Kontakt z autorem: tekax@yahoo.com.
Bill zmienił buty na kapcie, wyjął z lodówki puszkę piwa i z uczuciem ulgi zapadł się w kanapę przed telewizorem. Sięgnął po gazetę, ale nie znalazł w niej sportowej wkładki. Musiał zostawić ją rano w ubikacji. Cholera! Trzeba ją sprzątnąć, inaczej Cynthia będzie zła. Przez chwilę wahał się czy nie wstać i nie pójść po nią, ale lenistwo wzięło nad nim górę. "Odpręż się chłopie, wykorzystaj na relaks tych parę chwil póki ona nie wróci i nie pokaże ci swej sfrustrowanej twarzy..." pomyślał. Odkąd dostał odmowę promocji i został służbowo podporządkowany swojemu byłemu stażyście, żona traktowała go z coraz większą pogardą. "To jedynie chwilowy poślizg - tłumaczył jej - w przyszłym roku wygram konkurs na dyrektora oddziału, a wtedy wyprowadzimy się na przedmieścia i zamieszkamy w dużym, niebieskim domie z ogrodem..." Jego zapewnienia zdawały się jednak tylko ją irytować "Przestań mi wciskać kit! - Cynthia przerywała mu niecierpliwie, odtrącając próbujące ją objąć ramię męża - ty umiesz tylko gadać, a jak przychodzi do konkretów, to... ech!" Tu zazwyczaj następowało zrezygnowane machnięcie ręki poparte westchnieniem: "Nieudacznik..." O tak! Cynthii, w przeciwieństwie do męża nie brakowało energii. Jej specjalnością była dbałość o swoje własne ciało - sztuka, którą doprowadziła niemal do perfekcji. To prawda - nikt nie mógł jej wytknąć, że ma niemodny makijaż, niestaranne manicure lub zbędną warstwę tłuszczu, a jej wymyślne fryzury inspirowane fotosami z najnowszych paryskich żurnali przyprawiały starsze i brzydsze koleżanki z biura o ostre ataki zazdrości. Cynthia nigdy też nie kryła swoich oczekiwań wobec bankowej kariery Billa która, według niej, powinna harmonizować z jej smukłą, zadbaną sylwetką. Zawsze powtarzała mężowi, że jest ambitną kobietą... "Zapamiętaj to sobie raz na zawsze Misiu, jeśli ci na mnie zależy..." cedziła mu do ucha zmysłowym, lekko zachrypniętym głosem. Bill skwapliwie kiwał głową, łapczywie wdychając odurzający zapach jej perfum, ciężki i ciepły jak kiść dojrzałych winogron. Jego żona była seksowną, długonogą blondynką. Skłonny był jej wybaczyć najboleśniejsze słowa...
Bill włączył telewizor, przeciągnął się i z nudów zaczął przeskakiwać z programu na program. Prawie wszystkie kanały nadawały akurat reklamy. Dopiero na trzydzistym szóstym trafił na coś innego. Był to, właśnie rozpoczynający się, popularny program lokalnej stacji telewizyjnej pt. "Problemy na żywo". O! Talk show! zinteresował się Bill. Miło jest czasami zobaczyć jak inni ludzie dostają od życia w dupę jeszcze silniej niż my... No bo muszą dostawać wyjątkowo mocno i to w orginalny sposób, inaczej kto by się nimi interesował... Bill dociekał w myśli. Ciekawe co będzie dziś. Konfrontacja synka - homoseksualisty z ultrakatolickim tatusiem? Towarzyskie spotkanie rodziców dzieci ciężko pogryzionych przez psy, z właścicielami winnych czworonogów? A może wystąpi zapowiadany ostatnio człowiek o dwóch głowach oraz trójkąt małżeński starający się o adopcję małego Chińczyka? Nie, to ma być w przyszłym tygodniu...
"Przypominamy szanownym widzom - odezwał z telewizora uroczysty głos gospodarza programu, pani Zeni - dzisiejszymi gośćmi w studio są Gina i Mary-Beth - dwie szalenie odważne kobiety, które przybyły podzielić się z nami swoimi doświadczeniami w zakresie pozamałżeńskiego seksu. Brawa dla pań!"
