Teksty Damiana Cielepy

Damian Cielepa Damian Cielepa

Damian Cielepa, lat 25, zamieszkały w Cieszynie. Twórca pisma literacko - artystycznego SZAFA. Poeta, prozaik. Na przełomie lat 1992/96 własnym sumptem wydał dwa tomiki poezji pt: "Wiersze" i "Konfrontacje". Liczne publikacje w pismach undergroundowych. Twórca internetowego czasopisma Szafa: http://szafa.ata.com.pl. Adres e-mail Damiana Cielepy: jazzmen@friko4.onet.pl. Poniżej można przeczytać teksty prozą autora, natomiast wiersze na stronie Wiersze Damiana Cielepy.

Edyta i jej zamiłowania do lektur nadprogramowych o tematyce: "Rzeczywistość wirtualna".

Ona mnie upadla zakładając szczerbate bransolety na nadgarstki. Lodowate ramy upadlają jeszcze bardziej - to dżem z jagodami wcierany w intymne miejsca, zlizywany i wysysany, drażniąc męskie brodawki. Staram się nie myśleć o tym co będzie dalej.

Za oknem marcowa wiosna, w pokojach robi się już co raz cieplej. Sąsiedzi wietrzą przepocone pierzyny wystając przy tym w oknach i balkonach o spękanych tynkach. Warto jednak jeszcze poczekać z tym opalaniem do lata. Karaiby, tam by się chciało pojechać. Plaża, mężowie pilnujący swe kobiety, aby nie oddały się pokusie poznania czegoś odmiennego, palmy, dziwne, śmieszne zabobonne rytuały, plażowicze... I chciałoby się wyjść z tego cholernego łóżka. Lecz nogi skrępowane, ręce też, a ona w obliczu słońca upadla mnie dalej i dalej. Dżem już zlizała i teraz chciwie chełpi oczami w stronę ust lodówki, za czymś nowszym, jeszcze nie sprawdzonym. Wyciąga mleko - Mleko? - i oblewa nim swoje ciało, wydając przy tym jakieś kwilenie i milknie. Nic nie widzę. Jest, dobra. Teraz podąża w stronę pokoju, zbliża się do komody, siada wygodnie w fotelu z rozszerzonymi nogami wabiąc moje oczy w sam środek jej serca. Czyta "Wyborczą". Nie, ona znowu mi to robi. Krzyczę, zapraszam do kontynuowania zabawy, lecz wszystko na nic. Staram się o niej na chwilę zapomnieć. Szewc słucha radia.

"Co ty k... robisz!" - wyrwało się z zbudzonych bólem ust. To ona, musiałem widocznie zasnąć. Ubrała znów te cholerne szpilki z zeszłorocznego balu przebierańców, zresztą kupione za moje pieniądze. Chciałem aby przyzwoicie wyglądała na takich imprezach. Trochę w nich potańczyła, potem wyrzuciła, albo schowała grzecznie do szafy, ale nie żeby w nich teraz chodzić po mych nogach, podbrzuszu, brzuchu i rękach!

Usiadła okrakiem na klatce piersiowej. Nic nie widzę, tylko te cholerne czerwone buciki i pas dokładnie wydepilowanych nóg. Czuję Brendy. Znów się schlała. Wpycha mi nafaszerowane spirytusem wiśnie. Całe, pestki też mam połykać. (Bulgot przełykanej cieczy). No świetnie, ona z gwinta, a ja ochłapy pod stołem. Jeszcze jedna wiśnia błądząca po prawym policzku, wchodząca na nos i zaraz ześlizgująca się na lewym policzku, zewnętrznej krawędzi ucha, wreście by z aplauzem wylądądować w zębach. Przegryzam i przełykam. Nawet całkiem, całkiem nie narzekam. Ona odchyla  do tyłu głowę kładąc się plecami na moich nogach i tak leży. Słyszę co raz to bardziej stabilizujący się oddech. Oddycha i oddycha równomiernie. Oddycha, poruszam nogami jej głowę - (Boże niech tylko to się skończy)

Ja to chromolę! Żeby ja marznący z zimna, przykuty do łóżka, zupełnie nagi, z ciałem nienasyconej sexem młodej kobiety na kolanach, zarabiając w podrzędnej fabryce nie wiele więcej od tego co płacą na zasiłku dla bezrobotnych, stojący codziennie osiem godzin na hali produkcyjnej, w hałasie, a ona cały dzień w domu czyta gazety, na czwartą piętnaście przygotowuje obiad, po jego spożyciu myje gary, coś upierze, a teraz śpi! A ja, chcę na stronę! Za potrzebą! A nie mogę!

