Według Tomasza Warzyńskiego...

 

 

Bardziej przeczuwam niż rozumiem.
By dostrzec, co mi umyka (bądź za czym goni autor) - syntezuję, wcześniej analizując.
Czasem łamię żelazną zasadę dobrej krytyki - dystansu do utworu i jego twórcy.
Raczej nie określam wiersza tak: "brachykatalektyczny tetrametr z janików opadających
zgodnie z prawem wymienności stóp".
Jeżeli znajdę spójną interpretację - to już coś!
Nieodwołalny sybiektywizm dyktuje mi niestety zmienne kryteria oceny...
(Liczę, że owa  niesprawiedliwość będzie naprawiona przez innych, biorących udział w tej przedniej zabawie!)
Dzięki mojemu Przyjacielowi, zwracam uwagę także na "zupełność" utworów.
 
 

Tomasz Warzyński

 
 
Jak piszę, co piszę...

 
 
 
 
zaniosłem moje słowa 
na spalenie 
ogień 
rozproszył ich ciała 
z treści pozostał dym 

nie czuję się jak Himmler 
posyłający Żydów do pieca 
jak Abraham 
oddający Bogu swe dziecko 

jestem popiołem


 
 
prężyłem głowę 
szczeliną źródła 
chcąc nawilżyć 
ruchome wydmy 
twojego brzucha 
słonecznym namiotem 
warownią zdobną 
piaskową babą 

grzęzawiska 
błędnych ogni


 
 
"skarżysko-kamienna"

głodni kelnerzy 
w płaszczach zawsze 
na sezon zimniejszy 
zawieszający 
ciche mamrotanie 
na niedopitych 
herbatach 
z cukrem 
znają noc 
lepiej niż 
kochankowie


 
  
zakopuję pod cieniem 
słońca 
sterylny worek 
z popiołem nieznanego 
drzewa

wilgotnością źródła 
spadają łuski 
dziecięcych zabaw


 
znalazłem miejsce
dla wątroby gęsi
karmionej kukurydzą
dla martwych dzieci
wypełnionych głodem

to ulica
gdy spadnie pierwszy śnieg


 
 
spójność kosmosu potwierdzają
miłosne ballady i rozkosz
smaku oliwek z gaju
rozległego pagórkami
 
długo na to czekalismy
ja i wieczny ogień


tom_asz@priv.onet.pl


 
 
 
 
 
 
 
 

Teksty pochodzą ze strony http://www.5000slow.w3.pl.
Prawa autora tekstu zastrzeżone