Czarny - stara│ siΩ wprowadziµ trochΩ cieplejszy nastr≤j - przecie┐ um≤wili siΩ po pracy, po prostu na piwo. Nie wiem jak z twoim wyczuciem czasu, ale wiedz, ┐e spΩdzili ze sob▒ piΩµ godzin. I raczej siΩ nie nudzili. To chyba te┐ o czym╢ ╢wiadczy!

Jednak Czarny by│ odporny na pr≤by S│oneczka Optymizmu - Byµ mo┐e, ale na jej pytanie "Dok▒d teraz?" zacz▒│ bredziµ o taks≤wce i odwiezieniu do domu, zamiast z marszu zaproponowaµ ogl▒danie kolekcji obraz≤w czy ods│uchiwanie kompakt≤w.

Chyba skazi│ ciΩ wp│yw Szwagra - S│oneczko u╢miechn▒│ siΩ drwi▒co - albo udajesz tΩpszego, ni┐ jeste╢. Przecie┐ ona da│a wyra╝nie do zrozumienia, ┐e sytuacja, w kt≤rej mia│aby oszukiwaµ Smoka nie wchodzi w rachubΩ.

Rachuba-zguba - mrocznia│ Czarny - to niby jak maj▒ siΩ poznaµ? Korespondencyjnie?

S│oneczko r≤wnie┐ spochmurnia│ - No tak, jest to wielki problem zar≤wno technicznej, jak i moralnej natury. CiΩ┐ko bΩdzie, chyba, ┐e Intuicja co╢ wymy╢li. Jednak Intuicja, zajΩta w│a╢nie przymierzaniem nowej sukienki koktajlowej, nie w│▒czy│a siΩ do roztrz▒sa±.

Rycerz wraca│ do domu zajΩty w│asnymi my╢lami, tote┐ nie bardzo zwraca│ uwagΩ na spory Czarnego Widza ze S│oneczkiem Optymizmu. Rzeczywi╢cie martwi│ siΩ, ┐e ªliczna KsiΩ┐niczka dostanie w domu burΩ, ┐e od razu nie wyzna│ jej swych uczuµ, ┐e ma ma│o do╢wiadczenia w prowadzeniu jakichkolwiek intryg, wreszcie, ┐e nie wie kiedy, i czy w og≤le j▒ zobaczy. W martwieniu siΩ bardzo skutecznie pomaga│ mu Czarny Widz.

Gdy rozja╢ni│ siΩ wewnΩtrznie na wspomnienie otrzymanego ca│usa, niewinnego cmokniΩcia w policzek, Czarny przypomnia│ mu natychmiast û Gdyby╢ spr≤bowa│ poca│owaµ j▒ po raz drugi, wiedzia│by╢ od razu co i jak. A tak jeste╢ r≤wnie g│upi jak wprz≤dy.

S│oneczko spr≤bowa│ jeszcze raz: Zobaczycie, ona doceni jego takt i zadzwoni rych│o.

Jednak na koniec to Czarny Widz zgasi│ ╢wiat│o, mrucz▒c co╢ pod nosem na temat niepokonywalnych trudno╢ci obiektywnych, egzystencjalnych wyzwa±, postfreudowskim rozumieniu archetyp≤w, dualizmie, tudzie┐ trializmie natury ludzkiej. Po prostu za du┐o siΩ naczyta│.

Dobry Rycerz nie mia│ sposobno╢ci um≤wienia siΩ ze ªliczn▒ KsiΩ┐niczk▒, i na pewien czas Czarny Widz niepodzielnie obj▒│ regencjΩ. Intuicji by│o to wszystko jedno, bo nadal bardziej interesowa│a siΩ nowinkami w dziedzinie makija┐u i mody, za╢ S│oneczko Optymizmu wybra│ siΩ czasowo na emigracjΩ. Polityczn▒, jak twierdzi│, jednak Czarny rechota│, ┐e po prostu chce zarobiµ na nowy samoch≤d.

By│o smΩtnie.

 

O tym, co by│o dalej

O tym, co by│o dalej, mo┐emy tylko spekulowaµ, bowiem ªliczna KsiΩ┐niczka nie odzywa│a siΩ, a Dobry Rycerz zamkn▒│ siΩ w sobie.

Czarnemu Widzowi taka sytuacja bardzo odpowiada│a, bo ca│kowity brak kontakt≤w pozwala│ mu na niepodzielne rz▒dzenie. No, prawie niepodzielne, bo odnosi│o siΩ tylko do g│Ωbszych pok│ad≤w psychiki Dobrego Rycerza, kt≤ry na zewn▒trz nadal sprawia│ wra┐enie tryskaj▒cego optymizmem faceta, kt≤rego po prostu nie mo┐na podejrzewaµ o nasilenie pesymizmu, mog▒ce jego osobistego S│oneczko sk│oniµ do emigracji û niezale┐nie od jej powod≤w.

Twierdzenie Czarnego Widza, ┐e S│oneczko wyjecha│ na Zach≤d wy│▒cznie po to, by dorobiµ siΩ nowego samochodu, by│o mo┐e trochΩ naci▒gane, ale nie do ko±ca pozbawione podstaw. Po prostu ostatnimi czasami S│oneczko Optymizmu mia│ ma│e mo┐liwo╢ci zarobkowe. Nie to, ┐e nie chcia│ û brakowa│o nowych zam≤wie±, nowych zlece±, s│owem, ╢wie┐ego miΩsa. A ile mo┐na ┐yµ na miΩsie prze┐utym ju┐ do granic wytrzyma│o╢ci w│≤kien? To pytanie retoryczne, bowiem wiadomo, ┐e nied│ugo!

Gdzie╢, w g│Ωbi swego mrocznego jestestwa, Czarny Widz podejrzewa│, nie przyznaj▒c siΩ do tego przed sob▒ samym, ┐e S│oneczko mo┐e wr≤ciµ. Czasami budzi│ siΩ zlany zimnym potem i przypomina│y mu siΩ urywki snu: oto S│oneczko, ubrany w jedwabny garnitur wysiada z luksusowego Mercedesa. Drzwi przytrzymuje szofer-ochroniarz, a sam S│oneczko przeci▒gle spogl▒da na sw▒, mocno ju┐ podniszczon▒ siedzibΩ (kt≤r▒ Czarny w najbli┐szym czasie zamierza│ przekazaµ do rozbi≤rki), marszczy brwi i zastanawia siΩ nad wprowadzeniem nowych porz▒dk≤w. W ╢nie Czarnego nastΩpowa│ wtedy rozb│ysk, wzglΩdnie kto╢ krzycza│ ôciΩcieö i jawi│ siΩ kolejny obraz, nieco mΩtny, przeto trudniejszy do zrozumienia. Sam Czarny wystΩpowa│ w nim w roli wsp≤│w│a╢ciciela sp≤│ki, i w dodatku nie bardzo mia│ pojΩcie, ile ma w niej akcji. Mimo s│abego rozumienia sytuacji zachowywa│ jednak bystry wzrok: widzia│, ┐e S│oneczko Optymizmu ma lepsze miejsce do parkowania, ┐e windziarze g│Ωbiej mu siΩ k│aniaj▒, a licznie pojawiaj▒cy siΩ kontrahenci najpierw pytaj▒ o S│oneczko, a dopiero potem, lekko rozczarowanym tonem: No c≤┐, rzeczywi╢cie fatalnie siΩ z│o┐y│o z t▒ konferencj▒ (wyjazdem, prezentacj▒, zajΩciami, parti▒ golfa û niepotrzebne skre╢liµ), ale mo┐e kto╢ inny, czasowo, w zastΩpstwie...

Jak wspomniano, Czarny budzi│ siΩ zlany zimnym potem, zazwyczaj w│a╢nie w tej chwili. A nie by│ g│upi, utrzymywa│, nie bez pewnych podstaw, ┐e jest m▒drzejszy nawet od S│oneczka, tote┐ rych│o doszed│ do wniosku, ┐e w jaki╢ spos≤b musi siΩ to wi▒zaµ z postaci▒ ªlicznej KsiΩ┐niczki, kt≤r▒ ju┐ wszyscy, nawet sam Czarny, ale bardzo po cichu, od┐a│owali.

Co╢ trzeba przedsiΩwzi▒µ û mrucza│ sam do siebie Czarny Widz û niby szansa jedna na tysi▒c, ale jak siΩ przydarzy? Przecie┐ nie mogΩ byµ drugi! Zreszt▒, co tu m≤wiµ o drugiej pozycji! Jak zagl▒da│em ostatnio do tego zakutego │ba, to przy przychylno╢ci tej os≤bki mogΩ mieµ k│opoty nawet z posadami typu windziarz czy zamiatacz przyzak│adowego parkingu! Co╢ trzeba przedsiΩwzi▒µ û mrucza│ dalej û co╢ trzeba...

Tymczasem Dobry Rycerz, ┐y│ jak co dzie±. Pracowa│, raz mniej, raz wiΩcej, pi│ piwo, raz mniej, raz wiΩcej, spotyka│ siΩ ze swymi, ┐yj▒cymi na innym zamku dzieµmi, raz mniej raz wiΩcej.

Przesta│ czekaµ. Na co? W og≤le na cokolwiek.

Jego my╢li nadal po czΩ╢ci zaprz▒ta│a ªliczna KsiΩ┐niczka, ale przesta│y byµ to my╢li drapie┐no-zdobywcze. By│y raczej z gatunku pastelowych i sentymentalnych i pobo┐no-┐yczeniowych. Pogodzi│ siΩ z losem, co by│o tym │atwiejsze, ┐e w zasadzie nigdy nie mia│ specjalnego powodzenia u kobiet. Tu oczywi╢cie Czarny Widz dopowiada│: Po pierwsze, od pocz▒tku nie by│a zainteresowana, po drugie, nawet, je╢li pojawi│ siΩ u niej cie± zainteresowania, to i tak wszystko spieprzy│e╢!

My╢la│ zatem, ┐e chcia│by, ┐eby jej by│o dobrze, ┐eby ┐ycie jako╢ jej siΩ u│o┐y│o, ┐eby, nawet nie bΩd▒c szczΩ╢liw▒ przez ca│y czas, cieszy│a siΩ choµ kr≤tkimi przeb│yskami szczΩ╢cia. SzczΩ╢cia bez ciebie, dodawa│ zawsze czujny Czarny.

Rycerz pi│ wtedy wiΩcej piwa a by│o to k│opotliwe, bowiem rasa giermk≤w by│a do tego stopnia na wyko±czeniu, ┐e staµ by│o na nich tylko najbogatszych, wiΩc musia│ przynosiµ je sobie sam!

Ali╢ci nie przynosi│ go za wiele, bowiem gdzie╢ w g│Ωbi duszy jeszcze tli│a siΩ iskierka nadziei. W odleg│ym tle normalnego rozumowania pojawia│y siΩ wszelkie mo┐liwe wyt│umaczenia: ªliczna KsiΩ┐niczka nie dzwoni, bo Smocz▒tko zachorowa│o, nie dzwoni, bo musia│a pilnie wyjechaµ, nie dzwoni, bo jest bardzo zajΩta, nie dzwoni, bo Smok j▒ w ko±cu zjad│!

Czarnemu Widzowi bardzo siΩ to t│o nie podoba│o, jednak nie by│y to nawet my╢li, lecz raczej ich poblask, rysuj▒cy ja╢niejsze kszta│ty na tle czarnego zw▒tpienia, niczym jΩzory ognia, kt≤ry, mimo, ┐e p│onie w g│Ωbi, jednak rzuca ╢wiat│o na okopcon▒ dokumentnie ╢cianΩ. A przeciwko tak eterycznym zjawiskom nie m≤g│ nic poradziµ. By nawi▒zaµ walkΩ zawsze potrzebowa│ czego╢ konkretnego.

WiΩc Czarny my╢la│ sobie: Kurde, nie, niemo┐liwe, nie mo┐e do niego zadzwoniµ. Wysi│ki ostatnich miesiΩcy nie mog▒ p≤j╢µ na marne. Jak by tu siΩ skontaktowaµ z jej Czarnym... Nie to bez sensu, skoro oni siΩ nie widuj▒, to i ja z jej Czarnym siΩ nie zobaczΩ!

Dzie± p≤╝niej pojawi│ siΩ S│oneczko Optymizmu. Przywioz│o go dwu facet≤w, lekko obdrapanym Patrolem z lawet▒, na kt≤rej spoczywa│a, pad│a po drodze, kanciata Ren≤wka, obdrapana jeszcze bardziej. Pow│≤cz▒c nog▒ wszed│ na pok│ad, po czym z rozdartej pod pach▒, sk≤rzanej kurtki wyci▒gn▒│ paczk▒ Marlboro, zaci▒gn▒│ siΩ g│Ωboko, splun▒│ i powiedzia│: No c≤┐, wr≤ci│em...

Zaci▒gn▒│ siΩ jeszcze raz, i spyta│: Co s│ychaµ Czarny? Nie ma dla mnie jakiej╢ roboty? Nie bardzo mi siΩ pofarci│o.

Dobry Rycerz nawet nie zauwa┐y│ tak ┐enuj▒cego powrotu, zajΩty tym razem innymi sprawami.

Czarny Widz za╢, witaj▒c S│oneczko przy podje╝dzie, mia│ mieszane uczucia. Z jednej strony tryumf - Jednak jestem pierwszy! Z drugiej politowanie û Kurcze, ┐al faceta, tyle siΩ natyra│, wykaza│ jak▒╢ inwencjΩ, a tu kupa. Z trzeciej za╢ lekki niepok≤j û sk▒d ja znam tak▒ scenΩ: wje┐d┐a go╢µ na osio│ku, a potem zaraz zostaje kr≤lem?

 

I jeszcze dalej...

 

S│oneczko Optymizmu od samego rana czu│ siΩ nie za bardzo. Wprawdzie Dobry Rycerz, wbrew wszelkim pozorom spotka│ ªliczn▒ KsiΩ┐niczkΩ, i to zupe│nie przypadkiem, jednak najwyra╝niej co╢ by│o nie tak.

Zreszt▒, wszystko by│o nie tak. Rycerz, podchmieliwszy sobie nieco przy obwo┐eniu po okolicy dwu rycerzy z odleglejszych krain, przyjecha│ do Siostry, by pokazaµ jej swe sonety. Sonety by│y g│≤wnie o KsiΩ┐niczce, trochΩ sentymentalne, trochΩ smΩtnawe i w zasadzie ma│o ciekawe.

Jednak nie opar│ siΩ pokusie i je wrΩczy│. W dodatku ªlicznej KsiΩ┐niczce, gdy rozstawali siΩ przed zamkiem Siostry.

S│oneczko by│ tym wyra╝nie usatysfakcjonowany, lecz w g│Ωbi duszy drΩczy│ go niepok≤j: Czy nie by│ to za pochopny gest?

W dodatku wczoraj nie mia│ z kim pogadaµ. Czarny Widz by│ niedysponowany, a Intuicja, jak zwykle, zajΩta czym╢ innym. Nikt go nie przyhamowywa│, wiΩc zaszala│ i teraz by│o mu trochΩ g│upio. - Co sobie pomy╢li Czarny, jak wstanie? - deliberowa│ ponuro - Chyba trochΩ przegi▒│em.

Czarny Widz wsta│ skacowany, z│y i k▒╢liwy jak osa. Papierosowy kaszel bynajmniej nie poprawia│ nastroju, a konieczno╢µ zachowania pozor≤w w pracy wrΩcz dobija│a.

Gdy ujrza│ zatem, co siΩ wczoraj nawyrabia│o, a┐ zawrzasn▒│. To, co zrobi│ S│oneczko, wrΩcz nie mie╢ci│o mu siΩ w g│owie.

Ty sko±czony idioto! - krzycza│ - Czy ja nawet na chwilΩ nie mogΩ spu╢ciµ ciΩ z oczu? Pochlali╢my, wiem, ale na drugi raz to ty p≤jdziesz pierwszy spaµ! Jak mog│e╢ go tak podbechtaµ?

No wiesz, -niewyra╝nie t│umaczy│ siΩ S│oneczko - to jako╢ samo siΩ zrobi│o. Nie spodziewa│ siΩ, ┐e j▒ spotka. Zaskoczenie by│o ca│kowite. W dodatku czu│, ┐e co╢ jest nie tak, jak byµ powinno, wiΩc mo┐e chcia│ wyja╢niµ sprawΩ raz na zawsze. No, wiesz, tak jak to m≤wi│e╢, bach, bach i wszystko jasne, ┐adnych podchod≤w, ┐adnego kombinowania.

Nigdy nie m≤wi│em o wrΩczaniu sonet≤w - dar│ siΩ dalej Czarny Widz - a ju┐ na pewno nie po pijaku! Czasy Petrarki i Villona sko±czy│y siΩ ju┐ dawno! Do cholery, tak siΩ nie objawia uczuµ!

S│oneczko pokornia│ coraz bardziej: Pr≤bowali╢my - m≤wi│ - ale widzisz, co on j▒ chcia│ pog│askaµ, choµ po rΩkawie, ona umyka│a rΩkΩ.

Pewnie liczy│e╢ na to, ┐e rzuci mu siΩ na szyjΩ, co? - Czarny lekko tylko przyciszy│ g│os, bo od w│asnego wrzasku rozbola│a go g│owa - W obecno╢ci Siostry?!

Hmmm, tak jako╢ za│o┐yli╢my, ┐e Siostra powinna byµ naszym naturalnym sojusznikiem,- S│oneczko poma│u odzyskiwa│ rezon - takim, jakim jej siostra jest dla niej.

Za│o┐yli╢cie?! - Czarny zn≤w podni≤s│ g│os - ...╢cie, to znaczy ty i kto?

To znaczy ja i eeeee... i on. - S│oneczko Optymizmu by│ ju┐ sam▒ pokor▒.

Jego rozm≤wca a┐ przysiad│: On? Jaki on? Chyba nie chcesz mi powiedzieµ, ┐e...

S│oneczko cicho przytakn▒│ i wbi│ wzrok we w│asne buty, oceniaj▒c mimochodem, ┐e przyda│yby siΩ nowe. Jednak nawet wnikliwe ogl▒danie ich czubk≤w, szw≤w i lekko wystrzΩpionych sznurowade│ nie z│agodzi│o fali wyrzut≤w sumienia, kt≤ra go ogarnΩ│a.

Jak mog│e╢ pozwoliµ mu na tak▒ decyzjΩ? Gdzie by│a, do cholery, Intuicja? - piekli│ siΩ dalej Czarny - I dlaczego mnie nie obudzili╢cie?

Uchla│e╢ siΩ jak wieprz - Intuicja najwyra╝niej us│ysza│a w ko±cu awanturΩ - jakby╢ siΩ wynurzy│, by│oby jeszcze gorzej.

Wietrz▒c w niej wsparcie, S│oneczko stara│ siΩ odzyskaµ nieco terenu - No wiesz, w ko±cu wykaza│ inicjatywΩ. By│ podpity, ona siΩ ╢pieszy│a do domu, bo tam Smok siΩ niepokoi│, co mia│ zrobiµ innego?

Wybiµ j▒ sobie z g│owy - Czarny Widz precyzyjnie okre╢li│ sw≤j pogl▒d w tej kwestii - Raz na zawsze wybiµ j▒ sobie z g│owy. Nie o╢mieszaµ siΩ. Nie stawiaµ nas wszystkich w k│opotliwym po│o┐eniu. Nie lekcewa┐yµ Zakazu Atakowania Smok≤w.

Intuicja pokrΩci│a g│ow▒: Mam przeczucie, ┐e nie masz racji, Czarny. On jej sobie nigdy nie wybije z g│owy. Mo┐e z czasem wspomnienie bΩdzie blak│o, pastelowia│o, straci na emocji, ale pozostanie na zawsze z nim.

Ja go chyba znam lepiej - Czarny Widz nie by│ specjalnie wzruszony s│owami Intuicji, kt≤r▒, nie bez racji, uwa┐a│ za star▒ bumelantkΩ - Najpierw zacznie u┐alaµ siΩ nad sob▒, a potem j▒ znielubi.

S│oneczkowi w ko±cu uda│o siΩ oderwaµ wzrok od but≤w: Na pewno nie! Zobaczysz, ona rych│o zadzwoni, spotkaj▒ siΩ ponownie, ona pochwali jego sonety...

Tak samo rych│o, jak w poprzedniej bajce, co? - czego jak czego, ale argument≤w nigdy Czarnemu nie brakowa│o - zreszt▒, po co ja w og≤le z wami dyskutujΩ? Nie by│o mnie przy tym, sami schrzanili╢cie sprawΩ, wiΩc teraz sami j▒ odkrΩcajcie.

Jednak m≤wi│ ju┐ tylko do S│oneczka Optymizmu, bowiem Intuicja zrejterowa│a haniebnie. Wzruszy│ wiΩc ramionami i poszed│ zaj▒µ siΩ w│asnymi sprawami.

S│oneczko Optymizmu zacz▒│ czekaµ na telefon.

 

I jeszcze kawa│eczek...

 

Tym razem Intuicja siΩ spisa│a. Pod jej wp│ywem, wywieranym od niechcenia, dobry rycerz zst▒pi│ do Jaskini »mij, gdzie uda│o mu siΩ pokonaµ Prezesa oraz KsiΩgow▒ i w ko±cu wytargowaµ zap│atΩ za dawniejsze czyny, nale┐n▒ zreszt▒ ju┐ od dawna.

S│oneczko Optymizmu podszepn▒│ mu nabycie nowej wody po goleniu, wychodz▒c z za│o┐enia, ┐e taka zmiana z pewno╢ci▒ wszystkim poprawi humor, po czym przegoni│ go po mie╢cie, w zasadzie bez celu.

Na zamku Rycerz zupe│nie mimochodem zmonopolizowa│ telefon, zainstalowa│ siΩ przed komputerem i podj▒│ kolejne pr≤by zamieniania swych umiejΩtno╢ci na pieni▒dze. Sz│o mu ca│kiem nie╝le, gdy zadzwoni│ Szwagier, brzΩcz▒c przez telefon co╢ na temat piwa, kt≤re koniecznie powinni wypiµ wsp≤lnie. Rycerz wprawdzie przesta│ ju┐ cierpieµ na pochmiel, jednak temat piwa ma│o go zainteresowa│.

Odby│ natomiast kolejn▒ rozmowΩ telefoniczn▒, kr≤tk▒, ale najwyra╝niej wa┐n▒, bowiem natychmiast po od│o┐eniu telefonu zanurzy│ twarz w d│oniach i g│Ωboko siΩ zamy╢li│. Musia│y byµ to my╢li wyj▒tkowe, gdy┐ jego d│onie, nie nale┐▒ce wcale do najmniejszych, nawet ╢ci╢le ze sob▒ wsp≤│pracuj▒c, nie by│y w stanie zakryµ u╢miechu.

Taki mniej wiΩcej obrazek zobaczy│ wracaj▒cy w│a╢nie od swoich spraw Czarny Widz. I zw▒tpi│, zastanawiaj▒c siΩ, co mog│o wp│yn▒µ na tak radykaln▒ zmianΩ nastroju. Natychmiast odszuka│ S│oneczko Optymizmu i na jego widok a┐ zblad│.

S│oneczko pachnia│ bowiem now▒ wod▒ kolo±sk▒, mia│ wypucowane do po│ysku buty, w dodatku jego stara sk≤rzana kurtka by│a starannie zszyta i odkurzona. Na twarzy mia│ wyraz, kt≤ry bardzo, bardzo nie podoba│ siΩ Czarnemu Widzowi. Co╢ na kszta│t wy┐szo╢ci, dog│Ωbnej pewno╢ci siebie, mo┐e nawet determinacji?

Zadzwoni│a, cholera jasna, zadzwoni│a û by│ niemal pewien.

Jednak Czarnemu zabrak│o czasu na dok│adne wywΩszenie w czym rzecz. Pod zamek Rycerza przywl≤k│ siΩ bowiem Szwagier i wyci▒gn▒│ go na piwo. Nie wymaga│o to wielkich umiejΩtno╢ci perswazyjnych, jednak jest to zupe│nie inna historia.

Wywleczony na piwo Dobry Rycerz po trosze zastanawia│ siΩ û Co ja tu u licha robiΩ? Jednak Ma│a Wyprawa Na Piwo - ma│a, bo tylko do pobliskiej knajpki, oddalonej od zamku o niezbyt wysilony rzut lekkim kamieniem, by│a ca│kiem po┐yteczna. Wprawdzie Rycerz niemal zawsze pod╢miewywa│ siΩ, w oczy, bo inaczej nie potrafi│, z ciekawo╢ci i gadatliwo╢ci Szwagra, a czasami trochΩ go to dra┐ni│o, zw│aszcza, gdy Szwagier po kilku piwach zaczyna│ monopolizowaµ rozmowΩ, jednak mia│o to i swe Dobre Strony. Rycerz m≤g│ siΩ w piΩciu ≤smych wy│▒czyµ, zag│Ωbiaj▒c we w│asne my╢li, kt≤re, co tu du┐o m≤wiµ, by│y do╢µ niejasne.

Pozosta│e trzy ≤sme postanowi│y wykorzystaµ sytuacjΩ. Z wpraw▒ zawodowego wyrobnika pi≤ra, Rycerz skierowa│ umys│ Szwagra we w│a╢ciwym kierunku i s│ucha│, z rzadka jedynie wtr▒caj▒c s│owo lub uwagΩ, by niezbyt sp≤jny potok s│≤w nie zbacza│ zanadto z zadanego tematu, bardzo bliskiego postaci ªlicznej KsiΩ┐niczki. Z w│a╢ciw▒ sobie wra┐liwo╢ci▒ czyni│ to delikatnie i jakby od niechcenia, raz, by nie sp│oszyµ narratora wytykaniem luk i zawi│o╢ci w rozumowaniu, dwa, z dyskrecji.

Przy kolejnym meandrze my╢lowym i pod koniec kolejnego piwa, Rycerz mia│ ju┐ wyra╝nie dosyµ. Nie piwa oczywi╢cie. Szwagier, mimo podejmowanych wysi│k≤w ewidentnie zboczy│ w stronΩ bardziej filozoficznych dywagacji i zaj▒│ siΩ roztrz▒saniem kwestii: dlaczego niekt≤rym facetom udaje siΩ raz-dwa zapΩdzaµ kobiety do │≤┐ka, a inni nabiedz▒ siΩ, napoc▒, nainwestuj▒ a i tak w ko±cu nic z tego nie wynika. Czarny Widz, kt≤ry w miarΩ spo┐ywanych piw zacz▒│ odzyskiwaµ kontenans, poradzi│ mu ustami Rycerza, kr≤tko, by poczyta│ trochΩ o feromonach. Rycerz za╢ ponownie zatopi│ siΩ we w│asnych my╢lach.

Ale na nied│ugo, bowiem Szwagier zacz▒│ opowiadaµ, po raz kolejny zreszt▒, sw≤j ┐yciorys, w kt≤rym niepomiern▒ rolΩ odgrywa│ czynnik alkoholowo-przemytniczy. Od akapitu, kt≤ry z uwagi na rozwlek│o╢µ wynurze± trudno by│o dostrzec, zacz▒│ opisywaµ swe do╢wiadczenia ze Smokiem. Umys│ Rycerza zatrybi│ natychmiast. Smok!

Czarny po prostu nie m≤g│ siΩ nie wtr▒ciµ: PamiΩtaj o Zakazie Atakowania Smok≤w! W dodatku sprawa jest z│o┐ona, bo maj▒ Smocz▒tko! Przy ca│ym szacunku dla S│oneczka, uwa┐am, ┐e pakujesz siΩ w co najmniej niezrΩczn▒ sytuacjΩ. PamiΩtasz przypowie╢µ o facecie ze zbit▒ szklarni▒, kt≤ry rzuca kamieniami w szklarniΩ s▒siada?

