Agnieszka Pałac - teksty


Agnieszka Pałac ma 27 lat, skończone studia polonistyczne i mieszka w Krakowie. Obecnie jest na studiach doktoranckich i pracuje w rozmaitych wydawnictwach. Kontakt z autorką: ennoia@kki.net.pl.


ISABELLA



Codzienne siedzenie przed lustrem i mozolne pielęgnowanie urody. Robiła to od lat, a z każdym rokiem potrzebowała na to więcej czasu. Wpatrywała się w lustro w poszukiwaniu pierwszych zmarszczek na bladoróżowej twarzy. O siwe włosy się nie martwiła - była blondynką, więc i tak nie byłoby ich widać.
Miała dwadzieścia pięć lat i panicznie bała się, że się zestarzeje. Matylda powiedziała jej kiedyś, że u pewnych ludzi, młodość to najstarsze przyzwyczajenie. Isabella nie rozumiała tych słów, jak zresztą wielu innych.
Skończyła studia dzięki wielkiemu wysiłkowi - swojemu i pewnego oczarowanego nią asystenta, którego zwodziła tak długo, dopóki nie napisał za nią pracy magisterskiej i potem jeszcze przez krótki czas do obrony. Zupełnie nie wiedziała, co mogłaby ze sobą zrobić. Jej jedynym, niepodważalnym atutem była zawsze uroda, która być może za kilka lat zniknie i rozpadnie się w proch.
Matylda opowiadała jej kiedyś o czymś takim - podobno stare przedmioty, zwłaszcza pieczołowicie konserwowane przez lata, potrafią w przeciągu krótkiego czasu zestarzeć się w obrzydliwy sposób.
- Pokrywają się liszajami i korodują - opowiadała Matylda. - Po prostu umierają. Taka jest właśnie śmierć przedmiotów.
Matylda znała mnóstwo podobnie okropnych historii, ale ta zapadła Isabelli najgłębiej w pamięć.
Po nieuniknionym rozpadzie ich paczki (Matylda w Paryżu, Milosz w Londynie, a Paweł nie wiadomo gdzie), poczuła się bardzo samotna.
Matka, molestująca ją od pewnego czasu listami i telefonami, przyjechała do Krakowa.
- Co zamierzasz robić? - spytała bez wstępów, a Isabella całkowicie poświęciła się obserwowaniu jej nerwowej twarzy. Przeraziło ją to. "Czy tak będę wyglądała za dwadzieścia lat?". Były do siebie bardzo podobne. Włosy matki starannie ufarbowane na nienaturalny żółty kolor, były pozbawione światła i martwe. Twarz o regularnych, arystokratycznych rysach, usiana była siecią drobnych zmarszczek. Isabella przeczytała gdzieś, że podobnie wygląda tafla wody muśnięta lekkim wiatrem. Przez czoło matki przebiegał co pewien czas nerwowy skurcz. Usta, jak pęknięcie w tej dziwnej twarzy, miała zaciśnięte i blade pod warstwą szminki.
- Co zamierzasz dalej robić? - powtórzyła matka. - Nie wiem - odpowiedziała Isabella.
- Proszę cię, bez wielkopańskich fochów! Skończyłaś studia, poszukaj sobie pracy! Jak ci się nie chce, wyjdź za mąż!
To była niezła myśl. Milosz wyjechał jednak, zresztą wątpiła by chciał się z kimkolwiek ożenić, może poza Matyldą.
- Dobrze, wyjdę za mąż - odpowiedziała więc, zaniepokojonej tym obrotem sprawy matce.
Parę dni później zauważyła, w kupowanej z codziennym odruchem gazecie, ogłoszenie. Fotografik poszukiwał modelki do aktu i portretu. Poszła pod wskazany adres.
Mieszkanie, które było jednocześnie pracownią, mieściło się w ciemnym zaułku, koło klasztoru wydającego darmowa zupę, co napełniło Isabellę przygnębieniem.
