Bartosz Jasi±ski mieszka w SwarzΩdzu ko│o Poznania. Ma 20 lat i uczy siΩ w studium pomaturalnym w Poznaniu. Nale┐y te┐ do Klubu Literackiego w Centrum Kultury "Zamek" w tym┐e mie╢cie. Adres autora: yaho@polbox.com.
Mi│o mi "donie╢µ", ┐e Bartosz zdoby│ I wyr≤┐nienie w og≤lnopolskim konkursie poetyckim o nagrodΩ
"Milowego s│upa" w Koninie ( w grudniu 98).
Na drugi dzie±
po wygnaniu
po cichu
┐eby B≤g nie us│ysza│
wr≤ci│a Ewa do raju
Odnalaz│a drzewko
p│acz▒c
przywi▒zywa│a ogryzek
do ga│▒zki
wierz▒c
┐e to co╢ zmieni
Adam w krzakach
trzyma│ kciuki.
Panie poeta
czym pan siΩ r≤┐ni
ode mnie ?
Zapyta│ ┐ulik
spod budki z piwem
k│ad▒c mi rΩkΩ
na ramieniu
Tak w zasadzie
to niczym
odpowiedzia│em
odwzajemniaj╣c gest
Mo┐e tylko serce
Moje to takie
jak na rysunku
przedszkolaka
a twoje
to p≤│ kilo
czerwonego
pulsuj▒cego
miΩsa...
Anio│y dla zabawy
zabijaj▒ ludzi
Upychaj▒ ich bezw│adne cia│a
w drewnianych foremkach trumien
lepi▒ babki
w piaskownicy cmentarza
Ukrzy┐owanie
op≤╝nia│o siΩ
Jezus nerwowo
gra│ palcami
na blaszanej tabliczce INRI
┐o│nierze biegli po gwo╝dzie
Wr≤cili
Cholera
sprzedawca gwo╝dzi
zamkn▒│ dzi╢ wcze╢niej
Nic nie poradzimy
Panie Chrystus
przykro nam bardzo...
Czekajcie
Krzykn▒│em wtedy
wyjmuj▒c z kieszeni
gar╢µ gwo╝dzi.
MΩtne oczy okien
patrz▒ na czarn▒ bliznΩ ulicy
Co wiecz≤r
chore ┐o│▒dki kamienic
wymiotuj▒ zdegenerowan▒ substancj▒
przez ╢mierdz▒ce usta bram
Rankiem
zmΩczone powieki zas│on
broni▒ dostΩpu
do zapyzia│ego m≤zgu mieszkania
Prze│ykami klatek schodowych
wracaj▒ do swych kom≤rek
tworz▒c tkankΩ kaca
Na pocz▒tku
nie mieli si│y unie╢µ rΩki
i wieczny odpoczynek
nie przechodzi│ przez gard│o
Nie potrafili zast▒piµ
s│owa jest
s│owem by│
a ╢wiΩtej pamiΩci
znaczy│o tyle co martwy
Na pocz▒tku
m≤wi▒c idziemy na gr≤b
my╢leli o cz│owieku
Nim siΩ spostrzegli
rΩce sta│y siΩ lekkie
a wieczny odpoczynek
u│o┐y│ siΩ w wierszyk
Nauczyli siΩ wzorowo odmieniaµ
s│owo byµ
Zanim siΩ spostrzegli
m≤wi▒c idziemy na gr≤b
my╢leli o kamieniu
Konserwy strasznie ╢mierdzia│y
Wezwano lekarzy by stwierdzili
czy nie s╣ zepsute
Nie by│y
To przez ten upa│
Taki dra┐ni▒cy i nieprzyjemny zapach
Etiopskie dzieci
mog│y je╢µ spokojnie...
