Imię: Darek
Nazwisko: Łyżnik
Miejscowość: Warszawa
Wiek: XXXVIII
Wąs: XXL
Włos: blisko 0
Brzuch: XXL
Zawody: bardzo pokrętne i mało doprecyzowane, na ogół tłumacz j. niem.
Zajęcia alternatywne: własne próby literackie, sączenie piwa przy dyskusjach literackich, filozoficznych i innych (z wyjątkiem politycznych)
Inne informacje: na życzenie
Kontakt z autorem: szandare@polbox.com.
Spisana na podstawie rozlicznych opowieści, przy udziale nieodłącznego Wszechwiedzącego Narratora, który jednak w miarę umiejętności starał się nie psuć dramaturgii, przez autora
© Dariusz Łyżnik
Nie działo się to bynajmniej przed wielu, wielu laty, ani tym bardziej w odległej krainie, lecz w tym roku, w Warszawie.
Mimo to Śliczna Księżniczka więziona była przez Smoka. Smok nie był Bardzo Złym Smokiem, jednak trzeba zaznaczyć, że był smokiem dość niedbałym. Żył niechlujnie, jego Jaskinia, dzielona w dodatku ze Starą Smoczycą, była zaniedbana, a o zbudowaniu choćby skromnej wieży, w której mógłby Księżniczkę więzić w bardziej komfortowych warunkach, w ogóle nie było mowy.
I tak sobie trwali, żyjąc ani źle, ani dobrze, ani radośnie, ani smutno.
W serce Ślicznej Księżniczki zaczęło z wolna wkradać się uczucie najgorsze z możliwych - rezygnacja. Inne miały chociaż własne jaskinie, mniejsze, większe, ale własne. No i smoków, które, jakie by nie były, jednak interesowały się swoimi księżniczkami.
Nad takim właśnie obrazkiem zastanawiał się smętnie Dobry Rycerz, w czym dzielnie sekundował mu Czarny Widz. Widzisz - mówił- jakbyście się spotkali dawniej, gdy twa zbroja błyszczała jeszcze młodością, a hełm nie był w stanie przykryć bujnych pukli...
Chrzanisz - obruszył się Słoneczko Optymizmu - przecież wiesz, że Śliczna Księżniczka ma poukładane w głowie i bardziej ceni, to, co tkwi we wnętrzu!
Poukładane może i ma, ale nie wiesz co i w jaki sposób - nie dał zbić się z tropu Czarny - on zna ją wszystkiego trzy kwadranse, z półgodzinną przerwą. W dodatku z jego nieporadnością... Cóż, czarno to widzę. Czasy Frontalnych Ataków Na Smoki minęły bezpowrotnie, a on nie potrafi działać podstępnie.
Żebyś się nie zdziwił - uśmiechnął się Słoneczko.
I chyba rzeczywiście Czarnego Widza czekała niespodzianka, bo Rycerz nawet w pracy nie przestawał myśleć o Ślicznej Księżniczce. Wydawało mu się, że ma jej obraz wytatuowany po wewnętrznej stronie powiek, i było to miłe uczucie. Trzeba jednak przyznać, że długotrwałe siedzenie z zamkniętymi oczami niezbyt podobało się kolegom w pracy.
Jemu tymczasem parował mózg. Zadzwoni, nie zadzwoni? - zastanawiał się. No i co ze Smokiem?
Po kolei - odezwał się Słoneczko - zadzwoni z pewnością, a Smoka musisz zwalczyć. Ona go lubi, ale nie chce być więziona, więc Zakaz Atakowania Smoków jakby przestawał obowiązywać.
Czyżby? - Czarny Widz uśmiechnął się paskudnie - A jak ma on niby Smoka zaatakować? Przecież ona nie dała mu do tego żadnego prawa. Smok nie daje jej swobody, a ona chce być szczera i prostolinijna. W efekcie nie będą się spotykać. Ona nie pozna się na jego intencjach, on nie będzie chciał się narzucać i sytuacja sama się rozwiąże.
Jesteś głupi jak but - wtrąciła się Intuicja - widziałeś, jak na nią patrzył? Wydaje mi się, że ona też jest nim zainteresowana.
Bo tak jest - poparł ją Słoneczko - w końcu Rycerz może niezbyt piękny, ale niegłupi, choć może nadmierny skrupulant.
Wspomnicie moje słowa - ponownie natarł Czarny - z jednej strony Zakaz Atakowania Smoków, z drugiej Rycerz tak pełen skrupułów jak psie posłanie pcheł; będzie patrzył tylko, by jej nie działa się krzywda. Nie zaatakuje. Przecież musiałby atakować nie Smoka, ale ją. To od niej wszystko zależy.
No właśnie - Słoneczko Optymizmu z werwą podchwycił temat - pamiętacie, jak się spotkali po raz pierwszy sami? Ten zastrzyk smacznej adrenalinki, gdy w niewymuszony sposób wsunęła rękę pod jego ramię?
Nie objął jej wtedy, bo jest głupim dupkiem a nie dobrym rycerzem - sarknął Czarny Widz - po prostu nie wie jak wykorzystać sytuację.
Bredzisz - Słoneczko nie dał się zbić z pantałyku - nie jest gapowaty, tylko nie chce być natarczywy.
Wybacz, Słoneczko, ale na kobietach znam się ja i Szwagier i nikt więcej w tym towarzystwie. Co to ma do natarczywości? To byłby gest naturalny: ona wsuwa mu rękę pod ramię. On ją obejmuje a ona może się przytulić, albo nie. I od razu wszystko jasne! - wywodził Czarny - żadnych podchodów, żadnych dialogów, żadnego marudzenia.
Słoneczko aż prychnął, słysząc zestawienie "Szwagier", "kobiety" i "znać się". Jednak nie skomentował tego.
Zmarnowana okazja - biadolił dalej Czarny Widz - Intuicja jak zwykle w takich sytuacjach poszła do fryzjera czy manikiurzystki, a on nie potrafił się znaleźć.
Za to pocałowali się na do widzenia - przypomniał Słoneczko, uśmiechając się radośnie do wspomnienia.
I w tym momencie - starał się zgasić jego radość Czarny - on powinien odesłać taksówkę, objąć ją, pocałować raz jeszcze i odprowadzić do domu szepcząc o uczuciu, jakie do niej żywi.
Chyba oszalałeś - Słoneczko był wyraźnie zdegustowany - przecież to było już Terytorium Smoka. Chyba wiesz, jakie smoki mają oczy, nie mówiąc już o smoczych kumplach. Po prostu nie chciał narażać jej na kłopoty!
Czarny był w pełni usatysfakcjonowany, wręcz promieniał mrocznością - Widzisz, zawsze wyjdzie na moje, skrupuły go oblazły i ona nigdy się już nie dowie, co on do niej czuje. Zniechęciła się i nie zadzwoni już. A on nawet nie martwi się straconą okazją, tylko tym, że ona dostanie w domu burę. I za co? Za nic!
Słoneczko nie dał się jednak, choćby z racji zawodowych, zarazić pesymizmem.
Zastanów się, Czarny - starał się wprowadzić trochę cieplejszy nastrój - przecież umówili się po pracy, po prostu na piwo. Nie wiem jak z twoim wyczuciem czasu, ale wiedz, że spędzili ze sobą pięć godzin. I raczej się nie nudzili. To chyba też o czymś świadczy!
Jednak Czarny był odporny na próby Słoneczka Optymizmu - Być może, ale na jej pytanie "Dokąd teraz?" zaczął bredzić o taksówce i odwiezieniu do domu, zamiast z marszu zaproponować oglądanie kolekcji obrazów czy odsłuchiwanie kompaktów.
Chyba skaził cię wpływ Szwagra - Słoneczko uśmiechnął się drwiąco - albo udajesz tępszego, niż jesteś. Przecież ona dała wyraźnie do zrozumienia, że sytuacja, w której miałaby oszukiwać Smoka nie wchodzi w rachubę.
Rachuba-zguba - mroczniał Czarny - to niby jak mają się poznać? Korespondencyjnie?
Słoneczko również spochmurniał - No tak, jest to wielki problem zarówno technicznej, jak i moralnej natury. Ciężko będzie, chyba, że Intuicja coś wymyśli. Jednak Intuicja, zajęta właśnie przymierzaniem nowej sukienki koktajlowej, nie włączyła się do roztrząsań.
Rycerz wracał do domu zajęty własnymi myślami, toteż nie bardzo zwracał uwagę na spory Czarnego Widza ze Słoneczkiem Optymizmu. Rzeczywiście martwił się, że Śliczna Księżniczka dostanie w domu burę, że od razu nie wyznał jej swych uczuć, że ma mało doświadczenia w prowadzeniu jakichkolwiek intryg, wreszcie, że nie wie kiedy, i czy w ogóle ją zobaczy. W martwieniu się bardzo skutecznie pomagał mu Czarny Widz.
Gdy rozjaśnił się wewnętrznie na wspomnienie otrzymanego całusa, niewinnego cmoknięcia w policzek, Czarny przypomniał mu natychmiast Gdybyś spróbował pocałować ją po raz drugi, wiedziałbyś od razu co i jak. A tak jesteś równie głupi jak wprzódy.
Słoneczko spróbował jeszcze raz: Zobaczycie, ona doceni jego takt i zadzwoni rychło.
Jednak na koniec to Czarny Widz zgasił światło, mrucząc coś pod nosem na temat niepokonywalnych trudności obiektywnych, egzystencjalnych wyzwań, postfreudowskim rozumieniu archetypów, dualizmie, tudzież trializmie natury ludzkiej. Po prostu za dużo się naczytał.
Dobry Rycerz nie miał sposobności umówienia się ze Śliczną Księżniczką, i na pewien czas Czarny Widz niepodzielnie objął regencję. Intuicji było to wszystko jedno, bo nadal bardziej interesowała się nowinkami w dziedzinie makijażu i mody, zaś Słoneczko Optymizmu wybrał się czasowo na emigrację. Polityczną, jak twierdził, jednak Czarny rechotał, że po prostu chce zarobić na nowy samochód.
Było smętnie.
O tym, co było dalej
O tym, co było dalej, możemy tylko spekulować, bowiem Śliczna Księżniczka nie odzywała się, a Dobry Rycerz zamknął się w sobie.
Czarnemu Widzowi taka sytuacja bardzo odpowiadała, bo całkowity brak kontaktów pozwalał mu na niepodzielne rządzenie. No, prawie niepodzielne, bo odnosiło się tylko do głębszych pokładów psychiki Dobrego Rycerza, który na zewnątrz nadal sprawiał wrażenie tryskającego optymizmem faceta, którego po prostu nie można podejrzewać o nasilenie pesymizmu, mogące jego osobistego Słoneczko skłonić do emigracji niezależnie od jej powodów.
Twierdzenie Czarnego Widza, że Słoneczko wyjechał na Zachód wyłącznie po to, by dorobić się nowego samochodu, było może trochę naciągane, ale nie do końca pozbawione podstaw. Po prostu ostatnimi czasami Słoneczko Optymizmu miał małe możliwości zarobkowe. Nie to, że nie chciał brakowało nowych zamówień, nowych zleceń, słowem, świeżego mięsa. A ile można żyć na mięsie przeżutym już do granic wytrzymałości włókien? To pytanie retoryczne, bowiem wiadomo, że niedługo!
Gdzieś, w głębi swego mrocznego jestestwa, Czarny Widz podejrzewał, nie przyznając się do tego przed sobą samym, że Słoneczko może wrócić. Czasami budził się zlany zimnym potem i przypominały mu się urywki snu: oto Słoneczko, ubrany w jedwabny garnitur wysiada z luksusowego Mercedesa. Drzwi przytrzymuje szofer-ochroniarz, a sam Słoneczko przeciągle spogląda na swą, mocno już podniszczoną siedzibę (którą Czarny w najbliższym czasie zamierzał przekazać do rozbiórki), marszczy brwi i zastanawia się nad wprowadzeniem nowych porządków. W śnie Czarnego następował wtedy rozbłysk, względnie ktoś krzyczał cięcie i jawił się kolejny obraz, nieco mętny, przeto trudniejszy do zrozumienia. Sam Czarny występował w nim w roli współwłaściciela spółki, i w dodatku nie bardzo miał pojęcie, ile ma w niej akcji. Mimo słabego rozumienia sytuacji zachowywał jednak bystry wzrok: widział, że Słoneczko Optymizmu ma lepsze miejsce do parkowania, że windziarze głębiej mu się kłaniają, a licznie pojawiający się kontrahenci najpierw pytają o Słoneczko, a dopiero potem, lekko rozczarowanym tonem: No cóż, rzeczywiście fatalnie się złożyło z tą konferencją (wyjazdem, prezentacją, zajęciami, partią golfa niepotrzebne skreślić), ale może ktoś inny, czasowo, w zastępstwie...
Jak wspomniano, Czarny budził się zlany zimnym potem, zazwyczaj właśnie w tej chwili. A nie był głupi, utrzymywał, nie bez pewnych podstaw, że jest mądrzejszy nawet od Słoneczka, toteż rychło doszedł do wniosku, że w jakiś sposób musi się to wiązać z postacią Ślicznej Księżniczki, którą już wszyscy, nawet sam Czarny, ale bardzo po cichu, odżałowali.
Coś trzeba przedsięwziąć mruczał sam do siebie Czarny Widz niby szansa jedna na tysiąc, ale jak się przydarzy? Przecież nie mogę być drugi! Zresztą, co tu mówić o drugiej pozycji! Jak zaglądałem ostatnio do tego zakutego łba, to przy przychylności tej osóbki mogę mieć kłopoty nawet z posadami typu windziarz czy zamiatacz przyzakładowego parkingu! Coś trzeba przedsięwziąć mruczał dalej coś trzeba...
Tymczasem Dobry Rycerz, żył jak co dzień. Pracował, raz mniej, raz więcej, pił piwo, raz mniej, raz więcej, spotykał się ze swymi, żyjącymi na innym zamku dziećmi, raz mniej raz więcej.
Przestał czekać. Na co? W ogóle na cokolwiek.
Jego myśli nadal po części zaprzątała Śliczna Księżniczka, ale przestały być to myśli drapieżno-zdobywcze. Były raczej z gatunku pastelowych i sentymentalnych i pobożno-życzeniowych. Pogodził się z losem, co było tym łatwiejsze, że w zasadzie nigdy nie miał specjalnego powodzenia u kobiet. Tu oczywiście Czarny Widz dopowiadał: Po pierwsze, od początku nie była zainteresowana, po drugie, nawet, jeśli pojawił się u niej cień zainteresowania, to i tak wszystko spieprzyłeś!
Myślał zatem, że chciałby, żeby jej było dobrze, żeby życie jakoś jej się ułożyło, żeby, nawet nie będąc szczęśliwą przez cały czas, cieszyła się choć krótkimi przebłyskami szczęścia. Szczęścia bez ciebie, dodawał zawsze czujny Czarny.
Rycerz pił wtedy więcej piwa a było to kłopotliwe, bowiem rasa giermków była do tego stopnia na wykończeniu, że stać było na nich tylko najbogatszych, więc musiał przynosić je sobie sam!
Aliści nie przynosił go za wiele, bowiem gdzieś w głębi duszy jeszcze tliła się iskierka nadziei. W odległym tle normalnego rozumowania pojawiały się wszelkie możliwe wytłumaczenia: Śliczna Księżniczka nie dzwoni, bo Smoczątko zachorowało, nie dzwoni, bo musiała pilnie wyjechać, nie dzwoni, bo jest bardzo zajęta, nie dzwoni, bo Smok ją w końcu zjadł!
Czarnemu Widzowi bardzo się to tło nie podobało, jednak nie były to nawet myśli, lecz raczej ich poblask, rysujący jaśniejsze kształty na tle czarnego zwątpienia, niczym jęzory ognia, który, mimo, że płonie w głębi, jednak rzuca światło na okopconą dokumentnie ścianę. A przeciwko tak eterycznym zjawiskom nie mógł nic poradzić. By nawiązać walkę zawsze potrzebował czegoś konkretnego.
Więc Czarny myślał sobie: Kurde, nie, niemożliwe, nie może do niego zadzwonić. Wysiłki ostatnich miesięcy nie mogą pójść na marne. Jak by tu się skontaktować z jej Czarnym... Nie to bez sensu, skoro oni się nie widują, to i ja z jej Czarnym się nie zobaczę!
Dzień później pojawił się Słoneczko Optymizmu. Przywiozło go dwu facetów, lekko obdrapanym Patrolem z lawetą, na której spoczywała, padła po drodze, kanciata Renówka, obdrapana jeszcze bardziej. Powłócząc nogą wszedł na pokład, po czym z rozdartej pod pachą, skórzanej kurtki wyciągnął paczką Marlboro, zaciągnął się głęboko, splunął i powiedział: No cóż, wróciłem...
Zaciągnął się jeszcze raz, i spytał: Co słychać Czarny? Nie ma dla mnie jakiejś roboty? Nie bardzo mi się pofarciło.
Dobry Rycerz nawet nie zauważył tak żenującego powrotu, zajęty tym razem innymi sprawami.
Czarny Widz zaś, witając Słoneczko przy podjeździe, miał mieszane uczucia. Z jednej strony tryumf - Jednak jestem pierwszy! Z drugiej politowanie Kurcze, żal faceta, tyle się natyrał, wykazał jakąś inwencję, a tu kupa. Z trzeciej zaś lekki niepokój skąd ja znam taką scenę: wjeżdża gość na osiołku, a potem zaraz zostaje królem?
I jeszcze dalej...
Słoneczko Optymizmu od samego rana czuł się nie za bardzo. Wprawdzie Dobry Rycerz, wbrew wszelkim pozorom spotkał Śliczną Księżniczkę, i to zupełnie przypadkiem, jednak najwyraźniej coś było nie tak.
Zresztą, wszystko było nie tak. Rycerz, podchmieliwszy sobie nieco przy obwożeniu po okolicy dwu rycerzy z odleglejszych krain, przyjechał do Siostry, by pokazać jej swe sonety. Sonety były głównie o Księżniczce, trochę sentymentalne, trochę smętnawe i w zasadzie mało ciekawe.
Jednak nie oparł się pokusie i je wręczył. W dodatku Ślicznej Księżniczce, gdy rozstawali się przed zamkiem Siostry.
Słoneczko był tym wyraźnie usatysfakcjonowany, lecz w głębi duszy dręczył go niepokój: Czy nie był to za pochopny gest?
W dodatku wczoraj nie miał z kim pogadać. Czarny Widz był niedysponowany, a Intuicja, jak zwykle, zajęta czymś innym. Nikt go nie przyhamowywał, więc zaszalał i teraz było mu trochę głupio. - Co sobie pomyśli Czarny, jak wstanie? - deliberował ponuro - Chyba trochę przegiąłem.
Czarny Widz wstał skacowany, zły i kąśliwy jak osa. Papierosowy kaszel bynajmniej nie poprawiał nastroju, a konieczność zachowania pozorów w pracy wręcz dobijała.
Gdy ujrzał zatem, co się wczoraj nawyrabiało, aż zawrzasnął. To, co zrobił Słoneczko, wręcz nie mieściło mu się w głowie.
Ty skończony idioto! - krzyczał - Czy ja nawet na chwilę nie mogę spuścić cię z oczu? Pochlaliśmy, wiem, ale na drugi raz to ty pójdziesz pierwszy spać! Jak mogłeś go tak podbechtać?
No wiesz, -niewyraźnie tłumaczył się Słoneczko - to jakoś samo się zrobiło. Nie spodziewał się, że ją spotka. Zaskoczenie było całkowite. W dodatku czuł, że coś jest nie tak, jak być powinno, więc może chciał wyjaśnić sprawę raz na zawsze. No, wiesz, tak jak to mówiłeś, bach, bach i wszystko jasne, żadnych podchodów, żadnego kombinowania.
Nigdy nie mówiłem o wręczaniu sonetów - darł się dalej Czarny Widz - a już na pewno nie po pijaku! Czasy Petrarki i Villona skończyły się już dawno! Do cholery, tak się nie objawia uczuć!
Słoneczko pokorniał coraz bardziej: Próbowaliśmy - mówił - ale widzisz, co on ją chciał pogłaskać, choć po rękawie, ona umykała rękę.
Pewnie liczyłeś na to, że rzuci mu się na szyję, co? - Czarny lekko tylko przyciszył głos, bo od własnego wrzasku rozbolała go głowa - W obecności Siostry?!
Hmmm, tak jakoś założyliśmy, że Siostra powinna być naszym naturalnym sojusznikiem,- Słoneczko pomału odzyskiwał rezon - takim, jakim jej siostra jest dla niej.
Założyliście?! - Czarny znów podniósł głos - ...ście, to znaczy ty i kto?
To znaczy ja i eeeee... i on. - Słoneczko Optymizmu był już samą pokorą.
Jego rozmówca aż przysiadł: On? Jaki on? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że...
Słoneczko cicho przytaknął i wbił wzrok we własne buty, oceniając mimochodem, że przydałyby się nowe. Jednak nawet wnikliwe oglądanie ich czubków, szwów i lekko wystrzępionych sznurowadeł nie złagodziło fali wyrzutów sumienia, która go ogarnęła.
Jak mogłeś pozwolić mu na taką decyzję? Gdzie była, do cholery, Intuicja? - pieklił się dalej Czarny - I dlaczego mnie nie obudziliście?
Uchlałeś się jak wieprz - Intuicja najwyraźniej usłyszała w końcu awanturę - jakbyś się wynurzył, byłoby jeszcze gorzej.
Wietrząc w niej wsparcie, Słoneczko starał się odzyskać nieco terenu - No wiesz, w końcu wykazał inicjatywę. Był podpity, ona się śpieszyła do domu, bo tam Smok się niepokoił, co miał zrobić innego?
Wybić ją sobie z głowy - Czarny Widz precyzyjnie określił swój pogląd w tej kwestii - Raz na zawsze wybić ją sobie z głowy. Nie ośmieszać się. Nie stawiać nas wszystkich w kłopotliwym położeniu. Nie lekceważyć Zakazu Atakowania Smoków.
Intuicja pokręciła głową: Mam przeczucie, że nie masz racji, Czarny. On jej sobie nigdy nie wybije z głowy. Może z czasem wspomnienie będzie blakło, pastelowiało, straci na emocji, ale pozostanie na zawsze z nim.
