Wojciech Kusmierski - teksty


Wojtek Ku╢mierski ma 25 lat, jest z Warszawy i ko±czy studia. Pisze od jakiego╢ roku - prozΩ. Adres kontaktowy: alkichke@hotmail.com.






DRUGI POWIEW WIATERKA



Wszystko zaczΩ│o siΩ zwyczajnie. Chodzili╢my po ulicach Warszawy bez
bli┐ej sprecyzowanego celu.
ªwiΩta Wielkanocne rozkwita│y w ten wielko-sobotnio-pi▒tkowo-niedzielny
wiecz≤r. Pogoda wreszcie siΩ wyklarowa│a. CiΩ┐kie burzowe chmury oddali│y
siΩ w niewiadomym kierunku, pozostawiaj▒c po sobie wspania│y granat
wieczornego nieba. Od czasu do czasu zrywa│ siΩ mocny, zimny wiatr,
skutecznie mro┐▒cy pierwsze, przedwcze╢nie zakochane pary. Mimo to,
wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywa│y na to, ┐e wiosna nadci▒ga
wielkimi krokami.
Nie zwracaj▒c wiΩkszej uwagi na romantykΩ pejza┐y i szczeg≤│y meteorologiczne
dotarli╢my na Star≤wkΩ. Tutaj, jednomy╢lnie postanowili╢my odpocz▒µ
nad szklank▒ mocnej i lekko s│odkiej warusi. Skierowali╢my swe kroki
na ulicΩ Podwale, prosto do kawiarni o niewiele m≤wi▒cej nazwie
äMarcinek". Nie by│ to zwyczajny lokal. Miejsce to w pewien spos≤b
wyr≤┐nia│o siΩ od setek innych piwnych przybytk≤w. Wprawdzie wystr≤j
i lokalizacja nie nale┐a│y do specjalnie ciekawych. äMarcinek" le┐a│
raczej na uboczu, z dala od g│≤wnych szlak≤w Star≤wki. Jakby trochΩ
zamaskowany przed wycieczkami zagranicznych turyst≤w i podochoconymi
brygadami z│otej m│odzie┐y. WnΩtrze tego lokalu te┐ nie nale┐a│o do
wielkich rewelacji. Sto│y z sztuczno-marmurowymi blatami, niewielki
barek na dole, w▒skie schodki do g≤rnej salki oraz toalety koedukacyjnej
(o ╢cianach upstrzonych gryzmo│ami r≤┐norakiej tre╢ci). Nad barem dawno
temu kto╢ umie╢ci│ wielki, obrzydliwie pomara±czowy napis :
äSAMOOBSúUGA-SELF SERVICE". Do tego dodajcie sobie zawieszony pod
sufitem wiatrak rodem ze sklepu miΩsnego, krypto artystyczne bohomazy
na ╢cianach i ceny alkoholi nie odbiegaj▒ce od przys│owiowej ╢redniej
warszawskiej. Sami widzicie - nic nadzwyczajnego. By│o tu jednak co╢,
czego w innych knajpach nie u╢wiadczysz - KLIMAT. Powiecie, nic
wielkiego, ka┐da knajpa ma jaki╢ charakter, nastr≤j i specyfikΩ.
To prawda, ale zapewniam was, ┐e ┐aden znany nam lokal nie dor≤wnywa│
pod tym wzglΩdem äMarcinkowi". Pewnie by│ to efekt ludzi odwiedzaj▒cych
to miejsce. Nie wiem dlaczego, ale zawsze by│o tam pe│no jaki╢ muzyk≤w,
malarzy, pisarzy, poet≤w, aktor≤w czy te┐ innego typu oszo│om≤w, ╢wir≤w,
oszust≤w, blagier≤w i seksocholik≤w. Na koniec oczywi╢cie nie mo┐na
zapomnieµ o pewnej grupce krypto degenerat≤w. Mam tu na my╢li moj▒
bardzo skromn▒ osobΩ, milczkowatego kolegΩ J.W. oraz impulsywnego
osobnika o inicja│ach BK..
Trudno stwierdziµ czy byli╢my przyjaci≤│mi, czy te┐ tylko znajomkami
od kieliszka i szalonych eskapad. ú▒czy│o nas kilka wsp≤lnych zami│owa±
i wspomnie±. Dzieli│y nas wykonywane prace i kobiety.
Lecz ponad tym wszystkim by│ äMarcinek". To miejsce znali╢my na pamiΩµ.
Azyl i ╢wi▒tynia mΩskich ucieczek od codzienno╢ci i idiotycznych
problem≤w. Praktycznie nie by│o tygodnia bez jakiego╢ piwka lub äczego╢
mocniejszego" w äMarcinku". Wiadomo jak wygl▒daj▒ pocz▒tki alkoholizmu.
Mi│e towarzystwo, dowcipne rozmowy, spore zasoby pozornie wolnego czasu
i do tego jeszcze odpowiednie, przyjemne miejsce. Czy w takich
warunkach mo┐na siΩ nie napiµ ? A je┐eli takie spotkania wydaj▒ siΩ
jedyn▒ sensown▒ alternatyw▒ spΩdzania czasu, to dlaczego nie robiµ ich
jak najczΩ╢ciej ? Rezultat tego m≤g│ byµ tylko jeden. ZaczΩto uznawaµ
nas za starych bywalc≤w. Z up│ywem czasu, w mniejszym lub wiΩkszym
stopniu poznali╢my siΩ z ca│▒ obs│ug▒ kawiarni. Dog│Ωbna analiza rozm≤w
mog│a by nawet wykazaµ istnienie pewnej nici sympatii pomiΩdzy nasz▒
paczk▒ a towarzystwem ämarcinkowc≤w". Mimo to, podejrzewali╢my
najgorsze - byli╢my lubiani jedynie za wysokie spo┐ycie alkoholu i
terminowo╢µ regulowania nale┐no╢ci.

Tego wieczoru kawiarnia jak zwykle tΩtni│a ┐yciem i promienia│a ciep│em.
Zapach tytoniu podniecaj▒co miesza│ siΩ z ledwie zauwa┐alnym aromatem
piwa i innych alkoholi. Po kr≤tkim polowaniu na wolne miejsce dla
trzech os≤b, znale╝li╢my stolik w tak zwanej ädolnej sali". My╢lΩ, ┐e
mieli╢my du┐o szczΩ╢cia. W pi▒tkowo-sobotnio-niedzielne wieczory z wolnym
miejscem w äMarcinku" zawsze by│y problemy. Zadowoleni z siebie
rozsiedli╢my siΩ ze szklanicami w d│oniach. Ciep│o lokalu ogarnΩ│o nasze
cia│a. Poczuli╢my falΩ lenistwa i z ca│ych si│ zanurzyli╢my siΩ w te
wolno p│yn▒ce nurty b│ogostanu. Z g│o╢nik≤w s▒czy│a siΩ przyjemna muzyka.