Nie bardzo- mrukn▒│ Rycerz, zreszt▒ ku konsternacji Szwagra. Musia│o byµ to mrukniΩcie w nieodpowiednim miejscu, lecz Szwagier stropi│ siΩ tylko przez kr≤tk▒ chwilΩ, by nastΩpnie podj▒µ swe wywody.

Jednak tym razem by│y to wywody do╢µ interesuj▒ce, pod warunkiem, ┐e mia│o siΩ cierpliwo╢µ do odsiewania licznych plew. Dotyczy│y one w zasadzie Smoka, jednak┐e Rycerz wychodzi│ z za│o┐enia, ┐e ma r≤wnie┐ do czynienia ze ╝r≤d│em informacji o ªlicznej KsiΩ┐niczce. Tolerowa│ zatem monotonne brzΩczenie Szwagra, staraj▒c siΩ, jak ju┐ wspomniano, p≤│s│≤wkami, sterowaµ rozmow▒ we w│a╢ciw▒ stronΩ. Nie wychodzi│o mu to za bardzo, tote┐ w g│owie mia│ coraz wiΩkszy mΩtlik.

Mimo to zgrabnie wprosi│ siΩ na nastΩpny dzie±, tak, jak to sugerowa│a przez telefon KsiΩ┐niczka.

W tym momencie S│oneczko Optymizmu na chwilΩ przeprosi│, po czym wr≤ci│ zupe│nie odmieniony. Czarny Widz z zazdro╢ci▒ patrzy│ na kowbojskie buty, p│aszcz ôMarlboro-Lookö siΩgaj▒cy niemal do samej ziemi i pobrzΩkiwanie kluczykami od samochodu, kt≤ry S│oneczko w jaki╢ spos≤b zdo│a│ wcze╢niej wyremontowaµ i polakierowaµ.

Podj▒│ jednak kolejn▒ pr≤bΩ: Facet, nawet, je╢li zrobi│e╢ na niej wra┐enie, bo lubi sonety, to co z tego? Pomy╢l, jej Smok siedzi na skarbie, a na czym siedzi Rycerz? Chyba jeno na rzyci!

-A fe! û pr≤bowa│ zainterweniowaµ S│oneczko, jednak┐e Czarny nie da│ sobie przerwaµ.

- Co m≤g│by jej zaoferowaµ? û pyta│ retorycznie û Ile ma w trzosie? Zbuduje zamek? Z wie┐▒ odpowiadaj▒c▒ jego uczuciom, wie┐Ω, kt≤ra wedle jego standart≤w by│aby godna KsiΩ┐niczki?

S│oneczko szlachetnie rzuci│ siΩ na ta╢mΩ, cytuj▒c stare rosyjskie przys│owie: Wsioch nie preijobisz, nu wstrebitsa nada!

Czarny a┐ siΩ u╢miechn▒│: proszΩ, proszΩ, S│oneczko, i ty zaczynasz u┐ywaµ ôwyraz≤wö. W dodatku zupe│nie niepotrzebnie. R≤wnie dobrze jak ja wiesz, ┐e nie staµ go na kupienie czy zbudowanie Zamku.

Niby tak û burkn▒│ S│oneczko, strzepuj▒c py│ek z nowego p│aszcza û ale ludzie jako╢ sobie radz▒, zamki kupuj▒, wynajmuj▒, s│owem ┐yj▒! A przyznasz chyba, ┐e je╢li chodzi o stan dzisiejszy, to oni oboje nie ┐yj▒! Wegetuj▒ tylko, trochΩ jak ro╢linki. Z dnia na dzie± opΩdzaj▒ swoje obowi▒zki, ona potem marzy z s│uchawkami na uszach, a on pod│▒cza siΩ do komputera i my╢li, B≤g wie o czym.

Wprawdzie Czarny Widz zamierza│ g│o╢no zaprotestowaµ przeciwko mieszaniu do tego Boga, ale S│oneczko nie pozwoli│ sobie przerwaµ.

- Sp≤jrz na to Czarny, nawet z twojego punktu widzenia, jakie mia│by╢ mo┐liwo╢ci, gdyby on na przyk│ad, na przyk│ad, akcentujΩ, mia│by prawo martwiµ siΩ o ni▒. Jakie mia│by╢ wtedy pole do popisu?!

Jednak Czarny Widz nie wydawa│ siΩ specjalnie usatysfakcjonowany: Obiecujesz mi gruszki na wierzbie û m≤wi│, patrz▒c zawistnie na p│aszcz S│oneczka - i tak zapanuje optymizm, sp≤jrz na IntuicjΩ!

S│oneczko Optymizmu natychmiast spojrza│ na IntuicjΩ, i to, co zobaczy│, bardzo mu siΩ podoba│o.

Intuicja umalowa│a siΩ na tΩ okazjΩ bardzo starannie, by│a od ucha do ucha u╢miechniΩta i najwyra╝niej potakiwa│a S│oneczkowi.

Czarny postanowi│ zatem wyprowadziµ ostateczn▒ strza│Ω, s▒cz▒c Dobremu Rycerzowi w ucho: PamiΩtasz mo┐e o Smocz▒tku? A o w│asnych Rycerz▒tkach? Przemy╢l raz jeszcze Zakaz Atakowania Smok≤w, i to, co z niego wynika. Mo┐esz mieµ najlepsze chΩci, ale chΩci to chΩci, krew to krew. Czy buduj▒c Nowy Zamek bΩdziesz w stanie zrekompensowaµ wszystkim totaln▒ rewolucjΩ, jak▒ si│▒ rzeczy wprowadzisz? AbstrahujΩ ju┐ od intencji ªlicznej KsiΩ┐niczki, bowiem r≤wnie dobrze mo┐e ci siΩ ona roze╢miaµ w nos! Ale pomy╢l, co╢ w sensie, co by│o, gdyby...

Intuicja i S│oneczko zgodnym ch≤rem odkrzyknΩli: Rycerz ma wielkie serce, miejsca w nim dostatek, a jego intencje s▒ dobre!

Intuicja choµ na og≤│ nie bywa│a gadatliwa, perorowa│a dalej: CzujΩ przez sk≤rΩ, ┐e on zdobΩdzie jaki╢ zamek, na pocz▒tek niewielki, ot, dwie, trzy komnaty, a potem, w miarΩ dochod≤w, bΩdzie siΩ stara│ zbudowaµ wie┐Ω.

Czarny Widz natychmiast nawi▒za│: Zostanie smokiem, i bΩdzie j▒ w tej wie┐y wiΩzi│!

S│oneczko nie da│ sobie odebraµ piΩknej wizji: To nie smok; to Rycerz, wszak pamiΩtasz, jak godnie post▒pi│ z rycerzow▒, po czym ugryz│ siΩ w jΩzyk, my╢l▒c, jak tu u licha zmieniµ niezbyt wygodny dla siebie temat.

Czarny Widz zatar│ rΩce: I dlatego nie ufa kobietom, pod czym siΩ obur▒cz podpisujΩ!

Mimo to, jego pr≤ba kontaktu z Rycerzem nie za bardzo siΩ uda│a. Czarny wrΩcz siΩ w╢ciek│: Kurwa maµ û wrzeszcza│ û dlaczego ten g│upek mnie nie s│ucha?

S│oneczko Optymizmu sta│ tu┐ obok, opieraj▒c siΩ o ╢cianΩ i konsumowa│ ôPrawdziwie Ameryka±skiego Hot-Dogaö nabytego w pobliskiej budzie DANIA-Fast-Food, miΩdzy kΩsami staraj▒c siΩ pogwizdywaµ i robiµ jak najniewinniejszy wyraz twarzy. Wychodzi│o mu to nie╝le, bowiem wraz z Rycerzem czyta│ kiedy╢ ôMistrza i Ma│gorzatΩö.

Czarny nadal pieni│ siΩ z w╢ciek│o╢ci û Jutro, zobaczycie, jutro wszystko siΩ odmieni. Ona bΩdzie ch│odna i obojΩtna, a on zn≤w pochla i zrobi z siebie g│upa.

Do jutra zatem,- tym razem ╢wiat│o zgasi│ S│oneczko û do jutra.

Po ciemku ju┐, Intuicja zastanawia│a siΩ, czy zabraµ g│os, ale, po pierwsze, uwa┐a│a, ┐e sprawy zmierzaj▒ generalnie w dobrym kierunku, po drugie za╢, czyta│a akurat pasjonuj▒cy artyku│ w Cosmopolitan, na temat seksu na trzeciej randce. Zreszt▒, mo┐e by│o to inne czasopismo.

I tak nie mia│o to wielkiego wp│ywu na my╢li Dobrego Rycerza, kt≤ry, zmΩczony wyd│awianiem dukat≤w z Jamy »mij, zmΩczony prac▒, zmΩczony Szwagrem, wreszcie zmΩczony nieustannym mΩtlikiem, panuj▒cym w jego g│owie za spraw▒ S│oneczka, Czarnego i Intuicji, pr≤bowa│ zasn▒µ.

Na szczΩ╢cie mia│ wizerunek ªlicznej KsiΩ┐niczki wytatuowany po wewnΩtrznej stronie powiek. To ratowa│o sprawΩ.

O tym, jaki obr≤t sprawy przybra│y

Czarny Widz beznamiΩtnie wygl▒da│ na zewn▒trz, s▒cz▒c powoli piwo, ulubiony û jak┐e by inaczej - czarny Okocim.

S│oneczko Optymizmu prze│yka│ tylko ╢linkΩ. G│upio siΩ z│o┐y│o, ale w chwili, gdy Dobry Rycerz zacz▒│ trzymaµ siΩ za rΩce ze ªliczn▒ KsiΩ┐niczk▒, S│oneczko postanowi│ mierzyµ im czas. Nie wiedzia│ w│a╢ciwie czy chodzi│o o czas, jaki spΩdz▒ trzymaj▒c siΩ za rΩce, we wzglΩdnej blisko╢ci, o czas, jaki up│ynie do nastΩpnego spotkania, czy o czas, jaki minie, nim zdecyduj▒ siΩ na Powa┐ne Kroki. W ka┐dym jednak razie chodzi│o o czas, tote┐ S│oneczko pokot│owa│ natychmiast nabyµ zegarek.

Teraz spogl▒da│ na z│otego Rolexa l╢ni▒cego na przegubie i prze│yka│ ╢linkΩ, widz▒c jak Czarny delektuje siΩ piwem. Na piwo ju┐ mu nie starczy│o.

Czarny, rzeknij, co o tym s▒dzisz û zagai│, licz▒c na to, ┐e Czarny siΩgnie do interesuj▒co wybrzuszonej torby i wyci▒gnie puszkΩ dla swego rozm≤wcy û trochΩ jakby wysz│o na moje. No wiesz, z tym wrΩczaniem sonet≤w.

Czarny Widz, oparty o barierkΩ, splun▒│ machinalnie za burtΩ, obserwuj▒c rozchodz▒ce siΩ na wodzie, koncentryczne krΩgi. Nie mia│ ochoty na dialogi ze S│oneczkiem. Bez s│owa siΩgn▒│ do opartej obok torby, wcisn▒│ mu w gar╢µ puszkΩ piwa i ponownie odda│ siΩ czarnym my╢lom. Wczorajszy dzie± da│ mu popaliµ. Przedwczorajszy zreszt▒ te┐.

Najpierw wrzask rado╢ci S│oneczka, kt≤ry doczeka│ siΩ telefonu od KsiΩ┐niczki, potem Konieczno╢µ Wys│uchiwania Szwagra, wreszcie zalew pogody i optymizmu : naprawdΩ nie by│o lekko.

Otworzy│ nastΩpne piwo, przypominaj▒c sobie szczeg≤│y. Stara│ siΩ bagatelizowaµ sytuacjΩ, ale doprawdy nie by│o to │atwe.

No dobra û mrucza│ pod nosem û g│askali siΩ po d│oniach, on niby mimochodem rysowa│ jakie╢ wzorki na jej kolanie, potem zn≤w ona ╢ciska│a jego palce. W dodatku j▒ poca│owa│ û ponownie splun▒│ za burtΩ - A jakby ich natchn▒µ i╢cie zwierzΩc▒ ┐▒dz▒? Rzuc▒ siΩ na siebie, potem ona stwierdzi, ┐e Smok jest lepszy w │≤┐ku i bΩdΩ zn≤w mia│ ╢wiΩty spok≤j.

Taaa, to zupe│nie niez│y pomys│ û u╢miechn▒│ siΩ mrocznie û zupe│nie niez│y.

S│oneczko jakby czyta│ w jego my╢lach: Jeszcze jakie╢ pomys│y? Niedawno biadoli│e╢ co╢ na temat niepokonywalnych trudno╢ci technicznych, zagmatwanej sytuacji moralnej, podsyca│e╢ jego skrupu│y, a teraz chcesz ich od razu zapakowaµ do │≤┐ka? Wymy╢l co╢ lepszego!

Jednak Czarny tylko smΩtnie pokrΩci│ g│ow▒: Zrobi│a mnie w jajo, zupe│nie siΩ tego nie spodziewa│em. Ale jeszcze nie wszystko stracone û stara│ siΩ podnie╢µ na duchu û Ona teraz wyjedzie do Dalekich Krain, mo┐e co╢ jej siΩ odmieni...

Bredzisz û S│oneczko krzepi│ siΩ piwem û S▒ dla siebie stworzeni. Nie s│ysza│e╢, jak m≤wi│a, ┐e wola│aby z nim choµby na Mazury ni┐ ze Smokiem do Krain?

Mazury û prychn▒│ Czarny û Wiesz S│oneczko, co mnie jedynie pociesza? Przecie┐ oni siΩ kompletnie nie znaj▒.

Przechodz▒ca obok Intuicja u╢miechnΩ│a siΩ p≤│gΩbkiem, jednak Czarny Widz jej nie dostrzeg│, zajΩty s▒czeniem piwa i pluciem za burtΩ.

Za to S│oneczko wyra╝nie poja╢nia│ û Nie s▒dzisz, ┐e s▒ na najlepszej drodze?

BΩd▒ siΩ spotykaµ raz w tygodniu u Siostry? û Czarny grzeba│ w coraz mniej wybrzuszonej torbie w poszukiwaniu kolejnej puszki û Albo w│≤czyµ siΩ po knajpach? I jak pogodziµ to twoje ôpoznawanie siΩö z Prawem o Nieoszukiwaniu Smok≤w?

Co╢ siΩ zrobi│ taki skrupulatny? - S│oneczko ze╝li│ siΩ w ko±cu û Kto jeszcze niedawno przygania│ rycerzowi, m≤wi▒c co╢ o psim pos│anku i pch│ach?

Tylko krowa nie zmienia pogl▒d≤w û Czarny broni│ siΩ jak umia│ û W ko±cu w rozwiniΩtym spo│ecze±stwie jakie╢ normy musz▒ obowi▒zywaµ.

Intuicja bezceremonialnie przepchnΩ│a siΩ miΩdzy nimi i wyci▒gnΩ│a z torby przedostatni▒ puszkΩ piwa, m≤wi▒c przy tym: Zobaczycie, ┐e wszystko siΩ samo u│o┐y i ureguluje. Oni chc▒ tego oboje, a dla chc▒cego...

Nie ma nic trudnego- zako±czy│ S│oneczko sprawnie wy│awiaj▒c z torby ostatni▒ puszkΩ.

Na tak▒ bezczelno╢µ Czarny Widz a┐ siΩ zapowietrzy│. Nie do╢µ, ┐e zapΩdzony w kozi r≤g, to jeszcze ograbiony z piwa ûbiadoli│ cicho sam do siebie. Jego perspektywy by│y rzeczywi╢cie nieweso│e.

S│oneczko Optymizmu spacerowa│ pod rΩkΩ z Intuicj▒ i cicho namawiali siΩ na wieczorny wypad do eleganckiej restauracji celem oblania ewidentnego sukcesu. Sp│ukany nabyciem zegarka S│oneczko liczy│ na to, ┐e Intuicja jest przy got≤wce.

Po kr≤tkim namy╢le zaprosili te┐ Czarnego Widza. Dla zachowania form towarzyskich i elementarnej r≤wnowagi û t│umaczy│ sobie S│oneczko, przez sk≤rΩ czuj▒c jednak, ┐e Czarny nie da│ jeszcze za wygran▒.

Intuicja tylko wzruszy│a ramionami.

 

Pierwsza opowie╢µ barda

 

Jak to siΩ wszystko zaczΩ│o, pytacie? û stary bard poci▒gn▒│ g│Ωboki │yk z postawionego przed nim kufla û Tego tak naprawdΩ nie wie nikt, na og≤│ bowiem nie wiadomo, jak Sprawy siΩ zaczynaj▒.

Usadowi│ siΩ jednak wygodniej, brzΩkn▒│ w struny wys│u┐onej lutni i a┐ siΩ skrzywi│. Nie by│a nastrojona. Od│o┐y│ j▒ zatem, │ykn▒│ raz jeszcze i zacz▒│ ╢piewnym g│osem:

By│o to przed wielu, wielu laty, w bardzo odleg│ej krainie, rz▒dz▒cej siΩ swoistymi, nie zawsze dla nas zrozumia│ymi prawami.

MiΩdzy swymi ziomkami ┐y│ tam Dobry Rycerz i ┐y│a te┐ ªliczna KsiΩ┐niczka. Wprawdzie na og≤│ jest tak, ┐e ksiΩ┐niczki przeznaczane s▒ na ofiary dla smok≤w i po┐erane, chyba ┐e trafi siΩ rycerz, kt≤ry chwyci w p≤│, przerzuci przez │Ωk bojowego siod│a i wywiezie do s▒siednich krain, jednak tym razem by│o inaczej.

ªliczn▒ KsiΩ┐niczkΩ Smok po prostu wiΩzi│, jedynie z rzadka pozwalaj▒c wychyliµ nosa poza sw▒ JaskiniΩ. W pilnowaniu KsiΩ┐niczki dzielnie sekundowa│a mu Stara Smoczyca, z kt≤r▒ dzielili siedzibΩ, trzeba przyznaµ, do╢µ niechlujn▒, bowiem Smok nie nale┐a│ wprawdzie do gatunku Bardzo Z│ych Smok≤w, jednak z natury by│ leniwy i niedba│y. Nawet wie┐y nie chcia│o mu siΩ zbudowaµ, choµ wiadomo jak wielkie zalety maj▒ wie┐e w zwi▒zku ze strze┐eniem KsiΩ┐niczek.

Bard znacz▒co stukn▒│ w kufel, na dnie kt≤rego dogorywa│a smΩtnie jaka╢ resztka, po czy rozejrza│ siΩ, czy zainteresowanie s│uchaczy pozwala ┐ywiµ nadziejΩ na kolejne piwa. Pozwala│o.

Jak widzicie û ci▒gn▒│ zatem û nie by│o to ┐ycie us│ane r≤┐ami. Gdyby Smok po┐ar│ j▒ natychmiast, przesz│aby choµ do legendy, a tak...

Rycerz szwenda│ siΩ po okolicy w zasadzie bez celu. Wprawdzie nie by│ typowym b│Ωdnym rycerzem, ale nie by│ te┐ piΩknym m│odzianem, jakich zwykle obsadza siΩ w rolach rycerzy ratuj▒cych ksiΩ┐niczki. W│osy wytar│y mu siΩ od czΩstego u┐ywania he│mu a ich resztka nie by│a z│ota lecz srebrna. Opr≤cz swoich lat mia│ r≤wnie┐ do╢µ pokomplikowany ┐yciorys, poka╝ny brzuch, wi▒┐▒cy siΩ ╢ci╢le z upodobaniem do piwa, i nie w g│owie mu by│o ratowanie ksiΩ┐niczek. Zw│aszcza, ┐e w owej specyficznej krainie obowi▒zywa│ Zakaz Atakowania Smok≤w a │ami▒cy ow▒ zasadΩ mogli liczyµ na powszechne potΩpienie.

I tak by siΩ dalej toczy│o, spokojnie i beznamiΩtnie, gdyby do Sprawy nie wmiesza│ siΩ Los. Po prostu z nud≤w postanowi│ wprowadziµ Wielkie Zamieszanie. Nie m≤g│ ju┐ patrzeµ na mΩkΩ KsiΩ┐niczki, kt≤ra marnia│a coraz bardziej, z s│uchawkami na uszach marz▒c o jakiej╢ odmianie. Na Rycerza te┐ zreszt▒ nie m≤g│ patrzeµ, ≤w zawi≤d│ go bowiem w kwestii Wielkich Czyn≤w.

Na razie nie mia│ jednak wyrazistej koncepcji, na czym owo Wielkie Zamieszanie mia│oby polegaµ. Albo zrobiΩ z tego przejmuj▒c▒ tragediΩ û zastanawia│ siΩ û kt≤r▒ po wsze czasy opowiadaµ bΩd▒ bardowie, wyciskaj▒c │zy, pieni▒dze i piwo ze swych s│uchaczy, albo nie û zako±czy│ niezbyt zrΩcznie.

Jeden z bystrzejszych s│uchaczy poj▒│ aluzjΩ i us│uguj▒cej dziewoi niedwuznacznym gestem da│ do zrozumienia, by zadba│a o kufel barda.

╙w podci▒gn▒│ siΩ na │awie i wyra╝nie bardziej o┐ywiony, kontynuowa│: Dobry Rycerz spotka│ siΩ zatem ze ªliczn▒ KsiΩ┐niczk▒ na Zamku swej Siostry i od tego czasu nie m≤g│ oderwaµ od niej swych oczu, na tyle, na ile pozwala│ bon ton i ma│o rygorystyczne pod tym wzglΩdem normy obyczajowe. Widywa│ j▒ jednak bardzo rzadko, bo Smok by│ czujny, a KsiΩ┐niczka mia│a swoje zasady. Pasienie oczu by│o zatem mocno utrudnione, wiΩc Rycerz zacz▒│ pasaµ swoje my╢li. Nie mia│ w tym wielkiej wprawy, wszak nie by│ pasterzem, tote┐ my╢li niesfornie rozbiega│y siΩ na wszystkie strony.

Bard o╢mielony coraz wiΩkszym skupieniem s│uchaczy sam ju┐ zamacha│ na dziewkΩ lej▒c▒ piwo.

Chcia│, byµ, choµ w my╢lach, jak najbli┐ej ªlicznej KsiΩ┐niczki û opowiada│ dalej - Wprawdzie i tak my╢la│ o niej niemal nieustannie, ale by│y to, jak ju┐ wspomniano, my╢li chaotyczne, nieuporz▒dkowane. Rycerz nie by│ specjalnym pedancikiem, jednak do╢µ lubi│ porz▒dek, tote┐ chcia│ swym my╢lom nadaµ jak▒╢ formΩ. BΩdΩ pisa│ sonety, postanowi│. A ┐e nigdy nie rzuca│ s│≤w na wiatr, jak postanowi│, tak uczyni│.

Opowiadaj▒cy zwolni│ nieco tempo narracji, bowiem od licznych kufli, wychylanych zreszt▒ poza kolejk▒ jΩzyk troszkΩ sztywnia│.

Los zrz▒dzi│ û kontynuowa│ - ┐e sonety jako pierwsza przeczyta│a ªliczna KsiΩ┐niczka, wprawdzie w do╢µ mΩtnych okoliczno╢ciach, ale jednak. I znalaz│a upodobanie w Dobrym Rycerzu, kt≤ry, choµ nieco zu┐ytej ju┐ postury, nadal zachowa│ serce i charakter.

A by│o to mo┐liwe tylko dlatego, ┐e serce i pi≤ro jest mocniejsze od miecza û bard przyst▒pi│ do na╢wietlania p│yn▒cego z opowie╢ci mora│u û Co by│o dalej?

Postawicie wina dzban,

Opowiemy dalej wam

-zanuci│ fragment popularnej szanty. Jednak s│uchacze byli dalecy od zachwytu: Dlaczego opowie╢µ taka kr≤tka? A gdzie Wielki Pojedynek Ze Smokiem? A gdzie opowie╢µ o │zach ronionych w rozpaczy i powiewaniu bia│▒ chusteczk▒? Gdzie mΩstwo, gdzie polerowanie do po│ysku rynsztunku przed Wielk▒ Walk▒? Gdzie postaµ wiernego giermka, albo choµ starego s│ugi, podaj▒cego w decyduj▒cej chwili kopiΩ?

W efekcie bard zosta│ wyrzucony na zbity pysk z przytulnej ober┐y (W wyrzucaniu celowa│ chuderlawy go│ow▒s o podejrzanie smoczej fizjonomii). Kln▒c pod nosem, zapakowa│ lutniΩ do wora, przygarbi│ siΩ nieco, bo zi▒b dawa│ siΩ we znaki i ruszy│ do nastΩpnej wioski. Od tej pory û obiecywa│ sobie û ┐adnych odstΩpstw od kanonu. Walka, chrzΩst zbroi, r┐enie koni, ksiΩ┐niczki przerzucane przez siod│o jak w≤r zbo┐a i uwo┐one w Sin▒ Dal, ┐adnego chrzanienia o rycerzach pisuj▒cych sonety. Per│y przed wieprze û burcza│ dalej, przypominaj▒c sobie otaczaj▒ce go w ober┐y czerwone pyski o oczach mΩtnych od piwska. Pod│ego zreszt▒ û pocieszy│ siΩ mimochodem û mo┐e w s▒siednim siole bΩdzie lepsze.

Droga by│a d│uga, podwody ┐adnej, wiΩc bard machinalnie zacz▒│, sam dla siebie, jak szybciutko zastrzeg│, dopowiadaµ dalszy ci▒g.

 

 

 

Jak Czarny siΩ uchla│, Intuicja da│a dupy, a S│oneczko zacz▒│ lekcewa┐yµ obowi▒zki...

 

Biesiada w eleganckiej restauracji by│a huczna. Intuicja, dok│adnie, jak siΩ S│oneczko spodziewa│ by│a przy forsie, tote┐ zabalowali. Od og≤lnego nastroju odbija│ siΩ jedynie Czarny Widz, kt≤ry siedzia│ ponuro w k▒cie i zalewa│ robaka. Wlewa│ w siebie, pocz▒tkowo piwo, a gdy piwo przesta│o skutkowaµ, gorza│kΩ, przy kt≤rej ju┐ pozosta│. Kompletnie pijany be│kota│ niewyra╝nie, wspominaj▒c niedawne przewagi: Zobaczycie, jeszcze nie wszystko stracone. SprowadzΩ Pracohola, nie da mu spokoju ju┐ przez ca│e ┐ycie. Wiecie, bo wy nawet nie wiecie - be│kota│, nie zwracaj▒c ju┐ uwagi ani na logikΩ, ani na poprawno╢µ gramatyczn▒ û jak dzia│a Pracohol. Powiem wam û czkn▒│ û jak Pracohol we╝mie siΩ do roboty, to facet jest sko±czony. Pracuje i pracuje, na nic nie ma czasu. O kontaktach towarzyskich û zapomnijcie, nawet myµ mu siΩ nie chce, bo drΩczy go ca│y czas my╢l, ┐e jak nie pracuje, to nie pracuje û zako±czy│ niezbyt jasno.

S│oneczko Optymizmu zarechota│ rozg│o╢nie i wydawa│o siΩ, ┐e zamierza wywaliµ kopyta na zas│any szcz▒tkami uczty st≤│: Te, Czarny, a to nie trzeba byµ jako╢ podatnym? No wiesz, jakie╢ obci▒┐enia genetyczne, przyzwyczajenia, nawyki? Bo Rycerz, jakby ci to powiedzieµ, niby pracy nie unika, ale zaraz ┐eby za ni▒ lataµ?