Ja go chyba znam lepiej - Czarny Widz nie był specjalnie wzruszony słowami Intuicji, którą, nie bez racji, uważał za starą bumelantkę - Najpierw zacznie użalać się nad sobą, a potem ją znielubi.
Słoneczkowi w końcu udało się oderwać wzrok od butów: Na pewno nie! Zobaczysz, ona rychło zadzwoni, spotkają się ponownie, ona pochwali jego sonety...
Tak samo rychło, jak w poprzedniej bajce, co? - czego jak czego, ale argumentów nigdy Czarnemu nie brakowało - zresztą, po co ja w ogóle z wami dyskutuję? Nie było mnie przy tym, sami schrzaniliście sprawę, więc teraz sami ją odkręcajcie.
Jednak mówił już tylko do Słoneczka Optymizmu, bowiem Intuicja zrejterowała haniebnie. Wzruszył więc ramionami i poszedł zająć się własnymi sprawami.
Słoneczko Optymizmu zaczął czekać na telefon.
I jeszcze kawałeczek...
Tym razem Intuicja się spisała. Pod jej wpływem, wywieranym od niechcenia, dobry rycerz zstąpił do Jaskini Żmij, gdzie udało mu się pokonać Prezesa oraz Księgową i w końcu wytargować zapłatę za dawniejsze czyny, należną zresztą już od dawna.
Słoneczko Optymizmu podszepnął mu nabycie nowej wody po goleniu, wychodząc z założenia, że taka zmiana z pewnością wszystkim poprawi humor, po czym przegonił go po mieście, w zasadzie bez celu.
Na zamku Rycerz zupełnie mimochodem zmonopolizował telefon, zainstalował się przed komputerem i podjął kolejne próby zamieniania swych umiejętności na pieniądze. Szło mu całkiem nieźle, gdy zadzwonił Szwagier, brzęcząc przez telefon coś na temat piwa, które koniecznie powinni wypić wspólnie. Rycerz wprawdzie przestał już cierpieć na pochmiel, jednak temat piwa mało go zainteresował.
Odbył natomiast kolejną rozmowę telefoniczną, krótką, ale najwyraźniej ważną, bowiem natychmiast po odłożeniu telefonu zanurzył twarz w dłoniach i głęboko się zamyślił. Musiały być to myśli wyjątkowe, gdyż jego dłonie, nie należące wcale do najmniejszych, nawet ściśle ze sobą współpracując, nie były w stanie zakryć uśmiechu.
Taki mniej więcej obrazek zobaczył wracający właśnie od swoich spraw Czarny Widz. I zwątpił, zastanawiając się, co mogło wpłynąć na tak radykalną zmianę nastroju. Natychmiast odszukał Słoneczko Optymizmu i na jego widok aż zbladł.
Słoneczko pachniał bowiem nową wodą kolońską, miał wypucowane do połysku buty, w dodatku jego stara skórzana kurtka była starannie zszyta i odkurzona. Na twarzy miał wyraz, który bardzo, bardzo nie podobał się Czarnemu Widzowi. Coś na kształt wyższości, dogłębnej pewności siebie, może nawet determinacji?
Zadzwoniła, cholera jasna, zadzwoniła był niemal pewien.
Jednak Czarnemu zabrakło czasu na dokładne wywęszenie w czym rzecz. Pod zamek Rycerza przywlókł się bowiem Szwagier i wyciągnął go na piwo. Nie wymagało to wielkich umiejętności perswazyjnych, jednak jest to zupełnie inna historia.
Wywleczony na piwo Dobry Rycerz po trosze zastanawiał się Co ja tu u licha robię? Jednak Mała Wyprawa Na Piwo - mała, bo tylko do pobliskiej knajpki, oddalonej od zamku o niezbyt wysilony rzut lekkim kamieniem, była całkiem pożyteczna. Wprawdzie Rycerz niemal zawsze podśmiewywał się, w oczy, bo inaczej nie potrafił, z ciekawości i gadatliwości Szwagra, a czasami trochę go to drażniło, zwłaszcza, gdy Szwagier po kilku piwach zaczynał monopolizować rozmowę, jednak miało to i swe Dobre Strony. Rycerz mógł się w pięciu ósmych wyłączyć, zagłębiając we własne myśli, które, co tu dużo mówić, były dość niejasne.
Pozostałe trzy ósme postanowiły wykorzystać sytuację. Z wprawą zawodowego wyrobnika pióra, Rycerz skierował umysł Szwagra we właściwym kierunku i słuchał, z rzadka jedynie wtrącając słowo lub uwagę, by niezbyt spójny potok słów nie zbaczał zanadto z zadanego tematu, bardzo bliskiego postaci Ślicznej Księżniczki. Z właściwą sobie wrażliwością czynił to delikatnie i jakby od niechcenia, raz, by nie spłoszyć narratora wytykaniem luk i zawiłości w rozumowaniu, dwa, z dyskrecji.
Przy kolejnym meandrze myślowym i pod koniec kolejnego piwa, Rycerz miał już wyraźnie dosyć. Nie piwa oczywiście. Szwagier, mimo podejmowanych wysiłków ewidentnie zboczył w stronę bardziej filozoficznych dywagacji i zajął się roztrząsaniem kwestii: dlaczego niektórym facetom udaje się raz-dwa zapędzać kobiety do łóżka, a inni nabiedzą się, napocą, nainwestują a i tak w końcu nic z tego nie wynika. Czarny Widz, który w miarę spożywanych piw zaczął odzyskiwać kontenans, poradził mu ustami Rycerza, krótko, by poczytał trochę o feromonach. Rycerz zaś ponownie zatopił się we własnych myślach.
Ale na niedługo, bowiem Szwagier zaczął opowiadać, po raz kolejny zresztą, swój życiorys, w którym niepomierną rolę odgrywał czynnik alkoholowo-przemytniczy. Od akapitu, który z uwagi na rozwlekłość wynurzeń trudno było dostrzec, zaczął opisywać swe doświadczenia ze Smokiem. Umysł Rycerza zatrybił natychmiast. Smok!
Czarny po prostu nie mógł się nie wtrącić: Pamiętaj o Zakazie Atakowania Smoków! W dodatku sprawa jest złożona, bo mają Smoczątko! Przy całym szacunku dla Słoneczka, uważam, że pakujesz się w co najmniej niezręczną sytuację. Pamiętasz przypowieść o facecie ze zbitą szklarnią, który rzuca kamieniami w szklarnię sąsiada?
Nie bardzo- mruknął Rycerz, zresztą ku konsternacji Szwagra. Musiało być to mruknięcie w nieodpowiednim miejscu, lecz Szwagier stropił się tylko przez krótką chwilę, by następnie podjąć swe wywody.
Jednak tym razem były to wywody dość interesujące, pod warunkiem, że miało się cierpliwość do odsiewania licznych plew. Dotyczyły one w zasadzie Smoka, jednakże Rycerz wychodził z założenia, że ma również do czynienia ze źródłem informacji o Ślicznej Księżniczce. Tolerował zatem monotonne brzęczenie Szwagra, starając się, jak już wspomniano, półsłówkami, sterować rozmową we właściwą stronę. Nie wychodziło mu to za bardzo, toteż w głowie miał coraz większy mętlik.
Mimo to zgrabnie wprosił się na następny dzień, tak, jak to sugerowała przez telefon Księżniczka.
W tym momencie Słoneczko Optymizmu na chwilę przeprosił, po czym wrócił zupełnie odmieniony. Czarny Widz z zazdrością patrzył na kowbojskie buty, płaszcz Marlboro-Look sięgający niemal do samej ziemi i pobrzękiwanie kluczykami od samochodu, który Słoneczko w jakiś sposób zdołał wcześniej wyremontować i polakierować.
Podjął jednak kolejną próbę: Facet, nawet, jeśli zrobiłeś na niej wrażenie, bo lubi sonety, to co z tego? Pomyśl, jej Smok siedzi na skarbie, a na czym siedzi Rycerz? Chyba jeno na rzyci!
-A fe! próbował zainterweniować Słoneczko, jednakże Czarny nie dał sobie przerwać.
- Co mógłby jej zaoferować? pytał retorycznie Ile ma w trzosie? Zbuduje zamek? Z wieżą odpowiadającą jego uczuciom, wieżę, która wedle jego standartów byłaby godna Księżniczki?
Słoneczko szlachetnie rzucił się na taśmę, cytując stare rosyjskie przysłowie: Wsioch nie preijobisz, nu wstrebitsa nada!
Czarny aż się uśmiechnął: proszę, proszę, Słoneczko, i ty zaczynasz używać wyrazów. W dodatku zupełnie niepotrzebnie. Równie dobrze jak ja wiesz, że nie stać go na kupienie czy zbudowanie Zamku.
Niby tak burknął Słoneczko, strzepując pyłek z nowego płaszcza ale ludzie jakoś sobie radzą, zamki kupują, wynajmują, słowem żyją! A przyznasz chyba, że jeśli chodzi o stan dzisiejszy, to oni oboje nie żyją! Wegetują tylko, trochę jak roślinki. Z dnia na dzień opędzają swoje obowiązki, ona potem marzy z słuchawkami na uszach, a on podłącza się do komputera i myśli, Bóg wie o czym.
Wprawdzie Czarny Widz zamierzał głośno zaprotestować przeciwko mieszaniu do tego Boga, ale Słoneczko nie pozwolił sobie przerwać.
- Spójrz na to Czarny, nawet z twojego punktu widzenia, jakie miałbyś możliwości, gdyby on na przykład, na przykład, akcentuję, miałby prawo martwić się o nią. Jakie miałbyś wtedy pole do popisu?!
Jednak Czarny Widz nie wydawał się specjalnie usatysfakcjonowany: Obiecujesz mi gruszki na wierzbie mówił, patrząc zawistnie na płaszcz Słoneczka - i tak zapanuje optymizm, spójrz na Intuicję!
Słoneczko Optymizmu natychmiast spojrzał na Intuicję, i to, co zobaczył, bardzo mu się podobało.
Intuicja umalowała się na tę okazję bardzo starannie, była od ucha do ucha uśmiechnięta i najwyraźniej potakiwała Słoneczkowi.
Czarny postanowił zatem wyprowadzić ostateczną strzałę, sącząc Dobremu Rycerzowi w ucho: Pamiętasz może o Smoczątku? A o własnych Rycerzątkach? Przemyśl raz jeszcze Zakaz Atakowania Smoków, i to, co z niego wynika. Możesz mieć najlepsze chęci, ale chęci to chęci, krew to krew. Czy budując Nowy Zamek będziesz w stanie zrekompensować wszystkim totalną rewolucję, jaką siłą rzeczy wprowadzisz? Abstrahuję już od intencji Ślicznej Księżniczki, bowiem równie dobrze może ci się ona roześmiać w nos! Ale pomyśl, coś w sensie, co było, gdyby...
Intuicja i Słoneczko zgodnym chórem odkrzyknęli: Rycerz ma wielkie serce, miejsca w nim dostatek, a jego intencje są dobre!
Intuicja choć na ogół nie bywała gadatliwa, perorowała dalej: Czuję przez skórę, że on zdobędzie jakiś zamek, na początek niewielki, ot, dwie, trzy komnaty, a potem, w miarę dochodów, będzie się starał zbudować wieżę.
Czarny Widz natychmiast nawiązał: Zostanie smokiem, i będzie ją w tej wieży więził!
Słoneczko nie dał sobie odebrać pięknej wizji: To nie smok; to Rycerz, wszak pamiętasz, jak godnie postąpił z rycerzową, po czym ugryzł się w język, myśląc, jak tu u licha zmienić niezbyt wygodny dla siebie temat.
Czarny Widz zatarł ręce: I dlatego nie ufa kobietom, pod czym się oburącz podpisuję!
Mimo to, jego próba kontaktu z Rycerzem nie za bardzo się udała. Czarny wręcz się wściekł: Kurwa mać wrzeszczał dlaczego ten głupek mnie nie słucha?
Słoneczko Optymizmu stał tuż obok, opierając się o ścianę i konsumował Prawdziwie Amerykańskiego Hot-Doga nabytego w pobliskiej budzie DANIA-Fast-Food, między kęsami starając się pogwizdywać i robić jak najniewinniejszy wyraz twarzy. Wychodziło mu to nieźle, bowiem wraz z Rycerzem czytał kiedyś Mistrza i Małgorzatę.
Czarny nadal pienił się z wściekłości Jutro, zobaczycie, jutro wszystko się odmieni. Ona będzie chłodna i obojętna, a on znów pochla i zrobi z siebie głupa.
Do jutra zatem,- tym razem światło zgasił Słoneczko do jutra.
Po ciemku już, Intuicja zastanawiała się, czy zabrać głos, ale, po pierwsze, uważała, że sprawy zmierzają generalnie w dobrym kierunku, po drugie zaś, czytała akurat pasjonujący artykuł w Cosmopolitan, na temat seksu na trzeciej randce. Zresztą, może było to inne czasopismo.
I tak nie miało to wielkiego wpływu na myśli Dobrego Rycerza, który, zmęczony wydławianiem dukatów z Jamy Żmij, zmęczony pracą, zmęczony Szwagrem, wreszcie zmęczony nieustannym mętlikiem, panującym w jego głowie za sprawą Słoneczka, Czarnego i Intuicji, próbował zasnąć.
Na szczęście miał wizerunek Ślicznej Księżniczki wytatuowany po wewnętrznej stronie powiek. To ratowało sprawę.
O tym, jaki obrót sprawy przybrały
Czarny Widz beznamiętnie wyglądał na zewnątrz, sącząc powoli piwo, ulubiony jakże by inaczej - czarny Okocim.
Słoneczko Optymizmu przełykał tylko ślinkę. Głupio się złożyło, ale w chwili, gdy Dobry Rycerz zaczął trzymać się za ręce ze Śliczną Księżniczką, Słoneczko postanowił mierzyć im czas. Nie wiedział właściwie czy chodziło o czas, jaki spędzą trzymając się za ręce, we względnej bliskości, o czas, jaki upłynie do następnego spotkania, czy o czas, jaki minie, nim zdecydują się na Poważne Kroki. W każdym jednak razie chodziło o czas, toteż Słoneczko pokotłował natychmiast nabyć zegarek.
Teraz spoglądał na złotego Rolexa lśniącego na przegubie i przełykał ślinkę, widząc jak Czarny delektuje się piwem. Na piwo już mu nie starczyło.
Czarny, rzeknij, co o tym sądzisz zagaił, licząc na to, że Czarny sięgnie do interesująco wybrzuszonej torby i wyciągnie puszkę dla swego rozmówcy trochę jakby wyszło na moje. No wiesz, z tym wręczaniem sonetów.
Czarny Widz, oparty o barierkę, splunął machinalnie za burtę, obserwując rozchodzące się na wodzie, koncentryczne kręgi. Nie miał ochoty na dialogi ze Słoneczkiem. Bez słowa sięgnął do opartej obok torby, wcisnął mu w garść puszkę piwa i ponownie oddał się czarnym myślom. Wczorajszy dzień dał mu popalić. Przedwczorajszy zresztą też.
Najpierw wrzask radości Słoneczka, który doczekał się telefonu od Księżniczki, potem Konieczność Wysłuchiwania Szwagra, wreszcie zalew pogody i optymizmu : naprawdę nie było lekko.
Otworzył następne piwo, przypominając sobie szczegóły. Starał się bagatelizować sytuację, ale doprawdy nie było to łatwe.
No dobra mruczał pod nosem głaskali się po dłoniach, on niby mimochodem rysował jakieś wzorki na jej kolanie, potem znów ona ściskała jego palce. W dodatku ją pocałował ponownie splunął za burtę - A jakby ich natchnąć iście zwierzęcą żądzą? Rzucą się na siebie, potem ona stwierdzi, że Smok jest lepszy w łóżku i będę znów miał święty spokój.
Taaa, to zupełnie niezły pomysł uśmiechnął się mrocznie zupełnie niezły.
Słoneczko jakby czytał w jego myślach: Jeszcze jakieś pomysły? Niedawno biadoliłeś coś na temat niepokonywalnych trudności technicznych, zagmatwanej sytuacji moralnej, podsycałeś jego skrupuły, a teraz chcesz ich od razu zapakować do łóżka? Wymyśl coś lepszego!
Jednak Czarny tylko smętnie pokręcił głową: Zrobiła mnie w jajo, zupełnie się tego nie spodziewałem. Ale jeszcze nie wszystko stracone starał się podnieść na duchu Ona teraz wyjedzie do Dalekich Krain, może coś jej się odmieni...
Bredzisz Słoneczko krzepił się piwem Są dla siebie stworzeni. Nie słyszałeś, jak mówiła, że wolałaby z nim choćby na Mazury niż ze Smokiem do Krain?
Mazury prychnął Czarny Wiesz Słoneczko, co mnie jedynie pociesza? Przecież oni się kompletnie nie znają.
Przechodząca obok Intuicja uśmiechnęła się półgębkiem, jednak Czarny Widz jej nie dostrzegł, zajęty sączeniem piwa i pluciem za burtę.
Za to Słoneczko wyraźnie pojaśniał Nie sądzisz, że są na najlepszej drodze?
Będą się spotykać raz w tygodniu u Siostry? Czarny grzebał w coraz mniej wybrzuszonej torbie w poszukiwaniu kolejnej puszki Albo włóczyć się po knajpach? I jak pogodzić to twoje poznawanie się z Prawem o Nieoszukiwaniu Smoków?
Coś się zrobił taki skrupulatny? - Słoneczko zeźlił się w końcu Kto jeszcze niedawno przyganiał rycerzowi, mówiąc coś o psim posłanku i pchłach?
Tylko krowa nie zmienia poglądów Czarny bronił się jak umiał W końcu w rozwiniętym społeczeństwie jakieś normy muszą obowiązywać.
Intuicja bezceremonialnie przepchnęła się między nimi i wyciągnęła z torby przedostatnią puszkę piwa, mówiąc przy tym: Zobaczycie, że wszystko się samo ułoży i ureguluje. Oni chcą tego oboje, a dla chcącego...
Nie ma nic trudnego- zakończył Słoneczko sprawnie wyławiając z torby ostatnią puszkę.
Na taką bezczelność Czarny Widz aż się zapowietrzył. Nie dość, że zapędzony w kozi róg, to jeszcze ograbiony z piwa biadolił cicho sam do siebie. Jego perspektywy były rzeczywiście niewesołe.
Słoneczko Optymizmu spacerował pod rękę z Intuicją i cicho namawiali się na wieczorny wypad do eleganckiej restauracji celem oblania ewidentnego sukcesu. Spłukany nabyciem zegarka Słoneczko liczył na to, że Intuicja jest przy gotówce.
Po krótkim namyśle zaprosili też Czarnego Widza. Dla zachowania form towarzyskich i elementarnej równowagi tłumaczył sobie Słoneczko, przez skórę czując jednak, że Czarny nie dał jeszcze za wygraną.
Intuicja tylko wzruszyła ramionami.
Pierwsza opowieść barda
Jak to się wszystko zaczęło, pytacie? stary bard pociągnął głęboki łyk z postawionego przed nim kufla Tego tak naprawdę nie wie nikt, na ogół bowiem nie wiadomo, jak Sprawy się zaczynają.
Usadowił się jednak wygodniej, brzęknął w struny wysłużonej lutni i aż się skrzywił. Nie była nastrojona. Odłożył ją zatem, łyknął raz jeszcze i zaczął śpiewnym głosem:
Było to przed wielu, wielu laty, w bardzo odległej krainie, rządzącej się swoistymi, nie zawsze dla nas zrozumiałymi prawami.
Między swymi ziomkami żył tam Dobry Rycerz i żyła też Śliczna Księżniczka. Wprawdzie na ogół jest tak, że księżniczki przeznaczane są na ofiary dla smoków i pożerane, chyba że trafi się rycerz, który chwyci w pół, przerzuci przez łęk bojowego siodła i wywiezie do sąsiednich krain, jednak tym razem było inaczej.
Śliczną Księżniczkę Smok po prostu więził, jedynie z rzadka pozwalając wychylić nosa poza swą Jaskinię. W pilnowaniu Księżniczki dzielnie sekundowała mu Stara Smoczyca, z którą dzielili siedzibę, trzeba przyznać, dość niechlujną, bowiem Smok nie należał wprawdzie do gatunku Bardzo Złych Smoków, jednak z natury był leniwy i niedbały. Nawet wieży nie chciało mu się zbudować, choć wiadomo jak wielkie zalety mają wieże w związku ze strzeżeniem Księżniczek.
Bard znacząco stuknął w kufel, na dnie którego dogorywała smętnie jakaś resztka, po czy rozejrzał się, czy zainteresowanie słuchaczy pozwala żywić nadzieję na kolejne piwa. Pozwalało.
Jak widzicie ciągnął zatem nie było to życie usłane różami. Gdyby Smok pożarł ją natychmiast, przeszłaby choć do legendy, a tak...
Rycerz szwendał się po okolicy w zasadzie bez celu. Wprawdzie nie był typowym błędnym rycerzem, ale nie był też pięknym młodzianem, jakich zwykle obsadza się w rolach rycerzy ratujących księżniczki. Włosy wytarły mu się od częstego używania hełmu a ich resztka nie była złota lecz srebrna. Oprócz swoich lat miał również dość pokomplikowany życiorys, pokaźny brzuch, wiążący się ściśle z upodobaniem do piwa, i nie w głowie mu było ratowanie księżniczek. Zwłaszcza, że w owej specyficznej krainie obowiązywał Zakaz Atakowania Smoków a łamiący ową zasadę mogli liczyć na powszechne potępienie.
I tak by się dalej toczyło, spokojnie i beznamiętnie, gdyby do Sprawy nie wmieszał się Los. Po prostu z nudów postanowił wprowadzić Wielkie Zamieszanie. Nie mógł już patrzeć na mękę Księżniczki, która marniała coraz bardziej, z słuchawkami na uszach marząc o jakiejś odmianie. Na Rycerza też zresztą nie mógł patrzeć, ów zawiódł go bowiem w kwestii Wielkich Czynów.
