Autor: W tej chwili mam 25 lat, studiuje na SGH w W-wie, pisze dalej wiersze, piosenki (kilka spiewanych na paru festiwalach studenckich) i ukladam mysli o zyciu... ale na to przyjdzie jeszcze czas... Kontakt z Michałem: coral@is.com.pl.
Napisany w latach 1991-92 dla znajomych w Lowiczu (wyrazne odniesienia w "Od autora"), ale uwazam, ze inni tez znajda tu cos dla siebie. To pierwszy moj tomik w zyciu i debiut w internecie. Jezeli chodzi o inne media to byl czytany na antenie Radia Viktoria (lokalne radio lowickie), a poszczegolne wiersze drukowane w miejscowej prasie. Dodam tylko, ze w czasie powstawania tego tomiku mialem osiemnascie lat (w niektorych wierszach jest to dobrze widoczne).
Do czasu kiedy wraz z Renatą, Pawłem i
Karolem zrobiliśmy Kanciapę byłem przekonany, że nie
mam przyjaciół. Jednak musiałbym być głupcem żeby nie
zauważyć, że są ludzie, którym nie jestem obojętny.
Przyjaciele. To właśnie po ich namowach postanowiłem
opublikować "Wiersze prozą przeplatane". Długo nie
mogłem się zdecydować, nawet dziś mam wątpliwości czy
był to słuszny krok. Wierszyki te są bardzo osobiste i
przedstawiają subiektywne widzenie świata, dlatego
bałem się (i nadal boję), że nie wszystko może Wam się
podobać. Na pewno nie ze wszystkim się zgodzicie.
Jedynym pocieszeniem dla mnie jest to, że przecież
jesteśmy do siebie podobni, razem się wychowaliśmy i w
Kanciapie i na rozlicznych wspólnych wyjazdach, więc
chyba myślimy podobnie.
Niektóre z tych wierszy pisane były o Was,
niektóre przy Was, inne jeszcze tylko dla Was. Wszystkie
jednak opowiadają o problemach, które zdają mi się być i
Waszymi. Proza, którą przeplotłem te wiersze to różne
moje myśli spisywane w długich chwilach samotności.
Nie wiem czy zgadzacie się z nimi, ale przecież nie
musicie przyjmować ich bezkrytycznie. Myślcie nad nimi
dużo, może na pierwszy rzut oka są pogmatwane i
bezładne, lecz inaczej już nie umiem. Wybaczcie
Życzę Wam żebyście znaleźli w tym tomiku choć zarysy
coralowego świata z lat 1991-1992.
Kanciapa, która tyle dla mnie znaczy, nie
działała długo, ale te kilkanaście miesięcy żyliśmy
wspaniale. Za to Wam dziękuję, a w prezencie dedykuję
Wam niniejszy tomik.
Nie odpowiem Ci kiedy łapie ta choroba i jak
się zaczyna bo poprostu nie wiem, ale tego nie wie chyba
nikt. Zresztą odpowiedź nie jest tu najważniejsza,
ważniejsze jest to, że z pewnością musisz coś takiego
przeżyć. To jest w nas zakodowane, przychodzi kolejny
rok życia i instynktownie szukasz człowieka, któremu dasz
swoją miłość. Jeszcze nie wiesz za bardzo co to jest, ale
już chcesz to ofiarować. Jakże piękne jest to pierwsze
uczucie. Niewinne, odkrywcze, pasjonujące. Adresaci
Twych uczuć zmieniają się jak pogoda w marcu, ale
każda następna miłość tak samo, jeśli nie więcej jest
pasjonująca i wciągająca.
