Teksty Lucyny Brzozowskiej
KILKA SŁÓW ZANIM PRZECZYTASZ TCHNIENIE
Poniższe wyjaśnienie kieruję w głównie do osób znających mnie osobiście, które mogą błędnie skojarzyć postaci występujące w opowiadaniu z osobami istniejącymi tu i teraz.
Opowiadanie to powstało w wyniku zakładu z Andrzejem Setmanem. Założyłam się, że napiszę lepszy tekst o miłości niż on. Powstał on w przeciągu kilku dni. Opiera się na związkach miłosnych jakie zdarzyły mi się w życiu oraz takich - jakich nigdy nie było lub były, lecz nie w tej formie jak opisuję w Tchnieniu.
Osobiście nie utożsamiam się (nie w 100 procentach) z główna bohaterką, choć nadałam jej kilka cech własnych i przypisałam istnienie kilku faktów, które dotyczą mojego własnego życia.
Jednak nie jestem Karoliną, to nie jest opowieść autobiograficzna, a postaci i wydarzenia występujące tutaj nie! są prawdziwe. Za wszelkie możliwe nie porozumienia i niedomówienia przepraszam. Sądzę jednak, że autor ma prawo korzystać z inspiracji - nawet jeśli osoby, które nią były o niczym nie wiedzą i nie wyrażają zgody. W końcu - jest to tylko FIKCJA LITERACKA.
Ps. Wszystkich zainteresowanych moją twórczością (w tym i Tchnieniem) zapraszam do rozmowy:
Adres e-mail: lbrzozowska@aristo.pb.bielsko.pl.
TCHNIENIE
Na ulicy zapadał zmierzch... Pewnie nigdzie indziej nie nadchodził tak prędko i nie tak ponury jak tutaj...
- Weź pani te toboły ! - nerwowy głos nikogo nie zdziwił, jak i jego właścicielka, gruba i zmęczona, należał do pejzażu. - Miejsca nie ma, a pani jeszcze te toboły musiała tu
postawić! - zrzędziła - to już miejsca osobne potrzebne!?, to już nie można na ziemi!? - głos nagle jej zmiękł i ścichł - jak wszyscy...
Adresatka utyskiwań nie drgnęła nawet. Karolina spojrzała na jedną i drugą kobietę, na milcząco akceptujących i wstała.
- Niech pani siądzie - mruknęła bardziej do siebie niż do kogokolwiek.
Autobus podjechał brudny niemiłosiernie i skrzypiący. Kobieta z zakupami wstała niespiesznie i ruszyła powoli ku drzwiom. "No właśnie - myślała Karolina - i pocoś głupia taka nadgorliwa..." Autobus odjechał tej z torbami z przed nosa. Nadal nie spiesząc się, wróciła na przystanek i zajęła miejsce, które nadal czekało na nią wolne. Ta pyskata odezwała się znowu, ale Karolinę przestało już interesować przystankowe życie.
Do krawężnika podjeżdżał właśnie ciemnozielony pasat - nawet w brudnym zmierzchu - kolor nie stracił na blasku i intensywności, a może właśnie dlatego, że brudno i szaro, wydał jej się szczególnie piękny.
- Wsiadaj - usłyszała, gdy kierowca otworzył drzwi od strony pasażera. Wsiadła. Nie interesował ją właściciel samochodu, wiedziała, że musiał być to ktoś znajomy, nie była przecież tak piękna, by jacyś obcy mężczyźni zatrzymywali się na przystanku właśnie dla niej. Nawet jeśli ruch nie był szczególnie wielki.
- Cześć!
- Cześć - odpowiedziała
- Podrzucić cię?
- Tak.
- Do domu?
- Tak - "a gdzie niby miałabym jechać...?" dodała w myślach - Bardzo proszę - odparła wciąż obojętnie, obserwując zmianę świateł. Nawet nie zauważyła kiedy ruszyli.
- Skąd wracasz? - zapytał
- Z balu dla samotnych - odparła nie wiedzieć czemu. I dopiero w tedy spojrzała na nieznajomego - znajomego
- Żartowałam - uśmiechnęła się słabo.-Kupowałam pieluszki, mleko w proszku i nowe smoczki - wypaliła znowu i zaraz dodała - żartuję, mój syn ma już 3 lata
- Aha, wiem - mruknął bez uśmiechu, jakby czymś zmartwiony.
Podjeżdżali w pobliże jej domu, kierowca zwolnił i zatrzymał samochód przed ostatnim zakrętem
- Dalej już możesz iść - powiedział patrząc na drogę.
- Dziękuję - mruknęła, otworzyła drzwi i wysiadła. Trzasnęła, zamykając je najpierw trochę za lekko i poprawiając za mocno. Już prawie ruszał.
* * *
Zrobiła trzy kroki i nagle poczuła, że ostatnią rzeczą jaką pragnie jest powrót do domu, obejrzała się, ale samochodu już oddalił się, chciała za nim biec w poczuciu nagłej straty. Jakby oto nagle minęło ją coś niepowtarzalnego, absolutnie pięknego, coś naprawdę ważnego.
Usiadła na krawężniku i rozpłakała się. Wstała po chwili widząc sąsiada z psem, wolno zmierzającego w jej stronę. Nie chciała z nim rozmawiać, z nikim nie chciała rozmawiać, choć lubiła tego starszego pana, nigdy nie unikającego spotkania..
Poszła do domu, przed drzwiami, z dłonią na klamce przywołała ciepły uśmiech radości - głównie dla dziecka i skruszone spojrzenie - dla męża, który na pewno zły był za spóźnienie, nawet jeśli dzięki podwiezieniu było ono mniejsze.
To popołudnie było nawet wyjątkowo miłe. Piotr nie zauważył że się spóźniła, Kubuś szczęśliwy z powrotu mamy zapomniał o psoceniu. Cieszyła się, lecz smutek nawiedzający ją czasem jak wielka, nieskończona tęsknota był tego dnia szczególnie dojmujący. Raz tylko, w łazience, zamknąwszy drzwi pozwoliła sobie na Wielki Płacz, przy wtórze wody z kranu - dla zagłuszenia.
- Mamusiu! Mamusiu ! - głos Kubusia dotarł do niej z opóźnieniem i nie chciany. Przeszkadzający w tej swoistej celebracji.