Przy akompaniamencie cyrkowej muzyki i oklasków, jak bokser na ring, na scenę wbiegła kolorowo ubrana, uśmiechnięta Murzynka Gina, i posłała publiczności buziaka. Za nią ukazała się nieśmiała blondynka o dużych, przestraszonych oczach - Mary-Beth. "Nasi goście, kontynuowała spikierka, są żywym przykładem jak dochodzi do sytuacji w której my, kobiety, decydujemy się na złamanie przysięgi małżeńskiej. Przysięgi, w której nienaruszalności tak święcie wierzymy w dzień ślubu... Mary-Beth, może zaczniemy od Pani..." Kwadrat ekranu wypełniła twarz niewiernej żony numer jeden. "Bardzo proszę opowiedzieć nam swoją historię..." konferansjerka uśmiechnęła się zachęcająco do dziewczyny, a potem do telewidzów. Przez chwilę, stremowana Mary-Beth robiła wrażenie, że nie wydusi z siebie ani słowa. Dzięki umiejętnemu zbliżeniu kamery, wyraźnie było widać jak toczy sama z sobą milczącą walkę, bezgłośnie porusza ustami, jakby jeden z jej ośrodków mózgowych formułował zdania, podczas gdy inny cenzurował dźwięk głosu. Nie mogąc znaleźć ujścia w słowach, jej myśli zaczęły skraplać się w łzy. Kamera jakby tylko na to czekała. Skupiła się na jednej kropelce i zaczęła ją śledzić, póki ta nie zniknęła pomiędzy drgającymi wargami. Nagle, coś się w Mary-Beth odblokowało i słowa chlusnęły z jej ust niczym woda przez pękniętą tamę. Oko kamery odskoczyło jak oparzone i kontynuowało podglądanie dziewczyny już z dalszej, bezpieczniejszej odległości. Mary-Beth łkała opowiadając o swoim mężu: "Kiedy... kiedy wraca swym sportowym ferrari z firmy, pije, staje się agresywny, i znęca się nade mną pod byle pretekstem. To jest nie do zniesienia! Czuję się jak nadużywana gruszka bokserska. Całe dnie upływają mi w mdłym strachu przed nadchodzącą nocą..." Przez salę przeszedł szmer oburzenia. "Ciągnie mnie za włosy do łóżka, zmusza do kochania się z nim, a potem... a potem, zanim nie zaśnie, wymiotuje pod poduszkę..." Konferansjerka wykrzywiła usta w zdegustowanym grymasie. Bill obserwował, jak stara się nakierować Mary-Beth na wątek bardziej romantyczny, nagabując dziewczynę raz po raz o jej kochanka, lecz rozżaloną bohaterkę talk-showu nie sposób było oderwać od wyliczania swych krzywd: "nie dość, że śmierdzi w całej sypialni, bo mąż nie da się ruszyć z poduszki, to jeszcze na dodatek chrapie na całe gardło! Chociaż... dla mnie to chrapanie oznacza koniec udręki. Wiem, że mam spokój na kilkanaście godzin!"
Wstrząśnięta gospodarz programu zarządziła przerwę na reklamy. Bill śledził film o płynie do zmywania podłogi, błądząc myślami wokół swojego życia z Cynthią. On też chrapał. Cynthia nie omieszkała mu tego wytknąć już po pierwszej wspólnej nocy. Ostatnio jednak robiła to coraz bardziej bezceremonialnie, szarpiąc go niecierpliwie za ramię gdy tylko wydał z siebie pierwszy dzwięk...
