Strzelił. Powoli zaczął podnosić swe powieki. Nie mógł uwierzyć, że to zrobił. Minęło kilka sekund, nagły przypływ substancji zwanej różnie przez ludzi. Potem odgłos strzału. Przypominał sobie to wszystko, czy też krążyło to samoczynnie w jego głowie. Nie chciał i nie potrafił zebrać swych myśli. Starał się nie myśleć o tym co zrobił. Przypływ adrenaliny dobiegł końca lub przechodził w inną fazę. Jego pewność siebie powoli znikała. Czuł się zawiedziony i zaskoczony swym czynem. Wcześniej gdy sobie wszystko to planował, sprawy nie miały dojść tak daleko. Miało się skończyć zupełnie inaczej. Stało się jednak tak jak chciał Stwórca i właśnie to on skierował go w ślępą uliczkę. Alejkę z której nie było już wyjścia. Pozostał tylko mur naprzeciw niego oraz ludzie stojący pezed nim, ludzie oczekujący na swe wyroki. Słyszeć się dało kolejne miarowe strzały padające powoli. Wydawać by się mogło, iż były zupełnie nie zaplanowane czy też nie chciane, jednakże serca każdej z osób stojących pod ścianą wystukiwały ten sam rytm i nie mogły stanowić przypadkowej gmatwaniny losu. W powietrzu wzrastało stężenie różnych pyłków, nasilała się dziwnie przyjemna woń działająca pobudzająco na wszelkie zmysły. Suche powietrze stawało się wilgotne, przenikało płuca. Przed oczami pojawił mu się obraz drogi pokonywanej przez powietrze wpadające do jego płuc. Wlewające się niczym strumień wody do wielkiego, pustego zbiornika. Wody, która niszczyła jego brzegi. Coraz silniejszy prąd wody nie dawał mu spokoju, przemieniał się w rwący potok. Nurt stawał się coraz szybszy i bardziej niebezpieczny. Podczas swej drogi, niszczył także wszystko, co dzieliło go od zbiornika, do którego zmierzał. W tej chwili zaczął zdawać sobie sprawę, że ma poszarpaną tchawicę, a wilgotna woda przemieniała się w powoli sączącą się krew. Raptownie podniósł obie ręce, objął nimi szyję. Pragnął zatamować krwotok. Krew jednakże wydała mu się substancją oleistą, lepiącą się do jego dłoni. Smar ten piekł całą powierzchnię rąk, z każdą chwilą mocniej. Im więcej dostawało się na jego dłonie, tym ból stawał się okropniejszy. Równie nagle oderwał dłonie od szyi. Zobaczył jedynie nagie kości swych rąk. Skóra i wszelkie inne elementy składające się na budowę rąk, znikały. Smar, a raczej kwas wypalał jego dłonie. Unosiły się nad nimi opary, a przyjemna woń powietrza zmieniała się w zapach spalonej ludzkiej skóry. Tracił czucie w rękach, zdawał sobie sprawę, iż musiała to być konsekwencja strzału i czekał na następne, które niechybnie będą musiały nadejść. Spojrzał na obcych ludzi go otaczających Kilku z nich miało problemy podobne do niego, ci słabsi leżeli na ziemi, wykonując bezwładne, mozolne ruchy. Dokonywali swych ostatnich tchnień, wymawiali słowa, mamrocząc przy tym, jak gdyby rzucali na niknący świat jakieś uroki, czy też zsyłali klątwy na swych prześladowców. Tracili kontakt z rzeczywistością, z otaczającym ich światem, odchodzili w inną, być może lepszą przestrzeń. Nie mając już czucia w rękach chwiał się, nie przejmując się niczym. W gruncie rzeczy nawet sam sobie z tego nie zdawał sprawy. Uzymysłowił sobie jednakże, iż po krótkim czasie opuści go czucie w nogach i czekać go będzie identyczny los jak te osoby, leżące pośród trawy, ziemi i śmieci. Poczuł spadające z góry kropelki deszczu. Chaotycznie uderzające w jego głowę. Siła uderzeń proporcjonalnie do czasu wzrastała. Pod gradem uderzeń runął na ziemię. Bombardowany kropelkami deszczu, tracił kontrolę nad wszystkim, co go otaczało, również nad samym sobą. Słychać było odgłosy tłuczonego szkła. Pierwsze słyszalne były kilkanaście sekund temu, jeszcze gdy stał na nogach. Teraz odgłos ten dobiegał z bardzo bliskiej odległości, tak jakby pochodził z jego wnętrza. Kilka następnych dało się słyszeć zaraz po jego upadku. Dobiegały z miejsc, w których poprzednio stali jeszcze Ci dziwni ludzie. Chciał jeszcze spojrzeć w tamtym kierunku. Po chwili jednak, gdy próbował sobie uzmysłowić, brak jakichkolwiek sygnałów graficznych, doznał bardzo dziwnego uczucia...
Tekst pochodzi ze strony 5000słów.
Prawa autora tekstu zastrzeżone.