Najnormalniej jak tylko mo┐na
Jezus zaspa│
na koniec ╢wiata
Nie s│ysza│ budzika
i krz▒tania w kuchni
Na wczorajszy mecz
czeka│ od bardzo dawna
Krzykn▒│ na matkΩ
ods│aniaj▒c▒ ┐aluzje
Wstawaj leniu
Ojciec dawno w pracy
Wsta│
ogoli│ siΩ
zjad│ owsiankΩ
i chleb z d┐emem
Pospiesz siΩ
autobus nie bΩdzie
na ciebie czeka│
Kozaki
ko┐uch
szal
rΩkawice
Dlaczego koniec ╢wiata
akurat w zimie
Schowa│ drugie ╢niadanie
Poczekaj
jeszcze czapka
Aha i powiedz ojcu
┐e dzwonili z nieba
Prosz▒ ┐eby siΩ tak nie rozczula│
bo zaczyna brakowaµ miejsc...
Kamienica
Ufundowana
zaprojektowana
wybudowana
Styl w│oski
zabytek zerowy
historia narodu
ªlina w k▒cikach ust
i wy│upiasto╢µ oczu
│ysego przewodnika
zdradza szczyt egzaltacji
Przepraszam ...
Pytaj synku
m≤wi wycieraj▒c chusteczk▒ czo│o
Jak do historii tej kamienicy
ma siΩ
smr≤d szczyn
wsi▒kniΩtych
w jej drewniane schody ?...
Czy chorego na raka
mo┐na nazwaµ kalek▒ ?
Przecie┐ nie je╝dzi na w≤zku
walcz▒c z ka┐dym krawΩ┐nikiem
nie zdradza siΩ z drewnian▒ nog▒
wchodz▒c po schodach
ani nie klnie na wiatr
kt≤ry pomacha│ chor▒giewk▒
pustego rΩkawa
Nie trzeba go omijaµ
jak ╢lepca z bia│▒ lask▒
a brak w│os≤w
mo┐na usprawiedliwiµ mod▒
Choremu na raka
nie ustΩpuje siΩ miejsca w tramwaju
nie wydaje zni┐ek do kina
nie sprzedaje mleka bez kolejki
Choremu na raka
╢piewa siΩ sto lat
┐yczy du┐o zdrowia
m≤wi do widzenia
i czyta horoskop
Idziemy razem
Ja co r≤┐
zostajΩ w tyle
wpatruj▒c siΩ w kolorowe
witryny chwil
Potem biegnΩ
Wyci▒ga rΩkΩ
wcale ciΩ nie odwracaj▒c
PodajΩ swoj▒
jak w sztafecie
Na pytanie dok▒d idziemy
milczy
»ycie jest
cholernie ma│om≤wne .
Marzenia dzieci
niszczone
z nie╢wiadom▒ premedytacj▒
usychaj▒
jak kwiat w doniczce
kt≤rego uratowa│aby kropla
z konewki wyobra╝ni
To nie Miko│aj
to ojciec
w stroju po┐yczonym od s▒siada
i brod▒ z waty
To nie z│a wied╝ma
to s▒siadka
puka│a wieczorem w ╢cianΩ
bo nie chcia│e╢ zasn▒µ
I to nie krasnoludki
to babcia
i jej kolejna noc
bez zmru┐enia oka
A je╢li chodzi o lustro...
Nie !
Nigdy go nie dotknΩ !
Zawsze bΩdΩ wierzy│
w ╢wiat po jego drugiej stronie.
MΩtne oczy okien
patrz▒ na czarn▒ bliznΩ ulicy
Co wiecz≤r
chore ┐o│▒dki kamienic
wymiotuj▒ zdegenerowan▒ substancj▒
przez ╢mierdz▒ce usta bram
Rankiem
zmΩczone powieki zas│on
broni▒ dostΩpu
do zapyzia│ego m≤zgu mieszkania
Prze│ykami klatek schodowych
wracaj▒ do swych kom≤rek
tworz▒c tkankΩ kaca
Le┐Ω
a oni rΩce
Kto powiedzia│
┐e chcΩ wstaµ ?