Fotografik był młody i jak na artystę przystało miał rzadką brodę nieokreślonego koloru.
- Adam jestem - wyciągnął do niej rękę. - Zrobimy kilka zdjęć próbnych.
Fotografował ją w ubraniu, co Isabellę rozbawiło, jako przejaw nadmiernej delikatności, zważywszy, że od razu zdeklarowała się jako modelka do aktu. Po zakończeniu zdjęć zrobił jej kawę i pogadali trochę. Powiedziała, że studiuje zaocznie i potrzebuje trochę pieniędzy, bo ma na wychowaniu dziecko - to na wypadek, gdyby miał ochotę na romans.
Rzeczywiście, w tym momencie rozmowa utknęła nagle i Adam powiedział, że zadzwoni do niej z informacja jak wypadły zdjęcia.
Isabella wiedziała, że wypadną dobrze, gdyż zawsze tak było. Jej legitymacyjne fotografie zdobiły witryny wielu zakładów. Jeszcze teraz, przechodząc koło fotografa blisko swego domu, widziała uśmiechnięte zdjęcie pięknej blondynki, które zrobiła sobie do dyplomu.
Adam zadzwonił po paru dniach. Był pełen entuzjazmu. Zdjęcia próbne od razu można by zamieścić w jakimś kalendarzu, no i miał wiele innych planów. Proponował bardzo rozsądna pensję. Isabella poszła tam następnego dnia.
Adam był świetnym organizatorem i już miał kolejne zlecenie. Miała wystąpić w reklamówce. Właściciel małej firmy ogrodniczej chciał mieć nalepkę na butelce z pestycydami, przedstawiającą dziewczynę wśród kwiatów. Isabellę trochę to zdziwiło. Jej twarz w biurach, na firmowych kalendarzach była do zaakceptowania, ale na środku owadobójczym? - "Isabella, nieustraszona zabójczyni mszyc". Oferta była jednak dobra, a pieniądze warte zachodu.
I tak zaczęła pozować do zdjęć. Adam zrobił jej kilka aktów, jak się wyraził - "o walorach artystycznych", ale głównie fotografował ją jako dodatek do różnych super produktów.
Niebywałe powodzenie, jakie odnieśli od samego początku skłoniło Adama do myśli o rozszerzeniu działalności.
Podzielił się nią z Isabellą. - Gdybyśmy otworzyli firmę, taką agencję reklamową, moglibyśmy zatrudniać modelki i aranżować zdjęcia do folderów i kalendarzy. Co ty na to?
Myśl była dobra. Dali ogłoszenie do prasy, a Isabella zadzwoniła do kilku bezrobotnych koleżanek z roku. Wybrali pięć dziewcząt i po zrobieniu im serii zdjęć pokazywali je klientom.
- Jak w agencji towarzyskiej - zauważyła Isabella żartobliwie, ale Adam obruszył się okropnie - Jesteśmy profesjonalną firmą. Organizujemy castingi, zatrudniamy modelki, robimy zdjęcia, to nie żaden handel żywym towarem!
Po otrzymaniu pierwszej pensji, Isabella zamierzała spłacić stare długi i kupić coś matce, żeby zobaczyła, jak córka dobrze sobie radzi. Weszła jednak do sklepu z antykami, który mieścił się pod pracownią Adama, a do którego wielokrotnie już zaglądała przez szybę.
Wewnątrz panował miły półmrok, a nie narzucający się sprzedawca liczył coś przy bocznym stoliku. Uwagę Isabelli zwróciła stara, naftowa lampa z zielonym kloszem. Matylda zawsze taką chciała mieć. Uwielbiała stare lampy, sama posiadała kilka i mogła mówić o nich godzinami. Podobnie jak o perfumach i niestrawnym poecie Johnie Keatsie.
