Zielone drzewko.
Z aniołem u góry.
Armada bombek,
w kolorach tęczy.
Opasane tęsknotą -
Bólem.
Oświetlone łzą,
w oku zastygłą.
Wyrosło nagle,
po tamtej stronie.
W kamiennym przeciągu,
skostniałych oddechów.
Gdzie żaden przechodzień,
nie mówi - Dzień dobry.
A pies -
Z kulawa łapą ,
liże twoje czoło.
Na znak pokoju.
W świetle -
Wigilijnej gwiazdy.
Ja wiem -
dzieci Don Kichota.
Ktoś,
marzenia obudził wasze.
Utopia przyszłości,
was omotał
Świat przedzielił,
ogromnym wiatrakiem.
To właśnie w tańcu,
skrzydlatych łopat.
Wariacki wicher,
pomieszał wszystko.
Z porządnych ludzi,
zrobił kanalie.
Kanaliom.
Przylepił-
porządne nazwiska.
Ale wy -
dzieci Don Kichota.
Wodze fantazji,
popuśćcie własnej.
Walczcie o świat,
który zginął wczoraj.
Walczcie jak ojciec,
z wielkim wiatrakiem.
Nie skacze,
pod sufit z radości.
Ze ktoś odbił kijem,
piłkę palantowa.
A ta szybuje nad życiem -
czterysta.
Stóp, jardów,
cholera wie czego.
Nie patrzę,
z podziwem na faceta.
Co splunął,
przeżutą młodością.
Przed okiem kamery,
do której miał mówić.
O milionach,
które właśnie dostał.
Nie kładę dłoni na sercu.
Nie szukam sztandaru -
gwieździstego.
Ktoś powiedział.
Nie jesteś gotów -
jeszcze.
Nie wyrosłeś, ze swojego -
Getta.
How many faces ?
Many as hearts.
So many thoughts
Between the lines.
How many tears ?
Many as eyes.
So many feelings
Between the lines.
How many stars ?
Many as nights.
So many dreams
Between the lines.
How much violence ?
As much as crimes.
One lousy shout
Margin the lines.
Mojej Żonie - Alinie
"Kasiu" to dla Ciebie
Waldek
Pamiętasz te schody ?
Tam - nasza miłość,
chadzała po nich.
Zmęczona gonitwą,
za naszym cieniem,
siadała - na brzeżku,
spokojnie.
Błądziła samotnie,
szukając nas wszędzie.
A my -
Jak te dzieci,
zmykaliśmy od niej.
Zmęczona bieganiem,
w dół i do góry.
Ta nasza miłość,
wiedziała co zrobić.
Nie dała się okpić,
ani mnie,
ani tobie.
I miała nas,
zawsze przy sobie.
By móc nas,
uchwycić - w każdej chwili.
Przytulić do siebie,
przygarnąć.
Kiedy będziemy,
jak te dzieci.
Próbowali - wymknąć się,
od niej znowu.
Teraz siedzimy,
w jednym pokoju.
Nasza miłość.
I my we dwoje.
Na samym szczycie -
tych samych schodów.
Po których - ona.
Błądziła samotnie.
Zawieszony w błękicie,
między niebem a rzeką.
Kroczę mostem wysokim.
Idę w chmury -
pod niebo.
Och.
Być ptakiem skrzydlatym,
co szybuje nade mną.
Widzieć most z góry.
Błękit wody pode mną.
Lecz ptakiem nie jestem -
Szybować nie umiem.
Z krawędzi mostu,
patrzę w dół ciekawy.
Co widzę.
Rzeka w miejscu stoi.
To ja, nad nią płynę.
Źdźbła złotych włosów,
na brunatnym krzaku.
Zapach perfum,
wśród korzeni.
Smród,
papierosowych petów.
Które w pasach szminki,
dogasły na ziemi.
I pierś,
zrzucona z piedestału.
Zwiotczałe ciało,
odrzucona głowa.
Wzrok wlepiony,
w oczy księżyca.
A tuz za rogiem,
nieboskłonu.
Skulona dusza.
Czeka na dźwięk syren,
policyjnych samochodów.
W małym pokoju.
Bez drzwi,
bez okien.