Szklanki pe│ne piwa i ogniki papieros≤w z leniw▒ nonszalancj▒ wspiera│y
alkoholowe konwersacje, plotkowania i romantyczne wyznania. Nasz stolik
powoli wtopi│ siΩ w ten rozgadany strumie±. ZaczΩli╢my typow▒, banaln▒,
kawiarnian▒ rozmowΩ, maj▒c▒ na celu tylko i wy│▒cznie zamordowanie
przera╝liwie wolnego czasu. Mo┐na wiΩc uczciwie stwierdziµ, ┐e nic siΩ
nie dzia│o. Czas z przewrotn▒ min▒ dawa│ siΩ mordowaµ a my z ca│kowit▒
premedytacj▒, wlewali╢my w siebie z│ocisty trunek. Po pierwszym piwku
jak jeden m▒┐ wezwali╢my na odsiecz drugie. Nikt siΩ nie oci▒ga│.
Wiadomo,stara gwardia jak pije to pije.
Po pewnym czasie BK zacz▒│ opowiadaµ historiΩ swojego ostatniego tripa.
Ot, taka tam pr≤ba rozbawienia towarzystwa. Niekt≤rzy uwielbiaj▒ zas│uchiwaµ
siΩ w niesamowitych opowie╢ciach dotycz▒cych deformowania rzeczywisto╢ci.
Czasami faktycznie narkotyki wpl▒tuj▒ ludzi w bardzo zabawne sytuacje.
Jednak tego wieczoru mia│em dosyµ grzebania siΩ w jaki╢ skrzywionych
klimatach. Ka┐dy temat kiedy╢ siΩ ko±czy. Poza tym BK posiada wspania│y
antytalent do opowiadania ╢miesznych historii. Zawsze zastanawia│o mnie,
jak to jest mo┐liwe, ┐e ten w sumie inteligentny i oczytany kole╢, potrafi
spieprzyµ ka┐d▒ anegdotΩ i ka┐dy kawa│ opowiadany w towarzystwie.
Przeczuwaj▒c nadci▒gaj▒c▒ skuchΩ, z lekkim znudzeniem, wyjrza│em za okno.
No i wtedy siΩ zaczΩ│o. Jaka╢ niewyt│umaczalna i potworna si│a chwyci│a
mnie za wnΩtrzno╢ci. Serce zwariowa│o i zaczΩ│o biµ w rytmie japo±skiego
jazzu eksperymentalnego. »o│▒dek podskoczy│ zobaczyµ co s│ychaµ u grdyki
a o jelitach to ju┐ nawet nie wspomnΩ. W ka┐dym b▒d╝ razie moje cia│o
ca│kowicie znieruchomia│o. äMarcinek" i nasz przytulny stolik zawirowa│y
w moim m≤zgu. Cudem utrzyma│em siΩ na krze╢le. Rzeczywisto╢µ zaczΩ│a
drgaµ i falowaµ. Zamykaj▒c oczy czu│em jak krew odp│ywa z mojej twarzy.
R≤wnocze╢nie m≤j kark sta│ siΩ sztywny i pokry│ siΩ zimnym potem.
Po paru niemi│osiernie d│ugich chwilach otworzy│em oczy. Co╢ siΩ uspokoi│o.
WnΩtrze kawiarni przesta│o falowaµ. Za to zniknΩ│a muzyka i wszelkie ha│asy.
Zapanowa│a wielka cisza. Z przera┐eniem stwierdzi│em, ┐e rzeczywisto╢µ
zwolni│a obroty. Zupe│nie jak w tych tandetnych ameryka±skich filmach sf.
Spojrza│em na moich kumpli. BK bezg│o╢nie i niemal niewidocznie porusza│
wargami. J.W. w ca│kowicie abstrakcyjny spos≤b unosi│ szklankΩ z piwem do
ust. By│ to ruch praktycznie niezauwa┐alny, co╢ jakby obserwowaµ minutow▒
wskaz≤wkΩ w zegarku. Przera┐ony i roztrzΩsiony rozejrza│em siΩ po kawiarni.
Otacza│o mnie zbiorowisko makabrycznych manekin≤w. Sta│o siΩ co╢
niezrozumia│ego i niepojΩtego. Zupe│nie jakby jaki╢ tajemniczy dowcipni╢
dosypa│ piachu prosto w naoliwione tryby tej wielkiej maszynerii,
kt≤r▒ okre╢lamy mianem rzeczywisto╢ci.
Z rosn▒cym przera┐eniem wyjrza│em przez okno, ┐eby sprawdziµ jak
wygl▒da sytuacja na zewn▒trz. I wtedy zobaczy│em j▒ po raz pierwszy.
Przed kawiarni▒, niedaleko pomnika äMa│ego Powsta±ca", sta│a, spogl▒daj▒c
w moj▒ stronΩ, czarnow│osa dziewczyna. Nie by│em pewien, ale odnios│em
wra┐enie, ┐e nieznajoma u╢miecha siΩ do mnie. Nagle, bez ┐adnego realnego
powodu, zosta│em opanowany przez potworny strach. Postaµ dziewczyny przed
äMarcinkiem" poruszy│a g│ow▒. W tym samym momencie poczu│em jak co╢
okropnie lodowatego prze╢lizgnΩ│o siΩ po moim ciele. Z ca│ych si│ zacisn▒│em
powieki. Uczucie przenikliwego ch│odu sta│o siΩ nie do zniesienia.
Skuli│em siΩ, dotykaj▒c brod▒ w│asnej piersi i podci▒gaj▒c kolana jak
najwy┐ej. Nagle co╢ chwyci│o moje ramiΩ i potrz▒snΩ│o mn▒. Ju┐ drugi
raz tego wieczoru z ledwo╢ci▒ utrzyma│em siΩ w krze╢le. R≤wnocze╢nie
us│ysza│em g│os BK.
- Stary ! Co ci jest ! Ej !
Uczucie lodowatego zimna usta│o tak nagle jak siΩ pojawi│o.
Otworzy│em oczy. J.W. i BK z wielk▒ uwag▒ wpatrywali siΩ we mnie.
Ich twarze wyra┐a│y niepok≤j granicz▒cy z przera┐eniem.
- O Chryste ! Ale on ma spojrzenie ! Zupe│nie jak jaki╢ szaleniec.
- Wymamrota│ J.W.
BK spojrza│ na niego.
- Zamknij siΩ !
Mimo ostrego tonu w g│osie BK wyra╝nie wyczuwa│o siΩ zdenerwowanie.
Zamilk│szy, rozejrza│ siΩ po sali. Kilka os≤b spogl▒da│o w nasz▒
stronΩ z nachalnym zaciekawieniem. Mocno speszony opu╢ci│em stopy.
Spr≤bowa│em odprΩ┐yµ siΩ i wygodnie usadowiµ w krze╢le. Najwidoczniej
jednak by│em zbyt zszokowany by do╢wiadczyµ dobrodziejstw relaksacji.
BK wlepi│ we mnie sw≤j przenikliwy wzrok. Nie powiem, ┐eby mi to jako╢ pomog│o.

- No , dobrze... Przynajmniej siedzisz ju┐ w miarΩ normalnie.
Mo┐esz powiedzieµ jak siΩ czujesz ?
Spojrza│em na kumpli, zebra│em ca│▒ si│Ω woli i przezwyciΩ┐aj▒c
fizyczny op≤r jΩzyka, wyduka│em:
- Chybaa ju┐ ca│kiem dobrze ... - Na wiΩcej nie by│o mnie staµ.
J.W. z roztargnieniem poci▒gn▒│ piwa. BK siΩgn▒│ po fajki.
- Chcesz zapaliµ ? - Jego g│os lekko dr┐a│.
