Dzień był bardzo gorący i duszny. Czerwcowe słońce stało wysoko na bezchmurnym niebie. Upał rozleniwiał. Nagrzane słońcem trawniki pachniały intensywnie świeżo skoszoną trawą. Było cicho, słychać tylko było brzęczenie owadów i świergot ptaków. Czasami, od delikatnego powiewu zaszumiały liście w malinowym chruśniaku pod oknem. Dom był pusty, byli w nim tylko we dwoje, nie licząc psa.
Marian zbliżył się do Justyny. Jej serce mocniej zabiło w delikatnej, dziewczęcej piersi. Niby oszalały ptak w klatce tłukło się pod sklepieniem jej żeber, chcąc wyrwać się na wolność, do tego, którego skrycie kochało od tylu miesięcy. Jeszcze nigdy nie odczuwała takiej intensywnej bliskości mężczyzny. Prawdziwego mężczyzny - nie ojca, który składa rodzicielski pocałunek na dziecięcym czole. Nie chłopięcej bliskości kolegów ze szkoły, którzy podczas wieczornego spaceru po parku spoconymi dłońmi próbują zaspokoić swą ciekawość w odkrywaniu krągłych krain kobiecości.
Marian był pierwszym prawdziwym mężczyzną, który ją fascynował i którego pożądała. Podziwiała jego barczystą sylwetkę, żylaste ręce i twarde, duże, spracowane dłonie. Marzyła, by te silne dłonie dotknęły jej ciała, przytuliły ją do jego szerokiego torsu. Chciała czuć się przy nim mała, bezbronna, by otoczył ją opieką, tulił w siebie. A potem jej śmiałe myśli szybowały dalej, unosiły się i zdążały ku tym słodkim, zakazanym obszarom, które wzbudzają drżenie pożądania i prowadzą do radosnego omdlenia.
Obserwowała go od dłuższego czasu. Mieszkał tu niedaleko. Był od niej sporo starszy. Nie wiedziała, czy miał żonę i dzieci, czy z kimś mieszkał. Było to dla niej nieistotne. Chciała tylko widywać go jak najczęściej. Czasami wykonywał w ich domu różne drobne naprawy. Kilka razy posunęła się do tego, że sama spowodowała usterki, by matka musiała go wezwać. Tym razem było tak samo, ale rodzice chcieli pojechać do centrum na zakupy, więc jej pozostawili opiekę nad domem. W końcu nie była już dzieckiem - sama doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Była młodą kobietą, różą, która ledwie rozkwitła z pączka.
I była spragniona miłości. Postarała się, by Marian nie mógł nie zauważyć jej ledwie dojrzałej kobiecości.
W rzeczy samej była w swym ubiorze i zachowaniu nieco prymitywna. Dorosła, świadoma siebie kobieta nie ubrałaby się w ten sposób, ani nie zachowywała tak jak Justyna. (A przynajmniej nieco dyskretniej eksponowałaby czarną, koronkową bieliznę i pończochy z czerwoną podwiązką.)
Ale Marian nie dostrzegał tej wulgarności. Takie subtelności były dla niego w tej chwili niezauważalne.(Jak zawsze zresztą.) Widział tylko młodą, namiętną kobietę, która chętnie odda mu się cała, nie żądając nic w zamian. Pożądanie rozlało się po jego ciele. Jego męskość żądała zaspokojenia. Paliła go, uciskała i gniotła w spodniach, nie pozwalając myśleć o niczym innym. Pragnął Justyny i jej świeżego, młodego ciała.
Odłożył torbę i zdjął beret. Podszedł jeszcze bliżej dziewczyny. Spod rozpiętej na piersi koszuli widziała gęstwinę jego kręconych włosów.
Poczuła zapach jego ciała - ostro pachniał potem i tytoniem. Niemal omdlała - pobladła i rozchyliła usta. Były bardzo suche, więc zwilżyła je językiem. Stały się intensywnie czerwone, jak mocno dojrzałe maliny. Jej oddech był bardzo krótki i szybki. Pomyślała, że już dłużej tego nie wytrzyma. Że oszalałe serce zaraz pęknie jej, że pulsująca krew tryśnie jej ze skroni. Poczuła mokrą słodycz między udami a ciepło, które miało tam swe źródło rozlewało się błogością na całe jej ciało. Kolana ugięły się pod nią.