Gdzieś,
między łóżkiem a szafą.
Na skrzyżowaniu dywanu,
z rozdeptanym karaluchem.
Mały papilot.
Który wypadł z jej włosów.
Budzi się ranek.
Normalny,
zwykły.
Bez płaczu.
Bez szlochu.
Korowód twarzy stanął przy mnie,
i znakiem krzyża na moim czole.
O duszy spokój prosząc w niebie,
wyprawia mnie w daleką drogę.
Nie wiedząc ze ja żyję.
Ciemność czarna zapadła wokół.
Żywiczny zapach wypełnił wnętrze.
Ze świeżych desek co zbity jest pokój,
wyrastają zielone gałęzie
Z pomiędzy liści i drobnych igiełek,
co z myślą moją, tworzą całość
Cudowność światła się prześlizguje,
prowadzi mnie w jaskrawość
I jestem ptakiem na zielonym drzewie.
Obłokiem jestem, zawieszonym wysoko.
Źdźbłem trawy na dalekim stepie.
I wodospadu jestem łoskotem
A tam,
nad kopcem świeżej ziemi.
Korowód twarzy, posępnych w powadze.
W milczeniu.
W ciszy,
odmawia pacierze.
Nie wiedząc że ja żyję
Skowronku mój,
ptaszku mój.
Czy byłeś pod tym niebem ?
Gdzie słychać pieśń,
cudowna pieśń
Gdy ranne wstają zorze.
Skowronku mój,
ptaszku mój.
Czy byłeś nad tym domem ?
Gdzie dziecka płacz,
i dziecka śmiech
Gdzie miłość w każdym kacie.
Skowronku mój,
ptaszku mój.
Czy byłeś nad tym polem ?
Gdzie wielki krzak,
zielony krzak
Nad białym krzyżem pochylony.
Pofruń tam,
ptaszku mój.
Pofruń,
pod błękit daleki.
Opowiedz tam,
wyśpiewaj tam.
Moją miłość,
i moja tęsknotę.
Skowronku mój,
ptaszku mój.
Nie pij,
tej wody słonej
Ciało moje,
posłuszne jest myślom moim.
Myśli moje,
posłuszne są, słowom Bożym
Zaś dusza moja jest wolna.
Wolna, od fizycznych zależności,
otaczającej mnie materii.
Wolna, od praw i zakazów,
które maja zrobić ze mnie.
Etyczno-moralna, doskonałość
jednostki fizycznej na ziemi.
Dusza moja,
to życie i jego początek
To piękno i radość,
które czuję.
To miłość i światło,
którym żyję
To drżenie,
które przeszywa moje ciało
Wczepiony w świadomość duszy swojej,
pędzę nad ziemią,
nad światem
Mijam lata, które odeszły
Mijam myśli,
które wysłałem do innych.
W twarzach mijanych ludzi,
dojrzałem błysk oczu,
matki mojej.
Teraz zamknięty, bezpieczny
W jej łonie,
czekam na czas przyszły
Ona,
mnie wyda na świat ponownie.
A ja,
wędrowiec.
Przypadek w ciągłości przypadków.
Będę budował, przeznaczenie twoje.
Będę, twoja miłością
Krążąc po kątach wymiatam śmieci , na których byłem wychowany.
Myśli moje jak wężowisko,
w ruchomej masie szukam odpowiedzi.
Czy znajdę drogę na tamtą stronę?
W kogucim tańcu na jednej nodze
wtopiony w blachę wysokiej wieży.
Targany wiatrem który wyrósł z duszy mojej,
milczeniem szukam odpowiedzi.
Czy znajdę drogę na tamtą stronę?
Na zboczu stoku wśród malin , wśród jagód.
Wśród traw zielonych , kwiecistych dywanów. Pasieka barci pszczół leśnych stoi. A ja.
Jak motyl zagubiony w nadmiarze kolorów.
W słońcu szukam odpowiedzi.
Czy znajdę drogę na tamtą stronę?
Stoję na zboczu gdzie pszczół leśnych roje. Twarzą zwrócony ku Golgocie.
Zapach życia w nozdrzach moich,
serce ogrzane promieniem miłości ,
który dotarł do mnię.