Zupe│nie nie mia│em ochoty na papierosa.
- DziΩki, mo┐e nie teraz...
Czu│em, ┐e powoli powracam do formy. Tylko te ich pytaj▒ce
spojrzenia... By│y nie do zniesienia. Zaraz zacznie siΩ przes│uchanie,
pomy╢la│em mym rozdygotanym m≤zgiem. Nie myli│em siΩ. Lawina
spiΩtrzy│a siΩ i runΩ│a w d≤│. Zacz▒│ J.W.
- S│uchaj... Nie wiem czy to nie zabrzmi tendencyjnie, ale
czy przypadkiem nie jeste╢ na co╢ chory ? No wiesz jakie╢
sprawy typu padaczka albo co╢ ...Co╢ z g│ow▒ ??
- A mo┐e wzi▒│e╢ co╢ przed przyj╢ciem tutaj ? Wprawdzie
nie wypili╢my zbyt wiele, ale wiesz stary, dragi z alkoholem
raczej kiepsko siΩ komponuj▒.
BK najwyra╝niej zaczyna│ ju┐ mieµ obsesjΩ na punkcie narkotyk≤w.
Nie ma co, trzeba przyznaµ, ┐e mam ╢wietnych kumpli.
Jeden pos▒dza mnie o chorobΩ umys│ow▒, drugi dla odmiany uwa┐a mnie
za ekstremalnego µpuna. Z drugiej strony, sam chcia│bym wiedzieµ
co mog│o by byµ przyczyn▒ tego dziwacznego stanu psychofizycznego
Kto wie, mo┐e J.W. mia│ racjΩ ? Chyba powinienem wybraµ siΩ do jakiego╢
psychiatry. Najgorsze jednak by│o to, ┐e, za cholerΩ, nie mia│em
pojΩcia jak zaspokoiµ, tak wyg│odnia│▒ ciekawo╢µ moich wiernych kameraden.
Rozpaczliwie wytΩ┐y│em sw▒ wrodzon▒ pomys│owo╢µ i rozpocz▒│em
poszukiwania jaki╢ sensownych wyja╢nie±, kt≤re doda│y by mi otuchy
i rozwia│y niezdrowe zainteresowanie kumpli moj▒ osob▒. Bezskutecznie.
By│em jeszcze zbyt roztrzΩsiony tym niecodziennym prze┐yciem,
kt≤re mnie dotknΩ│o. Wybawienie nadesz│o z najmniej oczekiwanej strony.
Zza moich plec≤w rozleg│ siΩ s│odki kobiecy g│os:
- Przepraszam bardzo, mogΩ siΩ dosi▒╢µ ?
Ch│opaki odwr≤cili spojrzenia. Ich zainteresowanie przyku│a
w│a╢cicielka s│odkiego g│osu. Pierwszy, jak zwykle w takich sytuacjach,
zareagowa│ BK.
- Tak, oczywi╢cie zapraszamy. Wprawdzie kolega chyba nie
czuje siΩ najlepiej, ale my╢lΩ, ┐e takie urozmaicenie naszej kompanii na
pewno wp│ynie pozytywnie na jego zdrowie i samopoczucie.
Kr≤tki d╝wiΩczny ╢miech zza moich plec≤w by│ odpowiedzi▒ na ┐art i
zawarty w nim komplement. BK by│ urodzonym podrywaczem. Tak mu siΩ
przynajmniej wydawa│o. Niestety, jego ┐ycie osobiste nie potwierdza│o
w praktyce tych wszystkich wyobra┐e±.
Dyskretnie wzi▒│em g│Ωboki oddech. Powoli odwr≤ci│em g│owΩ.
Wolne do tej pory krzes│o z mojej lewej strony zape│ni│o siΩ czarnow│os▒ dziewczyn▒,
z kt≤rej wzrokiem mia│em ju┐ przyjemno╢µ obcowaµ.
Momentalnie poczu│em nadci▒gaj▒c▒ falΩ niepewno╢ci i irracjonalnego strachu.
Przecie┐ to w│a╢nie jej osoba zdawa│a siΩ byµ w centrum tego ca│ego spowolnionego
╢wiata. Sprawczyni moich obecnych k│opot≤w siedzia│a jakie╢ piΩµdziesi▒t
centymetr≤w ode mnie. Nie mia│em pojΩcia co mo┐e to oznaczaµ.
W ka┐dym razie, postanowi│em wzi▒µ siΩ w gar╢µ. MuszΩ dzia│aµ
jakby nic siΩ nie sta│o, takie by│o moje pierwsze, konstruktywne
postanowienie w tej odrobinΩ, dziwacznej sytuacji. PodstΩpnie
wykorzysta│em niespodziewan▒ gadatliwo╢µ ch│opak≤w i dok│adnie
przyjrza│em siΩ nieznajomej. Jedno by│o pewne - by│a piΩkna.
Na widok d│ugich, prostych, czarnych w│os≤w, lu╝no otaczaj▒cych
twarz o delikatnych rysach i lekko ciemnej cerze, poczu│em mocny
przyp│yw pozytywnej energii. Ubrana by│a w czer±. We│nian▒, kr≤tk▒
kurtkΩ oraz obcis│e spodnie, jakiej╢ znanej i drogiej zachodniej
firmy, wymownie podkre╢laj▒ce figurΩ. ( A faktycznie, by│o co podkre╢laµ.)
Jednak nie to przyku│o moj▒ uwagΩ. Najbardziej niesamowite by│y oczy.
Piwne, z malutkimi plamkami w osza│amiaj▒cym odcieniu cytrynowej ┐≤│ci.
Nigdy w ┐yciu nie widzia│em tak zmys│owych oczu.
Ech ta dzisiejsza technika... Szk│a kontaktowe i ta ca│a moda techno.
MTV robi wprawdzie wodΩ z m≤zg≤w, ale za to kobiety...
No po prostu powalaj▒ swoim wygl▒dem. Nie wszystkie oczywi╢cie, ale ...
No nie istotne... My╢lΩ, ┐e wiΩkszo╢µ facet≤w mnie rozumnie.
Zastanowi│em siΩ, szk│a kontaktowe, szk│ami kontaktowymi,
niczego nie wyja╢niaj▒. Co by│o prawdziw▒ przyczyn▒ moich
traumatycznych prze┐yµ ? Czy┐bym faktycznie zaczyna│ fiksowaµ ?
Czy to wynika z nadmiaru narkotyk≤w ? Nigdy wcze╢niej nie mia│em
flash backÆ≤w. Jedno jest pewne - jest niedobrze.
Najwyra╝niej muszΩ profilaktycznie ograniczyµ wszelkie ciΩ┐kie rozrywki.
I to od dzisiaj. Choroba psychiczna i silne u┐ywki.
To siΩ a┐ za dobrze komponuje. W przysz│ym tygodniu muszΩ obowi▒zkowo
udaµ siΩ do lekarza. Takich akcji nie mo┐na lekcewa┐yµ.
Po tym stanowczym postanowieniu zacz▒│em ws│uchiwaµ siΩ w
rodz▒c▒ siΩ konwersacjΩ. Tymczasem sytuacja przy stole rozwija│a
siΩ dosyµ standardowo. BK wzi▒│ na siebie obowi▒zki
majordomusa i przedstawia│ nasz▒ paczkΩ piΩknej nieznajomej.