Na razie nie miał jednak wyrazistej koncepcji, na czym owo Wielkie Zamieszanie miałoby polegać. Albo zrobię z tego przejmującą tragedię zastanawiał się którą po wsze czasy opowiadać będą bardowie, wyciskając łzy, pieniądze i piwo ze swych słuchaczy, albo nie zakończył niezbyt zręcznie.
Jeden z bystrzejszych słuchaczy pojął aluzję i usługującej dziewoi niedwuznacznym gestem dał do zrozumienia, by zadbała o kufel barda.
Ów podciągnął się na ławie i wyraźnie bardziej ożywiony, kontynuował: Dobry Rycerz spotkał się zatem ze Śliczną Księżniczką na Zamku swej Siostry i od tego czasu nie mógł oderwać od niej swych oczu, na tyle, na ile pozwalał bon ton i mało rygorystyczne pod tym względem normy obyczajowe. Widywał ją jednak bardzo rzadko, bo Smok był czujny, a Księżniczka miała swoje zasady. Pasienie oczu było zatem mocno utrudnione, więc Rycerz zaczął pasać swoje myśli. Nie miał w tym wielkiej wprawy, wszak nie był pasterzem, toteż myśli niesfornie rozbiegały się na wszystkie strony.
Bard ośmielony coraz większym skupieniem słuchaczy sam już zamachał na dziewkę lejącą piwo.
Chciał, być, choć w myślach, jak najbliżej Ślicznej Księżniczki opowiadał dalej - Wprawdzie i tak myślał o niej niemal nieustannie, ale były to, jak już wspomniano, myśli chaotyczne, nieuporządkowane. Rycerz nie był specjalnym pedancikiem, jednak dość lubił porządek, toteż chciał swym myślom nadać jakąś formę. Będę pisał sonety, postanowił. A że nigdy nie rzucał słów na wiatr, jak postanowił, tak uczynił.
Opowiadający zwolnił nieco tempo narracji, bowiem od licznych kufli, wychylanych zresztą poza kolejką język troszkę sztywniał.
Los zrządził kontynuował - że sonety jako pierwsza przeczytała Śliczna Księżniczka, wprawdzie w dość mętnych okolicznościach, ale jednak. I znalazła upodobanie w Dobrym Rycerzu, który, choć nieco zużytej już postury, nadal zachował serce i charakter.
A było to możliwe tylko dlatego, że serce i pióro jest mocniejsze od miecza bard przystąpił do naświetlania płynącego z opowieści morału Co było dalej?
Postawicie wina dzban,
Opowiemy dalej wam
-zanucił fragment popularnej szanty. Jednak słuchacze byli dalecy od zachwytu: Dlaczego opowieść taka krótka? A gdzie Wielki Pojedynek Ze Smokiem? A gdzie opowieść o łzach ronionych w rozpaczy i powiewaniu białą chusteczką? Gdzie męstwo, gdzie polerowanie do połysku rynsztunku przed Wielką Walką? Gdzie postać wiernego giermka, albo choć starego sługi, podającego w decydującej chwili kopię?
W efekcie bard został wyrzucony na zbity pysk z przytulnej oberży (W wyrzucaniu celował chuderlawy gołowąs o podejrzanie smoczej fizjonomii). Klnąc pod nosem, zapakował lutnię do wora, przygarbił się nieco, bo ziąb dawał się we znaki i ruszył do następnej wioski. Od tej pory obiecywał sobie żadnych odstępstw od kanonu. Walka, chrzęst zbroi, rżenie koni, księżniczki przerzucane przez siodło jak wór zboża i uwożone w Siną Dal, żadnego chrzanienia o rycerzach pisujących sonety. Perły przed wieprze burczał dalej, przypominając sobie otaczające go w oberży czerwone pyski o oczach mętnych od piwska. Podłego zresztą pocieszył się mimochodem może w sąsiednim siole będzie lepsze.
Droga była długa, podwody żadnej, więc bard machinalnie zaczął, sam dla siebie, jak szybciutko zastrzegł, dopowiadać dalszy ciąg.
Jak Czarny się uchlał, Intuicja dała dupy, a Słoneczko zaczął lekceważyć obowiązki...
Biesiada w eleganckiej restauracji była huczna. Intuicja, dokładnie, jak się Słoneczko spodziewał była przy forsie, toteż zabalowali. Od ogólnego nastroju odbijał się jedynie Czarny Widz, który siedział ponuro w kącie i zalewał robaka. Wlewał w siebie, początkowo piwo, a gdy piwo przestało skutkować, gorzałkę, przy której już pozostał. Kompletnie pijany bełkotał niewyraźnie, wspominając niedawne przewagi: Zobaczycie, jeszcze nie wszystko stracone. Sprowadzę Pracohola, nie da mu spokoju już przez całe życie. Wiecie, bo wy nawet nie wiecie - bełkotał, nie zwracając już uwagi ani na logikę, ani na poprawność gramatyczną jak działa Pracohol. Powiem wam czknął jak Pracohol weźmie się do roboty, to facet jest skończony. Pracuje i pracuje, na nic nie ma czasu. O kontaktach towarzyskich zapomnijcie, nawet myć mu się nie chce, bo dręczy go cały czas myśl, że jak nie pracuje, to nie pracuje zakończył niezbyt jasno.
Słoneczko Optymizmu zarechotał rozgłośnie i wydawało się, że zamierza wywalić kopyta na zasłany szczątkami uczty stół: Te, Czarny, a to nie trzeba być jakoś podatnym? No wiesz, jakieś obciążenia genetyczne, przyzwyczajenia, nawyki? Bo Rycerz, jakby ci to powiedzieć, niby pracy nie unika, ale zaraz żeby za nią latać?
Czarny Widz beknął rozgłośnie, bowiem suty podkład piwa w połączeniu z wlewaną w siebie wódką poczynił najwyraźniej spustoszenie w jego trzewiach. Tymczasem Intuicja zamówiła do stolika węgierskich skrzypków, więc dalsze słowa Czarnego brzmiały z podkładem węgiersko-cygańskich romansów: Widzicie przecież, że przez ostatnie dni on w ogóle nie odrywa się od klawiatury! Pracohol, nawet mały, maleńki Pracoholik rozczulił się będzie jak w sam raz. Przestanie się odzywać do ludzi, przestanie pić piwo, przestanie się myć, przestanie o niej myśleć to ostatnie dodał już mocno niepewnym głosem, bo nawet przez alkoholowy filtr zaczęło do niego docierać, że bzdurzy.
Rozochocona Intuicja nawet go nie słuchała, zajęta uśmiechaniem się do najroślejszego skrzypka. Stare pudło burknął pod nosem, wlewając w siebie kolejną porcję gorzały.
Tymczasem Słoneczko błyskawicznie przysiadł się do jakiejś wypatrzonej przy barze, króciutko obstrzyżonej rudej. Strzepując wyimaginowany pyłek z klapy jedwabnego garnituru, umiejętnie odsłonił śnieżnobiały mankiet koszuli, spod którego niedyskretnie wychylał się złoty Rolex i z optymistycznym uśmiechem zaczął ją bajerować.
Czarnemu robiło się niedobrze. Wprawdzie skrzypkowie już się wynieśli, pozostawiając nieco rozczarowaną Intuicję, jednak gorzała, w połączeniu z widokiem Słoneczka, który przy barze powoli, ale najwyraźniej skutecznie zdobywał teren, mdliła go coraz bardziej. Zresztą, może to nie gorzała go mdliła, tylko gorzki smak porażki? Jak by nie wywracać kota, zawsze wychodziło na to, że zawiódł, haniebnie zawiódł.
W którym momencie myślał, starając się skupić i po chwili aż nim wstrząsnęło. Oczywiście, wtedy, gdy pochlał zaznajamiając się z Czarnymi dwu obcych rycerzy. Od tego się wszystko zaczęło. Pozostawiony samopas Słoneczko przekabacił wtedy Rycerza na swą stronę! Coś mu jednak umykało, coś, co miał już niemal uchwycone. Za wszelką cenę starał się wytrzeźwieć. Wytrzeźwieć mruczał, spoglądając w stronę Słoneczka, który coraz śmielej poczyniał sobie z rudą. Kątem oka widział też Intuicję, która nie przejmując się konwenansami dołączyła do świeżo poznanego towarzystwa. W zamyśleniu przysunął sobie butelkę i zaczął po trochu obskubywać z niej etykietę. Jego siła sugestii, nawet skierowana na siebie samego była tak silna, że zaczynał powoli trzeźwieć.
Z Pracoholem to nędzny pomysł deliberował a jakby tak odwrotnie, wywołać w jakiś sposób Demona Zgnuśnienia? Tak, to zupełnie niezłe. Nawet jak ją zdobędzie, choć nie wszystko jeszcze stracone bo może jednak nie, to i tak spocznie na laurach. Będzie cały czas leżał na kanapie przed telewizorem, zaniedba siebie i ją, zacznie zamieniać się w smoka, potem pojawi się kolejny rycerz snuł dalej coraz atrakcyjniejsze rozważania odbierze mu ją i znów zapanują moje klimaty!
A jakby tak Demona Alkoholu i Innych Niebezpiecznych Używek? Też niezłe ocenił natychmiast, wiedząc dobrze, że uzależniony dla działy nawet żonę sprzeda. Może na początek nie tak drastycznie zreflektował się ale mógłby się koszmarnie upijać i bijać ją, no, tak dwa, trzy razy w tygodniu.
Intuicja szalała na parkiecie jak nastolatka, zresztą z facetem z racji łysiny i brzucha podobnym nieco do Rycerza. Facet nadrabiał braki w aparycji i wyszkoleniu tanecznym żywiołowością. Słoneczko i ruda zniknęli.
Pocieszony nieco Czarny Widz nalał sobie, jednak po chwili popatrzył na szklaneczkę i odsunął ją ze wzgardą.
Niech oni się uchlewają - pomyślał z nie mniejszą wzgardą o Intuicji i Słoneczku Optymizmu. Ja muszę być czujny i zwarty; gotów na każde jego wezwanie. W końcu kiedyś mnie przywoła!
To jednak plany perspektywiczne zastanawiał się dalej na razie muszę wykombinować coś na teraz. W końcu chwilowo nie wydarzyło się nic nieodwracalnego. Musi być jeszcze jakiś hak! Hak na tyle potężny tu rozmarzył się na widok Słoneczka i Intuicji powieszonych wspólnie na jednym haku, koniecznie za poślednie ziobro, jak pamiętał z Janosika że im w pięty pójdzie.
W trakcie tych rozważań przy stole pojawił się Słoneczko z uwieszoną na jego ramieniu rudą. Obojgu podejrzanie błyszczały się oczy. Ruda nie miała wprawdzie bluzki założonej na lewą stronę, a Słoneczkowi luźna poła koszuli nie wystawała spod marynarki, ale Czarny Widz wiedział swoje.
Seks pomyślał natychmiast to kolejna broń. Coś ja się na ten temat zastanawiałem, ale chyba za mało intensywnie. Aha! Było o natchnięciu ich zwierzęcą żądzą, zapakowaniu do łóżka i wielkiej kompromitacji Rycerza, w porównaniu z dokonaniami Smoka. Obiektywnie trzeba przyznać ciągnął wątek że trochę brak mi materiału porównawczego, jeśli chodzi o ich dokonania. Jednak nawet jeśli Rycerz sprawdzi się jako kochanek, to zawsze można by go skłonić, żeby po zaspokojeniu swych żądz odwracał się plecami i zasypiał, chrapiąc rozgłośnie. Albo wykopywał ją z łóżka: Idź, zrób mi parę kanapek! prawie słyszał głos Rycerza Nie ma pomidorów? Nieopodal Zamku, głupią godzinkę spacerkiem, jest sklep nocny, skocz i przynieś!
Słoneczko objął rudą i niby wąchając perfumy, mimo, że taka sama woń emanowała wyraźnie z jego dłoni, zanurkował nosem w jej dekolt. Oboje byli rozchichotani i najwyraźniej wspaniale się bawili.
Czarny Widz spoglądając na nich mimochodem, myślał dalej Tak, seks, to niezłe wyjście, ale znów jest to wyjście perspektywiczne. Kombinujesz całkiem nieźle chwalił sam siebie pozostaje wymyśleć coś na chwilę bieżącą.
Dokładnie w tym momencie rycerza odwiedziła Siostra, ze Szwagrem zresztą, nie mówiąc już o siostrzeńcach, którym w trzech ruchach udało się zniszczyć budowany od tygodnia ład w komputerze. Będę musiał wbudować więcej zabezpieczeń mruczał Rycerz, ale tak naprawdę nie był zły. Czarny Widz natychmiast nadstawił uszu Naprawdę?
Jednak Rycerz nie dosłyszał go, zajęty próbami ratowania resztek ładu. O wiele bardziej martwił go problem Siostry; mimo przeczytania sonetów, które w międzyczasie zaczął uważać za zupełnie niezłe, jakoś nie stała się jego zażartym sojusznikiem. Wręcz przeciwnie; przy ich lekturze może nie poziewywała, jednak dawała do zrozumienia, że czyta je jedynie z obowiązku, a w gruncie rzeczy zainteresowana jest innymi Sprawami. W dodatku mówiła o Niej po nazwisku, które, jakby nie patrzyć, było też mianem Smoka. Rycerz, który Siostrę dość lubił, składał to na karb wspólnego chodzenia do szkół, pewnych problemów ze Szwagrem, oraz ogólnej dezorientacji.
Słoneczko Optymizmu nadal zajmował się rudą, o Intuicji można było zapomnieć; Czarny Widz został sam. Natychmiast wykorzystał sytuację, bowiem wiedział, że może to być jedna z jego ostatnich. Trochę bolała go głowa i miał problemy ze skupianiem wzroku wszak do pracy przyszedł prosto z knajpy, nie zdrzemnąwszy się nawet odrobinkę, mimo to działał sprawnie.
Facet - składał się do ataku na Dobrego Rycerza, choć plątał mu się jeszcze nieco język, a w głowie grała kapela, którą można by porównać z totalnie zanarchizowaną, austriacką orkiestrą dętą z czasów c. k. monarchii Siostra wyraźnie powiedziała, byś nie angażował się zbytnio i chcąc utrzymać talent na równi ze zdrowiem psychicznym, zaczął pisywać sonety na inny temat!
Słoneczko Optymizmu przywlókł się, wprawdzie ciężko skacowany i z wyraźnymi malinkami na szyi, jednak jakby nigdy nic zauważył - Ale powiedziała też, by swe szczęście cenił ponad wszystko i robił co mu Intuicja dyktuje.
Intuicja Czarny Widz niemal już zdążył pozbyć się kaca mówisz o tej samej babie, która pod koniec imprezy zniknęła z mięśniakiem udającym ochroniarza?
Słoneczko, który o pod koniec miał dość blade pojęcie, rozpaczliwie próbował zmienić temat. Wprawdzie nie słyszał rozmów z Siostrą, zajęty rudą, jednak zaryzykował ponownie - Ale wiesz, co jeszcze mówiła i zawiesił głos w oczekiwaniu, że Czarny podpowie mu co.
Czarny Widz chyba nie przejrzał tego numeru do końca, bowiem skubiąc orzeszki z wielkiej torby, rzekł, popluwając przez zęby: Wiesz, teraz naprawdę nie wiem, co o tym myśleć. Kombinowałem tak, i srak. Myślałem o przywoływaniu Demonów sięgnął po kubeczek kefiru, który najwyraźniej bardzo mu dziś smakował a teraz nie wiem, czy ich po prostu nie zostawić w spokoju. Przecież oni sami stworzą sobie własne demony. Patrz na jego reakcję na jedno zmarszczenie się Siostry, do której opinii nie przywiązywał wszak nigdy większej wagi! Teraz, jak zaczęło mu zależeć, chłonie wszystko, pod warunkiem, że pochodzi z kręgów znających Śliczną Księżniczkę dłużej od niego! Słuchaj, Słoneczko ciągnął dalej ja po ostatnim tygodniu jestem wykończony; bujnę się na razie na Seszele, mam trochę zaległego urlopu. Jak wrócę pogadamy!
Słoneczko nadal miał kłopoty z koordynacją wzroku, a we łbie łupało go straszliwie, jednak zdobył się na heroizm: To na razie Czarny pomachał wypocznij i wróć o czasie!
Czarny Widz wyciągnął komórkę (o cholera! pomyślał sobie Słoneczko) i niemal natychmiast po wystukaniu numeru pojawiła się taksówka. Machnął niedbale Słoneczkowi, mając tym machnięciem również na myśli Intuicję i pojechał na urlop.
Słoneczko został sam, bowiem Intuicja była chwilowo nieuchwytna. Niby dobrze - przypomniał sobie ryzykowny, ale skuteczny numer z podbechtaniem Rycerza do pokazywania sonetów - ale i źle - gdy sięgając do Wspomnień, przeglądał uwagi Siostry. Kartkował je jednak niedbale. Po trosze zastanawiał się, czy wyhaczona wczoraj w knajpie dziewczyna byłą naprawdę blondynką, toteż jego rozkojarzony mózg jedynie mętnie koordynował, w dodatku dość niejasne, zastrzeżenia Siostry.
Chodziło jej o samą postać Ślicznej Księżniczki, o dziwną sytuację, o normy moralne, o Rycerza... - zastanawiał się coraz leniwiej.
Po chwili ożywił się nieco Czarny Widz ma komórkę; ciekawe skąd? W dodatku wyjechał na wakacje. Seszele westchnął z zazdrością skąd ma tyle kasy? Cóż Czarny dominował do niedawna, pewno sobie odłożył coś na boku i starając się pocieszyć, dodał Może i ja trochę przyoszczędzę? Eee, chyba jednak nie warto - spojrzał na rękaw z wypaloną papierosem dziurką, i przypomniał sobie, że na garnitur i Rolexa poszła cała kasa, jaką dostał w ostatnim czasie.
Czarny na Seszelach nadal nie mieściło mu się w głowie, po chwili jednak coś zazębiło w skacowanym jeszcze umyśle. No tak, przecież ona, ze Smokiem, do Odległych Krain. Rycerz nie zobaczy jej przez co najmniej dwa tygodnie.
Ale zaraz pojaśniał na powrót ona miała wyjechać piątego, jutro jest dopiero trzeci. Dwa dni, przygotowania do Wielkiego Wyjazdu; jeśli mimo to coś wymyślę i wypali, to Czarny będzie się gryzł w pięty! A nawet jak nie wypali uśmiechnął się chytrze to po prostu nie przyznam się do niczego.
W polu widzenia pojawiła się wprawdzie Intuicja, jednak Słoneczko zignorował ją całkowicie; miała bowiem na czole kompres i starannie unikała spoglądania w oczy. Najwyraźniej nie był to zwykły pochmiel, ale kac z tych najgorszych: kac moralniak.
I, o ile Słoneczko to sobie dobrze przypominał, nie bez racji, bo Intuicji się porządnie odjechało. Wprawdzie jedną trzecią wieczoru pił z Czarnym Widzem, a dwie trzecie spędził z długowłosą blondynką, o ile pamiętał, jednak jak przez mgłę wspominał też szaleństwa Intuicji, obejmujące niemal całą knajpę. Nie knajpę, ale dobrą restaurację zmityngował się natychmiast; a w dodatku w zbożnym celu, i niech Siostra spada na szczaw ze swymi zastrzeżeniami!
Mówił jednak do siebie, bowiem Intuicji jakby nie było, a Czarny siedział już chyba w samolocie lecącym na Seszele. No i dobra, westchnął do siebie Słoneczko: Dwa, trzy dni i ja sobie wyjadę na urlop. Przez ten czas coś się wyjaśni.
Druga opowieść barda
Bard wlókł się zakurzonym gościńcem w stronę wioski, gdzie, jak miał nadzieję, piwo okaże się choć trochę lepsze a ludzie gościnniejsi. Próbował układać dalszy ciąg opowieści, ale szło mu jak po grudzie. Co innego opowiadać to, co już się wydarzyło usprawiedliwiał się ale rzeczy przyszłe? Kto wie, jak może to wpłynąć na bieg rzeczy? Zwłaszcza, gdy nie daj Boże, Los usłyszy i będzie akurat w złośliwym nastroju...
Mijając gęsty las przypomniał sobie historie o grasujących tu zbójcach, jednak nie był specjalnie zaniepokojony. Bardowie cieszyli się czymś w rodzaju immunitetu wszak zbójcy też lubili słuchać opowieści, ponadto niby z czego mieli go obrabować?
Ach, te stereotypy - westchnął pod nosem - Dlaczego bardowie muszą być zawsze starzy i biedni?
Przysiadł sobie pod gęstym, rozłożystym krzakiem i zaczął przeglądać zawartość sakwy. Z powątpiewaniem obwąchał kawałek nadpleśniałego sera i piętkę mocno już sczerstwiałego chleba.
A może rzucić to w cholerę zastanawiał się i zająć czymś intratniejszym?
Nie miał jednak głowy do interesów, tak jak choćby jeden z kolegów, który już dawno wycofał się ze śpiewania i założył nieźle prosperującą hurtownię wina. Lubił też zadymioną atmosferę oberż, gdzie ludzie, w zależności od nastroju, albo rozwalali sobie kufle o dymiące głowy, albo usiłowali obłapiać, cycate na ogół, dziewki służebne, reagujące, również w zależności od nastroju, a po części od wyglądu usiłujących je chwytać, perlistym chichotem, przenikliwym piskiem lub dawaniem po łapach.
Bard musiał na chwilę przysnąć pod swoim krzaczkiem. Po chwili wzdrygnął się jednak obudził go posępny śmiech, dobiegający zza krzaka. Wychylił się kawałek i natychmiast, usiłując być bezgłośny niczym wąż, wczołgał się głębiej. Po drugiej stronie krzaka dojrzał bowiem Złego Losa, Dobrego Losa oraz bliżej niezidentyfikowane damskie towarzystwo, urządzające sobie piknik.
Zły Los sączył ze smakiem wino a bardzo szczupła dama masowała mu, najwyraźniej nadwyrężony ostatnio, kark. Dobry Los rozwalił się na kocyku, kładąc głowę na kolanach nieco pulchniejszej pani, wielki dzban piwa ustawił wygodnie w zasięgu ręki i wydawał się drzemać.
Cholera bard był najwyraźniej przejęty a ja myślałem, że jest tylko jeden Los, tyle, że raz w lepszym, raz w gorszym nastroju.