Po pauzie przyszła kolej na pytania z sali. Jak woda z ogrzanego słońcem lodowca, z widowni w kierunku mikrofonu zaczął się sączyć ludzki strumyk. Pytający, niczym księgowi ludzkich uczynków, byli zainteresowani przede wszystkim liczbami. Ile razy w tygodniu jej małżonek się upija? A czy znęca się nad nią za każdym razem, co drugi raz, czy tylko od czasu do czasu? Jak dużą mają kasę? Kiedy spotkała swojego kochanka i jak często zdradza z nim męża? Bill pomyślał, że gdyby on miał zabrać głos, spytałby się jej jakich korzyści dziewczyna spodziewa się po swoim wystąpieniu. Czy upublicznienie własnego życiorysu przyniesie jej lepszy efekt, niż doniesienie o domowej przemocy na policję? Rozwój sytuacji na szklanym ekranem, szybko jednak na powrót przyciągnął jego uwagę. Przyciśnięta do muru natrętnymi pytaniami o detale, Mary Beth wyznała ze wstydem, że tak właściwie, to jeszcze męża nie zdradziła, owszem, poznała kogoś, ale jeszcze się waha... Bill patrzył jak konferansjerka ostrożnie ujmuje jej rękę w swe dłonie i zwraca się do widowni: "Widzicie, że Mary-Beth potrzebuje pomocy. Czy chcecie jej pomóc?"
"Chcemy!" odpowiedział chór głosów.
"Co więc robimy?"
"Te-le-fo-nu-je-my!" wyskandowali widzowie, najwyraźniej dobrze obeznani z formułą programu.
Spikierka spojrzała pytającym wzrokiem na dziewczynę, a gdy ta kiwnęła głową, ujęła przeźroczystą słuchawkę aparatu, który wjechał do studia na zdalnie kierowanym szklanym stoliku i wystukała domowy numer telefonu, do męża Mary-Beth.
"Halo?" odezwał się chrapliwy głos. Bill patrzył jak Pani Zina kulturalnie uświadamia swojego rozmówcę co za wielką krzywdę wyrządza swojej żonie bijąc ją, gwałcąc, żygając no i chrapiąc. W końcu dramatycznie, niby prokurator rzucający druzgocące oskarżenie, oświadczyła, że to on pcha Mary Beth, wbrew jej woli, ku złamaniu małżeńskiej przesięgi. Czy jako człowiekowi sukcesu, ba! dżentelmenowi z wyższych sfer - czy nie jest mu wstyd? Przez chwilę panowała kompletna cisza, po czym w słuchawce dał się słyszeć chaotyczny bełkot zaskoczonego mężczyzny, że ależ skąd, on nic nie pamięta, no, może raz, lecz teraz rozumie... "Wracaj do domu" Chrapliwy Głos zwrócił się do żony, "wygrałaś, już cię nigdy bez twej zgody nawet palcem nie tknę! I kupię ci ten naszyjnik z pereł, który tak chciałaś mieć..."
"Naprawdę?" spytała Mary-Beth głosem pełnym nadzieji i uśmiechnęła się nieśmiało. "Uważaj bo!" komentował w myślach Bill. "Zbije cię na kwaśne jabłko jak tylko cię dostanie w swoje łapska." Był pełen pogardy dla Chrapliwego Głosu. Pani Zenia uznała jednak, że jej misja została uwieńczona sukcesem. Oboje małżonków wyraziło chęć pojednania, widzowie bili brawo, Mary-Beth ocierała łzy. Gospodarz programu, jak magik po wykonaniu sztuczki z udziałem królika, kłaniała się publiczności oparłszy rękę na ramieniu dziewczyny. "Wspaniały numer! Ileż emocji! Podobało się? No to proszę pozostać przed ekranem. Zapraszamy do reklamy..."
Bill popatrzył na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Zaraz powinna wrócić Cynthia ze spotkania z koleżanką. "Papużki Nierozłączki..." - Bill nie mógł się powstrzymać od sarkastycznego prychnięcia - widywały się ostatnio prawie codziennie. To na nią tak często powoływała się Cynthia, kiedy prawiła mu kazania jakim to mężem POWINIEN dla niej być... Na sam dźwięk słów "Linda mówi że..." Bill dostawał nerwowych drgawek. Piepszona, wszystko wiedząca kurwa! Żeby choć sama była zamężna! Bill jednak bał się okazać żonie swoją irytację. Liczył, że wszystko przeczeka. Wszystko będzie dobrze, niech tylko w przyszłym roku dostanie ten cholerny awans...
Tymczasem, na ekranie rozszalała się wściekła awantura pomiędzy następnym gościem "Problemów na żywo", Murzynką Giną, a słuchawką telefonu, z której ryczał nagłośniony męski głos: "Nie kłam, żabko, ty stara zepsuta dziwko, to był twój pomysł, żebym się sfilmował podczas stosunku z Francescą i Baby Ribs!"
