Czarny Opel pędził ulicami uśpionego Berlina tnąc snopami światła resztki ciemności, którym udało się umknąć przed wszędobylskimi neonami. Było już sporo po świętach jednak niektóre witryny sklepów wciąż zachęcały do wejścia, kusząc choinkami i ozdobami ze sztucznych iglaków. Na porozwieszanych w poprzek ulicy girlandach konkurowały ze sobą plastikowe gwiazdy i świecące swastyki ułożone z różnokolorowych żarówek. Targane silnym wiatrem chwiały się na wszystkie strony, a rzucane przez nie cienie, to wspinały się po murach starych kamienic, to znowuż w pośpiechu chowały się w ciemnych jaskiniach bram. Stolica Trzeciej Rzeszy szumnie przygotowywała się do Sylwestra roku 1954. Sam początek nowego roku był tylko jednym z powodów dekoracji miasta. Bowiem właśnie na dzień 1 stycznia 1955 roku wyznaczono datę, kiedy na lotnisku centralnym w Berlinie wylądują samoloty z ostatnimi żołnierzami niemieckimi z amerykańskiego Korpusu Ekspedycyjnego. Ma to być symboliczne rozpoczęcie nowej ery, zaakcentowane szczególnie mocno poprzez nadanie autonomii Guberni amerykańskiej. Stąd oprócz ozdób świątecznych, na każdym kroku można było się natknąć na skrzyżowane flagi Trzeciej Rzeszy i Autonomicznej Guberni amerykańskiej.
Pomimo wczesnej pory ulice były nadzwyczaj opustoszałe. Tylko nieliczni przechodnie z trudem poruszali się po chodnikach próbując wszelkimi sposobami ochronić się przed wszędobylskim śniegiem, wspartym silnym północnym wiatrem. Zajęci swoją prywatną walką z żywiołem zupełnie nie zwracali uwagi na pędzący ulicami samochód. Śnieżyca coraz bardziej przybierała na sile. Zima widocznie miała swoje powody, dla których koniecznie chciała pokrzyżować plany obchodów Nowego Roku.
Drogi były opustoszałe, tak więc samochód szybko dojechał do rezydencji na obrzeżach miasta i mijając wartowników w bramie, zatrzymał się z piskiem opon przed wejściem. Z samochodu wysiadło trzech mężczyzn. Dwóch z nich w mundurach Abwhery wyraźnie górowało wzrostem nad trzecim z nich. Musiał być wyższy stopniem, gdyż żołnierze zasalutowali mu gdy wysiadał z samochodu. Charakterystyczny stukot jego podkutych butów, zakłócał idealną ciszę tej zimowej nocy. Jego czarny mundur nie wyróżniał się niczym na tle ciemnych murów. Zdawał się należeć do części nocnej dekoracji podwórza i tylko srebrne szlify SS na kołnierzach łączyły go z realnym światem.
Wartownicy zasalutowali i otworzyli drzwi. Mężczyźni weszli do środka i szybko szli szerokim korytarzem w kierunku schodów prowadzących na pierwsze piętro rezydencji. Korytarz był ozdobiony obrazami przedstawiającymi głównie sceny batalistyczne i jakiś generałów ze starych, nierealnych już wojen. Znawca zapewne odkryłby tu dzieła sprowadzone ze wszystkich Guberni Trzeciej Rzeszy. Mężczyźni weszli po schodach i zatrzymali się przed drzwiami, przy których stało kolejnych dwóch wartowników. Jeden z żołnierzy Abwhery zameldował się, wartownicy sprawdzili jakąś listę i podejrzliwie przyglądając się przybyszom, z wyraźną niechęcią otworzyli drzwi. Trójka żołnierzy weszła do środka i regulaminowo salutując zameldowali się postaci, która siedziała przy biurku na drugim końcu pokoju. Pokój był wielkości połowy boiska piłkarskiego, więc żołnierz meldując się robił to tak głośno jakby chciał, żeby usłyszeli go wartownicy przy głównym wejściu.
-Hail Hitler! Oberleutnant Heinrich Koch melduje doprowadzenie, zgodnie z rozkazem pana generała, majora Hansa von Richthofena prawie wykrzyczał jeden z żołnierzy Abwhery.
-Hail Hitler odpowiedział głos z głębi pokoju.-dziękuję. Możecie odmaszerować
-Tak jest, Herr general! żołnierze zasalutowali unosząc prawą rękę i wyszli z pokoju.
