Strasznie drastyczna intryga szpiegowska

czyli nie wpuszczaj obcych do domu

Motto:  Olbrzymie proporcje są nieubłaganie rękojmią pewnego przedsięwzięcia.
Czy jest to abstrakcja czystej sublimacji bytu? Byłobyż to stwierdzenie
jeszcze wielokrotne jeśli tak, a jeśli nie? A w takim przypadku nigdy?
Nie ryzykujmy zatem, a załóżmy że nawet.
Jednakowoż, pytanie to, czy rzeczywistość?
(Prof. Dr hab. Sir Jerzy von Borygoo, albo jego ciotka)

James sprawdził wszystkie zamki i zabezpieczenia. System alarmowy poinformował go pieszczotliwym piknięciem, że jest włączony. Zaszumiały kamery i po chwili pokazywały wszystkie newralgiczne punkty posesji. Rzucił okiem, wokół domu nie było żywej duszy. Poszedł do kuchni, przechodząc przez tunel antyseptyczny, otworzył niewykrywalną przez radary lodówkę i wyjął podwójnie filtrowane i poczwórnie pasteryzowane, bezalkoholowe, niskokaloryczne piwo. Sprawnym ruchem odkapslował je używając sterylnego otwieracza, wykonanego ze stali chirurgicznej. Błysk w jego oku, został tysiąckrotnie powielony przez idealnie gładkie, wypolerowane ściany kuchni.

Sprężystym krokiem ruszył w stronę salonu. Mijając po drodze kryształowe lustro, mimowolnie przejrzał się w nim. Jak zwykle wszystko było w idealnym porządku. Doskonała fryzura, gładka cera, noski butów w odległości 185cm od czubka głowy. -Tak, jestem doskonały- pomyślał. W powietrzu coś zabzyczało. Trzynaście systemów natychmiast zauważyło i zidentyfikowało intruza. Analiza śladu termicznego i kodu DNA nie pozostawiała żadnych wątpliwości. To była mucha. Potrzebował pół sekundy, żeby namierzyć i zestrzelić agresora przy pomocy działa protonowego ukrytego w spinkach od mankietów podkoszulka.

W salonie rozsiadł się wygodnie na ekologicznym fotelu wykonanym z materiału, który dzięki swej kosmicznej strukturze i specjalnie dobranemu kolorowi, automatycznie likwidował wszystkie roztocza w promieniu trzech metrów. Troszkę mu przeszkadzał, wykonany na zamówienie przez rusznikarza Departamentu, półautomatyczny, samopowtarzalny, dwunastostrzałowy Browning cal.45. Sprawnym ruchem odpiął kaburę i starannie ułożył na stole, będącym odwzorowaniem stołu, na którym Król Artur po raz pierwszy wziął swoją żonę, której nigdy nie miał.

Ze zgrabnością gibbona wstał i podszedł do barku. Wystukał na chromowanej klawiaturze tajemny kod (UNCLE BEN). Barek otworzył się bezdźwięcznie, sycząc i bzykając. Poszperał chwileczkę i wyciągnął jedyną rzecz jaka pasuje do piwa. Suszoną płetwę odbytową bardzo rzadkiej ryby z basenu Morza Martwego. Dostał je z okazji braku okazji od swojego najlepszego przyjaciela, nurka amatora i jednocześnie sfrustrowanego księgowego, Michaela Odwalło. Oczywiście potem musiał go zastrzelić.

Od samego rana humor mu dopisywał. Już goląc się, podśpiewywał najlepsze przeboje Dżast Fajfów. Wszystko dzięki temu, że dzisiaj mieli przyjść wyjątkowi goście. Wszystko już było przygotowane. Potrawy czekały w schronie atomowym ukrytym w zamrażalniku. Cały dom wręcz lśnił i każdy jego kąt zdawał się zachęcać do odwiedzenie właśnie jego.

Spojrzał na zegar kwarcowy. Były trzy sekundy po jedenastej. Goście mieli już 15 sekund spóźnienia. Nienawidził tego. Na jego twarzy zagościł, niczym wędrowny grajek, grymas rozczarowania. Ale gdy 10 sekund później systemy alarmowe dyskretnie dały mu znać, mrugając tysiącem światełek i grając na fagocie, że nadchodzą goście, zły humor natychmiast prysł.

-Kim pan jest- zapytał faceta, który stał teraz w drzwiach i sprawiał wrażenie zupełnie zaskoczonego. Ubrany był w idiotyczny munduropodobny garnitur, zabawną czapkę i miał równie debilny wyraz twarzy, co wąsiska.