Mały zasnął nawet szybko. Tylko trzy bajeczki i jedna piosenka plus 15 minut huśtania podczas gdy w drugiej jej ręce tkwiła mała, kochana rączka - lubiła go usypiać. To były takie tylko ich chwile.
- Nic cię dziś nie boli? - zapytał Piotr na w pół-ironicznie, gdy przebierała się do snu. Fakt, często bolała ją głowa, czasem żołądek (miała nadkwasotę, a może i wrzody?), przez tydzień w miesiącu miała okres (przez spiralkę, tak długo), więc w tedy też nie chciała się kochać. - nie, nic mnie nie boli - posłała mu uśmiech, jakby na przekór.
Tej nocy kochała go bardzo gorąco. Piotr był zachwycony - ona nie. Wciąż za mało czułości. Chociaż wiedziała, że on też się stara.
- Kocham cię - jak westchnienie.
- Ja też - odparła, wtulając się w niego. Na chwilkę. Potem Piotr odwróci się na bok i pozostaną jego plecy. Ciepłe i obce.
* * *
Zielony pasat nie śnił jej się tej nocy, choć przed snem myślała o tym, co ją być może minęło. Sny zaczęła mieć dopiero po tygodniu. Zawsze te same, dziecinne sny o szerokich barach i bezpieczeństwie. Wiedziała dlaczego się śniły. Wiedziała, że są projekcją potrzeb nie spełnionych w małżeństwie - czułości i zrozumienia. Piotr nie był złym mężem. Pobrali się 4 lata temu. Nie całkiem z miłości. Dla niej ten związek był ucieczką ,przed duchami poprzedniej miłości, a potem zapragnęła dziecka, Piotr wydał jej się dobrym materiałem na ojca, zaszła w ciążę i urodził się Kubuś. Oboje bardzo go kochali. Dla siebie byli raczej przyjaciółmi, a czasem kochankami - na jednorazową przygodę, choć bez dreszczyku emocji - znali się już za dobrze.
Kiedy wyśniły się sny, po których budziła się zadowolona, dopieszczona i szczęśliwa spotkała go znowu. Najpierw było wrażenie "przecież ja cię znam" i wielka fala czułości, potem powiedziała - cześć!. Uśmiechała się najpiękniejszym swoim uśmiechem, zarezerwowanym dla najlepszych przyjaciół, a czasem w połączeniu z mrużeniem oczu posyłała go przystojnym mężczyzną, spotykanym przypadkowo na ulicy. On nie należał ani do jednych, ani do drugich. Nie był nawet snem.
- Śniłeś mi się. Przepraszam. To były dobre sny - jeszcze jeden uśmiech "powinnam przestać ".
- Było Ci przyjemnie? - spytał
- Bardzo przyjemnie - odparła szczerze i zaraz odwróciła się chcąc odejść - to na razie, idę na zajęcia - dodała jeszcze nim uciekła. Idąc myślała o tym co musiał sobie pomyśleć, miała tylko nadzieje, że potraktuje to jak żart, zresztą we snach nie było nic złego. Właściwie powinien się cieszyć... Gorzej z nią, jakoś nie bardzo mogła zrozumieć, dlaczego potraktowała go jak bohatera snów, a nie kolegę z pracy? Nawet jeśli nagle zrozumiała, że przez cały ten czas to on właśnie się śnił, nawet jeśli znała go ze snów.
- Pani magister, pani magister - głos studentki wyrwał ją z zamyślenia - czy możemy dziś posiedzieć na internecie? - głos był przymilnie błagalny
- A co z zajęciami? Nie chcecie się uczyć?
- Chcemy, chcemy, ale godzinka.....?
- Dobrze, macie godzinę na zabawę. Wrócę po przerwie... - zgodziła się z uśmiechem, nie była ostrym nauczycielem.
- Dziękujemy - dobiegło ją jeszcze gdy zamykała drzwi
Wróciła do swojego kantorka. Dzieliła go jeszcze z trzema osobami, z Piotrem też. Usiadła przy komputerze, ale nie mogła się skupić. Myślała, czy znowu coś straciła. Bała się, że czar pryśnie, że skończą się sny, a znajomy z pracy pozostanie tylko znajomym.
Sny się skończyły. Jak gdyby ich nigdy nie było. Zasnęła jak zawsze, nie myśląc o niczym szczególnym, ale rano nie pamiętała nic. Tęsknota wróciła.
* * *
Adam, był przyjacielem. Żonaty, z córką o rok młodszą od Kubusia, promieniował ciepłem. Był czuły, myślała, że to jej tylko się tak wydaje. Ale nie, gdy zostawali sami - nie całkiem, bo w towarzystwie dzieci, ale jednak - okazywał jej sympatię, na sposób, który traktowała jak u niego normalny. Dopiero po dwóch miesiącach zaczęło jej świtać, że to może nie taka "typowa" sympatia. Gładził ją po włosach, trzymał za rękę, na pożegnanie chciał całować. Zwykle nie pozwalała. Chciała być w porządku. Wobec Ali, Piotra i samego Adama. A kiedy nie mogła opanować drżenie i zaczynała odpowiadać na jego ukradkowe pieszczoty, Kubuś akurat chciał się z nią bawić, albo Kasia potrzebowała tatusia. Dzieci wiedziały co robią. Ona nie bardzo. Adam także wydawał się coraz bardziej zagubiony.
- Wiesz, że cię bardzo lubię - mówił - nigdy nie spotkałem nikogo takiego - jesteś moim jedynym, prawdziwym przyjacielem, nie, nie mów nic, nie ważne czy Ty też tak o mnie myślisz, chcę żebyś pamiętała, że zawsze postaram się spełnić każde Twoje życzenie - "Więc przestań być moim przyjacielem, ja nie chcę przyjaciela, mam go w domu" myślała w odpowiedzi, ale patrząc na niego, na jego maślane oczy, pełne ufności i ofiarności, nie była wstanie powiedzieć nic.
Nie mieli specjalnego wyjścia - bez oszustwa, bez zdrady (nawet nie fizycznej), zdrady w postaci wcześniejszego wyjścia z pracy, aby pojechać gdzieś razem, zdrady w postaci wyjścia "na lekcje", na ciche spotkanie sam na sam - tego on nie chciał robić, a ona nie śmiała go namawiać. Zresztą kiedy zrozumiała jak ubogi jest ten związek, zbudowany z czwartkowych spotkań z dziećmi, było i tak za późno - musiała się odkochać. Już miała nadzieję, że oto zyskała bezpieczne dopełnienie małżeństwa...