(24 marca 1998 roku)

POKÓJ NUMER SZESNAŚCIE

Monumentalny błysk światła przyozdobił głuchą ciemność imprezy lat siedemdziesiątych. Opium wlatywało tam w każdą pragnącą i w każdą niepragnącą komórkę. Wraz z alkoholem uwalniacz o słodkich ustach przemawiał do gawiedzi zawieszonej nad stołem. A w tym Expresie światło migotało, na przemian gasło, na przemian zapalało się. Widziałem jak nagie kukły nawzajem kąsały się w szumie dymu. Wygładzane muzyką nurzały się w nieboskłonach z odrzuconymi, powykręcanymi, wijącymi się jak żmije rękoma, z głowami często zataczającymi uwięzione koła, przekreślane sykiem wydobywającym się z ust. Nabrzmiałe piersi malowniczo sterczały, wystawione na wabia. Pokusa pędzących w mroku sań.

A mężczyźni jak kapłani jakiejś sekty, chodzili i z zadumą patrzyli na stojące rzędem nagie kobiety. Ostatni mężczyzna zrównał się z głową ostatniej kobiety i dotknął jej piersi, a jego usta zanurzyły się w jej szyi, sącząc jej słonkawą skórę, wibracyjnym językiem podniecając swą partnerkę. Pulsacja światła -pomiędzy językami fleszy dostrzegłem oświetloną masę nóg, pup i rąk; jakby patrzyła na mnie, wyczuwając moją obecność, tak jak ja wyczuwałem smród jej podniecenia. Nagła ciemność spowiła całą okolicę. Ja -Obserwator, stałem się Ja -Ofiarą. Cały czas wpatrzony w zapadnięty w ciemność pokój, dostrzegłem, na tle framug okna, czerwoną plamkę, bezustannie zbliżającą się w moim kierunku. Powoli rosła. Bezkształtna, rozmazana Alison trzymająca diabolicznie świecę nadając swoim oczom wyraz obłędu. Zamknąłem oczy, lecz jednak po mimo tego nadal czułem jej obecność i ciepło jej oddechu na mej twarzy. Flesze, Alison. Flesze i Alison na tle oniemiałego bloku. Flesze i Alison i jasność świecy. Alison objęła moją szyję i wpełzła w moją skórę, przez co staliśmy się osobami będącymi w jednym i tym samym świecie, ugodzonym nagłym błyskiem włączonego światła i poruszonym gniewem spółkujących spojrzeń. Obydwoje doskonale znaliśmy znajdujące się tam twarze, które delektowały się wiśniowym likierem oraz hostią. Ledwo ćmiące się skręty krążyły z ust do ust niczym migoczące świetliki.

Nastała ciemność.

Usiadłem wraz z Alison na podłodze opierając plecy o zimną płytę drzwi krążącej tam i spowrotem, windy. Naszym oczom nadal objawiały się roześmiane twarze i lekko rozchylone pragnące usta, oraz atrakcyjne ramiona prowadzące rozmowy i bawiące się w takt zakręconej czarnej płyty.

Zmęczony położyłem głowę na dziewiczych nogach, obejmując dłoń Alison liżąc jej jeszcze nienarodzone kosteczki.

(luty 1998)

MONOLOG

Ciągle na ulicy mnie zaczepiają" Kiedy znów coś Pan napisze" albo "Kiedy znów coś Pan wyda?" Czy oni nie rozumieją, że to nie jest takie proste. Czyż oni nie rozumieją, że taki literat musi mieć do tego szczególny dzień, chwilę, pozycję, odpowiednie narzędzia i ochotę. A z tą ostatnią, przecież różnie bywa. Kiedy mówię im otwarcie i szczerze o swoich problemach,  zazwyczaj odpowiadają: "Przecież, to dla Pana takie proste". Bezduszni kretyni! Wiecie ile, to człowieka nerwów kosztuje?

Na przykład jeżeli napiszę, że "Edyta ma pięknie zaokrąglone piersi", to Edyta się na mnie obrazi gdyż dla niej są one obwisłe i żylaste. Jeżeli innym razem napiszę "(...) a przelotny jej grymas pobudził we mnie drzemiące podniecenie", to oskarżycie mnie publicznie o molestowanie seksualne. Niech tylko dodam, że obiekt mojego literackiego pożądania ma 16 lat, długie blond włosy, obcisłą miniówę, podkreślone grubą kredką oczy, pomalowane usta czerwoną lśniącą w słońcu szminką oraz czerwony plastykowy plecak kontrastujący z zielonymi Martensami, to okrzykniecie mnie miejscowym pedofilem z wrodzonym daltonizmem, gdyż jak się nagle okazuje, wszyscy ją doskonale znają a w szczególności płeć męska. W tamte słoneczne popołudnie miała na sobie założoną co prawda mini spódniczkę, ale za to, trzymała torebkę koloru czarnego w prawej dłoni na wysokości bioder. Miała farbowane kasztanowe włosy, czerwone szpilki i czerwone paznokcie; ma zaledwie 15 lat, a już robi loda za pół bańki! Na dodatek, jest wyrodną córką państwa Ka.

