Małgorzata Sadowska - teksty


Zwyczajowo już oddaję głos Autorce: "Małgorzata Sadowska (ps. Van Goga) lat 28, studentka V roku prawa na UJ, mężatka, 6-cio letnie dziecko, pracująca w duuuużej firmie (stąd komputer i Internet). Zainteresowania - za dużo by wymieniać." Kontakt z Małgorzatą: malgorzata.sadowska@pl.abb.com.


O ptaszku, który miał lęk wysokości.



Był sobie mały, szary ptaszek. Na imię miał Tuptuś. Był ptaszkiem dość wesołym i zaradnym, lubił słońce, wiatr, zieleń, wesołe zabawy i wieczorny spokój. Dręczyła go jedynie jego przypadłość - jak na ptaka bardzo nietypowa - miał lęk wysokości, który powodował, iż bał się szeroko rozwinąć skrzydła i szybować.
Fruwał po kawałeczku, byle od ziemi się zbytnio nie oddalić, przysiadał na niewysokich drzewach, niskich dachach. Martwiło go to bardzo, ale ponieważ nikt o to nie pytał, wydawało się, że Tuptuś nie ma problemu.
Miał wielu zaufanych przyjaciół, z którymi spędzał większą część dnia. Nie był nawet samotny. Gdy się z nimi spotykał nie myślał o swoim lęku i razem ze wszystkimi szczebiotał wesoło. Ze swoimi przyjaciółmi stanowił świetny zespół - ptaszki te razem szukały jedzenia, przytulały się do siebie kiedy było im zimno i w ogóle pomagały sobie jak mogły.
Najbardziej ze wszystkich Tuptuś lubił podobnego do siebie tylko trochę jaśniejszego ptaszka Cacusia i całkiem czarnego Gogusia. To byli jego najlepsi przyjaciele - tacy, z którymi Tuptuś niejedno już przeszedł i miał do nich bezgraniczne zaufanie.
Nadeszło lato, słoneczko zaglądało od wczesnego rana na ich ulubione podwórko, nie musieli martwić się o jedzenie, spędzali czas na beztroskich figlach i zabawie.
W ciepłe popołudnia rozmawiali ze sobą długo i o wszystkim.
Podczas jednego z takich szczerych spotkań Tuptuś postanowił podzielić się swoim problemem z przyjaciółmi.
- Mam lęk wysokości - powiedział cicho.
- Ptaki nie mają lęku wysokości - odparł mu na to Cacuś. - To niemoralne.
- Wiem, że ptaki go nie mają więc albo nie jestem ptakiem, albo go nie mam.
- No... ptakiem raczej jesteś - z wahaniem przyznał Goguś.
- To oznacza, że nie mam lęku wysokości. - stwierdził Tuptuś a Cacuś i Goguś pokiwały główkami z ulgą.
- Jak więc pozbyć się czegoś, czego się nie ma? - zapytał Tuptuś a w jego oczkach pojawiły się łzy. Wśród przyjaciół zapadła długa cisza. Ponieważ nikt nie potrafił rozwikłać tej zagadki przyjaciele objęli Tuptusia skrzydełkami na pocieszenie, a potem wszyscy razem tuląc się do siebie usnęli w zaciszu rynny.
Kolejne dni upłynęły pod znakiem pięknej pogody, grupa przyjaciół od samego rana wesoło szczebiocąc bawiła się i chlapała wodą w małej kałuży. Było tak jak dawniej. Czas płynął niefrasobliwie i przyjemnie.

Wkrótce nadeszła jesień a wraz z nią koniec beztroskich zabaw na słońcu. Dni płynęły Tuptusiowi teraz dużo wolniej i nie były już tak radosne. W pewne mgliste popołudnie przyjaciele zajęli się swoimi sprawami i Tuptuś nagle został sam. A właściwie nie sam bo ze swoim lękiem wysokości.
Tego dnia postanowił w pojedynkę podjąć walkę aby móc wreszcie polecieć wysoko i nabrać odpowiedniej perspektywy.
Kiedy stanął już na wierzchołku drzewa, na które z wielkim mozołem wleciał przefruwając z gałązki na gałązkę i rozejrzał się po okolicy z zamiarem zmierzenia się ze swoim lękiem wysokości zakręciło mu się w główce tak mocno, że zamiast rozwinąć skrzydła i polecieć, skoczył z wysoka w przestrzeń i po chwili z głuchym uderzeniem spadł na ziemię.
Tak więc aby logice stało się zadość Tuptuś zwalczył w sobie lęk wysokości lub przestał być ptakiem - jak kto woli.