"Jak śmiesz tak łgać ty owrzodziały lumpie, ty bezużyteczny dodatku do swojego własnego członka!" wrzasnęła Gina po czym zerwała ze stopy pantofel na wysokim obcasie i cisnęła nim w kierunku telefonu. Pani Zenia odskoczyła od stolika, wydając z siebie przeraźliwy skrzek. Bill pomyślał, że jest to pierwsza spontaniczna, nie wystudiowana reakcja konferansjerki od początku programu. But przeciął powietrze milimetry od oka konferansjerki i wylądował w pasie oddzielającym estradę od pierwszego rzędu widzów. Jakiś mężczyzna łapczywie wyciągnął po niego rękę, lecz siedząca obok kobieta przytrzymała go za rękaw. Pan wyprostował się z godnością; pantofel pozostal nieruchomy jak opuszczony czołg pomiędzy dwiema liniami frontu. Tymczasem głos ze słuchawki zmienił ton. "Kocham cię, kotku, żebyś ty mogła teraz zobaczyć moja mała szczelinko jak bardzo cię kocham, ooo!" przekonywał podnieconym szeptem. "Sto razy bardziej niż Francescę i sześćdziesiąt razy mocniej niż Baby Ribs. Rzuć w diabły tego zdechlaka Dżingla i wracaj do mnie. Daję słowo, odtąd, jeśli chcesz, będę filmował tylko nasze własne bara-bara, tak jak dawniej... Czy pamiętasz? Czy przypominasz sobie, no?"
Inkarnacje do przeszłości podziałały na Ginę jak gaśnica na pożar instalacji elektrycznych. Murzynka syczała jeszcze przez chwilę mrucząc jakieś przekleństwa, lecz magiczny dzwięk pytania "czy pamiętasz?" sprawił, że jej gniew zaczął wygasać a oczy zaszły mgłą.
"Gina, księżniczko, co ty widzisz w Dżinglu?! Cherlak ma kłopoty z sikaniem bo jego fiut jest za mały, żeby go wyciągnąć z rozporka! Ach, kotku, gdybyś mogła teraz zobaczyć mojego..." dyszał głos ze słuchawki.
"Oh Funky, mój pięcionożny tygrysie, wpadnij do mnie jutro o piątej, sprawię ci taką (bip! ocenzurowano), o jakiej nie marzyłeś nawet w swych najgorętrzych snach!" nie wytrzymała Gina.
"Oh Ginaginagina, chyba sobie strzelę w łeb! O piątej nie mogę, ale od siódmej jestem twoim niewolnikiem!"
"No to do jutra tygrysie!" Gina podbiegła do kamery i odcisnęła na obiektywie ślad swych dużych mięsistych ust. Wśród widzów rozszalała się burza gwizdów, sprośnych pohukiwań i braw. Pani Zenia mocno przytuliła Ginę do piersi. Z doświadczenia wiedziała, że wskaźnik oglądalności jej programu wzrósł właśnie o kilka punktów.
Billowi ciągle jeszcze dźwięczały w uszach słowa "czy pamiętasz..." Pamiętał. Pamiętał ich pierwszą noc, na pustej plaży, kiedy nieśmiało wsunął jej rękę pod sukienkę. Pamiętał uczucie lubieżnej mdłości które nim zawładnęło kiedy jej uda rozchyliły się przychylnie, otwierając mu wolną drogę w kierunku nagiej, wilgotnej bramy do raju. Pamiętał szum fal, jej przyzwalający uśmiech, przymknięte oczy i rozchylone, pełne usta poruszające się powoli, jakgdyby spijały poświatę księżyca oblewającą jej twarz ... Była to najpiękniejsza noc w jego życiu. Moment, w którym poczuł aż do bólu, że kobieta ta jest kimś, na kogo czekał od zawsze, z którą będzie mógł zaspokoić swe marzenia i wstydliwie skrywane żądze. Własne alter ego, które naturalnie wypełni jego życie, niby czerwone wino pusty dzban. Pamiętał... Wracając nad ranem do hotelu, znaleźli wyrzucony przez fale wodoszczelny zegarek. Bill uśmiechnął się na wspomnienie uszczęśliwionej twarzy Cynthii. Był to piękny, szwajcarski Rolex odmierzający miesiące, dni, godziny, minuty i sekundy. Cynthia trzymała go do dziś w szufladzie nocnej szafki, obok zawsze naładowanego pistoletu (na wszelki wypadek!) i "nocnej" paczki papierosów Victoria Slim, które zwykła palić w łóżku, przed snem, czytając kobiece pisma. Bill sam nie palił, ale uwielbiał patrzeć jak robi to jego żona. Widok nagiej kobiety z papierosem, w połączeniu z przenikającymi się zapachami perfum i dymu, przyprawiały go zawsze o miły zawrót głowy.