Czasem sam się ponaglam. W głowie walają mi się setki intryg i kabał. Ale tylko walają się i walają się, i walają się. Kiedyś zarzygam się na śmierć z tego ciągłego walania się. Kładę się do łóżka (przed położeniem doskonale wiedziałem co miałem napisać) i nic. Kompletne NIC. Po kiego czorta ja się wogóle męczyłem aby do łóżka tak wcześnie się kłaść? By przed dziesiątą zero zero napisać jeden wiersz? Scenariusz przyszłej powieści? Zresztą tak zawsze jest, że w tych najbardziej płodnych chwilach coś się wydarzy. Albo pomysł za szybko z głowy wyskoczy, albo nagle zabraknie nawet najmniejszego ołówka a jak jest ołówek, to znowu nie ma kawałeczka kartki papieru. Wszystko jest takie porąbane.

Już nawet zacząłem nosić ze sobą dyktafon. Stał się on moim nieodłącznym partnerem. Zresztą podprowadziłem go Piotrkowi pod pretekstem przeprowadzenia wywiadów ze znanymi artystami. No ale wyobraźcie sobie klienta, którego mijacie na mieście a on sam do siebie gada:
    "Mijam wystawy sklepów.
     Nic szczególnego. Tandeta.
     Za to ceny  zadziwiająco do siebie podobne. Wysokie.
     Mijam kobietę. Ładna jest, ale jej goguś już nie...".

Debil, nie? W domu co prawda można by tenże tekst ze sześć razy przemielić, przewałkować, potem przelać na papier i hop siup dać komuś w prezencie. Przecież trzeba zachować twarz.

Pamiętam jak pewnego razu w kawiarni poprosiłem kelnerkę o skrawek papieru. Miałem akurat natchnienie. Dała mi kartkę, którą zwykła dawać jako rachunek za usługę. Zarzucam na tym niedoszłym rachunku jakiś tekst. Trochę gryzmolę, coś kreślę, podpisuję się pod aktualną datą i podaję kelnerce. Ona zerka, to na mnie, to na tekst, to znów na mnie, to na tekst, rozchyla pełne powabu usta, lekko przy tym się uśmiechając "Dziś już jestem z kimś umówiona" - odparła. O czym, to ja pisałem? Aha o tej knajpce. No dała mi tą kartkę, na której zapisałem wiersz a ona mi się cały czas z boku przypatruje. Dwie zwrotki czterowersowe sprawdzam rymy, zresztą przypadkowe, doklejam datę, unoszę do góry tę zabazgraną wierszem kartkę w geście ofiarnym "Nie dziękuję" zdążyło się jej tylko wymsknąć podczas zamaskowanej ucieczki za bar, pod pretekstem umycia brudnych szklanek. A był to mój najlepszy wiersz z tamtego lata.

A ludzie się dziwią. Dziwią się i wytykają palcami. "O ten pisze wiersze", "A ten, to rysuje" jakbyśmy byli kanibalami. Wywodzę się z rocznika '74 i wiem co tacy "odmieńcy" wytykani czują. Zamykają się w sobie, unikają rozmów o sztuce. A w gazetach piszą, że "literaci szufladkują swoje teksty, często nie pokazując nikomu wyrzucają je lub palą, niszcząc niniejszym dorobek kultury. Powinniśmy - piszą dalej - otworzyć się na świat udostępniając innym swoje dzieła, powielając je, wysyłając na liczne krajowe konkursy poetyckie i prozatorskie." A ja swoje teksty palę. "Da". Znam osobiście paru takich co też tak robią. Zresztą często spotykamy się, niczym w hippisowskiej komunie, paląc ziółka, czy zapijając czerstwe pieczywo dobrze schłodzoną wódką. Często żalimy się nad sobą czytając swoje wiersze z których zazwyczaj mało kto co rozumie. Ale twardo udajemy, że wszystko jest w jak najlepszym porządku "Tak, tak. Ale zajebisty tekst. Lepszego sam bym nie napisał,  "Ja, ja, eine kleine nacht musik!". Bankowo przy tym gromkie oklaski. Następny wchodzi na krzesło (to taka nasza mała scena) i w tym momencie delikwent jest uważany za najlejszego poetę obecnego pokolenia. Zresztą sam przeżyłem kilka taki uniesień. Tak naprawdę chodzi nam zawsze o to, aby ululać się browarem, oszczać komuś pod stołem trzewiki, a przy dobrych układach zrobić ofierze niesamowitą pustkę w lodówce, jednakże zawsze starając się zachować nieskłóconą niczym ciszę nocną.