Pierwszy wiersz w życiu napisałem
właśnie z miłości. Dla Joanny. Było to trzy dni przed
moją osiemnastką i nawet jeżeli utwór ten nie należy do
pereł gatunku to zawsze chciałbym pisać tak przepełnione
uczuciem wiersze. Zawsze. W tych wierszach znajdziesz
ślady moich kolejnych młodzieńczych uczuć. Bo jeśliby
tak zerknąć z perspektywy czasu to zakochiwałem się
chyba ze dwa razy w tygodniu. A każda miłość
zniewalająca i wielka. Tak wielka, że nawet teraz
przyspiesza serduszko na wspomnienie tamtych niewiast.
Również tych, z którymi dzieliła mnie czysto platoniczna
miłość. Bo nie wiem czy wiesz, ale kobiety są jak
średniowieczne zamki. Są takie, które zdobywamy
szturmem z marszu i takie, które przechodzą do historii
jako twierdze niezdobyte. (cóż za tragiczne
marnotrawstwo!) Które cenisz bardziej to Twoja sprawa,
ja jednakowo szanuję i te, i te. Przeżyłem z nimi i dla nich
najwspanialsze chwile mojego młodego życia
Goniąc za różą Twoich ust
omijam brud tego świata,
patrząc na serca Twego kwiat
nie widzę jak brat bije brata.
Bo kiedy ja w ramionach Twych
miłość Ci moją wyznaję,
nie wiem jak człowiek może żyć
myśląc o zabijaniu...
Kolejny życia rok za Tobą
z radością swą i smutkiem swym,
na pewno wielką był przygodą
i wiele w nim było wspaniałych chwil.
Przeżyłaś już szesnasty rok
na świecie, wśród ludzkości;
nie wiem czy więcej przyniósł łez,
czy więcej dał Ci radości.
W tak uroczystym dniu jak ten
życzę Ci długich lat zdrowia,
niech nie opuszczą nigdy Cię
humor ani uroda.
Przyjaciół Twoich duży krąg
niech rośnie z każdą chwilą;
a ludzie, których bogiem zło
niech się do Ciebie nie zbliżą.
A nade wszystko życzę Ci
w szesnaste urodziny,
abyś przed śmiercią swoich dni
nie mogła nazwać straconymi...
Gdy siedzimy pod białą jabłonią
trzymasz w dłoni mą rękę,
a ja Twoją.
Gdy siedzimy pod białą jabłonią
splatasz przyszłość swą
z przyszłością moją.
Gdy siedzimy pod białą jabłonią...
Dziś odjeżdżasz,
rano niebo płacze.
Dziś odjeżdżasz,
słońce nagle zgasło.
Dziś odjeżdżasz
i nie będzie inaczej.
Dziś odjeżdżasz,
czy Cię kiedyś zobaczę..?
Nieważne ile jeszcze razy
ziemia obróci się dokoła,
nieważne jakie zgasną gwiazdy
i ile godzin w mroku skona.
Gdy miną bezpowrotnie lata
i nasza młodość w nich zaginie,
niechaj ta skromna fotografia
w Twej duszy źródłem wspomnień bije.
Jeśli rozgoryczona życiem,
przez ludzką złość kiedyś zaszlochasz
niech przypomina Ci ta fotka,
że jednak jest ktoś, kto Cię kocha.
Jak wspaniale jest widzieć oczy,
co w mych oczach miłość znajdują.
Jak rozkosznie jest usta mieć,
co tak słodko me usta całują.
Jak cudownie dotykać włosów,
co z moimi włosami się plączą
i jak pięknie serca słyszeć rytm,
co się z moim na zawsze połączą.
Jak przyjemnie wyczuwać myśl,
w której ślady moja myśl pogoni.
Ach jak dobrze jest trzymać dłoń,
co uścisku szuka mojej dłoni.
Jak zmysłowo jest piersi czuć,
co się do mnie prężą jak do słońca.
Jak ja pragnę dziewczynę mieć,
którą kochać mógłbym bez końca..!