-Proszę podejść majorze powiedział generał odkładając papiery z biurka, jakby chciał na nim zrobić miejsce dla majora. Westchnął i usiadł sztywno, bez ruchu. Nie odrywał wzroku od majora.
Ten podszedł sprężystym krokiem w kierunku biurka. Pokój był na tyle duży, że upłynęła spora chwila zanim zbliżył się na odległość pozwalającą na rozpoznanie twarzy generała. W pewny krok majora wkradło się nagle niezdecydowanie. Osoba generała zrobiła na nim kolosalne wrażenie. Pomimo powagi stopnia, major nie był w stanie ukryć emocji wywołanych przeświadczeniem z kim przyjdzie mu rozmawiać. Za biurkiem siedział bowiem sam generał Herman Goering głównodowodzący Luftwaffe i druga po Hitlerze osoba w Rzeszy.
-Hail Hitler! zasalutował major Richthofen i starając się opanować drżenie głosu kontynuował. melduje się major Hans von Richthofen, 1 Dywizja Specjalna SS, 2 Kompania Szturmowa. Ostatni przydział Gubernia Zachodnia, Londyn.
-Spocznij majorze. Proszę usiąść.-generał wskazał przyzwalającym gestem na krzesło- zapali pan?
-Nie, dziękuję panie generale. Nie palę. odpowiedział Hans siłą powstrzymując się od wstania z krzesła i zasalutowania. Zupełnie nie był przygotowany na rozmowę prowadzoną w takim tonie.
-Zapewne zastanawia się pan dlaczego został oderwany od swojej kompanii i ściągnięty tutaj do Berlina stwierdził Goering zaciągając się papierosem, a po chwili chmura sinego dymu oddzieliła go od swojego rozmówcy.
-Tak jest, panie generale! Hans nie mógł się przełamać, aby zrezygnować z oficjalnego tonu i przyjął pozycję, którą określił w myślach jako na baczność siedząc na krześle.
-Zacznę od tego panie majorze, że pańska kompania dostała już nowego dowódcę. Major Diestl to świetny oficer i może pan być spokojny o swoich ludzi. Pana czeka zupełnie nowe zadanie. Powiedziałbym nawet, że od pana osoby zależy bardzo dużo. Myślę, że więcej niż pan jest skłonny sądzić Goering otworzył jedną z teczek leżących na biurku. Z dużym zainteresowaniem przestudiował jeden z dokumentów, które z niej wyciągnął i gasząc ledwo napoczętego papierosa zwrócił się do Hansa.
-Jaka jest pańska specjalizacja, majorze?
-Strzelec wyborowy, panie generale! Hans odpowiadał automatycznie. Od samego początku, gdy przyszedł rozkaz stawienia się w Berlinie obawiał się końca tej sprawy. W ostatnim czasie nic szczególnego w Londynie się nie działo. On i jego kompania ograniczali się do rutynowych akcji skierowanych przeciw antyfaszystowskim terrorystom. Żadna z nich niczym szczególnym się nie odznaczała. Co prawda byli Kompanią Specjalną, nazywają ich nawet najlepszą jednostką w Zachodniej Guberni. Przez 3 lata jego dowodzenia, kompania zbierała same pochwały, a jego zeszłoroczna promocja na majora była tego ukoronowaniem. Ale żadne z wydarzeń, o których wiedział nie mogło być powodem do wizyty u przełożonych. A już na pewno nie tak wysoko.
-Jest pan bardzo skromny, majorze. Sądząc z dostępnych mi raportów z akcji, to jest pan najlepszym strzelcem w Zachodniej Guberni, a może nawet w całej Rzeszy? generał uśmiechnął się, ale uśmiech ten wyglądał jak intruz na jego twarzy.
-Staram się służyć Rzeszy i Hitlerowi najlepiej jak potrafię, panie generale! Hans nie przywykł do bycia chwalonym w ten sposób. Całe swoje dorosłe życie związał z armią i jedynym sposobem pochwał jakie znał była droga służbowa. Wyczuwał, że generał zmierza do czegoś upewniając się przedtem co do jego osoby. Cała rozmowa była wręcz dziwna. Cóż mogą interesować kogoś takiego jak Goering umiejętności posługiwania się bronią, posiadane przez jakiegoś tam majora z zapadłej dziury, jaką niewątpliwie jest Londyn.