Cena była wysoka, ale mimo to Isabella położyła pieniądze na ladzie. - To za tę lampę. Zieloną - wyjaśniła sprzedawcy, który znienacka się ożywił. - Ma pani świetny gust! To bardzo piękna lampa w świetnym stanie. Była własnością pani P., wdowy po radcy, robi pani świetny interes!
Sprzedawca był miły, ale stanowczo nadużywał słowa "świetny". Isabella przerwała ten nieoczekiwany potok wymowy - Nie znam się na lampach i niewiele mnie obchodzą. Kupuję ją w prezencie. Dla siostry - wyjaśniła, gdyż twarz sprzedawcy przybrała nagle wyraz pogardy, zmieszanej z obrzydzeniem.
Wzięła lampę i wyszła. W końcu Matylda kiedyś wróci. W domu postawiła ją na stole, ale zupełnie tam nie pasowała, przestawiła ją na oko - to samo. Wreszcie, pokonana wstawiła lampę do szafy. I wtedy ogarnęła ja złość - kupiła bezużytecznego grata dla Matyldy, której w dodatku nie lubiła. Znowu była bez pieniędzy.
Na szczęście ukazał się już kalendarz z jej podobizną. Wyglądała na nim świetnie, twarz jaśniała jakimś dziwnym wypływającym spod skóry blaskiem. Zawsze na zdjęciach wychodziła dobrze, zbyt dobrze. O wiele lepiej niż w rzeczywistości. Wychodząc z atelier Adama, które było teraz również biurem agencji modelek, pobieżnie spojrzała w lustro. Z daleka dostrzegła kilka nowych zmarszczek. - Mój Boże! - Podeszła do lustra i mimowolnie dotknęła twarzy ręką. Nie mogło być wątpliwości - postarzała się. - Zaczynam się sypać - powiedziała, a zmarszczki wokół ust skrzywiły się brzydko.
Tego samego dnia popędziła do kosmetyczki. - Ile masz lat Isabello? - spytała pani Milena z troską.
- Dwadzieścia pięć.
Kosmetyczka pokiwała głową - Takie cery, jak twoja mają skłonność do szybkiego starzenia. Skóra się łamie, wychodzą zmarszczki. Musisz używać dużo kramu i unikać słońca.
- I nic na to nie można poradzić?
- Niestety...
Po powrocie do domu Isabella długo wpatrywała się w lustro. Już niedługo będzie wyglądała, tak jak matka. Brzydka i pomarszczona.
Rozebrała się i stanęła nago przed lustrem. Była wciąż idealnie szczupła. Skóra na udach i brzuchu była gładka i sprężysta. Żadnej pomarańczowej skórki i innych tego typu wstrętnych rzeczy. Pani Milena powiedziała jej kiedyś, że starzenie rozpoczyna się od szyi. Jej szyja była jednak idealna: długa, smukła i blada. Ciało wciąż było doskonałe, tylko twarz... Twarz się starzała. Nie była już twarzą Isabelli sprzed roku, ani nawet Isabelli sprzed tygodnia.
"Boże, jakbym chciała posmarować czymś twarz i wyglądać jak dawniej" - pomyślała. Matylda opowiadała jej kiedyś o czymś takim. Poeta angielski Byron i ten drugi nieszczęśnik - Percy Bysshe Shelley szukali eliksiru młodości w Rzymie. Matylda była nawet w tym domu, gdzie ponoć przechowywano srebrną szkatułkę z tajemniczą recepturą.
- Byron wkrótce zginął podczas powstania w Grecji, a Shelley się utopił - śmiała się Matylda - więc ta mikstura niewiele im się przydała.
Matylda była tam. Dom należał do książąt C. Matylda znała ich, jak wszystkich zresztą. Być może znała także ten przepis. Tylko nie wiadomo, gdzie ona się podziewała.
Tymczasem agencja działała coraz lepiej. Adam zatrudnił kilku innych fotografików, a sam zajął się interesami.
