Dedykowane Marzence,
która mnie rozumie

Z cylku: Metamorfozy

Przeszłam burze
Anais którą kiedyś byłam
małą oszustką w gnieździe łaknących męskich spojrzeń
Anais której już nie lubię nie szanuję
bo wyrosłam z kłamstwa
choć nie wyrosłam z ciała które wciąż dziewczęce
choć nie wyrosłam z twarzy która wciąż baśniowa
choć nie wyrosłam z córki która wciąż niczyja
przeszłam wiatry zawirowania
bo się kręciło jak w karuzeli
męskimi sercami całej Ziemi

Wyszłam ze zgiełku z oparów z atmosfery
tak intensywnej jak epileptycznej
z konwulsyjnych przełamań ciała
z gwaru z połysku z ubrania
które było czerwoną satynową suknią
nikczemnym uśmieszkiem
lub ust dekoltem bez uśmiechu
jeszcze bardziej podstępnym

Świat był olbrzymim dębem
z niego głowami w dół zwisały pajacyki
osobniki płci przeciwnej i interesującej
bez względu na rodzaj poznania
byle nafaszerować gęś posiadania
tupałam nóżkami w blaszaną podłogę
podchodziłam do dębu pociągałam sznureczki
a oni mówili że jestem
kobieta idealna

Manewrowałam wodą w wannie
i łupinkami penisów
dryfującymi ślepo ku falom jednej ręki
drugą przy otworze na korek trzymałam
regulowałam temperaturę wody nie regulując
ciśnienia
a regaty odbywały się cyklicznie
brudna woda amaterdamskich kanałów
mieszała się z moją krwią

Spełniałam marzenia wszystkich dewotek
był ze mnie czarny sprośny kotek
łapki miałam lekkie
nie zostawiały na białym śniegu śladu
choć mnie widziano
dlatego ze zmianą sezonu zmieniałam futerko
na niezniszczalne
uroda jest po prostu trucizną
a bystry umysł podaje ją w dzbanie
jak wino

Pewnego dnia spotkałam skorpiona
straciłam pewność zdobyłam wrzesień
peniciliną uczucia
medycyna się skończyła ja stałam się medykiem
dotknęłam patykiem robaka
poruszył się ożył
obłożył mnie tajemnicą istnienia
w której utonęłam

26.06.'99 Amsterdam