* * *
Bernarda poznała w autobusie, w drodze do Lizbony, do Piotra, będącego tam na trzy miesięcznym stażu. Jechała w stanie psychicznego rozbicia. Jeszcze nie powiedziała Markowi: Żegnaj, ale była już bliska. Wiedziała, że nie ma dobrego wyjścia. Właśnie Marek był ta nie uleczoną miłością, przed którą uciekła do Piotra, której chciała się pozbyć raz, na zawsze. Nie udało się. Przez rok nie pamiętała, przez drugi tęskniła, tęskniła tak, że w każdym samochodzie wypatrywała żółtego malucha, potem Alpha Romeo (gdy zmienił wreszcie samochód), a później białego Renout, w każdym przechodniu szukała jego pociągłej, nieatrakcyjnej twarzy, w każdym telefonie spodziewała się usłyszeć jego głos. Głos, który kiedyś tak bardzo kochała... Który kochała nadal. Aż wreszcie zadzwonił ten szczęśliwy telefon. Nie była zdziwiona, umówili się bez zbędnych pertraktacji.
Wszystko co stało się potem, można nazwać uczuciowym chaosem. Połączeniem euforii z lękiem, wyrzutami sumienia i nie pewnością. Przecież to on ją zranił najmocniej. W takim stanie ducha, starając się odciąć od wszelkich czekających ją wyborów jechała do Piotra. Nie chciała mężczyzn, miłości, przypadkowych związków - krótkich flirtów.
Bernard stał na wielkiej, opuszczonej stacji autobusowej w Nicei. Większość pasażerów korzystała właśnie z toalety, "świeżego" powietrza, przestrzeni, a co po niektórzy spożywali posiłek lub popijali kawę w dworcowej restauracji. Karolina zdążyła już zrobić wszystkie te rzeczy, poszła na spacer, wypiła kawę w towarzystwie nawiedzonego murzyna, nawdychała się spalin, zaspokoiła potrzeby fizjologiczne i wróciła na dworzec. Nikogo nie było tylko on. Niski, trochę łysy, facet. Lat około 35 - 40. Nie była pewna. Bała się go trochę, wolała pozostać daleko, zanim nie pojawi się ktoś jeszcze z towarzyszy podróży. Do autobusu wsiadali razem, stojąc obok niej uśmiechał się. Nie odpowiedziała mu uśmiechem, wciąż trochę się bała, miał coś dziwnego, coś mrocznego, to coś było w jego oczach, skórzanej, czarnej kurtce i zmęczeniu. W autobusie dostrzegła, że ma ręce pokryte gęstymi, długimi włosami. To - nie wiedzieć czemu - akurat jej się spodobało. Ponieważ w Nicei zmieniali autobus, można było zająć dowolne miejsca. Usiadł trochę z tyłu, w drugim rzędzie tak, aby móc ją obserwować bez wysiłku i od razu dostrzec, gdyby przypadkiem spojrzała na niego - musiała by się wtedy odwrócić.
Starała się nie patrzeć. Starała się nie zrobić nic, choć odrobinę prowokacyjnego....
W Hiszpanii czuli się już jak nowo odkryci przyjaciele i cieszyli się tym swoim odkryciem, jeszcze z dużym dystansem i problemami z językiem: on był Francuzem, ona nie znała francuskiego, a angielski też nie najlepiej...
W Lizbonie miała być 7 dni, on 5. Zaczekał na nią. Urzekł ją na dworcu, gdy żegnała się z Piotrem. Stanął z boku dyskretnie i obserwował uważnie, choć nie nachalnie - chciał wiedzieć ile w tym pożegnaniu jest prawdy.
Później o mało go nie straciła. Zmieniała autobus, on zostawał - obudził ją w środku nocy, pomógł przenieść rzeczy, ale nie starczyło im czasu na wymianę adresów. "jak ja go teraz odnajdę?", myślała gorączkowo. Odjechali. Na jakimś innym dworcu, już we Francji, spotkali się jeszcze raz. Oboje wiedzieli co mają zrobić. Nawet nie zdążyli porozmawiać. On dał jej swój adres, ona jemu i poszli, każde w swoją stronę...
Pisał listy przez 1,5 roku, po pół roku zaczął się uczyć polskiego, po roku mogła mu pisać już swobodnie, bez marnowania czasu na tłumaczenie. Przyjechał w lipcu. Potem nie chciała go więcej widzieć: za dużo miał miłości, za dużo erotyzmu, za dużo zrozumienia, za dużo siły i za wielkie marzenia. Ale to były cudowne, może nawet jedne z najwspanialszych dni jej życia...
* * *
Wtedy właśnie: pomiędzy jednym listem do Bernarda, a drugim, kiedy to próbowała wytłumaczyć mu swój strach przed miłością; pomiędzy jednym spotkaniem z Adamem, a drugim, gdy próbowała się "odkochać" nie rezygnując do końca z przyjemności; pomiędzy jednym telefonem do Marka, a drugim, kiedy to odwlekała spotkanie starając się nie urazić go jakoś szczególnie; wtedy właśnie, idąc z Piotrem za rękę i z Kubusiem biegnącym przed nimi, zobaczyła go znowu. Najpierw dostrzegła cudownie zielony samochód, a dopiero po chwili tego, który nim jechał. Patrzył, bez uśmiechu skinął głową, raczej Piotrowi niż jej, przejeżdżając ani nie zwolnił, ani nie przyśpieszył. Niby nic. Zwykły przypadek. Ale ona znowu zaczęła mieć sny.
To były sny wciąż bezpieczne, wciąż ciepłe, ale nie śniła już czułych i silnych ramion ojca - opiekuna. Te ramiona należały do mężczyzny, kochanka. Odgrywała te sceny wiele razy. Bawiła się snem, modelowała go, jak aktorka i reżyser jednocześnie. Nawet Piotr zauważył zmiany. Ubierała się ładniej, w uszy wpięła kolczyki - pierwszy raz od czasu podstawówki, pachniała piękniej niż zwykle, bywała u kosmetyczki, u fryzjera... jakby częściej. Nosiła głowę wyżej, zniknęło lekkie przygarbienie pleców, a wieczorne tańczenie przy świecach dodało jej ruchom lekkości.
Piotr kupił jej róże. Czekała na nie długo, ale teraz - jakby to był zwyczajny, codzienny gest podziękowała lakonicznie.