Le┐Ω
To nic
┐e na chodniku
w centrum miasta
Id╝cie sobie
Tak jest mi dobrze...
Najgorzej
kiedy otworzΩ oczy
i pierwsza my╢l to zasn▒µ
Najgorzej
gdy zrobiΩ pierwszy krok
i pierwsza my╢l to stan▒µ
Najgorzej
gdy powiem pierwsze s│owo
i pierwsza my╢l
zamilkn▒µ
A co
kiedy zamykam oczy
a zasn▒µ nie da rady ?
Co
kiedy mogΩ i╢µ
a nie wiadomo dok▒d ?
Co
kiedy m≤wiµ chcΩ
a nie wiadomo o czym ?
Silne paluchy wskaz≤wek
po zimnej posadzce dnia
za w│osy mnie wlok▒...
Odchodzimy od zmys│≤w
odchodzimy od siebie
Ju┐ dzie± nie ten sam
i noc ca│kiem inna
Ostatnie spojrzenie
znikasz za zakrΩtem
Zanurzam siΩ w ciemno╢µ
nurkujΩ w noc miasta
DryfujΩ na rozgwie┐d┐onej
tafli neon≤w
Czo│gam siΩ
przez ciemny tunel
nocy
Mundur pi┐amy
mokry od ka│u┐
potu
Kapral ksiΩ┐yc
znΩca siΩ
latark▒ po oczach
Z po╢cielowych zasp
nocnego poligonu
dezerterujΩ do kuchni
Wycie±czony
budzΩ siΩ na bia│ym blacie sto│u
zamkniΩty
w koszarach dnia...
Przywie╝li towar
kolejka ╢lini siΩ
na miΩso
Nie mog▒ca pohamowaµ siΩ ekspedientka
│apczywie zostawia ╢lady szminki
na kie│basianym flaku
MiΩsiste d│onie
graj▒ preludium e-moll Chopina
Co chwila wyrywany jest jeden palec
a┐ do ostatniego d╝wiΩku
Potem cisza
i niecierpliwe tupanie klient≤w
Sklep miΩsny
estetycznie zaspokaja
nasz zwierzΩcy instynkt
Ta ╢mierµ wy╢niona
to wisieµ w pokoju
kiedy przyjd▒ z pracy
z listem cudownie
wpl▒tanym miΩdzy palce
i radiem graj▒cym
marsza ┐a│obnego
Bardzo w to wierzy│
odpychaj▒c sto│ek
Kiedy przyszli
le┐a│ na pod│odze
w pozycji skaza±ca
b│agaj▒cego o lito╢µ
Z sufitu grozi│ palec
urwanego sznura
Nie znale╝li listu
kt≤ry wpad│ pod szafΩ
a radio gra│o
odΩ do rado╢ci
Z│o╢liwo╢µ rzeczy martwych
jest czasem bezczelna...
Tw≤j u╢miech
gasn▒│ powoli
Jak zmiΩta kartka papieru
przechodzi│
w obojΩtno╢µ
ostatnim p≤│cieniem
PamiΩtaj
P│acz gdy pada deszcz
wtedy nie widaµ...
W│a╢nie jad│ obiad
kiedy zgas│o ╢wiat│o
ªwieczki s▒ w szufladzie
zawo│a│a Maryja
z drugiego pokoju
ªwieczki ... ╢wieczki
Przy ╢wieczkach d│ugo nie poci▒gn▒ ...
Synu
Biegnij do sklepu po ┐ar≤wkΩ
Powiedz ┐e chcesz najsilniejsz▒
Tak▒
┐eby ogrza│a jak najwiΩcej
ludzi
I proszΩ ciΩ
pospiesz siΩ ...
Ods│oni│ firankΩ
Z niepokojem patrz▒c
w ciemno╢µ za oknem
szepn▒│
Jeszcze trochΩ ...
