Teksty Marcina Szulca

Marcin Szulc mieszka w Łodzi. Jeśli ktoś chciałby skontaktować się z autorem, oto jego adres e-mail: aszulc@friko4.onet.p.

Z cyklu MML: Alpinista

Harry wrzasnął - powoli jego palce odrywały się od występu. Zacisnął rękę mocniej i ostatkiem sił podciągnął się w górę. Rozmasował bolące stawy i odsapnął. "Pierwsza zasada nie patrzeć w dół" - pomyślał nie przestając chuchać na poczerwieniałe końcówki palców "Obejrzysz się przez ramię i lecisz". Zadarł głowę i uświadomił sobie, iż przebył już całkiem niezły kawałek i do szczytu nie pozostało już wiele. Zebrał się w sobie i wstał starając się przygotować do kolejnego podejścia. Jego ręka pewnie namierzyła kolejny punkt zaczepienia. Nogi znalazły oparcie i Harry, posapując, zaczął przeć na przód. Gdzieś w oddali zaskrzeczał ptak uświadamiając nieszczęsnemu amatorowi wspinaczki, iż dobrze jest mieć skrzydła. Kropelki potu zaczęły pojawiać się na czole Harry'ego, by zaraz spłynąć w dół i zawisnąć na czubku nosa. Z wysiłkiem wspiął się na kolejny występ i spuszczając nogi w dół zaczerpnął powietrza. Miał wrażenie, iż owe trzy głębokie wdechy rozsadzą mu płuca. W skroniach pulsowała krew, a serce waliło jak młot. Otarł twarz rękawem i spojrzał na zegarek. Tak długo już brnął do góry, iż nie zauważył, że zbliża się zmierzch. "Muszę tam dotrzeć przed nocą" - wymamrotał pod nosem. Podniósł się i przerażony wizją kolejnego wysiłku usiadł z powrotem. "Spokojnie, bez paniki. Masz jeszcze czas. Co nagle, to po diable - jak powiedział żółw- satanista" - spróbował zażartować, lecz daleko mu było do śmiechu, a o wiele bliżej do płaczu. "No czas się zbierać" - westchnął wyciągając rękę w górę. Szkoda, że nie zabrał ze sobą znajomego - we dwójkę byłoby łatwiej. Ale nie teraz jest czas, by czegoś żałować. Harry wsłuchiwał się w swój organizm, usiłując dopasować odpowiednie tempo. Całe ciało stało się nagle maszyną - wszystkie trybiki musiały idealnie działać, bo każda awaria groziła oderwaniem rąk i spadnięciem. Do końca już tak niedaleko. Wtem nagły błysk słońca oślepił Harry'ego, zmuszając go tym samym do zaciśnięcia powiek. Odwrócił głowę i otworzył oczy, przed którymi zatańczyły jasne plamy. Po omacku wyszukał następnej szczeliny i wśliznął w nią dłoń. Wolną ręką poszukał kolejnego miejsca, na tyle pewnego, by utrzymało jego osiemdziesięciokilowy ciężar. Znalazłszy przerzucił nogi nad występ i znalazł się na szczycie. Przez pewien czas leżał na plecach z rozciągniętymi ramionami i odpoczywał. Oddychał miarowo i głęboko usiłując się wewnętrznie uspokoić. Gdy w końcu przekonał sam siebie, iż jest już w stanie sprostać ostatniej przeszkodzie wstał i chwiejnym krokiem ruszył przed siebie. Kiedy dotarł już do celu swej podróży, z kieszeni wygniecionej marynarki wyjął klucz i długo nim majstrował, nim w końcu trafił do odpowiedniej dziurki w drzwiach. "Będę miał jutro strasznego kaca" - pomyślał ostatni raz patrząc przez ramię na klatkę schodową...

23 - 24 lipca 1997r

Ten tekst pochodzi ze strony 5000słów.
Prawa autora tekstu zastrzeżone.