Uczciwy człowiek

Paul Dorfman pracował w banku. Był wicedyrektorem. Bank był niezbyt dużym bankiem spółdzielczym w Greenvaley, w małym miasteczku w stanie Colorado. Poul mimo swoich 35 lat nie założył rodziny, zawsze twierdził, że ma jeszcze czas. Z resztą żona, dzieci to łańcuchy krępujące jego wolność. Był jedną z lepszych partii w mieście. Przystojny, zawsze dobrze ubrany, mający gest i zawsze szarmancki wywoływał istne poruszenie na wszelkich koktajlach i balach charytatywnych, na których często się pojawiał ze względu na stanowisko. Dyrektor banku, pan Gregory Goldsmith był zupełnym przeciwieństwem swojego zastępcy. Potężny, o pełnej twarzy, wiecznie spocony i zadyszany, od lat toczył z góry skazaną na niepowodzenie walkę ze swoją nadwagą. Dla tak zwanych miasteczkowych wyższych sfer, miał jeszcze jedną wadę wykluczającą go z "dobrego towarzystwa" - był żydem. Na dodatek nie krył się z tym, co już było ich zdaniem godne najwyższego potępienia. Tak więc przed Panem Goldsmithem większość drzwi była zamknięta, co w pewien sposób nadrabiał jego podwładny. Paul oprócz swoich niewątpliwych uroków zewnętrznych, umiał doskonale stać się duszą każdego towarzystwa, oczarować panie, rozbawić męskie grono pikantnymi dowcipami, słowem człowiek doskonały.

Miał tylko jedną, jedyną malutką wadę, przemożną chęć bycia bogatym. Jest to szlachetna cecha jeżeli idzie w parze z pracowitością i zaradnością, jak również pewną większą dozą uczciwości. Paul posiadał dwie z tych cech, był nadzwyczaj pomysłowy i jeżeli wymagała tego sytuacja był tytanem pracy. Był również, wstyd się przyznać, troszeczkę niecierpliwy. Nie chciał spędzać reszty swojego życia w prowincjonalnym banku.

Pomysł obrabowania banku w którym pracował, był poniekąd wynikiem eliminacji innych możliwości szybkiego wzbogacenia się. Sam pomysł to mało, trzeba było stworzyć plan działania. Plan, który gwarantował skuteczność i pozwalał zachować anonimowość.

Toteż ułożył taki plan i jak wszystkie genialne plany był prosty.

Paul nie był zawodowym kasiarzem, a intuicja podpowiadała mu, że minimum ludzi to minimum ryzyka, więc postanowił dokonać rabunku sam.

By tego dokonać trzeba było unieszkodliwić bankowy system alarmowy. Bank znajdował się niedaleko komisariatu policji dzięki czemu stwierdzono, że solidne kraty i alarm wystarczająco chronią budynek i nie trzeba zatrudniać strażników na noc - to trochę ułatwiało zadanie. Klucze do banku i znajdującego się tam sejfu posiadały tylko dwie osoby - on i pan Gregory Goldsmith to już zupełnie ułatwiało zadanie. Pozostawał tylko jeden problem on i Gregory automatycznie stawali się podejrzanymi numer jeden. Trzeba było mieć żelazne alibi na ten czas, jak również skierować śledztwo od razu na fałszywy trop. Paul miał pomysł jak rozwiązać te dwa problemy. Trzeba było tylko poczekać na odpowiednią chwilę.

Taka nadeszła dwa tygodnie później. Nazajutrz rano pan Gregory Goldsmith wyjeżdżał do Kansas City, na doroczne spotkanie bankowców. Paul tylko na to czekał.