- No kim pan jest, do cholery - Zapytał ponownie mocno już rozgniewany James. Tamten wybałuszył oczy i zaskomlał

- Ja nie panimaju szto ty gawarisz. Jest Tatiana?

James znał płynnie 12 języków, a w stanie stałym 4  kolejne. Dalsza rozmowa toczyła się więc po rosyjsku.

- Kim jesteś i co robisz tutaj na mojej bezludnej wyspie, miejscu mojej ucieczki od ludzi i świata? - Zapytał James, a że z natury był miłosierny, to silił się na możliwie najłagodniejszy ton.

- Jestem Trocki, dla przyjaciół Trocky i właśnie idę do mojej serdecznej przyjaciółki, Tatiany Żelazo - Odpowiedział Trocki, a w międzyczasie James podał mu sterylną chusteczkę, bo Trockiemu ślina sączyła się z kącika ust i spływała nieprzerwanym strumieniem wprost na mocno już poplamioną kapotę.

- Nie znam żadnej Tatiany Żelazo. A zresztą to nie ma znaczenia, przecież jesteśmy na bezludnej wyspie - żachnął się James

- Ale, ale jak to możliwe? Przecież jesteśmy w Petersburgu, a nie na żadnej wyspie. A to jest dom Tatiany Żelazo, z którą..

- Wiem, wiem - James przerwał mu znudzony - z którą masz się spotkać

- Przykro mi przyjacielu ale już dobrych kilkanaście lat nie ma żadnego stałego lądu, a tym bardziej starego, dobrego Petersburga - mówił James jednocześnie bacznie przyglądając się dziwnemu gościowi - jak ci zapewne wiadomo, cały Stary Świat jest obecnie permanentnie zalany, a na powierzchni pozostały tylko miliony pływających, bądź nie, wysepek, wysp i archipelagów - James starał się to powiedzieć najdelikatniej jak potrafił. Miał bowiem wrażenie, że facet jest najzwyklejszym świrem i jakimś cudem przypłynął na jego wyspę. Cholera wie jakie może mieć zamiary. James nie mógł sobie wybaczyć, że jego Browning leżał teraz na stole w salonie.

- Nie, to niemożliwe! Petersburg istnieje, przecież ja tam mieszkam - Trocki gwałtownym ruchem sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. James zareagował rutynowo, tak jak go szkolili. Strzał z buta w kokosy, podwójny Nelson na kark, za łeb i o ścianę.

- O Jezu!!! Ja tylko chciałem legitymację pokazać...- zaskomlał Trocki, a krew z rozbitego nosa mieszała się na jego poplamionej kapocie z zaschniętą śliną, tworząc fantastyczne wzorki. W drżącej dłoni trzymał jakiś papier i podsuwał go Jamesowi. Ten wziął go do ręki i przysunął bliżej oczu.

- To niemożliwe!- krzyknął, gdy zorientował się co podał mu Trocki -nie dość, że jesteś świrem, to jeszcze złodziejem, a może czymś jeszcze gorszym? Nie wiesz, że posiadanie rzeczy z czasów przed kataklizmem jest zabronione - teraz już wrzeszczał, a Trocki skulił się w kącie i przerażony nerwowo wycierał ślinę z kącików ust.

- Przecież to może być skażone- James przypomniał sobie, jak na szkoleniach z archeologii poznawczej, ostrzegali ich przed kontaktem z jakimikolwiek przedmiotami z ery przed kataklizmem.

- Skąd to masz, Trocki? - Starał się aby zabrzmiało to groźnie, ale niezbyt mu to wychodziło, więc dla efektu wyrżnął Trockiego w twarz.

- No, no z Komitetu Centralnego...- wyszczekał Trocki, ocierając krew spływającą z rozbitego łuku brwiowego. James tymczasem nerwowo przewracał w dłoniach tą dziwną książeczkę. Trocki wolał go nie drażnić, więc skulił się w kącie i wodził palcami po kałuży śliny, jaka utworzyła się u jego stóp.

- To twoje zdjęcie? - zapytał James wskazując na książeczkę

- Tak, dane też są moje. Posłuchaj, może oddaj mi legitymację, a ja po prostu sobie pójdę, wsiądę w tramwaj i tyle mnie widziałeś- zaryzykował Trocki

- Słuchaj no Trocki coś mi tu nie pasuje. Według tego papieru, powinieneś mieć dzisiaj 170 lat. Co jest grane do jasnej cholery! Kim ty naprawdę jesteś, skąd się tu wziąłeś i co to jest "tramwaj"?

- Nie rozumiem o co panu chodzi. Ja mam 36 lat, teraz mamy 1920...

- Chciałeś chyba powiedzieć 2020 - przerwał mu James

- Jak to?