(22.09.97))

Anna i jej wieczorne spacery.

Wieczorem Anna podeszła do okna, tak jak miała w swym zwyczaju a zarazem tak jak lubiła najbardziej Czyli Anna główna bohaterka tego opowiadania podeszła wieczorem do okna tak jak lubiła najbardziej a zarazem tak jak miała w swym zwyczaju siadając na parapecie, kuląc pod siebie nogi, pogrążając się w myślach O tym jak co wieczór podchodzi do okna siadając na jego marmurowym blacie, który tatko zakupił w sklepie budowlanym na wiosnę w zeszłym roku, aby ona Anna K. Lat 17 mogła zasiadać na nim w długie letnie noce spoglądając w ciemną dal, wypatrując w niej rycerza w lśniącej zbroi z bajki Również mając zaledwie 17 lat, Anna siedząc w zielonkawym swetrze, na marmurowym parapecie, po przeczytaniu entego postmodernistycznego tekstu o tragizmie ludzkiej egzystencji wstałaby, rozłożyłaby ręce, wzbiłaby się w przestworza robiąc piruet, po czym wyrżnęłaby głową o bruk strzaskując czaszkę jak porcelanę, czyli trup na miejscu A może tylko Anna podejdzie lekko zaspana do okna, by jednym wprawnym ruchem odebrać neonom dusze odbijające się w błękitnym oceanie telewizora.

(27.08.98))

list do Mirosława Gabrysia posłany gońcem z Berlina.



chciałem wstać wieczorem, by do ciebie zadzwonić,
lecz pora była nie ta, no i wiesz, whisky z lodem.
frau Schulz zaraz po przyjeździe na miejsce,
ostrzegła mnie: "nie powinien pan przyznawać się, żeś pan Polak,
panie Damianie. tutaj mieszka duża ilość prawdziwych Niemców.
wie pan, co chcę przez to powiedzieć. prawdziwych Niemców".
jej syn Klaus, z wdziękiem oprowadza mnie po mieście.
ja niby jego kuzyn, ściskam dłonie młodych neonazistów,
uważnie patrząc, czy któryś z nich nie robi zdjęcia.
latem będę w Polsce. powinniśmy to wykorzystać
jadąc w Bieszczady, powspominać dzieciństwo.






nad latarnią lata ćma.



nikt nie widział jej tutaj wczoraj, ani przedtem. jest nowa.
a takie zawsze są tutaj mile widziane.
rzuca pod nogi cienie. sama nie wie skąd się tutaj wzięły.
"droga anno. wychylam się przez okno, dostojnie wkomponowany
w krajobraz rozmarzonego osiedla, paląc papierosa, szklanka wiruje
w palcach falami, burbon. wolałbym, aby były bliżej ciebie, figlarne i
laufer bije damkę. szach. - andrzej"



* * *


pani szanowna pozwoli, że pomogę ponieść pani tę siatkę.
o jak ciężka. tak, tak byłem w harcerstwie. pani także w tamtą stronę.
i w tym samym bloku. nie przypominam sobie towarzysza kowalewskiego.
dobry on w ogóle był. zawał serca. och jaka szkoda.
mam psa.



sonizm



masz tyle imion, które nadałbym słońcom
jeśliby istnieć im się tylko zdało
naraz błyskać i chować się
śnić
w pierzynach puchu rozgrzanego
niebios ciała
różu tęczy
ogrodach jasności, jadłostoły.






trzy kobiety i fortepian



dajesz mi z siebie strofy, poeto
lubieżnie odkryte, a jednocześnie zakryte
tuniką w poemie

usta sylabizujące linijka za linijką
wieczną, chwalebną doktrynę miłości
polaną winem, palcem w pięciolinię

i jeszcze każde słowo spisane;
czuję jak wzbiera we mnie ogień
diabelsko rozgrzana do białości
naga, spłodzona i skonsumowana
ochłonąć bym chciała w topniejącym bielmie pościeli

z końcem puenty, śniąc w pieśni




Powyższe teksty pochodzą ze strony 5000słów
Prawa autora tekstu zastrzeżone