-To bardzo dobrze majorze. Bardzo dobrze. Takiego człowieka właśnie nam potrzeba. Na twarzy Goeringa znowu pojawił się uśmiech, ale mógł on oznaczać w zasadzie wszystko. Skrupulatnie poskładał wszystkie dokumenty i złożył je do teczki.- Bardzo dobrze. Zapewne jest pan wielce ciekaw, dlaczego pana tutaj sprowadziliśmy? Otóż nie leży w mojej kompetencji wyjaśnianie panu szczegółów. Jutro rano spotka się pan z jedyną osobą posiadającą takie kompetencje. Goering badawczo przyglądał się reakcji Hansa. Doskonale zdawał sobie sprawę, że major domyśli się o kogo chodzi i ciekaw był jego reakcji. Tylko nerwowy skurcz na twarzy Hansa dał znać światu, że zrozumiał jego aluzję
-Widzę, że pan major już chyba wie z kim się spotka? Goering uśmiechnął się tak majorze, spotka się pan z samym walecznym fuhrerem.
Po ostatnim zdaniu Hans nie mógł powstrzymać drżenia mięśni na twarzy. Waleczny to przymiotnik co najmniej niewłaściwy w takiej sytuacji. Posłużyć się nim z taką nutą w głosie, z takim brakiem wiary w jego znaczenie, mógł jedynie człowiek pokroju Goeringa. I tylko człowiek o takich wpływach. Hans był pewien, że za coś takiego spokojnie można by wysłać każdego żołnierza do walk z partyzantami w Guberni Wschodniej, gdzieś za Uralem.
-Będę zaszczycony, panie generale! Hans złapał się na tym, że prawie krzyczał
-Niewątpliwie majorze. Niewątpliwie na twarzy Goeringa znów zagościł uśmiech, który Hans określiłby jako ironiczny na dzisiaj to już wszystko. Adiutant odprowadzi pana do kwatery, a jutro rano proszę się zameldować u mnie.- Goering zadzwonił mosiężnym dzwonkiem, podobnym do tych jakie widuje się jeszcze w hotelach. Po kilku chwilach do pokoju wszedł adiutant. Hans odmeldował się i adiutant odprowadził go do pokoju. Hans był zbyt zmęczony by zastanawiać się dzisiaj nad całą tą sprawą. Od 48 godzin był na nogach i w ciągu tego czasu przejechał pół Europy. Jedyny cel dzisiejszego dnia jaki postanowił jeszcze zrealizować, to zdecydowanym szturmem zdobyć pierwsze z brzegu łóżko. Zdjął mundur, przebrał się w rzeczy ze swojego bagażu, który ktoś już zdążył przynieść do pokoju i położył się do wielkiego łóżka, które zajmowało sporą część jego pokoju. Po kilku chwilach już spał.
***
Rano zjadł śniadanie w towarzystwie dziwnych postaci patrzących na niego z obrazów w wielkiej jadalni. Godzinę później adiutant zaanonsował mu, że samochód już czeka i powinien się pospieszyć. Po kilku chwilach siedział w znajomym czarnym Oplu, który bardzo szybko przemieszczał się po zaśnieżonych ulicach podberlińskich miejscowości. Zima starała się udowodnić, że Trzecia Rzesza nie rządzi wszystkim. Trzeba przyznać, że odnosiła spore sukcesy, bo co chwilę mijali pługi śnieżne i brygady robotników przymusowych odśnieżające coraz to nowe odcinki dróg.
Wydarzenia ostatnich dni były na tyle nieprawdopodobne, że Hans nie zastanawiał się nad nimi specjalnie. Doszedł do wniosku, że nic to nie da, a jego przemyślenia mogą tylko jeszcze bardziej zaciemnić obraz rzeczy. Biorąc pod uwagę wrodzony pesymizm, zupełnie zarzucił rozmyślania i napawał się zimą mijaną za oknami samochodu.
Pół godziny później Opel zatrzymał się przed bramą starego średniowiecznego zamczyska. Jedno łączyło dzień dzisiejszy tej budowli z jej średniowieczną przeszłością. Zarówno wtedy jak i teraz pełnił rolę obronną. Z ilości strażników mijanych po drodze można by stworzyć całkiem spory oddział. Dokumenty i przepustkę kierowcy sprawdzano kilka razy. W końcu zatrzymali się przed głównym wejściem. Drzwi samochodu otworzył jakiś porucznik SS, zasalutował i kazał iść za sobą. Szli przez bardzo długi korytarz, pod koniec którego porucznik przekazał Hansa dwójce innych SS -manów uzbrojonych w automaty. Ci odprowadzili go pod jedne z drzwi. Po chwili weszli do pokoju.