W│a╢nie doszed│ do mojej skromnej osoby.
- A to jest ... Zacz▒│ BK, wskazuj▒c na mnie,
lecz piΩkno╢µ mu przerwa│a.
- Tego pana ju┐ znam. - W jej g│osie zabrzmia│a
nutka s│abo ukrywanej nonszalancji.
Na twarzach BK i J.W. pojawi│o siΩ ogromne zdumienie.
Na mojej pewnie te┐. Mimo zaskoczenia uda│o mi siΩ niepewnym
g│osem prze│amaµ milczenie.
- Przepraszam, ale hmm... Nie przypominam sobie
by╢my siΩ kiedykolwiek wcze╢niej spotkali.
Na pewno bym zapamiΩta│ takie spotkanie - doda│em
do samego siebie w my╢lach.
Dziewczyna popatrzy│a przeze mnie. Poczu│em siΩ nieswojo.
Niedostrzeganie rozm≤wcy z odleg│o╢ci p≤│ metra dobitnie
╢wiadczy o znaczeniu jakie s│uchacz przywi▒zuje do w│a╢nie
co wypowiedzianej kwestii. Nagle przed kawiarni▒ ostro zapiszcza│y hamulce.
SekundΩ p≤╝niej odezwa│y siΩ jakie╢ podniesione, gniewne g│osy.
Przy naszym stoliku zapanowa│a irytuj▒ca cisza.
W napiΩciu czekali╢my na wyja╢nienia ze strony zapatrzonej w oknie nieznajomej.
Nagle przerwa│a milczenie.
- Widzieli╢cie ?
Nie widzieli╢my. Gapili╢my siΩ na ni▒ a nie w okno.
Wypadki na ulicach to nic ciekawego, zdarzaj▒ siΩ codziennie.
Za to znajomo╢µ kogo╢ takiego jak ja, z kim╢ takim jak ta atrakcyjno-czarnow│osa
dziewczyna... No dla BK i J.W. musia│a to byµ niez│a sensacja.
O sobie nie bΩdΩ wspomina│. Najwyra╝niej w trakcie wcze╢niejszego spotkania z
piΩkn▒ nieznajom▒ by│em w mocno-odmiennym stanie ╢wiadomo╢ci.
Tymczasem dziewczyna kontynuowa│a:
- Bardzo niewiele brakowa│o a by╢my mieli wypadek przed oknem.
NaprawdΩ niczego nie widzieli╢cie ? Tak ... Mieszka±cy miast s▒ wyj▒tkowo
znieczuleni na wszelkie obrazy nieszczΩ╢µ i tragedii.
Oczy BK m≤wi│y, ┐e jego my╢li s▒ dalekie od obraz≤w nieszczΩ╢µ i tragedii.
Spogl▒da│ to na mnie, to na dziewczynΩ. Ju┐ ja siΩ domy╢la│em,
co on tam sobie kombinowa│ w tym swoim robaczywym umy╢le. Nagle obiekt
naszych domys│≤w zorientowa│ siΩ, ┐e wszyscy czekamy na jej wyja╢nienia.
- A tak... O co w│a╢ciwie pyta│e╢ ? O, ju┐ wiem ! - uprzedzi│a moje
przypomnienie kiwniΩciem rΩki.
- Wracaj▒c do naszej rozmowy, wcale nie powiedzia│am, ┐e siΩ znamy,
czy te┐, ┐e siΩ poznali╢my. Lecz mimo to i tak znam ciΩ drogi...
W tym miejscu pad│o moje imiΩ i nazwisko. Poczu│em atak ca│kowicie
uzasadnionej ciekawo╢ci.
- No tak ... Czy m≤g│bym wiedzieµ sk▒d znasz moje personalia ?
K▒tem oka widzia│em zdumione twarze BK i J.W. Nie wygl▒da│y
inteligentnie. Wcale im siΩ nie dziwiΩ. Sam by│em nielicho
zaskoczony wypowiedzi▒ dziewczyny. Niby sk▒d mog│a znaµ moje
imiΩ i nazwisko? By│a agentk▒ wywiadu, czy co?
- Um≤wmy siΩ, ┐e bΩdzie to taka malutka tajemnica.
U╢miechnΩ│a siΩ i spojrza│a prosto w moje oczy. Opu╢ci│em
wzrok strategicznie zapalaj▒c papierosa. Zaci▒gn▒│em siΩ,
wypu╢ci│em chmurΩ dymu i zaatakowa│em.
- Nie podoba mi siΩ takie stawianie sprawy. Nie rozumiem
dlaczego nie chcesz powiedzieµ sk▒d znasz moje imiΩ i nazwisko.
Takie sekrety po prostu nie uchodz▒ w cywilizowanym towarzystwie.
BK wlepi│ we mnie swoje ╢lepia. Najwyra╝niej zagubi│ siΩ w domys│ach
i oczekiwa│ natychmiastowego wyja╢nienia ca│ej sytuacji.
(Ze szczeg≤lnym uwzglΩdnieniem relacji ja-nieznajoma) Tymczasem
J.W. nie odrywa│ oczu od dziewczyny. Te┐ musia│ siΩ zagubiµ.
Najwyra╝niej jednak nie w domys│ach, lecz raczej w jaki╢ sennych
marzeniach. Sytuacja zaczyna│a byµ irytuj▒ca. Nieznajoma
wstrz▒snΩ│a w│osami i wdziΩcznie roze╢mia│a siΩ. Kiedy siΩ trochΩ uspokoi│a,
pochyli│a siΩ w moim kierunku i zapyta│a z rozbawieniem w g│osie.

- Mo┐esz daµ mi papierosa ? Powiadasz, ┐e takie sekrety nie uchodz▒
w cywilizowanym towarzystwie. CzujΩ siΩ wzruszona !
Powiedzia│e╢ to takim obra┐onym tonem, ┐e nie mog│am siΩ powstrzymaµ.
Ech ci wsp≤│cze╢ni mΩ┐czy╝ni... Biedaczku dlaczego jeste╢ taki spiΩty i blady
jak wykrochmalone prze╢cierad│o ? Nie b≤j siΩ malutki, nie zrobiΩ ci nic z│ego.
Mo┐e kiedy╢ wyjawiΩ ci tΩ s│odk▒ tajemnicΩ. Zadowolony jeste╢ ?
Dasz mi tego fajka czy nie ?
Nie wiem dlaczego, ale poczu│em siΩ odrobinΩ g│upio.
PoczΩstowa│em j▒ papierosem i poda│em ognia. Ca│y czas ╢widrowa│a
mnie rozbawionym wzrokiem. BK przerwa│ krΩpuj▒c▒ ciszΩ. Chyba znalaz│
spos≤b by zako±czyµ dr▒┐enie tego dra┐liwego tematu.
- No dobra. Skoro nie chcesz powiedzieµ sk▒d go znasz, niech i
tak zostanie. Chcia│bym jednak wiedzieµ jak mamy siΩ zwracaµ do
ciebie. Masz chyba jakie╢ imiΩ ?
Spojrza│a w jego stronΩ i pos│a│a mu jeden z najs│odszych
u╢miech≤w jakie kiedykolwiek widzia│em w swoim kr≤tkim ┐yciu.

- Mo┐ecie m≤wiµ mi Nadja. Zadowoleni ?
