Adam Podstawczyński Dowcip Przejście z przedpokoju do kuchni było dla niej jakąś tragiczną wiecznością utopioną we łzach. Szlochając rejestrowała każdy szczegół z cyfrową dokładnością: najpierw odkładana słuchawka - wolno, z obiciem kremowego plastiku o plastik, aż cały jej ciężar zmiażdżył w końcu widełki, aż ogłuchły; potem, o! - potem coś śmiesznego się jej wydało, jakby telefon zaczął się marszczyć - nie... nie patrzyła już tam, analizowała strukturę farby na ścianie wolno podnosząc wzrok, milimetrowe kreski zacieków, jakiś zabłąkany włos przyschnięty do powierzchni, delikatna struktura, łamiąca kości nagła pustka, co spadła niespodziewanie jak ciężka encyklopedia, którą zrzuciła ramieniem odwracając się od telefonu, jak jej wszystkie troski życia, jak nieznośna powieka - wycisnęła pierwszą łzę. Następne były w kuchni. Na spodek, akurat tam stał, uschnięte okruszki rozmiękały zwlekając, ale bez wyjścia - w łzawą papkę... płakała mocniej z każdą kroplą cieknącego kranu, między kroplami cieknącego kranu było dwadzieścia jeden jej wielkich łez, każda jeszcze nie kobieca, każda już nie dziewczęca... płakała już teraz głośno, nie umiejąc powstrzymać duszących skurczów przepony; łkała, a potoki z najpiękniejszych oczu, jakie Bóg namalował - zamieniały się w rzeki i rozmazywały tusz do rzęs, który spływał po policzkach, który, pomiędzy rozpłakanymi porami jej skóry rysował misternymi kanalikami historię jej miłości, obraz jej szczęścia i ostatnie pociągnięcie bólem. Jezu, Jezu... co ja takiego zrobiłam... szczęście było za duże, ból jest za duży... dlaczego... i potem to już działo się szybko: kolejne przeszywające wspomnienie słów ze słuchawki, że ostatnio nie było tak, jak on chciał, że on tak dłużej nie może, że nie chce o tym rozmawiać - łza skwierczy i podskakuje na gorącym jeszcze palniku - że ostatnio spojrzał na to wszystko inaczej, że - kolejne kurki od gazu odkręcają się z jakimś takim oporem - że teraz ma trochę innych zajęć, że poznał kogoś, kto...- powietrze gęstnieje, jakby wszystko spowalniało, trochę tak jakby szafki wirują, wszystko trochę zszarzało... czy dzwoni telefon?... słychać jak przez wodę... chyba trzeba odebrać, może jeszcze chce coś powiedzieć, może lepiej uzasadnić... Halo? - Kaśka? - Halo, źle się czujesz? - Kaśka... - Kaśka, chciałem, żebyśmy poszli do... Co? - Co ty mówisz, Kaśka? - Kto dzwonił? - Co?!... - Boże, kochanie, nie dzwoniłem do Ciebie od wczoraj!... Kaśka, to jakiś dowcip... - Ktoś z moim głosem... - Kochanie, trzymaj się, zaraz u ciebie będę... - wyłączyć, wyłączyć gaz, jak najprędzej, Boże, to nie może być prawda, spraw, żeby to była prawda, wyłączyć gaz, Jezu, kocham cię, Sławek, kocham cię, otworzyć okno, szybciej, już lepiej, powietrze, powietrze, dzwonek do drzwi, na skrzydłach... jego ramiona, jej ramiona, już dobrze, już dobrze, już dobrze... Potem patrzyli na telefon, jak pobrzękiwał - ona zmyła rozmazany tusz łzami radości, on płakał w jej włosy i ściskał ją strasznie mocno - patrzyli na telefon, jak ten marszczył się i kurczył i marniał z każdą sekundą, brązowiał i zginał się z bezdusznego wstydu; nie żałowali, gdy ostatni raz jęknął odległym brzdąknięciem, gdy został z niego marny flak przewieszony przez półkę. W pokoju obok usiadło dwoje ludzi, których miłość jakby znowu trochę urosła. ten tekst pochodzi ze strony "5000słów" prawa autora tekstu zastrzeżone