Czarny Widz bekn▒│ rozg│o╢nie, bowiem suty podk│ad piwa w po│▒czeniu z wlewan▒ w siebie w≤dk▒ poczyni│ najwyra╝niej spustoszenie w jego trzewiach. Tymczasem Intuicja zam≤wi│a do stolika wΩgierskich skrzypk≤w, wiΩc dalsze s│owa Czarnego brzmia│y z podk│adem wΩgiersko-cyga±skich romans≤w: Widzicie przecie┐, ┐e przez ostatnie dni on w og≤le nie odrywa siΩ od klawiatury! Pracohol, nawet ma│y, male±ki Pracoholik û rozczuli│ siΩ û bΩdzie jak w sam raz. Przestanie siΩ odzywaµ do ludzi, przestanie piµ piwo, przestanie siΩ myµ, przestanie o niej my╢leµ û to ostatnie doda│ ju┐ mocno niepewnym g│osem, bo nawet przez alkoholowy filtr zaczΩ│o do niego docieraµ, ┐e bzdurzy.

Rozochocona Intuicja nawet go nie s│ucha│a, zajΩta u╢miechaniem siΩ do najro╢lejszego skrzypka. Stare pud│o û burkn▒│ pod nosem, wlewaj▒c w siebie kolejn▒ porcjΩ gorza│y.

Tymczasem S│oneczko b│yskawicznie przysiad│ siΩ do jakiej╢ wypatrzonej przy barze, kr≤ciutko obstrzy┐onej rudej. Strzepuj▒c wyimaginowany py│ek z klapy jedwabnego garnituru, umiejΩtnie ods│oni│ ╢nie┐nobia│y mankiet koszuli, spod kt≤rego niedyskretnie wychyla│ siΩ z│oty Rolex i z optymistycznym u╢miechem zacz▒│ j▒ bajerowaµ.

Czarnemu robi│o siΩ niedobrze. Wprawdzie skrzypkowie ju┐ siΩ wynie╢li, pozostawiaj▒c nieco rozczarowan▒ IntuicjΩ, jednak gorza│a, w po│▒czeniu z widokiem S│oneczka, kt≤ry przy barze powoli, ale najwyra╝niej skutecznie zdobywa│ teren, mdli│a go coraz bardziej. Zreszt▒, mo┐e to nie gorza│a go mdli│a, tylko gorzki smak pora┐ki? Jak by nie wywracaµ kota, zawsze wychodzi│o na to, ┐e zawi≤d│, haniebnie zawi≤d│.

W kt≤rym momencie û my╢la│, staraj▒c siΩ skupiµ û i po chwili a┐ nim wstrz▒snΩ│o. Oczywi╢cie, wtedy, gdy pochla│ zaznajamiaj▒c siΩ z Czarnymi dwu obcych rycerzy. Od tego siΩ wszystko zaczΩ│o. Pozostawiony samopas S│oneczko przekabaci│ wtedy Rycerza na sw▒ stronΩ! Co╢ mu jednak umyka│o, co╢, co mia│ ju┐ niemal uchwycone. Za wszelk▒ cenΩ stara│ siΩ wytrze╝wieµ. Wytrze╝wieµ û mrucza│, spogl▒daj▒c w stronΩ S│oneczka, kt≤ry coraz ╢mielej poczynia│ sobie z rud▒. K▒tem oka widzia│ te┐ IntuicjΩ, kt≤ra nie przejmuj▒c siΩ konwenansami do│▒czy│a do ╢wie┐o poznanego towarzystwa. W zamy╢leniu przysun▒│ sobie butelkΩ i zacz▒│ po trochu obskubywaµ z niej etykietΩ. Jego si│a sugestii, nawet skierowana na siebie samego by│a tak silna, ┐e zaczyna│ powoli trze╝wieµ.

Z Pracoholem to nΩdzny pomys│ û deliberowa│ û a jakby tak odwrotnie, wywo│aµ w jaki╢ spos≤b Demona Zgnu╢nienia? Tak, to zupe│nie niez│e. Nawet jak j▒ zdobΩdzie, choµ nie wszystko jeszcze stracone bo mo┐e jednak nie, to i tak spocznie na laurach. BΩdzie ca│y czas le┐a│ na kanapie przed telewizorem, zaniedba siebie i j▒, zacznie zamieniaµ siΩ w smoka, potem pojawi siΩ kolejny rycerz û snu│ dalej coraz atrakcyjniejsze rozwa┐ania û odbierze mu j▒ i zn≤w zapanuj▒ moje klimaty!

A jakby tak Demona Alkoholu i Innych Niebezpiecznych U┐ywek? Te┐ niez│e û oceni│ natychmiast, wiedz▒c dobrze, ┐e uzale┐niony dla dzia│y nawet ┐onΩ sprzeda. Mo┐e na pocz▒tek nie tak drastycznie û zreflektowa│ siΩ û ale m≤g│by siΩ koszmarnie upijaµ i bijaµ j▒, no, tak dwa, trzy razy w tygodniu.

Intuicja szala│a na parkiecie jak nastolatka, zreszt▒ z facetem z racji │ysiny i brzucha podobnym nieco do Rycerza. Facet nadrabia│ braki w aparycji i wyszkoleniu tanecznym ┐ywio│owo╢ci▒. S│oneczko i ruda zniknΩli.

Pocieszony nieco Czarny Widz nala│ sobie, jednak po chwili popatrzy│ na szklaneczkΩ i odsun▒│ j▒ ze wzgard▒.

Niech oni siΩ uchlewaj▒ - pomy╢la│ z nie mniejsz▒ wzgard▒ o Intuicji i S│oneczku Optymizmu. Ja muszΩ byµ czujny i zwarty; got≤w na ka┐de jego wezwanie. W ko±cu kiedy╢ mnie przywo│a!

To jednak plany perspektywiczne û zastanawia│ siΩ dalej û na razie muszΩ wykombinowaµ co╢ na teraz. W ko±cu chwilowo nie wydarzy│o siΩ nic nieodwracalnego. Musi byµ jeszcze jaki╢ hak! Hak na tyle potΩ┐ny û tu rozmarzy│ siΩ na widok S│oneczka i Intuicji powieszonych wsp≤lnie na jednym haku, koniecznie ôza po╢lednie ziobroö, jak pamiΩta│ z Janosika û ┐e im w piΩty p≤jdzie.

W trakcie tych rozwa┐a± przy stole pojawi│ siΩ S│oneczko z uwieszon▒ na jego ramieniu rud▒. Obojgu podejrzanie b│yszcza│y siΩ oczy. Ruda nie mia│a wprawdzie bluzki za│o┐onej na lew▒ stronΩ, a S│oneczkowi lu╝na po│a koszuli nie wystawa│a spod marynarki, ale Czarny Widz wiedzia│ swoje.

Seks û pomy╢la│ natychmiast û to kolejna bro±. Co╢ ja siΩ na ten temat zastanawia│em, ale chyba za ma│o intensywnie. Aha! By│o o natchniΩciu ich zwierzΩc▒ ┐▒dz▒, zapakowaniu do │≤┐ka i wielkiej kompromitacji Rycerza, w por≤wnaniu z dokonaniami Smoka. Obiektywnie trzeba przyznaµ û ci▒gn▒│ w▒tek û ┐e trochΩ brak mi materia│u por≤wnawczego, je╢li chodzi o ich dokonania. Jednak nawet je╢li Rycerz sprawdzi siΩ jako kochanek, to zawsze mo┐na by go sk│oniµ, ┐eby po zaspokojeniu swych ┐▒dz odwraca│ siΩ plecami i zasypia│, chrapi▒c rozg│o╢nie. Albo wykopywa│ j▒ z │≤┐ka: ôId╝, zr≤b mi parΩ kanapek!ö û prawie s│ysza│ g│os Rycerza û ôNie ma pomidor≤w? Nieopodal Zamku, g│upi▒ godzinkΩ spacerkiem, jest sklep nocny, skocz i przynie╢!ö

S│oneczko obj▒│ rud▒ i niby w▒chaj▒c perfumy, mimo, ┐e taka sama wo± emanowa│a wyra╝nie z jego d│oni, zanurkowa│ nosem w jej dekolt. Oboje byli rozchichotani i najwyra╝niej wspaniale siΩ bawili.

Czarny Widz spogl▒daj▒c na nich mimochodem, my╢la│ dalej û Tak, seks, to niez│e wyj╢cie, ale zn≤w jest to wyj╢cie perspektywiczne. Kombinujesz ca│kiem nie╝le û chwali│ sam siebie û pozostaje wymy╢leµ co╢ na chwilΩ bie┐▒c▒.

Dok│adnie w tym momencie rycerza odwiedzi│a Siostra, ze Szwagrem zreszt▒, nie m≤wi▒c ju┐ o siostrze±cach, kt≤rym w trzech ruchach uda│o siΩ zniszczyµ budowany od tygodnia │ad w komputerze. BΩdΩ musia│ wbudowaµ wiΩcej zabezpiecze± û mrucza│ Rycerz, ale tak naprawdΩ nie by│ z│y. Czarny Widz natychmiast nadstawi│ uszu û NaprawdΩ?

Jednak Rycerz nie dos│ysza│ go, zajΩty pr≤bami ratowania resztek │adu. O wiele bardziej martwi│ go problem Siostry; mimo przeczytania sonet≤w, kt≤re w miΩdzyczasie zacz▒│ uwa┐aµ za zupe│nie niez│e, jako╢ nie sta│a siΩ jego za┐artym sojusznikiem. WrΩcz przeciwnie; przy ich lekturze mo┐e nie poziewywa│a, jednak dawa│a do zrozumienia, ┐e czyta je jedynie z obowi▒zku, a w gruncie rzeczy zainteresowana jest innymi Sprawami. W dodatku m≤wi│a o Niej po nazwisku, kt≤re, jakby nie patrzyµ, by│o te┐ mianem Smoka. Rycerz, kt≤ry SiostrΩ do╢µ lubi│, sk│ada│ to na karb wsp≤lnego chodzenia do szk≤│, pewnych problem≤w ze Szwagrem, oraz og≤lnej dezorientacji.

S│oneczko Optymizmu nadal zajmowa│ siΩ rud▒, o Intuicji mo┐na by│o zapomnieµ; Czarny Widz zosta│ sam. Natychmiast wykorzysta│ sytuacjΩ, bowiem wiedzia│, ┐e mo┐e to byµ jedna z jego ostatnich. TrochΩ bola│a go g│owa i mia│ problemy ze skupianiem wzroku û wszak do pracy przyszed│ prosto z knajpy, nie zdrzemn▒wszy siΩ nawet odrobinkΩ, mimo to dzia│a│ sprawnie.

Facet - sk│ada│ siΩ do ataku na Dobrego Rycerza, choµ pl▒ta│ mu siΩ jeszcze nieco jΩzyk, a w g│owie gra│a kapela, kt≤r▒ mo┐na by por≤wnaµ z totalnie zanarchizowan▒, austriack▒ orkiestr▒ dΩt▒ z czas≤w c. k. monarchii û Siostra wyra╝nie powiedzia│a, by╢ nie anga┐owa│ siΩ zbytnio i chc▒c utrzymaµ talent na r≤wni ze zdrowiem psychicznym, zacz▒│ pisywaµ sonety na inny temat!

S│oneczko Optymizmu przywl≤k│ siΩ, wprawdzie ciΩ┐ko skacowany i z wyra╝nymi malinkami na szyi, jednak jakby nigdy nic zauwa┐y│ - Ale powiedzia│a te┐, by swe szczΩ╢cie ceni│ ponad wszystko i robi│ co mu Intuicja dyktuje.

Intuicja û Czarny Widz niemal ju┐ zd▒┐y│ pozbyµ siΩ kaca û m≤wisz o tej samej babie, kt≤ra pod koniec imprezy zniknΩ│a z miΩ╢niakiem udaj▒cym ochroniarza?

S│oneczko, kt≤ry o ôpod koniecö mia│ do╢µ blade pojΩcie, rozpaczliwie pr≤bowa│ zmieniµ temat. Wprawdzie nie s│ysza│ rozm≤w z Siostr▒, zajΩty rud▒, jednak zaryzykowa│ ponownie - Ale wiesz, co jeszcze m≤wi│a û i zawiesi│ g│os w oczekiwaniu, ┐e Czarny podpowie mu co.

Czarny Widz chyba nie przejrza│ tego numeru do ko±ca, bowiem skubi▒c orzeszki z wielkiej torby, rzek│, popluwaj▒c przez zΩby: Wiesz, teraz naprawdΩ nie wiem, co o tym my╢leµ. Kombinowa│em tak, i srak. My╢la│em o przywo│ywaniu Demon≤w û siΩgn▒│ po kubeczek kefiru, kt≤ry najwyra╝niej bardzo mu dzi╢ smakowa│ û a teraz nie wiem, czy ich po prostu nie zostawiµ w spokoju. Przecie┐ oni sami stworz▒ sobie w│asne demony. Patrz na jego reakcjΩ na jedno zmarszczenie siΩ Siostry, do kt≤rej opinii nie przywi▒zywa│ wszak nigdy wiΩkszej wagi! Teraz, jak zaczΩ│o mu zale┐eµ, ch│onie wszystko, pod warunkiem, ┐e pochodzi z krΩg≤w znaj▒cych ªliczn▒ KsiΩ┐niczkΩ d│u┐ej od niego! S│uchaj, S│oneczko û ci▒gn▒│ dalej û ja po ostatnim tygodniu jestem wyko±czony; bujnΩ siΩ na razie na Seszele, mam trochΩ zaleg│ego urlopu. Jak wr≤cΩ pogadamy!

S│oneczko nadal mia│ k│opoty z koordynacj▒ wzroku, a we │bie │upa│o go straszliwie, jednak zdoby│ siΩ na heroizm: To na razie Czarny û pomacha│ û wypocznij i wr≤µ o czasie!

Czarny Widz wyci▒gn▒│ kom≤rkΩ (o cholera! pomy╢la│ sobie S│oneczko) i niemal natychmiast po wystukaniu numeru pojawi│a siΩ taks≤wka. Machn▒│ niedbale S│oneczkowi, maj▒c tym machniΩciem r≤wnie┐ na my╢li IntuicjΩ i pojecha│ na urlop.

S│oneczko zosta│ sam, bowiem Intuicja by│a chwilowo nieuchwytna. Niby dobrze - przypomnia│ sobie ryzykowny, ale skuteczny numer z podbechtaniem Rycerza do pokazywania sonet≤w - ale i ╝le - gdy siΩgaj▒c do Wspomnie±, przegl▒da│ uwagi Siostry. Kartkowa│ je jednak niedbale. Po trosze zastanawia│ siΩ, czy wyhaczona wczoraj w knajpie dziewczyna by│▒ naprawdΩ blondynk▒, tote┐ jego rozkojarzony m≤zg jedynie mΩtnie koordynowa│, w dodatku do╢µ niejasne, zastrze┐enia Siostry.

Chodzi│o jej o sam▒ postaµ ªlicznej KsiΩ┐niczki, o dziwn▒ sytuacjΩ, o normy moralne, o Rycerza... - zastanawia│ siΩ coraz leniwiej.

Po chwili o┐ywi│ siΩ nieco û Czarny Widz ma kom≤rkΩ; ciekawe sk▒d? W dodatku wyjecha│ na wakacje. Seszele û westchn▒│ z zazdro╢ci▒ û sk▒d ma tyle kasy? C≤┐ Czarny dominowa│ do niedawna, pewno sobie od│o┐y│ co╢ na boku û i staraj▒c siΩ pocieszyµ, doda│ û Mo┐e i ja trochΩ przyoszczΩdzΩ? Eee, chyba jednak nie warto - spojrza│ na rΩkaw z wypalon▒ papierosem dziurk▒, i przypomnia│ sobie, ┐e na garnitur i Rolexa posz│a ca│a kasa, jak▒ dosta│ w ostatnim czasie.

Czarny na Seszelach û nadal nie mie╢ci│o mu siΩ w g│owie, po chwili jednak co╢ zazΩbi│o w skacowanym jeszcze umy╢le. No tak, przecie┐ ona, ze Smokiem, do Odleg│ych Krain. Rycerz nie zobaczy jej przez co najmniej dwa tygodnie.

Ale zaraz û poja╢nia│ na powr≤t û ona mia│a wyjechaµ pi▒tego, jutro jest dopiero trzeci. Dwa dni, przygotowania do Wielkiego Wyjazdu; je╢li mimo to co╢ wymy╢lΩ i wypali, to Czarny bΩdzie siΩ gryz│ w piΩty! A nawet jak nie wypali û u╢miechn▒│ siΩ chytrze û to po prostu nie przyznam siΩ do niczego.

W polu widzenia pojawi│a siΩ wprawdzie Intuicja, jednak S│oneczko zignorowa│ j▒ ca│kowicie; mia│a bowiem na czole kompres i starannie unika│a spogl▒dania w oczy. Najwyra╝niej nie by│ to zwyk│y pochmiel, ale kac z tych najgorszych: kac moralniak.

I, o ile S│oneczko to sobie dobrze przypomina│, nie bez racji, bo Intuicji siΩ porz▒dnie odjecha│o. Wprawdzie jedn▒ trzeci▒ wieczoru pi│ z Czarnym Widzem, a dwie trzecie spΩdzi│ z d│ugow│os▒ blondynk▒, o ile pamiΩta│, jednak jak przez mg│Ω wspomina│ te┐ szale±stwa Intuicji, obejmuj▒ce niemal ca│▒ knajpΩ. Nie knajpΩ, ale dobr▒ restauracjΩ û zmityngowa│ siΩ natychmiast; a w dodatku w zbo┐nym celu, i niech Siostra spada na szczaw ze swymi zastrze┐eniami!

M≤wi│ jednak do siebie, bowiem Intuicji jakby nie by│o, a Czarny siedzia│ ju┐ chyba w samolocie lec▒cym na Seszele. No i dobra, westchn▒│ do siebie S│oneczko: Dwa, trzy dni i ja sobie wyjadΩ na urlop. Przez ten czas co╢ siΩ wyja╢ni.

 

 

 

 

 

 

 

 

Druga opowie╢µ barda

 

Bard wl≤k│ siΩ zakurzonym go╢ci±cem w stronΩ wioski, gdzie, jak mia│ nadziejΩ, piwo oka┐e siΩ choµ trochΩ lepsze a ludzie go╢cinniejsi. Pr≤bowa│ uk│adaµ dalszy ci▒g opowie╢ci, ale sz│o mu jak po grudzie. Co innego opowiadaµ to, co ju┐ siΩ wydarzy│o û usprawiedliwia│ siΩ û ale rzeczy przysz│e? Kto wie, jak mo┐e to wp│yn▒µ na bieg rzeczy? Zw│aszcza, gdy nie daj Bo┐e, Los us│yszy i bΩdzie akurat w z│o╢liwym nastroju...

Mijaj▒c gΩsty las przypomnia│ sobie historie o grasuj▒cych tu zb≤jcach, jednak nie by│ specjalnie zaniepokojony. Bardowie cieszyli siΩ czym╢ w rodzaju immunitetu û wszak zb≤jcy te┐ lubili s│uchaµ opowie╢ci, ponadto niby z czego mieli go obrabowaµ?

Ach, te stereotypy - westchn▒│ pod nosem - Dlaczego bardowie musz▒ byµ zawsze starzy i biedni?

Przysiad│ sobie pod gΩstym, roz│o┐ystym krzakiem i zacz▒│ przegl▒daµ zawarto╢µ sakwy. Z pow▒tpiewaniem obw▒cha│ kawa│ek nadple╢nia│ego sera i piΩtkΩ mocno ju┐ sczerstwia│ego chleba.

A mo┐e rzuciµ to w cholerΩ û zastanawia│ siΩ û i zaj▒µ czym╢ intratniejszym?

Nie mia│ jednak g│owy do interes≤w, tak jak choµby jeden z koleg≤w, kt≤ry ju┐ dawno wycofa│ siΩ ze ╢piewania i za│o┐y│ nie╝le prosperuj▒c▒ hurtowniΩ wina. Lubi│ te┐ zadymion▒ atmosferΩ ober┐, gdzie ludzie, w zale┐no╢ci od nastroju, albo rozwalali sobie kufle o dymi▒ce g│owy, albo usi│owali ob│apiaµ, cycate na og≤│, dziewki s│u┐ebne, reaguj▒ce, r≤wnie┐ w zale┐no╢ci od nastroju, a po czΩ╢ci od wygl▒du usi│uj▒cych je chwytaµ, perlistym chichotem, przenikliwym piskiem lub dawaniem po │apach.

Bard musia│ na chwilΩ przysn▒µ pod swoim krzaczkiem. Po chwili wzdrygn▒│ siΩ jednak û obudzi│ go posΩpny ╢miech, dobiegaj▒cy zza krzaka. Wychyli│ siΩ kawa│ek i natychmiast, usi│uj▒c byµ bezg│o╢ny niczym w▒┐, wczo│ga│ siΩ g│Ωbiej. Po drugiej stronie krzaka dojrza│ bowiem Z│ego Losa, Dobrego Losa oraz bli┐ej niezidentyfikowane damskie towarzystwo, urz▒dzaj▒ce sobie piknik.

Z│y Los s▒czy│ ze smakiem wino a bardzo szczup│a dama masowa│a mu, najwyra╝niej nadwyrΩ┐ony ostatnio, kark. Dobry Los rozwali│ siΩ na kocyku, k│ad▒c g│owΩ na kolanach nieco pulchniejszej pani, wielki dzban piwa ustawi│ wygodnie w zasiΩgu rΩki i wydawa│ siΩ drzemaµ.

Cholera û bard by│ najwyra╝niej przejΩty û a ja my╢la│em, ┐e jest tylko jeden Los, tyle, ┐e raz w lepszym, raz w gorszym nastroju.

Z│y ubrany by│ na czarno û w ko±cu rola zobowi▒zuje, natomiast Dobry w do╢µ swobodn▒ d┐insow▒ koszulΩ i trochΩ za obszerne, r≤wnie┐ d┐insowe spodnie. Fizycznie stanowili swe przeciwie±stwo. Z│y, chudy, wrΩcz suchy, z kostyczn▒ twarz▒, na kt≤rej z rzadka jedynie pojawia│ siΩ u╢miech. Rzecz jasna, albo mroczny albo z│o╢liwy. Twarz Dobrego dawa│o siΩ por≤wnaµ do ksiΩ┐yca w pe│ni, poszerza│ j▒ jeszcze u╢miech, niemal z niej nie schodz▒cy. Na tuszy te┐ mu nie brakowa│o, lecz najwyra╝niej nie psu│o mu to dobrego humoru.

Z│y Los lekko odsun▒│ masuj▒c▒ mu kark damΩ, r≤wnie┐ rozwali│ siΩ na kocyku i zagai│: To co robimy dalej z KsiΩ┐niczk▒ i Rycerzem?

Co? û Dobry leniwie uni≤s│ powieki û Przez moment ciΩ nie s│ucha│em.

KsiΩ┐niczka i Rycerz û przypomnia│ Z│y, nie daj▒c siΩ zwie╢µ pozornej ociΩ┐a│o╢ci rozm≤wcy û Co z nimi dalej robimy?

To dobre pytanie! û Dobry Los ponownie przymkn▒│ oczy û Chyba ju┐ nic. Przyznasz, ┐e ju┐ do╢µ naba│agani│e╢ w ich ┐yciorysach. Ja ich ze sob▒ spotka│em i wystarczy. Niech sobie radz▒ sami.

Sami? û Z│y Los by│ wyra╝nie zgorszony û Chyba nie chcesz rzuciµ roboty?

Ale┐ sk▒d! û Dobry Los by│ ubawiony û Ale mam do╢µ ci▒g│ego nadzoru, wyszukiwania im okazji, pomagania w decyzjach. Wystarczy w zupe│no╢ci jak tylko od czasu do czasu siΩ do nich u╢miechnΩ, co╢ tam podpowiem...

Jak do tej pory bezwstydnie siΩ leni│e╢ û przypomnia│ Z│y Los û podczas, gdy ja harowa│em jak w≤│. Przyznasz, ┐e ostatni ruch, w postaci odebrania Rycerzowi Prawa Je┐d┐enia Wierzchem by│ b│yskotliwy. Rycerz bez konia û zarechota│ z│o╢liwie.

Bard a┐ skuli│ siΩ pod swoim krzaczkiem s│ysz▒c ponury pog│os odbijaj▒cy siΩ echem od nieodleg│ego lasu. By│ niemal pewien, ┐e na skutek tego ╢miechu na ╢wiecie wydarzy│o siΩ sporo z│ego.

Dobry Los poci▒gn▒│ gracko z dzbana û Mo┐e i siΩ leni│em, ale teraz przesta│em. Widzisz û ci▒gn▒│ dalej refleksyjnie û taka jest w│a╢nie natura Dobra. Ty pracowa│e╢ latami by ich zdo│owaµ a ja i tak da│em ci mata w trzech ruchach.

Jeszcze nie mat, jeszcze nie û mimo bu±czucznej wypowiedzi Z│y Los najwyra╝niej traci│ humor û ale muszΩ przyznaµ, ┐e masz lepszego agenta.

S│oneczko û u╢miechn▒│ siΩ Dobry û rzeczywi╢cie zacz▒│ siΩ ostatnio wyrabiaµ, choµ jest trochΩ narwany. MiΩdzy nami m≤wi▒c bojΩ siΩ trochΩ, ┐eby mu woda sodowa nie uderzy│a do g│owy.

Woda? û pow▒tpiewaj▒co spyta│ Z│y Los û przecie┐ oni tam ca│y czas chlej▒ piwsko. Z dezaprobat▒ popatrzy│ na Dobrego, kt≤ry u╢miechem zasygnalizowa│ towarzysz▒cej mu dziewczynie konieczno╢µ podsuniΩcia kolejnego dzbana.

Nie m≤g│ zrozumieµ upodobania do piwa. Sam pija│ mocno wytrawne wina, nie stroni▒c te┐ od gorza│ki. Piwem pogardza│, uwa┐aj▒c je za trunek plebejski, od kt≤rego tylko rosn▒ brzuchy.

Mimo, ┐e piwosz, S│oneczko by│ najwyra╝niej dobry i Z│y Los zacz▒│ siΩ po trosze zastanawiaµ, jak by tu przekabaciµ go na swoj▒ stronΩ.

Tak siΩ przynajmniej wydawa│o bardowi, a i Dobry nie zasypia│ gruszek w popiele.

Zapomnij o tym û mrukn▒│ znad dzbana û nawet nie pr≤buj. A je╢li jeste╢ taki ciekaw, mogΩ naszkicowaµ ci ich dalsze dzieje.

Tu spojrza│, mniej wiΩcej w kierunku skulonego pod krzaczkiem barda i u╢miechn▒│ siΩ. Zreszt▒, mo┐e bardowi siΩ tylko wydawa│o, bo przecie┐ Dobry Los u╢miecha│ siΩ niemal nieustannie.

Dobry Los wydudli│ ponad p≤│ dzbana, dyskretnie st│umi│ bekniΩcie i zacz▒│: bΩd▒ siΩ spotykaµ coraz czΩ╢ciej i coraz lepiej siΩ poznawaµ. Do╢µ szybko dojd▒ do wniosku, ┐e powinni razem mieszkaµ. Rycerz zdobΩdzie jaki╢ zamek i go zasiedl▒. Jednak nigdy nie bΩdzie jej wiΩzi│, a ona nie bΩdzie go upokarzaµ. Nawet po wielu, wielu latach, gdy ich uczucia ostygn▒, czego wszak nie mo┐na z g≤ry wykluczyµ, nie strac▒ dla siebie szacunku, przyja╝ni i oddania. Zadowolony? û wla│ w siebie resztΩ piwa, po czym z niepokojem popatrzy│ na kurcz▒ce siΩ zapasy pe│nych dzban≤w.

