Cz│owiek

John by│ ksiΩgowym. By│ dosyµ dobrym ksiΩgowym i cieszy│ siΩ opini▒ solidnego pracownika w firmie Morgans&son.. A firma ta, te┐ nie by│a pierwsz▒ lepsz▒ firm▒. By│a solidna. Tacy te┐ musieli byµ jej pracownicy. Na li╢cie najwiΩkszych firm rachunkowych w Portland zajmowa│a trzynast▒ pozycjΩ i mia│a w tym roku szansΩ, wspi▒µ siΩ nawet wy┐ej. John w skryto╢ci ducha te┐ liczy│ na awans, dotychczas nie mia│ szczΩ╢cia i w wieku 48 lat nadal by│ tylko ksiΩgowym, nie g│≤wnym, nie samodzielnym, a po prostu zwyk│ym ksiΩgowym. John w og≤le nie mia│ zbyt du┐o szczΩ╢cia. Na pocz▒tku wini│ za to swoje nazwisko, nazywaj▒c siΩ John Smith ciΩ┐ko jest siΩ wyr≤┐niµ z t│umu. Potem win▒ za wszystkie swoje niepowodzenia zacz▒│ obarczaµ ┐onΩ û BarbarΩ.

To ma│┐e±stwo zapowiada│o siΩ wspaniale. On m│ody, przystojny, obiecuj▒cy ksiΩgowy z widokami na doskona│▒ posadΩ, ona urocza i u╢miechniΩta dziewczyna prosto po collegu. Pierwsze dwa lata up│ynΩ│y w i╢cie sielskiej atmosferze. NastΩpne dwa r≤wnie┐ jeszcze nie zapowiada│y niczego z│ego, co prawda John nie dosta│ swojej wymarzonej posady w najwiΩkszej firmie w Portland, ale zosta│ przyjΩty do m│odej i dynamicznie rozwijaj▒cej siΩ firmy Morgans&son i mia│ widoki na niez│▒ karierΩ. W pi▒tym roku ich ma│┐e±stwa, atmosfera domowa zdecydowanie siΩ pogorszy│a. Okaza│o siΩ, ┐e John nie mo┐e mieµ dzieci, a z jego kariery coraz bardziej pozostawa│y jedynie widoki. Oddalali siΩ od siebie coraz bardziej. Johna bez reszty zaczΩ│a poch│aniaµ praca, Barbara za╢ ca│y sw≤j czas po╢wiΩca│a przydomowemu ogr≤dkowi i partyjkom bryd┐a w kobiecym klubie na s▒siedniej ulicy.

To, ┐e nie nawi▒za│a przez ten czas ┐adnego romansu i nie opu╢ci│a Johna, nale┐y przypisaµ dw≤m zmianom jakie zasz│y w jej ┐yciu. Po tych latach ma│┐e±stwa coraz mniej przypomina│a tΩ roze╢mian▒ dziewczynΩ sprzed lat. Przyty│a. Przyty│a do╢µ du┐o, powiedzmy, ┐e podwoi│a swoj▒ wagΩ z przed ╢lubu. Ale chyba wa┐niejsz▒ zmian▒ by│a ta, kt≤rej na pierwszy rzut oka nie by│o widaµ, sta│a siΩ zgorzknia│▒, wiecznie z czego╢ nie zadowolon▒ tyrank▒.

John r≤wnie┐ siΩ zmieni│. Praca zajmowa│a ca│y jego czas, by│a oaz▒ spokoju, gdzie wszystko mia│o sw≤j z g≤ry ustalony porz▒dek. Dom by│ nieuniknion▒ konieczno╢ci▒. Pogodzi│ siΩ ze sob▒ i ze swoim losem, kt≤ry skazywa│ go na przeciΩtno╢µ.

