Karol Koszty│a - teksty


Karol Koszty│a ma 22 lata. Adres kontaktowy: K.Kosztyla@poczta-polska.pl.



JESIE╤

(1999-04-20)




"Sztuka nie znosi g│upoty
a g│upota kocha sztukΩ"


Cytat, kt≤rym rozpocz▒│em, wymy╢li│em dos│ownie przed chwil▒. Chocia┐ nie wiem czy mogΩ o nim pisaµ "cytat". Przecie┐ nie pochodzi z ┐adnej ksi▒┐ki ani wiersza, jest to zdanie, kt≤re przysz│o mi do g│owy i spodoba│o mi siΩ. Bez wzglΩdu jednak na to czy uznasz "to" za cytat czy nie, postanowi│em, ┐e umieszczΩ go na pocz▒tku poniewa┐ pasuje tutaj i w│a╢nie tutaj zostanie. Chcia│bym aby╢ czytaj▒c opowiadanie zastanowi│a siΩ nad tymi s│owami i odpowiedzia│a na pytanie co w│a╢ciwie przyswoi│a╢, g≤rΩ g│upoty? Czy mo┐e kawa│eczek sztuki?
Konie i lody czekoladowe.
DajΩ s│owo ciΩ┐ko jest powi▒zaµ te dwa pojΩcia w taki spos≤b aby wysz│o co╢ sensownego i aby nie p≤j╢µ na skr≤ty opisuj▒c konia, kt≤rego ulubionym zajΩciem by│o zajadanie siΩ czekoladowymi lodami. W historii, kt≤r▒ chcia│bym Ci opowiedzieµ bΩd▒ konie, krowy i mn≤stwo ptactwa domowego. Lody czekoladowe, truskawkowe, ╢mietankowe i jakie tylko dusza zapragnie, nie zabraknie mi│o╢ci i tego co w ┐yciu najwa┐niejsze. W poprzednim zdaniu napisa│em "i", to nie jest pomy│ka! Przeczytaj opowiadanie to przekonasz siΩ co przedk│adam nad mi│o╢µ.
Czy bΩdzie ono weso│e? Uwa┐am je za weso│e, mo┐e nie ze wzglΩdu na to co siΩ dzieje z bohaterk▒ a tym bardziej z otoczeniem, w kt≤rym przysz│o jej ┐yµ, ale w zwi▒zku z zako±czeniem. Weso│e, smutne to pojΩcia bardzo r≤┐ne, ale czasami potrafi▒ zbli┐yµ siΩ do siebie granicami, wkroczyµ jedno na drugie, a ja kocham spacerowaµ po ziemi niczyjej. Dobra rada: patrz pod nogi kiedy bΩdziesz czyta│a, bo mo┐e okazaµ siΩ, ┐e p│aczesz wtedy, kiedy mo┐na siΩ ╢miaµ, a ╢miejesz, gdy inni p│acz▒.
Wystarczy rad na dzisiaj, nie chcΩ te┐ zanudziµ CiΩ jakim╢ nawiedzonym wstΩpem o tym, czego mo┐esz siΩ spodziewaµ, a co znajdziesz. Wszystko to ocenisz sama w taki sam spos≤b jaki przysz│o Ci spogl▒daµ na przesz│e ┐ycie, w jaki patrzy│a╢ na innych ludzi i w jaki ich oceniaµ bΩdziesz. Po prostu po│▒cz siΩ z psychik▒ bohaterki tak aby╢ nadawa│a na swoich w│asnych falach a ona ju┐ znajdzie wsp≤ln▒ czΩstotliwo╢µ, wierz mi.
Zacznijmy wiΩc o┐ywiaµ ╢wiat, w kt≤rym stworzymy nasze postaci. BΩdzie on pe│en pag≤rk≤w, jeszcze nie g≤r, bΩd▒ to pag≤rki poro╢niΩte traw▒, wysok▒ ale niezbyt, zielon▒ ale tΩskni▒c▒ ju┐ za ciep│ym okryciem z bia│ego puchu. Niech bΩd▒ to pag≤rki nieustannie smagane wiatrem a jego d│onie niech muskaj▒ │any naszych traw. Czujesz? Czujesz jak pachnia│aby trawa gdyby╢ zerwa│a jej pe│n▒ gar╢µ i przy│o┐y│a sobie do nosa. Ach! Niesamowite! Dzieci±stwo, zabawy, gra w chowanego i po╢cigi w zieleni siΩgaj▒cej czubka nosa. Nikt nie m≤g│ CiΩ z│apaµ a Ty by│a╢ mistrzyni▒, zawsze pierwsz▒, zawsze niezwyciΩ┐on▒ i zawsze szczΩ╢liw▒. Wraca│a╢ u╢miechniΩta i zmΩczona do miejsca zagubionego w tych wzniesieniach. By│o ono jak mΩdrzec pod▒┐aj▒cy ku wielkim odkryciom, kt≤ry zgubi│ szlak lecz zauroczony miejscem do kt≤rego
przez przypadek trafi│, postanowi│ odpocz▒µ na wieki.
Dom sta│ w jednej z dolin otoczony zieleni▒ i otulony ni▒ tak bardzo, ┐e tylko Ty potrafi│a╢ go odnale╝µ i obudziµ, p≤╝niej sama wtula│a╢ siΩ w jego ciep│e wnΩtrze i by│a╢ najszczΩ╢liwsz▒ dziewczynk▒ na ziemi.
NazwΩ CiΩ - Sylwia. Nie mam nic przeciwko innym imionom ale niech bΩdzie to imiΩ, kt≤re pozwoli mi uto┐samiµ bohaterkΩ opowiadania z rzeczywist▒ osob▒. Ciebie jeszcze za ma│o znam abym m≤g│ swobodnie poruszaµ siΩ w bezmiarze oceanu Twoich uczuµ. Nie znaczy to oczywi╢cie i┐ pozna│em SylwiΩ do ko±ca, jak wszystkie pozosta│e rzeczy w ┐yciu, jest to niemo┐liwe. Nawet po wieloletnim rysowaniu postaci i jej zachowa± w g│owie nie potrafi│bym odpowiedzieµ na pytanie czy siadaj▒c w mi│ej przytulnej kafejce gdzie╢ na rogu starego miasta zam≤wi kawΩ z cukrem czy mlekiem. Oczywi╢cie mo┐e tak┐e zam≤wiµ herbatΩ.
Szko│a do jakiej przysz│o Ci chodziµ, w swoich najm│odszych latach odkrywania ╢wiata, nauczy│a CiΩ dw≤ch rzeczy. Pierwsz▒ z nich by│ szacunek, a drug▒ - przyja╝±. Nie wa┐ne co dzia│o siΩ z Tob▒ od momentu odej╢cia ze ╢cian wyklejonych kolorowymi rysunkami przedstawiaj▒cymi za du┐e g│owy z u╢miechami od ucha do ucha, zape│nionymi tabliczkami mno┐enia i przedstawiaj▒cymi alfabet litera po literze, by│a╢ zawsze wierna zasadom tutaj przyswojonym. Wdycha│a╢ je razem z zapachem wiosny wdzieraj▒cej siΩ do kolorowej klasy i smakowa│a╢ z u╢miechami innych dzieci. Zakocha│a╢ siΩ w tych u╢miechach i gdyby╢ mog│a zosta│aby╢ z nimi do ko±ca ┐ycia.
Zrobi│a╢ jednak co╢ innego, zakocha│a╢ siΩ w jednym u╢miechu.