Z│y Los wierci│ siΩ niespokojnie û A ja?

Szczerze powiedziawszy û Dobry Los wyj▒│ z r▒k us│uguj▒cej mu dziewczyny piwo i poklepa│ j▒ rubasznie po po╢ladku (a by│o po czym) û oni maj▒ ciΩ ju┐ do╢µ. Moim zdaniem powiniene╢ odpu╢ciµ.

Z│y pokiwa│ smΩtnie g│ow▒, przyjrza│ siΩ swej towarzyszce, kt≤rej nie by│o po czym poklepaµ i lekko siΩ nastroszy│.

No dobra, na jaki╢ czas im odpuszczΩ û powiedzia│ w zamy╢leniu û ale musz▒ mieµ ca│y czas ╢wiadomo╢µ, ┐e jestem tu┐ obok, zawsze zwarty i zawsze gotowy û zako±czy│ starym dowcipem.

Je╢li sami ciΩ przywo│aj▒, lojalnie nie bΩdΩ wkracza│ û mrukn▒│ Dobry Los, lekko rozleniwiony piwem i coraz bardziej zainteresowany swoj▒ dam▒.

Z│y Los ko╢cist▒ d│oni▒ uj▒│ sw▒ towarzyszkΩ pod nie mniej ko╢ciste ramiΩ i oboje dyskretnie zniknΩli w lesie. W tym samym momencie zaszele╢ci│ krzak. Bard korzystaj▒c z chwilowego zamieszania wyczo│ga│ siΩ bowiem i ekspresowym tempem pogna│ znanym ju┐ nam go╢ci±cem w stronΩ wioski.

No dobra û dysza│ û wiem ju┐ co dalej, ale czy taka opowie╢µ siΩ spodoba? Mia│o byµ z r┐eniem koni, chrzΩstem zbroi, ze straszliwymi pojedynkami, z polerowaniem rynsztunku i pe│nym rycerskim sztafa┐em, tymczasem co╢ mi to zanadto pachnie ciep│em kominka, wygodnymi kapciami i schludnym zameczkiem, kt≤ry niechΩtnie siΩ opuszcza, nawet dla dokonania Wielkich Czyn≤w.

W pierwszej napotkanej ober┐y bard opowiedzia│, przy d╝wiΩku nastrojonej ju┐ lutni, uzupe│nion▒ o naj╢wie┐sze informacje, historiΩ o ªlicznej KsiΩ┐niczce i Dobrym Rycerzu, ubarwiaj▒c j▒ nieco w obawie przed wyrzuceniem na zbity pysk.

Opowie╢µ spodoba│a siΩ bardziej, ni┐ w poprzedniej wiosce, tote┐ na stole przed sob▒, w╢r≤d zwyczajowych miedziak≤w i p≤│groszy widzia│ r≤wnie┐ blask srebra.

No tak - westchn▒│ z zadum▒ - przecie┐ Dobry Los siΩ do mnie u╢miechn▒│.

 

Jak intryga jΩ│a siΩ zawi▒zywaµ

 

Bard siedzia│ w ober┐y, nieopodal g│≤wnego traktu i nie ╢mierdzia│ groszem. Ostatnie srebro wyda│ na nowe struny do lutni i ko│eczki umo┐liwiaj▒ce jego instrumentowi akordy z pog│osem. Mimo, ┐e kramarze zdarli ze± siedem sk≤r by│ zadowolony.

Karczma z wolna nape│nia│a siΩ. Do bywalc≤w, z wpraw▒ wrzucaj▒cych nabywane przy szynkwasie ┐etony do jednorΩkich bandyt≤w, zaczΩ│y do│▒czaµ ciekawsze osobisto╢ci. Przy s▒siednim stoliku rozsiad│ siΩ jaki╢ jegomo╢µ, kt≤ry pij▒c kawΩ, gryzmoli│ co╢ zawziΩcie w podniszczonym notesie i mamrota│ do siebie.

Tu┐ ko│o wej╢cia zasiedli natomiast gracze, przechwalaj▒c siΩ sw▒ znajomo╢ci▒ koni i zrΩczno╢ci▒ w ich obstawianiu. W przypadku co najmniej jednego z nich nie by│y to czcze przechwa│ki. Najwyra╝niej kto╢ wygra│ û stwierdzi│ bard, bowiem pos│uguj▒ce dziewki dziarsko uwija│y siΩ przy ich stole, wprawnie zmieniaj▒c kufle. Licz▒c te┐ na sutszy, ni┐ normalnie napiwek, starannie nie zauwa┐a│y flaszki rozpijanej pod sto│em.

Za╢piewam dla nich û postanowi│ û ale jeszcze nie teraz. Jako wysokiej klasy specjalista, by│ mistrzem w rozpoznawaniu chwil, gdy pieni▒dze siedz▒ lu╝niej w trzosie. S▒czy│ wiΩc swe piwo, kt≤rego, ku jego zmartwieniu ubywa│o bardzo szybko, i spogl▒da│ wok≤│, uwa┐nie, ale nie natarczywie. Karczma by│a mocno zadymiona; mimo wywieszki z napisem ôPalenie wzbronioneö barmanka rozdawa│a znajomym popielniczki û a znajomymi byli tu niemal wszyscy. Piwo kosztowa│o dwa i p≤│ miedziaka i bard zastanawia│ siΩ nad tym ciekawym pomys│em marketingowym û o po│≤wkach miedziak≤w nikt nigdy nie s│ysza│, co wymusza│o na klientach p≤│ miedziaka napiwku, b▒d╝ konieczno╢µ zam≤wienia dwu kufli. Przyznaµ trzeba, ┐e zdecydowana wiΩkszo╢µ decydowa│a siΩ na drugie rozwi▒zanie.

Zatopiony w swych rozwa┐aniach drgn▒│, nagle s│ysz▒c g│os zamawiaj▒cy u szynkwasu bardzo wytrawnego Rieslinga. By│ to g│os z gatunku, kt≤rych siΩ nie zapomina, nawet s│ysz▒c go raz w ┐yciu w niewygodnej pozycji pod krzakiem.

Z│y Los rozpar│ siΩ na barowym sto│ku (choµ nie by│o to za wygodne miejsce do rozpierania siΩ) i wolno poci▒gn▒│ │yk wina. Musia│o byµ pod│e, bo po jego minie widaµ by│o wyra╝nie, ┐e si│▒ powstrzymuje siΩ od spluniΩcia. By│ po cywilnemu, tote┐ nikt go nie pozna│. W ciemnej jesionce i tr≤jrzΩdowym garniturze z kamizelk▒ ciasno opinaj▒c▒ zapad│y brzuch przypomina│ biznesmena z lekkim odchyleniem w stronΩ komiwoja┐era, kt≤remu siΩ powiod│o.

M│odzianie przy jednorΩkich bandytach natychmiast zaczΩli kl▒µ, ┐e maszyny │ykaj▒ wszystkie ┐etony, nie wypluwaj▒c na powr≤t nawet kilku na zachΩtΩ, jak to mia│y normalnie w zwyczaju. Przy stoliku graczy wybuch│a awantura, i bard s│ysz▒c z jak▒ pasj▒ wyk│≤caj▒ siΩ o ostatniego miedziaka reszty, natychmiast po┐egna│ siΩ z okazj▒ do podreperowania bud┐etu. A dziewce przy nalewaku popsu│ siΩ kranik i przed kontuarem natychmiast naros│a kolejka spragnionych, pomstuj▒cych na z│y los. ªpiewak stwierdziwszy, ┐e atmosfera w lokalu przestaje mu odpowiadaµ postanowi│ przenie╢µ siΩ gdzie indziej, ale do miejsca przyku│a go jego druga, po poezji, pasja: ciekawo╢µ. Z│y Los wygl▒da│ na faceta, kt≤ry na kogo╢ czeka.

Nie ryzykuj▒c ju┐ bowiem drugiego │yku wina, spogl▒da│ od czasu do czasu na zegarek, a potem dyskretnie w kierunku drzwi.

Awantura przy stoliku graczy ucich│a. Ucichli te┐ kln▒cy przy automatach m│odzie±cy. Bard spojrza│ w kierunku nowo przyby│ego go╢cia i ucich│, tak samo jak ucich│a wiΩkszo╢µ, sk│adaj▒cej siΩ niemal wy│▒cznie z mΩ┐czyzn populacji, zasiedlaj▒cej tΩ ober┐Ω.

Trzydziestoletnia mniej wiΩcej kobieta, kt≤rej urodΩ podkre╢la│y d│ugie, ciemne w│osy, zmys│owym krokiem sz│a w kierunku szynkwasu. Do otoczenia wyra╝nie nie pasowa│ elegancki kostium, uwydatniaj▒cy szczeg≤│y zapieraj▒cej dech w piersiach figury. Ca│a zreszt▒ nie pasowa│a do ober┐y, zape│nionej rubasznym i na og≤│ ha│a╢liwym t│umem. Wprawne oko barda oceni│o natychmiast û Jej naturalne t│o to eleganckie, czterogwiazdkowe restauracje z dyskretn▒ obs│ug▒, cichy pogwar wyfraczonych d┐entelmen≤w w kasynach, wytworne apartamenty i luksusowe limuzyny û pomy╢la│.

Jednak mΩ┐czy╝ni nie wlepiali siΩ wcale w doskona│▒ nogΩ, miarowo wysuwaj▒c▒ siΩ z rozciΩcia sp≤dnicy, siΩgaj▒cego niemal po│owy biodra. Ich uwagΩ przykuwa│y oczy. Nie mo┐na by│o od nich oderwaµ wzroku, jednak by│o tam jednocze╢nie co╢ dziwnego i jakby niepokoj▒cego.

Cze╢µ Zazdro╢µ! KopΩ lat! Siadaj, opowiadaj, co u ciebie û Z│y Los stara│ siΩ o mi│y wyraz twarzy, ale przychodzi│o mu to z wyra╝nym trudem.

Zazdro╢µ z gracj▒ usiad│a na sto│ku. Na widok rozciΩcia, kt≤re lekko tylko przemie╢ci│o siΩ ku g≤rze, jeden z m│odzie±c≤w prychn▒│ prze│ykanym akurat piwem, obryzguj▒c dokumentnie swych kompan≤w. Nawet tego nie zauwa┐yli.

A, stara bieda û Zazdro╢µ zam≤wi│a campari, zaznaczaj▒c, ┐e ma byµ tylko z lodem. Lodu nie by│o. Nie podoba│o jej siΩ tu. Dziwi│a siΩ, ┐e Z│y Los akurat takie miejsce wybra│ na spotkanie, dziwi│a siΩ te┐, ┐e w og≤le siΩ z ni▒ um≤wi│.

Ober┐a gwarnia│a na powr≤t, tote┐ bard mia│ niema│e problemy by dos│yszeµ o czym oboje rozmawiaj▒.

W dodatku przy jednym z dalszych stolik≤w gΩstnia│a wrzawa. Nieprawda, ┐e chcia│bym mieµ takiego konia jak ty û wrzeszcza│ czerwonogΩby w▒sacz û niech mnie szlag na miejscu, je╢li wsiad│bym choµ na tak▒ chabetΩ!

A chcia│by╢, chcia│by╢ û dar│ siΩ ni┐szy od niego, za┐ywny jegomo╢µ û bo twoja szkapa nic nie warta, jeno ┐re i do kowala j▒ musisz prowadzaµ, ┐e o weterynarzu nie wspomnΩ!

A za ten przekrΩt z ubezpieczeniem, to smr≤d jeszcze d│ugo siΩ bΩdzie za tob▒ ci▒gn▒µ, i wcale ci chabety nie zazdroszczΩ! û ripostowa│ z wpraw▒, choµ niezupe│nie na temat czerwonogΩby.

M≤w wiΩc, o co chodzi? û spyta│a w ko±cu Zazdro╢µ, g│osem, od kt≤rego najbli┐szym facetom zje┐y│y siΩ wra┐liwe w│oski na karku.

Pewnie siΩ dziwisz û zacz▒│ Z│y Los nieco uszczypliwie û sk▒d pomys│ ╢ci▒gniΩcia ciΩ z wy┐yn, na kt≤rych zwykle przebywasz. Dziwi│a siΩ istotnie, ale nie skomentowa│a.

Jakby╢ mog│a nieco stonowaµ sw▒ urodΩ, by│oby znacznie dyskretniej.

W tym momencie ╢piewak wyba│uszy│ oczy; krasa Zazdro╢ci zaczΩ│a bledn▒µ, w│osy zszarza│y, piersi, strzeliste do tej pory, obwis│y, a elegancki kostium j▒│ siΩ stopniowo zamieniaµ w do╢µ wytarte d┐insy i kr≤tk▒ sk≤rzan▒ kurtkΩ. By dope│niµ obrazu, ko│o jej sto│ka pojawi│a siΩ wypchana reklam≤wka zwie±czona wystaj▒c▒ bagietk▒ i naci▒ od selera. S│owem, w ramach wspomnianej przez Z│ego dyskrecji, dostosowa│a sw≤j wygl▒d do otoczenia i nikt, pr≤cz barda, tego nie zauwa┐y│.

No, - westchn▒│ z podziwem Z│y Los, obdarzony du┐o mniejszymi zdolno╢ciami do mimikry û du┐o lepiej. A teraz obejrzyj siΩ w kierunku przedostatniego stolika, nie, w drug▒ stronΩ, tam jak siedzi ten facet z lutni▒ i wyba│uszonymi ga│ami.

Zazdro╢µ spojrza│a obojΩtnym wzrokiem û No i co?

Widzisz û ci▒gn▒│ przyt│umionym g│osem Z│y û chodzi o to, ┐e um≤wi│em siΩ z Dobrym Losem na co╢ w rodzaju paktu o nieingerencji. On chce zrobiµ taki eksperyment, ┐eby╢my siΩ nie mieszali w pewne dwa , mocno siΩ ku sobie maj▒ce ┐yciorysy i zobaczyli co z tego wyjdzie.

No i co? û powt≤rzy│a raz jeszcze Zazdro╢µ najwyra╝niej ma│o zainteresowana.

W naszej umowie nie by│o nic na temat zazdro╢ci û zaznaczy│ Z│y û wiΩc jakby╢ mog│a...

Jeden wiΩkszy, drugi mniejszy û fachowo ocenia│a Zazdro╢µ û ten mniejszy, blondyn z wielkim bandziochem, ten wiΩkszy og≤lnie t│usty i czarno-siwo-│ysy. Blondynowi gΩba siΩ nie zamyka, a czarny, mruk z inklinacjami do rozmarzania siΩ. S│uchaj, naprawdΩ ╢ci▒gn▒│e╢ mnie do tej speluny dla dwu nieciekawych peda│k≤w, kt≤rzy w dodatku na homo nie wygl▒daj▒?

Z│y zdenerwowa│ siΩ û Nic nie rozumiesz. Ten wiΩkszy to Rycerz.

Takie buty û rozja╢ni│o siΩ w g│owie Zazdro╢ci û Z ciebie to niez│y matacz! û u╢miechnΩ│a siΩ z podziwem.

Z│y Los dumnie wypi▒│ pier╢, wskutek czego jego kamizelka upodobni│a siΩ do sztuki odzie┐y naci▒gniΩtej na szkielet z pracowni biologicznej.

A co! û u╢miechn▒│ siΩ û Trzeba uwa┐aµ, w jaki spos≤b siΩ umowy zawiera û doda│ maj▒c na my╢li Dobrego Losa.

No wiΩc, do rzeczy û zatar│ z chrzΩstem ko╢ciste d│onie.

Bard tymczasem zach│ysn▒│ siΩ z wra┐enia piwem. By│ zszokowany. To ma byµ Rycerz? û zastanawia│ siΩ popatruj▒c z ukosa na siedz▒cych tu┐ ko│o niego facet≤w. Niby pie╢± m≤wi o niezbyt pasuj▒cym do sag wygl▒dzie, ale ┐eby a┐ tak? Bez szyszaka i rynsztunku? No tak, incognito - zreflektowa│ siΩ, przywi▒zany wielce do wizerunku srebrzystych zbroic i │opocz▒cych proporc≤w. Piwo ci▒gnie gracko û obserwowa│ zapamiΩtuj▒c szczeg≤│y do dalszych pie╢ni û ale dlaczego wys│uchuje tej bezustannej paplaniny? Zreszt▒, mo┐e wcale nie s│ucha?

Zas│yszawszy ô...do rzeczy!ö od strony baru zastanawia│ siΩ, jak tu podzieliµ s│uch i uwagΩ, jednak niemal natychmiast doszed│ do wniosku, ┐e monolog, gΩsto kraszony s│owem ô╢wagierö nie przyniesie nic ciekawego. Skupi│ siΩ zatem na Z│ym Losie i Zazdro╢ci. Jednak nie zas│ysza│ wiele, bo ha│as zwiΩkszy│ siΩ, a po chwili od stolika graczy, wciskaj▒cy do tej pory srebrne monety w dekolty podaj▒cych dziewek m│odzian, najwyra╝niej znudzony dotychczasowym zajΩciem, zakrzykn▒│ o jakiego╢ grajka. Bard powodowany zawodowym obowi▒zkiem uda│ siΩ zatem do stolika przy wej╢ciu i straci│ niepowtarzaln▒ okazjΩ do wys│uchania, jak Zazdro╢µ ze Z│ym Losem aran┐uj▒ intrygΩ.

Zaczynaj▒c pie╢±, zastanawia│ siΩ û Ciekawe, czy im wyjdzie?

 

Paznokcie i domys│y

Rozparty na fotelu S│oneczko Optymizmu p│awi│ siΩ w samozadowoleniu. Niez│y jestem û westchn▒│ sam do siebie û nie╝le to wyg│≤wkowa│em. Czarny Widz padnie z wra┐enia û wyprΩ┐y│ tors, zastanawiaj▒c siΩ czy kt≤ra╢ z dokonuj▒cych ostatniej polerki jego paznokci manikiurzystek zwr≤ci uwagΩ r≤wnie┐ na inne szczeg≤│y jego aparycji. Bardziej podoba│a mu siΩ ta z lewej.

Powr≤ci│ jednak my╢lami do chwil kolejnego tryumfu. Gdyby byli uczniakami, powiedzia│bym, ┐e zaczΩli z sob▒ chodziµ, a tak? û zmarkotnia│ na chwilΩ. Ale per saldo nie jest ╝le û chmurka na jego obliczu by│a najwyra╝niej przelotna û je╢li ona pokocha│a go tak mocno, jak on j▒ kocha, to w zasadzie niewiele mam tu ju┐ do roboty. Ot, czasem dojrzeµ, popilnowaµ, utrzymaµ Czarnego Widza w ryzach. Czarny û zastanowi│ siΩ w skupieniu û czy on czasem aby, zamiast na urlop, nie pojecha│ przypadkiem za ni▒ do Dalekich Krain? Co╢ on mi podejrzanie za szybko da│ za wygran▒ û zmarszczy│ siΩ û Ciekawe co na to Intuicja?

Intuicja, wyj▒tkowo by│a na miejscu. Wyra╝nie by│o widaµ, ┐e stara siΩ odpracowaµ niedawne ekscesy. Nie s▒dzΩ û mruknΩ│a, gestem daj▒c manikiurzystkom do zrozumienia, ┐e s▒ tu zupe│nie zbΩdne. S│oneczko by│ wyra╝nie zawiedziony.

Widzisz, przecie┐ to jego osobisty Czarny, wiΩc niby jak mo┐e na ni▒ wp│ywaµ? Jak z│apie kontakt z jej Czarnym?

Ol╢niony S│oneczko paln▒│ siΩ w czo│o. Wiesz Intuicja, najchΩtniej wymieni│bym ciΩ na inn▒! Nic nie kapujesz! Przez sonety! Przez sonety ona wesz│a w jego duszΩ, ale i on wszed│ w jej duszΩ. »ebym ja ci musia│ to t│umaczyµ... û westchn▒│ z politowaniem.

Zawstydzona Intuicja pr≤bowa│a siΩ t│umaczyµ û Co╢ rzeczywi╢cie ostatnio przeczucia s▒ nie najlepszej jako╢ci, a i wyczucie sytuacji nie zawsze dopisuje. On przez ostatnie miesi▒ce mnie w og≤le nie potrzebowa│ i mo┐e wysz│am trochΩ z wprawy.

S│oneczko jednak ju┐ nie s│ucha│ jej usprawiedliwie±, zajΩty pr≤bami logicznego rozumowania. To mu nigdy │atwo nie przychodzi│o, by│ bowiem dziedzicznie obci▒┐ony ciΩ┐kim przypadkiem optymizmu. Jak wszyscy w bran┐y - pociesza│ siΩ zawsze, ale w najmniejszym stopniu nie poprawia│o to jego zdolno╢ci do logiki.

Stara│ siΩ w rozs▒dny spos≤b podsumowaµ efekty ich dotychczasowych spotka± i wyci▒gn▒µ z tego jakiekolwiek wnioski. Spotkali siΩ przypadkiem i on siΩ w niej zakocha│. Nie zniknΩli sobie natychmiast z horyzontu; punkt dla mnie! û my╢la│ û Mieli siΩ ku sobie i pokonali swe skrupu│y; drugi punkt! Oboje d▒┐▒ do tego, by byµ z sob▒ jak najczΩ╢ciej; trzeci punkt!

Czy aby rzeczywi╢cie? û Intuicja stara│a siΩ nieco ostudziµ rozgor▒czkowanego my╢liciela, jednak S│oneczko wcale jej nie s│ucha│.

WiΩc albo od pocz▒tku do ko±ca jest to wielki szwindel û stwierdzi│ û albo wszystkie punkty id▒ na moje konto. Ponadto je╢li Czarny nie jest w stanie wzbudzaµ pozytywnych uczuµ, to jedyne, co w porozumieniu z jej Czarnym mo┐e nawyrabiaµ, to wzbudziµ do naszego Rycerza nienawi╢µ.

Albo obojΩtno╢µ û doda│a Intuicja û Jednak, jak s│ucha│am ich ostatniej rozmowy, to nie zanosi siΩ na to.

Ty i twoje przeczucia... - S│oneczko z coraz mniejszym szacunkiem traktowa│ IntuicjΩ, staraj▒c siΩ skupiµ jeszcze raz na widoku Czarnego, pod▒┐aj▒cego krok w krok za ªliczn▒ KsiΩ┐niczk▒. Co on mo┐e kombinowaµ? û nie dawa│o mu spokoju. Niby bilans uczuciowy siΩ zgadza, oboje fascynuj▒ siΩ sob▒ coraz bardziej, co jest nadspodziewanym sukcesem, ale co╢ mi tu nie gra. Zaraz û my╢la│ gor▒czkowo, co ja bym zrobi│ w sytuacji Czarnego Widza? Wiem, szuka│bym czego╢ co mo┐e wyrosn▒µ na mi│o╢ci. Zazdro╢µ.

Mam û wrzasn▒│ tryumfalnie, odpΩdzaj▒c rΩk▒ zam≤wion▒ wcze╢niej masa┐ystkΩ. Nawet nie spojrza│ na interesuj▒c▒ buziΩ ani na powiewn▒ kreacjΩ Tajki, zapowiadaj▒c▒ ciekawe widoki podczas masa┐u stopami.

Zazdro╢µ û zastanawia│ siΩ, co z tym odkryciem zrobiµ - Ale sk▒d ona by siΩ wziΩ│a? Przecie┐ jemu nie wolno byµ zazdrosnym o Smoka, bo ten ma kwity na to, ┐e musi byµ z ni▒.

Nie mo┐e tylko teoretycznie û podchwyci│a Intuicja û Zobacz, ona jest zazdrosna o niego po tym jak siΩ przez godzinΩ trzymali za rΩce i trzy razy poca│owali.

Osiem razy û podkre╢li│ S│oneczko, ponownie wypinaj▒c dumnie pier╢ û a mo┐e i dziewiΩµ, ja tam przesta│em im liczyµ.

O, ju┐ z urlopu? û Intuicja powita│a Czarnego Widza, kt≤ry w drzwiach min▒│ siΩ z masa┐ystk▒, wprawnym okiem oceniaj▒c jej wdziΩki.

Ju┐ û mrukn▒│ û by│o do bani.

S│oneczko przesta│ kapowaµ cokolwiek. Wy│uszczy│ Czarnemu sw≤j, wielce logiczny, jak utrzymywa│, wyw≤d. Ten tylko zarechota│ ponuro. Ja? Z jej Czarnym? Chyba zg│upia│e╢! Niby jakim cudem?

Po Intuicji by│o widaµ, ┐e m≤zg ciΩ┐ko pracuje. S│uchajcie û powiedzia│a wreszcie û a jak to G≤ra siΩ miesza?

Zaraz, zaraz - S│oneczko by│ wyra╝nie zaniepokojony û M≤j Szef m≤wi│, ┐e wszystko za│atwi│, ┐e od tej pory my decydujemy, a G≤ra, w ramach eksperymentu, siΩ nie wtr▒ca!

Czarny strzykn▒│ ╢lin▒, kt≤ra o w│os minΩ│a wyglansowane buty S│oneczka. Ten a┐ siΩ wzdrygn▒│.

Sorry, - sumitowa│ siΩ Czarny - to nie by│o do ciebie, po prostu G≤ra jak to G≤ra, raz tak, raz srak. Nijak z nimi nie mo┐na doj╢µ do │adu. W dodatku m≤j Szef nic mi nie m≤wi│ û ci▒gn▒│ dalej.

Intuicja bezceremonialnie wyci▒gnΩ│a z kieszeni Czarnego kom≤rkΩ, zam≤wi│a pizzΩ i dziesiΩµ piw, po czym porachowa│a obecnych i doda│a jeszcze piΩµ. Wydaje mi siΩ, ┐e musimy bardzo powa┐nie porozmawiaµ û wcisnΩ│a Czarnemu w d│o± telefon i zapad│a w ponure milczenie.

Milczenie, kt≤re zreszt▒ z ochot▒ wszyscy podchwycili. Z go±cem rozliczy│ siΩ S│oneczko, jako osoba najbardziej w tej chwili wp│ywowa. Posilali siΩ w milczeniu. Czarny Widz by│ wprawdzie niezadowolony, bo na og≤│ wola│ pizzΩ z szynk▒ i anchois, kt≤rej z kolei nie znosi│ S│oneczko, jednak potulnie napycha│ siΩ Podw≤jn▒ Uczt▒ Serow▒, dok│adnie wed│ug gustu Intuicji, kt≤ra by│a wegetariank▒.

Po kolejnym piwie zacz▒│ û S│uchajcie, nie jestem odstΩpc▒, ale je╢li jego Szef û tu wskaza│ na S│oneczko û m≤wi, ┐e nie bΩd▒ siΩ mieszaµ, a tu nagle pojawia siΩ Zazdro╢µ, to chyba o czym╢ ╢wiadczy?

Intuicja milcza│a, zajΩta podziwianiem wielkiej plamy û efektu zsuniΩcia siΩ porcji sera na sukienkΩ. Na szczΩ╢cie, gorsz▒ û pociesza│a siΩ.

S│oneczko by│ wyra╝nie z│y, co zdarza│o mu siΩ nader rzadko. Albo miesza jej Czarny û warcza│ niemal û a jej S│oneczko jest dupkiem, albo mamy do czynienia z niewyobra┐alnie bezczeln▒ intryg▒, i uwa┐am, ┐e kto╢ bΩdzie musia│ za to bekn▒µ. Czarny Widz niemal zad│awi│ siΩ bekniΩciem, nie chc▒c akurat w tej chwili wywo│ywaµ prostych skojarze±. Jestem niewinny û zapewni│ û te┐ nie wiem o co chodzi.

