Autor: W tej chwili mam 25 lat, studiuje na SGH w W-wie, pisze dalej wiersze, piosenki (kilka spiewanych na paru festiwalach studenckich) i ukladam mysli o zyciu... ale na to przyjdzie jeszcze czas... Kontakt z Micha│em: coral@is.com.pl.
Napisany w latach 1991-92 dla znajomych w Lowiczu (wyrazne odniesienia w "Od autora"), ale uwazam, ze inni tez znajda tu cos dla siebie. To pierwszy moj tomik w zyciu i debiut w internecie. Jezeli chodzi o inne media to byl czytany na antenie Radia Viktoria (lokalne radio lowickie), a poszczegolne wiersze drukowane w miejscowej prasie. Dodam tylko, ze w czasie powstawania tego tomiku mialem osiemnascie lat (w niektorych wierszach jest to dobrze widoczne).
Do czasu kiedy wraz z Renat▒, Paw│em i
Karolem zrobili╢my KanciapΩ by│em przekonany, ┐e nie
mam przyjaci≤│. Jednak musia│bym byµ g│upcem ┐eby nie
zauwa┐yµ, ┐e s▒ ludzie, kt≤rym nie jestem obojΩtny.
Przyjaciele. To w│a╢nie po ich namowach postanowi│em
opublikowaµ "Wiersze proz▒ przeplatane". D│ugo nie
mog│em siΩ zdecydowaµ, nawet dzi╢ mam w▒tpliwo╢ci czy
by│ to s│uszny krok. Wierszyki te s▒ bardzo osobiste i
przedstawiaj▒ subiektywne widzenie ╢wiata, dlatego
ba│em siΩ (i nadal bojΩ), ┐e nie wszystko mo┐e Wam siΩ
podobaµ. Na pewno nie ze wszystkim siΩ zgodzicie.
Jedynym pocieszeniem dla mnie jest to, ┐e przecie┐
jeste╢my do siebie podobni, razem siΩ wychowali╢my i w
Kanciapie i na rozlicznych wsp≤lnych wyjazdach, wiΩc
chyba my╢limy podobnie.
Niekt≤re z tych wierszy pisane by│y o Was,
niekt≤re przy Was, inne jeszcze tylko dla Was. Wszystkie
jednak opowiadaj▒ o problemach, kt≤re zdaj▒ mi siΩ byµ i
Waszymi. Proza, kt≤r▒ przeplot│em te wiersze to r≤┐ne
moje my╢li spisywane w d│ugich chwilach samotno╢ci.
Nie wiem czy zgadzacie siΩ z nimi, ale przecie┐ nie
musicie przyjmowaµ ich bezkrytycznie. My╢lcie nad nimi
du┐o, mo┐e na pierwszy rzut oka s▒ pogmatwane i
bez│adne, lecz inaczej ju┐ nie umiem. Wybaczcie
»yczΩ Wam ┐eby╢cie znale╝li w tym tomiku choµ zarysy
coralowego ╢wiata z lat 1991-1992.
Kanciapa, kt≤ra tyle dla mnie znaczy, nie
dzia│a│a d│ugo, ale te kilkana╢cie miesiΩcy ┐yli╢my
wspaniale. Za to Wam dziΩkujΩ, a w prezencie dedykujΩ
Wam niniejszy tomik.
Nie odpowiem Ci kiedy │apie ta choroba i jak
siΩ zaczyna bo poprostu nie wiem, ale tego nie wie chyba
nikt. Zreszt▒ odpowied╝ nie jest tu najwa┐niejsza,
wa┐niejsze jest to, ┐e z pewno╢ci▒ musisz co╢ takiego
prze┐yµ. To jest w nas zakodowane, przychodzi kolejny
rok ┐ycia i instynktownie szukasz cz│owieka, kt≤remu dasz
swoj▒ mi│o╢µ. Jeszcze nie wiesz za bardzo co to jest, ale
ju┐ chcesz to ofiarowaµ. Jak┐e piΩkne jest to pierwsze
uczucie. Niewinne, odkrywcze, pasjonuj▒ce. Adresaci
Twych uczuµ zmieniaj▒ siΩ jak pogoda w marcu, ale
ka┐da nastΩpna mi│o╢µ tak samo, je╢li nie wiΩcej jest
pasjonuj▒ca i wci▒gaj▒ca.
