Dawno, dawno temu pewien chrześcijański młody rycerz o imieniu Eliasz postanowił rozprawić się ze wszystkimi złymi smokami żyjącymi na ziemi. Wsiadł więc na rumaka i pojechał do Karakasu, gdzie mieszkał czterogłowy smok. Było to w górach. Idąc do groty smoka natknął się na pastuszka, który płakał srogo siedząc pod drzewem. Rycerz zsiadł z konia i podszedł do niego:
- Co się stało? - zapytał pastuszka. -
Smok pożarł wszystkie moje owce. Z czym ja teraz wrócę do domu? Jak będziemy żyć? Czeka nas głód i nędza...
Eliasz zasmucił się wielce. Wsiadł na konia i pognał prosto do groty smoka. Tam nie wdając się w rozmowy - smoki bowiem potrafiły mówić - zabił go czterema szybkimi ciosami miecza.
Zadowolony ze swego uczynku pojechał do Tikury, gdzie mieściła się pieczara kolejnego z nich. W mieście leżącym niedaleko pieczary dowiedział się, iż smok jest w posiadaniu ogromnych skarbów. Zagniewało to rycerza, gdyż mieszkańcy miasta byli bardzo biedni. Pognał więc do pieczary i zabił smoka.
Kolejny smok mieszkał na wysokiej górze. Podobno więził piękną księżniczkę...
Następny uśmiercał ludzi wzrokiem...
Po zabiciu stu smoków rycerz się zmartwił. Czyżby na świecie nie było ani jednego dobrego smoka ? Przebywał wówczas w mieście Aarel, gdzie w wysokiej wieży mieszkał ostatni smok.
Rycerz zdziwił się niezmiernie, gdy po wejściu krętymi schodami na górę zastał go czytającego książkę. Moje modły zostały wysłuchane, pomyślał rycerz, ten smok jest z pewnością dobry.
A następnie zwrócił się do niego w te słowy: -
Panie smoku, proszę opowiedz mi o sobie, abym mógł ocenić, czy jesteś dobry, czy zły.
Smok przerwał lekturę i spojrzał na rycerza. -
A kimże ty jesteś, aby to oceniać? -
Jestem Eliasz van Zywik rycerz czarnej róży. -
Chrześcijanin? - syknął z pogardą smok. -
Tak. - Eliasz ukłonił się dwornie. -
Wy chrześcijanie zawsze robicie całkiem co innego niż głosicie. -
Słucham? - rycerz był ogromnie zdziwiony słysząc te słowa. -
Mówicie o dobru, miłosierdziu, równości, a później jako pierwsi sięgacie po broń mordując niewinnych - smok zmrużył oczy w pogardzie. -
Ależ, zabite przeze mnie smoki nie były niewinne! - rycerz był wyraźnie oburzony. -
Akurat ! Więc czym zawiniły? -
No więc pierwszy z nich pożerał owce zmuszając tym samym ludzi do głodu. -
I to ma być jego wina? A co on miał według ciebie jeść? Wy ludzie przywłaszczyliście sobie wszelką zwierzynę... Gdyby jadł zwierzynę leśną narzekaliby myśliwi . Gdyby odżywiał się rybami , rybacy byliby niepocieszeni. Prawda? Więc gdzie tu wina? Czy miał umrzeć z głodu?- smok uśmiechnął się ironicznie - A może powinien zostać roślinożercą? -
Drugi - rycerz się nie poddawał - przewłaszczył sobie górę klejnotów, podczas gdy ludzie żyli w nędzy... -
A gdzie jest napisane, że wszystkie klejnoty należą do ludzi? - przerwał rycerzowi smok - Jesteście okropnie egoistyczni. Niedługo pewnie zaczniecie za własne uważać nawet powietrze. Co dalej? - dopytywał się smok -
No cóż, w tym przypadku będziesz mi musiał przyznać rację, gdyż smok ten był zabójcą. Wystarczyło , że na kogoś spojrzał, a on bum! I zamieniał się w kamień. -
To był bazyliszek. Szkoda, lubiłem smoka. Przecież, to nie jego wina, że miał zabójcze spojrzenie. Już taki się urodził. Co dalej?
Rycerz i smok rozmawiali do rana, a gdy z nastaniem świtu Eliaszowi skończyły się argumenty odszedł zrezygnowany. Smok natomiast usiadł i zaczął myśleć o swoich jeszcze nie wyklutych dzieciach. Zaczął się martwić, iż jakiś głupi młodzik uzna je za złe i zabije. Na świecie, przecież jest pełno głupich ludzi, a Eliasz jest tego najlepszym przykładem. Smok rozpostarł skrzydła i wyleciał przez okno. Najwyższy czas, aby ktoś dokonał ich oceny...
Tekst pochodzi ze strony 5000słów.
Prawa autorki tekstu zastrzeżone.