Wszystko to p│ynΩ│o swoim ustalonym trybem, a┐ do czterdziestych ≤smych urodzin Johna. Po serniku na zimno w r≤wnie zimnym towarzystwie Barbary, John jak zwykle wyszed│ z domu do pracy. Mieszkali z Barbar▒ na przedmie╢ciach Portland i do pracy doje┐d┐a│ poci▒giem. Biegn▒c przez halΩ dworca w kierunku peron≤w potr▒ci│ LuizΩ. John oczywi╢cie nie wiedzia│, ┐e to Luiza, kiedy j▒ potr▒ca│. Upad│a, rozsypuj▒c ksi▒┐ki, kt≤re nios│a pod pach▒. John wiedzia│ ju┐, ┐e sp≤╝ni siΩ do pracy, godz▒c siΩ z losem, pochyli│ siΩ by pom≤c wstaµ nieznajomej. By│o mu naprawdΩ przykro, ┐e w tak brutalny spos≤b obszed│ siΩ z t▒ dziewczyn▒. Pochyli│ siΩ by pom≤c jej wstaµ, zacz▒│ j▒ przepraszaµ m≤wi▒c, ┐e to jego wina, ┐e nie powinien uskuteczniaµ dzikich gonitw po dworcowych halach i ma nadziejΩ, i┐ niesta│a siΩ jej ┐adna krzywda. M≤wi▒c to, John uwa┐niej przyjrza│ siΩ owej nieznajomej poznanej w pechowych okoliczno╢ciach. By│a do╢µ │adn▒, drobn▒ blondynk▒ tu┐ po czterdziestce o mi│ym u╢miechu i oczach w kt≤rych mo┐na by│o uton▒µ.

Co te┐ Johnemu siΩ przytrafi│o. John zakocha│ siΩ. Zakocha│ siΩ z wzajemno╢ci▒. Zacz▒│ siΩ nowy okres w jego ┐yciu. Ju┐ nie zostawa│ w pracy wiΩcej ni┐ to konieczne, ma│o t nie m≤g│ siΩ doczekaµ jej ko±ca. Bieg│ wtedy jak najprΩdzej do biblioteki, gdzie pracowa│a Luiza i razem z ni▒ szli gdzie╢ na miasto. John ze zdziwieniem odkrywa│ atrakcjΩ, kt≤re mo┐e zaofiarowaµ wielkie miasto, chodzili do teatr≤w, kin, spΩdzali urocze wieczory w knajpkach i d│ugie godziny na spacerach po parku lub nad morzem. John zn≤w pokocha│ ┐ycie.

By│ tylko jeden problem, Barbara. Widz▒c zmianΩ w jego zachowaniu i wiedziona kobiecym instynktem, szybko zrozumia│a sytuacjΩ. Z pocz▒tku my╢la│a, ┐e to mo┐e przelotny romansik, kt≤ry potrwa miesi▒c, g≤ra p≤│ roku i wszystko wr≤ci do normy. Lecz, gdy po roku John zacz▒│ wspominaµ o rozpoczΩciu ┐ycia od nowa u boku Luizy, kategorycznie o╢wiadczy│a by wybi│ sobie te fanaberie z g│owy. Ona w ┐adnym wypadku rozwodu mu nie da. Nie po to mΩczy│a siΩ z nim, fajt│ap▒, ca│e ┐ycie, by na stare lata wystawi│ j▒ na po╢miewisko i uciek│ z jak▒╢ lafirynd▒. Widz▒c, ┐e John nie ma zamiaru zerwaµ romansu, sta│a siΩ jeszcze bardziej z│o╢liwa, nie ominΩ│a ┐adnej sposobno╢ci by mu dokuczyµ. O Luizie za╢, nigdy nie m≤wi│a inaczej ni┐ :öta ma│paö, ôten kocmo│uchö...

W Johnie zaczΩ│a powoli dojrzewaµ my╢l, by ma│┐e±stwo z Barbar▒ rozwi▒zaµ w inny spos≤b. Zaczyna│ byµ zdesperowany, dalsze ┐ycie z Barbar▒ by│oby udrΩk▒ ponad jego si│y, zgody na rozw≤d za╢ nie m≤g│ od niej uzyskaµ.

D│ugo my╢la│ nad sposobem pozbycia siΩ ┐ony. Mia│ r≤┐ne pomys│y, lepsze, gorsze, a┐ w ko±cu postanowi│ zastosowaµ najprostszy, a przez to genialny w jego rozumowaniu. Upozorowaµ w│amanie. Tak te┐ zrobi│.