Pierwszy wiersz w ┐yciu napisa│em
w│a╢nie z mi│o╢ci. Dla Joanny. By│o to trzy dni przed
moj▒ osiemnastk▒ i nawet je┐eli utw≤r ten nie nale┐y do
pere│ gatunku to zawsze chcia│bym pisaµ tak przepe│nione
uczuciem wiersze. Zawsze. W tych wierszach znajdziesz
╢lady moich kolejnych m│odzie±czych uczuµ. Bo je╢liby
tak zerkn▒µ z perspektywy czasu to zakochiwa│em siΩ
chyba ze dwa razy w tygodniu. A ka┐da mi│o╢µ
zniewalaj▒ca i wielka. Tak wielka, ┐e nawet teraz
przyspiesza serduszko na wspomnienie tamtych niewiast.
R≤wnie┐ tych, z kt≤rymi dzieli│a mnie czysto platoniczna
mi│o╢µ. Bo nie wiem czy wiesz, ale kobiety s▒ jak
╢redniowieczne zamki. S▒ takie, kt≤re zdobywamy
szturmem z marszu i takie, kt≤re przechodz▒ do historii
jako twierdze niezdobyte. (c≤┐ za tragiczne
marnotrawstwo!) Kt≤re cenisz bardziej to Twoja sprawa,
ja jednakowo szanujΩ i te, i te. Prze┐y│em z nimi i dla nich
najwspanialsze chwile mojego m│odego ┐ycia
Goni▒c za r≤┐▒ Twoich ust
omijam brud tego ╢wiata,
patrz▒c na serca Twego kwiat
nie widzΩ jak brat bije brata.
Bo kiedy ja w ramionach Twych
mi│o╢µ Ci moj▒ wyznajΩ,
nie wiem jak cz│owiek mo┐e ┐yµ
my╢l▒c o zabijaniu...
Kolejny ┐ycia rok za Tob▒
z rado╢ci▒ sw▒ i smutkiem swym,
na pewno wielk▒ by│ przygod▒
i wiele w nim by│o wspania│ych chwil.
Prze┐y│a╢ ju┐ szesnasty rok
na ╢wiecie, w╢r≤d ludzko╢ci;
nie wiem czy wiΩcej przyni≤s│ │ez,
czy wiΩcej da│ Ci rado╢ci.
W tak uroczystym dniu jak ten
┐yczΩ Ci d│ugich lat zdrowia,
niech nie opuszcz▒ nigdy CiΩ
humor ani uroda.
Przyjaci≤│ Twoich du┐y kr▒g
niech ro╢nie z ka┐d▒ chwil▒;
a ludzie, kt≤rych bogiem z│o
niech siΩ do Ciebie nie zbli┐▒.
A nade wszystko ┐yczΩ Ci
w szesnaste urodziny,
aby╢ przed ╢mierci▒ swoich dni
nie mog│a nazwaµ straconymi...
Gdy siedzimy pod bia│▒ jab│oni▒
trzymasz w d│oni m▒ rΩkΩ,
a ja Twoj▒.
Gdy siedzimy pod bia│▒ jab│oni▒
splatasz przysz│o╢µ sw▒
z przysz│o╢ci▒ moj▒.
Gdy siedzimy pod bia│▒ jab│oni▒...
Dzi╢ odje┐d┐asz,
rano niebo p│acze.
Dzi╢ odje┐d┐asz,
s│o±ce nagle zgas│o.
Dzi╢ odje┐d┐asz
i nie bΩdzie inaczej.
Dzi╢ odje┐d┐asz,
czy CiΩ kiedy╢ zobaczΩ..?
Niewa┐ne ile jeszcze razy
ziemia obr≤ci siΩ doko│a,
niewa┐ne jakie zgasn▒ gwiazdy
i ile godzin w mroku skona.
Gdy min▒ bezpowrotnie lata
i nasza m│odo╢µ w nich zaginie,
niechaj ta skromna fotografia
w Twej duszy ╝r≤d│em wspomnie± bije.