- Dzisiaj jest 31 marca 2020 roku. Ale to chyba wiesz

- 2020? Więc ja. Nie nie możliwe. Co jest? Co się ze mną stało?- Trocki zerwał się z miejsca, wbił wzrok w Jamesa, a po chwili wybuchnął. Płaczem.

James zaczynał rozumieć. Kiedyś czytał w cybernecie o teoriach podróżowania w czasie, ale traktował to jako mrzonki, na równi z opowieściami o seksie i tym, że kiedyś płacono za telefon. Zrobiło mu się żal Trockiego. Ale jednocześnie tysiące pytań pojawiło się w jego umyśle. Czy zawiadomić Departament? Czy przyjąć Trockiego do domu?

- Posłuchaj Trocky. Wszystko wskazuje na to, że miałeś pecha i trafiłeś na oderwany bąbel czasoprzestrzenny. W momencie jego przekształcania się w antymaterię musiałeś być w pobliżu i stąd jesteś tutaj- Trocki patrzył na niego niewidzącym wzrokiem.

- To znaczy, że wszyscy moi znajomi, rodzina, Tatiana nie żyją! O Boże, nie mam już nikogo na tym świecie.

- Przykro mi. Ale masz jeszcze mnie!

- Nawet cię nie znam. A poza tym jesteś taki piękny, a ja taki brudny i pokaleczony.

- Jestem Błąd. James Błąd. Przepraszam, że złamałem ci nos, przeciąłem łuk brwiowy i prawie skręciłem kark.

- Nie ma o czym mówić. Wybaczam ci mój nowy i jedyny przyjacielu.
 

Cztery godziny później Trocki i Błąd siedzieli przy stole i jedząc jakąś wstrętną zupę zastanawiali się co robić dalej. W międzyczasie przypłynął poduszkowiec "Tajtenik" z rodziną Jamesa. Żeby ich spławić, przebrał się sprytny Błąd za bullteriera i usmiechając się szyderczo, rozszarpał gardło cioci Adelajdzie. Poskutkowało. Reszta gości dała za wygraną i wróciła na poduszkowiec, który w drodze powrotnej zatonął, czyniąc Jamesa biednym sierotą.

Trocki z zaciekawieniem wysłuchiwał historii ostatnich 100 lat i tylko czasami przerywał entuzjastycznymi okrzykami. Cieszył się jak dziecko, kiedy usłyszał, że w 2001 nastąpił pierwszy kontakt z Obcymi, wynikiem którego był upadek potęgi USA i niechciana ciąża Moniki Lewninsky. Trochę marudził, kiedy dowiedział się, że do wojny z Obcymi doszło na skutek idiotycznych oświadczeń przywódcy rosyjskiego, prezydenta-alkoholika, którego imię wyleciało gdzieś na zakręcie historii. Obcy oświadczyli, że to oni stworzyli cały nasz wszechświat. Z nudów i w przerwach między wymyślaniem coraz bardziej sprośnych pozycji seksualnych. Natomiast nasz alkoholik twierdził, że na początku nie było nic, a Bóg przechadzał się ulicami Moskwy. Pokłócili się, dali sobie po twarzach, a Obcy się wkurzyli i rozpuścili nam lodowce. Efekt może sobie pooglądać za oknem. Powiedział, że potem poogląda.

Nagle, zupełnie niespodziewanie, zrobiło się zupełnie ciemno. Byli zupełnie zaskoczeni. Zupełnie cała wyspa zadrżała w posadach. Wstrząsy stawały się coraz mocniejsze, zupa zupełnie wylała się z talerzy, oblewając i tak już zupełnie poplamioną kapotę Trockiego. Pedantyczny Błąd uzupełnił ilość zupy w talerzach i kiedy słońce zupełnie wyszło zza chmur, zupełnie zapomnieli, że przed chwilą było zupełnie ciemno.

- To tylko trzęsienie ziemi. Nie przejmuj się Trocky. Za chwilę przejdzie- spokojnie powiedział James Błąd, odkurzając z sufitu resztki powybijanych szyb.

Ale Trocki miał teraz większe zmartwienie. Jeden z kawałków szkła kwarcowego utkwił mu w sercu, a jeszcze inny wpadł do oka. Swiat zawirował mu przed oczyma, nogi się pod nim ugięły. Nie miał siły stać, więc usiadł i po chwili, krótkiej jak życie motyla, przemówił.

- Pierdol się na ryj, kurwo chirurgii plastycznej, jebany w dupę, sterydowy fagasie!- wrzasnął w stronę zdziwionego Błąda. Już było za późno. Trocki był w mocy złej Królowej Śniegu.