-Hail Hitler!- wrzasnął jeden z nich major Hans von Richthofen, zgodnie z rozkazem, main fuhrer
Słowa kierował do postaci opartej o okno w końcu pokoju. Postać machnęła od niechcenia ręką i SS-mani wyszli z pokoju wrzeszcząc uprzednio Hail Hitler! i tłukąc obcasami.
-Major Hans von Richthofen, 1 Dywizja Specjalna SS...-zaczął regulaminowy meldunek Hans.
-Wiem, wiem majorze. Nie sądzi pan, że dzisiaj jest prawdziwie niemiecka pogoda? Piękna pogoda. Hitler mówił do Hansa nie odwracając wzroku od okna
-Tak jest, main fuhrer! Hans czuł się bardzo dziwnie. Jak małe dziecko, które pierwszy raz przychodzi do szkoły i musi stanąć twarzą w twarz z surowym nauczycielem. Czuł, że tylko służbowa forma i oficjalne żołnierskie stwierdzenia pozwolą mu na prowadzenie rozmowy. Stał wyprężony na baczność z wzrokiem utkwionym w ścianie naprzeciwko.
-Proszę spocząć majorze. Jak pan zapewne zauważył jestem otoczony samymi służbistami i każda odmiana dobrze mi zrobi. Chociaż lekarz zaleca stabilizację, ale całe szczęście to ja jestem fuhrerem Hitler odwrócił się od okna i wskazał gestem na krzesło stojące przy stole, w roku pokoju.- Proszę usiąść majorze. Na pewno jest pan zmęczony wydarzeniami ostatnich dni. Napije się pan kawy?
-Tak jest, main fuhrer!- Hans dosłownie pomaszerował na miejsce wskazane mu przez Hitlera. Usiadł i nalał kawy, najpierw fuhrerowi potem sobie.
-Niech pan spróbuje majorze. Wyśmienita kubańska kawa. Hitler uśmiechnął się, a Hans z trudem zdobył się na coś co przypominało grymas cierpienia. Dziwnie zabrzmiało stwierdzenie kubańska. Nikt już nie używał starych nazw krajów od kiedy podzielono świat na Gubernie i Prowincje. Hitler wstał i podszedł do biurka, skąd wziął jakąś teczkę, Hansowi zdawało się, że tą samą która wczoraj była u Goeringa. Hans przyglądnął się fuhrerowi. To co zobaczył spowodowało, że zaczął zachowywać się jeszcze bardziej nerwowo. Nie widział przed sobą postaci z telewizji, czy gazet. Dumnej, wyprężonej, z gniewnym wyrazem twarzy. Miał przed sobą człowieka zniszczonego przez chorobę, w którego oczach nie było widać zapału. Lekko zgarbiony i bardzo wychudzony wyglądał jak po ciężkiej rekonwalescencji. Hansowi coś kazało odwrócić wzrok, więc zaczął intensywnie analizować zawartość swojej filiżanki kawy. Hitler podszedł do stołu i usiadł naprzeciwko Richthofena, wyciągając z teczki jego akta.
-Major Hans von Richthofen czytał na głos 1 Dywizja i tak dalej. Trzykrotnie odznaczony za wzorową służbę i brawurowe akcje przeciwko terrorystom. Od 3 lat dowódca 2 Kompanii Szturmowej SS w Guberni Zachodniej- przerwał i popatrzył na Hansa- Goering mówił, że to najlepsza jednostka w tym rejonie Rzeszy
-Mam świetnych ludzi, main fuhrer! odpowiedział Hans i pomyślał, że tak naprawdę to miał.
-A pańskie nazwisko? Hitler odłożył akta i podniósł filiżankę z kawą Czy pochodzi pan z tych Richthofenów z Schweidnitz?
-Tak jest, main fuhrer! Hans był wdzięczny, że nie musi mówić o sobie mój dziadek i jego brat walczyli w I wojnie światowej. Byli jednymi z najlepszych pilotów tamtej wojny.
-Widzę, że skromność to wrodzona cecha pańskiej rodziny Hitler wstał od stołu i podszedł z filiżanką kawy do okna brat pańskiego dziadka, baron Manfred von Richthofen był najlepszym pilotem tamtej wojny. Myślę, że byłby z pana dumny
-Dziękuję main fuhrer Hans czuł, że odzyskał już pełną kontrolę nad swoim głosem. Nerwowy trik zniknął z jego twarzy.