Je╢li rozgoryczona ┐yciem,
przez ludzk▒ z│o╢µ kiedy╢ zaszlochasz
niech przypomina Ci ta fotka,
┐e jednak jest kto╢, kto CiΩ kocha.
Jak wspaniale jest widzieµ oczy,
co w mych oczach mi│o╢µ znajduj▒.
Jak rozkosznie jest usta mieµ,
co tak s│odko me usta ca│uj▒.
Jak cudownie dotykaµ w│os≤w,
co z moimi w│osami siΩ pl▒cz▒
i jak piΩknie serca s│yszeµ rytm,
co siΩ z moim na zawsze po│▒cz▒.
Jak przyjemnie wyczuwaµ my╢l,
w kt≤rej ╢lady moja my╢l pogoni.
Ach jak dobrze jest trzymaµ d│o±,
co u╢cisku szuka mojej d│oni.
Jak zmys│owo jest piersi czuµ,
co siΩ do mnie prΩ┐▒ jak do s│o±ca.
Jak ja pragnΩ dziewczynΩ mieµ,
kt≤r▒ kochaµ m≤g│bym bez ko±ca..!
ZaprawdΩ nie wiem czy mam jakiekolwiek
prawo pouczaµ kogokolwiek o samotno╢ci, bo dziΩki
Bogu nie zazna│em nigdy ┐ycia w absolutnym
odosobnieniu. Zawsze byli przy mnie jacy╢ ludzie. Ale jak
czΩsto brakowa│o mi kogo╢, komu m≤g│bym powierzyµ
coralowe istnienie. Cz│owieka, kt≤rego nazywa siΩ
Przyjacielem. Ilem siΩ Boga naprosi│ o dziewczynΩ, co
zrozumia│aby we mnie wszystko i nie by│o mi dane... A
samotno╢µ to b≤l. Wielki. I wbrew wszelkim pozorom nie
jest to tylko ten stan, w kt≤rym nie otaczaj▒ CiΩ ludzie.
R≤wnie dobrze mo┐esz byµ bardzo samotny w zgie│ku
wielkiego miasta, bo zatraci│e╢ zdolno╢µ (albo jej w sobie
nie odkry│e╢) kontaktowania siΩ z innymi lud╝mi, i co
gorsza bardzo czΩsto tak┐e ze sob▒ samym. A przecie┐
gdy siedzisz na bezludnej wyspie przestaje byµ ona
bezludna. Tak wiΩc je╢li uwa┐asz, ┐e ludzie nie chc▒ z
Tob▒ gadaµ i zbyt czΩsto w zamkniΩtym pokoju
rozmy╢lasz nad swym ponurym ┐yciem nie m≤w: "Jaki ja
jestem samotny..." Masz jeszcze jednego kumpla - samego
siebie. Ale uwa┐aj, to nie zawsze jest Tw≤j najlepszy
przyjaciel. I nawet wtedy nie masz prawa go oszukiwaµ.
B▒d╝ szczery. Szczero╢µ wiele komplikuje, lecz jeszcze
wiΩcej upraszcza. I nigdy nie czuj siΩ gorszy dlatego, ┐e
jeste╢ samotny. Prze│am to, gdzie╢ niedaleko s▒ ludzie
kt≤rzy czekaj▒ na pierwszy krok z Twojej strony. Czy
warto go zrobiµ? Warto. Pr≤cz dobrych ludzi s▒ jeszcze
tacy, kt≤rzy zawsze bΩd▒ chcieli CiΩ zniszczyµ, a samemu
ciΩ┐ko jest siΩ broniµ.
Ostatni li╢µ ju┐ zgni│
na klombie ze staro╢ci,
ostatni sen dzisiaj siΩ wy╢ni│
o starej letniej mi│o╢ci.
By│a minΩ│a. Tak jak on
odesz│a w zapomnienie.
Do jakich mam siΩ udaµ stron,
by spotkaµ nowe natchnienie?
Ile przecierpiΩ pustych dni,
ile samotnych nocy,
nim w moje ┐ycie wkroczysz Ty
nowa bogini rozkoszy..?
Czekaj▒c na s│o±ca wsch≤d
idΩ po pla┐y zadumany;
morze siΩ pΩta u moich st≤p,
podrywa mnie falami.