Zielone trawy zrobi│y siΩ jeszcze bardziej soczyste i doskonalsze, wiatr sta│ siΩ Twoim przyjacielem id▒cym za Twoim krokiem a ca│y ╢wiat zdawa│ siΩ byµ pijany tym co prze┐ywa│a╢. KrΩci│ siΩ wok≤│ Ciebie, ╢piewa│, ta±czy│ i hucza│ w jednym momencie, by w nastΩpnym zes│aµ na Twoj▒ twarz spok≤j tak doskona│y i przejrzysty, ┐e mog│a╢, jak w zwierciadle ze ╝r≤dlanej wody, przejrzeµ siΩ w nim. Mog│a╢ go dotkn▒µ i poczuµ na czubkach palc≤w miΩkko╢µ jego toni. Uzale┐ni│a╢ siΩ od narkotyku nie znaj▒c jego nazwy. Napisa│a╢ pierwszy wiersz i zaraz podar│a╢ kartkΩ. PamiΩtasz ile wysi│ku kosztowa│o CiΩ potem odtworzenie tych kilku zwrotek? Do teraz nie jeste╢ pewna czy siΩ uda│o.
Zaraz, kiedy zrozumia│a╢, ┐e musisz robiµ co╢ innego ni┐ Twoi rodzice?
Oczywi╢cie stadnina koni to by│o do╢µ dobre zajΩcie, przynosz▒ce korzy╢ci finansowe i zapewniaj▒ce Ci swobodΩ. Jednak Ty chcia│a╢ czego╢ innego, mo┐e doszed│ tu do g│osu charakter. Nie bΩdΩ wcale ukrywa│, ┐e kiedy galopowa│a╢ po pag≤rkach i │apa│a╢ wiatr ca│ym cia│em to Tw≤j duch by│ o ca│▒ d│ugo╢µ konia przed Tob▒. Chcia│ uciec jak najdalej i pogalopowaµ samotnie, bez ┐adnych granic bez zakaz≤w czy nakaz≤w. Uwolniµ siΩ od balastu nic nieznacz▒cego cia│a, poznaµ wszystkie tajemnice, staµ siΩ czystym ┐yciem.
Opu╢ci│a╢ ╢pi▒cego mΩdrca aby zdobyµ wykszta│cenie zaraz po szkole ╢redniej. Znalaz│a╢ siΩ w gigantycznej metropolii, pozbawionej jakiejkolwiek naturalnej zieleni, naturalnego zapachu czy odruchu. Wszystko siΩ zmieni│o ale ci▒gle mia│a╢ przy sobie kawa│ek tego co zostawi│a╢ razem z wiatrem i faluj▒c▒ traw▒, pogniecion▒ kartkΩ papieru, na kt≤rej wci▒┐ widzia│a╢ ten jedyny u╢miech. Pozna│a╢ wielu ludzi i wielu z nich bardzo ceni│a╢. Ju┐ w rok po rozpoczΩciu studi≤w otoczy│a╢ siΩ grup▒ przyjaci≤│, kt≤rzy zrobiliby dla ciebie prawie wszystko. Kiedy jeden z nich okaza│ siΩ k│amc▒ i oszustem, reszta pomog│a Ci odzyskaµ humor. NaprawdΩ mog│a╢ byµ z nich dumna.
I by│a╢.
Czas mija│. Wiatr na Twoich wzg≤rzach rz▒dzi│ przyp│ywami i odp│ywami, ta±czy│y z nim │▒ki i drzewa, kt≤re k│ania│y siΩ przed jego moc▒ okazuj▒c swoj▒ uleg│o╢µ i poddanie. Wszystkie ╝d╝b│a traw, kt≤re kiedykolwiek dotknΩ│a╢ stop▒, ka┐dy li╢µ, na kt≤rego pad│o Twoje spojrzenie, tΩskni│y. O zmroku popychane przez swojego przyw≤dcΩ, szeleszcz▒c i szumi▒c, domaga│y siΩ Twojego powrotu. Wt≤rowa│y im ╢wierszcze wiosn▒, zmarzniΩte ptaki zim▒.
Nie przyje┐d┐a│a╢ czΩsto, w miarΩ up│ywu czasu Twoje wizyty stawa│y siΩ coraz kr≤tsze i rzadsze. Zmienia│y siΩ tak, jak starzeli siΩ Twoi rodzice. Matka poszarza│a na twarzy i kiedy u╢miecha│a siΩ na Tw≤j widok ukazywa│a coraz wiΩcej zmarszczek, ojciec ju┐ nie m≤wi│ tyle co wcze╢niej, zawsze rozmowy i skory do sprzeczki, siada│ na fotelu i s│ucha│ uwa┐nie tego co mu opowiada│a╢. Czasem siΩ u╢miecha│ i drapa│ po brodzie jakby chcia│ ukryµ jak bardzo jest dumny z Ciebie, z jedynego dziecka jakie posiada│. Kochaj▒c CiΩ i siebie nawzajem dojrzewali do wielkich s│≤w i spokoju. Obserwowa│a╢ to i by│a╢ coraz bardziej przera┐ona, ogarnia│ CiΩ strach, ┐e kiedy╢ stracisz Tych ludzi, stracisz ich na zawsze. Wiedzia│a╢, ┐e chocia┐ maj▒ swoje konie i mn≤stwo zajΩµ to nic nie mo┐e im zast▒piµ Ciebie, r≤wnocze╢nie nie mog│a╢ siΩ
ju┐ rozstaµ z tym na co pracowa│a╢.
W│a╢nie w tym momencie ┐ycia Sylwii chcia│bym przerwaµ pΩdz▒cy jak b│yskawica czas i posadziµ go na ga│Ωzi tu┐ obok jej rodzinnego domu. Niech jak m▒dra i uwa┐na sowa obserwuje i czeka na dogodny moment aby w│▒czyµ siΩ do akcji. Mog│em zacz▒µ opowiadanie od tego miejsca pomijaj▒c to co napisa│em wcze╢niej ale wtedy nie mia│aby╢ przegl▒du w ca│e swoje ┐ycie. Odpowiada Ci to Sylwia?
- Podoba mi siΩ dzieci±stwo. - U╢miechnΩ│a siΩ.
Wierz mi Sylwia ma piΩkny u╢miech, troszeczkΩ tajemniczy ale jest w nim tyle ciep│a ile tylko potrafisz sobie wyobraziµ.
- Tylko dzieci±stwo? Wydawa│o mi siΩ, ┐e reszta te┐ nie jest taka z│a?
- Wiesz, ┐e nie potrafi│abym mieszkaµ w mie╢cie.
Ona i miasto! To po│▒czenie rzeczywi╢cie nie pasuje. Ale tak musia│o byµ inaczej nie m≤g│bym CiΩ...
- Hop! - Przerwa│a mi. - Nie chcesz przecie┐ zdradzaµ tego co siΩ ma wydarzyµ.
Mia│a racjΩ, nie mia│em zamiaru tego robiµ a przynajmniej nie w tej chwili. Co to za zabawa czytaµ opowiadanie znaj▒c jego zako±czenie. Zna│em kilku ludzi, kt≤rzy czytali najpierw koniec ksi▒┐ki, przecie┐ w ten spos≤b zabijali nie narodzone jeszcze dziecko!
- Oczywi╢cie, ┐e nie. Ale chcia│em Ci powiedzieµ dlaczego musia│a╢ zamieszkaµ w mie╢cie.
- Nie jestem z│a, po prostu pamiΩtaj na drugi raz. - Wzruszy│a ramionami. - Chocia┐ ja tak naprawdΩ jestem tob▒, jestem jedynie twoim wymys│em i nie wiadomo co bΩdΩ musia│a robiµ w nastΩpnej roli.