Jeszcze trochΩ wytrzymajcie ...
Co wiecz≤r
przychodz▒ na stacjΩ
czekaj▒c na poci▒g
kt≤ry nie nadje┐d┐a
Jedni
siedz▒ na baga┐u do╢wiadcze±
Drudzy
z ma│ymi tobo│kami
ciΩ┐szymi od o│owiu
Patrz▒ na horyzont szyn
po│▒czeni my╢l▒
wyrwaµ siΩ z tej dziury...
Niedoczekawszy siΩ
znikaj▒ rankiem
wiem jednak
┐e spotkam ich znowu
Stacja »YCIE
Dziura jakich ma│o...
Co wiecz≤r
przychodz▒ na stacjΩ
czekaj▒c na poci▒g
kt≤ry nie nadje┐d┐a
Jedni
siedz▒ na baga┐u do╢wiadcze±
Drudzy
z ma│ymi tobo│kami
ciΩ┐szymi od o│owiu
Patrz▒ na horyzont szyn
po│▒czeni my╢l▒
wyrwaµ siΩ z tej dziury...
Niedoczekawszy siΩ
znikaj▒ rankiem
wiem jednak
┐e spotkam ich znowu
Stacja »YCIE
Dziura jakich ma│o...
Codzienna dializa
oczyszcza bloki
Rano
zaspane bakterie
w czerwonych krwinkach
autobus≤w
napΩdzaj▒ organizm
miasta
Ty tak dos│ownie
przesz│a╢ przez tunel
dziel▒cy ┐ycie od ╢mierci
Le┐▒c w agonii
widzia│a╢ ╢wiat│o
na jego ko±cu
bli┐ej i bli┐ej
Czy to ju┐ raj ?
Nie
To flesze paparazzi
Czeka│a╢ z niepokojem
A kiedy w szpitalu
lekarz bezradnie pokiwa│ g│ow▒
u╢miechnΩ│a╢ siΩ
odetchnΩ│a╢ resztk▒ ziemsko╢ci
poszybowa│a╢ wysoko
Dodi nie lubi
kiedy siΩ sp≤╝niasz na randkΩ
Konserwy strasznie ╢mierdzia│y
Wezwano lekarzy by stwierdzili
czy nie s▒ zepsute
Nie by│y
To przez ten upa│
Taki dra┐ni▒cy i nieprzyjemny zapach
Etiopskie dzieci
mog│y je╢µ spokojnie...
Na r≤wnowagΩ psychiczn▒
nie mamy wp│ywu sami
Zale┐y ona od drugiego cz│owieka
kt≤ry siedzi na drugim ko±cu
hu╢tawki
i trzyma poziom
Ludzie z psychicznym zachwianiem
siedz▒ samotnie na hu╢tawce
i ze │zami w oczach rozgl▒daj▒ siΩ
szukaj▒c kogo╢
kto usi▒dzie na przeciwko
i uniesie ich w g≤rΩ
Na zapleczu miΩsnego
rze╝nik z siekier▒
i wieprze
Kiedy╢ wi▒za│ powieki
┐eby zabijaµ
bez zmru┐enia oka
Teraz zarzyna gwi┐d┐▒c
kaczuszkΩ i maki
Na ╢cianie
fragment z Pisma ªwiΩtego
jak Jezus pozwoli│
zabiµ baranka
Por▒bane wieprze
w zardzewia│ej kadzi
Kupujcie soczyste par≤wki !
Kupujcie soczyste par≤wki !