Zaprawdę nie wiem czy mam jakiekolwiek
prawo pouczać kogokolwiek o samotności, bo dzięki
Bogu nie zaznałem nigdy życia w absolutnym
odosobnieniu. Zawsze byli przy mnie jacyś ludzie. Ale jak
często brakowało mi kogoś, komu mógłbym powierzyć
coralowe istnienie. Człowieka, którego nazywa się
Przyjacielem. Ilem się Boga naprosił o dziewczynę, co
zrozumiałaby we mnie wszystko i nie było mi dane... A
samotność to ból. Wielki. I wbrew wszelkim pozorom nie
jest to tylko ten stan, w którym nie otaczają Cię ludzie.
Równie dobrze możesz być bardzo samotny w zgiełku
wielkiego miasta, bo zatraciłeś zdolność (albo jej w sobie
nie odkryłeś) kontaktowania się z innymi ludźmi, i co
gorsza bardzo często także ze sobą samym. A przecież
gdy siedzisz na bezludnej wyspie przestaje być ona
bezludna. Tak więc jeśli uważasz, że ludzie nie chcą z
Tobą gadać i zbyt często w zamkniętym pokoju
rozmyślasz nad swym ponurym życiem nie mów: "Jaki ja
jestem samotny..." Masz jeszcze jednego kumpla - samego
siebie. Ale uważaj, to nie zawsze jest Twój najlepszy
przyjaciel. I nawet wtedy nie masz prawa go oszukiwać.
Bądź szczery. Szczerość wiele komplikuje, lecz jeszcze
więcej upraszcza. I nigdy nie czuj się gorszy dlatego, że
jesteś samotny. Przełam to, gdzieś niedaleko są ludzie
którzy czekają na pierwszy krok z Twojej strony. Czy
warto go zrobić? Warto. Prócz dobrych ludzi są jeszcze
tacy, którzy zawsze będą chcieli Cię zniszczyć, a samemu
ciężko jest się bronić.
Ostatni liść już zgnił
na klombie ze starości,
ostatni sen dzisiaj się wyśnił
o starej letniej miłości.
Była minęła. Tak jak on
odeszła w zapomnienie.
Do jakich mam się udać stron,
by spotkać nowe natchnienie?
Ile przecierpię pustych dni,
ile samotnych nocy,
nim w moje życie wkroczysz Ty
nowa bogini rozkoszy..?
Czekając na słońca wschód
idę po plaży zadumany;
morze się pęta u moich stóp,
podrywa mnie falami.
Spoglądam w niebo, serce gra
w piersiach jak zwariowane;
samotność to jest wielki ból
i życie zmarnowane...
Słońce się kąpie w morzu i
świat budzi się do życia;
może gdzieś tam z tęsknotą Ty
liczysz dni do mojego przybycia..?
Nie żegnał nikt mnie, bo i po co?
Gdy wyjeżdżałem z mego miasta
powietrze już pachniało nocą,
na niebie łuna lśniła krasna.
I pojechałem hen pociągiem
w dalekie strony piękne góry,
by znów jak kiedyś objąć wzrokiem
leżące pod stopami chmury.
By jak przed laty porozmawiać
z Bogiem, co w górach na mnie czeka
i wreszcie raz do końca poznać
czy znamię mogę mieć człowieka??
Upojenie znalazłem w innej
jakiejś ramionach kobiety;
ta, którą chciałem mieć przy mnie
z innym dziś jest - niestety.
Usiadłem w "Warsie" za stołem,
pociąg w dal pędzi jak szalony;
myślę nad moją .......... dolą,
kumpel w zadumie z drugiej blatu strony.
W głowie mi huczy po przeszłej imprezie,
gorąca herbata na nogi mnie stawia;
pociąg w góry moje myśli wiezie,
rano smutek przejdzie
- nie ma o czym gadać.
Ludzie są bardzo dziwni. Tak dziwni jak
dziwnych mają bogów - pieniądz, wojnę i wyuzdanie.