G│upio mi ale pomy╢la│em o rzeczach, no wiesz sama o jakich.
- Sylwia nie wyg│upiaj siΩ, obiecujΩ - z│o┐y│em krzy┐yk z palc≤w prawej rΩki - ┐e nie bΩdziesz wiΩcej mieszka│a w zasmrodzonym mie╢cie, je╢li bΩdΩ musia│ umie╢ciµ w takim miejscu jak▒╢ kobietΩ, to - do prawej rΩki do│▒czy│a lewa - wymy╢lΩ inn▒ bohaterkΩ.
- Przecie┐ ty nie masz innej bohaterki.
- WiΩc wymy╢lΩ.
Nie wiedzia│em, ┐e k│amanie idzie mi tak sprawnie, nigdy nie potrafi│bym wymy╢liµ kogo╢ innego, kiedy piszΩ o facetach to w jakim╢ stopniu jest to Sylwia. Rzecz jasna inaczej j▒ wtedy ubieram i karzΩ m≤wiµ mΩskim g│osem ale ca│y czas jest to ta sama osoba.
- K│amiesz. - Powiedzia│a nawet nie spogl▒daj▒c na mnie.
Jedno kr≤tkie i nawet niezbyt skomplikowane s│owo a potrafi znokautowaµ cz│owieka.
- Jak mogΩ oszukiwaµ samego siebie? O to chcia│a╢ zapytaµ?
- Mniej wiΩcej.
MuszΩ siΩ jak najszybciej otrz▒sn▒µ i nie zadawaµ wiΩcej takich pyta±.
- Dobrze zako±czmy ten temat.
- W porz▒dku.
Czy nie za du┐o rozmawiamy? ObiecujΩ Ci, ┐e za kilka akapit≤w rozpocznΩ opowiadanie, dok│adnie po tym jak ustalΩ z Sylwi▒ kilka wa┐nych szczeg≤│≤w.
- Sylwia?
Spojrza│a na nas.
- Tak.
- Powiedz mi jakie chcesz mieµ w│osy?
Zamy╢li│a siΩ. To dziwne nigdy wcze╢niej nie zastanawia│a siΩ nad tym.
- Jakie chcΩ mieµ w│osy? - Powt≤rzy│a mru┐▒c delikatnie oczy. - Czy nadal lubisz jasne, takie jakie mia│am w poprzednich opowiadaniach?
D╝wiΩk jaki razem z kiwniΩciem g│ow▒ wyda│em mo┐na por≤wnaµ tylko z mruczeniem nied╝wiedzia podczas snu zimowego.
- WiΩc niech bΩd▒ takie jak wcze╢niej, ale proszΩ, przyciemnij je trochΩ. W opowiadaniach w og≤le nie dbasz o nie wiΩc na pocz▒tku mo┐e i s▒ jasne ale potem. - Zawiesi│a g│os. - Zreszt▒ sam wiesz co siΩ mo┐e staµ z w│osami gdy akcja trwa przez rok a ty ani raz nie wpuszczasz mnie pod prysznic.
- Przecie┐ wcze╢niej nie mog│em pisaµ o takich sprawach, a pod prysznic w powie╢ciach wchodzi siΩ po co╢ znacznie bardziej zajmuj▒cego ni┐ mycie w│os≤w.
Przeci▒gnΩ│a siΩ jak kocica na s│o±cu.
- O tych rzeczach tak┐e m≤g│by╢ pomy╢leµ, przecie┐ nie jestem ju┐ ma│▒ dziewczynk▒ a Ty nie wstydzisz siΩ pisaµ o mi│o╢ci nie tylko jako o uczuciu, powiniene╢ zacz▒µ...
- Nie m≤w mi co powinienem robiµ, a tym bardziej o czym pisaµ. Je╢li chodzi o seks obiecujΩ Ci, ┐e w ko±cu siΩ doczekasz. - Zdenerwowa│a mnie, o tym czy p≤jdzie do │≤┐ka i z kim ja zdecydujΩ, bΩdzie to w odpowiednim czasie i miejscu. - A teraz je╢li pozwolisz, chcia│bym zacz▒µ opowiadanie.
- Nie mam nic przeciwko. Co mam w│o┐yµ do pierwszej sceny?
- Pid┐amΩ. - Odburkn▒│em i pozwoli│em aby odesz│a.
Jak sama widzisz pisanie wcale nie jest │atwe, trzeba walczyµ nawet ze swoimi marzeniami a czasami trzeba, co wykracza ju┐ poza moje abstrakcyjne my╢lenie, spe│niaµ marzenia swoich marze±. Reni Jusis co╢ o tym wie. Podobno kot nigdy nie dogoni swojego ogona, jej siΩ to uda│o, nie wiem jak ale z│apa│a sw≤j ogon.
Zatrzymali╢my siΩ na czasie, siedzia│ na drzewie. Niech wiΩc tam pozostanie i obserwuje, patrzy na konie siwe, kare, ogiery i ╝rebaki. Niech obserwuje stajniΩ, w kt≤rej ka┐dy ko± ma sw≤j boks z imieniem wypalonym na drewnianej tabliczce wywieszonej na drzwiach. Wpatruje siΩ wielkimi oczami jak budzi siΩ dzie± w tym otulonym wiatrem miejscu, jak kto╢ otwiera Drzwi drewnianego, posadzonego na tej zielonej ziemi domu i wychodzi z niego przeci▒gaj▒c siΩ i witaj▒c nowy dzie±. Niech patrzy uwa┐nie na tego cz│owieka ze zmarszczkami, jak schodzi ze schod≤w i nabiera czystego powietrza w p│uca. I niech przygl▒da siΩ coraz uwa┐niej jego twarzy. Niech zobaczy grymas b≤lu jaki nagle ukazuje siΩ na pociΩtych prΩgami czasu ustach. Niech ╢ledzi upadek cz│owieka ogarniΩtego tak wielkim b≤lem, ┐e nie mo┐e on wydobyµ z siebie ┐adnego
d╝wiΩku i pozostaje bez pomocy.
Zatrzymajmy czas i przenie╢my go w inne miejsce, tam gdzie nie ma zielonych pag≤rk≤w a zimne i obojΩtne po│acie asfaltu po kt≤rym przeje┐d┐aj▒ bezduszne maszyny. Unie╢my siΩ razem z nagrzewaj▒cym siΩ powietrzem i zatrzymajmy przed jednym z tysi▒ca okien podobnych do siebie...
MuszΩ CiΩ uprzedziµ, ┐e mam s│abo╢µ do scen, w kt≤rych Sylwia ╢pi. Spr≤buj wiΩc nie przejmowaµ siΩ tymi poetyckimi por≤wnaniami, troszeczkΩ wyrozumia│o╢ci, proszΩ.
Zanim zacznΩ muszΩ siΩ z Tob▒ po┐egnaµ, nie wypada aby╢my siΩ do siebie odzywali podczas opowiadania. ZmieniΩ tak┐e spos≤b narracji z pierwszoosbowej na trzecioosobow▒. PozostajΩ jednak wszechwiedz▒cy, tak │atwiej jest wyja╢niµ wpadki.
To chyba tyle co chcia│em Ci powiedzieµ na pocz▒tku.