Spogl▒dam w niebo, serce gra
w piersiach jak zwariowane;
samotno╢µ to jest wielki b≤l
i ┐ycie zmarnowane...
S│o±ce siΩ k▒pie w morzu i
╢wiat budzi siΩ do ┐ycia;
mo┐e gdzie╢ tam z tΩsknot▒ Ty
liczysz dni do mojego przybycia..?
Nie ┐egna│ nikt mnie, bo i po co?
Gdy wyje┐d┐a│em z mego miasta
powietrze ju┐ pachnia│o noc▒,
na niebie │una l╢ni│a krasna.
I pojecha│em hen poci▒giem
w dalekie strony piΩkne g≤ry,
by zn≤w jak kiedy╢ obj▒µ wzrokiem
le┐▒ce pod stopami chmury.
By jak przed laty porozmawiaµ
z Bogiem, co w g≤rach na mnie czeka
i wreszcie raz do ko±ca poznaµ
czy znamiΩ mogΩ mieµ cz│owieka??
Upojenie znalaz│em w innej
jakiej╢ ramionach kobiety;
ta, kt≤r▒ chcia│em mieµ przy mnie
z innym dzi╢ jest - niestety.
Usiad│em w "Warsie" za sto│em,
poci▒g w dal pΩdzi jak szalony;
my╢lΩ nad moj▒ .......... dol▒,
kumpel w zadumie z drugiej blatu strony.
W g│owie mi huczy po przesz│ej imprezie,
gor▒ca herbata na nogi mnie stawia;
poci▒g w g≤ry moje my╢li wiezie,
rano smutek przejdzie
- nie ma o czym gadaµ.
Ludzie s▒ bardzo dziwni. Tak dziwni jak
dziwnych maj▒ bog≤w - pieni▒dz, wojnΩ i wyuzdanie.
Najgro╝niejsze w tej sytuacji jest to, ┐e coraz czΩ╢ciej
t│umaczymy przywi▒zanie do owych bog≤w tak
normalnymi sprawami jak zapewnienie sobie godziwego
poziomu ┐ycia, poczucie bezpiecze±stwa czy te┐ prawo do
szczΩ╢liwej mi│o╢ci. Zaiste dziwne i szalenie niebezpieczne
jak │atwo ka┐dy pozytywny przejaw ╢wiata potrafi▒ ludzie
zmieniµ w negatyw. Normalny cz│owiek nie mo┐e ┐yµ w
takim ╢wiecie. Chocia┐ wcale nie wiem czy jest jeszcze
jaki╢ normalny cz│owiek po tylu wiekach nieprzerwanego
rozwoju cywilizacji. M≤j przyjaciel Marcin Kucharski
powiada, ┐e s▒ tylko ludzie znormalizowani i
beznadziejne przypadki. Mo┐e jest w tym trochΩ racji.
Ja..? Nie wiem, ale chyba te┐ ju┐ przesta│em byµ
normalny (piΩtno cywilizacji?), choµ jeszcze o tΩ
normalno╢µ walczΩ. Tylko niestety coraz czΩ╢ciej │apie
mnie zw▒tpienie. I coraz czΩ╢ciej my╢lΩ, ┐e nie uda siΩ
zn≤w zaufaµ ludziom, a mo┐e nawet ostatnia moja wiara
w Boga z│amie siΩ jak przys│owiowa trzcina na wietrze.
B≤g siΩ i tak nie obrazi. Przecie┐ zostan▒ inni, kt≤rzy
dalej bΩd▒ Mu wmawiaµ, ┐e Go kochaj▒
Rzeczywi╢cie, cz│owiek to najdziwniejsze
stworzenie jakie poznali╢my. (A mo┐e w│a╢nie jedyne,
kt≤rego nie poznali╢my?) Potrafi byµ tak niepojΩty, ┐e
trudno to opisaµ nawet najbardziej patetycznymi s│owami
jednocze╢nie jest tak p│ytki jak jego najgorsze ┐▒dze. Ca│a
zabawa w ┐ycie polega na tym, ┐e ty robisz ╢wi±stwa
innym i czekasz, a┐ oni zrobi▒ ╢wi±stwo tobie. Wydajesz
siΩ sobie kim╢, gdy uda ci siΩ to ╢wi±stwo odbiµ. Zabawa
jak w dobrym wiΩzieniu, bo ten ╢wiat jest jednym wielkim
wiΩzieniem. My wszyscy za╢ jeste╢my zarazem wiΩ╝niami i
stra┐nikami. Nie wiadomo tylko, kto ma klucz od bramy...