Boleścią ramion, drewnianego krzyża.
Po jednej stronie pasieki,
ja stoję.
Po drugiej,
zawieszony Pan Moj
Czy mogę powiedzieć ?
Oto jestem.
Znalazłem drogę na tamtą stronę,
znalazłem Panie ciebie ?
Jak kamień -
Rzucony z urwiska.
Jak gwiazda -
Gasnąca nad ziemia.
Jak jastrząb -
W morderczym zapędzie
Spadam.
Czarna ziemia -
Blisko, coraz bliżej
Pode mną.
A co we mnie ?
Strach.
Nic więcej
Wiem ze umrę -
rozsypany po katach.
Czy zdążę zawołać -
jeszcze ?
Mamo - Ratuj !
Boże - Ja nie chce.
Aż nagle !
Ciepłem życia,
otulona głowa
Refleksem księżyca,
oświetlone ciało
Przeszyte -
gwałtownym dreszczem.
Moje myśli -
zebrane w całość
Wymodlone dziękczynnym -
szeptem.
Dziękuję Panie -
Za rzeczywistość,
w której jestem.
Płynie -
Słonce czyrwone.
Nad Jaworzym. Nad Błatnią.
Mijo -
Dzikie cześnie, olszyny.
Potoki.
Płynie -
Słońce czyrwone,
Za zielone smreki.
Mijo -
goje przy drodze.
I kaczyńce złote.
Mijo -
Parki zielone.
I łąki zielyńsze.
Mijo -
Gronie wysokie.
Jawory i dymby
Kaj żeś była -
łąko ?
Łąko zieloniutko.
Żech nie widzioł ciebie,
Tak piyknej.
Od łońskigo roku.
Płynie -
Słońce czyrwone.
Nad Jaworzym.Nad Blatnia.
Niesie -
Serce i uśmiych
Hyn - zza oceanów.
Szedłem droga,
którą nikt nie chodzi.
Byłem pewien,
Że jestem sam na niej.
Nagle - Głos.
Tuż zza krawędzi ziemi.
Hej - Przyjacielu !
Kroczysz w stronę,
w którą i ja idę
Stanąłem wryty.
W tumanach kurzu.
Nie wiedziałem co zrobić,
ze strachem w kieszeni.
Rzucić się w cień,
przydrożnego rowu ?
Czy może nakryć,
księżyca promieniem ?
Ruszyłem jednak,
wolno do przodu
Krok po kroku.
Jak brzdąc
Uczący się chodzić
I szliśmy dalej.
Już razem.
We dwoje
Ja,
szedłem droga ,
którą nikt nie chodzi.
A on .
Nieboskłonem .
I`m so sorry -
For You.
I Feel pain -
For You.
But this -
I know,
will make no changes .
Inside You.
I know
My Friends.
You know.
That is The One,
and only One.
Who take pain away.
Crying will be gone.
I know
My Friends.
You know.
The One.
The only One.
Who give the life.
Who take the life.
Because -
He is The God.
* * * * *
Zagubieni -
w bezmiarze czasu,
przestrzeni.
Zagubieni -
w bezdrożach wszechświata
Usiądźcie,
na gwiezdnym wyrębie
Słuchajcie mnie,
siebie.
Słuchajcie naszych,
wewnętrznych refleksji.
Zamienionych w pyl gwiezdny.
Otchłań .
Wchłaniane ciało
Otoczone -
fioletem,
granatem,
czernią
Brąz ,
wyciągniętych ramion.
Złączonych -
plamą.
Jaśniejących
pleców
Jak okręt,
znika z horyzontu
Fioletowo -
granatowo,
czarnej
tęczy
Ruszyłem za nim.
Bez sensu.
Delikatnym -
Drżeniem cichej nocy.
Kryształem -
Śpiewu kolęd,
za oknem.
Szczęśliwością -
Dziecięcych oczu.
I Betlejemskim promieniem.
Przyszło do nas - wspomnienie.
O szopie drewnianej.
O żłobie ze sianem.
O pasterzach -
Co przyszli w pokorze.
O królach i mędrcach -
Co cześć oddali i chwale
O miłości -
Odkupiciela.
Przyszło do nas - wspomnienie.