Bez przekonania kiwnΩli╢my g│owami. BK w trakcie
potakiwania niechc▒cy odkry│ suche dno swojej szklanki.
- S│uchajcie no, my tu gadu-gadu a szklanki sucho╢ci▒ grzesz▒.
Skoro ju┐ siΩ znamy, to proponujΩ toast za spotkanie.
Nadju, czego siΩ napijesz ?
BK zrobi│ siΩ trochΩ bardziej uprzejmy ni┐ zwykle.
Niestety tylko w stosunku do piΩknej nieznajomej.
Do nas zwr≤ci│ siΩ ca│kowicie normalnie.
- IdΩ do barku. Je╢li kto╢ z was chce jeszcze jedno piwo,
niech wyk│ada kasΩ. Pani wybaczy lecz kondycja finansowa
tych d┐entelmen≤w wymusza na mnie takie postΩpowanie.
Dziewczyna z wyrozumia│ym u╢miechem przyjΩ│a wyja╢nienie i obdarzy│a
BK kolejnym zab≤jczym u╢miechem.
- No skoro tak, to poproszΩ o belfasta, mam ochotΩ na co╢ czarnego.
BK wyszczerzy│ zΩby w odpowiedzi i zwr≤ci│ siΩ w moj▒ stronΩ.
- Dla was ch│opaki, to co przedtem ?
Razem z J.W. bez entuzjazmu kiwnΩli╢my potakuj▒co g│owami.
BK nie musia│ wspominaµ o naszej kondycji finansowej.
Sam nie by│ od nas lepszy. Wyrachowany sknera i hipokryta.
Wymienili╢my znacz▒ce spojrzenia i bardzo powoli zaczΩli╢my
wysup│ywaµ z│ocisze. Zauwa┐y│em, ┐e gΩba naszego etatowego
bawidamka zaczΩ│a jako╢ podejrzanie promienieµ. Takie mog│y byµ
efekty przedawkowania czarownych u╢miech≤w.
BK zainkasowa│ nasz▒ got≤wkΩ, podszed│ do barku i stan▒│ w kolejce
za jak▒╢ nisk▒ blondynk▒. J.W. wykorzysta│ rozprΩ┐enie atmosfery
i pow╢ci▒gliwie przepraszaj▒c uda│ siΩ do toalety.
Zosta│em z ni▒ sam na sam. Siedzieli╢my w milczeniu i palili╢my
papierosy. Awantura na ulicy umilk│a definitywnie.
Samoch≤d powoli odjecha│ spod okien äMarcinka".
Drzwi kawiarni otworzy│y siΩ i stan▒│ w nich lekko zaczerwieniony,
m│ody mΩ┐czyzna. Nadja przerwa│a milczenie.
- Oho, oto niesamowity szczΩ╢ciarz. Zdaje siΩ, ┐e w│a╢nie przed
chwil▒ unikn▒│ czego╢ bardzo gro╝nego. Kto wie,
mo┐e od dzisiaj jego ┐ycie ulegnie ca│kowitej przemianie.
Sta│ siΩ bogatszy o nowe i niezapomniane do╢wiadczenie.
To powinno zaprocentowaµ.
Zaci▒gnΩ│a siΩ papierosem, nie spuszczaj▒c oczu z nowo przyby│ego.
- Mmm, naprawdΩ tak uwa┐asz ?
Bez przekonania przyjrza│em siΩ przybyszowi.
Wed│ug mnie wygl▒da│ na typowego, trochΩ ju┐ zawianego studenta.
- O to bardzo │atwo poznaµ. Tacy ludzie a┐ rzucaj▒ siΩ w oczy.
Mocne prze┐ycia zawsze pozostawiaj▒ ╢lad na ludzkim ┐yciu i,
co za tym idzie, na zachowaniu. Nie patrz tak na mnie.
Ty te┐ w pewnym sensie jeste╢ szczΩ╢ciarzem i twoje ┐ycie te┐ siΩ zmieni.
Spojrza│a z u╢miechem prosto w moje oczy. Oczywi╢cie,
odpowiedzia│em w my╢lach, ┐eby╢ wiedzia│a. Pojutrze zamkn▒ mnie w szpitalu
wariat≤w. Jednak powstrzyma│em siΩ od zwierze± tego typu.
Spr≤bowa│em za┐artowaµ.
- A z tym siΩ nie zgodzΩ. MuszΩ wypiµ kilka browar≤w wiΩcej,
┐eby wygl▒daµ tak jak ten kole╢. A m≤wi▒c trochΩ powa┐niej -
mog│aby╢ jako╢ to wyja╢niµ ? Mam na my╢li te twoje przewidywania
dotycz▒ce przysz│ych zmian mego ┐ycia. Czy mo┐e przypadkiem jeste╢ wr≤┐k▒?
Dziewczyna g│Ωboko zaci▒gnΩ│a siΩ papierosem.
Zapad│o kr≤tkotrwa│e milczenie. äNiesamowity SzczΩ╢ciarz"
zaj▒│ miejsce w kolejce do barku. Najwidoczniej rozpoczyna│
┐ycie alkoholika. Wcze╢niej pewnie by│ abstynento-wegetarianinem.
Niez│a zmiana. Los nikogo nie oszczΩdza. Nadja wypu╢ci│a imponuj▒c▒
chmurΩ dymu i z lekk▒ ironi▒ spojrza│a mi prosto w oczy.
- Ale ┐artowni╢ z ciebie. Oczywi╢cie, ┐e mogΩ ci wszystko wyja╢niµ.
Tw≤j problem polega na tym, ┐e tego nie zrobiΩ. Przynajmniej nie teraz.
Na wszystko przychodzi odpowiedni czas i miejsce.
Gdybym teraz spr≤bowa│a ciΩ o╢wieciµ, najprawdopodobniej,
najzwyczajniej w ╢wiecie pukn▒│ by╢ siΩ w czo│o i umar│ ze ╢miechu.
A wr≤┐k▒ nie jestem. Co za idiotyczne pytanie ! Pozw≤l, ┐e teraz ja
o co╢ zapytam: czy jaki╢ czas temu nie prze┐y│e╢ czego╢ niezwyczajnego ?
Zagryz│em wargi. Moje ┐arty wyda│y mi siΩ g│upie i banalne. Mimo to co╢ osi▒gn▒│em.
Mia│em pewno╢µ, ┐e Nadja wiedzia│a du┐o wiΩcej ode mnie. Dodatkowo,
instynktownie przeczuwa│em, ┐e w jaki╢ nieokre╢lony spos≤b by│a odpowiedzialna
za moje dzisiejsze paranoiczne prze┐ycia. Znowu poczu│em na ustach lekki
posmak nieuzasadnionego strachu. Straci│em z trudem odzyskan▒ pewno╢µ siebie.
Tymczasem BK z namaszczeniem za│adowa│ szklanki z piwem na tackΩ.
Ze zdenerwowaniem zgasi│em papierosa.
- Eee ten tego... No wiΩc, skoro ju┐ siΩ tak rozgadali╢my, to faktycznie
muszΩ wyznaµ, ┐e dzisiaj prze┐y│em co╢, jakby to powiedzieµ, niespotykanego...
Czy gdybym opowiedzia│ ci co siΩ wydarzy│o, to czy... pomog│aby╢ wyja╢niµ mi
przyczyny tego hm... zjawiska ?
