Alfred Wellington Purdy

KWIETNIOWY COLLAGE

Skleilem juz kiedys kolaz z Irvingiem Laytonem
nie byla to tylko semantyczna akwarela slow
weszlismy do tego samego Kosciola
ktorego witraze rozszczepialy swiatlo
wedlug sobie tylko znanych praw (co dobrze widac na stelazu)
ale to juz historia -
Dzis wybieram sie do lasu Purdego i Barana
gdzie dwa przypadkowe drzewa
rosnace na zupelnie roznych kontynentach
dojrzewaja podobnym rytmem kolyszacych slow -
zatem nie przeszkadzajmy im:
Pien
wedlug Alfreda Purdy (tlum. W. Kontewicz)
To sa moje dzieci
a tamte to moje wnuki
one maja zielone wlosy
i sa zdrowe jak konar z mojego konara
Kiedy przychodzi deszcz pija z nieba
jestem ich ojcem i dziadem
jestem ich przeszloscia
ich pamiec jest moim tysiacem lat
wiosennego zakwitania i oczekiwania na nich

Czterysta cieniutkich sloi wstecz
liczonych w moim ciele
rozpetal sie ogromny pozar
dotknal mnie i swiecilem jak pochodnia
blekitnym ogniem z nieba
ktore bylo tak blisko
a ja syczalem i mdlalem
zanim przyszedl deszcz
Trzysta piecdziesiat sloi wstecz
nie bylo zadnych opadow deszczu
poprzez wiele wegetacyjnych lat
w koncu kiedy spadl
slyszalem jak caly las rozmawial
Tak bardzo dawno temu
ze trudno zapamietac
zwierzeta z dlugimi szyjami zjadaly mnie
by pozniej byc pokarmem dla innych olbrzymich szczek
wszyscy zjadali wszystkich
i zastanawialem sie czy zycie to tylko zzeranie sie wzajemne
Pozniej przylecialy ptaki
ale jakies takie dziwne protodaktyle
z ogromnymi wlochatymi skrzydlami
bijacymi mnie i wylamujacymi moje galezie
i one takze zamienily sie w drobniutkie niebieskie
i pomaranczowe i zielone i zolte
male sloneczka spiace w mojej koronie

Pamietam to wszystko jak sen
kiedy wszyscy snilismy
tak jakbym byl stara powtarzana historia
raz powiedziana i zapamietana
A teraz moje zielone drzewa
madrze rosna w rownych rzedach
czesc z nich kocha cien inna czesc slonce
jeszcze inne sa powykrecane
ale one wyprostuja sie trzeba dac im troche czasu
(jedno z nich rosnie duzo wolniej
a ja mam slabosc do niego)
Tamte male sa zupelnie inne
ich zielone wlosy blyszcza
podnosza swoje ciala w swietle
pochylaja sie w deszczu i poruszaja unisono
do zagubionego-zapamietanego miejsca
z ktorego przyszlismy tak jak pytanie
jak pytanie i odpowiedz
ktorych nie pamieta teraz nikt
nikt nie moze pamietac...

Filozofia drzewa
wedlug Jozefa Barana

to nieprawda ze jestem uwiezione

swiadomie wyrzekam sie
miliona zbednych ruchow
niegodnych filozofa
po coz rozpraszac energie
skoro zna sie swoje miejsce na ziemi
w nim trwadniejac trwam

jestem cale niebopiennym
aktem strzelistym woli
daze prosto do wytyczonego
celu
skupiajac sie wokol idei
pnia

oto napinam muskuly
slojow biorac z ziemi soki i
dojrzewaja we mnie owoce
wypuszczam oddech:
odpadaja liscie od galezi

jestem mistrzem cierpliwosci
wiem ze do wolnosci
dojrzewa sie powoli powoli
a kiedy sie ja osiagnie
jest sie wolnym od
wszelkiej dowolnosci
zdanym tylko na siebie

a nade mna pode mna dokola
przemykaja z miejsca na miejsce
targane niepokojem
ptaki obloki ludzie
bo wciaz nie wiedza
na czym stoja



Etobicoke, kwiecien '99








Tekst pochodzi ze strony http://www.5000slow.w3.pl.
Prawa autora tekstu zastrze┐one