Piwo siΩ ko±czy│o, tote┐ S│oneczko z w│asnej inicjatywy zam≤wi│, tym razem ca│▒ klatkΩ. Wiecie û usprawiedliwia│ siΩ û trzeba oszczΩdzaµ, po co dzwoniµ dwa razy, zostanie na nastΩpny raz...

Jednak tym razem nikt nawet siΩ nie u╢miechn▒│, choµ normalnie, niezale┐nie od tego, kto siΩ tak wypowiada│, reszta reagowa│a gromkim rechotem.

Intuicja po d│u┐szym namy╢le stwierdzi│a û Zazdro╢ci nie pokonacie, bo jest z mi│o╢ci▒ nierozdzielna. Zat│uczecie j▒, to zat│uczecie i mi│o╢µ. A nie chcecie chyba, ┐eby na powr≤t zapanowa│a ObojΩtno╢µ?

S│oneczko a┐ siΩ wzdrygn▒│. Czarny r≤wnie┐ wydawa│ siΩ wstrz▒╢niΩty. Byle nie ona û wykrztusi│ û przecie┐ ona nas wszystkich wykasuje!

No, ja zostanΩ! û podkre╢li│a dumnie Intuicja, nie robi▒c jednak na nikim specjalnego wra┐enia.

S│oneczko nadal dzielnie pr≤bowa│ mierzyµ siΩ z logik▒ - Jak mo┐na byµ zazdrosnym o co╢, albo o kogo╢, kogo siΩ tak naprawdΩ nie ma? Przecie┐ to wtedy nie zazdro╢µ, tylko pragnienie!

To zazdro╢µ potencjalna û m▒drym okre╢leniem Intuicja ponownie pr≤bowa│a wywrzeµ wra┐enie û najgorszy rodzaj zazdro╢ci. Po czym doda│a û Ponadto nie m≤w, ┐e oni siebie nie maj▒, bo zaczynasz popadaµ w klimaty Czarnego.

Tak, czy srak - Czarny Widz by│ ju┐ wyra╝nie podchmielony û mamy dwa tygodnie na to, by wymy╢leµ co╢ na utrzymanie w ryzach Zazdro╢ci i stawienie czo│a ObojΩtno╢ci. My? û S│oneczko wzruszy│ ramionami û O to siΩ nie bojΩ, ale ciekawe, jak spisz▒ siΩ ch│opaki po jej stronie?

I nie tylko ch│opaki û Intuicja musia│a mieµ ostatnie s│owo.

Gdy siΩ rozstawali w skrzynce, w╢r≤d pustych butelek gΩstnia│y jeszcze dziewicze kapsle. By│o to dziwne i raczej rzadkie zjawisko.

 

Jak bard pochla│ z Dobrym Losem

Z chuderlaw▒ przekup▒ bard wyk│≤ca│ siΩ o rzecz najprzyziemniejsz▒ w ╢wiecie. O g│upi, chrupi▒cy pier≤g, kt≤ry podj▒│ z jej lady i skuba│ w trakcie dopytywania siΩ o tegoroczne ceny kiszonej kapusty. A┐ zeskuba│ do ko±ca. Kramarka ┐▒daj▒c sze╢ciu miedziak≤w, doda│a co╢ o darmozjadach, co go mocno ze╝li│o. Ty ruda suko û wrzeszcza│ û ja tu dla was poezjΩ...

Nie sko±czy│, bowiem na rynku pojawili siΩ Stra┐nicy Miejscy. Branie n≤g za pas podobnie wygl▒da we wszelkich kulturach i w│a╢ciwo╢ci etniczne w zasadzie nic do tego nie maj▒, tote┐ bard wzi▒│ je za pas. Lekko zdyszany skrΩci│, ratuj▒c siΩ wrotami z wielkim szyldem ôU Zezowatego Zenkaö. Z po╢piechu nie czyta│ ju┐ hase│ drobniejszych, w╢r≤d kt≤rych wyr≤┐niµ mo┐na by│o ôOpen at the latestö, ôReally American Cheesburgerö, oraz ô Take the Taste, take Nescafeö, kt≤rych klienci ni w z▒b nie potrafili zrozumieµ. Do tubylc≤w, bardziej od frymu╢nych naklejek, przemawia│y s│owa wypisane kulfonami na kartce wydartej z zeszytu w kratkΩ: ôKredyt umar│ö û g│osi│o przes│anie, kt≤re okolica najwyra╝niej respektowa│a, acz nie do ko±ca.

Bard wykaza│ siΩ b│yskawiczn▒ orientacj▒. Wpadaj▒c do knajpy, podejrzanej per se, przybra│ niewinny wyraz twarzy i zasiad│ przy stoliku, ani za bliskim, ani za dalekim od wyj╢cia. Wprawdzie wszystkie ubrane by│y w tego samego, do╢µ smΩtnego koloru ceratki, jednak na wybranym przez niego stoliku znajdowa│ siΩ imponuj▒cy zestaw kufli, w kt≤rych nawet po czΩ╢ci co╢ chlupa│o (bard jako zwolennik ╢wie┐ego piwa, pr≤bowa│ za wszelk▒ cenΩ wy│▒czyµ wyobra╝niΩ i nie dociekaµ co), obie popielniczki by│y pe│ne, za╢ reszta, widaµ nie mieszcz▒cych siΩ papieros≤w, hartowana by│a wprost na stole. Uczucie niepokoju go nie opuszcza│o. Wywo│ywanie awantur by│o surowo karane, w dodatku kramarze zwykle suto op│acali siΩ Stra┐nikom...

Chyc▒ mnie, czy nie û my╢la│ sk│adaj▒c g│owΩ wypr≤bowanym gestem, na le┐▒cych przed nim na stole przedramionach. Szkoda, ┐e nie ma talerzyka z sa│atk▒, albo choµ kawa│ka dania klasycznego û pomy╢la│ refleksyjnie, przypominaj▒c sobie s│owa starej pie╢ni. Z twarz▒ wtulon▒ w kotlet schabowy... û nuci│o mu co╢ w duszy, podczas gdy Stra┐nicy wpadli do ober┐y.

Akcja przebiega│a bardzo sprawnie. Wszyscy trzej usadowili siΩ przy szynkwasie. Przodownik nawet nie musia│ krzyczeµ, ┐e nie maj▒ czasu. To ober┐ysta rozumia│ samo przez siΩ. Trzy i jeszcze raz trzy, a potem trzy na deser, trochΩ pytaj▒co, trochΩ twierdz▒co b▒kn▒│.

A ty, co┐e╢ my╢la│, ┐e╢my jechowi, czy co? - rubasznie rzuci│ przodownik. Pozostali, ju┐ zajΩci maczaniem w▒s≤w w piwie, nie odzywali siΩ.

Chyba jednak nie po mnie û pomy╢la│ bard z ulg▒. Posilony pierogiem, za kt≤ry nie zap│aci│, postanowi│ teraz zaspokoiµ drΩcz▒ce go pragnienie, najchΩtniej na czyj╢ koszt.

Czasy takie, ┐e o sponsor≤w coraz trudniej û westchn▒│ melancholijnie, rozgl▒daj▒c siΩ wok≤│. Jednak rych│o powesela│. Facet, kt≤ry dosiad│ siΩ do niego z dwoma pienistymi kuflami nie wygl▒da│ na sknerΩ. W dodatku nie domaga│ siΩ pie╢ni, chcia│ po prostu pogadaµ, widaµ ciekaw przyg≤d bywa│ego w ╢wiecie barda.

ªpiewak nie by│ milczkiem, tote┐ nie daj▒c siΩ d│ugo prosiµ j▒│ relacjonowaµ swe ostatnie prze┐ycia. Du┐o w nich by│o o wyrzucaniu na zbity pysk z rozmaitych gosp≤d, o chamstwie i natarczywo╢ci ludzkiej, o niesta│o╢ci kobiet, o coraz podlejszym piwie. Niewysoki machn▒│ siΩ do baru po kolejne kufle, po czym s│ucha│ dalej. Bard, rozkrΩcaj▒c siΩ coraz bardziej, zrelacjonowa│ swe spotkania z Dobrym i Z│ym Losem, koloryzuj▒c przy tym bezwstydnie. W jego wersji Dobry Los by│ pos▒gowych kszta│t≤w, piΩknym m│odzie±cem bez na│og≤w, dosiadaj▒cym wielkiego, bia│ego rumaka. Dla kontrastu da│ Z│emu Losowi twarz Savonaroli osadzon▒ na szkielecie, po namy╢le dorzucaj▒c jeszcze nieco pryszczy i dziob≤w po ospie.

Jego s│uchacz by│ wyra╝nie ubawiony, nic siΩ jednak nie odzywa│. Za to bardzo spowa┐nia│, gdy bard barwnie opisywa│ spotkanie Z│ego Losu z budz▒c▒ og≤lne po┐▒danie piΩkno╢ci▒.

Przepraszam na chwilΩ û rzuci│ û p≤jdΩ umyµ rΩce. Zam≤w tymczasem jeszcze po piwku.

ªpiewaka te┐ cisn▒│ pΩcherz, wiΩc po chwili uda│ siΩ w kierunku drzwi ozdobionych tr≤jk▒cikiem. Ul┐y│ sobie, jednak nie spotka│ tam swego nowego znajomego. Dojrza│ go natomiast po drugiej stronie korytarzyka. Odwr≤cony plecami facet konferowa│ z kim╢ przez kom≤rkΩ, i nawet jego plecy zdradza│y najwy┐sze zaaferowanie.

Cholera û pomy╢la│ bard przemykaj▒c cichcem do stolika û w co ja siΩ zn≤w wpakowa│em?

»ywi▒c niedobre przeczucia, zamierza│ zgarn▒µ sw▒ lutniΩ i wynie╢µ siΩ po angielsku.

Hola, hola, a p│aciµ to kto? û ober┐ysta pos│ugiwa│ siΩ wprawdzie niezbyt wyszukanym jΩzykiem, jednak oko mia│ bystre, zw│aszcza na bard≤w.

Stra┐nicy unie╢li │by znad trzeciej dok│adki ôdeseruö, wobec czego ╢piewak ca│▒ sw▒ postaw▒ da│ do zrozumienia, ┐e ôale┐ sk▒d┐e znowu, wsta│em tylko zam≤wiµ jeszcze po piwku, a sakwa i lutnia pod pach▒ to tylko tak, z przyzwyczajeniaö, po czym jak niepyszny wr≤ci│ do stolika. W tej┐e chwili powr≤ci│ ciekawski jegomo╢µ, pytaj▒c û Zam≤wi│e╢?

Tak, jakby. û bard postanowi│ solennie, ┐e od tej pory bΩdzie trzymaµ jΩzyk za zΩbami i za nic, nawet za hektolitry naj╢wietniejszego piwa, nie bΩdzie opowiada│ o swych prze┐yciach nieznajomym.

Jego vis a vis zanurzy│ w▒sy w piwie, z lubo╢ci▒ wdychaj▒c aromat ╢wie┐ej pianki. ªpiewakowi nie umknΩ│o, ┐e zerkn▒│ przy tym dyskretnie na zegarek. Gdzie ja ostatnio widzia│em taki gest? û │ama│ sobie g│owΩ.

Stra┐nicy przy barze zaczΩli zawodziµ smΩtn▒ pie╢± koszarow▒. Bardowi robi│o siΩ niedobrze, bowiem wycie ewidentnie kala│o jego zawodowe ucho.

Od otwartych drzwi powia│o ch│odem i pojawi│ siΩ nie kto inny, jak Dobry Los. Jak zwykle szeroko u╢miechniΩty, odstawi│ wielkie bacisko w k▒t przy szatni, wytar│ starannie walonki i pogwizduj▒c zmierza│ w stronΩ stolika, przy kt≤rym siedzia│ bard z nieznajomym. Psia pogoda û u╢miechn▒│ siΩ jeszcze szerzej, o ile by│o to w og≤le mo┐liwe. Zasiad│, poprawi│ niezbyt gustowny waciak i rozejrza│ siΩ za obs│ug▒.

Samoobs│uga û poinformowa│ go nieznajomy, dodaj▒c us│u┐nie - co ci przynie╢µ?

Jakie╢ piwko by│oby nie╝le û jowialnie mrukn▒│ Los û du┐e i dwa palce piany, skoro chcesz siΩ fatygowaµ.

Nie ma sprawy, mogΩ nawet rozliczyµ w kosztach mojej delegacji û nieznajomy u┐y│ s│owa bardowi nieznanego.

Ca│a sytuacja przypomina│a ╢piewakowi pijany sen narkomana. Najpierw siedzenie pod krzaczkiem, potem Z│y Los i Zazdro╢µ w tamtej ober┐y, Rycerz ze Szwagrem w tej┐e samej, teraz zn≤w to. Dlaczego ja? - zawy│o mu w duszy. Przecie┐ ja chcΩ tylko w│≤czyµ siΩ po go╢ci±cach, ╢piewaµ i spijaµ stawiane mi napitki!

Ober┐ysta z przera┐eniem wpatrywa│ siΩ w automaty do gier, kt≤rych zainstalowanie kosztowa│o go kupΩ kasy. Dos│ownie rzyga│y cennymi ┐etonami. Na, zaciΩtych na og≤│, twarzach graczy go╢ci│y szerokie u╢miechy, bowiem nie nad▒┐ali z pakowaniem ich po kieszeniach.

Nic to, odkujΩ siΩ. û w jego sercu r≤wnie┐ zago╢ci│ optymizm, byµ mo┐e spowodowany faktem, ┐e jaki╢ podchmielony szlachcic rzuci│ mu sztukΩ z│ota i nie ┐▒da│ reszty.

Dobry Los wla│ sobie w gard│o p≤│ kufla, odchrz▒kn▒│ i zapali│ Marlboro û Bardzo zaintrygowa│y mnie twe opowie╢ci. û rzek│ spokojnie do barda. Ale wiesz, jak to jest z opowie╢ciami z drugiej rΩki, przez telefon, kt≤ry ci▒gle przeskakuje z kana│u na kana│ û ci▒gn▒│ dalej û M≤g│by╢ mi to jeszcze raz opowiedzieµ, no wiesz, tak w skr≤cie, bez tych dyrdyma│≤w o nadludzkich postaciach, ziej▒cych ogniem rumakach i innych akcesorii?

Bard prze│kn▒│ ╢linΩ. WiΩc û zacz▒│, nie troszcz▒c siΩ specjalnie o regu│Ω zakazuj▒c▒ zaczynania zdania od ôwiΩcö û by│o tak...

Los s│ucha│ w skupieniu, miarowymi ruchami wlewaj▒c w siebie piwo, donoszone uprzejmie przez nieznajomego. Ka┐dy kufel, a mo┐e nawet ka┐de p≤│ przepala│ papierosem. ªpiewak pod╢wiadomie zastanawia│ siΩ, jak wygl▒daj▒ jego p│uca i czy chrypliwy g│os jest rzecz▒ wrodzon▒, czy te┐ efektem tocz▒cego jego krta± nikotynowego raka.

Taaaak! û s│uchaj▒cy w skupieniu Los zacz▒│, coraz bardziej pijanemu bardowi, przypominaµ sze╢ciorΩkiego ªiwΩ, bowiem jednocze╢nie bΩbni│ palcami po stole, krzepko trzyma│ w rΩku kufel, poci▒ga│ siΩ od czasu do czasu za wbity w ucho kolczyk i drapa│ po wystaj▒cej z lekko rozche│stanej koszuli, w│ochatej klacie. Kolejn▒ rΩk▒ odsy│a│ nieznajomego po uzupe│nienie niszczonego w szybkim tempie piwa, a ostatni▒ podpiera│ brodΩ, przybieraj▒c rodinowskie pozy.

Taaaak! û rzuci│ jeszcze raz przeci▒gle û wygl▒da na to, ┐e nasz partner, wykorzystuj▒c luki w kontrakcie, stara siΩ z│amaµ jego ducha. Sprytne, sprytne û doda│ w zamy╢leniu û ponadto nie mo┐na mu nic oficjalnie zarzuciµ! Ale skoro on tak û tu przed oczami pojawi│a mu siΩ skomplikowana szachownica, na kt≤rej krzy┐owa│y siΩ strefy wp│yw≤w, ci▒gnΩ│y linie sprytnych intryg i wirowa│y wci▒┐ zmieniaj▒ce siΩ sojusze û To ja... - w my╢lach przestawi│ kilka figurek. Za s│abe! û skrzywi│ siΩ. Inny wariant by│ mu z kolei za prostacki. Dopiero przy czwartym wydawa│ siΩ ukontentowany.

Bard patrzy│ na± z rozdziawion▒ gΩb▒. NieczΩsto wszak spotyka siΩ Dobry Los przy pracy. Zapomnia│ nawet o obowi▒zkowym osuszaniu kufli, kt≤re jego pierwszy rozm≤wca donosi│ nieustannie, sam racz▒c siΩ obficie.

Widz▒c niezbyt inteligentn▒ minΩ barda, zatroszczy│ siΩ nagle o jego samopoczucie û úykaj ╢mia│o, brachu, na tΩ sprawΩ dostali╢my nieograniczony bud┐et, jak mi siΩ wydaje û tu popatrzy│ pytaj▒co na Dobrego Losa. A nawet na pewno û ucieszy│ siΩ , widz▒c jego determinacjΩ.

Dalszy ci▒g wieczoru up│yn▒│ stereotypowo. IdeΩ Dobrego Losu, kt≤ry z okazji (wydanego w celu niefaworyzowania) Zakazu Wchodzenia W Trwa│e Zwi▒zki, cierpia│ na chroniczne braki w kwestii damskiego towarzystwa, natychmiast podchwyci│ tajemniczy nieznajomy.

Bard cierpi▒c nazajutrz na ciΩ┐kiego kaca, jak przez mg│Ω wspomina│ rozochocone towarzystwo. Najpierw nieznajomy naszepta│ co╢ z ober┐yst▒, potem ober┐ysta szepta│ z kompletnie ju┐ pijanymi Stra┐nikami, w ko±cu okaza│o siΩ, ┐e karczma jest ju┐ zamkniΩta, i ka┐dy, po dopiciu swego piwa, winien j▒ opu╢ciµ.

Szybkim dopiciu! û zaznaczy│ przodownik, podtrzymywany przez dwu wasali.

Panie do towarzystwa przywiezione zosta│y przez ponurego fiakra, kt≤ry zaparkowa│ sw▒ doro┐kΩ z w│▒czonymi ╢wiat│ami pozycyjnymi dok│adnie naprzeciwko, w│▒czy│ o╢wietlenie koz│a i flegmatycznie czyta│ gazetΩ.

By│o to bardzo przyjemne zako±czenie wieczoru, jak na barda bez grosza przy duszy. Tym niemniej by│ trochΩ na siebie z│y: Trzeba by│o siΩ nauczyµ graµ w szachy od Maur≤w. No bo co niby oznacza: pion z C3 na C5, potem herold z C4 na F7?

 

Z│ote kolczyki

S│oneczko Optymizmu by│ lekko nachmurzony. Wczorajsza narada nie rozstrzygnΩ│a jednoznacznie, czy maj▒ rzeczywi╢cie do czynienia z intryg▒ G≤ry, a plan pokonania Zazdro╢ci tak, by jednocze╢nie nie wywo│aµ ObojΩtno╢ci nawet nie tkwi│ w powijakach, bowiem wcale go nie by│o!

S│oneczkowi zupe│nie siΩ to nie podoba│o. Od czasu, gdy okaza│o siΩ, ┐e ªliczna KsiΩ┐niczka jednak nie wyjecha│a, podejrzliwiej te┐ patrzy│ na Czarnego Widza. Ona ma jechaµ, a on hyc, niby na urlop. Okazuje siΩ, ┐e nie pojecha│a, on hyc z powrotem. Mo┐e nie pojecha│ za ni▒ û deliberowa│ coraz bardziej nachmurzony û lecz przed ni▒?

Intuicji zn≤w nie by│o pod rΩk▒, Czarny snu│ siΩ gdzie╢, w sobie tylko wiadomych sprawach i nawet nie by│o z kim pogadaµ. Rycerz te┐ by│ skwaszony.

Widno efekt porannego telefonu û my╢la│ sobie S│oneczko û a tak ju┐ nie╝le sz│o.

Po wczorajszym telefonie uda│o mu siΩ Rycerza nam≤wiµ na kr≤tki wypad na miasto. By│o to tym dziwniejsze, ┐e ≤w niechΩtnie w│≤czy│ siΩ po sklepach, powiadaj▒c, ┐e wobec nadmiaru opcji, podjΩcie decyzji co do zakupu czegokolwiek wywo│uje niepotrzebne stresy. Jednak tym razem S│oneczko wl≤k│ go niemal za rΩkaw, doradza│, zachwala│, przygania│, w og≤le zachowywa│ siΩ jak orientalny kupiec na widok pierwszego od wielu godzin klienta.

Intuicja, zadowolona, ┐e mog│a przez d│u┐szy czas bez przeszk≤d grzebaµ w bi┐uterii, pochwali│a wyb≤r.

Proste ma│e k≤│eczka. »adnego zbΩdnego ozdobnika. Jin i Jang. R≤wnowaga i cisza. Poczucie spokoju. û rzuca│a r≤wnowa┐niki zda±, naczytawszy siΩ ostatnio o dalekowschodnim poczuciu estetyki.

Zwyk│a tandeta, obawiam siΩ û Czarny, kt≤remu sprawy bi┐uterii by│y r≤wnie obce jak optymizm, stara│ siΩ wyra┐aµ jak d┐entelmen û Poza tym wiecie, ┐e ona wcale nie lubi prezent≤w.

Tylko tak gada û S│oneczko lekcewa┐▒cym gestem zby│ jego w▒tpliwo╢ci. Poza tym to wcale nie prezent û ci▒gn▒│ chytrze û tylko kawa│ek bajki.

Rycerz s│ucha│ ich jednym uchem, w dodatku niezbyt uwa┐nie. G│≤wnie zastanawia│ siΩ, czy kolczyki przypadn▒ KsiΩ┐niczce do gustu, czy siΩ ucieszy... S│owem mia│ my╢li zajΩte tym, czym zwykle - ªliczn▒ KsiΩ┐niczk▒.

Czarny Widz, bynajmniej nie sp│oszony machniΩciem S│oneczka nadawa│ dalej û Zastanawiali╢cie siΩ ostatnio nad Smocz▒ Podejrzliwo╢ci▒? Bo ja tak, i m≤wiΩ wam, ┐e nie wr≤┐y to nic dobrego. Ona nosi w torebce jego sonety, a teraz, o ile przyjmie ten tw≤j ôkawa│ek bajkiö...

Intuicja u╢miechnΩ│a siΩ rozbawiona û S│ysza│e╢ kiedy╢, ┐eby facet panowa│ nad tym, co kobieta trzyma w szufladzie?

Czarny zaperzy│ siΩ û Ale to czujny Smok! W dodatku jest jeszcze podejrzliwa Smoczyca!

No tak û Intuicji zrzed│a nieco mina û Ale zawsze mo┐na co╢ ze│gaµ...

Czarny tylko pokrΩci│ z pow▒tpiewaniem g│ow▒. S│oneczko rzuci│ okiem na zegarek, po czym mamrocz▒c co╢ o pilnych, naprawdΩ nie cierpi▒cych zw│oki sprawach, oddali│ siΩ szybkim krokiem.

Pod razu pomrocznia│o.

Teraz za╢ siedzia│ z kopytami wywalonymi na biurko i jednym okiem przygl▒da│ siΩ, co tworzy Rycerz. Ten, nadal z do╢µ kwa╢n▒ min▒, malowa│ jakie╢ portrety, kln▒c pod nosem, gdy mu nie wychodzi│o.

S│oneczko za╢ czu│, ┐e traci wp│ywy.

O co tu chodzi? û zastanawia│ siΩ û Cholera, tak dobrze sz│o! Ale jednak zadzwoni│a, ┐e nie mo┐e przyj╢µ û pociesza│ siΩ z zawodow▒ wpraw▒ i niemal parskn▒│ ╢miechem, widz▒c w duchu Rycerza, kt≤ry, czekaj▒c rano obok swej stajni, zapu╢ci│ korzenie. Z ramion i uszu wystawa│y mu obficie kwitn▒ce ga│▒zki.

No nie; p≤╝na jesie±... û wizja rozwia│a siΩ.

Pojawi│ siΩ Czarny, wlok▒c za sob▒ torbΩ z zakupami. Rozsiad│ siΩ obok S│oneczka, oceni│, ┐e na wywalenie kopyt na biurko brak ju┐ miejsca i burkn▒│ ponuro û Widzisz, od razu m≤wi│em, ┐e bΩd▒ k│opoty! Naczyta│a siΩ tych jego sonet≤w i od razu wpad│a w tarapaty. W dodatku nie wiadomo od kt≤rej strony miesza siΩ Zazdro╢µ. A jak natchnΩ│a Smoka wiΩksz▒ podejrzliwo╢ci▒? M≤g│ co╢ zwΩszyµ...

Eee û S│oneczko stara│ siΩ bagatelizowaµ û ty od razu z najgrubszej rury. Co╢ jej wypad│o, zmiana planu dnia, jakie╢ poranne obowi▒zki.

Tak sobie gwarzyli, patrz▒c jednocze╢nie na cholerny telefon, kt≤ry jak nie dzwoni│, tak nie dzwoni│.

 

 

Bard metodycznie leczy│ kaca

 

Bard metodycznie leczy│ kaca, wlewaj▒c w siebie na przemian sok z kiszonej kapusty, kwas z og≤rk≤w i kefir. Nie mog│o to byµ najzdrowsze po│▒czenie, bo resztΩ przedpo│udnia spΩdzi│ w kiblu.

Oni, to mog▒ û westchn▒│ z podziwem, maj▒c na my╢li Dobrego Losa i jego towarzysza, kt≤remu jako╢ do ko±ca wieczoru nie uda│o siΩ przedstawiµ.

Chyba ju┐ w▒troba nie ta û skwitowa│ kolejny atak skurczy, zwlekaj▒c siΩ z w miarΩ wygodnego siedziska. Wracaj▒c, wsadzi│ jeszcze │eb pod zimn▒ wodΩ, poparska│ trochΩ pod kranem i nieco mu siΩ poprawi│o. Po trosze zacz▒│ siΩ zastanawiaµ, czy wczorajsze spotkanie odby│o siΩ naprawdΩ, czy te┐ wy│▒cznie w zaµmionej piwem g│owie. Masuj▒c siΩ po obola│ej w▒trobie, doszed│ do wniosku, ┐e najpierw spotka│ Dobrego Losa, a dopiero potem siΩ ur┐n▒│. W sztok zreszt▒. PamiΩta│ niewyra╝nie, ┐e dwaj kompani wholowali go pod rΩce do klitki, kt≤r▒ wynajmowa│ w bocznym zau│ku, i u│o┐yli troskliwie na pos│aniu. Rycz▒c przy tym ┐eglarskie pie╢ni, pojawi│o siΩ kolejne wspomnienie, i od drobnomieszcza±skich filistr≤w wyzywaj▒c domagaj▒cych siΩ ciszy lokator≤w.

Ale bΩdzie przeprawa z gospodyni▒ û pomy╢la│ z niepokojem û chyba czas ruszyµ w drogΩ.

Dobytku nie mia│ wiele, nawet, choµ tego unika│, dopakowuj▒c lutniΩ, nie zape│nia│ nigdy wiΩcej ni┐ po│owΩ sakwy.