Po serii reklam, na ekranie pojawiła się spowrotem pani Zenia. "Szanowni Państwo..." zabrzmiał jej słodki głos, "trzecią część naszego programu Problemy na żywo, poświęcimy jak zwykle jednemu z widzów na sali, który chciałby się z nami podzielić swymi doświadczeniemi w zakresie dzisiejszego tematu... Oczywiście, tym razem w grę wchodzą tylko panie..." dodała z uśmiechem. Kamera zaczęła przeczesywać aulę, w poszukiwaniu ochotniczek. Telewizor zapełnił się twarzami ludzi w różnym wieku, niezdrowo podnieconych myślą, że obraz ich nagle rozmnożył się na setkach tysięcy ekranów. Wtem serce Billowi walnęło jak młotem. Na ułamek sekundy mignęły mu w rogu ekranu dwie znajome twarze! "Telefatamorgana!" przeszło mu przez myśl. Kamera jednak, jakby chciała mu udowodnić, że się myli, ponownie skadrowała te same kobiety. Tym razem, jedna z nich trzymała rękę uniesioną wysoko w górę.
"Prosimy panią, zapraszamy, zapraszamy na scenę..." prezenterka ciągnęła wędkę słów, na której drugim końcu uczepiona była ochotniczka. Gdy ta wstąpiła wreszcie na estradę, pani Zenia wymieniła z nią kilka słów, wczepiła w bluzkę mikrofon i obróciła w kierunku kamery. Rozległ się huragan oklasków. Telewizor Billa wypełniła piękna twarz jego żony.
"Jest nam bardzo miło gościć dzisiaj Cynthię Averton. Gratulujemy odwagi!" (brawa) "Czy mogłabyś opowiedzieć nam co skłoniło Cię do wystąpienia dziś w naszym programie?" Cynthia, ośmielona poufałym tonem jakim zwróciła się do niej słynna pani Zenia nie dała się prosić dwa razy. "Niestety... jestem związana z człowiekiem, który zawiódł me oczekiwania - wypaliła prosto z mostu - który mimo wielu obietnic danych mi przed ślubem nie wysilił się, żeby wybić się ponad przeciętność, lecz urządził się w niej na stałe, przykuwając mnie do niej jak łańcuchem. Czy miałam w takiej sytułacji wybór? Czy miałam się wyrzec snu o lepszym jutrze? Czy nie żyje się tylko raz? Proszę wziąć takiego Arthura. Dopiero co skończył szkołę i przyszedł do firmy. W rok osiągnął więcej niż mój mąż w ciągu całej swojej kariery. A teraz jest jego szefem! Czyż to nie wstyd! Jak mogłam mu się oprzeć!" W oczach Cynthii zalśniły łzy. Pani Zenia ścisnęła dłoń płaczącej kobiety i ze zrozumieniem kiwała głową.