Rzuciła się w objęcia Mariana. Ten, nieco zdziwiony impetem z jakim na niego ruszyła, oparł się o ścianę. Ściana zadrżała, obok nich spadło kilka zawieszonych na niej reprodukcji. Zadrżało także serce Mariana, a jego krew niemal się zagotowała. Próbował odsłonić jakiś skrawek nagiego ciała Justyny lecz ręce mu drżały. Dziewczyna zerwała z niego koszulę. Wtuliła się w jego zarośniętą pierś. Wyszeptała:
- Twoja jestem, twoja. Tak cię kocham mój najdroższy!
na co Marian odpowiedział jej namiętnym:
- Uuuch !
Nie mogąc opanować trzęsących się dłoni zaczął zrywać z niej ubranie, szarpiąc nerwowo. Materiał pękał z trzaskiem. Po chwili leżała w samych tylko pończochach na puszystym dywanie. Sięgnęła do jego spodni. Rozpięła je zręcznym ruchem uwalniając skrytą tam twardą i napiętą męskość, wybrzuszającą dotąd okolicę lewej kieszeni. Westchnęła z zachwytu. Przymknęła oczy i rozłożyła nogi czekając aż jej gorące oczekiwanie zostanie wypełnione przez ukochanego. Oczom Mariana ukazał się rozkoszny widok jej skrywanych dotąd powabów.
Lecz widok ten po chwili zasnuła czerwona mgła. Pożądanie zaćmiło wszystkie jego zmysły. Rzucił się na Justynę wchodząc w nią jednym silnym i zdecydowanym ruchem i pozwolił się ponieść pierwotnemu, zwierzęcemu rytmowi w opętańczym pragnieniu zaspokojenia.
Całą tę scenę z niejakim niepokojem obserwował z fotela mały biały pudel Justyny - Pikuś. Nie lubił obcych, zwłaszcza mężczyzn i przeczuwał, że święci się coś niedobrego.Gdy Marian w miłosnym szale legł na jego pani, wierny pies ruszył jej z odsieczą. Z dzikim ujadaniem zerwał się z fotela i podbiegł do kochanków. Widząc duży, kołyszący się zadek mężczyzny po prostu zatopił w nim swoje drobne, ostre zęby.
Marian wrzasnął z bólu wracając do rzeczywistości. Pies puścił go, ale za moment chwycił ponownie, tym razem mocniej. Marian zawył i gwałtownym ruchem podniósł się na rękach i przewrócił na plecy, zrzucając z siebie psa. Jednak leżenie na wznak drażniło jego zranione pośladki. Wściekły zerwał się i klnąc na czym świat stoi zaczął skakać po pokoju. Pies coraz bardziej rozdrażniony, ujadając ganiał za nim.
Justyna, jeszcze nie do końca oprzytomniała, szeptała:
- Marian, Marian, ach Marian,
lecz po chwili cały ten harmider począł do niej docierać. Otworzyła oczy i zaczęła krzyczeć na psa:
- Pikuś ! Pikuś ! Przestań ! Pikuś !
W tym momencie do pokoju wkroczył ojciec dziewczyny. Stanął w drzwiach jak wryty. Nie pojmował całej tej sytuacji.
Gdy dostrzegł go Marian, pomyślał że gorzej już być nie może. Zaklął szpetnie, ściągnął obrus ze stołu z zamiarem okrycia się nim i wyskoczył przez otwarte okno, porzucając ubranie, torbę z narzędziami i beret.
Na szczęście był to tylko wysoki parter. Wylądował prosto w krzakach malin. Obolały i podrapany wygrzebał się z nich i zasłaniając się obrusem zaczął biec przed siebie ...
Kraków, maj-czerwiec 1998 roku
Teksty pochodzą ze strony http://www.5000slow.w3.pl.
Prawa autora tekstu zastrzeżone