Z ostro┐no╢ci▒ podnios│em oczy znad popielniczki. Nie by│o niczego
interesuj▒cego w namiΩtnym ugniataniu kiepa. Zdawa│o mi siΩ, ┐e pu│apka zosta│a
zastawiona po mistrzowsku. Czeka│em tylko na zwierzynΩ. Z│apie siΩ, czy nie ?
Tymczasem dzielny BK ostro┐nie min▒│ äNiesamowitego SzczΩ╢ciarza" i powoli zbli┐a│
siΩ nios▒c tacΩ z czterema szklankami piwa. Dziewczyna odrzuci│a w│osy do ty│u.
Teraz ja zosta│em obdarzony äboskim u╢miechem".
- B│Ωdne za│o┐enie, po pierwsze - nie jestem tutaj by ci w czymkolwiek pomagaµ i
cokolwiek u│atwiaµ. To, ┐e przysiad│am siΩ do waszego stolika to nic innego jak
wyrachowana kontrola moich w│asnych, egoistycznych interes≤w. Po drugie - sam siΩ
przyzna│e╢, ┐e faktycznie mia│e╢ jakie╢ dziwaczne prze┐ycie, a to tylko potwierdzi│o
moje przypuszczenia wysnute na podstawie twojego wygl▒du i zachowania. MogΩ
tylko dodaµ, ┐e moje przeczucia m≤wi▒ mi, ┐e najlepsze jest dopiero przed tob▒.
To jedno mogΩ ci teraz powiedzieµ. A po trzecie, m≤j kochany, masz ca│kowit▒ racjΩ
- rozgadali╢my siΩ. Na mnie ju┐ pora. P≤╝no siΩ zrobi│o.
Zgasi│a niedopa│ek, wsta│a i zaczΩ│a zapinaµ kurtkΩ. Zaskoczony BK dotar│ do nas
balansuj▒c tac▒ na boki.
- Co siΩ tu dzieje ? Nadja co ty wyrabiasz ? Dopiero co przynios│em piwo. Zosta±
jeszcze. No chocia┐ napij siΩ z nami. No co ty ? Z nami siΩ nie napijesz ?
Dziewczyna spojrza│a na niego z widocznym rozbawieniem. Jego rozpaczliwe pro╢by
nie mia│y szans powodzenia.
- Wypijcie tego Belfasta na zdrowie. Mi ochota na piwko przesz│a. Poza tym muszΩ
ju┐ lecieµ. Pozdr≤wcie tego trzeciego. Do zobaczenia. Mi│o by│o was poznaµ. Szczeg≤lnie
ciebie.
To ostatnie zdanie by│o skierowane do mnie. Roze╢mia│a siΩ d╝wiΩcznym g│osem i ruszy│a
do wyj╢cia. Energicznie minΩ│a äNiesamowitego SzczΩ╢ciarza", kt≤ry w│a╢nie co unosi│ do
ust kieliszek z w≤dk▒. W drzwiach, zatrzyma│a siΩ. Zwr≤ci│a siΩ w nasz▒ stronΩ i
kiwnΩ│a nam d│oni▒ na po┐egnanie. Musieli╢my mieµ kosmicznie g│upie mimy. Szczeg≤lnie ja.
- Stary co╢ ty jej powiedzia│ ?
BK usiad│ zdegustowany i rozczarowany przedwczesnym fina│em tak obiecuj▒cego
wieczoru. Najwidoczniej ucierpia│a jego mΩska duma. Gdyby spojrzenie mog│o zabijaµ - ju┐
bym nie ┐y│.
- O rany nie patrz siΩ tak na mnie. Niczego z│ego jej nie powiedzia│em.
To by│a jaka╢ cholerna wariatka. Ile ona tu siedzia│a ? PiΩµ minut ?
Sam te┐ by│em zaskoczony przebiegiem rozmowy. Najgorsze by│o jednak to,
┐e nic mi siΩ nie wyja╢ni│o. Nawet bym powiedzia│, ┐e nie╝le siΩ wszystko pochrzani│o.
Mia│em w mej sko│atanej g│owie solidny mΩtlik.
Dziewczyna na pewno co╢ wiedzia│a i skrywa│a. Chyba, ┐e wszystko tylko mi
siΩ wydawa│o. I do tego jeszcze te, nie ukrywajmy, dziwaczne zachowanie.
Pierwszy raz w ┐yciu do naszego stolika niespodziewanie przysiad│a siΩ atrakcyjna kobieta.
Kto wie, mo┐e by│a to jaka╢ pacjentka äszpitala specjalnej troski" ?
Mo┐liwe te┐, ┐e dziewczyna po prostu wziΩ│a za du┐o LSD. Pojebaµ siΩ ka┐dy mo┐e.
Tylko dlaczego, u licha, sprawia│a wra┐enie, ┐e wie o tym co widzia│em i czu│em ?
Chyba, ┐e ja naprawdΩ potrzebujΩ pomocy psychiatry. Paranoja wszystko ci wyt│umaczy,
jak mawia│ m≤j dobry znajomy. I w ten to spos≤b, ju┐ drugi raz tego wieczoru,
postanowi│em oddaµ siΩ w rΩce specjalist≤w w bia│ych fartuchach.
Tymczasem czas musia│ p│yn▒µ dalej. Stopniowo zrezygnowa│em z dalszych domys│≤w.
Siedzieli╢my w milczeniu. BK pogr▒┐y│ siΩ w zadumie. W trakcie tego ciΩ┐kiego
milczenia powr≤ci│ J.W. Min▒│ äNiesamowitego SzczΩ╢ciarza", zaczynaj▒cego ca│kowicie
nowe ┐ycie z ca│kowicie nowym i pe│nym kieliszkiem w≤dki. Mina J.W. wyra┐a│a
jedynie zdziwienie. BK zniechΩconym g│osem ubieg│ jego pytania i lakonicznie
opowiedzia│ mu jak to ja (G│≤wny Winowajca) przepΩdzi│em rozmow▒ ten, jak┐e
smakowity dla naszych mΩskich chuci, k▒sek.
Reszta wieczoru minΩ│a pod znakiem äsamczego picia piwa". äNiesamowity SzczΩ╢ciarz"
wytoczy│ siΩ z äMarcinka" zalany w przys│owiowe cztery dupy (oto jak niekt≤rzy
zaczynaj▒ nowe ┐ycie). My za╢, opu╢cili╢my lokal godzinΩ po nim. Standardowo
sko±czy│y nam siΩ pieni▒dze i papierosy. BK zgorzknia│ i mia│ do mnie wielki ┐al.
J.W. zamilk│ na dobre. Ja czu│em siΩ ╢rednio pijany. I bardzo dobrze.
Piwo ca│kowicie uleczy│o moje niepokoje i gonitwy my╢li. Postanowi│em
nie zwracaµ uwagi na rozmowΩ, kt≤r▒ odby│em z Nadj▒. Ma│o to w dzisiejszych
czasach narkoman≤w i ╢wir≤w. Nie mo┐na ufaµ nikomu. Narkoman lub ╢wir mo┐e
wygl▒daµ jak ka┐dy z nas. Z takim przekonaniem wraca│em samotnie nocnym autobusem.