Od dawna ju┐ nie sypiali z Barbar▒ w tej samej sypialni. Sypialnia Barbary by│a na dole, okna jej wychodzi│y na ukochany ogr≤dek, co gwarantowa│o ciszΩ i spok≤j. John za╢, sypia│ na piΩtrze od strony ulicy, nie dlatego ┐e akurat lubi│ by budzi│a go co ranna krz▒tanina, ale po prostu Barbara nie da│a mu wyboru, zajmuj▒c sypialniΩ na parterze. To u│atwia│o jego plan. Owego dnia, kiedy postanowi│ rozwi▒zaµ problem swojego ┐ycia, Barbara sz│a na partyjkΩ bryd┐a do kole┐anek. Wr≤ci│a ko│o jedenastej, jak zwykle lekko podchmielona, rozebra│a siΩ i posz│a spaµ. John nie m≤g│ zasn▒µ, postanowi│ wcze╢niej, ┐e najlepsz▒ por▒ na zabicie Barbary bΩdzie czwarta nad ranem. O tej porze ma miejsce wiΩkszo╢µ w│ama±, co doda naturalno╢ci jego przedsiΩwziΩciu. O czwartej rano zachowuj▒c najwy┐sz▒ ostro┐no╢µ, skierowa│ swe kroki do sypialni Barbary. Stoj▒c u wezg│owia jej │≤┐ka z wcze╢niej kupionym rewolwerem w d│oni, d│ugo siΩ waha│. Przelatywa│o mu przed oczami ca│e ich wsp≤lne ┐ycie, w ko±cu siΩ zdecydowa│ û ôTo tak┐e dla twojego dobraö û pomy╢la│ i poci▒gn▒│ za spust.

Inspektor, kt≤ry przyjecha│ na miejsce zdarzenia, wys│ucha│ relacji Johna relacjonuj▒cej przebieg nocnych wypadk≤w. Po│o┐y│ siΩ do │≤┐ka dosyµ wcze╢nie tego dnia i nie s│ysza│, o kt≤rej wr≤ci│a ┐ona. Spa│ gdy obudzi│ go jej krzyk, a potem pad│ strza│. Zerwa│ siΩ z │≤┐ka i pobieg│ do pokoju Barbary. Dostrzeg│ tylko jaki╢ czarny cie± w ogrodzie przez otwarte okno, nastΩpnie zobaczy│ swoj▒ ┐onΩ le┐▒c▒ na │≤┐ku w ka│u┐y krwi. Zawiadomi│ natychmiast policjΩ i pogotowie.

Inspektor wyrazi│ swoje g│Ωbokie wsp≤│czucie z powodu tragedii, poprosi│ jednak Johna by nigdzie nie wyje┐d┐a│ przez najbli┐szy czas, gdy┐ mo┐e byµ pomocny w ╢ledztwie.

Faktycznie po dw≤ch dniach poprosi│ Johna o przyjazd na posterunek.

-Powiedzia│ mi pan, ┐e obudzi│ pana krzyk ┐ony, a potem pad│ strza│, czy jest pan pewien tego? û Zapyta│ inspektor.

-Tak, g│os ┐ony rozpozna│bym wszΩdzie, najpierw krzyknΩ│a, prawdopodobnie dostrzegaj▒c w│amywacza, a on spanikowa│ i strzeli│ . û Odpowiedzia│ John. û Tym bardziej, ┐e zaraz potem rzuci│ siΩ do ucieczki, to by│ pewnie amator.

-Tak to by│ amator. û Potwierdzi│ inspektor û I do tego pechowiec.

- Jak to pechowiec? û Zdziwi│ siΩ John û Czy┐by policja ju┐ go ujΩ│a ?

- Mo┐na tak powiedzieµ û Potwierdzi│ inspektor û Czy wie pan, ┐e prawdziw▒ przyczyn▒ ╢mierci pana ┐ony by│ atak serca ? Nast▒pi│ on oko│o p≤│nocy, ciΩ┐ko by│oby jej krzyczeµ cztery godziny p≤╝niej, nie s▒dzi pan û pechowcze ?

John powoli osun▒│ siΩ na krzes│o, tak jak s▒dzi│ prawdziwym powodem jego niepowodze± ┐yciowych by│a jego ┐ona.






Tekst pochodzi ze strony http://www.5000slow.w3.pl.
Prawa autora tekst≤w zastrze┐one