Seks z nią wydał mu się teraz bardziej atrakcyjny. Chwilami myślał, co ta zmiana może oznaczać... Jak to się skończy dla niej, dla niego, dla ich związku. Bał się, ale nie zbyt mocno. Jego próby zazdrości - wydobycia coś więcej, okazały się głupotą. Naprawdę nie miał być o kogo zazdrosny. Czasem myślał tylko, czy nie za bardzo jest jej pewny.
Karolina pisała wiersze, cieszyła się słońcem, słuchała śpiewu ptaków i uczyła Kubusia przytulać się do drzew... Na uczelni spokojna i pewna. Bez zająknięcia przerabiała w laboratorium kolejną lekcję. Młodzież słuchała jej, nikt nie przerywał, jakby mówiła nie o zwykłej aplikacji, nie koniecznie do czegokolwiek potrzebnej, ale o czymś innym, o czymś ważnym, tak ważnym, że nikt nie śmiał przerywać choćby skrzypnięciem krzesła, czy szumem kartek w zeszycie. Gdyby nie tryb nauki - nikt nie dotykał by klawiatury i myszy. Nie mówiła jednak o niczym szczególnym, nie padały słowa, która mogły być lekcją wiele ciekawszą, ale dla nikogo nie miało to znaczenia. Jej obecność... to było więcej niż słowa. Karolina, jeśli nawet zauważyła zmianę w sobie, w odbiorze jej przez innych ludzi, nie czyniła niczego, by ją potwierdzić, czy zaprzeczyć jej istnienia. Tak, stał się cud. Myślała chwilami, czy czar pryśnie wraz z końcem snów?, bo że się skończą była pewna, ale nawet jeśli tak... - ten czas był darem...
* * *
W pokoju nikogo nie było. Na półkach książki tematycznie związane z pracą zawodową, sterta częściowo poprawionych kolokwiów, kilka zdjęć Jana Soudka na kartkach pocztowych powieszonych byle jak na ścianach, popielniczka nie wyczyszczona, nie dopita kawa. Na komputerze wiersz - też nie skończony, pisany w pośpiechu. "Nie da się zatrzymać czasu..." - pomyślał - "a jednak jakby stanął tu w miejscu, nie pełnym - bez niej". Patrzył jeszcze przez chwilę, kodował wszystkie mniej i bardziej ważne szczegóły, potem odwrócił się i wyszedł.
* * *
Zdenerwowała się, był tutaj, widziała jak wychodził... Jeśli chciał czegoś mógł zaczekać, jeśli nie chciał widzieć jej a Piotra lub Jarka (z którym też dzieliła ten pokój), mógł zostawić wiadomość... Ale nie, on nie chciał z nikim rozmawiać, nie chciał nawet jej widzieć. Chciał tylko poznać jej pokój w pracy - jej drugi dom. Musiała go zdziwić prowizorka i bałagan jaki zostawiła wychodząc w pośpiechu do telefonu obok... "jak mogłeś wchodzić tutaj?!" - myślała ze złością - "nie jesteś snem, Ty jesteś prawdziwy, nie psuj mi radości spotkań ze swoim sobowtórem". Czuła, że to nie prawda. Że chociaż nie zna go prawie, poznała już bardzo dobrze. Wiedziała, że gdyby sen przenieść mogła na jawę, nie było by rozczarowania i zdziwień. Wiedziała, że on też to wie, że wie, co ona o nim myśli, że go kocha. Dlatego był daleko. Może obserwował ją - ale robił to dyskretnie, może czuwał nad nią - ale z odpowiedniej odległości. Po raz pierwszy znalazł się tak blisko. I Karolina się bała.
* * *
Wieczorem pokłóciła się z Piotrem. O głupotę - jak zwykle - bałagan w pokoju, z jej winy i nie pozmywane przez niego naczynia.
- mógłbyś choć raz, posprzątać po sobie - mówiła zła, choć wiedziała, że często to robił
- mogłabyś poskładać swoje rzeczy raz na tydzień - odparł, choć wiedział, że stara się utrzymać porządek, większy niż za nim go poznała
- może przestań odbijać piłeczkę, a pozmywaj naczynia, to ja pójdę i poskładam swoje papiery - próbowała się pogodzić, ale on miał dość:
- nie - powiedział krótko i wyszedł z kuchni. W pokoju poskładał wszystkie jej rzeczy, wrzucił o pudła po klockach Kubusia i nie patrząc na nią wyniósł do piwnicy. Nie protestowała... To go zdziwiło. Nie pozmywała naczyń, umyła się i bez słowa położyła do łóżka. Zawinęła się w swoją kołdrę, której zwykle nie używała przykryta już jego i udawała, że śpi. A może spała naprawdę. Nic nie powiedziała, na włączony telewizor, na program, którego nigdy nie lubiła oglądać, na jego kręcenie się i zapalone światło. " Czy to jest właśnie ta zmiana, której się obawiałem? " - zastanawiał się słuchając jej równego, spokojnego oddechu - "Czy właśnie tak zaczyna się fikcja, w związkach między ludźmi?..., gdy już przestaje się chcieć kompromisów, gdy już ma się dość schodzenia z drogi..., gdy przestaje się kochać. Czy ja ją kocham?, tak, oczywiście. To ten rodzaj oczywistej miłości, którego ona nie cierpi... Miłość z założenia... Może masz rację, moja mała... Może to nie jest miłość... Ale jeśli nie jest, to ja jej nigdy nie spotkałem...", po chwili już o tym nie myślał, rozważał nowy projekt i cieszył się większymi perspektywami.
Karolina nie spała, słuchała Piotra i zastanawiała się o czym myśli. Pewnie o niej, ale te myśli nie zajmą mu wiele miejsca, później odsunie je, jak nie potrzebny bagaż, zajmujący cenne miejsce wielkich spraw mężczyzn. Ciekawe jakby wyglądał ich związek, gdyby nie mieli Kubusia..., pewnie już dawno poszli by, każde w swoją stronę... Ale mieli Kubusia. Właśnie dla niego Karolina już dwa razy została, gdy całą sobą pragnęła odejść. Iść dalej... Poza dom, z nowymi meblami, za pierwsze zarobione pieniądze, poza spokojny związek, z tolerancyjnym i wiernym partnerem, nie zdolnym jednak do okazywania tak wielkiej jak ona czułości, poza pracę codziennie, pranie skarpetek, gotowanie obiadów, sprzątanie, poza to życie, które nie było już jej własne.