Do "poczucia" , zobaczenia czy us│yszenia jako╢ tu nie pasuj▒...



I
Miasto powoli pokrywa│o siΩ kolorami, zaczΩ│o mieniµ siΩ barwami rozci▒gaj▒cymi siΩ od jasno szarej poprzez ╢rednio szar▒ a sko±czywszy na czarnej. Gdyby nie wszechobecne reklamy, wygl▒da│oby jak jedna wielka szara pastelowa plama rozlana na ╢rodku zielonej kartki.
"Wielka szara pastelowa plama", by│a to ulubiona nazwa miasta jak▒ Sylwia wymy╢li│a jeszcze na pierwszym roku. Siedzia│a na parapecie i szuka│a akcent≤w innych ni┐ szare. Nie znalaz│a. St▒d w│a╢nie plama na jej zielonym obrazie przedstawiaj▒cym dzieci±stwo. Przez rok przyzwyczaja│a siΩ do ci▒g│ego ha│asu, nieustannego wy╢cigu szarych ludzi t│umacz▒cych samym sobie i innym, ┐e w ten spos≤b pracuj▒ na lepsze ┐ycie. Nigdy do ko±ca nie uda│o jej siΩ zrozumieµ o czym oni tak naprawdΩ my╢l▒ za czym pΩdz▒ i jak mo┐na im pom≤c. Uwa┐a│a ich za pozbawionych podstawowych potrzeb, chcia│a siΩ podzieliµ swoimi zielonymi pag≤rkami i ciep│ym wiatrem smagaj▒cym rozgrzan▒ od s│o±ca twarz. Chcia│a ale nie potrafi│a znale╝µ s│≤w, kt≤re dostatecznie dobrze opisywa│yby te uczucia. Nie potrafi│a dobraµ rym≤w aby zamyka│y one wersy i oblewa│y dusze
czytaj▒cych ╝r≤dlan▒ wod▒. Nigdy nie przesta│a jednak pr≤bowaµ. Mo┐e kiedy╢ wyrwie jedn▒ ma│▒ szar▒ postaµ z tej pastelowej szarej plamy i uka┐e jej piΩkno zieleni? My╢la│a. By│o to jedno z jej marze±.
Mieszka│a w ma│ym dwuosobowym pokoiku na dziesi▒tym, ostatnim piΩtrze monstrualnej wielko╢ci akademika. Przywilejem pi▒tego roku by│o w│a╢nie zamieszkanie w "dw≤jce" i chΩtnie skorzysta│a z tego prawa. Przez cztery lata mija│a siΩ pomiΩdzy │≤┐kami ze swoimi wsp≤│lokatorkami, nie mia│a nic przeciwko dziewczyn▒ z kilkoma nawet siΩ zaprzyja╝ni│a, ale niczego nie potrzebowa│a do ┐ycia tak bardzo jak przestrzeni. Dusi│a siΩ i czasami po prostu wyje┐d┐a│a za miasto aby poczuµ siΩ wolna. Zdarza│o jej siΩ to nawet w nocy.
Miasto z up│ywem czasu usypia│o jej instynkty, kawa│eczek po kawa│eczku zmuszaj▒c do podporz▒dkowania siΩ. Ziele± na jej rysunku stawa│a siΩ coraz bledsza a plama rozlewa│a siΩ na wszystkie strony.



II
Oddycha│a r≤wno.
Jej rozrzucone bezw│adnie w│osy sta│y siΩ okryciem dla delikatnych nagich ramion i poduszk▒ dla policzka. Oplataj▒c szyjΩ tworzy│y ciemno z│oty wachlarz odgradzaj▒cy j▒ od rzeczywistego ╢wiata. Nie dopuszczaj▒cy niczego opr≤cz kolorowych krain zatopionych w b│Ωkitnych oceanach. ªpiewu ptak≤w gdy bieg│a po swoj▒ nagrodΩ, gwaru dzieci bawi▒cych siΩ na ┐ywym i faluj▒cym zielonym dywanie. Galopowa│a przez │▒ki i lasy wdychaj▒c zapachy dojrzewaj▒cych owoc≤w, ciesz▒c siΩ b│Ωkitem nieba szybowa│a w╢r≤d ptak≤w rozpo╢cieraj▒c ramiona jak najszerzej.
Pierwsze promienie s│o±ca nie╢mia│o zaczΩ│y uk│adaµ siΩ na jej twarzy i docieraj▒c do sk≤ry rozgrzewa│y j▒ dojrza│ym letnim ╢wiat│em. Poruszy│a siΩ i niezdarnie zrzuci│a z siebie z│ot▒ zas│onΩ, tak jakby pod╢wiadomie pragnΩ│a mieµ na twarzy ciep│o budz▒cego siΩ do ┐ycia dnia.
ªni│a.
Kocha│a.
Marzy│a.
Zamyka│a oczy by jak najd│u┐ej cieszyµ siΩ ciep│em swojego cia│a zatrzymanym pod miΩkk▒ po╢ciel▒. Chcia│a tak przele┐eµ ca│y poranek, na uczelniΩ nie musia│a siΩ spieszyµ, zajΩcia rozpoczyna│a dopiero po po│udniu, jeden z ostatnich wyk│ad≤w jaki przyjdzie jej wys│uchaµ, ostatni...
Delikatny dreszcz przeszed│ jej po plecach. Poruszy│a siΩ i otworzy│a powoli oczy, by│y intensywnie zielone. Zanim zrozumia│a co siΩ sta│o z jej cia│em, kolejne iskierki rozpoczΩ│y taniec na jej plecach, setki malutkich punkcik≤w porusza│o siΩ b│yskawiczne po │opatkach, opanowuj▒c swoimi nieprzyjemnymi d│o±mi kolejne czΩ╢ci cia│a. Czu│a jakby ca│a jej sk≤ra zaczΩ│a ┐yµ w│asnym ┐yciem. Strach zmusi│ j▒ do gwa│townego opuszczenia przytulnego miejsca, stanΩ│a na dywanie w koszulce ledwie siΩgaj▒cej do kolan i objΩ│a siΩ ramionami, os│aniaj▒c przed zimnym powietrzem.
I wtedy straci│a wszystkie si│y, upad│a na dywan a w│osy utworzy│y wok≤│ jej g│owy z│oty kwiat.
Nie wiedzia│ jak d│ugo le┐a│a pozbawiona przytomno╢ci.
Wiedzia│a natomiast co╢ innego.
Z mroku wyrwa│o j▒ pukanie. Otrz▒snΩ│a siΩ.
- ChwileczkΩ. - Zawo│a│a. Znalaz│a sw≤j szlafrok i otworzy│a.
Przed ni▒ sta│ wysoki i chudy ch│opak. Nawet nie spojrza│ jej w oczy.
- Telefon do Sylwii. - Zakomunikowa│.
- DziΩki, ju┐ idΩ.
Telefony w akademiku by│y umieszczone po jednym na ka┐dym piΩtrze, wiΩc odbieraµ m≤g│ je ka┐dy, kto w│a╢nie by│ w pobli┐u.
Sz│a powoli, dobrze wiedzia│a co us│yszy.
Przy│o┐y│a s│uchawkΩ do ucha.
- Halo. - Coraz trudniej.
- Sylwia. - úami▒cy siΩ g│os. - To ja.
- Dzie± dobry mamo.
P│acz w s│uchawce.
- Dzie± dobry. - Dwie du┐e │zy upad│y na granatowe kapcie.
- Sylwia... - zn≤w kilka st│umionych ciΩ┐kich oddech≤w. - Tw≤j...
- Wiem mamo, - strumie± s│onego p│ynu opuszcza│ teraz zielony ocean. Kto╢ przeszed│ obok spogl▒daj▒c z zaciekawieniem. - Wiem - powt≤rzy│a.
- Kocham CiΩ c≤reczko.
- I ja ciΩ Kocham mamo.



III
Pogrzeb by│ piΩkny.