MYSZKA



W małej dziurce pod schodami mieszkała sobie mała szara myszka. Była zwierzątkiem bardzo zaradnym, zwinnym i ... bardzo samotnym.
Miała tylko jednego przyjaciela, na którego mogła zawsze liczyć. Na imię miał Stres. Stres nie opuszczał jej prawie nigdy, a jeśli nawet to na bardzo krótko. Towarzyszył jej kiedy zbierała okruszki chleba pod stołem, w wyprawach w mroczny wieczór, gdy spotykała się z innymi myszkami. Był przy niej kiedy siedziała sama w swej norce skulona w kłębek.
Stres nie był specjalnie pomocny, nie dawał gotowych rozwiązań na życie, ale ponieważ prawie zawsze był, to myszka przyzwyczaiła się do niego i traktowała go jako sprzymierzeńca. Czasami szeptała do niego, często dawała mu papierosy (Stres bardzo je lubił). Gdy spotykała się z innymi myszkami, każda z nich przychodziła ze swoim Stresem, jedne z większym, inne mniejszym i wtedy Stresy zasiadały sobie razem i mierzyły się, porównywały, opowiadały o sobie.

Myszka lubiła swoje życie i wydawało jej się, że nic złego się jej nie przytrafi - wraz ze Stresem radziła sobie jakoś ze wszystkimi problemami.

Pewnego dnia myszka nieoczekiwanie zakochała się, choć wcale nie miała tego w planie. Obiektem westchnień stała się oczywiście inna szara myszka. Uczucie okazało się odwzajemnione. Myszki pokochały się miłością szczerą i dobrą.
Było im razem wspaniale. Ich Stresy wspaniale się ze sobą bawiły i opuszczały ich czasem na długo albo nawet na cały czas spotkania. Potem jednak okazało się, że Stresy zostawione same rozmnożyły się przypadkowo i teraz myszka oprócz swojego dotychczasowego Stresu miała jeszcze inny Stres, który był zupełnie nowy i nieznany. Objawiał się drżeniem rąk, panicznie bał się tego co mogą powiedzieć inne myszki. Był przekonany o tym, że jest grzeszny i nie ma dla niego odpowiednio surowej pokuty.
Nowy Stres zamieszkał w norce razem z myszką i jej starym Stresem, rósł i obrastał w siłę. Po jakimś czasie był tak wielki, że myszka nie mogła sobie z nim dać radę, prawie nie mieścił się w jej małej norce. A gdy tak jak zwykle próbowała skulić się w kąciku to brakowała jej miejsca. Poprzedni Stres kurczył się z zazdrości, malał, aż wreszcie znikł całkiem. Nowy Stres rozpanoszył się za to w małej norce na stałe ku przerażeniu myszki. Powodował, że nie chciało jej się jeść, nie mogła przez niego spać, i zapominała o nim tylko wtedy gdy myślami była ze swoim ukochanym. Przyjaciele nie przychodzili już do niej bo w małej norce brakowało miejsca, a ich Stresy nie odnajdywały zrozumienia u kogoś tak wielkiego jak nowy Stres myszki. Byłoby to wszystko skończyło się tragicznie gdyby nie to, że myszce czasem udawało się uciec z norki i spotykać się ze swoim ukochanym. Jedno spojrzenie w jego oczy, jeden uśmiech sprawiał, że myszka zapominała o nowym wielkim Stresie i bywała nawet szczęśliwa.
Czy ta historia ma happy end?
Nie wiadomo jak się ona kończy. Na razie myszka z drugą myszką spotykają się w tajemnicy (by nie pomnażać Stresów). Gdy nie są razem (a tak jest zwykle) myszka bardzo tęskni za swoim ukochanym, przypomina sobie wspólnie spędzone chwile, marzy i rozmyśla. Dopóki Stresy nie wiedzą wszystko jest OK. Strach pomyśleć co by było gdyby się dowiedziały ....