Pierwsze słowa Cynthii poraziły Billa jak prądem, przeniosły w inny świat, w którym istniała tylko Cynthia, Arthur i on. Dwoje pięknych, uśmiechniętych, wpatrzonych w siebie kochanków, w złotych strojach wzdętych jak ogromne balony powoli dryfowało w dal. On, niskiego wzrostu, ubrany w łachmany niczym mikroskopijny Żyd-tułacz z obrazu Chagalla frunął szybko w ich kierunku, krzyczał i wymachiwał rękoma - na próżno. Tamci go nie zauważali, a dystans między nimi, mimo jego szybkiego lotu a ich powolnego dryfu, w tajemniczy sposób ciągle się powiększał. Bill zrozumiał, że nigdy nie zdoła zwrócić na siebie uwagi, nigdy ich nie dogoni. Jego wysiłki są niedorzecznością, szaleństwem wbrew naturze. Zdał sobie sprawę, że gdy spotkał Cynthię, był tylko przypadkowym, szarym przechodniem, który natknął się na skarb, z góry przeznaczony dla wybrańca z wyższych sfer. Nie miał wyboru - musi go teraz oddać! Wydawało to się oczywiste również pani Zeni oraz publiczności w studio. Bill nie mógł oderwać wzroku od ludzi kiwających ze zrozumieniem głowami: "Cóż za okropny mezalians... Wpakowałaś się droga Cynthio w paskudną sytuację... Nieudacznik..."
"Czyli jesteś pewna, że nie widzisz możliwości ułożenia waszych stosunków?" jakby dla formalności zapytała prezenterka.
"Nie, chcę rozwodu!" wyciszony, jak przez watę, dobiegł go stanowczy głos jego żony.
"Czy w takim razie pragniesz mu to oznajmić teraz, na żywo ze studia?" uroczystym tonem konferansjerka zaoferowała Cynthii bezpłatne połączenie telefoniczne z mężem.
"Tak..." Rozległy się sporadyczne brawa, zaraz jednak umilkły wyciszone proszącym gestem pani Zeni. Sytuacja wymagała powagi.
Bill wstał z kanapy. Musiał działać szybko. Wiedział, że nie będzie mógł znieść dzwonka TEGO telefonu. Podszedł do nocnego stolika zarzuconego kobiecymi żurnalami i otworzył szufladę. Spod pudełka z Rolexsem i paczki Victorii wyjął srebrzysty damski pistolet. Przez sekundę stanęła mu przed oczyma Cynthia tamtego dnia, ze świeżo kupionym pistoletem, tłumacząca mu, że to Linda jej radziła, tak na wypadek, gdyby jakiś szarak chciał ją napastować... Bill mimowolnie się uśmiechnął. Huk wystrzału rozległ się prawie jednocześnie z terkotem telefonu...
Maryla zerwała się z krzykiem. Wokół panowała ciemność. Jej oczy stopniowo przyzwyczajały się do mroku, i wkrótce ujrzały zarysy śpiącego obok Maćka. Kołdra na mężu unosiła się rytmicznie w górę i w dół, a spod niej dochodziło lekkie pochrapywanie. Śpi... spokojnie śpi... pomyślała z ulgą, jakgdyby to był cud, że Maciek nie zauważył jej snu. Maryla usiadła na łóżku, podciągnęła nogi pod brodę i zaczęła się uważnie wpatrywać w chrapiący zwał. Wizja nieżywego męża w kałuży krwi wydała jej się paskudnie nieestetyczna, chociaż z drugiej strony świadomość, że ktoś mógłby z miłości do niej popełnić samobójstwo przyjemnie ją podniecała. Myślała o Maćku i o Arturze, potem znów o Maćku. Na jedną szalę kładła smak bycia uwielbianą, na drugą - perspektywę związku z człowiekiem sukcesu. Ważyła, porównywała. Podświadomie wyczuwała, że Artur mógłby jej dać materialny konfort i towarzyski blichtr, nigdy jednak ona, Maryla, nie posiądzie nad nim równie bezwarunkowej kontroli jak nad Maćkiem. Tak... Jej mąż na pewno nie był supermanem, ale tkwił pogrążony w miłości do niej po same uszy. Drugiego takiego ciężko będzie znaleźć... Może Lidka się myli... Może jednak nie warto go porzucać... W każdym razie, póki co, na wszelki wypadek wstrzymam się z zakupem tego pistoletu..." Maryla długo jeszcze nie mogła zasnąć roztrząsając w myślach swój sen.
Krzysztof Bojanowski, tekax@yahoo.com
Boston, 1998
Tekst pochodzi ze strony 5000słów.
Prawa autora tekstu zastrzeżone.