Kiedy wr≤ci│y do mieszkania milcza│y. Ani matka ani c≤rka nie potrafi│y zburzyµ przeszywaj▒c▒ powietrze pust▒ ciszΩ. Wyczuwa│y brak osoby, kt≤ra by│a obecna w tych murach od samego pocz▒tku ich istnienia. Usiad│y naprzeciwko siebie w najwiΩkszym pokoju, obok rozpalonego wcze╢niej ognia. Sylwia wtuli│a siΩ w ulubiony fotel ojca.
- Mamo ja wiedzia│am, on przyszed│ do mnie. Chyba chcia│ siΩ po┐egnaµ. - Patrzy│a na kominek, w kt≤rym trzeszcza│o palone drzewo. - Przed ╢mierci▒.
- Czy to prawda? - C≤rka wyda│a jej siΩ taka zmΩczona. - NaprawdΩ m≤g│by przyj╢µ do ciebie?
Zmrok zapad│ ju┐ kilka godzin temu i z okien s▒czy│a siΩ czer±, przygnΩbiaj▒ca i z│owroga czer±. Opanowa│a wzg≤rza pozbawiaj▒c ich swojej zieleni, zamieni│a wiatr w ╢lepca szukaj▒cego po omacku wolnych przestrzeni. Wdziera│a siΩ w ka┐dy zakamarek wolny od ╢wiat│a i jakby jej by│o tego wszystkiego za ma│o, pragnΩ│a wedrzeµ siΩ do ludzkich serc.
- Dlaczego nie by│am przy nim, dlaczego nie by│o mnie tutaj? - Mokre od │ez oczy spojrza│y na swoj▒ stw≤rczyniΩ. - Dlaczego?
Otulona w ciep│y czarny koc podesz│a do c≤rki.
Sylwia wsta│a i przytuli│y siΩ do siebie.
- Nie mog│a╢ kochanie tu byµ, nie wiedzia│a╢, ┐e z ojcem jest a┐ tak ╝le. - Przez moment nie by│o s│ychaµ niczego opr≤cz ognia. - Nikt tego nie wiedzia│ nawet tutaj.
- A on?
- Byµ mo┐e zdawa│ sobie sprawΩ, ┐e mo┐e w ka┐dej chwili umrzeµ, mo┐e nie. - Ca│y czas tuli│y siΩ aby przekazaµ sobie nawzajem mi│o╢µ - Kt≤┐ to wie? Nic nie powiedzia│ do ko±ca, nie chcia│ aby╢my siΩ przejmowa│y, wiesz jaki by│.
Sylwia u╢miechnΩ│a siΩ przez │zy.
- Tak wiem.
- WiΩc wiesz te┐, ┐e nie chcia│by aby╢my p│aka│y po jego... ╢mierci. - Trudno by│o jej wypowiedzieµ s│owo, kt≤re przekre╢la│o wszystko co by│o zwi▒zane z mΩ┐em. - Nie chcia│by.
Pokiwa│a g│ow▒ i mocniej zacisnΩ│a piΩ╢ci na ramionach matki. Ona m≤wi│a.
- WiΩc nie obwiniaj siΩ za to co siΩ sta│o, kocha│ nas tak bardzo jak my jego.
Sylwia cofnΩ│a siΩ ale nie puszcza│a matki. Spojrza│a jej w oczy.
- Ja mu tego nie powiedzia│am... nie zd▒┐y│am powiedzieµ... ┐e, ┐e go kocham.
- Wierz mi c≤reczko, - ZagarnΩ│a j▒ z powrotem - on doskonale o tym wiedzia│, widzia│ to w twoim spojrzeniu we wszystkim co robi│a╢ i by│ taki dumny z tego, ┐e jedyne dziecko jakie mia│, zajdzie tak wysoko.
- Ale mnie tu nie by│o. Nie mog│am pom≤c nie potrafi│am okazaµ tego co do niego czujΩ. - Powiedzia│a pe│na ┐alu i smutku.
- On wiedzia│, wiedzia│. Ju┐ dobrze, dobrze... musisz odpocz▒µ.

Wesz│y do pokoju, w kt≤rym siΩ wychowywa│a, gdzie stawia│a pierwsze kroki i chowa│a siΩ przed kar▒. By│o to niedu┐e pomieszczenie z jednym oknem naprzeciwko drzwi, pod jedn▒ ze ╢cian sta│o drewniane │≤┐ko, tam w│a╢nie siΩ po│o┐y│a.
- Teraz spr≤buj odpocz▒µ, prze┐y│a╢ bardzo wiele w tak kr≤tkim czasie.
ZamknΩ│a oczy.
- Tak ╢pij c≤reczko, zostanΩ z Tob▒ dop≤ki nie za╢niesz.
G│aska│a j▒ i czu│a na d│oni ciep│y oddech gdy g│adzi│a gor▒ce od p│aczu czo│o.
- Spij - szepta│a - tylko Ty mi pozosta│a╢, jedynie ty na tym wielkim ╢wiecie.



IV
Obudzi│o j▒ r┐enie wyprowadzanych koni. Szybko wsta│a z │≤┐ka. Poczu│a siΩ jakby nieznana si│a cofnΩ│a czas w taki spos≤b, ┐e ona by│a ma│▒ dziewczynk▒ a jej ojciec w│a╢nie rozpoczyna│ nowy dzie±.
Pobieg│a po miΩkkim dywanie do okna i spojrza│a na podw≤rze.
Nie by│o tam jej ojca.
Zobaczy│a kogo╢ zupe│nie innego.

Na stole czeka│o na ni▒ ╢niadanie. Gdy wesz│a do niedu┐ej kuchni, kt≤rej centralne miejsce zajmowa│ st≤│, poczu│a zapach ╢wie┐o parzonej kawy a matka, oderwa│a siΩ na chwilΩ od krojenia chleba i obdarzy│a j▒ u╢miechem. Prawie takim samym jak kiedy╢. Odwzajemni│a go zdaj▒c sobie sprawΩ, ┐e nigdy wiΩcej nie zobaczy ju┐ jej radosnej.
- Przygotowa│am ╢niadanie. - Powiedzia│a uk│adaj▒c na talerzu ╢wie┐e kawa│ki pachn▒cego specja│u.
Sylwia poczu│a siΩ okropnie g│odna i zabra│a siΩ za poch│anianie pieczonego w domu chleba, by│ on niezr≤wnany i ┐adna miejska podr≤bka nie dorasta│a mu nawet do piΩt.
- M≤wi│am Ci ju┐ mamo, ┐e pieczesz najlepszy chleb na ╢wiecie. - Spojrza│a na poszarza│▒ twarz.
- Wiele razy. - Odpowiedzia│a i zaczΩ│a przygl▒daµ siΩ c≤rce.
- Mamo, kto zajmuje siΩ ko±mi? - Zapyta│a chocia┐ doskonale wiedzia│a.
- Marek, tw≤j ojciec zatrudni│ go kilka miesiΩcy temu, - zamy╢li│a siΩ - tak jakby co╢ przeczuwa│.
Sylwia nie chcia│a zaczynaµ dnia od smutku. W ko±cu od pogrzebu min▒│ tydzie±.
- I jak sobie radzi? - Chcia│a odci▒gn▒µ matkΩ od my╢lenia.
- Jak? - Pokiwa│a g│ow▒. - Bardzo dobrze, jakby siΩ urodzi│ w╢r≤d koni. Ale ty powinna╢ go znaµ, je╢li siΩ nie mylΩ chodzili╢cie razem do szko│y?
- Tak. - Tym razem Sylwia zamy╢li│a siΩ.
Dobrze pamiΩta│a tamte dni. Czasami nawet za dobrze...
- Mam co╢ jeszcze dla ciebie c≤reczko.
Otrz▒snΩ│a siΩ i zanim odpowiedzia│a przed ni▒ na talerzu wyros│a g≤ra czekoladowych lod≤w.
- PamiΩtasz jakie lubiΩ? - Sylwia by│a szczΩ╢liwa.
- Nigdy nie zapomnΩ.