Trzy kilometry za miastem był zajazd pod dumną nazwą "U rudowłosej Megg", gdy Paul zjawił się tam około dziewiątej w lokalu było już tłoczno. Postępując zgodnie z planem, usiadł przy stoliku niedaleko baru, starając się rzucać w oczy. Zamawiał bardzo wymyślne drinki, dając za każdym razem sute napiwki kelnerowi, następnie udając już mocno wstawionego, skutecznie rozlewał większą ich część. Tak że, około północy był prawie trzeźwy gdy przewracając krzesełko, mocno zataczając się poszedł do łazienki. Upewniwszy się, iż jest sam wydostał się przez okienko na podwórko na tyłach zajazdu. Przedostał się na parking do samochodu i niezauważony przez nikogo odjechał w stronę miasta. Obliczył sobie, że cała operacja powinna potrwać nie więcej niż 25 - 30 minut. Przy odrobinie szczęścia nikt nie powinien odkryć jego nie obecności w zajeździe. Gęsta mgła, w której pogrążone było miasto, powinna mu sprzyjać. Po siedmiu minutach był pod bankiem, wejście do niego, odłączenie alarmu i opróżnienie sejfu zajęło mu kolejne dziesięć minut. Będąc w środku usłyszał hałas na zewnątrz, zamarł w bezruchu, po chwili stwierdził, że chyba mu się zdawało. Dwie minuty później siedział w samochodzie i jechał w kierunku domu Gregora. Zostawił na tyłach jego garażu dobrze ukrytą część pieniędzy. Po dwudziestu pięciu minutach był z powrotem w ubikacji zajazdu. Ochlapał sobie twarz wodą i wrócił rozkołysanym krokiem do stolika.

- Kelner. Dużą whisky !! - Krzyknął lekko bełkocząc.

Zajazd opuścił około trzeciej nad ranem w towarzystwie średnio urodziwej córy Koryntu .

Pojechali do jego domu. Trzy godziny później wypchnąwszy ją za drzwi, zabrał się za ukrywanie pieniędzy we wcześniej przygotowanych kryjówkach. Był wreszcie bogaty.

Ubrał się elegancko, jak zawsze gdy szedł do pracy. Wyszedł z domu w kierunku samochodu. Wsiadając dostrzegł lekkie wgniecenie na tylnim błotniku i rozbite tylnie światło. Nie mógł sobie przypomnieć kiedy to się stało, po głębszym zastanowieniu doszedł do wniosku, że musiało to mieć miejsce, gdy samochód stał na parkingu przed zajazdem. Nie zaprzątając sobie tym więcej głowy pojechał do banku. Udawał zdziwienie na widok policji przed bankiem. Gdy chciał wejść do środka zatrzymał go policjant.

- Pan Paul Dorfman ? - Zapytał.

- Tak, to ja. A o co chodzi ? - Potwierdził Paul

- Myślę, że najlepiej wyjaśni to panu porucznik Shultz na komisariacie.

Porucznik Shultz był małym, łysawym człowieczkiem o niezdrowym, zielonkawym kolorze skóry. Tylko oczy miały w sobie jakąś magię, były chłodne, inteligentne i wydawało się, że nic nie można przed nimi ukryć. Paul poczuł się lekko nieswojo pod tym przeszywającym spojrzeniem.

- Dzień dobry panu, nazywam się Shultz, porucznik Shultz - powiedział ów człowieczek.

- Witam, Paul Dorfman - Przedstawił się Paul - Czy byłby pan tak uprzejmy i wytłumaczył mi o co chodzi ?

- Oczywiście panie Dortman, już to czynię - Odparł porucznik - Dziś w nocy, ktoś obrabował bank. Skradziono całą zawartość sejfu.

- Czy komuś coś się stało ? - Zapytał Paul, udając zaniepokojenie.

- Nie, proszę się nie martwić, o ile wiem nikomu nic się nie stało. - Uspokajał Porucznik Shultz - W czasie kradzieży nikogo oczywiście nie było na terenie banku. Chciałbym zadać panu kilka pytań. Czy dobrze zna pan Gregorego Goldsmitha ?

- Hmm, to ciężko powiedzieć poruczniku, jest moim szefem od ośmiu lat, ale poza pracą nie spotykamy się na gruncie towarzyskim. Jeżeli oto panu chodzi - Ostrożnie odpowiedział Paul - Nie obracamy się w tych samych kręgach, lecz czy pan sądzie że ....