Schodzi│ ostro┐nie po skrzypi▒cych schodach. Na szczΩ╢cie gospodyni, zasuszona i w╢cibska dewotka, nie pojawi│a siΩ.

Kiedy to ja ostatnio p│aci│em czynsz û zastanawia│ siΩ, ale bez nadmiernej zapalczywo╢ci. Chyba w og≤le û pojΩcie wyrzut≤w sumienia by│o arty╢cie, przynajmniej w tej kwestii, obce.

Zn≤w │ykaµ kurz go╢ci±ca û my╢la│ sobie bez zbytniej odrazy û mo┐e najpierw zahaczyµ o karczmΩ, przygotowaµ siΩ do drogi?

Nie bacz▒c zatem specjalnie na nadk│adanie drogi skierowa│ siΩ, po prostu za nosem, w kierunku najbli┐szej ober┐y, le┐▒cej mniej wiΩcej w obranym przeze± kierunku. Niby wczesne popo│udnie, ale w karczmie by│o ju┐ gwarno. Barmanka z wystaj▒cymi siekaczami wprawnie obs│ugiwa│a t│umek go╢ci, lej▒c piwo po uwa┐aniu, raz wiΩcej, raz mniej. Bard dopcha│ siΩ do nalewaka, wzi▒│ piwo, po czym rozejrza│ za wolnym stolikiem. Nie by│o. Postanowi│ siΩ do kogo╢ przysi▒╢µ, wiΩc po raz pierwszy spojrza│ dok│adniej na fizjonomie, by wyb≤r nie okaza│ siΩ chybiony. I tylko wyj▒tkowemu opanowaniu zawdziΩcza│, ┐e nie wypu╢ci│ z rΩki kufla, ograniczaj▒c siΩ do wyba│uszenia oczu i rozdziawienia gΩby. Zreszt▒, mo┐e nie by│o to wyj▒tkowe opanowanie a jedynie wprawa nabyta podczas ostatnich, do╢µ niezwyk│ych, jak mniema│, prze┐yµ.

Chyba na dobre wpl▒ta│em siΩ w tΩ intrygΩ û mrukn▒│.

Przy stoliku, maj▒c u boku nieznanego bardowi faceta, siedzia│ bowiem Rycerz i s▒czy│ ponuro piwo. Obrazek nienowy, choµ nie by│ to tym razem ªwagier, jak bard zacz▒│ go familiarnie tytu│owaµ. Mimo to gada│ ca│y czas, a zalewowi s│≤w towarzyszy│a niezbyt starannie, je╢li chodzi o choreografiΩ, wyre┐yserowana gestykulacja. W potok s│≤w Rycerz wtr▒ca│ od czasu do czasu p≤│s│≤wka, jednak nie wydawa│ siΩ byµ specjalnie przejΩty wywodami swego interlokutora.

MogΩ siΩ przysi▒╢µ? Bard jestem û przedstawi│ siΩ grzecznie bard.

Jasne, facet, siadaj z nami, doskonale, ┐e jeste╢ bardem, s│uchaj, jak to jest byµ bardem? Pewnie ╢piewasz, uk│adasz pie╢ni i ╢ci▒gasz tylko tantiemy û rzeka s│≤w nieznajomego zmieni│a kierunek, czym Rycerz by│ wyra╝nie ukontentowany.

Za╢ bard mrucza│ co╢ niewyra╝nie pod nosem, zastanawiaj▒c siΩ û Jak tu u licha, nie narzucaj▒c siΩ, pogadaµ z Rycerzem?

Obaj siedzieli we wzglΩdnym milczeniu, s▒czyli piwo i zatapiali siΩ w my╢lach; bard w swoich; Rycerz w swoich. Nie musieli nic m≤wiµ, zreszt▒ i tak zapewne nie doszliby do g│osu.

Po pewnym czasie, nieznajomy coraz czΩ╢ciej wymyka│ siΩ do kibelka, za╢ wracaj▒c, wyra╝nie mocniej siΩ zatacza│. Najwyra╝niej miΩdzy gadanin▒ a spo┐yciem piwa istnia│o sprzΩ┐enie zwrotne: im wiΩcej gada│, tym wiΩcej pi│, im wiΩcej pi│, tym wiΩcej gada│.

Co przemo┐e? - zastanawia│ siΩ ╢piewak i Rycerz chyba te┐.

Przemog│o piwo. Nieznajomy po serii wdziΩcznych czkniΩµ zacz▒│ siΩ powoli ┐egnaµ, zdecydowanie za powoli, je╢li chodzi│o o barda.

W ko±cu zostali sami. Bard nie wiedzia│ od czego zacz▒µ, w zwi▒zku z tym zacz▒│ od pocz▒tku.

Po barwnym opisaniu stworzenia ╢wiata i przypadku, kt≤ry sprawi│, ┐e bard przyszed│ na ╢wiat, zorientowa│ siΩ jednak, ┐e mo┐e zaczΩcie od pocz▒tku nie by│o najszczΩ╢liwszym pomys│em. Staraj▒c siΩ pozyskaµ uwagΩ Rycerza, po kr≤tkim interludium, w postaci rytua│u zamawiania piwa, zacz▒│ jeszcze raz, tym razem nie od pocz▒tku, ale od chwili, gdy siedzia│ przycupniΩty pod krzaczkiem, pods│uchuj▒c Dobrego i Z│ego Losa. I chyba by│a to trafna decyzja, bowiem Rycerz, po raz pierwszy wydawa│ siΩ byµ naprawdΩ zainteresowany. Widz▒c to, bard oszczΩdzi│ sobie koloryzowania opis≤w, tudzie┐ wierszowanych wtrΩt≤w, kt≤rymi na og≤│ rzuca│ jak z rΩkawa.

Wiesz û Rycerz po raz pierwszy chyba mia│ mo┐no╢µ pogadaµ z kim╢ na jedyny interesuj▒cy go temat û ty widzisz to wszystko, chlasz z nimi, (s│ysz▒c liczbΩ mnog▒ bard zrobi│ obra┐on▒ minΩ, ╢wiadcz▒c▒ o tym, ┐e co, jak co, ale ze Z│ym Losem nie chla│) a ja to wszystko czujΩ przez sk≤rΩ. Albo û poprawi│ siΩ û na niej odczuwam.

Rozmarzy│y mu siΩ oczy (pewnie pomy╢la│ o ªlicznej KsiΩ┐niczce, przemknΩ│o w g│owie barda).

Widzisz, nie wiem dok│adnie, czy ty ╢piewasz, tak jak my ┐yjemy (liczba mnoga; bingo, stwierdzi│ bard) czy my musimy ┐yµ tak, jak ty ╢piewasz. Ale tak na wszelki wypadek û ci▒gn▒│ dalej Rycerz û jakby╢ siΩ zapatrywa│ na taki uk│ad: oddam ci wszystko co mam, a z bie┐▒cych dochod≤w zapewniΩ piwa do oporu we wszystkich ober┐ach w krainie, je╢li pie╢± twoja bΩdzie pogodna i dobrze siΩ sko±czy?

Bard wspomnia│ kolegΩ z prosperuj▒c▒ hurtowni▒ wina, wspomnia│ Zezowatego Zenka z w│asn▒ knajp▒ i obudzi│ siΩ w nim cz│owiek interesu, co go samego zdziwi│o.

A ile tego jest, i dla kogo ma siΩ sko±czyµ dobrze?

Hmmm, - Rycerz zrobi│ niewyra╝n▒ minΩ û nie za wiele. Bycie rycerzem jest ostatnio ma│o dochodowe û przypomnia│. A sko±czyµ ma siΩ dobrze dla ªlicznej KsiΩ┐niczki. I dla mnie, je╢li zechce û doda│ ju┐ niezbyt pewnym tonem.

Wypili po kufelku, przepalili, tym razem bard te┐ da│ siΩ skusiµ. Pal▒c Marlboro niewprawnie strzepywa│ popi≤│ i zastanawia│ siΩ p≤│g│osem:

û Jak to jest, z jednej strony eposowe opowie╢ci o rycerzach stawiaj▒cych czo│a smokom, nawet ca│ym armiom smok≤w, wiesz, b│yszcz▒ce zbroje, furkocz▒ce na kopiach proporczyki, tocz▒ce siΩ godzinami pojedynki, nieodmiennie ko±cz▒ce siΩ wspania│ymi zwyciΩstwami, a z drugiej ty, kt≤rego zw▒ Dobrym Rycerzem, nie potrafisz KsiΩ┐niczki po prostu przerzuciµ przez siod│o i wywie╝µ w bezpieczne miejsce? Jak to jest? û powt≤rzy│ pytanie.

Rycerz machn▒│ rΩk▒, pokazuj▒c palcami, ┐e zamawia jeszcze dwa piwa, i mrukn▒│ ponuro û Uwarunkowania spo│eczne, poza tym, ona wyjecha│a do Odleg│ych Krain. Na dwa tygodnie. I nie po┐egna│a siΩ. Wiesz, co ja przez te dwa tygodnie bΩdΩ prze┐ywa│? û wla│ w wyµwiczone gard│o p≤│ kufla - Niepewno╢µ.

Bard by│ pod wra┐eniem. Ju┐ bez zachΩty wyci▒gn▒│ z paczki kolejnego Marlboro, zapali│ i zaduma│ siΩ.

NieczΩsto zdarza siΩ obcowaµ tak bezpo╢rednio z tematami pie╢ni û my╢la│ sobie û w dodatku on sugeruje, ┐e tak jak ja bΩdΩ ╢piewa│, tak oni bΩd▒ ┐yµ. Ale siΩ wkopa│em! Na szczΩ╢cie talent dopisuje ostatnio û u╢miechn▒│ siΩ.

Rycerz opacznie zrozumia│ jego u╢miech û To co, umowa stoi? Tu masz kluczyki do stajni i do mojego konia, jak podasz mi numer swojego konta za│atwimy resztΩ.

Bardowi zgas│ u╢miech û S│uchaj, to nie jest takie proste. Widzisz û ci▒gn▒│ dalej û sprawa jest o tyle zagmatwana, ┐e Dobry Los i Z│y Los niby zawarli jaki╢ uk│ad o nieingerencji, ale obaj chyba nie bΩd▒ go przestrzegaµ, przynajmniej w szczeg≤│ach. W dodatku Z│y ma po swojej stronie Zazdro╢µ, a Dobry, jakiego╢, bli┐ej mi nie znanego, faceta.

To wiem, opowiada│e╢ û ch│odno przypomnia│ Rycerz û Co zatem?

Bard by│ w kropce - Czego bym nie wymy╢li│, i tak wyjdzie na Ich; bo niby jak to sobie inaczej wyobra┐asz û zastanawia│ siΩ p≤│g│osem û nawet jakbym na tw≤j obstalunek za╢piewa│ w pe│ni optymistyczn▒ pie╢±, to jak siΩ nie spodoba jednemu, albo drugiemu, od razu przejedzie mnie pijany wozak, albo wpadnΩ niechc▒cy do szamba, a wszystkich, kt≤rzy s│yszeli, m≤r porazi. Pie╢± nie p≤jdzie do rozpowszechniania, zatem jej koniec bΩdzie │atwo zmieniµ.

Rycerz by│ pod wra┐eniem logiki swego rozm≤wcy.

Masz jakie╢ sugestie? û zapyta│.

»adnych to, ale ┐adnych û zapewni│ po╢piesznie bard. W najbli┐szej przysz│o╢ci zamierza│ ╢piewaµ o cycatych c≤rkach m│ynarza, nieodmiennie spotykaj▒cych jurnych syn≤w kowali u ╝r≤d│a, z kt≤rego ca│a wioska czerpie wodΩ.

My╢lΩ û doda│ na pocieszenie, niezbyt dyskretnie zarzucaj▒c na ramiΩ sakwΩ û ┐e sam powiniene╢ zmierzyµ siΩ z Losami. Kto wie û doda│ widz▒c minΩ Rycerza û mo┐e ªliczna KsiΩ┐niczka ci w tym pomo┐e? A swego konia, stajniΩ i resztΩ zachowaj, na pewno ci siΩ jeszcze przydadz▒.

I tak siΩ rozstali, bard pod▒┐y│ swoj▒ drog▒; Rycerz swoj▒.

 

Pierwszy atak zazdro╢ci

Zazdro╢µ przypu╢ci│a frontalny atak w miejscu, kt≤rego nikt siΩ nie spodziewa│. Nie studiowa│a wprawdzie Clausewitza, Schlieffena ani strategii Wielkiej Inwazji, jednak sprawnie zaatakowa│a Dobrego Rycerza, w najmniej spodziewanej chwili. Znienacka przy│apa│ siΩ na my╢leniu o ªlicznej KsiΩ┐niczce pod zupe│nie innym k▒tem.

Czarnemu Widzowi, w zwi▒zku z ostatnimi dysputami podczas konsumowania pizzy z piwem, by│o wprawdzie trochΩ g│upio, jednak z samozaparciem podj▒│ w▒tek - W Bangkoku by│o wczoraj 32 stopnie w cieniu.

To niesprawiedliwe û obudzi│ siΩ S│oneczko û dowiedzia│e╢ siΩ o tym od by│ej rycerzowej!

Nawet nie wiesz, do czego zmierzam û Czarny u╢miechn▒│ siΩ z pogard▒, w czym by│ mistrzem û przecie┐ chcΩ przed nim namalowaµ jedynie sielskie obrazki, w dodatku z egzotyczn▒ sceneri▒. Piasek, pla┐a, uni┐ona obs│uga, pikantne potrawy, miejscowe piwo, zaciszny bungalow, temperatura oceanu wrΩcz zapraszaj▒ca do nocnych k▒pieli bez kostium≤w. I na tym tle, ona, ze Smokiem... Wycieczka do Angkor Vat...

To w Kambod┐y, ty dupku! û S│oneczko pr≤bowa│ ratowaµ co siΩ da û Na drugi raz przeczytaj co╢, nim chlapniesz ozorem!

Czarny, niezmieszany ci▒gn▒│ dalej û No i co z tego, tak samo roze╢miane lwy na ka┐dym kroku, podobne erotyczne freski na ╢cianach, czego chcesz wiΩcej?

S│oneczko │ypn▒│ na Rycerza, spr≤bowa│ zlokalizowaµ IntuicjΩ, kt≤rej jak zwykle co╢ wypad│o, i mina mu zrzed│a.

A ty zn≤w o seksie û zarzuci│ Czarnemu z min▒ ╢wiadcz▒c▒ o tym, ┐e kto, jak kto, ale S│oneczko jest ponad to û nie s│ysza│e╢ nigdy o zwi▒zku dusz, o porozumieniu psychicznym, o zgodno╢ci charakter≤w...

Czarny Widz zarechota│ tylko ponuro.

S│oneczko pr≤bowa│ dalej û Sp≤jrz choµby na Rycerza, przecie┐ on nawet nie my╢li o czym╢ takim, jak erotyczne zbli┐enia ªlicznej KsiΩ┐niczki ze Smokiem.

Czarny spojrza│, i to co zobaczy│ musia│o mu siΩ spodobaµ, bo ponownie zarechota│. S│oneczkowi zrobi│o siΩ g│upio i nieprzyjemnie, bo Rycerzowi dymi│ │eb i wprawdzie nie zgrzyta│ zΩbami, jednak oczy jakby mu siΩ szkli│y.

Zazdro╢µ, kurwa maµ, wiedzia│em, Zazdro╢µ! û S│oneczko zme││ w ustach resztΩ przekle±stw, kt≤rych, wbrew og≤lnie optymistycznemu nastawieniu, mia│ wiele w zanadrzu.

Jak on mo┐e? û pyta│ (retorycznie, jak uwa┐a│ Czarny) û Przecie┐ nie ma do niej, jak na razie û pocieszy│ siΩ û ┐adnych praw. A Smok ma kwity i wolno mu z ni▒ oficjalnie sypiaµ. W dodatku on wie przecie┐ co nieco o kobiecej naturze i chyba zdaje sobie sprawΩ z tego, ┐e na podstawie kilku sonet≤w i paru poca│unk≤w ona nie powie Smokowi: Id╝, zr≤b sobie sam!

Czarny zn≤w zarechota│; najwyra╝niej by│ w rechotliwym nastroju.

A co my╢la│e╢? û podbudowywa│ ╢wie┐o zdobyty przycz≤│ek û ┐e jak Dobry Rycerz, to tylko o ptaszkach, kwiatkach, o romantyczno╢ci, a o ╢wie┐ym miΩsie, to nic a nic?

W ko±cu pojawi│a siΩ Intuicja, wlok▒c za sob▒ resztΩ pozosta│ego po poprzednich obradach piwa.

Uwa┐am, ┐e po pierwsze û zaczΩ│a niezbyt sk│adnie û obaj zaczynacie sk│aniaµ siΩ ku wulgarnemu wys│awianiu siΩ, a po drugie, mam przeczucie, ┐e jej wyjazd du┐o nie jest w stanie zmieniµ. Wiecie, to trochΩ tak, jak z tym facetem, kt≤ry sze╢µ dni w tygodniu traktuje ciΩ jak powietrze, by potem si≤dmego przynie╢µ kwiaty û ci▒gnΩ│a, najwyra╝niej odnosz▒c siΩ do w│asnych do╢wiadcze±. My, kobiety û zabrzmia│o przez bardzo du┐e ôMö i jeszcze wiΩksze ôKö û mamy po prostu wyczucie sytuacyjne, kt≤rego wam brak. Chodzi o to, by prawdziwego faceta mieµ na co dzie±, o poczucie bezpiecze±stwa, o zagwarantowanie nie tylko spokoju i stabilizacji, ale te┐ o jak▒╢ odmianΩ, o szczyptΩ szale±stwa û najwyra╝niej rozmarza│a siΩ û kr≤tko m≤wi▒c, chodzi o faceta z jajami, kt≤ry tych jaj nie ma na tyle du┐o, by zostawiµ ciΩ w krytycznej sytuacji dla jakiego╢ m│odszego modelu, ale ma ich na tyle...

Albo, albo û Czarny Widz po prostu nie m≤g│ siΩ nie wtr▒ciµ û albo facet z jajami, kt≤ry ciΩ zdobywa i potem, w miarΩ potrzeb porzuca, zdobywaj▒c nastΩpn▒, albo myd│ek, kt≤rym trzeba siΩ opiekowaµ na codzie±, praµ mu skarpetki i decydowaµ za± we wszelkich mo┐liwych sprawach!

Intuicja wrΩczy│a ka┐demu po odbezpieczonym piwie û Ty po prostu Czarny û │yknΩ│a potΩ┐nie û nie znasz siΩ na kobietach. Kiepskie wnioski wyci▒gn▒│e╢ ze zwi▒zku z rycerzow▒, a w dodatku ws│ucha│e╢ siΩ ostatnio w Szwagra.

S│ysz▒c o rycerzowej, S│oneczko ju┐ zacz▒│ siΩ zastanawiaµ, czy nie ma jakich╢ pilnych spraw do za│atwienia, jednak temat na szczΩ╢cie nie zosta│ rozwiniΩty.

Moim zdaniem chrzanisz û broni│ siΩ Czarny û Po pierwsze; jak ju┐ wielokroµ m≤wi│em; powinien chwyciµ j▒, przerzuciµ przez siod│o i wywie╝µ, bez dyskusji, bez zastanawiania siΩ, bez tego ca│ego inteligenckiego pierdzielenia.

Zn≤w zaczynasz û Intuicja odstawi│a pust▒ butelkΩ i siΩgnΩ│a po otwieracz û ustalili╢my ju┐, ┐e chodzi mu wy│▒cznie o jej dobro! Gdyby rzeczywi╢cie rzuci│ siΩ na ni▒, zaatakowa│, nie bacz▒c na nic... Tymczasem nawet nie wie do ko±ca, czy ona tego w│a╢nie chce, bo tego nie wiem nawet ja û doko±czy│a zgrabnie otwieraj▒c nastΩpne piwo.

Czarny zachowa│ twarz û S│uchaj, czy wydawa│o mi siΩ, czy te┐ nawet dobrotliwy S│oneczko chcia│ ciΩ niedawno wymieniµ na lepszy model? û zapyta│ z│o╢liwie.

Intuicji piwo stanΩ│o w gardle û Masz tu jaki╢ pods│uch, czy co?

Sk▒d┐e znowu û Czarny zamacha│, odpieraj▒c takie zarzuty û po prostu, wiesz, jak to jest, my╢lΩ, analizujΩ, wyci▒gam wnioski...

To skup siΩ, je╢li mo┐esz, na sprawach, na kt≤rych siΩ znasz. Na przyk│ad m≤g│by╢ siΩ zaj▒µ sprzedawaniem czarnych ╢wiec na satanistyczne msze û Intuicji uda│ siΩ z│o╢liwy ┐art û albo sprowadzaniem u┐ywanych katafalk≤w i karawan≤w z Zachodu.

Na Czarnym Widzu nie zrobi│o to wielkiego wra┐enia û Podsumujmy zatem û rzek│ û j▒trzy go, ┐e ªliczna KsiΩ┐niczka sypia ze Smokiem? J▒trzy! û zar≤wno Intuicja jak i S│oneczko byli zgodni co do fakt≤w, pozostawiaj▒c komentarze do dalszej dyskusji. Trawi go zazdro╢µ?. Trawi! Co mo┐e teraz zrobiµ, pr≤cz pr≤b ugryzienia siΩ we w│asny ty│ek? Nic!

S│oneczko Optymizmu przyobieca│ sobie, ┐e szczeg≤lnie za gryzienie siΩ we w│asny ty│ek da Czarnemu popaliµ. Jednak by│a to obietnica trochΩ na wyrost. Na razie, nie mia│ wiele do powiedzenia.

 

 

 

Zbola│y ty│ek barda

 

Trzeba przyznaµ, ┐e bardowi po d│u┐szym spotkaniu z Dobrym Losem pozosta│ nie tylko kac. Tego pozby│ siΩ niemal od razu, choµ w wielkich b≤lach, potem popi│ trochΩ piwa spotkawszy Rycerza i ruszy│ na szlak.

Wiod│o mu siΩ nadspodzianie dobrze. Gdy by│ mocno zmΩczony, zawsze trafi│a siΩ jaka╢ podwoda, zupe│nym przypadkiem dok│adnie w obranym przez barda kierunku. Spotykani w gospodach i ober┐ach byli bardzo mili, wyrzucanie na zbity pysk sta│o poza wszelk▒ dyskusj▒, natomiast piwo la│o siΩ strumieniami, nawet nienajgorsze. W dodatku zap│ata za pie╢ni by│a zwykle hojna.

Mia│em racjΩ û cieszy│ siΩ û cycate c≤rki m│ynarzy i jurni synowie kowali, to w│a╢nie to, o co chodzi│o.

Po prawdzie nie raz i nie dwa majaczy│o mu, ┐e dostatnie, jak na wΩdrownego barda, ┐ycie jakie prowadzi, mo┐e mieµ zwi▒zek z nieodleg│ym w czasie balowaniem z Dobrym Losem. Przez mg│Ω wspomina│ te┐ jego narzekania. Z grubsza rzecz bior▒c, chodzi│o o to, ┐e nie wolno mu wej╢µ w ┐aden trwa│y zwi▒zek, ┐e nikogo nie wolno mu pokochaµ. Los narzeka│ wprawdzie, lecz wydawa│ siΩ byµ pogodzony z samym sob▒.

Nik û ep û nikogo nie wolno faworyzowaµ; m≤wi│; wyobra┐asz sobie, jakie konsekwencje by to mia│o? Bard nie potrafi│ sobie tego oczywi╢cie w najmniejszym stopniu wyobraziµ, w ko±cu by│ kompletnie pijany.

Teraz za╢ wl≤k│ siΩ, jak to mia│ w zwyczaju, zakurzonym go╢ci±cem, by│ z│y, zmΩczony, a jak na z│o╢µ go╢ciniec by│ zupe│nie wyludniony. »adnej furmanki, na kt≤rej mo┐na by by│o wygodnie przydrzemaµ w drodze do kolejnego celu, ┐adnego rozrywkowego towarzystwa, kt≤re wstrzyma│oby karetΩ i czΩstowa│o obfitymi wiktua│ami w zamian za modne ostatnio pie╢ni. S│owem, posucha.

Bard zacz▒│ siΩ niepokoiµ t▒ kompletn▒ losu odmian▒, i nie bez kozery, bowiem z nieodleg│ego lasu wyskoczy│o nagle trzech facet≤w z twarzami, no c≤┐, by│y to twarze czerwone, nalane i zdobne kilkudniow▒ szczecin▒. »aden z nich nie wygl▒da│ na Robin Hooda, ani nawet na Kevina Costnera w jego roli.

ªpiewak po trosze ucieszy│ siΩ, ┐e spragnieni dobrej pie╢ni i literackiego jΩzyka zb≤jcy o┐ywi▒ nieco monotoniΩ jego wΩdr≤wki, lecz dalsza akcja pozostawia│a wiele do ┐yczenia, zosta│ bowiem spΩtany niczym ciele wiedzione na rze╝. Nawet nie bardzo m≤g│ protestowaµ, bo ich herszt, o gabarytach trzydrzwiowej szafy, wprawnie wepchn▒│ mu do ust co╢, co w jego mniemaniu uchodzi│o za knebel. Nie warto zastanawiaµ siΩ, co na owo co╢ siΩ sk│ada│o, w ka┐dym razie smak i zapach mia│o pora┐aj▒cy, sk│aniaj▒cy zakneblowanego do dywagacji na temat wszelkich mo┐liwych zaraz i zej╢cia ╢miertelnego, natychmiastowego lub ôpo d│ugiej i ciΩ┐kiej chorobieö, jak g│osz▒ zwykle nekrologi. W ka┐dym razie knebel spe│ni│by sw≤j cel, nawet maj▒c wymiary standartowego znaczka pocztowego. Uraczony nim, nie my╢la│ o krzyczeniu, bo wszystkie my╢li zajΩte by│y mo┐liwymi konsekwencjami kneblowania. Bard nie by│ wprawdzie niesiony na kiju, jak to bywa najczΩ╢ciej po╢r≤d ludo┐erc≤w, lecz czu│ siΩ jeszcze gorzej.

Ludo┐ercy û my╢la│ sobie û doceniliby rolΩ pie╢ni w spo│ecze±stwie, opiewanie zalet spo┐ywania ôd│ugich ╢wi±ö, i w og≤le. A ci? Zwyk│y mot│och!

Po niedalekiej, dziΩki Bogu, podr≤┐y, gdy┐ bard sterowany by│ umiejΩtnymi kopniakami w zadek, dotarli w ko±cu na miejsce. ªpiewak nawet siΩ specjalnie nie zdziwi│, no bo niby kogo m≤g│ oczekiwaµ?

Na zacisznej, le╢nej polance rozstawiony by│ turystyczny stolik, a obok niego dwa le┐aczki, nie mniej turystyczne. Na jednym z nich spoczywa│ Z│y Los. Robi│ wra┐enie ca│kowicie odprΩ┐onego; leniwie s▒czy│ wino, pogryza│ s│one paluszki i na siedz▒co majstrowa│ przy wielkim parasolu, kt≤ry jak na z│o╢µ, nie chcia│ siΩ ustawiµ we w│a╢ciwym po│o┐eniu.

A, bard û zauwa┐y│ do╢µ dziwaczny konw≤j û siadaj, pogadamy.

Brwiami da│ przy tym do zrozumienia, ┐e pΩta i knebel s▒ ju┐ zbΩdne.