Zaraz po ╢niadaniu wysz│a na podw≤rze. Marek oczyszcza│ Maµka ich najpiΩkniejszego konia. Podesz│a.
- Cze╢µ.
Spojrza│ na ni▒.
- Sylwia, bardzo mi przykro.
- Ju┐ w porz▒dku - zaczΩ│a g│adziµ czarny jak smo│a kark, - ka┐dego to czeka, prΩdzej czy p≤╝niej...
Marek wyra╝nie siΩ rozlu╝ni│ i wr≤ci│ do pracy, tar│ teraz zgrzeb│em sier╢µ i doprowadza│ j▒ do po│ysku.
- WidzΩ, ┐e robisz to prawie tak dobrze jak ja. - Powiedzia│a.
- Mia│em dobrego nauczyciela. - Nawet na moment nie przestawa│.
Sylwia zaczΩ│a obserwowaµ jego ruchy. Tak jak kiedy╢ niezdarnie wyciera│ czo│o o brudny rΩkaw koszuli, zmykaj▒c przy tym oczy. Przygl▒da│ siΩ dok│adnie temu co robi│, w taki sam spos≤b jak kiedy╢ na podw≤rku trzymaj▒c po│amany latawiec i oceniaj▒c czy da siΩ naprawiµ.
- Polecia│ wtedy. - Odezwa│a siΩ.
- S│ucham? - Spojrza│ na ni▒ z zaciekawieniem i przesta│ rozczesywaµ grzywΩ.
- Nie nic, co╢ mi siΩ przypomnia│o, co╢ zwi▒zanego z Tob▒.
- Mo┐na wiedzieµ c≤┐ to takiego, - wr≤ci│ do pracy.
- Nie, to znaczy to nie by│o nic wa┐nego, jakie╢ wyg│upy gdy chodzili╢my jeszcze do podstaw≤wki.
- PamiΩtasz jeszcze tamte czasy?
Jak mog│a zapomnieµ? Nigdy nie zapomni uczuµ jakie przesyca│y jej dziecinne marzenia i pozwala│y czuµ siΩ swobodnie, nigdy nie zapomni nocnych wycieczek urz▒dzanych wbrew woli rodzic≤w. Nigdy.
- PamiΩtam.
- Mieli╢my wspania│e dzieci±stwo.
- To prawda.
Marek chwyci│ Maµka za uzdΩ i poprowadzi│ w kierunku stajni, by│a to du┐a budowla przypominaj▒ca kszta│tem pude│ko od zapa│ek. Wybudowano j▒ jeszcze przed urodzeniem Sylwii ale by│a wielokrotnie odnawiana. Sylwia wesz│a za nimi.
Kiedy Marek zamkn▒│ w boksie czarnego jak smo│a Maµka i zacz▒│ wycieraµ rΩce w do╢µ brudn▒ ju┐ szmatΩ. Zwr≤ci│a siΩ do niego.
- Chcia│aby siΩ z tob▒ spotkaµ.
Spojrza│ na ni▒.
- Przecie┐ jeste╢my tu.
Odwr≤ci│a siΩ.
- Nie, nie o takie spotkanie mi chodzi - Wskaza│a rΩk▒ na otaczaj▒ce ich z ka┐dej strony pag≤rki. - Chcia│abym aby╢my mogli porozmawiaµ na nich.
- Dobrze, je╢li tak chcesz.
- DziΩkujΩ. Jutro wyje┐d┐am. Przyjd╝ wieczorem po mnie.
Po jej s│owach w jego oczach ma monet zab│ys│o jakie╢ uczucie, zbyt szybko jednak zgas│o aby mog│a je rozszyfrowaµ.
- WiΩc do wieczora, na dzi╢ sko±czy│em pracΩ.
U╢miechnΩ│a siΩ.
- Je╢li uczy│ ciΩ ten sam nauczyciel co mnie, powiniene╢ wiedzieµ, ┐e pracΩ siΩ nie ko±czy, prac▒ siΩ oddycha...
- I prac▒ siΩ ┐yje. - Doko±czy│. - Tak chyba mieli╢my tego samego nauczyciela.



V
Dzwonek u drzwi odezwa│ siΩ gdy zrobi│o siΩ zupe│nie ciemno.
Sylwia siedzia│a z matk▒ przed kominkiem i jak tylko us│ysza│a d╝wiΩk wsta│a.
- To do mnie, Marek mia│ przyj╢µ. - Wyja╢ni│a i pobieg│a w kierunku drzwi po drodze narzucaj▒c na siebie kurtkΩ i otulaj▒c siΩ najgrubszym szalikiem jaki mia│a.
- Ubierz siΩ dobrze, wiesz jaki tu potrafi byµ wiatr.
- Wiem mamo, wr≤cΩ za kilka godzin, wiΩc nie czekaj na mnie z kolacj▒, jutro wstajemy wcze╢nie wiΩc najlepiej siΩ po│≤┐.
- A ty siΩ wy╢pisz?
- Nie martw siΩ o mnie... - Ostatnie s│owo dobieg│o zza drzwi.
- Ale ja siΩ nie potrafiΩ nie martwiµ o ciebie dziecko. - Powiedzia│a kobieta patrz▒c w p│omienie.

Marek szed│ obok niej, wyda│ siΩ teraz jaki╢ wiΩkszy ni┐ normalnie i taki zdecydowany...
- Nie zimno ci? - Zapyta│ i poda│ swoje ramie.
Z jak▒┐ przyjemno╢ci▒ wtuli│a siΩ w ciep│▒ kurtkΩ i poczu│a ciep│o jego cia│a.
- Teraz ju┐ nie.
Szli spokojnie, wiedzieli, ┐e nie musz▒ siΩ nigdzie spieszyµ, noc by│a bezchmurna ale zimna a oni chcieli smakowaµ j▒ jak najd│u┐ej.
- Sylwia wiem, ┐e wyjecha│a╢ szukaj▒c lepszego ┐ycia - zacz▒│ Marek gdy wyszli na jedno ze wzg≤rz i spogl▒dali na punkciki ╢wiate│ w oknach dom≤w zagubionych pod ich stopami. - ale czy mo┐na znale╝µ miejsce na ziemi, kt≤re chocia┐ w ma│ej czΩ╢ci dor≤wna temu?
Nie odpowiedzia│a. Milcz▒co zaprzeczy│a.
- Jak ci siΩ tam ┐yje?
- W porz▒dku. - Spojrza│a na czarne niebo upstrzone malutkimi ╢wietlikami. - Mam wielu znajomych, wielu przyjaci≤│, naprawdΩ mo┐na wytrzymaµ.
- Nie my╢la│em, ┐e bΩdziesz potrafi│a ┐yµ w mie╢cie.
I nie potrafiΩ. Pomy╢la│a ale nie powiedzia│a tego.
Ruszyli na s▒siednie wzg≤rze.
- Dlaczego chcia│a╢ siΩ ze mn▒ spotkaµ?
- Bo ciΩ kocham.
Odpowied╝ pad│a natychmiast, bez zastanowienie, te trzy s│owa wylecia│y z jej ust jak inne, zwyczajne. Tylko, ┐e one nie by│y zwyczajne.
Marek zatrzyma│ siΩ.
- Co powiedzia│a╢?
- Dobrze s│ysza│e╢, zawsze CiΩ kocha│am, nie by│o dnia abym nie my╢la│a o tobie, twoim u╢miechu.
Powiedzia│a to spokojnie i spojrza│a mu w oczy.
- Sylwia, przecie┐ wiesz, ┐e mam ju┐ ┐onΩ, ┐e kocham j▒.
U╢miechnΩ│a siΩ.
- G│uptasie, nie my╢la│e╢ chyba, ┐e zaprosi│am CiΩ tu aby rozbijaµ twoje ma│┐e±stwo. Nie o to mi chodzi│o.
- WiΩc o co?
- Po prostu zrozumia│am, ┐e nie mo┐emy ukrywaµ tego co czujemy. Szansa na zrobienie lub ukazania uczucia mo┐e bezpowrotnie przemin▒µ i zostaje pustka. Dlatego prosi│abym CiΩ o jeszcze jedn▒ rzecz.
Nabra│ powietrza.
- Ju┐ mnie chyba bardziej nie zaskoczysz.
- Chcia│abym aby╢ wys│ucha│ wiersza, wiersza kt≤ry napisa│am jeszcze w podstaw≤wce, wtedy w│a╢nie sta│e╢ siΩ dla mnie kim╢ wiΩcej ni┐ koleg▒.
- Napisa│a╢ dla mnie wiersz? Dlaczego nigdy nie m≤wi│a╢, ┐e piszesz?
- W│a╢nie Ci m≤wiΩ i proszΩ aby╢ mi nie przerywa│, to bardzo wa┐ne dla mnie.
Kiwn▒│ g│ow▒ i zacz▒│ nas│uchiwaµ.
Wiatr wok≤│ nich kot│owa│ trawΩ, bawi│ siΩ ni▒ i sprzecza│ szumi▒c pomiΩdzy jej ╝d╝b│ami, przygotowanymi ju┐ do zimy.
Sylwia siΩgnΩ│a po kartkΩ, ale w ostatniej chwili zmieni│a zdanie, przecie┐ zna│a ten wiersz na pamiΩµ. Wiedzia│a tak┐e, ┐e nie bΩdzie mog│a powstrzymaµ │ez i tak siΩ te┐ sta│o, nie chcia│a jednak aby Marek to zauwa┐y│ wiΩc odwr≤ci│a siΩ w stronΩ wiatru, kt≤ry jak dobry przyjaciel osusza│ jej zielone oczy.
Trawa szumia│a i szele╢ci│a a z ust Sylwii wydobywa│y siΩ s│owa, kt≤re porwane przez wiatr wype│nia│y otaczaj▒ce ich powietrze i dociera│y do najciemniejszych zakamark≤w duszy, roz╢wietlaj▒c je czystym i ┐ywym ╢wiat│em mi│o╢ci.

