Autor: Krzysztof Tryk
Wiek: 21
Kontakt:kristo@myst.pl
Filozofia: szukanie przyszłości w przeszłości.

 

 

 

 

Dwa słowa Boga

Na początku było słowo
...
Bóg nie jest marzycielem
nie pieści słów pięknych
bo niewypowiedzianych

mówi:

nowa i nowa prawdo
ze stromopadłej kałuży
nieba
piekielny okręcie
przed sterami tło.


Słonego tchu!
to w was
rozkołysanych cienkim butem
gram




***

chityna
pchnięć
umodlić się na płaską rybę
uryna
wędzonym ciałem.




Noc w łodzi

figurka z zamarłej mgły
dryfem
wyławiam z ust księżyce
do dna wsparty...
znad palców rozsuwam
pudełeczko gwiazd

i znikam przestrzeni cięty w toń czerni...




***


Stamtąd
skroń zatęskni echem
do smutnych
zasianych chrustem pól
majestatem tkają się
cykle w gigant nadpowietrza
Stamtąd
chmurą ust
wołam krecie kwiaty
tulę żywą dłoń
klejoną ciepłym pulsem

Gdybyś oddała mi las




Nieba słów

Kruczym piórem rzęs
Spływają pagórki snu
Okutana w żal żegnasz
...i dzielimy tę ostatnia wełnę


toczysz płową głowę przez tors
pohuku klatek
deszcz łamie się z łzami

odkrywasz krople na palcach
na prawym policzku...

nasze ołtarze obite pokłonem
rozgwieżdżone pękaniem świec
krzepną jak sklepienia dłoni
w kruchy gotyk




Krzyk

1
zaśpiewaj ślino sępa
ptaki...westchnienia i róże
wyśpiewaj lasy wisielcami
by stały z ciałem
na wyrost i powagę
i tylko kilka głosek za całą śmierć
wywróż losy życia
z rozwianych hańbą ud kobiecych
i dzieci
co przez cichy dzień przebite
na rannych oczach wieszają
chybotliwe posągi

2
dla tych
co chlebem wykarmili sny
wśród skrzydeł i gwiazd
wieje dumnie
victoria - dwa palce uwolnione z pięści




W życiu

Prosić krok po kroku largo
szpagat dłoni gnie lep palców
w wirze słońc
w ukłonie oka
nad rozpięte szepty...

Żyję w drzewie
w smutnym domku
Tak. Czuję
w deskach starczy zgrzyt odwrotu
Oto dni




Srebro zim

Wary chmur
łowcy słów
i
tlen w płucach pocałunku

rozpinasz
swoje
białe
ręce




Powracam


kolorami brzasku szkiełek
snuje drewnianą modlitwę
niedziela znocywstała

nad palone słońce
z łukiem rąk
rewolucją czterech ścięgien

przyjdę jako chłopiec
by biec z górą
by po oknach powystawiać
puste krzyże
sam na oko
pocałunkiem ziemi nieba
rodzić ptaki




Modlitwa do świata

na pewno kiedyś spadniemy
wielki wozie
słowo nas poniesie innych poprowadzi
na zgodę
uczynni ręką
pacierze
i koło powróci z obiegu
w okruchy mistrzów płaczu
pełni tylko siebie
w pył
złożymy szczere oczy manekina




***

stopniały drzwi i progi
spłynęły schodami klamki
podłogi schodzą pod
podłogi
kryją się mokrym ciepłym uśmiechem

jest ciemno jest noc
jest pies po szyję w wodzie
i nadzieja na wszystko




Miniaturka

zegar tylko tyka
stół tylko stoi
którą godzinę tak mierzą
zegar przestał kręcić ramionam
i stół stoi
stół stoi
czas płynie...




Oczy

po drodze zbójców
za wiatrem brwi
zapadam się
w ciasną prawdę

przypłyniesz...

...liczyłem, liczyłem
dwa czarne słońca




Zabawa

jeszcze
błękitnie

dłonie pięknieją
układają chmury
znad rosy ramion łąk

piersi
biją tempo jasności
chwile serdecznego poranka
z iskrzącym zielem
celuję w dziesiątkę pająka
trampolinę dna
fanaberia
-
a potem mi giniesz
rzucona w szepty ziemi
w najcichszy lęk

tak się boję
chwil.




***

trzy, cztery muchy chodziły po drewnie
ślizgały się
tikając nerwem
na zmianę azymutu
wędrówki...

trucht prawo
skręt lewo
ku krawędzi na koniec świata
taniec i bieg w kwadratowym losie
albo na moment wiatr spętlał
spłoszonych brudasków
obłąkańczym lotem

potem w oku muchy
znaleziono owada
zaraza łaskotała gdy przechodziła po karku
nieścierpienia
klej to nerw
otwarte czucie
szarpnięcia życia




Historia

Ogień wsiąkał w powietrze
falą półdrżeniem bijące
pluł efemerydą cekinów
błysków ku błyskom nocy

Wsuń swój z much lepki kikutek
na soczystych płomieni wsęgi

Iskry oczu
w węgle doły

Nim słowa w symbole
nim piach zaśnie na powiekach
a brzozy w krzyżach




Nie ja

pudło lekkich obyczajów
stoii
niby
nie ma woli
nie patrzy
nie przypomina
nie będę chował do niego moich rąk
nie będę chował do niego moich rąk
................................................................




Cukierek

odpoczynek usiadłem
ja i krzesło
starzy jak my
oddałem się
schowane słońce
płynie okręgiem pod język
zamykam

rozbite lustra
pęczniejąca ślina
łykam
to jak lekki ukłon
pusta hala dyszy esencją
jeszcze trochę
trochę
i jestem sam




Fotograf


krew rozdarta
w połowie krzyku
z pokoju na korytarz
czekała na swój pył
on zbierał się do wyjścia
nostalgicznie
popłynął wzrokiem
i podniesiony
przyjął pędzący korytarz
cóż za dzień
piękny dzień
myślał...

ranny brzask
ból

klisza była czysta










wygłup radosny z okazji ...pewnej pory roku.

dzień szalony tak jak oni
nie dał im spokoju w skroni
jeden goni drugiego
drugi udaje martwego

słońce pali uszy
hej lekko na duszy

głupstwa plotą sami sobie
kwietne wianki jak na grobie
oj nie wiedzą kto i kiedy
wyrwie serca z ziemskiej biedy

słońce pali uszy
hej lekko na duszy

trawa kryje już ich groby
idą pełne ze wsi baby
stawią świece białe kwiecie
jak zima w śnieg zmiecie