* * *
Karolina wyszła na spacer. Miała dwugodzinną przerwę w zajęciach, a słoneczny i ciepły dzień zachęcał do wyjścia z murów uczelni. Ubrała się, do kieszeni jeszcze zimowej kurtki schowała portfel i papierosy, zamknęła pokój, w którym wyjątkowo nikogo nie było. Na zewnątrz powietrze było lekkie i czyste. Nawet jeśli nie było specjalnie ciepło, nie czuła chłodu. Rozgrzewała ją radość ze spaceru, a po krótkiej chwili i droga. Do lasu nie miała daleko, jednak iść trzeba było pod górę. Po drodze minęła knajpkę, w której często widywała studentów, chcących wypić nie tylko herbatę. Sama, do nie dawna spędzała tam wolny czas w długich przerwach między zajęciami, a już szczególne imprezy odbywały się tam po egzaminach. Tym razem nikogo nie było. "Jeszcze za wcześnie" - pomyślała, była dopiero 10.
W lesie miała swoje ulubione miejsce. Pod wielkim drzewem, z daleka od drogi, korzenie utworzyły naturalną, niezwykle wygodną ławkę, z oparciem w samym pniu. Lubiła tam usiąść, oprzeć się o drzewo i cieszyć się obcowaniem z nie naruszoną przez ludzi przyrodą. Szła ścieżką wprost do miejsca skąd wystarczy kilkanaście kroków w las, aby znaleźć się pod drzewem. Słońce przeświecało przez bezlistne jeszcze gałęzie, ptaki śpiewały już wiosennie, a w lesie nie spotkała nikogo. Czuła się szczęśliwa i wolna. Skręciła już w las, gdy dostrzegła, że w jej ulubionym miejscu ktoś siedzi. Najpierw przypłynęła fala irracjonalnej złości, a dopiero po chwili ciekawość. Nie ma przecież wyłączności do tego drzewa, ale dziwiło, że ktoś jeszcze znajdował przy nim schronienie. Nie było ono łatwo dostrzegalne z drogi. Chciała podejść bliżej, ale bała się zakłócić spokój tamtej osobie. Jednak ciekawość była zbyt wielka. Już po pierwszych kilku krokach ujrzała, że na "ławeczce" siedzi On. Był odwrócony tyłem i stwarzał wrażenie, że głęboko się nad czymś zastanawia. Jakby nie przyszedł szukać ciszy i spokoju, ale po odpowiedź. "Czy to ja jestem jego odpowiedzią?" przemknęło Karolinie. Podeszła już na tyle blisko, że musiał ją usłyszeć, nie poruszył się jednak. Usiadła obok niego, wciąż odwrócony był tyłem.
- Zająłeś moje miejsce - powiedziała cicho. Nie odpowiedział, nie poruszył się nawet. Pomyślała, że nie chce z nią rozmawiać. Ale on, odwrócił się jednak, spojrzał na nią ciepłym, lekko ironicznym spojrzeniem i bardzo jakoś smutno.
- To jest też moje miejsce - powiedział i uśmiechnął się.
- To miejsce, prawdopodobnie, nie jest ani Twoje, ani też moje - odparła, myśląc, że jeszcze nigdy się z nim nie pokłóciła."Jakim nim?" dodała zaraz w duchu? Przecież, to jest on, tamten jest snem.
- Nie to miejsce jest moje i Twoje, i nie zamierzam go dzielić z nikim więcej - powiedział trochę rozłoszczony. "I co zamierzasz zabrać stąd to drzewo lub ogrodzić drutem kolczastym, aby przypadkiem jakiś błędny wędrowiec przy nim nie usiadł?", nie powiedziała tego jednak uświadomiwszy sobie, co jeszcze jego słowa mówiły.
- Pójdę już - powiedział, siląc się na uśmiech. Wstał i spojrzał na nią z góry. W tym spojrzeniu było coś znajomego. Tak..., wiedziała co to jest i poczuła, że się rumieni.
- To idź - szepnęła prawie, odwracając twarz, z nadzieją, że długie włosy zasłonią jej nagłe zawstydzenie. Odwrócił się i usłyszała jak odchodzi. W oczach zapiekły ją łzy. Płakała przez długi czas, nieszczęśliwa i samotna. Znała te uczucia, nie od dzisiaj. Piotr często pozostawiał ją w takim stanie. W poczuciu opuszczenia, niezrozumienia i jakiejś niepotrzebności, jakby to wszystko na czym tak bardzo jej zależy było nie ważnym, nie wiele wartym kaprysem. Teraz czuła się jeszcze gorzej, zdradzona przez swój oniryczny ideał.
* * *
"To beznadziejne..." - myślał idąc lasem. Las wydawał mu się teraz najgorszym miejscem na Ziemi. "Ja też ją kocham..., to co robię jest zupełnie irracjonalne. Mogliśmy kochać się pod tym drzewem, zapomniała by o mężu na pewno.... No dobra, nie oszukuj się, ani ona by nie zapomniała, ani ty... . Co ja, do cholery mam z tym począć?" Ale wiedział już co powinien zrobić. Że gdyby nie był, takim tchórzem, już dawno cała ta sytuacja zyskała by na normalności. Ale ona też się bała. Bała się, że straci te swoje sny...
W rzeczywistości Karolina bardziej bała się, że straci realny świat niż sny...
* * *
Dostała kolejny list od Bernarda. Pisał jak zawsze ciepło i z uczuciem. Chciał jej dać jak najwięcej zrozumienia i miłości... Pisał, że pogodził się z faktem, że nie może przyjechać do Bielska. Przysłał też zdjęcia z jaskini "ludzi pierwotnych" z przed 2,5 tysiąca lat, z pięknymi malowidłami na ścianach. "Dlaczego mi to dajesz?" - myślała - "dlaczego spotyka mnie tyle miłości? Czy dlatego, że mam jej za mało w domu? Czy po to, aby przypomnieć mi - tylko o czym? Może doszukuję się sensu tam gdzie go nie ma." Już za nim otrzymała ten list postanowiła, że jeśli Bernard ponowi swoje zaproszenie do Francji, to ona pojedzie. Zabierze Kubusia i Magdę - kuzynkę, której pasją była Francja.