Wysiad│em tam gdzie zawsze. Na tak zwanym äCholernym Przystanku".
(Jeszcze nigdy nie widzia│em go w ╢wietle dziennym) Od ciep│ego │≤┐ka dzieli│o
mnie jakie╢ 150-200 metr≤w i jedna dosyµ szeroka ulica do przej╢cia.
Zamy╢lony nad losem i znaczeniem wsp≤│czesnych ╢wir≤w i narkoman≤w,
odwa┐nie wkroczy│em na przej╢cie dla pieszych. Dok│adnie trzy kroki dalej
us│ysza│em rozrywaj▒cy uszy pisk hamulc≤w. Kiedy unios│em wzrok,
zosta│em o╢lepiony ╢wiat│ami reflektor≤w. To ju┐ jest koniec, przebieg│o
mi przez g│owΩ. Z rosn▒cym przera┐eniem obserwowa│em zbli┐aj▒cy siΩ
kszta│t maski bli┐ej nieokre╢lonego, niebieskiego samochodu. Zamkn▒│em
oczy. Nagle pisk hamulc≤w ucich│. Poczu│em jak co╢ delikatnie dotyka
moich n≤g. Powoli... Bardzo powoli otworzy│em oczy. Samoch≤d sta│
przede mn▒. S│ysza│em jego ciep│o mrucz▒cy silnik. Ch│odnica dotyka│a
moich n≤g na wysoko╢ci kolan. Ujrza│em te┐ potwornie wykrzywion▒ twarz
kierowcy, kt≤ra po sekundzie eksplodowa│a stekiem przekle±stw.
Z nadmiaru wra┐e± zakrΩci│o mi siΩ w g│owie i prawie uda│o by siΩ
zemdleµ, gdyby nie twardy i zdecydowany dotyk r▒k, kt≤re chwyci│y
mnie pod pachami. Obr≤ci│em g│owΩ i spotka│em siΩ z ... oczami Nadii.
- Co ty ... co ja ... co siΩ tu ...
Ze zdenerwowania nie da│em rady z│o┐yµ ca│ego zdania.
Ca│e moje cia│o opanowa│y makabryczne dreszcze. Zacz▒│em trz▒╢µ
siΩ jak galareta. Nadja u╢miechnΩ│a siΩ.
- Dasz radΩ zej╢µ z ulicy ?
W jej g│osie zabrzmia│a nuta ciep│a i czego╢ jakby czu│o╢ci.
- Taaak...
Jak to bywa z prawdziwymi mΩ┐czyznami, przeliczy│em siΩ z si│ami.
Wprawdzie w pewnym stopniu uda│o mi siΩ opanowaµ dreszcze.
Jednak gdyby nie pomoc dziewczyny, dotarcie do tego äCholernego Przystanku"
zajΩ│o by mi ca│▒ wieczno╢µ. Wreszcie usiedli╢my na twardej │aweczce.
Niebieski samoch≤d powoli odjecha│. Z jego wnΩtrza dobiega│y nie ko±cz▒ce
siΩ kl▒twy i przekle±stwa dotycz▒ce mojej osoby.
- Nie masz mo┐e papierosa ?
Zapyta│em po bardzo d│ugim milczeniu, maj▒c ogromn▒ nadziejΩ na pozytywn▒ odpowied╝.
- Nie, nie mam.
Z rozczarowania a┐ westchn▒│em. Zapad│a kr≤tka cisza, kt≤r▒ Nadja przerwa│a pytaniem.
- Dobrze siΩ ju┐ czujesz ?
Potakn▒│em g│ow▒. ªlina zasch│a mi w gardle i ograniczy│em siΩ jedynie do gest≤w.
- To dobrze. To bardzo dobrze. Chod╝my st▒d. Nadszed│ czas by wszystko ci
wyja╢niµ. Nie cieszysz siΩ panie ciekawski ?
Spojrza│em na ni▒ kiedy m≤wi│a do mnie. Jej g│os w jaki╢ spos≤b siΩ zmieni│.
Brzmia│ ciep│o i mniej pewnie, ca│kowicie inaczej ni┐ podczas spotkania w äMarcinku".
- No ten , tego ... Chyba siΩ cieszΩ.
Powiedzmy, ┐e by│em zbyt zaskoczony, ┐eby okazywaµ rado╢µ. Poza tym straci│em do reszty i
tak ju┐ uszczuplon▒ przez piwo zdolno╢µ do racjonalnego my╢lenia. Za to bardzo dobrze
zrozumia│em äNiesamowitego SzczΩ╢ciarza" - gwa│townie zapragn▒│em napiµ siΩ w≤dki.
Niestety przeczuwa│em, ┐e bΩdzie to raczej niemo┐liwe do zrealizowania w najbli┐szym czasie.
Dziewczyna podnios│a siΩ i z szerokim u╢miechem spojrza│a wyczekuj▒co w moim kierunku.
Powoli powsta│em. Dopiero teraz poczu│em, ┐e jestem ca│y mokry od potu.
Podmuch wiatru paskudnie oziΩbi│ ca│e moje cia│o. Znowu zadygota│em. Spojrza│a
na mnie z uwag▒.
- Co╢ ci siΩ sta│o? Zblad│e╢ i szczΩkasz zΩbami. Dobrze siΩ czujesz ?
- To tylko z zimna. Ten wiatr jest cholernie zimny. Strasznie siΩ spoci│em z tych nerw≤w.
Mimo przejmuj▒cych podmuch≤w wiatru uda│o mi siΩ opanowaµ odruchy. Powoli zaczyna│em czuµ
siΩ nieco lepiej. Nadja ci▒gle przypatrywa│a mi siΩ z wytΩ┐on▒ uwag▒.
- Wytrzymaj, to niedaleko, zaraz bΩdziemy na miejscu. Mo┐emy ju┐ i╢µ ?
Przytakn▒│em g│ow▒, odwr≤ci│a siΩ i ruszy│a w kierunku ca│kowicie przeciwnym ni┐
m≤j dom. Podrepta│em za ni▒. Dooko│a nas stercza│y ╢pi▒ce bloki. Osiedle noc▒ wygl▒da│o
na wymar│e. Przygl▒daj▒c siΩ mijanym miejscom stara│em siΩ my╢leµ nad wydarzeniami dzisiejszego
wieczoru. Najpierw rzeczywisto╢µ w zwolnionym tempie. Choroba psychiczna albo jaki╢
äflash back". P≤╝niej przysiada siΩ ta piΩkna dziewczyna. Zdarzenie przed kawiarni▒,
cholernie podobne do tego co przed chwil▒ prze┐y│em. O co tu chodzi ? Cudem unikn▒│em
╢mierci i idΩ teraz za w│a╢cicielk▒ cholernie zgrabnego ty│ka, w ca│kowicie
niewiadomym kierunku. A tak w│a╢ciwie to sk▒d siΩ wziΩ│a tak nagle ? Przecie┐ nikt
opr≤cz mnie nie jecha│ tym autobusem. Na äCholernym Przystanku" te┐ by│o pusto.
W pierwszej kolejno╢ci trzeba bΩdzie siΩ zapytaµ w│a╢nie o to. O bogowie...
Ale bym zapali│ papierosa !! Zaczynam mieµ dosyµ. Jestem zmΩczony dzisiejszym dniem.