Profesor



Szanowny Panie Profesorze,

Nawiązując do naszych wcześniejszych rozmów chciałabym podzielić się z Panem moimi najnowszymi wynikami badań z zakresu pochodzenia i podziału ssaków niekopytnych.
W wyniku prowadzonych na szeroką skalę wykopalisk w basenie Morza Śródziemnego, w których z dużym entuzjazmem uczestniczyłam, w kwadracie G5 sektora północno - wschodniego natrafiono na relikty i skamieniałości pozwalające ustalić bez cienia wątpliwości zasadniczy podział ssaków niekopytnych. Do rozważań przyjęto podział dychotomiczny. W oparciu o wyodrębnione cechy osobnicze ssaki niekopytne podzielono na ssaki niekopytne gryzoniowate i ssaki niekopytne lizoniowate. Potocznie rzecz ujmując jest to podział na gryzonie i lizonie.
Pozwolę sobie przytoczyć krótką charakterystykę obu tych podgrup osobniczych.
Cechą charakterystyczną gryzoni jest ich zamiłowanie do podgryzania, robią to zwykle w sposób nie agresywny (wspomniane niekopytne są z rodziny ssaków a nie drapieżników) i nie czyniący krzywdy podgryzanemu osobnikowi. Można by nawet powiedzieć iż owo gryzienie ma przebieg pieszczotliwy i jego zadaniem jest sygnalizowanie partnerowi pewnych drzemiących w gryzoniu emocji. Sam akt podgryzania symbolizuje tu elementy zespolenia, smakowania partnera i bliskiego kontaktu jego organizmem. Istnieje również nie do końca wyjaśniona teoria, iż ma to coś wspólnego z wzajemną wymianą płynów organicznych pomiędzy osobnikami. Zagadnienie wymaga dodatkowych badań i ustaleń.
W przypadku lizoni cechą charakterystyczną jest duża umiejętność w posługiwaniu się narządem, który u innych ssaków służy zwłaszcza do wyodrębniania konsumowanych smaków. U lizoni zastosowanie jest podobne jednakże wzbogacone dodatkowo elementami powodującymi u partnera szereg nie obserwowanych dotychczas reakcji, które nie mieszczą się standardowo w katalogu zachowań u ssaków niekopytnych i trudno je jednoznacznie zdefiniować. Wydaje się również, iż kwestia wymiany płynów pojawia się i w tym przypadku, ale podobnie jak u gryzoni jest to temat nie do końca wyjaśniony i poznany. Z całą pewnością udało się natomiast ustalić, iż osobniki czerpią dużo radości z wzajemnych kontaktów, wyrażane jest to poprzez charakterystyczne reakcje wokalno-ruchowe nie spotykane u innych ssaków.
Mam nadzieję, iż zainteresują Pana przytoczone wyniki najnowszych badań i będą stanowiły podwaliny wspólnych badań zachować zarówno gryzoni jak i lizoni.