Postanowiła, że nie będzie rezygnowała z tego, co piękne, a co niesie jej życie. Że przestanie bez końca odrzucać propozycje. Że Piotr - przede wszystkim Piotr, nie może stanąć między nią, a jej marzeniami, nawet jeśli stanowi spoiwo między nią, a normalnym życiem - rodziną. Wiedziała, że to trudne do zrealizowania przyrzeczenie. Przez ponad trzy lata odmawiała sobie tak wiele, aby utrzymać i rozwijać ten związek, że teraz będzie jej bardzo trudno postawić jego istnienie na włosku. A tak pewnie się stanie, gdy powie Piotrowi, że chce jechać, a jeszcze gorzej będzie gdy rzeczywiście pojedzie. Jak mawiał jej ojciec: "najlepszym sposobem na nie grzeszenie, jest unikanie okazji do grzechu", tu może nie o grzech chodzi, ale zasada ta nadal obowiązuje. W myśl niej odmówiła wiele razy sobie i innym.
Ale dla tego związku poświęciła coś więcej niż tylko przyjemność z przypadkowych (pozamałżeńskich) związków. Straciła najlepszą przyjaciółkę Edytę, a teraz traciła kolejną. Znalazła dwoje nowych przyjaciół Julitę i Wieśka, ale rachunek zysków i strat pozostał dla niej ujemny. Poświęciła wiele ze swojej miłości do siostry, która nie lubiła Piotra z wzajemnością. Wiele swoich przyjemności: takich jak wycieczki w nieznane, taniec i włóczenie się po knajpkach. Straciła też pewność siebie i wiarę, że zawsze postępuje właściwie. Nie wszystko z przyczyny Piotra... Samo małżeństwo jako takie, a głównie dziecko miało tu swój, niemały udział.
Może sama pozostała dzieckiem i nie mogąc pogodzić się z utratą wolności zrzucała winę na innych? Nie, ona wiedziała, że wszystko to było jej udziałem, za jej zgodą. Jeśli będąc matką po raz pierwszy w życiu, nie ze wszystkim umiała sobie poradzić, a nikt jej nie pomógł dostatecznie - to też uważała, że to jej problem i nie obwiniała innych. Myślała jednak o tym, czy w innym związku, z innym mężczyzną nie przeszła by przez tę próbę lepiej. A jednak to ona wybrała Piotra, wiedziała dobrze co robi. I to ona, w pełni świadoma złożyła małżeńską przysięgę - nawet jeśli działała w wyniku takich, a nie innych okoliczności. A teraz nie umiała wyjść. Nie potrafiła przyznać się do pomyłki, a życie szykowało jej wciąż nowe niespodzianki - w rodzaju listów od Bernarda, czułości Adama i upartej wierności Marka. W rodzaju wszechoogarniającej tęsknoty. Czy chciała po prostu wrócić? Znaleźć się w tym miejscu w jakim była, taka jaką była, przed wielkim zranieniem przez Marka? Przed rezygnacją ze studiów w Krakowie? Przed pierwszym - wielkim kompromisem - powrotem do domu? Czy tego właśnie chciała?
* * *
Zadzwoniła do Marka, spotkali się 15 minut później. Zawsze to ona dzwoniła. Denerwowało to ją, ten jego lęk przed telefonem do niej. Marek wiedział, że rozmowa z nią przez telefon, gdy w pobliżu jest Piotr, oraz mama i tata, była męcząca i nie do końca prawdziwa. Dlatego nie dzwonił, ale i tak miała mu to za złe.
Pojechali do meksykańskiej kawiarni. Mieściła się w ciekawie urządzonej piwnicy i miała w sobie jakąś nie powtarzalną atmosferę. Choć nie było w niej jeszcze tego szczególnego ducha starych, sprawdzonych knajp, ze stałymi bywalcami siedzącymi codziennie przy tych samych stolikach. Marek wypił piwo - ona herbatę, miała jeszcze tego dnia zajęcia. Rozmawiali o jego pracy. O tym, czym jest kreatywność. O kursach jakie prowadził. Była ciekawa. Sama dziwiła się tej swojej ciekawości. Chłonęła wszystko co nieśli jej ludzie. Nie wiele dając im w zamian... Później odwiózł ją, ale miała jeszcze czas i rozmawiali w samochodzie.
- Właściwie to byłem zły - zaczął. Mówił o porannej rozmowie, wydał jej się w tedy, jakiś inny. Właśnie jak by miał żal do niej. Dzwoniąc po południu spytała go skąd się wzięła ta złość, ale wtedy zbył ją byle czym.
- Byłem zły...
- Dlaczego? - weszła mu w słowo, aby nie przestał mówić. Naprawdę była zainteresowana, choć domyślała się co może jej powiedzieć.
- Czuję, że nie traktujesz mnie poważnie, że jestem dla Ciebie kimś mało ważnym, ot, miłym wspomnieniem... - zaczął.
- Raczej nie-miłym - wtrąciła
- No to, nie-miłym wspomnieniem - zaczynał się denerwować - w każdym razie jakimś wspomnieniem,
- Myślisz, że spotykała bym się z niemiłym wspomnieniem? - spytała prowokacyjnie - Nie spotykam się z Tobą, z powodu wspomnień.
- Może nie, ale ja tak to czuję. Mam inne kobiety - pewnie wiesz, ale nie mówię Ci o nich. Ty spotykasz się ze mną i jeszcze opowiadasz o innych mężczyznach.
- Ty też opowiadasz - próbowała się bronić
- Kiedy Ci o jakiejś opowiadałem? - spytał pewny, że nie ma takiej.
- No, o jakiejś z kawiarni - zaczęła, ale uświadomiła sobie zaraz, że to nie on jej o niej opowiadał, że to Justyna.
- No widzisz. Masz dla wszystkich czas tylko nie dla mnie. Spotykasz się z jakimś Adamem, a mnie dajesz półgodziny....- "Jak psu", dodał w myślach.
- Dobrze wiesz, dlaczego tak jest. Do Adama idę z Kubusiem, raz na tydzień i Piotr dobrze wie, że idę. Nie muszę kłamać. On o nikogo nie jest tak zazdrosny - jak o Ciebie. Czy myślisz, że mogę mu tak po prostu powiedzieć: idę zobaczyć się z Markiem...? - starała się być przekonująca.
- No niby tak...
- Poza tym, pewną furtkę w związku z Tobą zamknęłam. Nie chcę otwierać jej jeszcze raz, jeszcze raz przechodzić przez to samo... - teraz była naprawdę smutna.