Ale trzeba siΩ skupiµ. Nie ma lekko... Teraz Nadja ma mi wszystko wyja╢niµ.
To bΩdzie ciekawe. Tylko... Zdaje siΩ, ┐e m≤wi│a, ┐e najlepsze dopiero przede mn▒.
Czy co╢ w tym stylu ? Pewnie chodzi jej o seks. Tylko dlaczego ja ? Nimfomanka ?
Mo┐e chce mieµ dziecko bez faceta. Jeden numerek. »adnych zobowi▒za±.
Teraz to chyba jest popularne. Te no, kobiety wyzwolone i samodzielne.
W sumie to nie mia│bym nic przeciwko. TrochΩ jestem zmΩczony i pijany, ale
obowi▒zki wobec natury to rzecz ╢wiΩta. A mo┐e... IdΩ za jak▒╢ naszprycowan▒,
cholernie gro╝n▒ wariatk▒. Psychopatka ! Kto╢ j▒ kiedy╢ zgwa│ci│ a ona teraz
morduje losowo wybranych kolesi. Z drugiej strony sk▒d ona wiedzia│a, ┐e mia│em
jakie╢ ciΩ┐kie jazdy w tym cholernym äMarcinku". No nie no, m≤wi│a, ┐e wygl▒da│em
wyj▒tkowo nieciekawie. Tak na marginesie trochΩ szkoda, ┐e nikt tu nie chodzi o tej
porze. Poczu│bym siΩ trochΩ pewniej. Bo je╢li to psychopatka to... No dobra nie ma
sensu tego ci▒gn▒µ. Zaraz siΩ zatrzymamy, ona wszystko wyja╢ni a ja spokojnie sobie
wr≤cΩ do cieplutkiego │≤┐eczka. No chyba, ┐e obowi▒zki wobec natury trochΩ mnie zatrzymaj▒...
M≤j wspania│y plan pokrzy┐owa│a nag│a fala dreszczy, kt≤ra z si│▒ bomby atomowej
wstrz▒snΩ│a moim cia│em. Zazgrzyta│y zΩby. Tysi▒ce drobniutkich szpilek pokry│o
m≤j kark. W ┐o│▒dku czu│em rosn▒cy ciΩ┐ar. Najgorsze jednak by│o to, ┐e przyczyn▒
tych reakcji organizmu nie by│ wiatr, lecz atak irracjonalnego strachu. Wok≤│
nas co╢ dziwnego zaczyna│o dziaµ siΩ z powietrzem. Miliony male±kich drobinek
pojawi│o siΩ znik▒d i zaczΩ│o kr▒┐yµ wok≤│ dziewczyny. Nadja zatrzyma│a siΩ i
obr≤ci│a w moj▒ stronΩ.
- To ju┐ tutaj. Znowu dr┐ysz ?
Ledwo j▒ zrozumia│em. Jej g│os by│ straszny. Poszczeg≤lne d╝wiΩki bardziej
przypomina│y mi charkot zdychaj▒cego na w╢ciekliznΩ psa, ni┐ ludzk▒ artykulacjΩ.
Z dziewczyn▒ najwyra╝niej zaczyna│o siΩ co╢ dziaµ. Otaczaj▒ce j▒ powietrze
iskrzy│o od jakiej╢ niepojΩtej energii. Poczu│em jak moje nogi zaczynaj▒ dygotaµ.
Pojawi│a siΩ niezno╢na sucho╢µ w gardle i z ca│ych si│ zapragn▒│em jak najszybciej
znale╝µ siΩ w ciep│ym i bezpiecznym │≤┐ku. Mimo tego, zmusi│em siΩ by po raz ostatni
spojrzeµ w twarz dziewczyny. Od razu po┐a│owa│em tej ┐a│osnej odwagi. Na moich oczach
Nadja przeobra┐a│a siΩ. TΩcz≤wki jej oczu stawa│y siΩ coraz bardziej cytrynowe.
Zrozumia│em sw▒ pomy│kΩ. To na pewno nie by│y szk│a kontaktowe.
Twarz dziewczyny straci│a delikatno╢µ rys≤w i stawa│a siΩ potwornie poci▒g│a.
Wszystko dzia│o siΩ w ca│kowitej ciszy i w b│yskawicznym tempie. Zamar│em przed ni▒,
sparali┐owany jakim╢ niezrozumia│ym bezw│adem wszystkich ko±czyn.
Moje miΩ╢nie stΩ┐a│y i nie by│em w stanie nic zrobiµ. Powoli, z wielkim wysi│kiem,
prze│kn▒│em ╢linΩ i dygocz▒c ze strachu wyszczΩka│em odpowied╝.
- Tuutaj ? Ju┐┐ ? Taaak blissko ? Eee too tyllko... No wieszsz ...
Taaki drugipowiewwiiiaterka...
Niestety wiedzia│em, ┐e w mojej obecnej sytuacji nie pomo┐e nawet najlepsze k│amstwo.
Nie mia│em pewno╢ci, ale domy╢la│em siΩ dalszego przebiegu wydarze±.
M≤j umys│ uciek│ tak daleko, jak by│o to tylko mo┐liwe. Cia│o pozosta│o,
bezradnie rozgl▒daj▒c siΩ w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy.

Ockn▒│em siΩ o ╢wicie. Le┐a│em na tym äCholernym Przystanku".
(Pierwszy raz obejrza│em go w promieniach s│o±ca.) O dziwo nie by│em
zmarzniΩty. Czu│em siΩ za to potwornie wyczerpany. W g│owie hucza│o mi
od odg│os≤w nielicznych, porannych samochod≤w. Szyja piek│a mnie ┐ywym ogniem.
Powoli i niezdarnie wsta│em i wr≤ci│em do domu, gdzie od razu pad│em na │≤┐ko
i zasn▒│em. Obudzi│em siΩ dopiero p≤╝nym wieczorem. Ze zdziwieniem stwierdzi│em,
┐e czujΩ siΩ ╢wietnie. Nic mnie nie bola│o, przepe│nia│a mnie energia i chΩµ
dzia│ania. Nie zastanawiaj▒c siΩ narzuci│em kurtkΩ i wybieg│em z domu.
Miasto wygl▒da│o przepiΩknie. Zachwyca│o d╝wiΩkami i kolorami.
Zach│ysn▒│em siΩ nimi i roze╢mia│em ze wszystkich si│. Mijaj▒cy mnie
ludzie spogl▒dali z przestrachem i stukali siΩ palcami w czo│a. Nie zwraca│em
na nich uwagi. Moje ┐ycie uleg│o ca│kowitej przemianie. Sta│em siΩ kim╢
zupe│nie innym. To by│o wspaniale uczucie. Faktycznie, najlepsze by│o
dopiero przede mn▒...

KONIEC HAPPY END itd. itp.







Aby przeczytaµ komentarze dotycz▒ce powy┐szych tekst≤w, nale┐y klikn▒µ tutaj.

Teksty pochodz▒ ze strony 5000s│≤w.
Prawa autor≤w wszystkich tekst≤w na stronach 5000s│≤w zastrze┐one (kopiowanie, publikacja, publiczne odczyty w ca│o╢ci lub fragmentach tylko za zgod▒ autor≤w)


Czas utworzenia pliku: sobota, 30 pa╝dziernika 1999 roku. Godzina 10:36:36.