Bard przycupn▒│ na niezbyt wygodnym le┐aczku. Po usuniΩciu knebla ju┐ nic nie robi│o na nim wra┐enia. Zb≤jcy usunΩli siΩ w k▒t polany, gdzie natychmiast podjΩli k│≤tniΩ o spos≤b podzia│u sk│usowanego jelonka. Sprawa by│a powa┐na, bowiem jelonek, i tak niewielki, po upieczeniu na ro┐nie skurczy│ siΩ do rozmiar≤w por≤wnywalnych z niezbyt umiΩ╢nionym indykiem.

Pomy╢la│em sobie û Z│y Los w skupieniu konsumowa│ paluszki û ┐e mamy wsp≤lny problem, jakiemu na imiΩ Dobry Rycerz. I dlatego wyj▒tkowo zaprosi│em ciΩ na rozmowΩ (ha,ha,ha - roze╢mia│ siΩ w duszy bard na takie zaproszenie).

Widzisz, - ci▒gn▒│ dalej Z│y û dosz│y mnie s│uchy, ┐e Rycerz pr≤bowa│ namawiaµ ciΩ na jaki╢ deal. I wiesz, wydaje mi siΩ, ┐e by│oby to dla ciebie bardzo niezdrowe. Przypadki chodz▒ po ludziach, a nie ludzie po przypadkach û zauwa┐y│ refleksyjnie, spogl▒daj▒c w stronΩ zb≤jc≤w, kt≤rzy po b│yskawicznym spo┐yciu jelonka zajΩli siΩ z nud≤w tym, czym zwykle, czyli ostrzeniem wielkich no┐y.

Bardowi, cz│owiekowi inteligentnemu, jak na owe czasy, nie trzeba by│o wiΩcej.

Masz jakie╢ sugestie? û zapyta│, nawet nie zdaj▒c sobie sprawy z tego, ┐e powtarza s│owo w s│owo pytanie Dobrego Rycerza.

Ja?! û Los by│ wyra╝nie oburzony û sk▒d┐e znowu, przecie┐, jak dosz│y mnie kolejne s│uchy, spotka│e╢ onegdaj Dobrego Losa, wiΩc powiniene╢ wiedzieµ, ┐e obaj nie ingerujemy! Ale widzisz û ci▒gn▒│ dalej k│ami▒c bezwstydnie û wydaje mi siΩ, ┐e Dobry chce mnie po prostu oszwabiµ. A ja nie po to harowa│em przy tych dwu ┐yciorysach, ┐eby daµ siΩ wy│▒czyµ prostack▒ intrygΩ, uknut▒ przez tego t│ustego piwo┐│opa.

Po prostu - ci▒gn▒│ dalej, nachylaj▒c kostyczn▒ twarz nad kieliszkiem wina û mam pewne, niewa┐ne czy uzasadnione, czy nie, obawy w tej kwestii. I wiem, ┐e mimo opiewania obej╢µ wok≤│ zasmrodzonych cha│up, je┐d┐enia z m▒k▒ do m│yna, wielkich wypraw û u╢miechn▒│ siΩ ironicznie û po wodΩ do wioskowego ╝r≤d│a, w gruncie rzeczy nΩci ciΩ dalsze ╢piewanie o losach Rycerza i ªlicznej KsiΩ┐niczki. Dam ci wiΩc dobr▒ radΩ û poci▒gn▒│ zn≤w │yk wina û odpu╢µ sobie, bo inaczej │acno mo┐e siΩ zdarzyµ, ┐e bΩdΩ towarzyszy│ ci w dalszym ┐yciu, niewa┐ne, d│ugim, czy raczej skr≤conym û tu u╢miechn▒│ siΩ do zb≤jc≤w, na kt≤rych u╢miech ten nie robi│ najmniejszego wra┐enia. Wydawa│o siΩ wrΩcz, ┐e kumuluj▒ go, by potem mieµ co przekazaµ swym ofiarom.

Bard by│ pod wra┐eniem. Z jednej strony Z│y Los, obiecuj▒cy towarzyszyµ mu do ko±ca ┐ycia, z drugiej wyra╝nie znudzeni zb≤jcy, bawi▒cy siΩ machinalnie no┐ami. Pr≤bowa│ co╢ b▒kaµ pod nosem, ┐e wcale siΩ z Rycerzem na nic nie umawia│, ┐e nawet przez my╢l mu nie przysz│o zmieniaµ bieg rzeczy pie╢niami, jednak nikt go nie s│ucha│. Dosta│ sakramentalnego kopa w dupΩ, kt≤remu towarzyszy│ komentarz û Zosta│e╢ ostrze┐ony, wypierdalaj!

I tyle.

Teraz wl≤k│ siΩ przez las, pr≤buj▒c na podstawie niejasnych punkt≤w orientacyjnych ustaliµ w│a╢ciwy kierunek wleczenia siΩ. By│o to bardzo trudne, by│ bowiem bardem wybitnie miejskim i poza wiΩkszymi aglomeracjami porusza│ siΩ wy│▒cznie go╢ci±cami, kt≤re z regu│y im by│y szersze, tym bardziej zakurzone. Masowa│ zbola│y ty│ek, co przynosi│o wprawdzie ulgΩ, ale tylko ty│kowi. W g│owie nadal mia│ mΩtlik. Nawet przy│apa│ siΩ na zastanawianiu, w jaki spos≤b s│owo ôbardziejö wi▒┐e siΩ z bardami.

Po pewnym czasie uda│o mu siΩ obraµ jaki╢ w miarΩ rokuj▒cy kierunek, wl≤k│ siΩ wiΩc ra╝niej, pr≤buj▒c przy okazji porz▒dkowaµ my╢li. Gdy w oddali, na tle ciemnego lasu ukaza│ siΩ prze╢wit, zwiastuj▒cy albo wiΩksz▒ polankΩ, albo skraj lasu, albo mokrad│a, mia│ ju┐ u│o┐on▒, w ramach porz▒dkowania my╢li, zgrabn▒ balladΩ, kt≤rej jednak, jak przysiΩga│ sobie, nigdy nikomu nie za╢piewa. Jej tre╢µ, choµ dotycz▒c▒ ostatnich zdarze±, wobec solennych postanowie± barda mo┐na zatem pomin▒µ, acz konkluzja by│a wcale interesuj▒ca. Pie╢ni▒ mo┐na zmieniaµ rzeczywisto╢µ, czyli wp│yw literatury piΩknej na ┐ycie. Albo rzycie, jak sobie z│o╢liwie dopowiedzia│ masuj▒c zbola│y ty│ek.

Konferencja

S│oneczko wychodz▒c z za│o┐enia, ┐e nie bΩdzie mia│ wiele do roboty zamierza│ siΩ w│a╢nie trochΩ poobijaµ, jednak nie zd▒┐y│.

Sytuacja zmienia siΩ diametralnie û filozoficznie zauwa┐y│.

Najpierw okaza│o siΩ, ┐e ªliczna KsiΩ┐niczka wcale nie wyjecha│a do Odleg│ych Krain, w dodatku Dobry Rycerz odwi≤z│ j▒ do pracy, wrΩczy│ wybrane przez S│oneczka kolczyki, i wbrew domys│om Czarnego, nie powΩdrowa│y natychmiast za okno, potem tak jako╢ spokojnie i rzeczowo rozmawiali o mo┐liwo╢ci wsp≤lnego zamieszkania. (BeznamiΩtne jak stare, zle┐a│e ma│┐e±stwo û szydzi│ wtedy Czarny.) No i jeszcze rozmowa o seksie. A raczej o jego braku. I to nie miΩdzy Rycerzem a KsiΩ┐niczk▒, co by│o jakby zrozumia│e, ale miΩdzy KsiΩ┐niczk▒ a Smokiem.

Sytuacja sta│a siΩ na tyle wa┐ka, ┐e wymaga│o to zwo│ania powa┐nej konferencji, tym razem nieimprowizowanej. Czarny Widz od razu zaproponowa│ zorganizowanie trzydniowego zjazdu, na Zamku Ksi▒┐▒t Mazowieckich w Pu│tusku, po│▒czonego z pieczeniem dzika, dancingiem, dyskotek▒ i innymi atrakcjami.

Intuicji, kt≤ra sama zamierza│a zaproponowaµ wyjazd na piΩµ dni na Cypr i po│▒czenie konferencji ze szkoleniem, na has│o ôdyskotekaö za╢wieci│y siΩ oczy.

S│oneczko interweniowa│ b│yskawicznie û S│uchajcie, to jest naprawdΩ powa┐na sprawa i na trzydniowe zachlewanie ryja po prostu nie ma czasu!

Nie to, ┐ebym koniecznie namawia│ do zachlewania ryja û Czarny przypomnia│ sobie konsekwencje ostatniego chlania û ale mamy ponad dwa tygodnie, wiΩc mo┐e by te trzy dni jako╢ wygospodarowaµ?

Jednak ze S│oneczkiem, kt≤ry ostatnio bardzo spowa┐nia│, przesta│ wszystkich k│uµ w oczy z│otym zegarkiem a i kowbojskie buty zak│ada│ tylko na wiΩksze okazje, nie by│o ┐adnej dyskusji - Konferujemy w jakim╢ spokojnym miejscu, na uboczu.

Magdalenka by│aby w sam raz, ale siΩ jako╢ ╝le kojarzy... - zastanawia│ siΩ. Wiem û zdecydowa│ po chwili û nie bΩdzie ┐adnych trzydniowych wyjazd≤w, ┐adnego w│≤czenia siΩ po drogich hotelach, ┐adnych delegacji zagranicznych. Spotkamy siΩ na miejscu, w sto│≤wce przyzak│adowej.

Intuicja mruknΩ│a co╢ pod nosem, a Czarny wykrzywi│ siΩ û My╢la│em, ┐e masz wiΩcej fantazji!

Jemu samemu wyjazd do Pu│tuska sprawi│by wiele frajdy. By│ tam wprawdzie tylko raz, ale mile wspomina│ panikΩ S│oneczka, gdy Rycerz spaceruj▒c zim▒ po Narwi, ma│o nie utopi│ siΩ pod lodem, potem jego lamenty na tle postaci rycerzowej tudzie┐ innych go╢ci, wreszcie fakt, ┐e wszystkie czarne przepowiednie sprawdzi│y siΩ co do joty.

Taak! û to by│y czasy. û przeci▒gn▒│ siΩ nieznacznie.

Jednak S│oneczkowi nawet kijem by jego pomys│u nie wybi│. BΩdziemy na miejscu û t│umaczy│. Wa┐ne by nie traciµ kontaktu û poucza│. Musimy byµ odpowiedzialni û nadyma│ siΩ.

W og≤le zachowywa│ siΩ jak stary belfer, instruuj▒cy niedorostk≤w, wiΩc Intuicja za┐▒da│a, by harmonogram obrad przys│aµ jej w przeddzie± faksem i zniknΩ│a. Czarny chcia│ nam≤wiµ S│oneczko na ma│e piwko, ten jednak wym≤wi│ siΩ nawa│em zajΩµ.

W

Sto│≤wka zosta│a przygotowana fachowo, to musia│ przyznaµ nawet Czarny. ZniknΩ│y, nosz▒ce ╢lady smar≤w i zupek regeneracyjnych ceraty. Kilka z│▒czonych razem, ustawionych po╢rodku stolik≤w przykryto zielonym filcem, resztΩ gdzie╢ schowano. Przytulno╢µ mia│y zapewniµ parawany, pe│ni▒ce r≤wnie┐ rolΩ no╢nik≤w hase│ programowych, po jednym dla S│oneczka i Czarnego. Tylko Intuicja nie mia│a swojego i gwizda│a na to.

Czarny przyszed│ jako pierwszy i z podziwem patrzy│ na roz│o┐one estetycznie notatniki, zatemperowane w szpic o│≤wki, termosy z kaw▒, fili┐anki, szklaneczki, napoje w malutkich butelkach û s│owem wszystko co sk│ada siΩ na przyzwoit▒ konferencjΩ. Nie omieszka│ te┐ spojrzeµ na ╢ciankΩ propagandow▒ konkurencji: ôPlan piΩcioletni planem ka┐dego optymistyö ; ôI Ty mo┐esz zostaµ optymist▒!ö; ôPrecz z defetyzmem!ö, i dalej ju┐ nie czyta│.

S│oneczko m≤g│by raz wymy╢leµ co╢ innego û burkn▒│ z pogard▒. Zerkn▒│ na zegarek, sp≤╝niali siΩ ju┐ dziesiΩµ minut. Postanowi│ zatem skontrolowaµ, czy w zachΩcaj▒co uchylonym barku, zgodnie z przepisami piΩtrz▒ siΩ puszki piwa. PiΩtrzy│y siΩ. Uzna│, ┐e ju┐ nic nie ma wiΩcej do roboty, zasiad│ wiΩc na miejscu, przed kt≤rym tkwi│ stojaczek z wsuniΩt▒ wizyt≤wk▒, g│osz▒c▒ ômgr Czarny Widzö, i zacz▒│ czekaµ, od czasu do czasu nerwowo poziewuj▒c.

S│oneczko wpad│ zdyszany, tupi▒c kowbojskimi buciorami i zamiataj▒c pod│ogΩ po│ami p│aszcza, kt≤rego Czarny od pocz▒tku mu zazdro╢ci│. Sorry, stary û rzuci│ û ale taki dzi╢ ruch, jakby by│ pi▒tek. Intuicji, widzΩ, te┐ jeszcze nie ma?

Ano nie û Czarny nala│ sobie kawy, │ykn▒│ i skrzywi│ siΩ z obrzydzeniem.

Rzeczona do│▒czy│a do nich po chwili, burcz▒c co╢ pod nosem na temat koszmarnego korka, w kt≤rym utknΩ│a.

Ale na fryzjera znalaz│a╢ czas. û Czarny Widz by│ bardzo bezpo╢redni.

S│oneczko r≤wnie┐ nagannie patrzy│ na taki brak dyscypliny, jednak tylko odchrz▒kn▒│ i zagai│ û Zebrali╢my siΩ tu, by dokonaµ kompleksowej oceny nowej sytuacji. Zagadnienia wynikaj▒ce z faktu, ┐e kr≤tka w zamierzeniu bajka, jΩ│a zmieniaµ siΩ w obszerniejsz▒ opowie╢µ, z licznymi odniesieniami, i najwyra╝niej w finale d▒┐▒c▒ do jakiego╢ mora│u, nak│adaj▒ na nas nowe obowi▒zki i powinno╢ci.

Po takim wstΩpie Czarnemu od razu chcia│o siΩ rzygaµ, a Intuicja dyskretnie ziewnΩ│a.

Niestropiony minami Czarnego, S│oneczko ci▒gn▒│ dalej û Po pierwsze musimy oceniµ, na ile gro╝ne jest mieszanie siΩ G≤ry. Jak na razie, kt≤ry╢ z Nich nas│a│ Zazdro╢µ û tu │ypn▒│ podejrzliwie na Czarnego Widza, kt≤ry natychmiast przybra│ obojΩtny wyraz twarzy û kt≤ra zaatakowa│a naszego Rycerza. Co bΩdzie dalej?

Intuicja chcia│a przerwaµ, ale prelegent machn▒│ tylko rΩk▒ û Nie przerywaj, na razie nakre╢lam tylko ram≤wkΩ, dyskusja to drugi punkt programu!

Nie przeczytawszy, z lenistwa, przes│anego jej wczoraj faksu, Intuicja nie mia│a bladego pojΩcia o programie konferencji, tote┐ zmilk│a.

PrzypomnΩ tylko kr≤tko, ┐e Rycerz najwyra╝niej zakocha│ siΩ w ªlicznej KsiΩ┐niczce i wiele wskazuje na to, ┐e z wzajemno╢ci▒.

Czarny Widz skrzywi│ siΩ, ale wspomniawszy reprymendΩ, jaka spotka│a IntuicjΩ, wola│ siΩ nie odzywaµ.

Miast jednak zdobyµ Zamek i rzuciµ go do jej st≤p, wydaje siΩ, ┐e przypad│ mu do serca pomys│ KsiΩ┐niczki, kt≤ra zdobywa w│a╢nie Zamek, nie wymagaj▒cy a┐ tak wielkich nak│ad≤w na prowadzone oblΩ┐enie, jak to rycerz zak│ada│.

S│oneczko nawet nie zauwa┐y│, ┐e zacz▒│ m≤wiµ o Rycerzu z ma│ej litery, co Freud wyt│umaczy│by pod╢wiadomym negowaniem jego walor≤w bojowych, wzglΩdnie traceniem szacunku.

PropozycjΩ KsiΩ┐niczki, by rycerz zasiedli│ kilka komnat na zdobytym przez ni▒ dworzyszczu trzeba zatem bardzo starannie przeanalizowaµ û ci▒gn▒│ S│oneczko.

Ponadto nadal nierozwi▒zana jest sprawa aspektu moralnego ca│ej sytuacji. Przedyskutowaµ trzeba:

A/ sprawΩ Smoka

B/ no i jak to niby ma wygl▒daµ, ┐e KsiΩ┐niczka z dnia na dzie± zniknie z Jamy a potem natychmiast pojawi siΩ rycerz, no i

C/ czy rycerzowi wolno ªlicznej KsiΩ┐niczce zaproponowaµ w zwi▒zku z tym pokrywanie koszt≤w utrzymania Zamku, a je╢li tak, to od kiedy?, czy od natychmiast?, czy od czasu jak siΩ wprowadzi? No i

D/ kiedy to powinno nast▒piµ

No i dobra û S│oneczko westchn▒│ û nakre╢li│em wam na razie kwestie podstawowe, do detali przejdziemy w drugiej czΩ╢ci. Teraz dyskusja. My╢lΩ, ┐e powinien zagaiµ Czarny Widz.

Czarny potoczy│ wok≤│ nieco zmΩtnia│ym spojrzeniem. W czasie zagajania S│oneczka uda│o mu siΩ przemyciµ zgrzewkΩ piwa pod st≤│ i raczy│ siΩ obficie, zas│aniaj▒c notatnikiem unoszone co i raz puszki.

WiΩc, tego, s│uchajcie û zacz▒│ z wpraw▒ starego konferencyjnego wyjadacza û Po pierwsze, tak, po pierwsze - ucieszy│ siΩ z doskonale rozwijaj▒cego siΩ w▒tku û je╢li G≤ra siΩ miesza, to poza moimi plecami, choµ okoliczno╢ci ╢wiadcz▒ przeciwko mnie.

S│oneczko u╢miechn▒│ siΩ z pow▒tpiewaniem, jednak nie przerywa│, ciekaw dalszego ci▒gu. Sprawa Zamku û Czarny nawet nie zauwa┐y│ u╢miechu S│oneczka û jest przegrana w przedbiegach. Sp≤jrzcie na to z punktu widzenia Honoru Rycerskiego. Ona ma ju┐ Zamek niemal zdobyty, a on ograniczy│ siΩ w tej sprawie do handlowych rozm≤w. I to z kim? Z Prezesem Jamy »mij! I w dodatku na temat zamku jednokomnatowego, bez mo┐liwo╢ci dobudowania wie┐y! Nie do pogodzenia z Honorem û pokrΩci│ g│ow▒ z dezaprobat▒. A sprawa Smoka przypomina mi, jako ┐ywo, opowie╢µ o facecie ze st│uczon▒ szklarni▒, kt≤ry rzuca kamieniami w szklarniΩ s▒siada, w nadziei, ┐e nie bΩdzie sam w nieszczΩ╢ciu.

Intuicja zawrzasnΩ│a û Ju┐ to przerabiali╢my, poza tym jakie to nieszczΩ╢cie, gdy z trzech popl▒tanych ┐yciorys≤w, dwa uda siΩ wyprostowaµ? Chyba nie s▒dzisz, ┐e Smok na ni▒ zas│uguje?

O tym, co jest miΩdzy nimi, wiesz tylko z opowie╢ci KsiΩ┐niczki û Czarnemu piwo powoli wietrza│o z g│owy i m≤g│ siΩ skupiµ.

Taka bezczelno╢µ! û Intuicja te┐ siΩgnΩ│a do zgrzewki ustawionej mniej wiΩcej centralnie û Chyba nie s▒dzisz, ┐e Rycerza ok│amuje?

Czarny, kt≤ry na temat prawdom≤wno╢ci kobiet (i mΩ┐czyzn zreszt▒ te┐) mia│ swoje zdanie, przy tak ┐ywio│owej reakcji postanowi│ chy│kiem siΩ wycofaµ.

Wracaj▒c do tego û goln▒│ sobie, ju┐ jawnie, bo zauwa┐y│, ┐e S│oneczko te┐ otworzy│ puszkΩ piwa û ┐e ona siΩ wyprowadza z Jamy, a potem hyc, hyc, na jej Zamku pojawia siΩ Rycerz, to uwa┐am, ┐e jest to intryga grubymi niµmi szyta i w dodatku nikomu nie wyjdzie na dobre. Nie wiem, czy pamiΩtacie û tu pr≤bowa│ ironicznie popatrzeµ na lekko podstarza│▒ IntuicjΩ, ale S│oneczko zmrozi│ go wzrokiem û jak to kiedy╢ bywa│o. Nim ludzie zaczynali ze sob▒ mieszkaµ, mija│a kupa czasu. Najpierw poznawali siΩ, obw▒chiwali dok│adnie, potem chodzili do kina, a na imprezach towarzyskich zamykali siΩ w ustronnych pokojach, po czym, albo wracali z b│yszcz▒cymi oczyma, albo nie bardzo. P≤╝niej, o ile ich oczy zab│ys│y, spΩdzali ze sob▒ ca│e dni, niewa┐ne na czym, na uczeniu siΩ, na s│uchaniu muzyki, na przytulaniu siΩ do siebie, na spacerach, wreszcie na seksie, mierzonym oczywi╢cie nie na dni ani nawet na godziny, lecz na trwo┐ne minuty w po┐yczonym samochodzie, albo w mieszkaniu ciotki, gdzie ôprzedö albo ôpoö trzeba by│o podlaµ kwiatki!

Nie s▒dzisz, ┐e jest infantylny? û S│oneczko zwr≤ci│ siΩ do Intuicji, podsuwaj▒c jej kolejne piwo û Swoj▒ drog▒ ciekawe, sk▒d on tak dobrze pamiΩta czasy licealne, przecie┐ go wtedy niemal nie by│o?

Czarny Widz nie stropi│ siΩ tym po╢rednim zarzutem û Nie mam tak piΩknego zegarka jak S│oneczko, ale swoje wiem û poni≤s│ g│os û Wiecie ile oni siΩ znaj▒? Jakby dobrze porachowaµ, to nie spΩdzili ze sob▒ nawet p≤│ dnia. Nie m≤wi▒c ju┐ o nocy û u╢miechn▒│ siΩ oble╢nie û WiΩc û kontynuowa│ û je╢li Rycerz ma siΩ wprowadziµ na jej Zamek, daj▒c tym samym plamΩ na Honorze û nie omieszka│ przypomnieµ û powinni siΩ najpierw dok│adnie poznaµ. Czy ja wiem? û zastanowi│ siΩ û mo┐e rok, mo┐e dwa lata.

S│oneczko zad│awi│ siΩ piwem, a opanowana zwykle Intuicja te┐ podejrzanie parsknΩ│a.

Wracaj▒c do sprawy û Czarny Widz zaczyna│ znajdowaµ przyjemno╢µ w zasiadaniu za pulpitem m≤wcy û Je╢li rycerz û chodzi o punkt ôCö i po╢rednio ôDö, przypomnia│,- od rΩki powie jej co╢ w sensie: ôS│uchaj we╝ ten Zamek, wszelkie koszty pokrywamö to czy ona zn≤w nie poczuje siΩ potraktowana jak domowe zwierz▒tko, kt≤re po wyk▒paniu i uczesaniu prezentuje siΩ go╢ciom, m≤wi▒c: ôPatrzcie, jakiego mam fajnego zwierzaka! Staµ was na lepszego?ö

Starasz siΩ przyk│adaµ do nich szablon nastolatk≤w û S│oneczko zapali│ Marlboro û a to s▒ w sumie do╢µ dojrzali ludzie, z tzw. do╢wiadczeniami, je╢li abstrahowaµ od Rycerza, kt≤ry zn≤w zacz▒│ siΩ zachowywaµ tak, jakby chodzi│ do liceum. Jednak je╢li wzi▒µ pod uwagΩ ca│okszta│t sytuacji, to jest to jawna bzdura. To po pierwsze.

A po drugie, chrzanisz, bo niby jak przekszta│cisz intencje Rycerza w kierunku ôudomawianiaö sobie ôzwierz▒tkaö, wszak znasz jego stosunek do ªlicznej KsiΩ┐niczki, wiΩc uwagi na temat Zoo s▒ co najmniej nie na miejscu!

Czarny siΩgn▒│ po kolejn▒ puszkΩ û No dobra, mo┐e nieco przesadzi│em. Ale w mrocznej sprawie, pocieszy│ siΩ natychmiast - M≤wiΩ wam jednak, ┐e Smok z Wielkim Kijem Baseballowym kr▒┐yµ bΩdzie wok≤│ ich siedziby i p≤│ biedy, je╢li trafi na Rycerza, ten wszak zawsze sobie poradzi. Ale czy bΩdzie w stanie chroniµ ªliczn▒ KsiΩ┐niczkΩ? û zatroszczy│ siΩ ob│udnie - przecie┐ ma tyle obowi▒zk≤w.

S│oneczko Optymizmu by│ wyra╝nie pod wra┐eniem, choµ za wszelk▒ cenΩ stara│ siΩ tego nie okazywaµ û S│uchaj, z tym kijem baseballowym to nie ┐arty? Rycerz jest niby dobry na piΩ╢ci, ale wiesz...

Z kijem nie wygrasz. û po╢piesznie zapewni│ Czarny Widz.

Dok│adnie w tej chwili ustawi│ siΩ szpaler kelner≤w, a podkelnerzy wnie╢li sto│y i niedwuznacznie zaczΩli wstawiaµ na nie krzes│a, sugeruj▒c, ┐e musz▒ sto│≤wkΩ przygotowaµ na nastΩpny dzie±.

S│oneczko by│ tym mocno rozczarowany û Mo┐e jednak wyjazd do Pu│tuska nie by│ takim z│ym pomys│em û zastanawia│ siΩ ponuro, patrz▒c na facet≤w demontuj▒cych parawany û tam przynajmniej obs│uga taktowniejsza.

Ale go wziΩ│o

Wygl▒da│o na to, ┐e Smokowi w ko±cu uda│o siΩ wywie╝µ ªliczn▒ KsiΩ┐niczkΩ do Odleg│ych Krain. W ka┐dym razie nie dzwoni│a. Czarny Widz pr≤bowa│ wprawdzie doszukiwaµ siΩ wszelkich mo┐liwych, innych ni┐ wyjazd, przyczyn, ale jako╢ bez wiΩkszego przekonania.

Od dziesi▒tego - rachowa│ Rycerz û plus dwa tygodnie, to bΩdzie jak raz dwudziesty czwarty. I wielkimi kleksami pozaznacza│ ten dzie± we wszelkich mo┐liwych kalendarzach. Po czym z frustracji poszed│ do balwierza i kaza│ ogoliµ siΩ na │yso.

Nawet Czarny Widz by│ wstrz▒╢niΩty. Ale go wziΩ│o. û s│abym g│osem odezwa│ siΩ do S│oneczka.

Ten nie przej▒│ siΩ specjalnie û Niby co? Mi│o╢µ? Zazdro╢µ?

Czarny wzruszy│ ramionami û Trzeba by spytaµ Intuicji, ale jak zwykle nie widzΩ jej w pobli┐u.

Pojecha│a do Makro, podobno jest super-oferta na pior▒ce odkurzacze û S│oneczko by│ jak zawsze nie╝le poinformowany. Poza tym uzna│a, ┐e jak KsiΩ┐niczki na razie nie ma, to i ona nie bΩdzie mia│a ┐adnej roboty. Zreszt▒, miΩdzy nami m≤wi▒c, powiedzia│a, ┐e i nas siΩ to tyczy. Mo┐e by╢my w zwi▒zku z tym wyskoczyli sobie na ryby?