Wyszły naklejki z podobizną Isabelli, a potem jeszcze jeden kalendarz. Zmarszczek przybywało, zauważyła ich niepokojącą siatkę wokół oczu.
Miała teraz mnóstwo pieniędzy, więc poszła do innego salonu kosmetycznego, potem do jeszcze lepszego. Zrobiła całą gamę rozmaitych zabiegów: lifting, laser, głębokie nawilżanie i jeszcze inne, których nazw nawet nie pamiętała. Kupowała najdroższe kremy i żele z kwasami owocowymi i mikrokapsułkami. Wszystko na nic.
Adam wywołał całą serię jej nagich zdjęć. Chciał je wysłać na jakiś konkurs. Obejrzała je z lękiem. Ale na zdjęciach była wciąż taka młoda... Tylko lustro mówiło co innego... Wciąż dostrzegała w nim nowe, niepokojące znaki.
Poprosiła Adama, by zrobił jej zdjęcie portretowe. Spodziewała się okropnego rezultatu. Wyszło wspaniale. Jej idealnie gładka twarz, promieniała wyniosłym światłem.
- To niesamowite! - powiedziała oglądając zdjęcie pod słońce. Jednakże było to faktem. Na zdjęciach nie miała zmarszczek, za to po wykonaniu fotografii znacznie ich przybywało.
- Szamani nie pozwalają się fotografować - wtrącił się Adam.
- Dlaczego? - spytała odkładając zdjęcie.
- Uważają, że to kradnie ich dusze, animę.
- Myślisz, że moją animę także kradną zdjęcia? - zaniepokoiła się.
- Nie duszę. Młodość - odpowiedział składając swój stary, wysłużony aparat. - To prawie tak, jak z Dorianem Gray'em. Prawie.
- Nie czytałam lektur na studiach - skrzywiła się Isabella
- Przynajmniej wiesz, że była w spisie - zażartował Adam, ale Isabella już nie słuchała.
O ile pamiętała, Dorian zaprzedał dusze diabłu w zamian za wieczna młodość. Jego portret starzał się, na twarzy dobijały się najokropniejsze występki właściciela, ale on był wciąż młody.
- Ale co to ma wspólnego ze mną? - powiedziała do siebie. - Nawet nie wiem, jak się ta bzdura skończyła!
Gdyby chociaż wróciła Matylda! Przecież musiała dokończyć pisać pracę magisterską. Isabella poszła nawet na uczelnię żeby się dowiedzieć. Matylda od pół roku nie dała znaku życia. Nie mieli także jej adresu.
Adam tymczasem wywiesił wielki szyld agencji "Jezebel", co kojarzyło mu się z jakąś biblijną grzesznicą, czy czymś podobnym - tak to w każdym razie wytłumaczył Isabelli. Od momentu poszerzenia działalności, wzrosły też jego ambicje. Postanowił dokupić kilka pomieszczeń, a w jednym z nich zorganizować wystawę starych aparatów fotograficznych. Można je było kupić dosyć tanio, szczególnie od starszych, niezamożnych osób.
Adam znowu dał ogłoszenie do prasy i wkrótce zaczęli napływać chętni. Jeden z nich napisał list. Miał ogromna kolekcję aparatów, ale był tak schorowany, że nie mógł do nich przyjść, prosił więc, by pofatygowali się do niego. "Pofatygowali" - takiego użył słowa.
- Powinniśmy kupić samochód - powiedziała Isabella, gdy wysiedli z tramwaju, wprost w szalejącą ulewę. Niewiele pomagał parasol i osłanianie się płaszczem. Minęli dwie ulice i znaleźli się w centrum tajemniczej dzielnicy. Domy były w większości przeznaczone do rozbiórki i można tu było z powodzeniem kręcić filmy o II wojnie światowej - co zresztą zrobił pewien amerykański reżyser.
