Walter Hofman

Jesienne Łzy

Majowe słońce w codziennej wędrówce wynurza się zza linii horyzontu, gdzie wody Atlantyku zlewają się w jedną całość z bezkresem nieba. Ciepłem i jasnością swoich promieni budzi wszystko co zostało stworzone przez niebiosa. Budzi życie, marzenia. Budzi miłość.

Karol mimo przymkniętych oczu odczuwał słoneczną jasność która wypełniała ich sypialnię. Otwierał je bardzo wolno i ostrożnie, aby przypadkiem nie spłoszyć cudowności nastroju którym wypełniony był pokój. Słoneczne promienie, przybrane w mozaikowe wzory firany która wisiała w oknie, baraszkowały w beztroskich harcach na przeciwległej ścianie i na podłodze tuż pod oknem. Zaś każda cząsteczka jego ciała przepełniona była ich ciepłem. On sam, wypełniony był bezgranicznym uczuciem radości i wdzięczności do wszystkiego co go otaczało. Do wszystkiego co stwarzało poczucie piękna w jego życiu. Spojrzał na śpiącą obok Klarę. Odwrócona na bok z policzkiem wtulonym w poduszkę, sprawiała wrażenie małej dziewczynki uśpionej niewinnym snem swojego dzieciństwa. Mimo przeogromnej ochoty złapania jej w swoje ramiona i wtulenia w siebie aż do wzajemnego przeniknięcia ciał, musnął ją jedynie delikatnym pocałunkiem w policzek, unikając w ten sposób brutalnego wtargnięcia w jej sen. Wymknął się ostrożnie z pod kołdry aby jak w każdy sobotnio-niedzielny poranek zaparzyć świeżej, pachnącej kawy, której aromatyczna delikatność, równie delikatnie powinna obudzić Klarę. Siedział w fotelu czekając na dźwięk czajnikowego gwizdka który miał dać znać o gotującej się wodzie. Uśmiechał się przy tym do własnych myśli. Przecież to robienie sobotnio-niedzielnej, porannej kawy stało się już tradycją tego domu. A jednak za każdym razem robił to z wielką przyjemnością i satysfakcją. Zaś punktem kulminacyjnym tej tradycji była Klara. Obudzona zapachem świeżej kawy, stawała w progu między sypialnią a pokojem gościnnym. I mimo że Karol siedział oddalony od niej zaledwie o kilka kroków wołała. Dzień dobry Karolku. A on bardzo spokojnie i łagodnie odpowiadał. Dzień dobry Klaruniu. Wówczas, rzucała się na jego szyję i spoglądając w kierunku oparów kawy szeptała. Dziękuję Karolu. Jesteś wspaniały. Z rozmyślań niespodziewanie wyrwał go jazgotliwy krzyk ptaka, którego on nie cierpiał. Zresztą oboje z Klarą nie lubili tego wrzasku. Podszedł do otwartych drzwi tarasowych i delikatnie je przymyknął odizolowując się nieco od tego krzyku. A że z czajnika nie wydobywał się jeszcze żaden dźwięk, usiadł ponownie w fotelu. Przypominał sobie, jak to do tego doszło że tak wiele rzeczy które robił z myślą o Klarze, robił z tak wielką przyjemnością. A zaczęło się to przed kilku laty. Oboje z Klarą ulegli wypadkowi samochodowemu. Samochód był rozbity doszczętnie. Ale oni, cudem wyszli z tego jedynie lekko poturbowani. Kiedy po zakończeniu badań szpitalnych powrócili wreszcie do domu, oddychając z ulgą rzucili się sobie w ramiona. Wówczas odebrali oboje to samo wrażenie. Wyczuli pierścień, który się zacisnął wokół ich ciał. Poczuli nić, która ich związała. Wiedzieli że są potrzebni i oddani sobie na zawsze. Właśnie wtedy Karol zaskoczył Klarę swoją propozycją. Kiedy przyjdzie moment - Klaruniu, że ja pierwszy zejdę z tego świata, to na trawniku przed domem posadź drzewo. Może będę żył pod jego korą? Ona, spojrzała na niego nie wnosząc żadnego sprzeciwu. Zciszyła jedynie lekko głos, zwracając się do niego z prośbą. Karolku - zrób dla mnie to samo. Karol, w wielu rozmowach towarzyskich podkreślał, że oboje z Klarą urodzili się dla siebie dwukrotnie. Raz fizycznie, drugi raz duchowo.

Dwukrotnie byli świadomi realizacji swojej rzeczywistości.

Pierwsza ich rzeczywistość, trwała do momentu wypadku samochodowego. Właśnie w tamtej rzeczywistości, wypadek zakończył się tragiczną śmiercią ich obojga. Obecna, to ta w której osiągnęli nowy poziom wartości uczuć i odczuć do siebie. Czajnik, od kilku minut gwizdał jak zwariowany, robiąc hałas niczym alarm przeciwpożarowy. Karol zerwał się w popłochu i pobiegł do kuchni aby go wyłączyć. Zapach świeżo mielonej, oraz świeżo parzonej kawy niósł się po całym domu. Ustawiając szklanki z kawą na stoliku między fotelami, zerkał na drzwi do sypialni w oczekiwaniu na wejście Klary. Kiedy po kilku minutach Klara nie zjawiła się w drzwiach, on sam wszedł do sypialni. Spała jak przedtem, gdy ją tam zostawił. Z tym samym policzkiem wciśniętym w poduszkę. Z tym samym dziecięcym wyrazem jej twarzy. Podszedł do niej i tuląc ją mocno w ramionach, złożył gorący pocałunek na jej ustach. A potem jeszcze jeden i jeszcze jeden. Nawet nie zauważył że klęczy obok łóżka. Na drżących nogach podniósł się wolno z podłogi. Trzęsącą ręką zdejmował słuchawkę telefonu i jak przez sen słyszał obrzydliwy krzyk ptaka. Z jego policzków spływały ogromne, gorące łzy.

W ten niedzielny poranek obudził Karola krzyk dzikich gęsi, które w swojej wędrówce z Kanady na południe, wybrały akurat drogę nad ich domem. Wysunął się nieco ociężale z pod kołdry i zawiązując szlafrok poczłapał do kuchni. Przygotował dwie szklanki zasypując je kawą, zaś w oczekiwaniu na wodę wyszedł przed dom, aby popatrzeć na lecące klucze gęsi. Dookoła pachniało jesienią. Latarnia na podjeździe opatulona kukurydzianym snopkiem, wyglądała jak chochoł z zawieszonymi na szyi kolbami indiańskiej kukurydzy. Pod drzewem które rosło na trawniku tuż przed domem, na białej ławeczce stały dwie czerwono-pomarańczowe pampkinowe głowy, a między nimi złota chryzantema. Karol z podniesioną do góry głową patrzył przez chwilę z zadumą na lecące gęsi, których ogromna ilość utworzyła wielką, rozwrzeszczaną chmurę. Zafascynowany widokiem podszedł do ławeczki siadając na jej brzeżku. Wtulił się twarzą w pień drzewa. Nagle, gdzieś głęboko pod korą wyczuł bicie serca. Z pomiędzy gałęzi usłyszał wyraźnie słowa. Karolku, Kocham. Przytulił jeszcze mocniej policzek do wilgotnej kory drzewa i szeptał. Ja ciebie też Klaruniu. Ja ciebie też.




Tekst pochodzi ze strony 5000słów
Prawa autora tekstu zastrzeżone