Najgroźniejsze w tej sytuacji jest to, że coraz częściej
tłumaczymy przywiązanie do owych bogów tak
normalnymi sprawami jak zapewnienie sobie godziwego
poziomu życia, poczucie bezpieczeństwa czy też prawo do
szczęśliwej miłości. Zaiste dziwne i szalenie niebezpieczne
jak łatwo każdy pozytywny przejaw świata potrafią ludzie
zmienić w negatyw. Normalny człowiek nie może żyć w
takim świecie. Chociaż wcale nie wiem czy jest jeszcze
jakiś normalny człowiek po tylu wiekach nieprzerwanego
rozwoju cywilizacji. Mój przyjaciel Marcin Kucharski
powiada, że są tylko ludzie znormalizowani i
beznadziejne przypadki. Może jest w tym trochę racji.
Ja..? Nie wiem, ale chyba też już przestałem być
normalny (piętno cywilizacji?), choć jeszcze o tę
normalność walczę. Tylko niestety coraz częściej łapie
mnie zwątpienie. I coraz częściej myślę, że nie uda się
znów zaufać ludziom, a może nawet ostatnia moja wiara
w Boga złamie się jak przysłowiowa trzcina na wietrze.
Bóg się i tak nie obrazi. Przecież zostaną inni, którzy
dalej będą Mu wmawiać, że Go kochają
Rzeczywiście, człowiek to najdziwniejsze
stworzenie jakie poznaliśmy. (A może właśnie jedyne,
którego nie poznaliśmy?) Potrafi być tak niepojęty, że
trudno to opisać nawet najbardziej patetycznymi słowami
jednocześnie jest tak płytki jak jego najgorsze żądze. Cała
zabawa w życie polega na tym, że ty robisz świństwa
innym i czekasz, aż oni zrobią świństwo tobie. Wydajesz
się sobie kimś, gdy uda ci się to świństwo odbić. Zabawa
jak w dobrym więzieniu, bo ten świat jest jednym wielkim
więzieniem. My wszyscy zaś jesteśmy zarazem więźniami i
strażnikami. Nie wiadomo tylko, kto ma klucz od bramy...
Nie wygląda to wesoło, ale sami jesteśmy sobie winni. To
my tak układamy ten świat. Racja, nie wszyscy. Jest
kilkaset (no może kilka tysięcy) wspaniałych gości, którzy
chcą to wszystko naprawić. Mają swoje racje, idą z nimi
do ludzi i giną w tłumie - nas jest przecież pięć
miliardów.
Kimże jest człowiek
istota ułomna,
której losami kieruje szaleństwo?
Kimże jest człowiek
istota potworna,
która z ust innych wydusza
przekleństwo?
Kimże jest człowiek
istota tak mądra,
że zniszczyć doszczętnie potrafi
dziś wszystko?
Kim będzie człowiek
istota przyszłości,
która nadejdzie po naszym odejściu?
NIE ! To nie bestia;
to będzie Promej,
który miłości rozpali ognisko..!
Ilu ludzi skrzywdziłem,
ilu ludziom pomogłem;
ile chwil zmarnowałem,
choć skorzystać z nich mogłem?
Ile kwiatów rozdałem
by swym pięknem bawiły;
ile razy je kładłem
w stopach czyjejś mogiły?
Ile razy myślałem
widząc kogoś w trumnie,
a mimo to nie odgadłem
strasznie brzmi CZŁOWIEK
czy dumnie..?
Dziś 1.VI, święto jak się patrzy,
każdy dorosły dla dzieci łaskawszy.
Ania nowe lalki pokazuje mamie,
Janek karabin od taty dostanie.
Wszyscy z prezentów są zadowoleni,
dzieci się bawią za domem w ogrodzie;
rodzice wreszcie od trosk uwolnieni,
wypiją flaszkę - dzieciakom na zdrowie.
Żadne z nich nie wie, że Ania już umie
oprócz jedzenia podać lalom wódę,
a Janek z karabinem w dłoni
nienawiść ćwiczy ludzkości na zgubę...