Kiedy sko±czy│a wtuli│a siΩ kurtkΩ Marka, gdy┐ przyjaciel ju┐ nie nad▒┐a│ z wycieraniem │ez.

Wr≤cili w godzinΩ potem.



VI
Poci▒g odje┐d┐a│ punktualnie, pomacha│a zap│akanej matce na po┐egnanie i obieca│a, ┐e bΩdzie j▒ odwiedza│a czΩ╢ciej ni┐ dotychczas. Na peronie sta│ te┐ Marek, przyszed│ po┐egnaµ SylwiΩ ze swoj▒ ┐on▒, kt≤ra trzyma│a na rΩkach dwumiesiΩczne niemowlΩ.
- Kocha│am CiΩ Marek. - SzepnΩ│a rzucaj▒c ostatnie spojrzenie na ca│▒ tr≤jkΩ. - NaprawdΩ CiΩ kocha│am.
Wyci▒gnΩ│a z kieszeni kartkΩ, tym razem nie by│a zniszczona. Otrzyma│a j▒ od Marka na peronie i mog│a przeczytaµ dopiero po odje╝dzie poci▒gu. Usiad│a wiΩc wygodnie i roz│o┐y│a kratkowany papier. Na ╢rodku trochΩ niewyra╝nymi literami napisane by│o.
"I ja ciebie kocha│em Sylwia, zw│aszcza gdy pomog│a╢ mi naprawiµ latawiec"
U╢miechnΩ│a siΩ i podar│a papier.



...jeste╢ tu jeszcze? Mam nadziejΩ, ┐e tak, bo to ju┐ koniec opowiadania. Musimy poczekaµ na SylwiΩ, bo nie uda│o siΩ zatrzymaµ poci▒gu zaraz po scenie na peronie, ale takie komplikacje zdarzaj▒ siΩ nawet w opowiadaniach.
Nie chcΩ CiΩ pytaµ czy Ci siΩ podoba│o itp. Na pewno mi opowiesz o tym, jestem natomiast ciekawy co powie Sylwia bo w│a╢nie idzie tu do nas.
- WidzΩ, ┐e zd▒┐y│a╢ siΩ ju┐ przebraµ.
Jest teraz w swojej zwiewnej koszuli nocnej.
- Mam ochotΩ na sen, d│ugi sen.
- Dlaczego?
- Wiesz, zmΩczy│e╢ mnie tym opowiadaniem.
- Znowu chodzi Ci o to, ┐e nie wys│a│em CiΩ pod prysznic?
- Nie.- Po│o┐y│a siΩ na po╢piesznie wymy╢lonym przeze mnie │≤┐ku. - M≤g│by╢ siΩ bardziej postaraµ, mam spaµ na tej studenckiej atrapie siennika?
- Przepraszam.
Tym razem wyobrazi│em sobie wielkie ma│┐e±skie │o┐e z baldachimem i jedwabn▒ po╢ciel▒.
- No, o wiele lepiej. - Zrzuci│a z siebie ca│e ubranie.
- Powiesz mi w ko±cu dlaczego CiΩ zmΩczy│em?
- Nie by│am przygotowana do tych │ez na wzg≤rzu i musia│am nie╝le siΩ napociµ aby co╢ z tego wysz│o, opr≤cz tego ten smr≤d w mie╢cie, ale o tym ju┐ dyskutowali╢my.
- A co s▒dzisz o zako±czeniu?
- Jakim zako±czeniu? Je╢li nadal bΩdziesz pisa│ takie rzeczy to nie zarobisz nawet na rachunki za pr▒d, kt≤ry po┐era twoja maszyna do pisania.
- PiszΩ na komputerze.
- Nie wa┐ne, w opowiadaniu powinnam walczyµ z ┐on▒ Marka, mo┐e nawet j▒ zaszlachtowaµ, potem podstΩpem zdobyµ jego uczucie by w ko±cu spe│niµ dziecinne marzenia.
- Sama sobie odpowiedzia│a╢, te marzenia by│y tylko dziecinne i nie mog│y byµ powa┐nie traktowane przez osobΩ doros│▒.
- No tak, ale te sentymenty raczej siΩ nie sprzedadz▒ a ty bΩdziesz mnie zamΩcza│ │zami na wzg≤rzach do ko±ca naszych wsp≤lnych dni.
- Wymy╢lΩ co╢ ostrzejszego, nastΩpnym razem.
- "NastΩpnym razem" to chyba tw≤j ulubiony tekst. - ziewnΩ│a - tak... tylko to potrafisz m≤wiµ...
No i proszΩ Sylwia nam zasnΩ│a. Nie jeste╢ z│a? To dobrze bo ju┐ jej nie obudzΩ, a przynajmniej nie w tej opowie╢ci.
Dobranoc Sylwia.
Dobranoc.


KONIEC






Uciec! Dok▒d uciec?


Do sn≤w, ocean≤w b│Ωkitnej toni,
Do s│≤w, wiosennych srebrzystej d│oni,
Do marze±, dzisiaj piΩknych jutro ╢wiΩtych,
Do zdarze±, zawsze jasnych zawsze wiernych.

Uciec! Dok▒d uciec?
Gdy o nocy zapomnia│em.

Do koszy, pe│nych pijanych obiad≤w,
Do noszy, w╢ciek│o╢ci czerwonych ╢lad≤w,
Do ryku, czasu bezbarwnych obraz≤w,
Do krzyku, mocy przegranych wyraz≤w.

Uciec! Dok▒d uciec?
Gdy to ┐ycie ju┐ przegra│em.

Mi│o╢µ
... ta marno╢µ pusta...