- Ja nic nie sądzę, panie Dortman. - przerwał mu porucznik - Na razie, po prostu myślę głośno. Jedyne klucze od banku i sejfu są w posiadaniu pana i pana Goldsmitha prawda ?

- Tak, to prawda .Czy pan mnie podejrzewa poruczniku ? - Udał oburzenie Paul - Jeżeli tak, to muszę pana rozczarować, na całą wczorajszą noc mam alibi. Może to potwierdzić co najmniej tuzin osób.

- Proszę się uspokoić. Nikt pana o nic nie oskarża - Powiedział porucznik - Ja tylko zadałem panu pytanie. Ale jeżeli już mówimy o alibi, to mógł by pan konkretniej powiedzieć co pan robił ostatniej nocy ?

- Tak jak to panu już powiedziałem, mam na tę noc niepodważalne alibi - Z triumfem powiedział Paul - Wczoraj wieczorem chciałem się trochę odprężyć, więc pojechałem do zajazdu "U rudej Megg". Tam troszeczkę przesadziłem z alkoholem, dzięki temu sądzę, ze sporo osób mnie zapamiętało. Wyszedłem stamtąd około trzeciej w nocy, uprzedzając pańskie następne pytanie, nie wyszedłem sam. Myślę, że uda się wam ją odszukać, z tego co pamiętam jest tam częstym gościem.

- Cóż, w takim razie nie mam teraz więcej pytań panie Dortman - Rozłożył ręce porucznik - Czy byłby pan tak uprzejmy i towarzyszył mi w drodze do banku. Chciałby, by ktoś udzielił mi odpowiedzi na ewentualne pytania. A i tak trzeba oszacować straty, pan Goldsmith jest teraz w drodze do Kansas City i jakiś czas potrwa, nim ściągniemy go tutaj.

Paul z zadowoleniem wstał, - "Przykro mi chłopaki, ale nic na mnie nie znajdziecie. Czyż to niemiłe - kradnąc pieniądze z własnego banku, otrzymuje się praktycznie awans na stanowisko dyrektora, parodia." - pomyślał Paul.

Wyszli z porucznikiem przed komisariat.

- Może pojedziemy pańskim? - Zapytał porucznik wskazując samochód Paula.

- Oczywiście nie widzę problemu - Powiedział Paul otwierając drzwi przed porucznikiem.

- Przepraszam ! - Rozległ się głos za ich plecami - To pański samochód ?

Paul odwrócił się, i dostrzegł młodego człowieka ubranego w dżinsową kurtkę, stojącego z pytającym wyrazem twarzy przed wejściem do komisariatu.

- Tak, a o co chodzi ? - Zapytał podejrzliwie Paul.

- Widzi pan, jestem panu winien przeprosiny i wyjaśnienie. - Powiedział młody człowiek z wyraźną ulgą w głosie. - Wczoraj około północy moja żona dostała buli porodowych - nie wiem dlaczego takie rzeczy nigdy nie dzieją się w dzień ?

- Nieważne. - Kontynuował on - W każdym razie, zapakowałem żonę do samochodu i pojechaliśmy do szpitala. Ale jak pan pamięta, wczorajszej nocy była straszna mgła, jechałem dość wolno lecz niestety koło banku miałem nieszczęście uderzyć w pański samochód. Po prostu nie wiem jak to się stało. Ja jestem uczciwym człowiekiem, moja mama zawsze mi mówiła: Tom, różnie w życiu bywa ale pamiętaj uczciwość zawsze popłaca. Toteż odwiozłem żonę do szpitala i powiedziałem do niej, że muszę wrócić z powrotem pod bank i odszukać właściciela by zrekompensować mu straty. Niestety samochodu już tam nie było.

- Idę dziś rano na komisariat by to zgłosić i widzę panów wsiadających do tego samochodu, oczywiście pokryję wszelkie koszty naprawy uszkodzeń. Czy pięćdziesiąt dolarów wystarczy ? - Zapytał młody człowiek - Nic panu nie jest ? Strasznie pan zbladł ! - Dodał z niepokojem






Tekst pochodzi ze strony http://www.5000slow.w3.pl.
Prawa autora tekstów zastrzeżone