Nad podrapanym niebem sufitu
dynda
s│o±ce ┐ar≤wki
Skr≤cona wersja doby
regulowana pr▒dem zmiennym
»ar≤wka jak s│o±ce
ga╢nie pozornie
zachodz▒c w naszym pokoju
wschodzi w czyim╢ oknie
na drugiej p≤│kuli miasta
Na skwarnym placu zabaw dnia
wszystko jak na d│oni
Staruszek grochem
go│Ωbie karmi
gruby ch│opiec leniwie
┐uje kie│basian▒ bu│Ω
za rogiem kto╢ umiera na serce
Skwiercz▒cy miejski krajobraz
podgrzewany na patelni
sierpniowej ulicy
Martwe kamienice
z szeroko otwartymi ustami bram
wykrwawi│y siΩ z ludzi
Stoj▒ blade
w anemicznym kurzu
Wieczorem wraca kr▒┐enie
powoli
krwinki lokator≤w
o┐ywiaj▒ obumar│e kom≤rki mieszka±
tu i ≤wdzie mrugaj▒c powiekami zas│on
Staruszek w zatΩch│ym mieszkaniu
groch przebiera
Zdrowa╢ Mario!
Zdrowa╢ Mario!
Nabrzmia│e zaduchem policzki
kamienicznych podw≤rzy
strzeg▒ tajemnicy
Rankiem
jak gdyby nigdy nic
odgrzewaj▒ siΩ pierogi leniwego miasta
Si│a bezw│adno╢ci
atakuje w poniedzia│ki
Droczy siΩ z g│owami
pasa┐er≤w
╢pi▒cych przy ko│ysance
kasownika
Sp≤│dzielnia »ycie
czynna ca│▒ dobΩ
Rankiem z dusz▒ na ramieniu
czy nie zabraknie
albo
mo┐e chocia┐ dzisiaj
bΩd▒ puste p≤│ki
Towar jest zawsze
Zapraszamy zapraszamy
krzyczy w│a╢ciciel
patrz▒c przez tr≤jk▒tn▒ dziurΩ
od klucza
Ka┐dy bezb│Ωdnie
odnajduje swoj▒ p≤│kΩ
Kilo smutku
p≤│ litra │ez
szczypta u╢miechu
Smutek le┐y najni┐ej
codzienne schylanie
│amie w krzy┐u
Duma w kostkach
na samej g≤rze
trzeba zadzieraµ nosa
i stawaµ na palcach
Ach gdyby tak mo┐na
oszukaµ sp≤│dzielniΩ »ycie
o kilka drobnych
chwil
Nic z tego
Szybciej panie
Kolejka czeka...
Szpitalne pora┐ki
owiniΩte w prze╢cierad│a
nie kaszl▒
nie prosz▒ o szklankΩ wody
i nikt wok≤│ nich nie biega
Teraz ju┐ wiem
dlaczego szpital ma tyle piΩter
Im mniejsze nadzieje
tym mniejszy poziom
A┐ do cholernej piwnicy
z magazynem tekturowych but≤w
W karetce
w pi┐amie
Na w≤zku
w garniturze
A Pi│at w bia│ym fartuchu
myje rΩce...
Betonowe buty
wie±c≤w
topi▒ gr≤b
w plastykowej g│Ωbi
Wieczorem
jezioro cichnie
Pozostaje tylko
szklana tafla zniczy
i wypalone trzciny knot≤w
TΩtno ╢mierdz▒cej kamienicy
Praca serca
ukrytego labiryntem piwnic
zak│≤cana codzienn▒
arytmi▒ krok≤w
Skoki ci╢nienia
w skrzynkach na listy
W suterenie staruszka
w fioletowym kapeluszu
toczonym przez mole
czeka na mΩ┐a z wojny
Ch│opca
przynosz▒cego codziennie p≤│ chleba
pyta czy go nie widzia│...
Zastawili sid│a
Wpad│
Wrzucili do metalowej klatki
Nie opiera│ siΩ
Poddali elektrowstrz▒som
P│aka│
Dopiero na ko±cu
dotar│o do nich
O cholera
Z│apali╢my cz│owieka...
Te teksty pochodz▒ ze strony 5000s│≤w.
Prawa autora tekst≤w zastrze┐one