Zły ubrany był na czarno w końcu rola zobowiązuje, natomiast Dobry w dość swobodną dżinsową koszulę i trochę za obszerne, również dżinsowe spodnie. Fizycznie stanowili swe przeciwieństwo. Zły, chudy, wręcz suchy, z kostyczną twarzą, na której z rzadka jedynie pojawiał się uśmiech. Rzecz jasna, albo mroczny albo złośliwy. Twarz Dobrego dawało się porównać do księżyca w pełni, poszerzał ją jeszcze uśmiech, niemal z niej nie schodzący. Na tuszy też mu nie brakowało, lecz najwyraźniej nie psuło mu to dobrego humoru.
Zły Los lekko odsunął masującą mu kark damę, również rozwalił się na kocyku i zagaił: To co robimy dalej z Księżniczką i Rycerzem?
Co? Dobry leniwie uniósł powieki Przez moment cię nie słuchałem.
Księżniczka i Rycerz przypomniał Zły, nie dając się zwieść pozornej ociężałości rozmówcy Co z nimi dalej robimy?
To dobre pytanie! Dobry Los ponownie przymknął oczy Chyba już nic. Przyznasz, że już dość nabałaganiłeś w ich życiorysach. Ja ich ze sobą spotkałem i wystarczy. Niech sobie radzą sami.
Sami? Zły Los był wyraźnie zgorszony Chyba nie chcesz rzucić roboty?
Ależ skąd! Dobry Los był ubawiony Ale mam dość ciągłego nadzoru, wyszukiwania im okazji, pomagania w decyzjach. Wystarczy w zupełności jak tylko od czasu do czasu się do nich uśmiechnę, coś tam podpowiem...
Jak do tej pory bezwstydnie się leniłeś przypomniał Zły Los podczas, gdy ja harowałem jak wół. Przyznasz, że ostatni ruch, w postaci odebrania Rycerzowi Prawa Jeżdżenia Wierzchem był błyskotliwy. Rycerz bez konia zarechotał złośliwie.
Bard aż skulił się pod swoim krzaczkiem słysząc ponury pogłos odbijający się echem od nieodległego lasu. Był niemal pewien, że na skutek tego śmiechu na świecie wydarzyło się sporo złego.
Dobry Los pociągnął gracko z dzbana Może i się leniłem, ale teraz przestałem. Widzisz ciągnął dalej refleksyjnie taka jest właśnie natura Dobra. Ty pracowałeś latami by ich zdołować a ja i tak dałem ci mata w trzech ruchach.
Jeszcze nie mat, jeszcze nie mimo buńczucznej wypowiedzi Zły Los najwyraźniej tracił humor ale muszę przyznać, że masz lepszego agenta.
Słoneczko uśmiechnął się Dobry rzeczywiście zaczął się ostatnio wyrabiać, choć jest trochę narwany. Między nami mówiąc boję się trochę, żeby mu woda sodowa nie uderzyła do głowy.
Woda? powątpiewająco spytał Zły Los przecież oni tam cały czas chleją piwsko. Z dezaprobatą popatrzył na Dobrego, który uśmiechem zasygnalizował towarzyszącej mu dziewczynie konieczność podsunięcia kolejnego dzbana.
Nie mógł zrozumieć upodobania do piwa. Sam pijał mocno wytrawne wina, nie stroniąc też od gorzałki. Piwem pogardzał, uważając je za trunek plebejski, od którego tylko rosną brzuchy.
Mimo, że piwosz, Słoneczko był najwyraźniej dobry i Zły Los zaczął się po trosze zastanawiać, jak by tu przekabacić go na swoją stronę.
Tak się przynajmniej wydawało bardowi, a i Dobry nie zasypiał gruszek w popiele.
Zapomnij o tym mruknął znad dzbana nawet nie próbuj. A jeśli jesteś taki ciekaw, mogę naszkicować ci ich dalsze dzieje.
Tu spojrzał, mniej więcej w kierunku skulonego pod krzaczkiem barda i uśmiechnął się. Zresztą, może bardowi się tylko wydawało, bo przecież Dobry Los uśmiechał się niemal nieustannie.
Dobry Los wydudlił ponad pół dzbana, dyskretnie stłumił beknięcie i zaczął: będą się spotykać coraz częściej i coraz lepiej się poznawać. Dość szybko dojdą do wniosku, że powinni razem mieszkać. Rycerz zdobędzie jakiś zamek i go zasiedlą. Jednak nigdy nie będzie jej więził, a ona nie będzie go upokarzać. Nawet po wielu, wielu latach, gdy ich uczucia ostygną, czego wszak nie można z góry wykluczyć, nie stracą dla siebie szacunku, przyjaźni i oddania. Zadowolony? wlał w siebie resztę piwa, po czym z niepokojem popatrzył na kurczące się zapasy pełnych dzbanów.
Zły Los wiercił się niespokojnie A ja?
Szczerze powiedziawszy Dobry Los wyjął z rąk usługującej mu dziewczyny piwo i poklepał ją rubasznie po pośladku (a było po czym) oni mają cię już dość. Moim zdaniem powinieneś odpuścić.
Zły pokiwał smętnie głową, przyjrzał się swej towarzyszce, której nie było po czym poklepać i lekko się nastroszył.
No dobra, na jakiś czas im odpuszczę powiedział w zamyśleniu ale muszą mieć cały czas świadomość, że jestem tuż obok, zawsze zwarty i zawsze gotowy zakończył starym dowcipem.
Jeśli sami cię przywołają, lojalnie nie będę wkraczał mruknął Dobry Los, lekko rozleniwiony piwem i coraz bardziej zainteresowany swoją damą.
Zły Los kościstą dłonią ujął swą towarzyszkę pod nie mniej kościste ramię i oboje dyskretnie zniknęli w lesie. W tym samym momencie zaszeleścił krzak. Bard korzystając z chwilowego zamieszania wyczołgał się bowiem i ekspresowym tempem pognał znanym już nam gościńcem w stronę wioski.
No dobra dyszał wiem już co dalej, ale czy taka opowieść się spodoba? Miało być z rżeniem koni, chrzęstem zbroi, ze straszliwymi pojedynkami, z polerowaniem rynsztunku i pełnym rycerskim sztafażem, tymczasem coś mi to zanadto pachnie ciepłem kominka, wygodnymi kapciami i schludnym zameczkiem, który niechętnie się opuszcza, nawet dla dokonania Wielkich Czynów.
W pierwszej napotkanej oberży bard opowiedział, przy dźwięku nastrojonej już lutni, uzupełnioną o najświeższe informacje, historię o Ślicznej Księżniczce i Dobrym Rycerzu, ubarwiając ją nieco w obawie przed wyrzuceniem na zbity pysk.
Opowieść spodobała się bardziej, niż w poprzedniej wiosce, toteż na stole przed sobą, wśród zwyczajowych miedziaków i półgroszy widział również blask srebra.
No tak - westchnął z zadumą - przecież Dobry Los się do mnie uśmiechnął.
Jak intryga jęła się zawiązywać
Bard siedział w oberży, nieopodal głównego traktu i nie śmierdział groszem. Ostatnie srebro wydał na nowe struny do lutni i kołeczki umożliwiające jego instrumentowi akordy z pogłosem. Mimo, że kramarze zdarli zeń siedem skór był zadowolony.
Karczma z wolna napełniała się. Do bywalców, z wprawą wrzucających nabywane przy szynkwasie żetony do jednorękich bandytów, zaczęły dołączać ciekawsze osobistości. Przy sąsiednim stoliku rozsiadł się jakiś jegomość, który pijąc kawę, gryzmolił coś zawzięcie w podniszczonym notesie i mamrotał do siebie.
Tuż koło wejścia zasiedli natomiast gracze, przechwalając się swą znajomością koni i zręcznością w ich obstawianiu. W przypadku co najmniej jednego z nich nie były to czcze przechwałki. Najwyraźniej ktoś wygrał stwierdził bard, bowiem posługujące dziewki dziarsko uwijały się przy ich stole, wprawnie zmieniając kufle. Licząc też na sutszy, niż normalnie napiwek, starannie nie zauważały flaszki rozpijanej pod stołem.
Zaśpiewam dla nich postanowił ale jeszcze nie teraz. Jako wysokiej klasy specjalista, był mistrzem w rozpoznawaniu chwil, gdy pieniądze siedzą luźniej w trzosie. Sączył więc swe piwo, którego, ku jego zmartwieniu ubywało bardzo szybko, i spoglądał wokół, uważnie, ale nie natarczywie. Karczma była mocno zadymiona; mimo wywieszki z napisem Palenie wzbronione barmanka rozdawała znajomym popielniczki a znajomymi byli tu niemal wszyscy. Piwo kosztowało dwa i pół miedziaka i bard zastanawiał się nad tym ciekawym pomysłem marketingowym o połówkach miedziaków nikt nigdy nie słyszał, co wymuszało na klientach pół miedziaka napiwku, bądź konieczność zamówienia dwu kufli. Przyznać trzeba, że zdecydowana większość decydowała się na drugie rozwiązanie.
Zatopiony w swych rozważaniach drgnął, nagle słysząc głos zamawiający u szynkwasu bardzo wytrawnego Rieslinga. Był to głos z gatunku, których się nie zapomina, nawet słysząc go raz w życiu w niewygodnej pozycji pod krzakiem.
Zły Los rozparł się na barowym stołku (choć nie było to za wygodne miejsce do rozpierania się) i wolno pociągnął łyk wina. Musiało być podłe, bo po jego minie widać było wyraźnie, że siłą powstrzymuje się od splunięcia. Był po cywilnemu, toteż nikt go nie poznał. W ciemnej jesionce i trójrzędowym garniturze z kamizelką ciasno opinającą zapadły brzuch przypominał biznesmena z lekkim odchyleniem w stronę komiwojażera, któremu się powiodło.
Młodzianie przy jednorękich bandytach natychmiast zaczęli kląć, że maszyny łykają wszystkie żetony, nie wypluwając na powrót nawet kilku na zachętę, jak to miały normalnie w zwyczaju. Przy stoliku graczy wybuchła awantura, i bard słysząc z jaką pasją wykłócają się o ostatniego miedziaka reszty, natychmiast pożegnał się z okazją do podreperowania budżetu. A dziewce przy nalewaku popsuł się kranik i przed kontuarem natychmiast narosła kolejka spragnionych, pomstujących na zły los. Śpiewak stwierdziwszy, że atmosfera w lokalu przestaje mu odpowiadać postanowił przenieść się gdzie indziej, ale do miejsca przykuła go jego druga, po poezji, pasja: ciekawość. Zły Los wyglądał na faceta, który na kogoś czeka.
Nie ryzykując już bowiem drugiego łyku wina, spoglądał od czasu do czasu na zegarek, a potem dyskretnie w kierunku drzwi.
Awantura przy stoliku graczy ucichła. Ucichli też klnący przy automatach młodzieńcy. Bard spojrzał w kierunku nowo przybyłego gościa i ucichł, tak samo jak ucichła większość, składającej się niemal wyłącznie z mężczyzn populacji, zasiedlającej tę oberżę.
Trzydziestoletnia mniej więcej kobieta, której urodę podkreślały długie, ciemne włosy, zmysłowym krokiem szła w kierunku szynkwasu. Do otoczenia wyraźnie nie pasował elegancki kostium, uwydatniający szczegóły zapierającej dech w piersiach figury. Cała zresztą nie pasowała do oberży, zapełnionej rubasznym i na ogół hałaśliwym tłumem. Wprawne oko barda oceniło natychmiast Jej naturalne tło to eleganckie, czterogwiazdkowe restauracje z dyskretną obsługą, cichy pogwar wyfraczonych dżentelmenów w kasynach, wytworne apartamenty i luksusowe limuzyny pomyślał.
Jednak mężczyźni nie wlepiali się wcale w doskonałą nogę, miarowo wysuwającą się z rozcięcia spódnicy, sięgającego niemal połowy biodra. Ich uwagę przykuwały oczy. Nie można było od nich oderwać wzroku, jednak było tam jednocześnie coś dziwnego i jakby niepokojącego.
Cześć Zazdrość! Kopę lat! Siadaj, opowiadaj, co u ciebie Zły Los starał się o miły wyraz twarzy, ale przychodziło mu to z wyraźnym trudem.
Zazdrość z gracją usiadła na stołku. Na widok rozcięcia, które lekko tylko przemieściło się ku górze, jeden z młodzieńców prychnął przełykanym akurat piwem, obryzgując dokumentnie swych kompanów. Nawet tego nie zauważyli.
A, stara bieda Zazdrość zamówiła campari, zaznaczając, że ma być tylko z lodem. Lodu nie było. Nie podobało jej się tu. Dziwiła się, że Zły Los akurat takie miejsce wybrał na spotkanie, dziwiła się też, że w ogóle się z nią umówił.
Oberża gwarniała na powrót, toteż bard miał niemałe problemy by dosłyszeć o czym oboje rozmawiają.
W dodatku przy jednym z dalszych stolików gęstniała wrzawa. Nieprawda, że chciałbym mieć takiego konia jak ty wrzeszczał czerwonogęby wąsacz niech mnie szlag na miejscu, jeśli wsiadłbym choć na taką chabetę!
A chciałbyś, chciałbyś darł się niższy od niego, zażywny jegomość bo twoja szkapa nic nie warta, jeno żre i do kowala ją musisz prowadzać, że o weterynarzu nie wspomnę!
A za ten przekręt z ubezpieczeniem, to smród jeszcze długo się będzie za tobą ciągnąć, i wcale ci chabety nie zazdroszczę! ripostował z wprawą, choć niezupełnie na temat czerwonogęby.
Mów więc, o co chodzi? spytała w końcu Zazdrość, głosem, od którego najbliższym facetom zjeżyły się wrażliwe włoski na karku.
Pewnie się dziwisz zaczął Zły Los nieco uszczypliwie skąd pomysł ściągnięcia cię z wyżyn, na których zwykle przebywasz. Dziwiła się istotnie, ale nie skomentowała.
Jakbyś mogła nieco stonować swą urodę, byłoby znacznie dyskretniej.
W tym momencie śpiewak wybałuszył oczy; krasa Zazdrości zaczęła blednąć, włosy zszarzały, piersi, strzeliste do tej pory, obwisły, a elegancki kostium jął się stopniowo zamieniać w dość wytarte dżinsy i krótką skórzaną kurtkę. By dopełnić obrazu, koło jej stołka pojawiła się wypchana reklamówka zwieńczona wystającą bagietką i nacią od selera. Słowem, w ramach wspomnianej przez Złego dyskrecji, dostosowała swój wygląd do otoczenia i nikt, prócz barda, tego nie zauważył.
No, - westchnął z podziwem Zły Los, obdarzony dużo mniejszymi zdolnościami do mimikry dużo lepiej. A teraz obejrzyj się w kierunku przedostatniego stolika, nie, w drugą stronę, tam jak siedzi ten facet z lutnią i wybałuszonymi gałami.
Zazdrość spojrzała obojętnym wzrokiem No i co?
Widzisz ciągnął przytłumionym głosem Zły chodzi o to, że umówiłem się z Dobrym Losem na coś w rodzaju paktu o nieingerencji. On chce zrobić taki eksperyment, żebyśmy się nie mieszali w pewne dwa , mocno się ku sobie mające życiorysy i zobaczyli co z tego wyjdzie.
No i co? powtórzyła raz jeszcze Zazdrość najwyraźniej mało zainteresowana.
W naszej umowie nie było nic na temat zazdrości zaznaczył Zły więc jakbyś mogła...
Jeden większy, drugi mniejszy fachowo oceniała Zazdrość ten mniejszy, blondyn z wielkim bandziochem, ten większy ogólnie tłusty i czarno-siwo-łysy. Blondynowi gęba się nie zamyka, a czarny, mruk z inklinacjami do rozmarzania się. Słuchaj, naprawdę ściągnąłeś mnie do tej speluny dla dwu nieciekawych pedałków, którzy w dodatku na homo nie wyglądają?
Zły zdenerwował się Nic nie rozumiesz. Ten większy to Rycerz.
Takie buty rozjaśniło się w głowie Zazdrości Z ciebie to niezły matacz! uśmiechnęła się z podziwem.
Zły Los dumnie wypiął pierś, wskutek czego jego kamizelka upodobniła się do sztuki odzieży naciągniętej na szkielet z pracowni biologicznej.
A co! uśmiechnął się Trzeba uważać, w jaki sposób się umowy zawiera dodał mając na myśli Dobrego Losa.
No więc, do rzeczy zatarł z chrzęstem kościste dłonie.
Bard tymczasem zachłysnął się z wrażenia piwem. Był zszokowany. To ma być Rycerz? zastanawiał się popatrując z ukosa na siedzących tuż koło niego facetów. Niby pieśń mówi o niezbyt pasującym do sag wyglądzie, ale żeby aż tak? Bez szyszaka i rynsztunku? No tak, incognito - zreflektował się, przywiązany wielce do wizerunku srebrzystych zbroic i łopoczących proporców. Piwo ciągnie gracko obserwował zapamiętując szczegóły do dalszych pieśni ale dlaczego wysłuchuje tej bezustannej paplaniny? Zresztą, może wcale nie słucha?
Zasłyszawszy ...do rzeczy! od strony baru zastanawiał się, jak tu podzielić słuch i uwagę, jednak niemal natychmiast doszedł do wniosku, że monolog, gęsto kraszony słowem śwagier nie przyniesie nic ciekawego. Skupił się zatem na Złym Losie i Zazdrości. Jednak nie zasłyszał wiele, bo hałas zwiększył się, a po chwili od stolika graczy, wciskający do tej pory srebrne monety w dekolty podających dziewek młodzian, najwyraźniej znudzony dotychczasowym zajęciem, zakrzyknął o jakiegoś grajka. Bard powodowany zawodowym obowiązkiem udał się zatem do stolika przy wejściu i stracił niepowtarzalną okazję do wysłuchania, jak Zazdrość ze Złym Losem aranżują intrygę.
Zaczynając pieśń, zastanawiał się Ciekawe, czy im wyjdzie?
Paznokcie i domysły
Rozparty na fotelu Słoneczko Optymizmu pławił się w samozadowoleniu. Niezły jestem westchnął sam do siebie nieźle to wygłówkowałem. Czarny Widz padnie z wrażenia wyprężył tors, zastanawiając się czy któraś z dokonujących ostatniej polerki jego paznokci manikiurzystek zwróci uwagę również na inne szczegóły jego aparycji. Bardziej podobała mu się ta z lewej.
Powrócił jednak myślami do chwil kolejnego tryumfu. Gdyby byli uczniakami, powiedziałbym, że zaczęli z sobą chodzić, a tak? zmarkotniał na chwilę. Ale per saldo nie jest źle chmurka na jego obliczu była najwyraźniej przelotna jeśli ona pokochała go tak mocno, jak on ją kocha, to w zasadzie niewiele mam tu już do roboty. Ot, czasem dojrzeć, popilnować, utrzymać Czarnego Widza w ryzach. Czarny zastanowił się w skupieniu czy on czasem aby, zamiast na urlop, nie pojechał przypadkiem za nią do Dalekich Krain? Coś on mi podejrzanie za szybko dał za wygraną zmarszczył się Ciekawe co na to Intuicja?
Intuicja, wyjątkowo była na miejscu. Wyraźnie było widać, że stara się odpracować niedawne ekscesy. Nie sądzę mruknęła, gestem dając manikiurzystkom do zrozumienia, że są tu zupełnie zbędne. Słoneczko był wyraźnie zawiedziony.
Widzisz, przecież to jego osobisty Czarny, więc niby jak może na nią wpływać? Jak złapie kontakt z jej Czarnym?
Olśniony Słoneczko palnął się w czoło. Wiesz Intuicja, najchętniej wymieniłbym cię na inną! Nic nie kapujesz! Przez sonety! Przez sonety ona weszła w jego duszę, ale i on wszedł w jej duszę. Żebym ja ci musiał to tłumaczyć... westchnął z politowaniem.
Zawstydzona Intuicja próbowała się tłumaczyć Coś rzeczywiście ostatnio przeczucia są nie najlepszej jakości, a i wyczucie sytuacji nie zawsze dopisuje. On przez ostatnie miesiące mnie w ogóle nie potrzebował i może wyszłam trochę z wprawy.
Słoneczko jednak już nie słuchał jej usprawiedliwień, zajęty próbami logicznego rozumowania. To mu nigdy łatwo nie przychodziło, był bowiem dziedzicznie obciążony ciężkim przypadkiem optymizmu. Jak wszyscy w branży - pocieszał się zawsze, ale w najmniejszym stopniu nie poprawiało to jego zdolności do logiki.
Starał się w rozsądny sposób podsumować efekty ich dotychczasowych spotkań i wyciągnąć z tego jakiekolwiek wnioski. Spotkali się przypadkiem i on się w niej zakochał. Nie zniknęli sobie natychmiast z horyzontu; punkt dla mnie! myślał Mieli się ku sobie i pokonali swe skrupuły; drugi punkt! Oboje dążą do tego, by być z sobą jak najczęściej; trzeci punkt!
Czy aby rzeczywiście? Intuicja starała się nieco ostudzić rozgorączkowanego myśliciela, jednak Słoneczko wcale jej nie słuchał.
Więc albo od początku do końca jest to wielki szwindel stwierdził albo wszystkie punkty idą na moje konto. Ponadto jeśli Czarny nie jest w stanie wzbudzać pozytywnych uczuć, to jedyne, co w porozumieniu z jej Czarnym może nawyrabiać, to wzbudzić do naszego Rycerza nienawiść.
Albo obojętność dodała Intuicja Jednak, jak słuchałam ich ostatniej rozmowy, to nie zanosi się na to.
Ty i twoje przeczucia... - Słoneczko z coraz mniejszym szacunkiem traktował Intuicję, starając się skupić jeszcze raz na widoku Czarnego, podążającego krok w krok za Śliczną Księżniczką. Co on może kombinować? nie dawało mu spokoju. Niby bilans uczuciowy się zgadza, oboje fascynują się sobą coraz bardziej, co jest nadspodziewanym sukcesem, ale coś mi tu nie gra. Zaraz myślał gorączkowo, co ja bym zrobił w sytuacji Czarnego Widza? Wiem, szukałbym czegoś co może wyrosnąć na miłości. Zazdrość.