- Tak wiem, ale nawet na Justynie jakby Ci bardziej zależy niż na mnie - "czy takie jest sedno problemu?" pomyślała "Czy naprawdę jesteś zazdrosny o przyjaciółkę, którą właśnie tracę?"
- Wiesz jak jest z Justyną? Dzwonię do niej raz na miesiąc i mówię, że jestem i że ją kocham. Na nic więcej nie mogę liczyć i nic więcej nie mogę zrobić. Nawet spotkać się z nią nie mogę, bo ona nie chce. Czy to można porównać?
- Nie wiem. Wiem tylko, że źle się z tym czuję, że źle się czuję z takim Twoim traktowaniem mnie i odstawianiem na margines. Może się mylę, może jest zupełnie inaczej, ale tak to właśnie czuję i nic na to nie poradzę - przerwał na chwilę, ona milczała też. Po chwili podjął - Czy myślisz, że kiedy proponowałem Ci wspólny wyjazd gdzieś na dwa dni, to co? Mówiłem to żartem, ale jak ma coś takiego powiedzieć facet wiedząc, że mu się odmówi?
- Wiem o tym - szepnęła
- Kiedy Ty dzwoniłaś i mówiłaś, że właśnie masz czas, to byłem do dyspozycji. Trochę dlatego, że czułem, że jestem Ci coś winny. Ale uważam, że już skończyła się moja pokuta. - "Mam tego dość!" chciał krzyknąć, walnąć ręką w stół i wyjść trzaskając drzwiami. Ale nie było stołu, ani drzwi przez które mógłby uciec. Była natomiast ona, smutna i już nie zaprzeczająca niczemu. Więc nawet nie podniósł głosu.
Chciała mu powiedzieć, że tak jest ze wszystkim, że ciągle odmawia. Nie tylko gdy jej coś proponuje i nie tylko jemu. Ale nie powiedziała nic. Poprosiła tylko, aby ją odprowadził, a potem przytulona, odwracając kota ogonem spytała potulnie, czy będzie miał dla niej czas w przyszłym tygodniu. A on automatycznie odpowiedział
- Zadzwoń do mnie.
* * *
Jednak nie zadzwoniła. Postanowiła zamknąć ten związek. Nie mógł on wiele dać. Ani jej, ani też jemu. Piotr jakby wyczuwał takie rzeczy. Był dla niej milszy, czulszy i bardziej troskliwy. Karolina nie wiedziała, czym racjonalnie mogła by to wytłumaczyć...
Po trzech tygodniach przerwy semestralnej, kiedy oboje z Piotrem odpoczywali, często wracając do domu po odwiezieniu Kubusia do przedszkola i cieszyli sobą, zaczęła wierzyć, że jakimś cudem w nim, i w niej dokonała się radykalna zmiana. Cieszyła się nią i starała nie myśleć, że może to złudzenie, które pryśnie, gdy tylko zacznie się normalna, ciężka praca dydaktyczna.
Nie śniła już, a bohater snów nie pojawiał się na uczelni - jakby zniknął wraz ze snem. Dopiero pod koniec trzeciego tygodnia dał znak, że żyje.
Karolina była jak zwykle w domu. Około godziny 21 zadzwonił telefon:
- Halo! - usłyszała głos mamy, która go odebrała
- Tak,.... jest, już poproszę - i po chwili wołanie - Karolina!!!! Telefon do ciebie
- Słucham - powiedziała po podniesieniu słuchawki - Kto mówi?
- Cześć - usłyszała kobiecy głos - Ty mnie nie znasz, a ja Ciebie tylko z opowiadań, jestem siostrą Pawła.
- A cha..., o co chodzi? - poczuła jak serce zaczyna bić szybciej...
- Paweł nie prosił abym zadzwoniła, on nawet nie wie, że dzwonię
- O co chodzi? - przerwała Karolina nerwowo
- Powiedział, że umiera - szybko powiedziała dziewczyna z drugiej strony linii telefonicznej
- Jak to umiera? - zdziwiła się Karolina, zupełnie zresztą szczerze
- No..., tak powiedział - głos stał się mniej pewny
- Jest chory? Miał jakiś wypadek? Co się stało? - Karolina wciąż nie traktowała jej serio
- Nie, właściwie nie. Po prostu, nie może zasnąć... Nie spał już od tygodnia... Wcześniej brał środki na senne, ale czuł się po nich nie wiele lepiej i spał bardzo źle
- To smutne, ale co to ma wspólnego ze mną?
- Nie wiesz? Pytałam go wiele razy, co się z nim dzieje, zaprowadziłam do lekarza, poprosiłam znajomą psychoterapeutkę o diagnozę. Jest zupełnie zdrowy.
- Psycholog też nic nie stwierdził? - zdziwiła się Karolina, podejrzewała, że właśnie istnieje psychiczne źródło tej bezsenności
- Nie, nic.
- Ale to nadal nie wyjaśnia dlaczego do mnie zdzwonisz. Znam Pawła nie zbyt dobrze, właściwie tylko z pracy i nie widuję go zbyt często.
- Tak?, to nie możliwe. W wywiadzie z psychologiem Paweł wymienił Cię na drugim miejscu zaraz po mamie wśród osób znających go najlepiej...
- Przykro mi, może źle usłyszałaś. Prosiłaś już o pomoc mamę?
- Mama nie żyje. Ale tak prosiłam... Raczej bez większych sukcesów... - głos miała lekko uśmiechnięty - to co ja mam teraz zrobić, na pewno o niczym nie wiesz?
- Nie, nie wiem. Nie mogę Ci pomóc.
- A może nie chcesz?! - zezłościła się rozmówczyni, Karolina pomyślała, że musi być w niewesołym stanie psychicznym
- Nie mogę. Ale pozdrów Pawła ode mnie - "jak dziwnie wymawiać jego imię" pomyślała - powiedz mu, żeby pamiętał o naszym drzewie.
- O jakim drzewie? Nic nie wiem o drzewie. Nigdy mi o żadnym drzewie nie mówił - rozgadała się nagle, zdradzona - Mówiłaś, że go nie znasz, a macie wspólne drzewo? Kłamiesz!
- Uspokój się. Nie mamy żadnego drzewa, ale powiedz mu.
- Dobrze, on i tak pewnie znowu nie zaśnie...