Nie wierzę ludziom
i dawno minęły te lata
kiedy wierzyłem w moc ludzkiego słowa.
Teraz się waham,
czy prawo Chrystusa w sobie
mam zdeptać, czy też je zachować...
Nie wierzę ludziom
wszak sami są dowodem tego,
że taka wiara to czek bez pokrycia,
a coraz częściej
na myśl mi dzisiaj przychodzi,
że człowiek błędem powołan do życia...
Powiedział Heraklit, że wszystko ucieka,
dwa razy nie wejdziesz do tej samej wody;
świat ten obmywa zapomnienia rzeka,
a czas niezmordowany nowe rzeczy rodzi.
Mijają wieki, ludzie nieprzytomni
gonią za czasem by wygrać ten wyścig,
ale na ojców przestrogi nie pomni
umrą w pośpiechu jak miliony innych...
Umarł człowiek
czy komuś straszno,
a może komuś lepiej,
że jedno istnienie zgasło?
Umarł człowiek
i cóż się stało
życie przeż
tak jak kiedyś,
gna teraz i będzie gnało.
Umarł człowiek,
zostawił żonę
i może
nam nawet szkoda
lecz musimy już iść w swoją stronę...
Dezerter kiedyś zaśpiewał: "Oto gówno, które
nazywacie światem, oto Matka Ziemia zamieniona w
śmieć..." Tak, nie powiem żebyśmy tę Ziemię upiększyli.
Chociażby nasze miasta, sam widzisz jak jest. Powiedz,
dlaczego wszyscy o tym milczą? Czy jak się o czymś nie
mówi, to znaczy, że tego nie ma? Spójrz na nasze życie.
Pełne matactw, niedomówień, cwaniactwa, zazdrości,
nienawiści. Nie zaprzeczaj, tak właśnie to wygląda.
Wystarczy się dobrze przyjrzeć. Mówisz, że już się
przyzwyczaiłeś i wcale Ci to nie przeszkadza. Dobrze,
teraz masz siłę, tylko na jak długo Ci jej starczy? Pewnie
myślisz sobie teraz, że jestem bardzo silnym człowiekiem.
Nie, wcale nie. Mnie też bardzo często brakuje owej
witalnej siły. Gdybym miał jej zawsze pod dostatkiem nie
byłoby wielu z tych wierszy, a przecież są... Najczęściej
załamuje mnie jakieś niepowodzenie, coś czego nie mogę
przeskoczyć, a nie widzę, że można to obejść. W takich
chwilach czuję jak blisko jestem od zrozumienia
samobójców. Bogu tylko dziękować, że nie chcę ich do
końca zrozumieć. Bo "...po nocy przychodzi dzień, a po
burzy spokój..." Są chwile, że jest mi dobrze i czuję, że
jest przy mnie Bóg. Cieszy mnie wtedy nawet ulewa, którą
przeczekać trzeba pod dachem by kontynuować
wędrówkę, bo zatrzymać się w życiu nie wolno. I niec
mnie potem powstrzymują złośliwcy, niech mnie zwodzą
na manowce zatraceńcy. Pójdę swoją drogą, bo jest we
mnie Moc. I mimo wszelkich przeciwności wypiję jeszcze
kilka piw...
Tak dosiedziałem do trzeciej nad ranem,
herbata w kuflu już dawno ostygła;
kot się przeciąga na moim tapczanie,
wskazówka zegara w bezruchu zastygła.
Powieki się kleją, a rozum wciąż nie chce
zapomnieć o sprawach życia codziennego;
przyglądam się wieczorem dziś zdjętej skarpetce
co zdobi sam środek dywanu starego.
Nikłe światło lampki wciąż walczy z ciemnością,
komar przestał latać by nie zmącić ciszy.
W tym bezgłosie myślę nad moją słabością
i cały czas słyszę jak sumienie krzyczy...