Mam wrzasnął tryumfalnie, odpędzając ręką zamówioną wcześniej masażystkę. Nawet nie spojrzał na interesującą buzię ani na powiewną kreację Tajki, zapowiadającą ciekawe widoki podczas masażu stopami.
Zazdrość zastanawiał się, co z tym odkryciem zrobić - Ale skąd ona by się wzięła? Przecież jemu nie wolno być zazdrosnym o Smoka, bo ten ma kwity na to, że musi być z nią.
Nie może tylko teoretycznie podchwyciła Intuicja Zobacz, ona jest zazdrosna o niego po tym jak się przez godzinę trzymali za ręce i trzy razy pocałowali.
Osiem razy podkreślił Słoneczko, ponownie wypinając dumnie pierś a może i dziewięć, ja tam przestałem im liczyć.
O, już z urlopu? Intuicja powitała Czarnego Widza, który w drzwiach minął się z masażystką, wprawnym okiem oceniając jej wdzięki.
Już mruknął było do bani.
Słoneczko przestał kapować cokolwiek. Wyłuszczył Czarnemu swój, wielce logiczny, jak utrzymywał, wywód. Ten tylko zarechotał ponuro. Ja? Z jej Czarnym? Chyba zgłupiałeś! Niby jakim cudem?
Po Intuicji było widać, że mózg ciężko pracuje. Słuchajcie powiedziała wreszcie a jak to Góra się miesza?
Zaraz, zaraz - Słoneczko był wyraźnie zaniepokojony Mój Szef mówił, że wszystko załatwił, że od tej pory my decydujemy, a Góra, w ramach eksperymentu, się nie wtrąca!
Czarny strzyknął śliną, która o włos minęła wyglansowane buty Słoneczka. Ten aż się wzdrygnął.
Sorry, - sumitował się Czarny - to nie było do ciebie, po prostu Góra jak to Góra, raz tak, raz srak. Nijak z nimi nie można dojść do ładu. W dodatku mój Szef nic mi nie mówił ciągnął dalej.
Intuicja bezceremonialnie wyciągnęła z kieszeni Czarnego komórkę, zamówiła pizzę i dziesięć piw, po czym porachowała obecnych i dodała jeszcze pięć. Wydaje mi się, że musimy bardzo poważnie porozmawiać wcisnęła Czarnemu w dłoń telefon i zapadła w ponure milczenie.
Milczenie, które zresztą z ochotą wszyscy podchwycili. Z gońcem rozliczył się Słoneczko, jako osoba najbardziej w tej chwili wpływowa. Posilali się w milczeniu. Czarny Widz był wprawdzie niezadowolony, bo na ogół wolał pizzę z szynką i anchois, której z kolei nie znosił Słoneczko, jednak potulnie napychał się Podwójną Ucztą Serową, dokładnie według gustu Intuicji, która była wegetarianką.
Po kolejnym piwie zaczął Słuchajcie, nie jestem odstępcą, ale jeśli jego Szef tu wskazał na Słoneczko mówi, że nie będą się mieszać, a tu nagle pojawia się Zazdrość, to chyba o czymś świadczy?
Intuicja milczała, zajęta podziwianiem wielkiej plamy efektu zsunięcia się porcji sera na sukienkę. Na szczęście, gorszą pocieszała się.
Słoneczko był wyraźnie zły, co zdarzało mu się nader rzadko. Albo miesza jej Czarny warczał niemal a jej Słoneczko jest dupkiem, albo mamy do czynienia z niewyobrażalnie bezczelną intrygą, i uważam, że ktoś będzie musiał za to beknąć. Czarny Widz niemal zadławił się beknięciem, nie chcąc akurat w tej chwili wywoływać prostych skojarzeń. Jestem niewinny zapewnił też nie wiem o co chodzi.
Piwo się kończyło, toteż Słoneczko z własnej inicjatywy zamówił, tym razem całą klatkę. Wiecie usprawiedliwiał się trzeba oszczędzać, po co dzwonić dwa razy, zostanie na następny raz...
Jednak tym razem nikt nawet się nie uśmiechnął, choć normalnie, niezależnie od tego, kto się tak wypowiadał, reszta reagowała gromkim rechotem.
Intuicja po dłuższym namyśle stwierdziła Zazdrości nie pokonacie, bo jest z miłością nierozdzielna. Zatłuczecie ją, to zatłuczecie i miłość. A nie chcecie chyba, żeby na powrót zapanowała Obojętność?
Słoneczko aż się wzdrygnął. Czarny również wydawał się wstrząśnięty. Byle nie ona wykrztusił przecież ona nas wszystkich wykasuje!
No, ja zostanę! podkreśliła dumnie Intuicja, nie robiąc jednak na nikim specjalnego wrażenia.
Słoneczko nadal dzielnie próbował mierzyć się z logiką - Jak można być zazdrosnym o coś, albo o kogoś, kogo się tak naprawdę nie ma? Przecież to wtedy nie zazdrość, tylko pragnienie!
To zazdrość potencjalna mądrym określeniem Intuicja ponownie próbowała wywrzeć wrażenie najgorszy rodzaj zazdrości. Po czym dodała Ponadto nie mów, że oni siebie nie mają, bo zaczynasz popadać w klimaty Czarnego.
Tak, czy srak - Czarny Widz był już wyraźnie podchmielony mamy dwa tygodnie na to, by wymyśleć coś na utrzymanie w ryzach Zazdrości i stawienie czoła Obojętności. My? Słoneczko wzruszył ramionami O to się nie boję, ale ciekawe, jak spiszą się chłopaki po jej stronie?
I nie tylko chłopaki Intuicja musiała mieć ostatnie słowo.
Gdy się rozstawali w skrzynce, wśród pustych butelek gęstniały jeszcze dziewicze kapsle. Było to dziwne i raczej rzadkie zjawisko.
Jak bard pochlał z Dobrym Losem
Z chuderlawą przekupą bard wykłócał się o rzecz najprzyziemniejszą w świecie. O głupi, chrupiący pieróg, który podjął z jej lady i skubał w trakcie dopytywania się o tegoroczne ceny kiszonej kapusty. Aż zeskubał do końca. Kramarka żądając sześciu miedziaków, dodała coś o darmozjadach, co go mocno zeźliło. Ty ruda suko wrzeszczał ja tu dla was poezję...
Nie skończył, bowiem na rynku pojawili się Strażnicy Miejscy. Branie nóg za pas podobnie wygląda we wszelkich kulturach i właściwości etniczne w zasadzie nic do tego nie mają, toteż bard wziął je za pas. Lekko zdyszany skręcił, ratując się wrotami z wielkim szyldem U Zezowatego Zenka. Z pośpiechu nie czytał już haseł drobniejszych, wśród których wyróżnić można było Open at the latest, Really American Cheesburger, oraz Take the Taste, take Nescafe, których klienci ni w ząb nie potrafili zrozumieć. Do tubylców, bardziej od frymuśnych naklejek, przemawiały słowa wypisane kulfonami na kartce wydartej z zeszytu w kratkę: Kredyt umarł głosiło przesłanie, które okolica najwyraźniej respektowała, acz nie do końca.
Bard wykazał się błyskawiczną orientacją. Wpadając do knajpy, podejrzanej per se, przybrał niewinny wyraz twarzy i zasiadł przy stoliku, ani za bliskim, ani za dalekim od wyjścia. Wprawdzie wszystkie ubrane były w tego samego, dość smętnego koloru ceratki, jednak na wybranym przez niego stoliku znajdował się imponujący zestaw kufli, w których nawet po części coś chlupało (bard jako zwolennik świeżego piwa, próbował za wszelką cenę wyłączyć wyobraźnię i nie dociekać co), obie popielniczki były pełne, zaś reszta, widać nie mieszczących się papierosów, hartowana była wprost na stole. Uczucie niepokoju go nie opuszczało. Wywoływanie awantur było surowo karane, w dodatku kramarze zwykle suto opłacali się Strażnikom...
Chycą mnie, czy nie myślał składając głowę wypróbowanym gestem, na leżących przed nim na stole przedramionach. Szkoda, że nie ma talerzyka z sałatką, albo choć kawałka dania klasycznego pomyślał refleksyjnie, przypominając sobie słowa starej pieśni. Z twarzą wtuloną w kotlet schabowy... nuciło mu coś w duszy, podczas gdy Strażnicy wpadli do oberży.
Akcja przebiegała bardzo sprawnie. Wszyscy trzej usadowili się przy szynkwasie. Przodownik nawet nie musiał krzyczeć, że nie mają czasu. To oberżysta rozumiał samo przez się. Trzy i jeszcze raz trzy, a potem trzy na deser, trochę pytająco, trochę twierdząco bąknął.
A ty, cożeś myślał, żeśmy jechowi, czy co? - rubasznie rzucił przodownik. Pozostali, już zajęci maczaniem wąsów w piwie, nie odzywali się.
Chyba jednak nie po mnie pomyślał bard z ulgą. Posilony pierogiem, za który nie zapłacił, postanowił teraz zaspokoić dręczące go pragnienie, najchętniej na czyjś koszt.
Czasy takie, że o sponsorów coraz trudniej westchnął melancholijnie, rozglądając się wokół. Jednak rychło poweselał. Facet, który dosiadł się do niego z dwoma pienistymi kuflami nie wyglądał na sknerę. W dodatku nie domagał się pieśni, chciał po prostu pogadać, widać ciekaw przygód bywałego w świecie barda.
Śpiewak nie był milczkiem, toteż nie dając się długo prosić jął relacjonować swe ostatnie przeżycia. Dużo w nich było o wyrzucaniu na zbity pysk z rozmaitych gospód, o chamstwie i natarczywości ludzkiej, o niestałości kobiet, o coraz podlejszym piwie. Niewysoki machnął się do baru po kolejne kufle, po czym słuchał dalej. Bard, rozkręcając się coraz bardziej, zrelacjonował swe spotkania z Dobrym i Złym Losem, koloryzując przy tym bezwstydnie. W jego wersji Dobry Los był posągowych kształtów, pięknym młodzieńcem bez nałogów, dosiadającym wielkiego, białego rumaka. Dla kontrastu dał Złemu Losowi twarz Savonaroli osadzoną na szkielecie, po namyśle dorzucając jeszcze nieco pryszczy i dziobów po ospie.
Jego słuchacz był wyraźnie ubawiony, nic się jednak nie odzywał. Za to bardzo spoważniał, gdy bard barwnie opisywał spotkanie Złego Losu z budzącą ogólne pożądanie pięknością.
Przepraszam na chwilę rzucił pójdę umyć ręce. Zamów tymczasem jeszcze po piwku.
Śpiewaka też cisnął pęcherz, więc po chwili udał się w kierunku drzwi ozdobionych trójkącikiem. Ulżył sobie, jednak nie spotkał tam swego nowego znajomego. Dojrzał go natomiast po drugiej stronie korytarzyka. Odwrócony plecami facet konferował z kimś przez komórkę, i nawet jego plecy zdradzały najwyższe zaaferowanie.
Cholera pomyślał bard przemykając cichcem do stolika w co ja się znów wpakowałem?
Żywiąc niedobre przeczucia, zamierzał zgarnąć swą lutnię i wynieść się po angielsku.
Hola, hola, a płacić to kto? oberżysta posługiwał się wprawdzie niezbyt wyszukanym językiem, jednak oko miał bystre, zwłaszcza na bardów.
Strażnicy unieśli łby znad trzeciej dokładki deseru, wobec czego śpiewak całą swą postawą dał do zrozumienia, że ależ skądże znowu, wstałem tylko zamówić jeszcze po piwku, a sakwa i lutnia pod pachą to tylko tak, z przyzwyczajenia, po czym jak niepyszny wrócił do stolika. W tejże chwili powrócił ciekawski jegomość, pytając Zamówiłeś?
Tak, jakby. bard postanowił solennie, że od tej pory będzie trzymać język za zębami i za nic, nawet za hektolitry najświetniejszego piwa, nie będzie opowiadał o swych przeżyciach nieznajomym.
Jego vis a vis zanurzył wąsy w piwie, z lubością wdychając aromat świeżej pianki. Śpiewakowi nie umknęło, że zerknął przy tym dyskretnie na zegarek. Gdzie ja ostatnio widziałem taki gest? łamał sobie głowę.
Strażnicy przy barze zaczęli zawodzić smętną pieśń koszarową. Bardowi robiło się niedobrze, bowiem wycie ewidentnie kalało jego zawodowe ucho.
Od otwartych drzwi powiało chłodem i pojawił się nie kto inny, jak Dobry Los. Jak zwykle szeroko uśmiechnięty, odstawił wielkie bacisko w kąt przy szatni, wytarł starannie walonki i pogwizdując zmierzał w stronę stolika, przy którym siedział bard z nieznajomym. Psia pogoda uśmiechnął się jeszcze szerzej, o ile było to w ogóle możliwe. Zasiadł, poprawił niezbyt gustowny waciak i rozejrzał się za obsługą.
Samoobsługa poinformował go nieznajomy, dodając usłużnie - co ci przynieść?
Jakieś piwko byłoby nieźle jowialnie mruknął Los duże i dwa palce piany, skoro chcesz się fatygować.
Nie ma sprawy, mogę nawet rozliczyć w kosztach mojej delegacji nieznajomy użył słowa bardowi nieznanego.
Cała sytuacja przypominała śpiewakowi pijany sen narkomana. Najpierw siedzenie pod krzaczkiem, potem Zły Los i Zazdrość w tamtej oberży, Rycerz ze Szwagrem w tejże samej, teraz znów to. Dlaczego ja? - zawyło mu w duszy. Przecież ja chcę tylko włóczyć się po gościńcach, śpiewać i spijać stawiane mi napitki!
Oberżysta z przerażeniem wpatrywał się w automaty do gier, których zainstalowanie kosztowało go kupę kasy. Dosłownie rzygały cennymi żetonami. Na, zaciętych na ogół, twarzach graczy gościły szerokie uśmiechy, bowiem nie nadążali z pakowaniem ich po kieszeniach.
Nic to, odkuję się. w jego sercu również zagościł optymizm, być może spowodowany faktem, że jakiś podchmielony szlachcic rzucił mu sztukę złota i nie żądał reszty.
Dobry Los wlał sobie w gardło pół kufla, odchrząknął i zapalił Marlboro Bardzo zaintrygowały mnie twe opowieści. rzekł spokojnie do barda. Ale wiesz, jak to jest z opowieściami z drugiej ręki, przez telefon, który ciągle przeskakuje z kanału na kanał ciągnął dalej Mógłbyś mi to jeszcze raz opowiedzieć, no wiesz, tak w skrócie, bez tych dyrdymałów o nadludzkich postaciach, ziejących ogniem rumakach i innych akcesorii?
Bard przełknął ślinę. Więc zaczął, nie troszcząc się specjalnie o regułę zakazującą zaczynania zdania od więc było tak...
Los słuchał w skupieniu, miarowymi ruchami wlewając w siebie piwo, donoszone uprzejmie przez nieznajomego. Każdy kufel, a może nawet każde pół przepalał papierosem. Śpiewak podświadomie zastanawiał się, jak wyglądają jego płuca i czy chrypliwy głos jest rzeczą wrodzoną, czy też efektem toczącego jego krtań nikotynowego raka.
Taaaak! słuchający w skupieniu Los zaczął, coraz bardziej pijanemu bardowi, przypominać sześciorękiego Śiwę, bowiem jednocześnie bębnił palcami po stole, krzepko trzymał w ręku kufel, pociągał się od czasu do czasu za wbity w ucho kolczyk i drapał po wystającej z lekko rozchełstanej koszuli, włochatej klacie. Kolejną ręką odsyłał nieznajomego po uzupełnienie niszczonego w szybkim tempie piwa, a ostatnią podpierał brodę, przybierając rodinowskie pozy.
Taaaak! rzucił jeszcze raz przeciągle wygląda na to, że nasz partner, wykorzystując luki w kontrakcie, stara się złamać jego ducha. Sprytne, sprytne dodał w zamyśleniu ponadto nie można mu nic oficjalnie zarzucić! Ale skoro on tak tu przed oczami pojawiła mu się skomplikowana szachownica, na której krzyżowały się strefy wpływów, ciągnęły linie sprytnych intryg i wirowały wciąż zmieniające się sojusze To ja... - w myślach przestawił kilka figurek. Za słabe! skrzywił się. Inny wariant był mu z kolei za prostacki. Dopiero przy czwartym wydawał się ukontentowany.
Bard patrzył nań z rozdziawioną gębą. Nieczęsto wszak spotyka się Dobry Los przy pracy. Zapomniał nawet o obowiązkowym osuszaniu kufli, które jego pierwszy rozmówca donosił nieustannie, sam racząc się obficie.
Widząc niezbyt inteligentną minę barda, zatroszczył się nagle o jego samopoczucie Łykaj śmiało, brachu, na tę sprawę dostaliśmy nieograniczony budżet, jak mi się wydaje tu popatrzył pytająco na Dobrego Losa. A nawet na pewno ucieszył się , widząc jego determinację.
Dalszy ciąg wieczoru upłynął stereotypowo. Ideę Dobrego Losu, który z okazji (wydanego w celu niefaworyzowania) Zakazu Wchodzenia W Trwałe Związki, cierpiał na chroniczne braki w kwestii damskiego towarzystwa, natychmiast podchwycił tajemniczy nieznajomy.
Bard cierpiąc nazajutrz na ciężkiego kaca, jak przez mgłę wspominał rozochocone towarzystwo. Najpierw nieznajomy naszeptał coś z oberżystą, potem oberżysta szeptał z kompletnie już pijanymi Strażnikami, w końcu okazało się, że karczma jest już zamknięta, i każdy, po dopiciu swego piwa, winien ją opuścić.
Szybkim dopiciu! zaznaczył przodownik, podtrzymywany przez dwu wasali.
Panie do towarzystwa przywiezione zostały przez ponurego fiakra, który zaparkował swą dorożkę z włączonymi światłami pozycyjnymi dokładnie naprzeciwko, włączył oświetlenie kozła i flegmatycznie czytał gazetę.
Było to bardzo przyjemne zakończenie wieczoru, jak na barda bez grosza przy duszy. Tym niemniej był trochę na siebie zły: Trzeba było się nauczyć grać w szachy od Maurów. No bo co niby oznacza: pion z C3 na C5, potem herold z C4 na F7?
Złote kolczyki
Słoneczko Optymizmu był lekko nachmurzony. Wczorajsza narada nie rozstrzygnęła jednoznacznie, czy mają rzeczywiście do czynienia z intrygą Góry, a plan pokonania Zazdrości tak, by jednocześnie nie wywołać Obojętności nawet nie tkwił w powijakach, bowiem wcale go nie było!
Słoneczkowi zupełnie się to nie podobało. Od czasu, gdy okazało się, że Śliczna Księżniczka jednak nie wyjechała, podejrzliwiej też patrzył na Czarnego Widza. Ona ma jechać, a on hyc, niby na urlop. Okazuje się, że nie pojechała, on hyc z powrotem. Może nie pojechał za nią deliberował coraz bardziej nachmurzony lecz przed nią?
Intuicji znów nie było pod ręką, Czarny snuł się gdzieś, w sobie tylko wiadomych sprawach i nawet nie było z kim pogadać. Rycerz też był skwaszony.
Widno efekt porannego telefonu myślał sobie Słoneczko a tak już nieźle szło.
Po wczorajszym telefonie udało mu się Rycerza namówić na krótki wypad na miasto. Było to tym dziwniejsze, że ów niechętnie włóczył się po sklepach, powiadając, że wobec nadmiaru opcji, podjęcie decyzji co do zakupu czegokolwiek wywołuje niepotrzebne stresy. Jednak tym razem Słoneczko wlókł go niemal za rękaw, doradzał, zachwalał, przyganiał, w ogóle zachowywał się jak orientalny kupiec na widok pierwszego od wielu godzin klienta.
Intuicja, zadowolona, że mogła przez dłuższy czas bez przeszkód grzebać w biżuterii, pochwaliła wybór.
Proste małe kółeczka. Żadnego zbędnego ozdobnika. Jin i Jang. Równowaga i cisza. Poczucie spokoju. rzucała równoważniki zdań, naczytawszy się ostatnio o dalekowschodnim poczuciu estetyki.
Zwykła tandeta, obawiam się Czarny, któremu sprawy biżuterii były równie obce jak optymizm, starał się wyrażać jak dżentelmen Poza tym wiecie, że ona wcale nie lubi prezentów.
Tylko tak gada Słoneczko lekceważącym gestem zbył jego wątpliwości. Poza tym to wcale nie prezent ciągnął chytrze tylko kawałek bajki.
Rycerz słuchał ich jednym uchem, w dodatku niezbyt uważnie. Głównie zastanawiał się, czy kolczyki przypadną Księżniczce do gustu, czy się ucieszy... Słowem miał myśli zajęte tym, czym zwykle - Śliczną Księżniczką.
Czarny Widz, bynajmniej nie spłoszony machnięciem Słoneczka nadawał dalej Zastanawialiście się ostatnio nad Smoczą Podejrzliwością? Bo ja tak, i mówię wam, że nie wróży to nic dobrego. Ona nosi w torebce jego sonety, a teraz, o ile przyjmie ten twój kawałek bajki...
Intuicja uśmiechnęła się rozbawiona Słyszałeś kiedyś, żeby facet panował nad tym, co kobieta trzyma w szufladzie?
Czarny zaperzył się Ale to czujny Smok! W dodatku jest jeszcze podejrzliwa Smoczyca!
No tak Intuicji zrzedła nieco mina Ale zawsze można coś zełgać...
Czarny tylko pokręcił z powątpiewaniem głową. Słoneczko rzucił okiem na zegarek, po czym mamrocząc coś o pilnych, naprawdę nie cierpiących zwłoki sprawach, oddalił się szybkim krokiem.
Pod razu pomroczniało.
Teraz zaś siedział z kopytami wywalonymi na biurko i jednym okiem przyglądał się, co tworzy Rycerz. Ten, nadal z dość kwaśną miną, malował jakieś portrety, klnąc pod nosem, gdy mu nie wychodziło.
Słoneczko zaś czuł, że traci wpływy.