Czarnemu takiej propozycji nie trzeba by│o dwa razy powtarzaµ. Po chwili obaj, lekko objuczeni sprzΩtem maszerowali nad rzekΩ. S│oneczko preferowa│ wΩdkarstwo aktywne; z zapa│em macha│ spiningiem, zmienia│ rozmaite b│yszcze, raz rzuca│ bli┐ej, raz dalej, przenosi│ siΩ z miejsca na miejsce, w og≤le robi│ mn≤stwo zamieszania. Czarnemu Widzowi najwyra╝niej bardziej odpowiada│o │owienie refleksyjne. Siedzia│, pesymistycznie wpatrzony w sp│awik i wabi│ ryby ca│kowit▒ nieruchomo╢ci▒. Obaj jednak osi▒gali dok│adnie takie same efekty, czyli ┐adne.

W ko±cu zdeprymowani, Czarny bardziej, S│oneczko mniej, od│o┐yli wΩdki i rozpalili ognisko.

Nawet, jakby siΩ co z│owi│o, to i tak by│oby niejadalne û pocieszy│ siΩ S│oneczko.

Takie czasy û przytakn▒│ Czarny wyci▒gaj▒c chleb, kie│basΩ i piwo.

Posilali siΩ, gwarz▒c trochΩ o konferencji, kt≤ra okaza│a siΩ wielkim niewypa│em, a trochΩ zastanawiaj▒c, jak sobie bez nich radzi Rycerz.

A propos konferencji û S│oneczko przypomnia│ sobie û s│uchaj, na koniec m≤wi│e╢ co╢ o kijach baseballowych. Czy to mia│o znaczyµ, ┐e co╢ wiesz, czy te┐ jak zwykle snujesz ponure przypuszczenia?

A co, wystraszy│e╢ siΩ? û Czarny machinalnie grzeba│ patykiem w ┐arze ogniska, i najwyra╝niej nie przejmowa│ siΩ, ┐e odpowiada pytaniem na pytanie.

S│oneczko obw▒cha│ kie│basΩ, pracowicie pieczon▒ na patyku i oceniwszy, ┐e jeszcze nie czas, wysun▒│ j▒ na powr≤t nad ogie±. Czarny ze┐ar│ swoj▒ niedopieczon▒, bo by│ w╢ciekle g│odny, i teraz zawistnie wci▒ga│ unosz▒ce siΩ aromaty.

Wiesz, lΩk, to mo┐e nie, ale trochΩ obaw. û S│oneczko niezgrabnie otworzy│ sobie jedn▒ rΩk▒ piwo. Nigdy nie wiadomo, jak taki Smok zareaguje, wszak go zupe│nie nie znasz. A jak siΩ w╢cieknie i KsiΩ┐niczkΩ skrzywdzi? Zemsta Rycerza by│aby zapewne straszna, ale co po niej? Wprawdzie niepomiernie ubarwi│oby to pie╢ni, jakimi po ober┐ach bardowie i inni wydrwigrosze wy│udzaj▒ piwa od naiwnych, Wielka Walka Ze Smokiem, i tym podobne bzdury, ja jednak chΩtnie zrezygnujΩ z takiej opcji.

Czarny zaduma│ siΩ chwilΩ, po czym ma│o oryginalnie stwierdzi│ û Nic tu nie poradzimy. Wszystko zale┐y od tego, jak miΩdzy nimi jest.

S│oneczko nic ju┐ nie m≤wi▒c solennie postanowi│, ┐e w najbli┐szym czasie nam≤wi Rycerza na kupno kija baseballowego, choµ w sumie pomys│, jako do╢µ prostacki, ma│o mu siΩ podoba│.

Zadeptali starannie ognisko i sprz▒tnΩli papiery. S│oneczko obawiaj▒c siΩ kpin Intuicji, zaproponowa│, by w drodze powrotnej kupiµ choµ parΩ ryb, lecz Czarny go wy╢mia│. Sko±czy│o siΩ na nabyciu piwa i kilku puszek sardynek w cytrynowym sosie.

Zd▒┐yli akurat, by wys│uchaµ rozmowy telefonicznej, jak▒ Rycerz prowadzi│ ze Szwagrem. Szwagier namawia│ na tequillΩ, obiecuj▒c nawet s≤l i cytryny, a Rycerz sprawnie wymigiwa│ siΩ licznymi zajΩciami, chorob▒ gard│a, brakiem pieniΩdzy na taks≤wkΩ, jutrzejsz▒ Konieczno╢ci▒ P≤j╢cia Do Pracy i innymi wykrΩtami.

Czarny ze S│oneczkiem popatrzyli po sobie. Ale go wziΩ│o û mrukn▒│ S│oneczko. I popatrzy│ podejrzliwie na Czarnego. S│uchaj, nie nas│a│e╢ na niego Pracohola albo innej zarazy?

Ja!? û Czarny Widz wydawa│ siΩ obra┐ony û teraz niby po co? MogΩ ci powiedzieµ, ┐e uk│ad taki zaczyna mi siΩ coraz bardziej podobaµ. Mia│e╢ wtedy racjΩ, ┐e otwieraj▒ siΩ zupe│nie nowe perspektywy.

S│oneczko zdΩbia│ û Kiedy? Jakie perspektywy?

No wiesz, jak by byli razem. Jak by mieli nie byµ, to trzask, prask i po krzyku, ┐adnej zabawy. A tak û rozmarzy│ siΩ û Ile powod≤w do trosk, obaw i zmartwie±! Mija pierwsze oczarowanie i co? Okazuje siΩ, ┐e nie zostaje nic! Oh, sorry, zostaje nuda, frustracja i rozczarowanie!

Chyba zg│upia│e╢ od tego siedzenia nad wod▒! û S│oneczko bardzo powa┐nie patrzy│ na Czarnego, zastanawiaj▒c siΩ, czy to blef, czy te┐ mo┐e jemu co╢ umknΩ│o. Prostuj▒c palce policzy│ wszystkie mo┐liwe czynniki i wysz│o mu, ┐e jedyn▒ niewiadom▒ jest stanowisko G≤ry.

Ty co╢ wiesz! û zaatakowa│.

Tyle, co i ty! û nie da│ siΩ Czarny Widz û choµ mo┐e rzeczywi╢cie odrobinΩ wiΩcej. PamiΩtasz rozmowy z bardem?

Z jakim bardem? û przera┐ony S│oneczko by│ ju┐ pewien, ┐e jednak co╢ mu umknΩ│o.

No z tym, co w zesz│y pi▒tek przywl≤k│ siΩ do ober┐y û zniecierpliwi│ siΩ Czarny û Z tym, kt≤ry opowiada│ o Z│ym Losie i jego knowaniach. Z tym, kt≤rego Rycerz chcia│ przekupiµ, naiwnie s▒dz▒c, ┐e okpi przeznaczenie.

Cholera, a ja jak raz tarza│em siΩ z t▒ rud▒ û przemknΩ│o przez g│owΩ S│oneczka i ogarnΩ│a go fala wyrzut≤w sumienia.

Aaa, z tym bardem û mrukn▒│ û No i co?

Czarny Widz patrzy│ trochΩ podejrzliwie, ale chyba da│ siΩ nabraµ. S│ysza│em od..., no niewa┐ne, ma siΩ swoje ╝r≤d│a û nie omieszka│ poche│piµ siΩ przed S│oneczkiem, kt≤ry z pokerow▒ min▒, demonstracyjnie wolno, zapala│ papierosa û ┐e Z│y Los dopad│ barda i wywar│ na± presjΩ. Podobno û ci▒gn▒│ dalej z tajemnicz▒ min▒ û wp│yw literatury i poezji na ┐ycie jest wiΩkszy, ni┐ siΩ na og≤│ przypuszcza.

S│oneczko wcisn▒│ mu w gar╢µ puszkΩ piwa, podsun▒│ talerzyk z sardynkami i ponagli│ û No m≤w┐e, m≤w┐e, nie wdawaj siΩ w filozofowanie!

Wprawdzie bard mia│ ju┐ u│o┐on▒ ca│▒ balladΩ, z wielce obiecuj▒cym zako±czeniem, r≤wnie┐ w sensie tego, co m≤wi│em wcze╢niej, wiesz, o nowych perspektywach...

S│oneczko nie by│ zachwycony dygresjami ale siedzia│ cicho, ch│on▒c s│owa Czarnego.

...ale Z│y, pod gro╝b▒ bli┐ej niesprecyzowanych nieszczΩ╢µ zabroni│ mu j▒ ╢piewaµ, chc▒c doko±czyµ sprawΩ po swojemu! û doko±czy│ triumfalnie Czarny Widz.

Poch│aniaj▒c sardynki, S│oneczko starannie analizowa│ rewelacje Czarnego i doszed│ do pocieszaj▒cego wniosku.

Skoro Z│y Los tak kombinuje, to i Dobry siΩ musi wtr▒ciµ û │ykn▒│ piwa û Nie mo┐e byµ inaczej. Po czym jeszcze chwilΩ pomy╢la│ i nagle go co╢ tknΩ│o û A ty? W tym uk│adzie? Po czyjej ty w│a╢ciwie jeste╢ stronie?

Eeee, tego û Czarny zmiesza│ siΩ trochΩ, i gestem podpatrzonym na jakim╢ filmie pr≤bowa│ zgnie╢µ w rΩku pust▒ puszkΩ, ale mu nie wysz│o û Przede wszystkim po swojej w│asnej! û zapewni│. Ponadto mieli╢my my siΩ z tym wszystkim uporaµ? Mieli╢my! Wtr▒cili siΩ? Wtr▒cili! Albo fair play, albo nie û ci▒gn▒│ dalej û jak Oni tak, to uwa┐am, ┐e powinni╢my siΩ bardziej zintegrowaµ, nie wypadaj▒c oczywi╢cie ze swoich r≤l, i daµ Im odp≤r!

S│oneczkowi Optymizmu pomys│ integrowania siΩ z Czarnym Widzem tak sobie przypad│ do gustu, wiΩc postanowi│ daµ jak▒╢ wymijaj▒c▒ odpowied╝, ale nie zd▒┐y│.

Pojawi│a siΩ zdyszana Intuicja, objuczona siatami, jednak bez odkurzacza. Dosiad│a siΩ, bli┐ej S│oneczka, kt≤ry by│ dysponentem piwa i zaczΩ│a dzieliµ siΩ wra┐eniami û Do bani z tak▒ promocj▒, t│um ludzi, obs│ugi ┐adnej, w promocji piΩµ sztuk na krzy┐, reszta horrendalnie droga...

Obaj popatrzyli na ni▒ z niesmakiem. Czarny z nie tak wielkim, jednak S│oneczko by│ wyra╝nie wkurzony, ┐e Intuicja nie by│a w stanie przeczuµ wykrytych przez Czarnego knowa±.

Koniec ko±c≤w postanowili wys│aµ j▒, na czas nieobecno╢ci ªlicznej KsiΩ┐niczki, na kurs dokszta│caj▒cy. Intuicja nie oponowa│a specjalnie, licz▒c na d│u┐sz▒ kursokonferencjΩ na Cyprze, lecz rozczarowa│a siΩ straszliwie, sko±czy│o siΩ bowiem na nudnych wyk│adach z prekognicji, prowadzonych przez wyra╝nie nawiedzonego zwolennika transcendentalnej medytacji, w sali gimnastycznej podnajmowanej od kt≤rej╢ z ┐oliborskich podstaw≤wek.

 

I jak siΩ sko±czy│o

 

Bard dowl≤k│ siΩ w ko±cu do jakiej╢ wioski, odszuka│ jedyn▒ w tej okolicy ober┐Ω, delikatnie zasiad│ na zbola│ym ty│ku i westchn▒│ z ulg▒. Ca│▒ drogΩ ogl▒da│ siΩ za siebie. Wprawdzie Z│y Los sugerowa│, ┐e ma siΩ mieµ na baczno╢ci, gdy bΩdzie dalej ╢piewa│ o Rycerzu i KsiΩ┐niczce, lecz z Losami nigdy nie wiadomo, tote┐ bard mia│ siΩ na baczno╢ci generalnie. LutniΩ schowa│ g│Ωboko w sakwie i na razie postanowi│ nie przyznawaµ siΩ do swego powo│ania.

BΩdΩ udawa│ akwizytora û pomy╢la│ û przynajmniej przez jaki╢ czas, a┐ ca│a sprawa trochΩ przycichnie. Jak ja mog│em daµ siΩ w to wci▒gn▒µ? û zastanawia│ siΩ ponuro, zamawiaj▒c sobie piwo û Ale przynajmniej mnie nie ograbili û pocieszy│ siΩ nieco.

Niechlujny karczmarz, obwi▒zany w pasie fartuchem, kt≤ry zapewne kiedy╢ by│ bia│y, postawi│ przed nim kufel. Nudzi│ siΩ, bo o tak wczesnej porze karczma by│a pustawa, tote┐ barda nawet nie zdziwi│o, ┐e przyni≤s│ sobie drugi kufel i siΩ dosiad│.

Nietutejszy chyba? û inteligentnie siΩ domy╢li│.

ªpiewak u╢miechn▒│ siΩ pod w▒sem. Wioska liczy│a nieco ponad trzydzie╢ci zagr≤d i zaiste rozpoznanie w nim obcego by│o nielichym wyczynem intelektualnym.

Ano tak û podw≤jnie, czesko-polsko, potwierdzi│.

A sk▒d B≤g wiedzie i czym siΩ paracie?

Ju┐ chcia│ odpowiedzieµ, ┐e nie B≤g, a raczej Losy, jednak w ostatniej chwili ugryz│ siΩ w jΩzyk û Jestem wΩdrownym sprzedawc▒ szczotek i kosmetyk≤w.

Karczmarz rozejrza│ siΩ po swoim przybytku, kt≤ry, je╢li kiedykolwiek widzia│ szczotkΩ, to z pewno╢ci▒ bardzo, bardzo dawno temu. Z unosz▒cego siΩ wok≤│ niego zapaszku mo┐na by│o te┐ wywnioskowaµ, ┐e temat kosmetyk≤w, w│▒czaj▒c w to myd│o, jest mu r≤wnie obcy, co szorowanie pod│ogi.

Od razu straci│ te┐ zainteresowanie osobnikiem o tak ma│o frapuj▒cej profesji. Posiedzia│ jeszcze chwilΩ, pogwarzyli o pogodzie i o koniach, po czym wyni≤s│ siΩ na zaplecze, sk▒d dobiegaµ j▒│ brzΩk gar≤w, st│umiony nieco, zapewne przez pokrywaj▒c▒ je warstwΩ brudu.

Bard zosta│ sam, je╢li nie liczyµ dziewki, kt≤ra zas│yszawszy o kosmetykach, ra╝no zaczΩ│a siΩ wok≤│ niego krz▒taµ. Gdy jednak burkn▒│ û Wszystko wyprzedane - natychmiast straci│a werwΩ i z kwa╢n▒ min▒ zasiad│a za szynkwasem. Mia│ zatem ╢wiΩty spok≤j i czas na refleksjΩ.

Nie by│y to jednak refleksje natury filozoficznej ani te┐ dywagacje eschatologiczne, kt≤re, co trzeba przyznaµ, by│yby tu zupe│nie na miejscu.

Najpierw pojawi│a siΩ ªliczna KsiΩ┐niczka, przypinaj▒ca Rycerzowi do zbroi r▒bek swej szarfy, potem Rycerz ze srogim marsem na czole, dosiadaj▒c wspania│ego, gniadego rumaka (choµ bez Prawa Je┐d┐enia Wierzchem, jak siΩ bardowi przypomnia│o) w pe│nym bojowym rynsztunku sk│ada│ siΩ kopi▒ na Smoka. ChrzΩst zbroi, furkot proporc≤w i szczΩk orΩ┐a szerokim echem ni≤s│ siΩ po okolicy. Wierni giermkowie co i raz podawali, w miejsce skruszonych, nowe kopie. Ziemia dudni│a, gdy dzielny rumak ni≤s│ Rycerza do kolejnego natarcia i nie mniej, a mo┐e nawet bardziej dudni│a, gdy zwala│ siΩ z konia pod straszliwymi ciosami Smoka. Jednak niezmordowanie podnosi│ siΩ na powr≤t, ociera│ krew z twarzy, za╢ pot z czo│a, i ponawia│ atak. Si│ dodawa│ mu widok ªlicznej KsiΩ┐niczki, kt≤ra z nieodleg│ej wie┐y powiewa│a mu bia│▒ chusteczk▒. D│ugotrwa│a walka sko±czy│a siΩ walnym zwyciΩstwem Dobrego Rycerza. Smok zrejterowa│ tam, dok▒d zwykle rejteruj▒ pokonane przez dobrych rycerzy smoki, za╢ sam Rycerz, ocieraj▒c twarz i poprawiaj▒c puklerz na korpulentnym brzuchu, chwyci│ sw▒ wybrankΩ w ramiona i na chwilΩ p≤│ jej twarzy zniknΩ│o pod sumiastymi w▒sami. Chwila, wbrew wszelkim prawom dramaturgii, przed│u┐y│a siΩ nieco, jednak w ko±cu KsiΩ┐niczka, uniesiona mocarn▒ rΩk▒, powΩdrowa│a na │Ωk siod│a. Szepcz▒c jej na ucho o swej mi│o╢ci, Rycerz spi▒│ rumaka i uwi≤z│ do na po│y ba╢niowej krainy, gdzie nawet nie znano takich s│≤w, jak frustracja, obojΩtno╢µ czy nuda. I ┐yli sobie w tej krainie w nieustannym szczΩ╢ciu, a┐ po kres swych dni, bowiem nigdy nie przetrwonili tego co najcenniejsze: wzajemnej mi│o╢ci, szacunku i oddania.

Bard otrz▒sn▒│ siΩ z zadumy, s│ysz▒c g│o╢ne oklaski oraz pe│ne zachwytu porykiwania. Uchyli│ oczu i zamar│. Siedzia│ na szynkwasie, mniej wiΩcej po╢rodku, a z jego lutni wydobywa│ siΩ jeszcze pog│os ostatniego akordu. Wok≤│ niego ludzie klaskali, walili siΩ nawzajem po plecach, inni wznosili gromkie toasty: No to zdrowie Rycerza!, jeszcze inni przekrzykiwali ich: Nie! Zdrowie KsiΩ┐niczki! Jaki╢ zapaleniec krzykn▒│: Stawiam wszystkim kolejkΩ! Stoj▒cy przy samym szynkwasie brzuchacz pr≤bowa│ za wszelk▒ cenΩ przykleiµ do spoconego czo│a barda z│ot▒ monetΩ. Nalewak zosta│ oblΩ┐ony.

Jedynie ober┐ysta popatrywa│ spode │ba, obawiaj▒c siΩ, ┐e powszechna euforia niekorzystnie odbije siΩ na umeblowaniu, o ile takiego okre╢lenia mo┐na u┐yµ w stosunku do ko╢lawych │aw i niechlujnie zbitych sto│≤w.

A bard truchla│ coraz bardziej. Tym razem nie zastanawia│ siΩ ju┐ nad mo┐liwymi zwi▒zkami s│owa ôbardziejö z bardami. Po prostu truchla│.

Konia û pomy╢la│ û szybkiego konia i chodu. Ale dok▒d? Tak czy inaczej, w nogi! Uda│o mu siΩ przedrzeµ przez panuj▒cy tumult, mniej wiΩcej do po│owy, gdy ucapi│a go ko╢cista rΩka.

A ty dok▒d? û posΩpny g│os wwierci│ mu siΩ w uszy. Gdzie╢ w g│Ωbinach pod╢wiadomo╢ci bard zastanawia│ siΩ, jak to mo┐liwe, by w trzech prostych s│owach, sam▒ intonacj▒, zawrzeµ tyle przera╝liwej z│owrogo╢ci. Pod╢wiadomie, bo ╢wiadomo╢µ wy│▒czy│a siΩ i zosta│o samo przera┐enie.

Zosta│ usadzony za sto│em, w jedynym w miarΩ spokojnym k▒tku ober┐y. Naprzeciw zasiad│ nachmurzony Z│y Los i bΩbni│ ko╢cistymi palcami po stole, najwyra╝niej zastanawiaj▒c siΩ, od czego zacz▒µ oprawianie.

I zapewne zrobi│by bardowi krzywdΩ, gdyby przyst▒pi│ do rzeczy nie zwlekaj▒c zbytnio. Bo oto drzwi otworzy│y siΩ z kopa i do karczmy wtoczy│o siΩ dwu lekko podchmielonych go╢ci. W dodatku doskonale bardowi znanych.

Pierwszy u╢miecha│ siΩ pe│n▒ gΩb▒, jak zwykle zreszt▒, drugi, nieco ni┐szy, zachowywa│ siΩ trochΩ dyskretniej, ale te┐ by│o widaµ, ┐e jest uradowany. Obaj dosiedli siΩ do stolika, gdzie Z│y Los wzrokiem nadal przyszpila│ ╢piewaka do ╢ciany.

Hej! Obs│uga! û tubalny g│os Dobrego Losa bez wiΩkszego wysi│ku przedar│ siΩ przez wrzaskliwie opijaj▒cy udan▒ pie╢± t│um.

Niechlujny ober┐ysta, wietrz▒c wzrost obrot≤w, niczym spod ziemi, wyr≤s│ ko│o stolika.

Przynie╢ no nam, na pocz▒tek parΩ dzban≤w piwa i co╢ do przek▒szenia, a potem mo┐e pieczyste? û Dobry zastanawia│ siΩ przez chwilkΩ û Albo wytocz nam taki mniejszy anta│ek, nie bΩdziesz musia│ tyle lataµ! û zdecydowa│ w ko±cu. Jest okazja, trzeba to oblaµ!

Z│y Los niemal trz▒s│ siΩ z w╢ciek│o╢ci û Przez ciebie prawie bym udupi│ niewinnego! Przez ciebie i twoje nΩdzne knowania!

S│ysz▒c to, ╢wiadomo╢µ barda zaczΩ│a siΩ poma│u budziµ.

Dobry Los siΩgn▒│ po kufel i u╢miechn▒│ siΩ promiennie do Z│ego û Tak? A kto zacz▒│? Kto nas│a│ Zazdro╢µ?

O Zazdro╢ci w og≤lne nie by│o mowy... û Z│y doskonale pamiΩta│ literΩ umowy.

O bardzie i pie╢niach tym bardziej! û wpad│ mu w s│owo Dobry z pow▒tpiewaniem przygl▒daj▒c siΩ temu, co ober┐ysta dostarczy│ na st≤│ w roli przek▒sek.

Bard chcia│ ju┐ uprzedziµ go o mo┐liwo╢ci tyfusu b▒d╝ innych zaraz, ale przypomnia│ sobie, z kim ma do czynienia i ugryz│ siΩ w jΩzyk.

Ale mia│e╢ siΩ osobi╢cie nie wtr▒caµ û coraz bardziej wkurza│ siΩ Z│y û tymczasem, gdzie nie splun▒µ, tam mo┐na trafiµ na ciebie! I hukn▒│ piΩ╢ci▒ w st≤│, wywracaj▒c dwa kufle.

Dobry Los te┐ siΩ ze╝li│, choµ wyra╝nie nie pasowa│o to do jego image`u û Jakby╢ nie by│ takim tΩpym bucem, to jako╢ by╢my siΩ dogadali, a tak masz, co╢ sobie nagrabi│. Pie╢± za╢piewana i koniec!

Z│emu pociemnia│o w oczach i ko╢cist▒ rΩk▒ pr≤bowa│ siΩ zamachn▒µ na Dobrego, ten jednak z nadspodziewan▒ zwinno╢ci▒ unikn▒│ ciosu, jednocze╢nie wyprowadzaj▒c bardzo skuteczny podbr≤dkowy. Chudzielec, najwyra╝niej odporny na ciosy, zbiera│ siΩ z pod│ogi. Wprawdzie zbieranie siΩ by│o do╢µ wolne, jednak w d│oni dzier┐y│ ju┐ nogΩ od sto│ka, kt≤ry siΩ pod nim rozwali│. Widz▒c rozkrΩcaj▒c▒ siΩ zadymΩ, skory do rozrywek t│umek odst▒pi│ od szynkwasu, gromadz▒c siΩ wok≤│. I jak to zwykle bywa, kto╢ komu╢ nast▒pi│ na odcisk, kto╢ kogo╢ potr▒ci│, nie przeprosi│ obyczajnie i zakot│owa│o siΩ. Awantura zatacza│a coraz wiΩksze krΩgi.

Wymykaj▒cy siΩ cichaczem bard spostrzeg│, ┐e w grzmoc▒cy siΩ nawzajem t│um wmieszali siΩ te┐ jego znajomi zb≤jcy, wiΩc wr≤ci│, zwΩdzi│ z szynkwasu ciΩ┐ki kufel i w zamieszaniu, ciosem, tak zwanym piwnicznym, uraczy│ najwiΩkszego z nich. Tego, kt≤rego buty dobrze wry│y siΩ w pamiΩµ ╢piewaczego zadka. Zb≤j chwyci│ siΩ za genitalia i gwa│townie zgi▒│, nie zwracaj▒c uwagi na to, co po drodze. A po drodze by│ st≤│, wiΩc si│▒ rzeczy wyprostowa│ siΩ na powr≤t, zostawiaj▒c na nim czerwon▒ plamΩ, w kt≤rej gdzieniegdzie po┐≤│kiwa│y u│amki zΩb≤w.

ªpiewak, ju┐ w drzwiach, widzia│ k▒tem oka Dobrego Losa, kt≤ry trzyman▒ obur▒cz │aw▒ wymiata│ wok≤│ siebie woln▒ przestrze±. Kompan, kt≤ry podczas pamiΩtnej biesiady nie zd▒┐y│ siΩ przedstawiµ, siedzia│ na plecach Z│ego Losa, t│uk▒c jego g│ow▒ obur▒cz o st≤│, za╢ jego z kolei pr≤bowa│ dusiµ jeden z mniejszych zb≤jc≤w. Wok≤│ fruwa│y kufle i deski z porozbijanych sto│≤w, wszyscy wrzeszczeli w mniej lub bardziej artyku│owany spos≤b, ok│adaj▒c siΩ, czym popad│o. S│owem, rozwinΩ│a siΩ karczemna awantura w swej klasycznej postaci.

Ponury karczmarz, staraj▒c siΩ unikaµ cios≤w, chodzi│ wok≤│ gasz▒c lampy. Liczy│ na to, ┐e zmniejszy ryzyko po┐aru a po ciemku burda szybciej wyga╢nie. I byµ mo┐e mia│ racjΩ, sam troszcz▒c siΩ o sw≤j los, bo obaj naczelni przedstawiciele tego gatunku byli bardzo zajΩci.

Bard, kt≤ry pr≤cz kilku przypadkowych szturcha±c≤w wyszed│ ca│o z opresji, wl≤k│ siΩ, mimo zmierzchu, go╢ci±cem i mia│ zdecydowanie dobry humor.

Pie╢± o KsiΩ┐niczce i Rycerzu do╢piewana do ko±ca, zadek pomszczony, pe│ny happy end. Sprawa zamkniΩta. Ciekawe, czy spotkam jeszcze Rycerza? Konia ni maj▒tku mu nie odbiorΩ, nie honor û deliberowa│ û ale przynajmniej jakie╢ piwo m≤g│by postawiµ!

 

Koniec









Tekst pochodzi ze strony 5000s│≤w.
Prawa autora tekstu zastrze┐one.