-Wracając do tematu wojny, majorze Hitler gwałtownie odwrócił się od okna i patrzył na Hansa. Wyglądał teraz dokładnie tak jak na zdjęciach w gazetach. A może Hans chciał tak go widzieć jak pan myśli co pozwoliło wygrać nam, Niemcom, wojnę?
-Męstwo żołnierzy i ludności niemieckiej i niezachwiana...-Hans złapał się na tym, że recytuje frazesy jeszcze ze szkoły oficerskiej
-Takie stwierdzenia może pan sobie darować, majorze Hitler wyglądał na poirytowanego Te formułki wymyśla Speer, a ja je zatwierdzam, więc może mieć pan pewność, że znam je wszystkie. Odpowiem panu. Technika majorze. Wunderwaffe pozwoliła nam wygrać tę wojnę. Tylko i wyłącznie bomby atomowe zrzucone na Moskwę, Stalingrad i Bristol sprawiły, że alianci skapitulowali. Hitler gestykulował coraz dobitniej, jego wzrok błądził gdzieś po obrazach wiszących na ścianach pokoju. kto wie jak potoczyłyby się losy tej wojny gdyby to Anglicy pierwsi zbudowali bombę. Tak, tak majorze. Taka jest prawda. Czy zdaje sobie pan z tego sprawę?
-Tak jest, main fuhrer! Hans pomyślał, że odpowiedziałby tak na każde pytanie. Czy mogę panu urwać rękę- Tak jest, main fuhrer! Najdziwniejsze, że wcale go to nie przerażało. Traktował swojego fuhrera tak jak nakazywała Rzesza. Fuhrer jest Rzeszą!
Hitler podszedł do kominka i dorzucił polano. Drewno było bardzo wysuszone, więc po chwili buchnęło jasnym płomieniem.
-Rzesza, Niemcy majorze są jak ten ogień. Cały czas trzeba coś dorzucać, żeby nie zgasł. I to jest nasze niemieckie przekleństwo. Jesteśmy panami całego świata, każdy kraj jest Rzeszą. Rzesza to świat majorze Hitler oparł się rękoma o biurko, i mówiąc te słowa zastygł w bezruchu. Wyglądał jak jakiś dziwny pomnik.- i co z tego majorze, skoro społeczeństwo nie dorosło do swojej roli!
Hitler nerwowym krokiem podszedł do mapy i pokazywał poszczególne Gubernie i Prowincje. Wyglądał jak rozgniewany profesor geografii strofujący niedouczonego studenta.
-Oni nie rozumieją faszyzmu, chcą układów, chcieli autonomii dla Guberni amerykańskiej. Oni, majorze. Nawet Goering. Co z tego, że ich rząd jest całkowicie w naszych rękach? Nie można panować nad takim terytorium nie mając tam swoich żołnierzy. Pan jest oficerem majorze, czyż nie mam racji!?
-Tak jest, main fuhrer! Ma pan absolutną rację. Nie można kontrolować takiego obszaru nie trzymając go silnie w garści Hans był zdziwiony, że zdobył się na taki komentarz.
-Tak jest majorze! W garści. A co będzie jutro? Do Berlina wrócą ostatni niemieccy żołnierze z Guberni amerykańskiej! Będzie na świecie kontynent, na którym niemiecki żołnierz nie będzie absolutnym panem. I to w imię czego? Poprawy stosunków, pokazania światu faszyzmu z ludzką twarzą. Oni nie rozumieją, że to jest początek końca Rzeszy. Układy, pakty, a może kolejne autonomie. Siła majorze, siła! Oto jedyny argument w polityce! Siła i strach! Rzeszą rządzić może tylko strach, majorze! Rzesza to imperium lęku! Hitler ostatnie słowa prawie wykrzyczał. Zmęczony opadł na krzesło i przez chwilę siedział bez ruchu. Zegar na ścianie zaczął wybijać dziesiątą. Hitler jakby czekał na ten sygnał. Wstał i podszedł do biurka. Wyjął z niego jakieś dokumenty i podszedł do stolika. Usiadł naprzeciwko Hansa.