- Może nie... To cześć. Trzymaj się i przy najmniej Ty się wyśpij. - poradziła Karolina, chcąc jak najszybciej zakończyć już tą rozmowę
- Jak możesz tak mówić!!! - pełny oburzenia głos, Karolina nie chciała już słuchać, odłożyła słuchawkę.
W pokoju Piotr spytał
- Kto dzwonił?
- Jakaś nawiedzona siostra Pawła - odparła lakonicznie
- Jakiego Pawła? - nie dawał za wygraną
- Tego, co pracuje na uczelni, piętro wyżej od nas
- Nie znam, żadnego Pawła - zdziwił się, lekko zdenerwowany
- Ja też nie, napijesz się herbaty? - próbowała przejść nad tym do porządku dziennego i zmienić temat
- I z nie znanym sobie Pawłem, masz jakieś wspólne drzewo? - Piotr podsłuchiwał rozmowę
- Nie, nie mam, proszę daj mi spokój, jestem zmęczona, w dodatku musiałam rozmawiać, z jakąś zwariowaną dziewczyną, o facecie, którego zupełnie nie znam - skłamała i wyszła do kuchni
Piotr nie poruszał już tego tematu przez resztę wieczoru. Ale nie miał ochoty na seks i Karolina była mu za to wdzięczna. Nocą śnił jej się Piotr... Był to dziwny, pełen symboliki sen. Obudziła się w nocy, w nagłym zrozumieniu. Poszła do kuchni i zapisała ten sen.
Ujrzała szeroką drogę i mały dom. Zupełnie tak jak miała w zwyczaju wizualizować sobie podróż do samej siebie. Było to jedno z ćwiczeń wizualizacyjnych pozwalających na rozwiązywanie problemu ze sobą samym. Ćwiczenia wizualizacyjne praktykowała w czasie "odejścia" od Marka i poznawania Piotra. A niektóre, w tym i to stosowała już dużo wcześniej. Dom był nie wielki i przytulny. Śniąc miała wrażenie, że wie jak będzie wyglądał w środku: że jest tam kominek i fotel na biegunach, okno, otwarte drzwi z widokiem na drogę. Droga wiodła przez łagodny pagórek niczym z sielskiego obrazu nie zbyt dobrego artysty. Zawsze wyglądało to w ten sposób. Ale wizualizacje są świadome. Nie są sennymi marzeniami. Przynajmniej wizualizacje o takim przeznaczeniu o jakie chodziło jej. Patrzyła na drogę czekając. Po woli z za wzgórza wyłoniła się mała sylwetka człowieka. Z początku myślała, że będzie to projekcja jej samej W wizualizacji tego procesu to było właśnie spotkanie ze sobą samą. ale już po chwili dostrzegła, że to z pewnością nie jest kobieta. Patrzyła, niedowierzając, aż postać zbliżyła się na tyle, że nie mogła mieć już wątpliwości - to był wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, o raczej krępej budowie, choć noszącej ślady uprawianych sportów. Gdy miała go już rozpoznać nagle cały pejzaż się zmienił. Nie była już w domku, ale po środku miasta To jeszcze jedna wizualizacja. Karolina praktykowała ją szukając partnera. Właśnie w tym czasie Piotr zwrócił na nią uwagę. W wizualizacji tej wyobraża się sobie, że znajduje się w tłumie ludzi, na jakiejś wielkiej sali, na ruchliwej ulicy... Wyobraża się siebie jako atrakcyjną, piękną kobietę i w śród twarzy ludzi na około szuka tej jednej jedynej, gdy już się ją odnajdzie należy do niej podejść i wymyślić początek rozmowy, a później są następne stadia wizualizacji. Takie jak spacer, pójście razem do kina, kolacja przy świecach, co się chce, byle tak, jakby się chciało z tym wymarzonym spędzać czas. Można wizualizować sobie ślub i czas po ślubie, ale Karolina nigdy do tego etapu nie doszła. Gdy poznała Piotra i otrzymała od mężczyzny wyraźne oznaki swojego na nich działania, zaprzestała tej wizualizacji. A później w ogóle przestała praktykować ćwiczenia wizualizacyjne. , zewsząd otaczali ją ludzie, jakby zbiegli się w wyniku wypadku lub jakiegoś innego ekscytującego zdarzenia. Miała wrażenie, że wszystkich ich zna, że spotkała ich kiedyś, dawno temu... Chciała podejść do centrum zainteresowania tłumu, była ciekawa, co takiego przykuło ich uwagę, ale nie mogła się odwrócić. Czuła, że ktoś na nią patrzy, że obserwuje ją, będąc poza zasięgiem jej wzroku i bardzo stara się, aby nie spojrzała w jego stronę. Nie spojrzała. Powoli jednak poruszyła się, wychodząc z hipnotycznego transu i przeszła kilka kroków w stronę ludzi. Na ziemi leżał elf. Od razu wiedziała, że jest to duch drzewa. Poruszał ustami, ale nie mógł mówić. Karolina odwróciła się i uciekła. Słyszała biegnące za nią głosy, później tylko jeden już głos... Znalazła się w wielkim zamku - ten zamek też znała, z jednego z na wpół koszmarnych snów o czarnoksiężnikach i mocy - swojej własnej mocy, jakie śniła mając może 14, 15 lat. Ale pamiętała ten sen. To jeden z jej snów przewodnich. Biegła przez długi, kręty korytarz, po jakichś schodach i jeszcze wyżej, znowu przez korytarz. Kluczyła, nasłuchiwała kroków, chowała się by za chwilę znowu podjąć ucieczkę. Aż w pewnym momencie stwierdziła, że ma już dość. We śnie dotarło do niej, że to jest sen. Stanęła, kroki zbliżały się coraz wolniej. Nie czuła strachu. Czuła jedynie ciekawość. Nie miała pojęcia, kim jest idąca osoba. Przeczuwała, że może to Paweł, ale wolała aby było inaczej. Z za zakrętu, ciemnego, kamiennego korytarza, oświetlanego światłem pochodni wyłonił się Elf drzewa. Czuła swoje własne zdziwienie.
- Kim jesteś? - spytała Elfa - dlaczego za mną idziesz? - w tedy z za pleców usłyszała głos
- Jak to? Ty nie wiesz?, kim jest?
- Paweł? - spytała odwracając głowę, ale nikogo nie było. Nie chciała spojrzeć znowu na Elfa, obudziła się.
Karolina skończyła pisać...
Teksty pochodzą ze strony http://www.5000slow.w3.pl.
Prawa autorki tekstu zastrzeżone