O co tu chodzi? zastanawiał się Cholera, tak dobrze szło! Ale jednak zadzwoniła, że nie może przyjść pocieszał się z zawodową wprawą i niemal parsknął śmiechem, widząc w duchu Rycerza, który, czekając rano obok swej stajni, zapuścił korzenie. Z ramion i uszu wystawały mu obficie kwitnące gałązki.
No nie; późna jesień... wizja rozwiała się.
Pojawił się Czarny, wlokąc za sobą torbę z zakupami. Rozsiadł się obok Słoneczka, ocenił, że na wywalenie kopyt na biurko brak już miejsca i burknął ponuro Widzisz, od razu mówiłem, że będą kłopoty! Naczytała się tych jego sonetów i od razu wpadła w tarapaty. W dodatku nie wiadomo od której strony miesza się Zazdrość. A jak natchnęła Smoka większą podejrzliwością? Mógł coś zwęszyć...
Eee Słoneczko starał się bagatelizować ty od razu z najgrubszej rury. Coś jej wypadło, zmiana planu dnia, jakieś poranne obowiązki.
Tak sobie gwarzyli, patrząc jednocześnie na cholerny telefon, który jak nie dzwonił, tak nie dzwonił.
Bard metodycznie leczył kaca
Bard metodycznie leczył kaca, wlewając w siebie na przemian sok z kiszonej kapusty, kwas z ogórków i kefir. Nie mogło to być najzdrowsze połączenie, bo resztę przedpołudnia spędził w kiblu.
Oni, to mogą westchnął z podziwem, mając na myśli Dobrego Losa i jego towarzysza, któremu jakoś do końca wieczoru nie udało się przedstawić.
Chyba już wątroba nie ta skwitował kolejny atak skurczy, zwlekając się z w miarę wygodnego siedziska. Wracając, wsadził jeszcze łeb pod zimną wodę, poparskał trochę pod kranem i nieco mu się poprawiło. Po trosze zaczął się zastanawiać, czy wczorajsze spotkanie odbyło się naprawdę, czy też wyłącznie w zaćmionej piwem głowie. Masując się po obolałej wątrobie, doszedł do wniosku, że najpierw spotkał Dobrego Losa, a dopiero potem się urżnął. W sztok zresztą. Pamiętał niewyraźnie, że dwaj kompani wholowali go pod ręce do klitki, którą wynajmował w bocznym zaułku, i ułożyli troskliwie na posłaniu. Rycząc przy tym żeglarskie pieśni, pojawiło się kolejne wspomnienie, i od drobnomieszczańskich filistrów wyzywając domagających się ciszy lokatorów.
Ale będzie przeprawa z gospodynią pomyślał z niepokojem chyba czas ruszyć w drogę.
Dobytku nie miał wiele, nawet, choć tego unikał, dopakowując lutnię, nie zapełniał nigdy więcej niż połowę sakwy.
Schodził ostrożnie po skrzypiących schodach. Na szczęście gospodyni, zasuszona i wścibska dewotka, nie pojawiła się.
Kiedy to ja ostatnio płaciłem czynsz zastanawiał się, ale bez nadmiernej zapalczywości. Chyba w ogóle pojęcie wyrzutów sumienia było artyście, przynajmniej w tej kwestii, obce.
Znów łykać kurz gościńca myślał sobie bez zbytniej odrazy może najpierw zahaczyć o karczmę, przygotować się do drogi?
Nie bacząc zatem specjalnie na nadkładanie drogi skierował się, po prostu za nosem, w kierunku najbliższej oberży, leżącej mniej więcej w obranym przezeń kierunku. Niby wczesne popołudnie, ale w karczmie było już gwarno. Barmanka z wystającymi siekaczami wprawnie obsługiwała tłumek gości, lejąc piwo po uważaniu, raz więcej, raz mniej. Bard dopchał się do nalewaka, wziął piwo, po czym rozejrzał za wolnym stolikiem. Nie było. Postanowił się do kogoś przysiąść, więc po raz pierwszy spojrzał dokładniej na fizjonomie, by wybór nie okazał się chybiony. I tylko wyjątkowemu opanowaniu zawdzięczał, że nie wypuścił z ręki kufla, ograniczając się do wybałuszenia oczu i rozdziawienia gęby. Zresztą, może nie było to wyjątkowe opanowanie a jedynie wprawa nabyta podczas ostatnich, dość niezwykłych, jak mniemał, przeżyć.
Chyba na dobre wplątałem się w tę intrygę mruknął.
Przy stoliku, mając u boku nieznanego bardowi faceta, siedział bowiem Rycerz i sączył ponuro piwo. Obrazek nienowy, choć nie był to tym razem Śwagier, jak bard zaczął go familiarnie tytułować. Mimo to gadał cały czas, a zalewowi słów towarzyszyła niezbyt starannie, jeśli chodzi o choreografię, wyreżyserowana gestykulacja. W potok słów Rycerz wtrącał od czasu do czasu półsłówka, jednak nie wydawał się być specjalnie przejęty wywodami swego interlokutora.
Mogę się przysiąść? Bard jestem przedstawił się grzecznie bard.
Jasne, facet, siadaj z nami, doskonale, że jesteś bardem, słuchaj, jak to jest być bardem? Pewnie śpiewasz, układasz pieśni i ściągasz tylko tantiemy rzeka słów nieznajomego zmieniła kierunek, czym Rycerz był wyraźnie ukontentowany.
Zaś bard mruczał coś niewyraźnie pod nosem, zastanawiając się Jak tu u licha, nie narzucając się, pogadać z Rycerzem?
Obaj siedzieli we względnym milczeniu, sączyli piwo i zatapiali się w myślach; bard w swoich; Rycerz w swoich. Nie musieli nic mówić, zresztą i tak zapewne nie doszliby do głosu.
Po pewnym czasie, nieznajomy coraz częściej wymykał się do kibelka, zaś wracając, wyraźnie mocniej się zataczał. Najwyraźniej między gadaniną a spożyciem piwa istniało sprzężenie zwrotne: im więcej gadał, tym więcej pił, im więcej pił, tym więcej gadał.
Co przemoże? - zastanawiał się śpiewak i Rycerz chyba też.
Przemogło piwo. Nieznajomy po serii wdzięcznych czknięć zaczął się powoli żegnać, zdecydowanie za powoli, jeśli chodziło o barda.
W końcu zostali sami. Bard nie wiedział od czego zacząć, w związku z tym zaczął od początku.
Po barwnym opisaniu stworzenia świata i przypadku, który sprawił, że bard przyszedł na świat, zorientował się jednak, że może zaczęcie od początku nie było najszczęśliwszym pomysłem. Starając się pozyskać uwagę Rycerza, po krótkim interludium, w postaci rytuału zamawiania piwa, zaczął jeszcze raz, tym razem nie od początku, ale od chwili, gdy siedział przycupnięty pod krzaczkiem, podsłuchując Dobrego i Złego Losa. I chyba była to trafna decyzja, bowiem Rycerz, po raz pierwszy wydawał się być naprawdę zainteresowany. Widząc to, bard oszczędził sobie koloryzowania opisów, tudzież wierszowanych wtrętów, którymi na ogół rzucał jak z rękawa.
Wiesz Rycerz po raz pierwszy chyba miał możność pogadać z kimś na jedyny interesujący go temat ty widzisz to wszystko, chlasz z nimi, (słysząc liczbę mnogą bard zrobił obrażoną minę, świadczącą o tym, że co, jak co, ale ze Złym Losem nie chlał) a ja to wszystko czuję przez skórę. Albo poprawił się na niej odczuwam.
Rozmarzyły mu się oczy (pewnie pomyślał o Ślicznej Księżniczce, przemknęło w głowie barda).
Widzisz, nie wiem dokładnie, czy ty śpiewasz, tak jak my żyjemy (liczba mnoga; bingo, stwierdził bard) czy my musimy żyć tak, jak ty śpiewasz. Ale tak na wszelki wypadek ciągnął dalej Rycerz jakbyś się zapatrywał na taki układ: oddam ci wszystko co mam, a z bieżących dochodów zapewnię piwa do oporu we wszystkich oberżach w krainie, jeśli pieśń twoja będzie pogodna i dobrze się skończy?
Bard wspomniał kolegę z prosperującą hurtownią wina, wspomniał Zezowatego Zenka z własną knajpą i obudził się w nim człowiek interesu, co go samego zdziwiło.
A ile tego jest, i dla kogo ma się skończyć dobrze?
Hmmm, - Rycerz zrobił niewyraźną minę nie za wiele. Bycie rycerzem jest ostatnio mało dochodowe przypomniał. A skończyć ma się dobrze dla Ślicznej Księżniczki. I dla mnie, jeśli zechce dodał już niezbyt pewnym tonem.
Wypili po kufelku, przepalili, tym razem bard też dał się skusić. Paląc Marlboro niewprawnie strzepywał popiół i zastanawiał się półgłosem:
Jak to jest, z jednej strony eposowe opowieści o rycerzach stawiających czoła smokom, nawet całym armiom smoków, wiesz, błyszczące zbroje, furkoczące na kopiach proporczyki, toczące się godzinami pojedynki, nieodmiennie kończące się wspaniałymi zwycięstwami, a z drugiej ty, którego zwą Dobrym Rycerzem, nie potrafisz Księżniczki po prostu przerzucić przez siodło i wywieźć w bezpieczne miejsce? Jak to jest? powtórzył pytanie.
Rycerz machnął ręką, pokazując palcami, że zamawia jeszcze dwa piwa, i mruknął ponuro Uwarunkowania społeczne, poza tym, ona wyjechała do Odległych Krain. Na dwa tygodnie. I nie pożegnała się. Wiesz, co ja przez te dwa tygodnie będę przeżywał? wlał w wyćwiczone gardło pół kufla - Niepewność.
Bard był pod wrażeniem. Już bez zachęty wyciągnął z paczki kolejnego Marlboro, zapalił i zadumał się.
Nieczęsto zdarza się obcować tak bezpośrednio z tematami pieśni myślał sobie w dodatku on sugeruje, że tak jak ja będę śpiewał, tak oni będą żyć. Ale się wkopałem! Na szczęście talent dopisuje ostatnio uśmiechnął się.
Rycerz opacznie zrozumiał jego uśmiech To co, umowa stoi? Tu masz kluczyki do stajni i do mojego konia, jak podasz mi numer swojego konta załatwimy resztę.
Bardowi zgasł uśmiech Słuchaj, to nie jest takie proste. Widzisz ciągnął dalej sprawa jest o tyle zagmatwana, że Dobry Los i Zły Los niby zawarli jakiś układ o nieingerencji, ale obaj chyba nie będą go przestrzegać, przynajmniej w szczegółach. W dodatku Zły ma po swojej stronie Zazdrość, a Dobry, jakiegoś, bliżej mi nie znanego, faceta.
To wiem, opowiadałeś chłodno przypomniał Rycerz Co zatem?
Bard był w kropce - Czego bym nie wymyślił, i tak wyjdzie na Ich; bo niby jak to sobie inaczej wyobrażasz zastanawiał się półgłosem nawet jakbym na twój obstalunek zaśpiewał w pełni optymistyczną pieśń, to jak się nie spodoba jednemu, albo drugiemu, od razu przejedzie mnie pijany wozak, albo wpadnę niechcący do szamba, a wszystkich, którzy słyszeli, mór porazi. Pieśń nie pójdzie do rozpowszechniania, zatem jej koniec będzie łatwo zmienić.
Rycerz był pod wrażeniem logiki swego rozmówcy.
Masz jakieś sugestie? zapytał.
Żadnych to, ale żadnych zapewnił pośpiesznie bard. W najbliższej przyszłości zamierzał śpiewać o cycatych córkach młynarza, nieodmiennie spotykających jurnych synów kowali u źródła, z którego cała wioska czerpie wodę.
Myślę dodał na pocieszenie, niezbyt dyskretnie zarzucając na ramię sakwę że sam powinieneś zmierzyć się z Losami. Kto wie dodał widząc minę Rycerza może Śliczna Księżniczka ci w tym pomoże? A swego konia, stajnię i resztę zachowaj, na pewno ci się jeszcze przydadzą.
I tak się rozstali, bard podążył swoją drogą; Rycerz swoją.
Pierwszy atak zazdrości
Zazdrość przypuściła frontalny atak w miejscu, którego nikt się nie spodziewał. Nie studiowała wprawdzie Clausewitza, Schlieffena ani strategii Wielkiej Inwazji, jednak sprawnie zaatakowała Dobrego Rycerza, w najmniej spodziewanej chwili. Znienacka przyłapał się na myśleniu o Ślicznej Księżniczce pod zupełnie innym kątem.
Czarnemu Widzowi, w związku z ostatnimi dysputami podczas konsumowania pizzy z piwem, było wprawdzie trochę głupio, jednak z samozaparciem podjął wątek - W Bangkoku było wczoraj 32 stopnie w cieniu.
To niesprawiedliwe obudził się Słoneczko dowiedziałeś się o tym od byłej rycerzowej!
Nawet nie wiesz, do czego zmierzam Czarny uśmiechnął się z pogardą, w czym był mistrzem przecież chcę przed nim namalować jedynie sielskie obrazki, w dodatku z egzotyczną scenerią. Piasek, plaża, uniżona obsługa, pikantne potrawy, miejscowe piwo, zaciszny bungalow, temperatura oceanu wręcz zapraszająca do nocnych kąpieli bez kostiumów. I na tym tle, ona, ze Smokiem... Wycieczka do Angkor Vat...
To w Kambodży, ty dupku! Słoneczko próbował ratować co się da Na drugi raz przeczytaj coś, nim chlapniesz ozorem!
Czarny, niezmieszany ciągnął dalej No i co z tego, tak samo roześmiane lwy na każdym kroku, podobne erotyczne freski na ścianach, czego chcesz więcej?
Słoneczko łypnął na Rycerza, spróbował zlokalizować Intuicję, której jak zwykle coś wypadło, i mina mu zrzedła.
A ty znów o seksie zarzucił Czarnemu z miną świadczącą o tym, że kto, jak kto, ale Słoneczko jest ponad to nie słyszałeś nigdy o związku dusz, o porozumieniu psychicznym, o zgodności charakterów...
Czarny Widz zarechotał tylko ponuro.
Słoneczko próbował dalej Spójrz choćby na Rycerza, przecież on nawet nie myśli o czymś takim, jak erotyczne zbliżenia Ślicznej Księżniczki ze Smokiem.
Czarny spojrzał, i to co zobaczył musiało mu się spodobać, bo ponownie zarechotał. Słoneczkowi zrobiło się głupio i nieprzyjemnie, bo Rycerzowi dymił łeb i wprawdzie nie zgrzytał zębami, jednak oczy jakby mu się szkliły.
Zazdrość, kurwa mać, wiedziałem, Zazdrość! Słoneczko zmełł w ustach resztę przekleństw, których, wbrew ogólnie optymistycznemu nastawieniu, miał wiele w zanadrzu.
Jak on może? pytał (retorycznie, jak uważał Czarny) Przecież nie ma do niej, jak na razie pocieszył się żadnych praw. A Smok ma kwity i wolno mu z nią oficjalnie sypiać. W dodatku on wie przecież co nieco o kobiecej naturze i chyba zdaje sobie sprawę z tego, że na podstawie kilku sonetów i paru pocałunków ona nie powie Smokowi: Idź, zrób sobie sam!
Czarny znów zarechotał; najwyraźniej był w rechotliwym nastroju.
A co myślałeś? podbudowywał świeżo zdobyty przyczółek że jak Dobry Rycerz, to tylko o ptaszkach, kwiatkach, o romantyczności, a o świeżym mięsie, to nic a nic?
W końcu pojawiła się Intuicja, wlokąc za sobą resztę pozostałego po poprzednich obradach piwa.
Uważam, że po pierwsze zaczęła niezbyt składnie obaj zaczynacie skłaniać się ku wulgarnemu wysławianiu się, a po drugie, mam przeczucie, że jej wyjazd dużo nie jest w stanie zmienić. Wiecie, to trochę tak, jak z tym facetem, który sześć dni w tygodniu traktuje cię jak powietrze, by potem siódmego przynieść kwiaty ciągnęła, najwyraźniej odnosząc się do własnych doświadczeń. My, kobiety zabrzmiało przez bardzo duże M i jeszcze większe K mamy po prostu wyczucie sytuacyjne, którego wam brak. Chodzi o to, by prawdziwego faceta mieć na co dzień, o poczucie bezpieczeństwa, o zagwarantowanie nie tylko spokoju i stabilizacji, ale też o jakąś odmianę, o szczyptę szaleństwa najwyraźniej rozmarzała się krótko mówiąc, chodzi o faceta z jajami, który tych jaj nie ma na tyle dużo, by zostawić cię w krytycznej sytuacji dla jakiegoś młodszego modelu, ale ma ich na tyle...
Albo, albo Czarny Widz po prostu nie mógł się nie wtrącić albo facet z jajami, który cię zdobywa i potem, w miarę potrzeb porzuca, zdobywając następną, albo mydłek, którym trzeba się opiekować na codzień, prać mu skarpetki i decydować zań we wszelkich możliwych sprawach!
Intuicja wręczyła każdemu po odbezpieczonym piwie Ty po prostu Czarny łyknęła potężnie nie znasz się na kobietach. Kiepskie wnioski wyciągnąłeś ze związku z rycerzową, a w dodatku wsłuchałeś się ostatnio w Szwagra.
Słysząc o rycerzowej, Słoneczko już zaczął się zastanawiać, czy nie ma jakichś pilnych spraw do załatwienia, jednak temat na szczęście nie został rozwinięty.
Moim zdaniem chrzanisz bronił się Czarny Po pierwsze; jak już wielokroć mówiłem; powinien chwycić ją, przerzucić przez siodło i wywieźć, bez dyskusji, bez zastanawiania się, bez tego całego inteligenckiego pierdzielenia.
Znów zaczynasz Intuicja odstawiła pustą butelkę i sięgnęła po otwieracz ustaliliśmy już, że chodzi mu wyłącznie o jej dobro! Gdyby rzeczywiście rzucił się na nią, zaatakował, nie bacząc na nic... Tymczasem nawet nie wie do końca, czy ona tego właśnie chce, bo tego nie wiem nawet ja dokończyła zgrabnie otwierając następne piwo.
Czarny zachował twarz Słuchaj, czy wydawało mi się, czy też nawet dobrotliwy Słoneczko chciał cię niedawno wymienić na lepszy model? zapytał złośliwie.
Intuicji piwo stanęło w gardle Masz tu jakiś podsłuch, czy co?
Skądże znowu Czarny zamachał, odpierając takie zarzuty po prostu, wiesz, jak to jest, myślę, analizuję, wyciągam wnioski...
To skup się, jeśli możesz, na sprawach, na których się znasz. Na przykład mógłbyś się zająć sprzedawaniem czarnych świec na satanistyczne msze Intuicji udał się złośliwy żart albo sprowadzaniem używanych katafalków i karawanów z Zachodu.
Na Czarnym Widzu nie zrobiło to wielkiego wrażenia Podsumujmy zatem rzekł jątrzy go, że Śliczna Księżniczka sypia ze Smokiem? Jątrzy! zarówno Intuicja jak i Słoneczko byli zgodni co do faktów, pozostawiając komentarze do dalszej dyskusji. Trawi go zazdrość?. Trawi! Co może teraz zrobić, prócz prób ugryzienia się we własny tyłek? Nic!
Słoneczko Optymizmu przyobiecał sobie, że szczególnie za gryzienie się we własny tyłek da Czarnemu popalić. Jednak była to obietnica trochę na wyrost. Na razie, nie miał wiele do powiedzenia.
Zbolały tyłek barda
Trzeba przyznać, że bardowi po dłuższym spotkaniu z Dobrym Losem pozostał nie tylko kac. Tego pozbył się niemal od razu, choć w wielkich bólach, potem popił trochę piwa spotkawszy Rycerza i ruszył na szlak.
Wiodło mu się nadspodzianie dobrze. Gdy był mocno zmęczony, zawsze trafiła się jakaś podwoda, zupełnym przypadkiem dokładnie w obranym przez barda kierunku. Spotykani w gospodach i oberżach byli bardzo mili, wyrzucanie na zbity pysk stało poza wszelką dyskusją, natomiast piwo lało się strumieniami, nawet nienajgorsze. W dodatku zapłata za pieśni była zwykle hojna.
Miałem rację cieszył się cycate córki młynarzy i jurni synowie kowali, to właśnie to, o co chodziło.
Po prawdzie nie raz i nie dwa majaczyło mu, że dostatnie, jak na wędrownego barda, życie jakie prowadzi, może mieć związek z nieodległym w czasie balowaniem z Dobrym Losem. Przez mgłę wspominał też jego narzekania. Z grubsza rzecz biorąc, chodziło o to, że nie wolno mu wejść w żaden trwały związek, że nikogo nie wolno mu pokochać. Los narzekał wprawdzie, lecz wydawał się być pogodzony z samym sobą.
Nik ep nikogo nie wolno faworyzować; mówił; wyobrażasz sobie, jakie konsekwencje by to miało? Bard nie potrafił sobie tego oczywiście w najmniejszym stopniu wyobrazić, w końcu był kompletnie pijany.
Teraz zaś wlókł się, jak to miał w zwyczaju, zakurzonym gościńcem, był zły, zmęczony, a jak na złość gościniec był zupełnie wyludniony. Żadnej furmanki, na której można by było wygodnie przydrzemać w drodze do kolejnego celu, żadnego rozrywkowego towarzystwa, które wstrzymałoby karetę i częstowało obfitymi wiktuałami w zamian za modne ostatnio pieśni. Słowem, posucha.
Bard zaczął się niepokoić tą kompletną losu odmianą, i nie bez kozery, bowiem z nieodległego lasu wyskoczyło nagle trzech facetów z twarzami, no cóż, były to twarze czerwone, nalane i zdobne kilkudniową szczeciną. Żaden z nich nie wyglądał na Robin Hooda, ani nawet na Kevina Costnera w jego roli.