Z wyrazami szacunku,


doc. dr hab. Małgorzata Sssadowska

Żaba



Żabka mieszkała sobie w małym stawie, jednym z wielu jakie były na skraju lasu. Nie była jego jedynym mieszkańcem - oprócz niej mieszkały w stawie jeszcze inne żabki, ważki, komarze larwy, kilka małych rybek a nawet dwie grube ryby. Staw ten nie był jakimś unikalnym stawem - ot, zwykłe bajorko, trochę wody, trochę błota, bywały chwile kiedy było lepiej, ale mogło być dużo gorzej. Generalnie czasy świetności staw miał już za sobą. Teraz po suchym lecie wody było mało, co bardziej rzutcy mieszkańcy stawu wyprowadzili się w poszukiwaniu lepszego lokum, wiadomo też było, iż wielu jeszcze odejdzie. Tylko grube ryby spokojnie pływały i nie martwiły się o jutro. Ich nic nie ruszało.
Żabka siedziała najczęściej ukryta w cieniu szuwarów, wystawiając ponad wodę jedynie dwoje błyszczących, zielonych tak jak cała ona oczu.
Pewnego dnia nad stawem pojawił się nieznajomy.
Jego pojawienie się wzbudziło żywe zainteresowanie wśród mieszkańców stawu.
- Kto tu jest najważniejszy? - zapytał nieznajomy. Grube ryby pierwsze poderwały się ze swoich wygodnych zakamarków i podpłynęły.
- A kto pyta? - zainteresowała się ta mniej gruba.
- Jestem Żabson ze Stawów Zjednoczonych. Mam wiadomość dla tutejszych mieszkańców. Ale nie będę powtarzał, więc lepiej, żeby ktoś ważny ze mną porozmawiał.
- Możesz mówić - powiedziała gruba ryba. - Słucham.
- No więc jest robota do zrobienia. My w Stawach Zjednoczonych podjęliśmy decyzję, iż wszystkie stawy pod lasem należy oczyścić i pogłębić. Wtedy rybom będzie się lepiej pływało, woda będzie czysta, roślinki będą rosły lepiej a i inni mieszkańcy stawów na tym skorzystają.
- Jak skorzystają? - zapytała Żabka chowając się liściami, żeby Żabson jej nie poznał.
- Widzicie tę samotną wierzbę po lewej stronie? - zapytał Żabson
- Widzimy - odpowiedzieli mieszkańcy stawu, chociaż niektórzy wcale nie widzieli.
- No więc jak zrobicie swoją robotę dobrze, to wszystkie gruszki jakie to wierzba będzie miała w tym roku będą wasze. - powiedział Żabson z zadowoleniem.
- Po co nam gruszki? - zapytał ktoś nieśmiało, ale zaraz dostał po głowie od grubej ryby i wolał więcej nie pytać.
- Wszystkie, powiadasz? - odezwała się gruba ryba - a ile tego będzie?
- Wszystkie dane związane ze spodziewanymi zbiorami gruszek z wierzby na ten rok, a także wytyczne do oczyszczania stawu przedstawię podczas następnej wizyty. Decyzję musicie podjąć natychmiast.
- Zaraz dostaniesz odpowiedz. - powiedział gruba ryba - musimy się tylko naradzić z mieszkańcami.
- Chwilę mogę poczekać - odparł Żabson - ale niezbyt długo - powiedział z godnością i oddalił się. Grube ryby popatrzyły na siebie, szeptem wymieniły między sobą kilka zdań (słychać było tylko "głębsza woda...") machnęły ogonami w stronę mieszkańców aby zbliżyli się do nich. Grubsza ryba zabrała głos.
- Zgodnie z wolą wszystkich mieszkańców podjęliśmy decyzję o rychłym przystąpieniu do prac. Będzie to dla naszego stawu duże wyzwanie, ale na pewno poradzicie sobie z tą pracą. Nagroda jaka nas czeka jest tak atrakcyjna, że warto się nawet poświęcić.
- Ale zbiory gruszek już były w tym roku... - powiedział ktoś nieśmiało.
- Cisza! Nie skończyłem jeszcze! - warknęła gruba ryba.- Podział pracy jest taki: żaby wynoszą błoto i muł na liściach, komarze larwy mniejsze nieczystości, ropuchy pogłębiają, ważki z wysokości oceniają głębokość i wielkość stawu i składają do nas meldunki z postępu prac. Są pytania dotyczące podziału prac? - zapytała na koniec gruba ryba i od razu przygotowała płetwę, żeby od razu przywalić ewentualnemu pytającemu. Nie było pytań.
- Panie Żabson! Panie Żabson! - zawołała mniej gruba ryba - Podejmujemy wyzwanie. - Żabson nie ukrywał zadowolenia.
- Prawidłowa decyzja. - powiedział z uśmiechem i poklepał ryby po grzbietach. Na tym spotkanie się skończyło.
Na następny dzień od rana grube ryby pogoniły wszystkich do pracy. Żabka, chociaż nie była pewna czy wykonywana przez nią praca ma jakikolwiek sens ciągnęła ciężkie liście naładowane mułem i wysypywała zawartość na trawę. Inne żabki podobnie, ropuchy ciągle wygrzebywały nowy muł, komarze larwy pomagały jak mogły. Ważki latały tam i z powrotem z raportami do ryb. Jak tylko udało się pogłębić jakiś fragment stawu grube ryby natychmiast się tam przenosiły - na szerokich wodach czuły się dużo lepiej i swobodniej. Po każdej takiej przeprowadzce poklepywały się wzajemnie po grzbietach, głaskały po płetwach i w ogóle były coraz bardziej zadowolone.
Tymczasem ważki opadły już prawie z sił i schudły jeszcze bardziej, ropuchy miały odciski na palcach, żabkom wyschła skóra od ciągłego przebywania na powietrzu. Pracowały jednak dalej aż do zmroku. Po zachodzie słońca wszyscy mieszkańcy stawu udali się na spoczynek. Noc była bardzo cicha, bo żabki nie miały sił na wieczorne kumkanie. Ropuchy nie poszły nawet na polowanie i nie nawoływały się chropowatym rechotem jak co wieczór. Tylko grube ryby w nowej, pogłębionej części stawu chichotały złośliwie.

