Braht sapnął, mężniejąc w oczach zgromadzonych kmieci. Wiedzieli oni doskonale, ile dla Braht'a znaczy Drad. Wszyscy bowiem znali początek owej przyjaźni. Zamierzchłe czasy, kiedy to Braht wraz z garstką zesłańców, niemalże codziennie nękany był bezcelowymi atakami smoków. Drad jako jeden, jedyny smok postanowił bez żadnego z góry zamierzonego celu, pomóc osadnikom budującym dziwaczne budowle i stale karczującym bezużyteczne połacie lasu. Być może śmieszyło Drad'a zachowanie zesłańców i może dlatego, pomógł on Braht'owi odnaleźć się w nowym odmiennym świecie. Nigdy dotąd bowiem Drad nie starał się nikomu pomóc... Być może nie istniała dotychczas żadna istota, która tej pomocy potrzebowała... Dlaczego więc Braht miał być tym, który jako pierwszy zrozumie smoki i pozna ich sekrety? Jak dotąd od dziesiątek lat mieszkańcy mieściny ciągle mawiają, iż był to po prostu przypadek... On sam z kolei nie lubił wracać wspomnieniami do przeszłości i przypominać sobie dawnych strasznych wizji... Braht w sumie chciał już jedynie bezpiecznie doczekać kresu swego życia, by na zawsze połączyć się z czymś co nazywał loa. Tym bardziej teraz był zaskoczony bezczelnymi słowami przybysza, który praktycznie nie istniał i to nie tylko w wizjach Brath'a, bowiem w świecie realnym dla wszystkich stanowił coś na pozór nie dokończonego snu. Braht stał tak dobre kilkadziesiąt sekund, zanim bez słowa odszedł. Idąc słyszał dobiegające z tłumu ludzi szmery, gdzieniegdzie zmieniające się także w śmiech, bądź cichy chichot... Widocznie wszyscy oni oczekiwali, potężnego Brath'a... Brath'a, którego gniew budził lęk wśród wszystkich żywych istot. Tymczasem okazał się on tylko starym, ułomnym i schorowanym człowiekiem, którego dni świetności dawno minęły. Wielu mieszkańców od dawna podejrzewało go o utratę pamięci, a co za tym idzie utratę jego wielkiej mocy. Niektórzy uważali, iż wraz z Drad'em starzeje się Braht... Faktycznie z każdym dniem siła i moc ich obu zmierzały ku bezkresnej linii ciągłej usytuowanej na samym dnie... Nikt nie odważył się jednak publicznie kpić i zarzucać braku mocy Braht'owi... Ład taki trwał, aż do śmierci Braht'a. Kilka dni później, gdy ciało Braht'a już nie istniało, a Drad pomimo śmierci swego przyjaciela jeszcze ciągle żył, zesłańcy podburzeni hasłami nowego przybysza, zapominali o swych powinnościach i prawach panujących w mieście. Oddani rozpuście i rozrywkom przywleczonym przez nowego nie zwoływali spotkań, nie powtarzali starych obrzędów... Z czasem przyzwyczaili się do nowego ładu, odpowiadało im życie bez obowiązków, bez jakichkolwiek obaw... Wkrótce dobiegł także końca żywot Drad'a... Nastał nowy dzień... Odżyły wspomnienia, odżyły konflikty, zabrakło spoiwa...
Tekst pochodzi ze strony 5000słów.
Prawa autora tekstu zastrzeżone