Śpiewak po trosze ucieszył się, że spragnieni dobrej pieśni i literackiego języka zbójcy ożywią nieco monotonię jego wędrówki, lecz dalsza akcja pozostawiała wiele do życzenia, został bowiem spętany niczym ciele wiedzione na rzeź. Nawet nie bardzo mógł protestować, bo ich herszt, o gabarytach trzydrzwiowej szafy, wprawnie wepchnął mu do ust coś, co w jego mniemaniu uchodziło za knebel. Nie warto zastanawiać się, co na owo coś się składało, w każdym razie smak i zapach miało porażający, skłaniający zakneblowanego do dywagacji na temat wszelkich możliwych zaraz i zejścia śmiertelnego, natychmiastowego lub po długiej i ciężkiej chorobie, jak głoszą zwykle nekrologi. W każdym razie knebel spełniłby swój cel, nawet mając wymiary standartowego znaczka pocztowego. Uraczony nim, nie myślał o krzyczeniu, bo wszystkie myśli zajęte były możliwymi konsekwencjami kneblowania. Bard nie był wprawdzie niesiony na kiju, jak to bywa najczęściej pośród ludożerców, lecz czuł się jeszcze gorzej.
Ludożercy myślał sobie doceniliby rolę pieśni w społeczeństwie, opiewanie zalet spożywania długich świń, i w ogóle. A ci? Zwykły motłoch!
Po niedalekiej, dzięki Bogu, podróży, gdyż bard sterowany był umiejętnymi kopniakami w zadek, dotarli w końcu na miejsce. Śpiewak nawet się specjalnie nie zdziwił, no bo niby kogo mógł oczekiwać?
Na zacisznej, leśnej polance rozstawiony był turystyczny stolik, a obok niego dwa leżaczki, nie mniej turystyczne. Na jednym z nich spoczywał Zły Los. Robił wrażenie całkowicie odprężonego; leniwie sączył wino, pogryzał słone paluszki i na siedząco majstrował przy wielkim parasolu, który jak na złość, nie chciał się ustawić we właściwym położeniu.
A, bard zauważył dość dziwaczny konwój siadaj, pogadamy.
Brwiami dał przy tym do zrozumienia, że pęta i knebel są już zbędne.
Bard przycupnął na niezbyt wygodnym leżaczku. Po usunięciu knebla już nic nie robiło na nim wrażenia. Zbójcy usunęli się w kąt polany, gdzie natychmiast podjęli kłótnię o sposób podziału skłusowanego jelonka. Sprawa była poważna, bowiem jelonek, i tak niewielki, po upieczeniu na rożnie skurczył się do rozmiarów porównywalnych z niezbyt umięśnionym indykiem.
Pomyślałem sobie Zły Los w skupieniu konsumował paluszki że mamy wspólny problem, jakiemu na imię Dobry Rycerz. I dlatego wyjątkowo zaprosiłem cię na rozmowę (ha,ha,ha - roześmiał się w duszy bard na takie zaproszenie).
Widzisz, - ciągnął dalej Zły doszły mnie słuchy, że Rycerz próbował namawiać cię na jakiś deal. I wiesz, wydaje mi się, że byłoby to dla ciebie bardzo niezdrowe. Przypadki chodzą po ludziach, a nie ludzie po przypadkach zauważył refleksyjnie, spoglądając w stronę zbójców, którzy po błyskawicznym spożyciu jelonka zajęli się z nudów tym, czym zwykle, czyli ostrzeniem wielkich noży.
Bardowi, człowiekowi inteligentnemu, jak na owe czasy, nie trzeba było więcej.
Masz jakieś sugestie? zapytał, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że powtarza słowo w słowo pytanie Dobrego Rycerza.
Ja?! Los był wyraźnie oburzony skądże znowu, przecież, jak doszły mnie kolejne słuchy, spotkałeś onegdaj Dobrego Losa, więc powinieneś wiedzieć, że obaj nie ingerujemy! Ale widzisz ciągnął dalej kłamiąc bezwstydnie wydaje mi się, że Dobry chce mnie po prostu oszwabić. A ja nie po to harowałem przy tych dwu życiorysach, żeby dać się wyłączyć prostacką intrygę, uknutą przez tego tłustego piwożłopa.
Po prostu - ciągnął dalej, nachylając kostyczną twarz nad kieliszkiem wina mam pewne, nieważne czy uzasadnione, czy nie, obawy w tej kwestii. I wiem, że mimo opiewania obejść wokół zasmrodzonych chałup, jeżdżenia z mąką do młyna, wielkich wypraw uśmiechnął się ironicznie po wodę do wioskowego źródła, w gruncie rzeczy nęci cię dalsze śpiewanie o losach Rycerza i Ślicznej Księżniczki. Dam ci więc dobrą radę pociągnął znów łyk wina odpuść sobie, bo inaczej łacno może się zdarzyć, że będę towarzyszył ci w dalszym życiu, nieważne, długim, czy raczej skróconym tu uśmiechnął się do zbójców, na których uśmiech ten nie robił najmniejszego wrażenia. Wydawało się wręcz, że kumulują go, by potem mieć co przekazać swym ofiarom.
Bard był pod wrażeniem. Z jednej strony Zły Los, obiecujący towarzyszyć mu do końca życia, z drugiej wyraźnie znudzeni zbójcy, bawiący się machinalnie nożami. Próbował coś bąkać pod nosem, że wcale się z Rycerzem na nic nie umawiał, że nawet przez myśl mu nie przyszło zmieniać bieg rzeczy pieśniami, jednak nikt go nie słuchał. Dostał sakramentalnego kopa w dupę, któremu towarzyszył komentarz Zostałeś ostrzeżony, wypierdalaj!
I tyle.
Teraz wlókł się przez las, próbując na podstawie niejasnych punktów orientacyjnych ustalić właściwy kierunek wleczenia się. Było to bardzo trudne, był bowiem bardem wybitnie miejskim i poza większymi aglomeracjami poruszał się wyłącznie gościńcami, które z reguły im były szersze, tym bardziej zakurzone. Masował zbolały tyłek, co przynosiło wprawdzie ulgę, ale tylko tyłkowi. W głowie nadal miał mętlik. Nawet przyłapał się na zastanawianiu, w jaki sposób słowo bardziej wiąże się z bardami.
Po pewnym czasie udało mu się obrać jakiś w miarę rokujący kierunek, wlókł się więc raźniej, próbując przy okazji porządkować myśli. Gdy w oddali, na tle ciemnego lasu ukazał się prześwit, zwiastujący albo większą polankę, albo skraj lasu, albo mokradła, miał już ułożoną, w ramach porządkowania myśli, zgrabną balladę, której jednak, jak przysięgał sobie, nigdy nikomu nie zaśpiewa. Jej treść, choć dotyczącą ostatnich zdarzeń, wobec solennych postanowień barda można zatem pominąć, acz konkluzja była wcale interesująca. Pieśnią można zmieniać rzeczywistość, czyli wpływ literatury pięknej na życie. Albo rzycie, jak sobie złośliwie dopowiedział masując zbolały tyłek.
Konferencja
Słoneczko wychodząc z założenia, że nie będzie miał wiele do roboty zamierzał się właśnie trochę poobijać, jednak nie zdążył.
Sytuacja zmienia się diametralnie filozoficznie zauważył.
Najpierw okazało się, że Śliczna Księżniczka wcale nie wyjechała do Odległych Krain, w dodatku Dobry Rycerz odwiózł ją do pracy, wręczył wybrane przez Słoneczka kolczyki, i wbrew domysłom Czarnego, nie powędrowały natychmiast za okno, potem tak jakoś spokojnie i rzeczowo rozmawiali o możliwości wspólnego zamieszkania. (Beznamiętne jak stare, zleżałe małżeństwo szydził wtedy Czarny.) No i jeszcze rozmowa o seksie. A raczej o jego braku. I to nie między Rycerzem a Księżniczką, co było jakby zrozumiałe, ale między Księżniczką a Smokiem.
Sytuacja stała się na tyle ważka, że wymagało to zwołania poważnej konferencji, tym razem nieimprowizowanej. Czarny Widz od razu zaproponował zorganizowanie trzydniowego zjazdu, na Zamku Książąt Mazowieckich w Pułtusku, połączonego z pieczeniem dzika, dancingiem, dyskoteką i innymi atrakcjami.
Intuicji, która sama zamierzała zaproponować wyjazd na pięć dni na Cypr i połączenie konferencji ze szkoleniem, na hasło dyskoteka zaświeciły się oczy.
Słoneczko interweniował błyskawicznie Słuchajcie, to jest naprawdę poważna sprawa i na trzydniowe zachlewanie ryja po prostu nie ma czasu!
Nie to, żebym koniecznie namawiał do zachlewania ryja Czarny przypomniał sobie konsekwencje ostatniego chlania ale mamy ponad dwa tygodnie, więc może by te trzy dni jakoś wygospodarować?
Jednak ze Słoneczkiem, który ostatnio bardzo spoważniał, przestał wszystkich kłuć w oczy złotym zegarkiem a i kowbojskie buty zakładał tylko na większe okazje, nie było żadnej dyskusji - Konferujemy w jakimś spokojnym miejscu, na uboczu.
Magdalenka byłaby w sam raz, ale się jakoś źle kojarzy... - zastanawiał się. Wiem zdecydował po chwili nie będzie żadnych trzydniowych wyjazdów, żadnego włóczenia się po drogich hotelach, żadnych delegacji zagranicznych. Spotkamy się na miejscu, w stołówce przyzakładowej.
Intuicja mruknęła coś pod nosem, a Czarny wykrzywił się Myślałem, że masz więcej fantazji!
Jemu samemu wyjazd do Pułtuska sprawiłby wiele frajdy. Był tam wprawdzie tylko raz, ale mile wspominał panikę Słoneczka, gdy Rycerz spacerując zimą po Narwi, mało nie utopił się pod lodem, potem jego lamenty na tle postaci rycerzowej tudzież innych gości, wreszcie fakt, że wszystkie czarne przepowiednie sprawdziły się co do joty.
Taak! to były czasy. przeciągnął się nieznacznie.
Jednak Słoneczkowi nawet kijem by jego pomysłu nie wybił. Będziemy na miejscu tłumaczył. Ważne by nie tracić kontaktu pouczał. Musimy być odpowiedzialni nadymał się.
W ogóle zachowywał się jak stary belfer, instruujący niedorostków, więc Intuicja zażądała, by harmonogram obrad przysłać jej w przeddzień faksem i zniknęła. Czarny chciał namówić Słoneczko na małe piwko, ten jednak wymówił się nawałem zajęć.
W
Stołówka została przygotowana fachowo, to musiał przyznać nawet Czarny. Zniknęły, noszące ślady smarów i zupek regeneracyjnych ceraty. Kilka złączonych razem, ustawionych pośrodku stolików przykryto zielonym filcem, resztę gdzieś schowano. Przytulność miały zapewnić parawany, pełniące również rolę nośników haseł programowych, po jednym dla Słoneczka i Czarnego. Tylko Intuicja nie miała swojego i gwizdała na to.
Czarny przyszedł jako pierwszy i z podziwem patrzył na rozłożone estetycznie notatniki, zatemperowane w szpic ołówki, termosy z kawą, filiżanki, szklaneczki, napoje w malutkich butelkach słowem wszystko co składa się na przyzwoitą konferencję. Nie omieszkał też spojrzeć na ściankę propagandową konkurencji: Plan pięcioletni planem każdego optymisty ; I Ty możesz zostać optymistą!; Precz z defetyzmem!, i dalej już nie czytał.
Słoneczko mógłby raz wymyśleć coś innego burknął z pogardą. Zerknął na zegarek, spóźniali się już dziesięć minut. Postanowił zatem skontrolować, czy w zachęcająco uchylonym barku, zgodnie z przepisami piętrzą się puszki piwa. Piętrzyły się. Uznał, że już nic nie ma więcej do roboty, zasiadł więc na miejscu, przed którym tkwił stojaczek z wsuniętą wizytówką, głoszącą mgr Czarny Widz, i zaczął czekać, od czasu do czasu nerwowo poziewując.
Słoneczko wpadł zdyszany, tupiąc kowbojskimi buciorami i zamiatając podłogę połami płaszcza, którego Czarny od początku mu zazdrościł. Sorry, stary rzucił ale taki dziś ruch, jakby był piątek. Intuicji, widzę, też jeszcze nie ma?
Ano nie Czarny nalał sobie kawy, łyknął i skrzywił się z obrzydzeniem.
Rzeczona dołączyła do nich po chwili, burcząc coś pod nosem na temat koszmarnego korka, w którym utknęła.
Ale na fryzjera znalazłaś czas. Czarny Widz był bardzo bezpośredni.
Słoneczko również nagannie patrzył na taki brak dyscypliny, jednak tylko odchrząknął i zagaił Zebraliśmy się tu, by dokonać kompleksowej oceny nowej sytuacji. Zagadnienia wynikające z faktu, że krótka w zamierzeniu bajka, jęła zmieniać się w obszerniejszą opowieść, z licznymi odniesieniami, i najwyraźniej w finale dążącą do jakiegoś morału, nakładają na nas nowe obowiązki i powinności.
Po takim wstępie Czarnemu od razu chciało się rzygać, a Intuicja dyskretnie ziewnęła.
Niestropiony minami Czarnego, Słoneczko ciągnął dalej Po pierwsze musimy ocenić, na ile groźne jest mieszanie się Góry. Jak na razie, któryś z Nich nasłał Zazdrość tu łypnął podejrzliwie na Czarnego Widza, który natychmiast przybrał obojętny wyraz twarzy która zaatakowała naszego Rycerza. Co będzie dalej?
Intuicja chciała przerwać, ale prelegent machnął tylko ręką Nie przerywaj, na razie nakreślam tylko ramówkę, dyskusja to drugi punkt programu!
Nie przeczytawszy, z lenistwa, przesłanego jej wczoraj faksu, Intuicja nie miała bladego pojęcia o programie konferencji, toteż zmilkła.
Przypomnę tylko krótko, że Rycerz najwyraźniej zakochał się w Ślicznej Księżniczce i wiele wskazuje na to, że z wzajemnością.
Czarny Widz skrzywił się, ale wspomniawszy reprymendę, jaka spotkała Intuicję, wolał się nie odzywać.
Miast jednak zdobyć Zamek i rzucić go do jej stóp, wydaje się, że przypadł mu do serca pomysł Księżniczki, która zdobywa właśnie Zamek, nie wymagający aż tak wielkich nakładów na prowadzone oblężenie, jak to rycerz zakładał.
Słoneczko nawet nie zauważył, że zaczął mówić o Rycerzu z małej litery, co Freud wytłumaczyłby podświadomym negowaniem jego walorów bojowych, względnie traceniem szacunku.
Propozycję Księżniczki, by rycerz zasiedlił kilka komnat na zdobytym przez nią dworzyszczu trzeba zatem bardzo starannie przeanalizować ciągnął Słoneczko.
Ponadto nadal nierozwiązana jest sprawa aspektu moralnego całej sytuacji. Przedyskutować trzeba:
A/ sprawę Smoka
B/ no i jak to niby ma wyglądać, że Księżniczka z dnia na dzień zniknie z Jamy a potem natychmiast pojawi się rycerz, no i
C/ czy rycerzowi wolno Ślicznej Księżniczce zaproponować w związku z tym pokrywanie kosztów utrzymania Zamku, a jeśli tak, to od kiedy?, czy od natychmiast?, czy od czasu jak się wprowadzi? No i
D/ kiedy to powinno nastąpić
No i dobra Słoneczko westchnął nakreśliłem wam na razie kwestie podstawowe, do detali przejdziemy w drugiej części. Teraz dyskusja. Myślę, że powinien zagaić Czarny Widz.
Czarny potoczył wokół nieco zmętniałym spojrzeniem. W czasie zagajania Słoneczka udało mu się przemycić zgrzewkę piwa pod stół i raczył się obficie, zasłaniając notatnikiem unoszone co i raz puszki.
Więc, tego, słuchajcie zaczął z wprawą starego konferencyjnego wyjadacza Po pierwsze, tak, po pierwsze - ucieszył się z doskonale rozwijającego się wątku jeśli Góra się miesza, to poza moimi plecami, choć okoliczności świadczą przeciwko mnie.
Słoneczko uśmiechnął się z powątpiewaniem, jednak nie przerywał, ciekaw dalszego ciągu. Sprawa Zamku Czarny nawet nie zauważył uśmiechu Słoneczka jest przegrana w przedbiegach. Spójrzcie na to z punktu widzenia Honoru Rycerskiego. Ona ma już Zamek niemal zdobyty, a on ograniczył się w tej sprawie do handlowych rozmów. I to z kim? Z Prezesem Jamy Żmij! I w dodatku na temat zamku jednokomnatowego, bez możliwości dobudowania wieży! Nie do pogodzenia z Honorem pokręcił głową z dezaprobatą. A sprawa Smoka przypomina mi, jako żywo, opowieść o facecie ze stłuczoną szklarnią, który rzuca kamieniami w szklarnię sąsiada, w nadziei, że nie będzie sam w nieszczęściu.
Intuicja zawrzasnęła Już to przerabialiśmy, poza tym jakie to nieszczęście, gdy z trzech poplątanych życiorysów, dwa uda się wyprostować? Chyba nie sądzisz, że Smok na nią zasługuje?
O tym, co jest między nimi, wiesz tylko z opowieści Księżniczki Czarnemu piwo powoli wietrzało z głowy i mógł się skupić.
Taka bezczelność! Intuicja też sięgnęła do zgrzewki ustawionej mniej więcej centralnie Chyba nie sądzisz, że Rycerza okłamuje?
Czarny, który na temat prawdomówności kobiet (i mężczyzn zresztą też) miał swoje zdanie, przy tak żywiołowej reakcji postanowił chyłkiem się wycofać.
Wracając do tego golnął sobie, już jawnie, bo zauważył, że Słoneczko też otworzył puszkę piwa że ona się wyprowadza z Jamy, a potem hyc, hyc, na jej Zamku pojawia się Rycerz, to uważam, że jest to intryga grubymi nićmi szyta i w dodatku nikomu nie wyjdzie na dobre. Nie wiem, czy pamiętacie tu próbował ironicznie popatrzeć na lekko podstarzałą Intuicję, ale Słoneczko zmroził go wzrokiem jak to kiedyś bywało. Nim ludzie zaczynali ze sobą mieszkać, mijała kupa czasu. Najpierw poznawali się, obwąchiwali dokładnie, potem chodzili do kina, a na imprezach towarzyskich zamykali się w ustronnych pokojach, po czym, albo wracali z błyszczącymi oczyma, albo nie bardzo. Później, o ile ich oczy zabłysły, spędzali ze sobą całe dni, nieważne na czym, na uczeniu się, na słuchaniu muzyki, na przytulaniu się do siebie, na spacerach, wreszcie na seksie, mierzonym oczywiście nie na dni ani nawet na godziny, lecz na trwożne minuty w pożyczonym samochodzie, albo w mieszkaniu ciotki, gdzie przed albo po trzeba było podlać kwiatki!
Nie sądzisz, że jest infantylny? Słoneczko zwrócił się do Intuicji, podsuwając jej kolejne piwo Swoją drogą ciekawe, skąd on tak dobrze pamięta czasy licealne, przecież go wtedy niemal nie było?
Czarny Widz nie stropił się tym pośrednim zarzutem Nie mam tak pięknego zegarka jak Słoneczko, ale swoje wiem poniósł głos Wiecie ile oni się znają? Jakby dobrze porachować, to nie spędzili ze sobą nawet pół dnia. Nie mówiąc już o nocy uśmiechnął się obleśnie Więc kontynuował jeśli Rycerz ma się wprowadzić na jej Zamek, dając tym samym plamę na Honorze nie omieszkał przypomnieć powinni się najpierw dokładnie poznać. Czy ja wiem? zastanowił się może rok, może dwa lata.
Słoneczko zadławił się piwem, a opanowana zwykle Intuicja też podejrzanie parsknęła.
Wracając do sprawy Czarny Widz zaczynał znajdować przyjemność w zasiadaniu za pulpitem mówcy Jeśli rycerz chodzi o punkt C i pośrednio D, przypomniał,- od ręki powie jej coś w sensie: Słuchaj weź ten Zamek, wszelkie koszty pokrywam to czy ona znów nie poczuje się potraktowana jak domowe zwierzątko, które po wykąpaniu i uczesaniu prezentuje się gościom, mówiąc: Patrzcie, jakiego mam fajnego zwierzaka! Stać was na lepszego?
Starasz się przykładać do nich szablon nastolatków Słoneczko zapalił Marlboro a to są w sumie dość dojrzali ludzie, z tzw. doświadczeniami, jeśli abstrahować od Rycerza, który znów zaczął się zachowywać tak, jakby chodził do liceum. Jednak jeśli wziąć pod uwagę całokształt sytuacji, to jest to jawna bzdura. To po pierwsze.
A po drugie, chrzanisz, bo niby jak przekształcisz intencje Rycerza w kierunku udomawiania sobie zwierzątka, wszak znasz jego stosunek do Ślicznej Księżniczki, więc uwagi na temat Zoo są co najmniej nie na miejscu!
Czarny sięgnął po kolejną puszkę No dobra, może nieco przesadziłem. Ale w mrocznej sprawie, pocieszył się natychmiast - Mówię wam jednak, że Smok z Wielkim Kijem Baseballowym krążyć będzie wokół ich siedziby i pół biedy, jeśli trafi na Rycerza, ten wszak zawsze sobie poradzi. Ale czy będzie w stanie chronić Śliczną Księżniczkę? zatroszczył się obłudnie - przecież ma tyle obowiązków.
Słoneczko Optymizmu był wyraźnie pod wrażeniem, choć za wszelką cenę starał się tego nie okazywać Słuchaj, z tym kijem baseballowym to nie żarty? Rycerz jest niby dobry na pięści, ale wiesz...
Z kijem nie wygrasz. pośpiesznie zapewnił Czarny Widz.
Dokładnie w tej chwili ustawił się szpaler kelnerów, a podkelnerzy wnieśli stoły i niedwuznacznie zaczęli wstawiać na nie krzesła, sugerując, że muszą stołówkę przygotować na następny dzień.
Słoneczko był tym mocno rozczarowany Może jednak wyjazd do Pułtuska nie był takim złym pomysłem zastanawiał się ponuro, patrząc na facetów demontujących parawany tam przynajmniej obsługa taktowniejsza.