Nie wygl▒da to weso│o, ale sami jeste╢my sobie winni. To
my tak uk│adamy ten ╢wiat. Racja, nie wszyscy. Jest
kilkaset (no mo┐e kilka tysiΩcy) wspania│ych go╢ci, kt≤rzy
chc▒ to wszystko naprawiµ. Maj▒ swoje racje, id▒ z nimi
do ludzi i gin▒ w t│umie - nas jest przecie┐ piΩµ
miliard≤w.
Kim┐e jest cz│owiek
istota u│omna,
kt≤rej losami kieruje szale±stwo?
Kim┐e jest cz│owiek
istota potworna,
kt≤ra z ust innych wydusza
przekle±stwo?
Kim┐e jest cz│owiek
istota tak m▒dra,
┐e zniszczyµ doszczΩtnie potrafi
dzi╢ wszystko?
Kim bΩdzie cz│owiek
istota przysz│o╢ci,
kt≤ra nadejdzie po naszym odej╢ciu?
NIE ! To nie bestia;
to bΩdzie Promej,
kt≤ry mi│o╢ci rozpali ognisko..!
Ilu ludzi skrzywdzi│em,
ilu ludziom pomog│em;
ile chwil zmarnowa│em,
choµ skorzystaµ z nich mog│em?
Ile kwiat≤w rozda│em
by swym piΩknem bawi│y;
ile razy je k│ad│em
w stopach czyjej╢ mogi│y?
Ile razy my╢la│em
widz▒c kogo╢ w trumnie,
a mimo to nie odgad│em
strasznie brzmi CZúOWIEK
czy dumnie..?
Dzi╢ 1.VI, ╢wiΩto jak siΩ patrzy,
ka┐dy doros│y dla dzieci │askawszy.
Ania nowe lalki pokazuje mamie,
Janek karabin od taty dostanie.
Wszyscy z prezent≤w s▒ zadowoleni,
dzieci siΩ bawi▒ za domem w ogrodzie;
rodzice wreszcie od trosk uwolnieni,
wypij▒ flaszkΩ - dzieciakom na zdrowie.
»adne z nich nie wie, ┐e Ania ju┐ umie
opr≤cz jedzenia podaµ lalom w≤dΩ,
a Janek z karabinem w d│oni
nienawi╢µ µwiczy ludzko╢ci na zgubΩ...
Nie wierzΩ ludziom
i dawno minΩ│y te lata
kiedy wierzy│em w moc ludzkiego s│owa.
Teraz siΩ waham,
czy prawo Chrystusa w sobie
mam zdeptaµ, czy te┐ je zachowaµ...
Nie wierzΩ ludziom
wszak sami s▒ dowodem tego,
┐e taka wiara to czek bez pokrycia,
a coraz czΩ╢ciej
na my╢l mi dzisiaj przychodzi,
┐e cz│owiek b│Ωdem powo│an do ┐ycia...
Powiedzia│ Heraklit, ┐e wszystko ucieka,
dwa razy nie wejdziesz do tej samej wody;
╢wiat ten obmywa zapomnienia rzeka,
a czas niezmordowany nowe rzeczy rodzi.
Mijaj▒ wieki, ludzie nieprzytomni
goni▒ za czasem by wygraµ ten wy╢cig,
ale na ojc≤w przestrogi nie pomni
umr▒ w po╢piechu jak miliony innych...
Umar│ cz│owiek
czy komu╢ straszno,
a mo┐e komu╢ lepiej,
┐e jedno istnienie zgas│o?
Umar│ cz│owiek
i c≤┐ siΩ sta│o
┐ycie prze┐
tak jak kiedy╢,
gna teraz i bΩdzie gna│o.
Umar│ cz│owiek,
zostawi│ ┐onΩ
i mo┐e
nam nawet szkoda
lecz musimy ju┐ i╢µ w swoj▒ stronΩ...
