W skład kolektywu minimalizującego wchodziło pięć osób. Oprócz trzech
nowo przybyłych ludzi z Niemiec, było nas dwóch. KeyDetroit i DetKeyroit.
Zawiązki ideologii minimalizującego kolektywu powstawały po porannym
przebudzeniu. Brzęczące powietrze zachęcało do snu. Wilgoć porannego
powietrza mieszała się z gorącym klimatem pustyni. Rozżarzone czerwone kaktusy,
promieniowały niewidoczną parą. Muszą zginąć. Wilgoć dobiegała z
wentylatora. Respirator kłamał. Minimalizował zapach tytoniu, ziela i chemii.
Godzina minęła od wczorajszej nocy. Przepadły ponowne minuty, sekundy, lata.
Uciekł czas. Nie chodziło o to, że ktoś żałował. Ostatni lekki zapach roślin
przebrzmiewał w pokoju, rzucając bladoniebieski cień na szklaną ścianę.
Brakowało nam jej dawnego światła. Cień był bladoniebieski. Był czarny.
Na szklanej ścianie nic nie było. Był bladoniebieski cień. Dobrze o tym
wiedziałem. Burzowało. Na zewnątrz. Poranna przyjazna nawałnica, niszcząca
fikcję literacką. Aż chciało się żyć. Błysk rozświetlał ciemną szklaną ścianę.
Wszyscy widzieli bladoniebieski cień. Stałem się mędrcem, prorokiem z boskiego
powołania. Uwierzyli ci, którzy nie chcieli uwierzyć. Od dawna poszukiwany
cud boski, wyczekiwany przez satanistów Lucyfer, zabłądził. Zgubił krwawy pył
swego przeznaczenia. Pomoiot piekielny wystąpił z czeluści na mą czarną szklaną
ścianę. Nie mieli już dokąd wracać. Pan świata dał im moc z niewidzialnego
kręgu gwiazd. Odległej galaktyki martwych istot, czekających na przebudzenie z
wiecznego snu. Zło nie powołało do życia, zmarłych Twórców. Jedyna więc nadzieja
w boskiej mocy Dobra. Zabłysła kolejna gwiazda, krwawym światłem. Kudłaty
przegrał. Dołączył do naszego kolektywu. Wszystkie oczy skierowały się
ku Panu. Potrzebny stał się kolejny mesjasz. Ratuj tłum. Znajdź karę tyranom,
mordercom, narkomanom. Reporteży. Pokazali implozję piekła. Krwisty błask gwiazd.
Była też moja szklana ściana. Błagamy o karę dla grzeszników. Świat stanie się
piekłem, jak będę zabijał. Bez strachu przed karą zgładzę świat. Zestąp Boże ze
świetlistych gwiazd. Daj nam nowy znak. Co czynić mają twory Twe? Niepewność
wszak najgorszą karą jest. Nie doświadczaj nas tak podle, Boże drogi. Tyś
miłosierdziem i królestwem naszym. Bez Ciebie iluzją staje się świat. Fikcją
literacką, z której się wszak śmiejemy. Rozświetl nam drogę ku Tobie Panie,
bowiem błądzić zaczynamy. Szatana od Ciebie Boże nie odróżniamy. Pomocy Twej
już dziś potrzebujemy. Po co nas doświadczasz tak srodze? O Boże drogi...
Grzmot wyrwał się z ust Pana. Plenada piekielna na mej szklanej ścianie
została przerwana. Ku górze uniosłem skrwawione powieki. Nasłuchiwać grzeszników
jęku pragnąłem. Miast tego wielkie światło ujrzałem. Przepychu jego dawno nie
pamiętałem. Senne szczury uciekły w kąt pokoju. Tłoczyły się w strachu.
Koniec ich węrdówki oto następuje. O ósmej godzinie, którą błękitna tarcza
zegaru sygnalizuje, do pokoju inna bestja przybywa. Leżąc na piaskach
pustynnych swe ostatnie tchnienia wydaje. A więc tak się umiera. Spalony przez
słońce, smagany wichrami ognistymi wyję ku chwale Boga. Może na koniec
przebaczy i przyjmie do królestwa swego, kota mordercę oto właśnie zdychającego.
Szczurów mych nazabijał tysiące, niech teraz pali go Panie twe sprawiedliwe
słońce. Pomocy mu nie dam. Mleka w pysk nie naleję, niech mych szczurów nie
morduje kocórowe plemię. Ku chwale Pana, kolejna bestja pogrzebana. Czas w
klepsydrze szybko umyka. Nie czeka nawet mnie, choć to ja mu umykać szybko
pozwoliłem. Mój twór mnie zawiódł. Jaką mam karę ci klepsydro z piaskiem
fałszywym wymierzyć? Cisnę w kąt czerni, niech szczury ocenią. Niech raz choć
w swym życiu zabawią się czasem i przestrzenią, mieszając go ze swymi
plugawymi odchodami i kota zdychającego resztkami. Szklana ściana kolorami
burzy rozświetlona. Tłumi krzyki srogie. Dba o moją lekką jak wiatr wiosenny
głowę. KeyDetroit widział to wszystko tak jak i ja widziałem. Przeżył nie
tylko kota, szczury, ale i niejednego z ludzi, którzy alkohol pili i narkotyki
też brali. KeyDetroit stał w dal zapatrzony na mym skromnym psychicznym
pogrzebie. Przyglądał się ruchom powolnym człowieka znajomego. Tracił wiarę w
świat cały. Gdy giną ludzie tacy, nikt nie roni łez prawdziwych. Nie powie nikt
słowa dobrego. Góry przebrzmiewać tylko będą śmiechem i bełkotem nas samych.
Później tak samo przez potomnych wspominanych. Nie był to poranek na niczym
wzorowany. Nie narodził się dzięki dziełom znanym ogólnemu ogółowi, ogólnych
ludzi. Stanowiliśmy z KeyDetroit przyjaciół. Jak Bóg z Szatanem. Nie było
niczego co scalało naszą pracę, której i tak nigdy efektów nie było. Nie
okazały się pomyślne plony drzewek kolorowych, łapczywie kradnących promienie
świetliste odbijane przez mą czarną szklaną ścianę.
Tekst pochodzi ze strony 5000słów.
Prawa autora tekstu zastrzeżone.