Zabij oddech b│Ωkitnej fali







Zwykle jest to zimny metal, kt≤ry pali
Serce lub duszΩ - zale┐y od punktu widzenia
I zale┐y czy pod rΩk▒ n≤┐ czy zdjΩcie
Ostatecznie mo┐e byµ piosenka
W pewien spos≤b uzale┐niasz siΩ od tego uczucia
Trudno ┐yµ, gdy go brak, gdy jeste╢ z kim╢.
Najgorzej siΩ czujesz kiedy kto╢ wyzna ci mi│o╢µ.
Wpadasz w dziurΩ bez dna i spadaj▒c czytasz ten wiersz
Pojawiaj▒ce siΩ pytania wci▒gasz na szczyty g│upoty
Szukaj▒c powodu, dla kt≤rego m≤g│by╢ wynio╢le i z dum▒:
Zabiµ ten cholerny oddech b│Ωkitnej fali.

W ko±cu udaje ci siΩ zapanowaµ nad sztormem
Uciszasz ostatnie szepty drgaj▒cego miΩsa, stwierdzasz ┐e
Metal zn≤w przebija wnΩtrzno╢ci rozumu co po│▒czone jest z
Rozkosznym pieczeniem ┐o│▒dka i s│odkimi wyrzutami sumienia
Mi≤d sp│ywa ci po twarzy i zatyka usta, s│owa
Staj▒ siΩ niewyra╝ne, ale zabawa jest cudowna
ªmiech jest teatrem gdzie grasz swoje role
Codziennie przed inn▒ publiczno╢ci▒ z jednym nosem
Po okresie lotu li╢cia czy czterech dzwonkach nagle - nuda.
Z│o╢µ dopada sumienie, wrzeszczy, ┐e:
Zabi│e╢ ten cholerny oddech b│Ωkitnej fali.

Kawa, ╢niadanie, chleb, domys│y, czasem kalambury
Pustka, cisza, cisza pusta, pustka ciszy
Cicho, ciszej, nuda, nudna cisza, nie ma no┐a
Wyrzuty sumienia nie chc▒ uton▒µ choµ trzymasz mocno
Charcz▒, dusz▒ siΩ i ╢lini▒ ale nie ton▒. Uderzasz.
Po czterech rozmowach z psem - obojΩtniej▒
S│o±ce g│adzi gor▒cy piasek ogrzewaj▒c wΩgiel wod≤r i tlen
Odrzucasz ze wstrΩtem jego ciep│y smak
Patrzysz, choµ nie umiesz spojrzeµ i ci▒gle czujesz
W╢ciek│o╢µ na usta na miΩsie± i co╢ czego nie widaµ za:
Zabicie tego cholernego oddechu b│Ωkitnej fali.

Mijaj▒ budynki, znikaj▒ spodnie a ty ka┐dy u╢miech
Przyk│adasz do formy stworzonej przez nudΩ i czas
Przyciskasz tak mocno, ┐e dopasujesz wariactwo do b│Ωkitnej toni
A kiedy kto╢ bΩdzie pr≤bowa│
Dopasowaµ sw≤j u╢miech do tej formy, piszesz, ┐e marno╢µ
Choµ na si│Ω pisaµ nie mo┐na, i choµ widzisz co oczywiste
Nie chcesz widzieµ bo patrzeµ ju┐ nie potrafisz
Jeste╢ jak ╢lepy w╢r≤d t│umu, w g│upocie
Pustelnika samotny
Tylko dlatego, ┐e kiedy╢ w pieprzonej przesz│o╢ci
Zabi│e╢ ten cholerny oddech b│Ωkitnej fali.





Rozwa┐ania nie najwa┐niejsze




Najwa┐niejsze, ┐e u╢miechasz
Teraz mo┐esz p≤j╢µ ze mn▒
je╢li chcesz - oczywi╢cie
Najwa┐niejsze, ┐e mnie czekasz

Najwa┐niejsze, ┐e siΩ wahasz
Czasem kochasz ze mn▒,
zawsze nie - bezmy╢lnie
Najwa┐niejsze, ┐e przeplatasz

Najwa┐niejsze, ┐e uwa┐asz
Teraz stojΩ, mo┐esz i╢µ
kiedy chcesz - oczywi╢cie
Najwa┐niejsze, ┐e odmawiasz

Najwa┐niejsze, ┐e zabraniasz
BΩdziesz sob▒, jasne, chod╝
zawsze tak - bezmy╢lnie
Najwa┐niejsze, ┐e os│aniasz

Choµ to nie jest wa┐ne
bez u╢miechu, bez wahania
Mo┐na i╢µ, mo┐na staµ
Oczywi╢cie i bezmy╢lnie
bez uwagi, bez os│ony
zawsze nie, tak
Czasem kochasz sob▒
je╢li chcesz - oczywi╢cie






Wiersz




Wiesz, chcia│em napisaµ wiersz, wiesz?
W wierszu rymy te┐ kochaj▒ wiersz, wiesz?
Chcia│em ukryµ siΩ, mia│em wiersz, czy to wiesz?
Upiµ te┐ chcia│em wiersz, ten wiersz
Pi│ i ja te┐, lecz wiersz wyrwa│ siΩ, wierz
W przestrze± po s│owa, pijane lecz wierz mu, prawdziwy by│ wiersz
Wierzga│y i puszy│y siΩ, szy│y sznurem wersy wiersza
Szalone i g│upie a wiesz, ┐e winny by│ wiersz
Tylko wiersz, chocia┐ je╢li chcesz, zreszt▒... wiesz.
Przenosi│ szczyty p│ochliwych marze±, wiersz, wierz
Odszuka│ resztΩ wierze± i poszczu│ star▒ wiarΩ te┐, ten wiersz

Choµ wierz i inny by│ wiersz, inne s│owa inaczej pijane, choµ pijane te┐
C≤┐ przyszed│ ju┐ jego kres, wiesz
Nadszed│ wiersz pe│ny, czysty i szczery, jemu wierz
To wiersz o..., zreszt▒ ty to wszystko ju┐ wiesz
Po wierszu przyjdzie kres bezkresu, proszΩ wierz
Wiersz, czy tego chcesz czy nie, za╢nie te┐
Co chcia│by daµ ci wiersz? Chcia│by daµ ci ╢miech
SzczΩ╢cie i lekko╢µ puchu, gdzie? Wiesz, wierz - wiesz
Ten wiersz ju┐ zasn▒│ te┐.

I.VII.98








Co mnie pali?



Nie wiem, do cholery nie wiem.

Czy to, ┐e zniszczy│em po raz kolejny oddech?
A mo┐e to, ┐e zniszczΩ nastΩpny?
»ycie nie jest takie proste kiedy nie jest siΩ prostym.
Lub kiedy jest siΩ prostym, my╢l▒c, ┐e tak nie jest.
Pisz▒c taki w│a╢nie jestem, krzywy.
Prosty inaczej.
A co z nami? Zapytasz.
PieprzΩ was, bo wy pieprzy│y╢cie mnie przez ca│e ┐ycie.
My╢lisz, ┐e nie potrafiΩ?
Umiem pieprzyµ, w ko±cu dziΩki wam siΩ tego nauczy│em.
Pieprzy│em wszystko, pieprzΩ - pieprzΩ wszystko.
Teraz przysz│a kolej na was, spieprzajcie!
I we╝cie ze sob▒ to wszystko z czym przysz│y╢cie.
Zabierajcie, no ju┐!
Spieprzajcie marzenia.
Nie ogl▒dajcie siΩ na mnie.
Mnie ju┐ tu nie ma.

26. V. 1999





Aby przeczytaµ komentarze juror≤w dotycz▒ce powy┐szych tekst≤w, nale┐y klikn▒µ tutaj.

Teksty pochodz▒ ze strony 5000s│≤w.
Prawa autor≤w wszystkich tekst≤w na stronach 5000s│≤w zastrze┐one (kopiowanie, publikacja, publiczne odczyty w ca│o╢ci lub fragmentach tylko za zgod▒ autor≤w)


Czas utworzenia pliku: ╢roda, 13 pa╝dziernika 1999 roku. Godzina 16:02:46.