Dezerter kiedy╢ za╢piewa│: "Oto g≤wno, kt≤re
nazywacie ╢wiatem, oto Matka Ziemia zamieniona w
╢mieµ..." Tak, nie powiem ┐eby╢my tΩ ZiemiΩ upiΩkszyli.
Chocia┐by nasze miasta, sam widzisz jak jest. Powiedz,
dlaczego wszyscy o tym milcz▒? Czy jak siΩ o czym╢ nie
m≤wi, to znaczy, ┐e tego nie ma? Sp≤jrz na nasze ┐ycie.
Pe│ne matactw, niedom≤wie±, cwaniactwa, zazdro╢ci,
nienawi╢ci. Nie zaprzeczaj, tak w│a╢nie to wygl▒da.
Wystarczy siΩ dobrze przyjrzeµ. M≤wisz, ┐e ju┐ siΩ
przyzwyczai│e╢ i wcale Ci to nie przeszkadza. Dobrze,
teraz masz si│Ω, tylko na jak d│ugo Ci jej starczy? Pewnie
my╢lisz sobie teraz, ┐e jestem bardzo silnym cz│owiekiem.
Nie, wcale nie. Mnie te┐ bardzo czΩsto brakuje owej
witalnej si│y. Gdybym mia│ jej zawsze pod dostatkiem nie
by│oby wielu z tych wierszy, a przecie┐ s▒... NajczΩ╢ciej
za│amuje mnie jakie╢ niepowodzenie, co╢ czego nie mogΩ
przeskoczyµ, a nie widzΩ, ┐e mo┐na to obej╢µ. W takich
chwilach czujΩ jak blisko jestem od zrozumienia
samob≤jc≤w. Bogu tylko dziΩkowaµ, ┐e nie chcΩ ich do
ko±ca zrozumieµ. Bo "...po nocy przychodzi dzie±, a po
burzy spok≤j..." S▒ chwile, ┐e jest mi dobrze i czujΩ, ┐e
jest przy mnie B≤g. Cieszy mnie wtedy nawet ulewa, kt≤r▒
przeczekaµ trzeba pod dachem by kontynuowaµ
wΩdr≤wkΩ, bo zatrzymaµ siΩ w ┐yciu nie wolno. I niec
mnie potem powstrzymuj▒ z│o╢liwcy, niech mnie zwodz▒
na manowce zatrace±cy. P≤jdΩ swoj▒ drog▒, bo jest we
mnie Moc. I mimo wszelkich przeciwno╢ci wypijΩ jeszcze
kilka piw...
Tak dosiedzia│em do trzeciej nad ranem,
herbata w kuflu ju┐ dawno ostyg│a;
kot siΩ przeci▒ga na moim tapczanie,
wskaz≤wka zegara w bezruchu zastyg│a.
Powieki siΩ klej▒, a rozum wci▒┐ nie chce
zapomnieµ o sprawach ┐ycia codziennego;
przygl▒dam siΩ wieczorem dzi╢ zdjΩtej skarpetce
co zdobi sam ╢rodek dywanu starego.
Nik│e ╢wiat│o lampki wci▒┐ walczy z ciemno╢ci▒,
komar przesta│ lataµ by nie zm▒ciµ ciszy.
W tym bezg│osie my╢lΩ nad moj▒ s│abo╢ci▒
i ca│y czas s│yszΩ jak sumienie krzyczy...
Rano znowu ludzie zaczn▒ siΩ zabijaµ
by poradziµ ┐yciu, co tak jest brutalne;
ale teraz jeszcze chwilΩ mo┐na dumaµ
nim zegar ╢wit nowy oznajmi kurantem.
Miliony s│≤w ju┐ napisali
poeci wielcy i ci mali
w tysi▒cach wierszy, poematach
spisuj▒c obrzydliwo╢µ ╢wiata.
A my czytamy takie brednie
wieczorem, rano, w nocy, we dnie;
dzicy w swoim sposobie bycia
blu╝nimy na brutalno╢µ ┐ycia.
I tak ju┐ ┐e╢my ustalili,
┐e ╢wiat jest z│y - my doskonali;
a ja wam powiem, ┐e to my
robimy syf, a ╢wiat jest piΩkny!!