Kto zgadnie dlaczego?


...



W duszne, zamknięte popołudnia
staczamy się myślą niegodziwą
i zawistnym słowem
do pudełek wzajemnych relacji
bez cenzury
bez zapachu
niesmacznie.
Pułapki pomieszczeń i zawiłości światła
aranżują nasze spojrzenia nieowocne
sprzyjają bezpłodnym pocałunkom.
Rozcierając zimno na zdrętwiałym karku
obnażamy się słowami rozżalenia i tęsknoty
pusty park z tobą
leśne wędrówki z nim
duszne spojrzenia pomiędzy gałęziami
meandry niezgodnych słów skierowanych do nikąd
dokąd to będzie trwać
zmartwienia nieopłakane, rozrzucone boleśnie
przerzuty myśli brudnych i bolących
w krainie śmierci nie ma wiosny
tam gdzie dymią kominy purpurowym nasieniem
nie znajdziesz zrozumienia
bądz pokorny, niepozorny, bądz uległy
a najlepiej bądz martwy.

...



Gdy stoisz obok,
Moje dłonie krzyczą bo chcą Cię dotykać,
ja krzyczę na nie
bo nie wolno dotykać,
moje dłonie płaczą,
wtulam więc twarz w płaczące dłonie,
to im nie pomaga,
ale przynajmniej jest cicho.


...



smutek, który mam w sobie jest tylko mój
nie podzielę się nim zwłaszcza z Tobą
mój smutek to moje zwierzątko
głaszczę je i pielęgnuje,
karmię i ubieram w pozy
obnoszę pomiędzy ludzi
przywdziewam męczeńskie maski
załamując głos mówię "nic mi nie jest"
to głupie
ale mimo wszystko to nie twoje
mój smutek, moje zwierzątko,
nie oddam go tobie

uśmiechasz się do mnie
twoje oczy jaśnieją prawie jakbyś mnie kochał
nie, nie do mnie się uśmiechasz
ale byłam blisko

odwracasz się do mnie plecami swoich spraw
nieumiejętnie zagajasz zdarzenia
już nic się jednak nie wydarzy
nie pozwolę ci znowu obsikać
twojego utraconego terytorium





Aby przeczytać komentarze jurorów dotyczące powyższych tekstów, należy kliknąć tutaj.

Teksty pochodzą ze strony 5000słów.
Prawa autorów wszystkich tekstów na stronach 5000słów zastrzeżone (kopiowanie, publikacja, publiczne odczyty w całości lub fragmentach tylko za zgodą autorów)


Czas utworzenia pliku: niedziela, 26 września 1999 roku. Godzina 22:21:26.