- Szczur na szczurze - stwierdziła Isabella zaglądając w jakieś brudne podwórko. W bramie kuliły się jakieś dzieci i kilku wyrostków. Na podwórku jednego z domów lokatorzy zorganizowali sobie coś w rodzaju letniego ogródka, były tam doniczki z kwiatami i komplet ogrodowych mebli. Ta oaza świetności była odgrodzona rdzewiejącą siatką od śmietnika. Z trzech stron patrzyły na nią pokryte zaciekami ściany obskurnego domu.
- Jak tu można mieszkać? - dziwiła się Isabella. Pamiętała, że mieszkał tu Milosz i był zachwycony tym okropieństwem.
- Zobaczysz, jak tu będzie kiedyś! - włączył się Adam. - Wyburzą te rudery, wybudują nowe, super domy i będzie to najdroższa dzielnica w mieście. Snobistyczna i artystyczna.
- Tak. A na razie jest śmierdziastyczna i obsurystyczna.
- Daj spokój ! - uśmiechnął się pojednawczo Adam. - To już tutaj.
Weszli w kolejna bramę, prowadzącą na podwórko w tutejszym stylu. Kolekcjoner mieszkał na pierwszym piętrze. Mosiężna, grawerowana tabliczka głosiła, iż nazywa się "A. Słot. Inżynier".
Wpuściła ich kobieta w gospodarskim fartuszku. A. Słot siedział w fotelu przy oknie, z nogami przykrytymi pledem.
- Jestem z agencji "Jezebel" - odchrząknął Adam. Starszy człowiek odwrócił się do nich.
- Proszę wybaczyć, że nie wstaję. To paraliż po wylewie. Miło mi państwa poznać.
- Pisał pan... - zaczął Adam.
- Jak pan widzi, choroba zmusza mnie do wyprzedania mojej kolekcji. Najchętniej sprzedałbym ją w całości, nie na sztuki...
- Nie wiem, czy możemy sobie na to pozwolić - zmieszał się Adam.
- Rozumiem. Proszę się rozejrzeć - starszy pan zatoczył ręka wymowne koło. Isabella dopiero teraz zauważyła, że w pogrążonym w półmroku pokoju, wszędzie wiszą, leżą i stoją aparaty fotograficzne. Zupełnie się na tym nie znała. Adam natomiast był w swoim żywiole i prowadził ożywioną rozmowę z właścicielem kolekcji. - Mógłbym chyba kupić dwa albo trzy międzywojenne - powiedział oglądając zabawny aparat na wysokim statywie. - Chcę w moim atelier zrobić stałą wystawę starych aparatów..
- Wystawę? - ożywił się staruszek. - Jeżeli tak, to proszę wziąć wszystkie!
- Wszystkie? - zdziwił się Adam. - Mówiłem już panu, że nie możemy... - Inżynier Słot powstrzymał go ruchem ręki - Chcę je panu wypożyczyć, nie sprzedać. Umieści je pan u siebie, jako eksponaty z prywatnej kolekcji...
- Bardzo chętnie - rozpromienił się Adam. - Dzwonię po transport - szepnął do Isabelli. - Zanim się rozmyśli.
Isabella została sama z inżynierem.
- Czy pan także robi zdjęcia, czy tylko zbiera aparaty? - spytała dotykając nieuważnie jednego z okazów.
- Pani jest modelką? - zainteresował się inżynier.
- Byłam.
- Nie rozumiem...
- Pewnie pomyśli pan, że opowiadam głupstwa, ale zauważyłam na zdjęciach... - Isabella poczuła nagle, że cała ta historia brzmi po prostu absurdalnie.
- Czy słyszał pan kiedyś o czymś takim jak anima?
- Anima? Czytuje pani Castanedę? - zainteresował się starzec.
- Castanedę? A kto to taki?
- Szaman. A właściwie szarlatan. Być może jedno i drugie. Opisuje w swoich książkach podróże w podświadomości, które przekazał mu wielki szaman Don Juan.