Mo┐esz siΩ zaj▒µ poezj▒
zostawiµ brudne ┐ycie;
lecz czyn tw≤j nazw▒ herezj▒,
a ciebie os▒dz▒ skrycie.
Mo┐esz te┐ ile si│y
krzyczeµ im prosto w twarze,
ale nie bΩdziesz im mi│y -
za prawdΩ poddadz▒ ciΩ karze.
Mo┐esz byµ jeszcze inny
na wszystko obojΩtny,
lecz wtedy jak ciΩ lubiΩ
powiem ci: B▒d╝ przeklΩty..!
Jedena╢cie lat temu czo│gi
polskie je╝dzi│y po kraju,
┐eby inne tanki znad Wo│gi
nie zniszczy│y naszego raju.
Jedena╢cie lat temu Polak
dawa│ rozkaz strzelaµ do Polak≤w -
no bo lepiej gin▒µ z rΩki brata,
ni┐ pod butem obcych ┐o│dak≤w
Jedena╢cie lat temu Polska
by│a jednym wielkim poligonem
dla w│asnego Ludowego Wojska,
co siΩ sta│o ╢mierci szwadronem.
Jedena╢cie lat potem nad Wis│▒
kto╢ zapyta│ o sens tamtej chwili;
nieznalaz│wszy odpowiedzi czyst▒
wypi│ za tych, co wojnΩ prze┐yli...
Wszed│em do tego miasta chy│kiem,
choµ znane kiedy╢ by│o w ╢wiecie;
na drogach stali policjanci,
wiatr z kurzem razem nosi│ ╢miecie.
Na zamku co by│ kiedy╢ mocny,
lecz czas nadw▒tli│ jego si│Ω
rosn▒ dzi╢ mlecze, wielkie osty
zmieniaj▒c twierdzΩ na mogi│Ω.
I stoj▒ jeszcze stare domy,
co dziΩki Dunajcowi ┐y│y;
a teraz los im jest pisany,
by w wodach rzeki-matki zgni│y.
Ju┐ nie ma ludzi, co przez wieki
historiΩ ziemi tej pisali;
ci co tu przyszli chc▒ j▒ zmia┐d┐yµ
potΩg▒ betonu i stali...
Noc, miasto, ja
w oddali gwiazdki lamp.
Ciemno╢µ,
mg│a ludzkich sn≤w,
czer±...
Noc, miasto, ja
cisza...
JEST B╙G !
I pada deszcz
choµ mia│ nie padaµ
i trzeba zn≤w post≤j urz▒dziµ,
bo pada deszcz
choµ mia│ nie padaµ,
a ja zn≤w nic nie mogΩ zrobiµ.
Usiad│em w barze
wzi▒│em piwo
za oknem burza wci▒┐ szaleje;
ciekawe, kt≤re
pierwsze z nas
ja siΩ, czy ona ╢wiat zaleje..?
CzΩsto mi w ┐yciu r≤┐ne k│ody
rzucaj▒ z│o╢liwcy pod nogi
i wiele razy przez ludzkie brudy
zmienia│em ┐yciowe drogi.
Nie raz mnie za golenie z│api▒,
kalecz▒c moje dzielne nogi,
ci co upadli i nie potrafi▒
rozpocz▒µ znowu swojej drogi.
Ale najbardziej nie chce mi siΩ
kontynuowaµ mojej drogi,
gdy w│asn▒ rΩk▒ niepowodze±
k│ody pod swoje ciskam nogi.
WypijΩ jeszcze kilka piw,
jeszcze napiszΩ kilka wierszy
nim trzeba bΩdzie sp│aciµ d│ug
u Boga kiedy╢ zaci▒gniΩty...
ZdobΩdΩ jeszcze parΩ g≤r
i w kilka nowych schronisk wejdΩ
nim na ostatni▒ z moich dr≤g
spakujΩ plecak i odejdΩ...
Nie jeden raz jeszcze zap│aczΩ
i kilka razy siΩ za╢miejΩ
nim gr≤b zasypi▒ m≤j kopacze,
a od mogi│y ch│≤d powieje...
Teksty pochodz▒ ze strony 5000s│≤w.
Prawa autora tekst≤w zastrze┐one.