- Trocky, przyjacielu, co ci się stało? Czyżby zupa była przesolona? - James wyraźnie grał na czas

- Zdychaj skurwysynu! Pierdolony substytucie istoty ludzkiej! - zła moc z rozbitego okna Królowej Śniegu zupełnie opanowała Bogu ducha winnego Trockiego. Z dzikim wrzaskiem porwał topór rzeźniczy (schowany w bucie) i skoczył na Jamesa. Ten cudem zdołał odskoczyć, ale topór odrąbał mu kawałek lewej nogi.

Błąd rzucił się do salonu, skacząc na rękach. Porwał ze stołu swojego Browninga cal.45 odbezpieczył, splunął siarczyście i przywarł zwieraczami do ściany, oczekując na dalszy rozwój wypadków. W domu panowała zupełna cisza, przerywana tylko wyzwiskami miotanymi przez Trockiego.

James Błąd znowu był sobą. Wyszkoloną przez Departament maszyną do zabijania. Bardziej zimny i wyrachowany od niego był tylko schab leżący w zamrażarce. Czuł ten przypływ adrenaliny i wrażenie, że ten zimny kawałek stali stał się przedłużeniem jego ramienia. Podarł koszulę i zrobił z niej opatrunek na częsciowo odrąbaną nogę. Wiedział, że jest niezniszczalny, że jest bohaterem - Super Maryjanem! Nikt nie mógł go pokonać.

- Teraz albo nigdy! - pomyślał i wyskoczył zza ściany wywalając pół magazynka w kierunku, z którego dochodziły krzyki. Wydawało mu się, że trafił, bo Trocki umilkł i zamiast wrzeszczeć, tylko charczał i sapał przeraźliwie. James mógłby przysiąc, że rozpoznawał odgłosy śliny zmieszanej z krwią, opadającej kropelkami na podłogę w kuchni.

Najciszej jak potrafił skradał się w kierunku kuchni. Niestety przewrócił drabinę, która stała w przedpokoju, rozbił lampę, uruchomił budzik i włączył alarm. Mimo to był pewien, że Trocki go nie  usłyszał. Kopnął drzwi łamiąc sobie prawą nogę, bo drzwi do kuchni były rozsuwane. Zaklął w duchu, odsunął drzwi i na kolanach wtargnął do kuchni. Trocki przykucnął na stole i z uniesionym toporem szykował się do ataku. Sprawiało mu to pewne kłopoty, gdyż zamiast oczu miał dwie straszliwe, ociekające juchą, dziury. Taaaak, Błąd nigdy nie chybiał.

- Błąd! - powiedział Błąd, wywalając drugą połowę magazynka w Trockiego. James nie był pewien, czy Trocki najpierw przestał krzyczeć, a potem odpadła mu głowa, czy na odwrót. Szarpały go kule miotane potworną siłą, zdwojonego przez  rusznikarza Departamentu, ładunku prochu. Dłonie, uszy, zęby i wnętrzności Trockiego wirowały wokół Jamesa. Po chwili, nie dłuższej niż szesć wystrzałów, Trocki oblepił sobą wszystkie zakamarki kuchni. Przykleił się wątrobą do ścian, a resztą układu trawiennego fantazyjnie zwisał z sufitu. Na środku kuchni, niczym niemy świadek wydarzeń, leżała poplamiona i podziurawiona kapota Trockiego, a z niej sterczały jego zmasakrowane żebra.

James przeklął tak okropnie, że nie będę tego cytował. Chwilę stał bez ruchu, patrząc przerażony na rzeź jakiej dokonał. Zdążył już polubić Trockiego i pewnie jeszcze kiedyś za nim zatęskni. Starannie wyczyścił swojego Browninga ze wszystkich resztek organicznych, jakie zapiekły się na jego rozgrzanej lufie i schował go do kabury. Ostrożnie, żeby się nie zaksztusić mazią zalegającą podłogę, wyczołgał się z kuchni w kierunku pokoju. Podniósł zębami videotelefon i połączył się z Departamentem wykręcając numer...(no własnie! W prawej ręce trzymał odrąbany kawałek lewej nogi, a w lewej kaburę z Browningiem cal.45. Co do pozostałych członków zdolnych do wykręcania numerów, to nie miał już zbyt dużego wyboru)

Mam nadzieję, że ta oparta na faktach opowieść, sprawi, że nie będziecie wpuszczać obcych do domu. Nawet tak sławnych jak Trocki :)

KONIEC
Kraków, 31 marca 1999
 





Teksty pochodzą ze strony http://www.5000slow.w3.pl.
Prawa autora tekstu zastrzeżone