Ale go wzięło
Wyglądało na to, że Smokowi w końcu udało się wywieźć Śliczną Księżniczkę do Odległych Krain. W każdym razie nie dzwoniła. Czarny Widz próbował wprawdzie doszukiwać się wszelkich możliwych, innych niż wyjazd, przyczyn, ale jakoś bez większego przekonania.
Od dziesiątego - rachował Rycerz plus dwa tygodnie, to będzie jak raz dwudziesty czwarty. I wielkimi kleksami pozaznaczał ten dzień we wszelkich możliwych kalendarzach. Po czym z frustracji poszedł do balwierza i kazał ogolić się na łyso.
Nawet Czarny Widz był wstrząśnięty. Ale go wzięło. słabym głosem odezwał się do Słoneczka.
Ten nie przejął się specjalnie Niby co? Miłość? Zazdrość?
Czarny wzruszył ramionami Trzeba by spytać Intuicji, ale jak zwykle nie widzę jej w pobliżu.
Pojechała do Makro, podobno jest super-oferta na piorące odkurzacze Słoneczko był jak zawsze nieźle poinformowany. Poza tym uznała, że jak Księżniczki na razie nie ma, to i ona nie będzie miała żadnej roboty. Zresztą, między nami mówiąc, powiedziała, że i nas się to tyczy. Może byśmy w związku z tym wyskoczyli sobie na ryby?
Czarnemu takiej propozycji nie trzeba było dwa razy powtarzać. Po chwili obaj, lekko objuczeni sprzętem maszerowali nad rzekę. Słoneczko preferował wędkarstwo aktywne; z zapałem machał spiningiem, zmieniał rozmaite błyszcze, raz rzucał bliżej, raz dalej, przenosił się z miejsca na miejsce, w ogóle robił mnóstwo zamieszania. Czarnemu Widzowi najwyraźniej bardziej odpowiadało łowienie refleksyjne. Siedział, pesymistycznie wpatrzony w spławik i wabił ryby całkowitą nieruchomością. Obaj jednak osiągali dokładnie takie same efekty, czyli żadne.
W końcu zdeprymowani, Czarny bardziej, Słoneczko mniej, odłożyli wędki i rozpalili ognisko.
Nawet, jakby się co złowiło, to i tak byłoby niejadalne pocieszył się Słoneczko.
Takie czasy przytaknął Czarny wyciągając chleb, kiełbasę i piwo.
Posilali się, gwarząc trochę o konferencji, która okazała się wielkim niewypałem, a trochę zastanawiając, jak sobie bez nich radzi Rycerz.
A propos konferencji Słoneczko przypomniał sobie słuchaj, na koniec mówiłeś coś o kijach baseballowych. Czy to miało znaczyć, że coś wiesz, czy też jak zwykle snujesz ponure przypuszczenia?
A co, wystraszyłeś się? Czarny machinalnie grzebał patykiem w żarze ogniska, i najwyraźniej nie przejmował się, że odpowiada pytaniem na pytanie.
Słoneczko obwąchał kiełbasę, pracowicie pieczoną na patyku i oceniwszy, że jeszcze nie czas, wysunął ją na powrót nad ogień. Czarny zeżarł swoją niedopieczoną, bo był wściekle głodny, i teraz zawistnie wciągał unoszące się aromaty.
Wiesz, lęk, to może nie, ale trochę obaw. Słoneczko niezgrabnie otworzył sobie jedną ręką piwo. Nigdy nie wiadomo, jak taki Smok zareaguje, wszak go zupełnie nie znasz. A jak się wścieknie i Księżniczkę skrzywdzi? Zemsta Rycerza byłaby zapewne straszna, ale co po niej? Wprawdzie niepomiernie ubarwiłoby to pieśni, jakimi po oberżach bardowie i inni wydrwigrosze wyłudzają piwa od naiwnych, Wielka Walka Ze Smokiem, i tym podobne bzdury, ja jednak chętnie zrezygnuję z takiej opcji.
Czarny zadumał się chwilę, po czym mało oryginalnie stwierdził Nic tu nie poradzimy. Wszystko zależy od tego, jak między nimi jest.
Słoneczko nic już nie mówiąc solennie postanowił, że w najbliższym czasie namówi Rycerza na kupno kija baseballowego, choć w sumie pomysł, jako dość prostacki, mało mu się podobał.
Zadeptali starannie ognisko i sprzątnęli papiery. Słoneczko obawiając się kpin Intuicji, zaproponował, by w drodze powrotnej kupić choć parę ryb, lecz Czarny go wyśmiał. Skończyło się na nabyciu piwa i kilku puszek sardynek w cytrynowym sosie.
Zdążyli akurat, by wysłuchać rozmowy telefonicznej, jaką Rycerz prowadził ze Szwagrem. Szwagier namawiał na tequillę, obiecując nawet sól i cytryny, a Rycerz sprawnie wymigiwał się licznymi zajęciami, chorobą gardła, brakiem pieniędzy na taksówkę, jutrzejszą Koniecznością Pójścia Do Pracy i innymi wykrętami.
Czarny ze Słoneczkiem popatrzyli po sobie. Ale go wzięło mruknął Słoneczko. I popatrzył podejrzliwie na Czarnego. Słuchaj, nie nasłałeś na niego Pracohola albo innej zarazy?
Ja!? Czarny Widz wydawał się obrażony teraz niby po co? Mogę ci powiedzieć, że układ taki zaczyna mi się coraz bardziej podobać. Miałeś wtedy rację, że otwierają się zupełnie nowe perspektywy.
Słoneczko zdębiał Kiedy? Jakie perspektywy?
No wiesz, jak by byli razem. Jak by mieli nie być, to trzask, prask i po krzyku, żadnej zabawy. A tak rozmarzył się Ile powodów do trosk, obaw i zmartwień! Mija pierwsze oczarowanie i co? Okazuje się, że nie zostaje nic! Oh, sorry, zostaje nuda, frustracja i rozczarowanie!
Chyba zgłupiałeś od tego siedzenia nad wodą! Słoneczko bardzo poważnie patrzył na Czarnego, zastanawiając się, czy to blef, czy też może jemu coś umknęło. Prostując palce policzył wszystkie możliwe czynniki i wyszło mu, że jedyną niewiadomą jest stanowisko Góry.
Ty coś wiesz! zaatakował.
Tyle, co i ty! nie dał się Czarny Widz choć może rzeczywiście odrobinę więcej. Pamiętasz rozmowy z bardem?
Z jakim bardem? przerażony Słoneczko był już pewien, że jednak coś mu umknęło.
No z tym, co w zeszły piątek przywlókł się do oberży zniecierpliwił się Czarny Z tym, który opowiadał o Złym Losie i jego knowaniach. Z tym, którego Rycerz chciał przekupić, naiwnie sądząc, że okpi przeznaczenie.
Cholera, a ja jak raz tarzałem się z tą rudą przemknęło przez głowę Słoneczka i ogarnęła go fala wyrzutów sumienia.
Aaa, z tym bardem mruknął No i co?
Czarny Widz patrzył trochę podejrzliwie, ale chyba dał się nabrać. Słyszałem od..., no nieważne, ma się swoje źródła nie omieszkał pochełpić się przed Słoneczkiem, który z pokerową miną, demonstracyjnie wolno, zapalał papierosa że Zły Los dopadł barda i wywarł nań presję. Podobno ciągnął dalej z tajemniczą miną wpływ literatury i poezji na życie jest większy, niż się na ogół przypuszcza.
Słoneczko wcisnął mu w garść puszkę piwa, podsunął talerzyk z sardynkami i ponaglił No mówże, mówże, nie wdawaj się w filozofowanie!
Wprawdzie bard miał już ułożoną całą balladę, z wielce obiecującym zakończeniem, również w sensie tego, co mówiłem wcześniej, wiesz, o nowych perspektywach...
Słoneczko nie był zachwycony dygresjami ale siedział cicho, chłonąc słowa Czarnego.
...ale Zły, pod groźbą bliżej niesprecyzowanych nieszczęść zabronił mu ją śpiewać, chcąc dokończyć sprawę po swojemu! dokończył triumfalnie Czarny Widz.
Pochłaniając sardynki, Słoneczko starannie analizował rewelacje Czarnego i doszedł do pocieszającego wniosku.
Skoro Zły Los tak kombinuje, to i Dobry się musi wtrącić łyknął piwa Nie może być inaczej. Po czym jeszcze chwilę pomyślał i nagle go coś tknęło A ty? W tym układzie? Po czyjej ty właściwie jesteś stronie?
Eeee, tego Czarny zmieszał się trochę, i gestem podpatrzonym na jakimś filmie próbował zgnieść w ręku pustą puszkę, ale mu nie wyszło Przede wszystkim po swojej własnej! zapewnił. Ponadto mieliśmy my się z tym wszystkim uporać? Mieliśmy! Wtrącili się? Wtrącili! Albo fair play, albo nie ciągnął dalej jak Oni tak, to uważam, że powinniśmy się bardziej zintegrować, nie wypadając oczywiście ze swoich ról, i dać Im odpór!
Słoneczkowi Optymizmu pomysł integrowania się z Czarnym Widzem tak sobie przypadł do gustu, więc postanowił dać jakąś wymijającą odpowiedź, ale nie zdążył.
Pojawiła się zdyszana Intuicja, objuczona siatami, jednak bez odkurzacza. Dosiadła się, bliżej Słoneczka, który był dysponentem piwa i zaczęła dzielić się wrażeniami Do bani z taką promocją, tłum ludzi, obsługi żadnej, w promocji pięć sztuk na krzyż, reszta horrendalnie droga...
Obaj popatrzyli na nią z niesmakiem. Czarny z nie tak wielkim, jednak Słoneczko był wyraźnie wkurzony, że Intuicja nie była w stanie przeczuć wykrytych przez Czarnego knowań.
Koniec końców postanowili wysłać ją, na czas nieobecności Ślicznej Księżniczki, na kurs dokształcający. Intuicja nie oponowała specjalnie, licząc na dłuższą kursokonferencję na Cyprze, lecz rozczarowała się straszliwie, skończyło się bowiem na nudnych wykładach z prekognicji, prowadzonych przez wyraźnie nawiedzonego zwolennika transcendentalnej medytacji, w sali gimnastycznej podnajmowanej od którejś z żoliborskich podstawówek.
I jak się skończyło
Bard dowlókł się w końcu do jakiejś wioski, odszukał jedyną w tej okolicy oberżę, delikatnie zasiadł na zbolałym tyłku i westchnął z ulgą. Całą drogę oglądał się za siebie. Wprawdzie Zły Los sugerował, że ma się mieć na baczności, gdy będzie dalej śpiewał o Rycerzu i Księżniczce, lecz z Losami nigdy nie wiadomo, toteż bard miał się na baczności generalnie. Lutnię schował głęboko w sakwie i na razie postanowił nie przyznawać się do swego powołania.
Będę udawał akwizytora pomyślał przynajmniej przez jakiś czas, aż cała sprawa trochę przycichnie. Jak ja mogłem dać się w to wciągnąć? zastanawiał się ponuro, zamawiając sobie piwo Ale przynajmniej mnie nie ograbili pocieszył się nieco.
Niechlujny karczmarz, obwiązany w pasie fartuchem, który zapewne kiedyś był biały, postawił przed nim kufel. Nudził się, bo o tak wczesnej porze karczma była pustawa, toteż barda nawet nie zdziwiło, że przyniósł sobie drugi kufel i się dosiadł.
Nietutejszy chyba? inteligentnie się domyślił.
Śpiewak uśmiechnął się pod wąsem. Wioska liczyła nieco ponad trzydzieści zagród i zaiste rozpoznanie w nim obcego było nielichym wyczynem intelektualnym.
Ano tak podwójnie, czesko-polsko, potwierdził.
A skąd Bóg wiedzie i czym się paracie?
Już chciał odpowiedzieć, że nie Bóg, a raczej Losy, jednak w ostatniej chwili ugryzł się w język Jestem wędrownym sprzedawcą szczotek i kosmetyków.
Karczmarz rozejrzał się po swoim przybytku, który, jeśli kiedykolwiek widział szczotkę, to z pewnością bardzo, bardzo dawno temu. Z unoszącego się wokół niego zapaszku można było też wywnioskować, że temat kosmetyków, włączając w to mydło, jest mu równie obcy, co szorowanie podłogi.
Od razu stracił też zainteresowanie osobnikiem o tak mało frapującej profesji. Posiedział jeszcze chwilę, pogwarzyli o pogodzie i o koniach, po czym wyniósł się na zaplecze, skąd dobiegać jął brzęk garów, stłumiony nieco, zapewne przez pokrywającą je warstwę brudu.
Bard został sam, jeśli nie liczyć dziewki, która zasłyszawszy o kosmetykach, raźno zaczęła się wokół niego krzątać. Gdy jednak burknął Wszystko wyprzedane - natychmiast straciła werwę i z kwaśną miną zasiadła za szynkwasem. Miał zatem święty spokój i czas na refleksję.
Nie były to jednak refleksje natury filozoficznej ani też dywagacje eschatologiczne, które, co trzeba przyznać, byłyby tu zupełnie na miejscu.
Najpierw pojawiła się Śliczna Księżniczka, przypinająca Rycerzowi do zbroi rąbek swej szarfy, potem Rycerz ze srogim marsem na czole, dosiadając wspaniałego, gniadego rumaka (choć bez Prawa Jeżdżenia Wierzchem, jak się bardowi przypomniało) w pełnym bojowym rynsztunku składał się kopią na Smoka. Chrzęst zbroi, furkot proporców i szczęk oręża szerokim echem niósł się po okolicy. Wierni giermkowie co i raz podawali, w miejsce skruszonych, nowe kopie. Ziemia dudniła, gdy dzielny rumak niósł Rycerza do kolejnego natarcia i nie mniej, a może nawet bardziej dudniła, gdy zwalał się z konia pod straszliwymi ciosami Smoka. Jednak niezmordowanie podnosił się na powrót, ocierał krew z twarzy, zaś pot z czoła, i ponawiał atak. Sił dodawał mu widok Ślicznej Księżniczki, która z nieodległej wieży powiewała mu białą chusteczką. Długotrwała walka skończyła się walnym zwycięstwem Dobrego Rycerza. Smok zrejterował tam, dokąd zwykle rejterują pokonane przez dobrych rycerzy smoki, zaś sam Rycerz, ocierając twarz i poprawiając puklerz na korpulentnym brzuchu, chwycił swą wybrankę w ramiona i na chwilę pół jej twarzy zniknęło pod sumiastymi wąsami. Chwila, wbrew wszelkim prawom dramaturgii, przedłużyła się nieco, jednak w końcu Księżniczka, uniesiona mocarną ręką, powędrowała na łęk siodła. Szepcząc jej na ucho o swej miłości, Rycerz spiął rumaka i uwiózł do na poły baśniowej krainy, gdzie nawet nie znano takich słów, jak frustracja, obojętność czy nuda. I żyli sobie w tej krainie w nieustannym szczęściu, aż po kres swych dni, bowiem nigdy nie przetrwonili tego co najcenniejsze: wzajemnej miłości, szacunku i oddania.
Bard otrząsnął się z zadumy, słysząc głośne oklaski oraz pełne zachwytu porykiwania. Uchylił oczu i zamarł. Siedział na szynkwasie, mniej więcej pośrodku, a z jego lutni wydobywał się jeszcze pogłos ostatniego akordu. Wokół niego ludzie klaskali, walili się nawzajem po plecach, inni wznosili gromkie toasty: No to zdrowie Rycerza!, jeszcze inni przekrzykiwali ich: Nie! Zdrowie Księżniczki! Jakiś zapaleniec krzyknął: Stawiam wszystkim kolejkę! Stojący przy samym szynkwasie brzuchacz próbował za wszelką cenę przykleić do spoconego czoła barda złotą monetę. Nalewak został oblężony.
Jedynie oberżysta popatrywał spode łba, obawiając się, że powszechna euforia niekorzystnie odbije się na umeblowaniu, o ile takiego określenia można użyć w stosunku do koślawych ław i niechlujnie zbitych stołów.
A bard truchlał coraz bardziej. Tym razem nie zastanawiał się już nad możliwymi związkami słowa bardziej z bardami. Po prostu truchlał.
Konia pomyślał szybkiego konia i chodu. Ale dokąd? Tak czy inaczej, w nogi! Udało mu się przedrzeć przez panujący tumult, mniej więcej do połowy, gdy ucapiła go koścista ręka.
A ty dokąd? posępny głos wwiercił mu się w uszy. Gdzieś w głębinach podświadomości bard zastanawiał się, jak to możliwe, by w trzech prostych słowach, samą intonacją, zawrzeć tyle przeraźliwej złowrogości. Podświadomie, bo świadomość wyłączyła się i zostało samo przerażenie.
Został usadzony za stołem, w jedynym w miarę spokojnym kątku oberży. Naprzeciw zasiadł nachmurzony Zły Los i bębnił kościstymi palcami po stole, najwyraźniej zastanawiając się, od czego zacząć oprawianie.
I zapewne zrobiłby bardowi krzywdę, gdyby przystąpił do rzeczy nie zwlekając zbytnio. Bo oto drzwi otworzyły się z kopa i do karczmy wtoczyło się dwu lekko podchmielonych gości. W dodatku doskonale bardowi znanych.
Pierwszy uśmiechał się pełną gębą, jak zwykle zresztą, drugi, nieco niższy, zachowywał się trochę dyskretniej, ale też było widać, że jest uradowany. Obaj dosiedli się do stolika, gdzie Zły Los wzrokiem nadal przyszpilał śpiewaka do ściany.
Hej! Obsługa! tubalny głos Dobrego Losa bez większego wysiłku przedarł się przez wrzaskliwie opijający udaną pieśń tłum.
Niechlujny oberżysta, wietrząc wzrost obrotów, niczym spod ziemi, wyrósł koło stolika.
Przynieś no nam, na początek parę dzbanów piwa i coś do przekąszenia, a potem może pieczyste? Dobry zastanawiał się przez chwilkę Albo wytocz nam taki mniejszy antałek, nie będziesz musiał tyle latać! zdecydował w końcu. Jest okazja, trzeba to oblać!
Zły Los niemal trząsł się z wściekłości Przez ciebie prawie bym udupił niewinnego! Przez ciebie i twoje nędzne knowania!
Słysząc to, świadomość barda zaczęła się pomału budzić.
Dobry Los sięgnął po kufel i uśmiechnął się promiennie do Złego Tak? A kto zaczął? Kto nasłał Zazdrość?
O Zazdrości w ogólne nie było mowy... Zły doskonale pamiętał literę umowy.
O bardzie i pieśniach tym bardziej! wpadł mu w słowo Dobry z powątpiewaniem przyglądając się temu, co oberżysta dostarczył na stół w roli przekąsek.
Bard chciał już uprzedzić go o możliwości tyfusu bądź innych zaraz, ale przypomniał sobie, z kim ma do czynienia i ugryzł się w język.
Ale miałeś się osobiście nie wtrącać coraz bardziej wkurzał się Zły tymczasem, gdzie nie splunąć, tam można trafić na ciebie! I huknął pięścią w stół, wywracając dwa kufle.
Dobry Los też się zeźlił, choć wyraźnie nie pasowało to do jego image`u Jakbyś nie był takim tępym bucem, to jakoś byśmy się dogadali, a tak masz, coś sobie nagrabił. Pieśń zaśpiewana i koniec!
Złemu pociemniało w oczach i kościstą ręką próbował się zamachnąć na Dobrego, ten jednak z nadspodziewaną zwinnością uniknął ciosu, jednocześnie wyprowadzając bardzo skuteczny podbródkowy. Chudzielec, najwyraźniej odporny na ciosy, zbierał się z podłogi. Wprawdzie zbieranie się było dość wolne, jednak w dłoni dzierżył już nogę od stołka, który się pod nim rozwalił. Widząc rozkręcającą się zadymę, skory do rozrywek tłumek odstąpił od szynkwasu, gromadząc się wokół. I jak to zwykle bywa, ktoś komuś nastąpił na odcisk, ktoś kogoś potrącił, nie przeprosił obyczajnie i zakotłowało się. Awantura zataczała coraz większe kręgi.
Wymykający się cichaczem bard spostrzegł, że w grzmocący się nawzajem tłum wmieszali się też jego znajomi zbójcy, więc wrócił, zwędził z szynkwasu ciężki kufel i w zamieszaniu, ciosem, tak zwanym piwnicznym, uraczył największego z nich. Tego, którego buty dobrze wryły się w pamięć śpiewaczego zadka. Zbój chwycił się za genitalia i gwałtownie zgiął, nie zwracając uwagi na to, co po drodze. A po drodze był stół, więc siłą rzeczy wyprostował się na powrót, zostawiając na nim czerwoną plamę, w której gdzieniegdzie pożółkiwały ułamki zębów.
Śpiewak, już w drzwiach, widział kątem oka Dobrego Losa, który trzymaną oburącz ławą wymiatał wokół siebie wolną przestrzeń. Kompan, który podczas pamiętnej biesiady nie zdążył się przedstawić, siedział na plecach Złego Losa, tłukąc jego głową oburącz o stół, zaś jego z kolei próbował dusić jeden z mniejszych zbójców. Wokół fruwały kufle i deski z porozbijanych stołów, wszyscy wrzeszczeli w mniej lub bardziej artykułowany sposób, okładając się, czym popadło. Słowem, rozwinęła się karczemna awantura w swej klasycznej postaci.
Ponury karczmarz, starając się unikać ciosów, chodził wokół gasząc lampy. Liczył na to, że zmniejszy ryzyko pożaru a po ciemku burda szybciej wygaśnie. I być może miał rację, sam troszcząc się o swój los, bo obaj naczelni przedstawiciele tego gatunku byli bardzo zajęci.
Bard, który prócz kilku przypadkowych szturchańców wyszedł cało z opresji, wlókł się, mimo zmierzchu, gościńcem i miał zdecydowanie dobry humor.
Pieśń o Księżniczce i Rycerzu dośpiewana do końca, zadek pomszczony, pełny happy end. Sprawa zamknięta. Ciekawe, czy spotkam jeszcze Rycerza? Konia ni majątku mu nie odbiorę, nie honor deliberował ale przynajmniej jakieś piwo mógłby postawić!
Koniec
Tekst pochodzi ze strony 5000słów.
Prawa autora tekstu zastrzeżone.