Rano znowu ludzie zaczną się zabijać
by poradzić życiu, co tak jest brutalne;
ale teraz jeszcze chwilę można dumać
nim zegar świt nowy oznajmi kurantem.
Miliony słów już napisali
poeci wielcy i ci mali
w tysiącach wierszy, poematach
spisując obrzydliwość świata.
A my czytamy takie brednie
wieczorem, rano, w nocy, we dnie;
dzicy w swoim sposobie bycia
bluźnimy na brutalność życia.
I tak już żeśmy ustalili,
że świat jest zły - my doskonali;
a ja wam powiem, że to my
robimy syf, a świat jest piękny!!
Możesz się zająć poezją
zostawić brudne życie;
lecz czyn twój nazwą herezją,
a ciebie osądzą skrycie.
Możesz też ile siły
krzyczeć im prosto w twarze,
ale nie będziesz im miły -
za prawdę poddadzą cię karze.
Możesz być jeszcze inny
na wszystko obojętny,
lecz wtedy jak cię lubię
powiem ci: Bądź przeklęty..!
Jedenaście lat temu czołgi
polskie jeździły po kraju,
żeby inne tanki znad Wołgi
nie zniszczyły naszego raju.
Jedenaście lat temu Polak
dawał rozkaz strzelać do Polaków -
no bo lepiej ginąć z ręki brata,
niż pod butem obcych żołdaków
Jedenaście lat temu Polska
była jednym wielkim poligonem
dla własnego Ludowego Wojska,
co się stało śmierci szwadronem.
Jedenaście lat potem nad Wisłą
ktoś zapytał o sens tamtej chwili;
nieznalazłwszy odpowiedzi czystą
wypił za tych, co wojnę przeżyli...
Wszedłem do tego miasta chyłkiem,
choć znane kiedyś było w świecie;
na drogach stali policjanci,
wiatr z kurzem razem nosił śmiecie.
Na zamku co był kiedyś mocny,
lecz czas nadwątlił jego siłę
rosną dziś mlecze, wielkie osty
zmieniając twierdzę na mogiłę.
I stoją jeszcze stare domy,
co dzięki Dunajcowi żyły;
a teraz los im jest pisany,
by w wodach rzeki-matki zgniły.
Już nie ma ludzi, co przez wieki
historię ziemi tej pisali;
ci co tu przyszli chcą ją zmiażdżyć
potęgą betonu i stali...
Noc, miasto, ja
w oddali gwiazdki lamp.
Ciemność,
mgła ludzkich snów,
czerń...
Noc, miasto, ja
cisza...
JEST BÓG !
I pada deszcz
choć miał nie padać
i trzeba znów postój urządzić,
bo pada deszcz
choć miał nie padać,
a ja znów nic nie mogę zrobić.
Usiadłem w barze
wziąłem piwo
za oknem burza wciąż szaleje;
ciekawe, które
pierwsze z nas
ja się, czy ona świat zaleje..?
Często mi w życiu różne kłody
rzucają złośliwcy pod nogi
i wiele razy przez ludzkie brudy
zmieniałem życiowe drogi.
Nie raz mnie za golenie złapią,
kalecząc moje dzielne nogi,
ci co upadli i nie potrafią
rozpocząć znowu swojej drogi.
Ale najbardziej nie chce mi się
kontynuować mojej drogi,
gdy własną ręką niepowodzeń
kłody pod swoje ciskam nogi.
Wypiję jeszcze kilka piw,
jeszcze napiszę kilka wierszy
nim trzeba będzie spłacić dług
u Boga kiedyś zaciągnięty...
Zdobędę jeszcze parę gór
i w kilka nowych schronisk wejdę
nim na ostatnią z moich dróg
spakuję plecak i odejdę...
Nie jeden raz jeszcze zapłaczę
i kilka razy się zaśmieję
nim grób zasypią mój kopacze,
a od mogiły chłód powieje...
Teksty pochodzą ze strony 5000słów.
Prawa autora tekstów zastrzeżone.