- Ciekawe. - Isabella usiadła przy herbacianym stoliku pod oknem i mimowolnie zaczęła się bawić bibelotami. - Nic nie wiem o szamanach - powiedziała z ociąganiem.
- Ja również niewiele. Do swoich wędrówek używali roślin halucynogennych - yerba del diablo...
- I bali się o swoja animę?
- Owszem - uśmiechnął się fotograf. - Czy zna pani Pico della Mirandolę?
Isabella pokręciła przecząco głową - Ja nie znam wielu rzeczy... Niestety.
- W tym pani urok! Otóż Pico utrzymywał, że Chrystus był szamanem i to wysokiej klasy, a cała kultura i religia chrześcijańska, to jedna wielka magia, okultyzm i wróżbiarstwo...
- Kościół chyba go nie popierał?
- Uważał go raczej za poganina, rozkochanego w czarnoksięstwie. Ale proszę mi powiedzieć - przypomniał sobie nagle - Co dzieje się ze zdjęciami?
- Nie starzeją się - odpowiedziała Isabella
- Taka ich uroda - roześmiał się staruszek.
- Pan mnie nie rozumie. Każde zdjęcie odbiera mi młodość. One są wciąż tak samo idealne, a ja każdego dnia mam więcej zmarszczek. Każde zdjęcie mnie postarza.
- Dziwne... - fotograf uniósł brwi ku górze. Isabella westchnęła - Podejrzewa mnie pan, że opowiadam bajki?
- Ależ skądże znowu - zaoponował fotograf. - To taki "Portret Doriana Graya" au rebours!
- Au? - nie zrozumiała Isabella.
- Na wspak, czyli odwrotnie. Tym razem, to twarz się starzeje, nie obraz...
- Myśli pan, że to anima?
- Być może szamani mają rację - zamyślił się staruszek. - Twarze nas wszystkich rozsypują się w proch pod wpływem fotografii, tylko u jednych zjawisko to postępuje szybciej niż u innych...
- Jak pan sądzi, czy jest na to rada? - spytała Isabella przysuwając krzesło do jego fotela.
- Nie może się pani więcej fotografować, to jedyny sposób! A na razie niech pani pije herbatę z cukrem i cynamonem.
- Dlaczego z cukrem i cynamonem?
- Według Marsilio Ficino, są to substancje o zawartości czystego ducha...
- Jest pan równie dziwny, jak moja przyjaciółka - wzruszyła ramionami Isabella. Staruszek roześmiał się. Na schodach rozległ się odgłos szybkich kroków, to Adam wracał z tragarzami.
- Zabieramy całą kolekcję - powiedział z promiennym uśmiechem. - Mam nadzieję, że nie zanudził się pan z Isabellą?
- Och, nie ! Panna Isabella jest cudowną rozmówczynią, wymarzonym towarzystwem dla takiego starca jak ja!
- Czy przyjdzie pan na otwarcie naszej wystawy? - spytał Adam.
- Postaram się. A pani, panno Isabello, odwiedzi mnie jeszcze kiedyś, prawda?
Isabella uścisnęła jego rękę. - Przyjdę do pana z Matyldą, kiedy tylko wróci z Paryża...
- Oczekuję pań każdego dnia - odparł fotograf, wpatrując się w Isabellę swoim dziwnym, nieco przygaszonym wzrokiem.








Aby przeczytać komentarze jurorów dotyczące powyższych tekstów, należy kliknąć tutaj.

Teksty pochodzą ze strony 5000słów.
Prawa autorów wszystkich tekstów na stronach 5000słów zastrzeżone (kopiowanie, publikacja, publiczne odczyty w całości lub fragmentach tylko za zgodą autorów)


Czas utworzenia pliku: wtorek, 31 sierpnia 1999 roku. Godzina 16:44:50.