Teksty Huberta Kulika

Autorem wierszy jest Hubert Kulik, 20 - letni student psychologii z Gdańska. Interesuje się on filozofią, psychologią, rozwojem duchowym (wewnętrznym) człowieka, rozwojem ludzkości w ogóle, fizyką, religią (mistyką) i innymi. Kontakt: Hubertkulik@bigfoot.com.

Łakomstwo

wytrzyj proszę łzę z mego policzka
obłędna dusza marzy o niebie
woń traw bieg strumyka

o! patrz to cisza poranka tak brzęczy
woda palce przegina i nie męczy

szukam odwiecznego postępowania
szukam milczącej trwałej słomy
czy to nie jest to co bogowie uprawiają?

cud przestaje być cudem gdy sobie wytłumaczymy
wszystko ginie w teraźniejszej chwili
wszystko się w niej odnajduje

ja teraz piszę niczym bóg młody
szukam odwiecznego sposobu na szczęście
dane mi szukać szukajcie a znajdziecie

właśnie umilkłem by złapać powietrze
muzyka płynie jak gąbka po wodzie
dusze grają jak marny pył
jednak znikają w ciszy
...jak wiatr

rzucam tę oto monetę, na której
mój wizerunek przedstawia diabła
rzucam tę monetę nie potykam się
brnę dalej w tę ciszę rzucam się

zapominam o tej monecie

(bez nazwy)

elastyczność w uczuciach
która podkreśla zgodność z prawdą
autentyczną nowiną

głęboki oddech wolności
który jest zarówno otwartymi ramionami
jak i szaleńczym biegiem

zwykła świadomość
która jest wieczna więc spokojna
a odczytuje zaiste wielką księgę

potężna nieskończona moc
ona pochodzi z prostej wiary
w spełnione życzenie szeptem złożone

święta wszechpotężna mądrość
która pochodzi z pokory wobec całej wiedzy
której nie pomieścił Bóg w zamkniętej głowie

piękni i cudowni ludzie
którzy zrozumieli prostotę poranka
to Każdy po przeskoczeniu przeszkody z samego siebie

i Razem przyjazne Razem
to samotne ja i samotne ty
w ostatecznym tańcu splecionych żyć

Zrealizowane marzenie

trwam
a skoro trwam
to musi coś w tym być

leżę teraz
a skoro leżę
to musi coś w tym być

jestem jak machina doskonała
perpetuum mobile
co(ś) zawsze jest i służy

to zrealizowane marzenie

(bez nazwy)

zachować bezmyśl
rozpłynąć się jak ptak
odwracam się na stronę drugą

wyczerpałem już swoją głupotę
wyczerpałem swój pot
wyczerpałem żółtą magię słów

otocz mnie
zwykłością

inscenizacja

rytm i puls
gładka inscenizacja wolności
pociąga za sobą mnie
jak tylko chcę
jak tylko mogę
wplątuję się
i wyplątuję
ilekroć zapieje kur

z zapartym tchem obserwuję
co się dzieje wokół
nie czuję nic oprócz
tego cudownego filmu
mojej własnej kreacji

luty
garnę wodę w garść
pociągnie Słońce za sobą
i deszcz
cóż za orzeźwienie
ta porażka i
poniżenie

nie ma ludzi
zniknęły marzenia
pogrzebałem rodzinę
i wszystkie kwiaty
spaliłem wszystkie dokumenty
rozdałem wszystkie oszczędności
wyrzuciłem ciało na śmieci
pomalowałem twarz na kolor szary

ci wszyscy ludzie
na których czekam
uciekli w samotność
więc i ja
znikam
w wiatr


ochłoda

pójść w ten szalony świat
ludzkich intryg imprez i ludzi wszelakich
pójść w ten szalony świat
pragnień o szczęściu i (nie)doskonałości
pójść w ten szalony świat
miast ludzi pubów knajp i towarzystw

a potem wrócić
z powrotem do swej siedziby
do swojej samotności
do siebie do ochłody
tu nie ma nic
szaleństwa brak

tylko obecność

idę

kobieta jak delikatność dziewczyna
wyraz miłości
wyrażam się o tobie całym sobą
nie ma żadnego kłamstwa
krzyczę istnieniem
po prostu idę
wyruszam w podróż, która płynie
świat wokół wiruje jak smok
to jest właśnie to, o czym marzyli
a się niedomarzyli
bo są w sobie zakryci
za ścianami swoich ciał
za murami swoich prawd
a tak przecież łatwo znów stać się dzieckiem
i uklęknąć
i iść na złamanie karku
w przepaść skoczyć
by odnaleźć
tę swą twarz
całkowitą TOTALNOŚĆ

obłok ciszy

w mrocznym poranku
gdzie skrzat patrzy
stworzyłem obłok ciszy

zapatrzyłem się
dlaczego tu nie ma kamieni
serca to kwiaty

w nocy
gdy wszystkie zmysły zabłysły
rozpaliły się wszystkie krzaki

bez tego i tak byłbym sobą
to nie ma znaczenia
w wielkim obłoku ciszy
wszyscy są szczęśliwi


Dawka mroźnej ale oryginalnej schizofrenii

co to? rozpoczęte wyścigi? Wyszukaliśmy monotonny przedbieg i rzuciliśmy na matę nesesery. Gilgamesz połączył trzysta armii tylko po to, by rygor ostryg powetować w mimowolnym pląsie. Gęste łyżki bawełnianej zupy prowadziły rozpostartą kieszeń siwego kupca, który miętoląc w nosie pokrowcem od okularów zarzucał bajecznie śmieszne dowcipy licznym gapiom. Po tych wszystkich wydarzeniach postanowiłem pospiesznie rozpocząć nową inwestycję polarną, by doprowadzić w końcu niedźwiadki na biegun, a lwy na koziorożca. W trzysta lat potem zbierałbym bowiem zęby z gęstwin, a może nawet z żywopłotu. Gęsi bowiem klucz polatywał ostro, a moment zawahania zdawał się przedłużać w nieskończoność.
Idź w tę ciszę - zachęcał rozwścieczony karzeł - miast się miętolić i pastwić nad obrusem. Tyle tysięcy lat wrzuconych do kibla jak papier toaletowy!
Zaprawdę, a nawet zaiste - był zły, a nawet nieco poirytowany. Próbowałem tę sprawę jakoś załagodzić, ale brakowało mi animuszu. Poszedłem więc na targ, ale tam nie mieli ani muszu, ani nic innego, mieli tylko ciepłą strawę. Wezmę chociaż to - pomyślałem i poleciałem czym prędzej na Jarmark Dominikański, gdzie już czekały duże balony zabierające ciekawskich, a nade wszystko wytrwałych i niedowiarków na Księżyc (czym prędzej)
Ostateczny krach systemu.
Opamiętałem się więc po tym wszystkim dopiero siedząc na klopie legalnie błogo. Te wszystkie wydarzenia, choć z początku wydawały się przytłaczające, to po rozważeniu wszystkich za i przeciw, dały się nawet zaakceptować. Mamy taką rzeczywistość jaka się nakreśli - pomyślałem i ruszyłem w kolejną pasjonującą podróż wirtuolotem maniakalnym.






Teksty pochodzą ze strony 5000słów.
Prawa autora tekstów zastrzeżone.