Bartek Czukiewski - teksty

Wypadek



Ten sierpniowy wiecz≤r by│ inny od wszystkich, zwiastowa│ bowiem zimΩ. S│o±ce nie grza│o ju┐ swoim czerwonym ciep│em, uciek│o za horyzont niepostrze┐enie i tajemniczo. Zimno na dworze kaza│o ludziom i╢µ do dom≤w, gdzie czeka│y na nich ciep│e kolacje. Ten wiecz≤r by│ smutny, ale prawdziwy, widziano, ┐e to ju┐ koniec lata, wakacji, wolno╢ci i przyg≤d, ┐e trzeba i╢µ do pracy, do szko│y, przywrzeµ do tego trybu ┐ycia na kolejnych dziesiΩµ miesiΩcy. Dzie± sko±czy│ siΩ przera┐aj▒co szybko, o sz≤stej. PiΩtna╢cie minut p≤╝niej ju┐ tylko bia│e smugi pary wydobywaj▒ce siΩ z czelu╢ci ludzkich p│uc by│y ╝r≤d│em ciep│a na ulicach miasta.
I w│a╢nie w ten szary wiecz≤r na jednym ze skrzy┐owa± tego miasta zdarzy│ siΩ wypadek. W rowie przy chodniku le┐a│y dwa samochody, jeden by│ zgnieciony do po│owy z przodu, drugi, w lepszym stanie, mia│ zniszczony ty│. Sanitariusze w bia│ych fartuchach krΩcili siΩ jak mr≤wki wok≤│ samochod≤w. Kt≤ry╢ z nich krzykn▒│:
- Dzwo±cie po stra┐! Trzeba bΩdzie ci▒µ karoseriΩ!
Kto╢ z k│Ωbi▒cych siΩ gapi≤w wyj▒│ zza pazuchy telefon kom≤rkowy i wykrΩci│ numer. Kierowca zmia┐d┐onego samochodu porusza│ konwulsyjnie kad│ubem cia│a. W nodze utkwi│a mu wgnieciona framuga drzwi, jeden z ludzi w bia│ych fartuchach wstrzykn▒│ mu minutΩ temu silny zastrzyk znieczulaj▒cy, ale ten najwyra╝niej nie pom≤g│.
Z drugiego samochodu dobiega│ krzyk, kwilenie ma│ego dziecka. Dziecko le┐a│o przy nogach martwej kobiety, ale tego nie mogli zobaczyµ ludzie k│Ωbi▒cy siΩ na zewn▒trz. Wysoki sanitariusz podbieg│, wzi▒│ dziecko na rΩce i zani≤s│ do karetki pogotowia.
Us│yszano syrenΩ, to by│a policja. Granatowy passat stan▒│ w poprzek drogi, wysz│o z niego dw≤ch dobrze zbudowanych funkcjonariuszy. Wy┐szy podbieg│ do miejsca wypadku, spojrza│ i mrucz▒c pod nosem: "Ale burdel..." wys│ucha│ zezna± naocznych ╢wiadk≤w wypadku. Drugi - ni┐szy, ale tΩ┐szy - podbieg│ od razu do stoj▒cych gapi≤w i kaza│ im zej╢µ z jezdni. Posypa│y siΩ przekle±stwa ludzi spragnionych widoku nieszczΩ╢cia, g│odnych czego╢ nowego i nag│ego. CzΩ╢µ ruszy│a do dom≤w, by wraz z odchodz▒cym dniem przej╢µ w niepamiΩµ, reszta zosta│a, czekaj▒c na co╢, mimo, ┐e nic ju┐ nie mia│o nast▒piµ.

* * *

Dwoje m│odych ludzi sz│o chodnikiem trzymaj▒c siΩ za rΩce. Mieli najwy┐ej po siedemna╢cie lat. Ch│opak mia│ ciemn▒, ╢niad▒ cerΩ i bystre br▒zowe oczy, nosi│ szare, sztruksowe spodnie, dziewczyna by│a blondynk▒, ale nie jedn▒ z tych g│upich, gadatliwych blondynek, by│a spokojna w ruchach i na twarzy, raczej nie rzuca│a siΩ w oczy, bardziej widoczna by│a jej srebrna torebka w stylu techno. Oboje byli ╢redniego wzrostu zwyk│ymi lud╝mi i gdyby spojrzeµ na nich z boku, zapamiΩta│oby siΩ w│a╢nie, ┐e to : "Ch│opak w szarych sztruksach i dziewczyna ze srebrn▒ torebk▒", nic wiΩcej.
Gdy podeszli bli┐ej, on przytuli│ j▒ mocniej i powiedzia│:
- Nie patrz na to.
Zakry│ jej oczy, ale ona odsunΩ│a jego rΩkΩ.
- Nie bojΩ siΩ, muszΩ to zobaczyµ.
PrzystanΩ│a, wbi│a w niego swoje wielkie, kasztanowe oczy, kt≤rym trudno by│o odm≤wiµ i wyszepta│a:
- ChcΩ to zobaczyµ.
Ch│opak spojrza│ na ni▒, i mimo, ┐e nie pozna│ w niej swojej dziewczyny, powiedzia│:
- Dobrze, chod╝my.
Podeszli bli┐ej, na tyle, na ile mo┐na by│o podej╢µ, by przyjrzeµ siΩ zmia┐d┐onemu samochodowi. Gdy wracali, byli podekscytowani. Ch│opak m≤wi│, ┐e ma│o krwi, opowiada│ o innych wypadkach, jakie widzia│, dziewczyna g│o╢no m≤wi│a ┐eby przesta│ i w ten spos≤b rozproszyli siΩ w powstaj▒cej mgle szybciej, ni┐ przyszli.

* * *
Stary cz│owiek obserwowa│ zdarzenie z balkonu swojego mieszkania. W rΩkach trzyma│ lornetkΩ pamiΩtaj▒c▒ jeszcze czasy, kiedy by│ my╢liwym w bia│ostockiem. Nie widzia│ zbyt wiele, ale po wstΩpnych oglΩdzinach miejsca zdarzenia doszed│ do wniosku, ┐e jednak kto╢ zgin▒│. Niewiele ponad minutΩ trwa│o, zanim zdecydowa│, ┐e p≤jdzie na d≤│ przyjrzeµ siΩ z bliska.
- Jadzia! - krzykn▒│.
- No?
- Daj mi tu kapcie!
Grub▒ kobietΩ o mocno sfatygowanym makija┐u bardzo zmΩczy│o zadanie wyznaczone przez mΩ┐a. Przybieg│a zdyszana, rzuci│a mu kapcie przed nogi i spyta│a:
- Grzaµ ci bigos, czy bitki?
Spojrza│ na ni▒ z niechΩci▒.
- Nic nie grzej. Nie wiem kiedy wr≤cΩ.
Wsun▒│ stopy w kapcie, wzi▒│ aparat fotograficzny i wyszed│ trzaskaj▒c wej╢ciowymi drzwiami. Na korytarzu zaczepi│ nog▒ o metalow▒ ramΩ, straci│ r≤wnowagΩ i upad│ maj▒c przed sob▒ jedynie schody prowadz▒ce w d≤│. Stary cz│owiek by│ ciΩ┐ki, niewiele wiΩc czasu minΩ│o do momentu, w kt≤rym jego g│owa zetknΩ│a siΩ z pod│og▒. SkrΩci│ kark nie m≤wi▒c ani s│owa wiΩcej.

31.08.98r.