-Społeczeństwo zżera rak majorze. Zupełnie tak jak mnie. Speer i jego demagogia. Na pewno pan słyszał o chwilowych problemach zdrowotnych fuhrera. To nie są chwilowe problemy majorze. Ja umieram, a razem ze mną całe społeczeństwo Hitler wypowiedział te słowa nie ze strachem, ale z jakąś wielką satysfakcją.
-Ależ main fuhrer...-tylko tyle zdołał wydobyć z siebie Hans. Był tak przytłoczony nawałą słów Hitlera, że w głowie miał zupełny mętlik. Najchętniej zniknąłby, schował się w jednym z tych wielkich kredensów stojących w pokoju. Dlaczego on miał to słyszeć? Dlaczego padło właśnie na niego?
-Czas jest teraz naszym wrogiem majorze Hitler mówiąc te słowa patrzył prosto w oczy Hansa- ale jest to wróg, którego można pokonać. mówiąc te słowa podał Hansowi plik dokumentów wyjętych z biurka. Hans wziął je drżącą ręką i nawet na nie patrząc na nie, położył automatycznie przed sobą.
Hitler gwałtownie wstał i podszedł do kominka. Stał przez dłuższą chwilę zupełnie bezruchu, wpatrzony w ogień.
-Pana zadaniem będzie zabicie człowieka, majorze rzucił nagle do lustra wiszącego nad kominkiem.-wszelkie informacje odnośnie czasu i miejsca znajdzie pan w teczce, która leży przed panem
Hans podniósł teczkę i chciał ją rozwiązać.
-Nie teraz majorze! Hitler uprzedził go nie ma na to czasu. Wróci pan za chwilę do Berlina, tam skontaktuje się z panem generał Zeumer, który wyjaśni wszelkie szczegóły. Jedyne co mogę powiedzieć, to że śmiertelny strzał musi paść jutro. Czy jest pan zdolny zabić dla Rzeszy, majorze?
-Jestem bardzo dobrym strzelcem idiotycznie odpowiedział Hans, ale nie mógł się zdobyć na nic lepszego.
-To wiem. Ale czy jest pan zdolny zabić każdą osobę. Nawet kogoś, kto może się wydawać panu wzorem do naśladowania, w imię dobra Rzeszy? Hitler wypowiedział te słowa jak twierdzenie, a nie pytanie, wyraźnie akcentując słowa każdą osobę
-Tak jest main fuhrer! Jestem gotów zabić każdego, jeżeli dostanę taki rozkaz! Hans chciał żeby ta rozmowa skończyła się jak najszybciej.
-W takim razie majorze, może pan odejść. Jeszcze jedno. Ta sprawa nie może wyjść poza ściany tego pokoju. Nikt nie może się o tym dowiedzieć. Nawet Goering. Czy mogę na pana liczyć majorze? Hitler odwrócił się do okna i zdawał się zupełnie ignorować Hansa
-Tak jest, main fuhrer! Hans zerwał się z krzesła. Zasalutował i wyszedł pospiesznie, czując że każda minuta dłużej w tym pomieszczeniu kosztuje go coraz więcej wysiłku.
-A zwłaszcza Goering powiedział Hitler, gdy Hans wychodził już z pokoju. Na tyle jednak cicho, że major nie mógł tego usłyszeć.
14 godzin później Hans siedział skulony na dachu starego, uszkodzonego jeszcze w czasie wojny terminalu na lotnisku Berlin centralny. W ciągu tych 14 godzin stał się zupełnie innym człowiekiem. Hans von Richthofen został gdzieś tam w podberlińskiej rezydencji. Dawny Hans umarł w chwili gdy generał Zeumer wyjaśnił mu szczegóły jego zadania. Pomimo usilnych starań, przez całą noc nie zmrużył oka nawet na minutę. Myślał o wszystkim tylko nie o czekającym go zadaniu. Podobnie teraz. Zastanawiał się idiotycznie dlaczego ten stary terminal wciąż tutaj stał, zupełnie nieprzydatny. Czyżby ktoś wiedział 10 lat temu, że on, major Hans von Richthofen wyjdzie na niego, żeby oddać najważniejszy strzał w swoim życiu?
Popatrzył na zegarek. Pozostało niecałe 10 minut. Wiedział, że nie może się zastanawiać, bo zaczną mu drżeć ręce. A wtedy? Wolał nawet o tym nie myśleć. Pot drobnymi kropelkami spływał mu z czoła. Zmienił pozycję tak żeby widzieć trybuny wypełnione ludźmi oczekującymi na przylot samolotów z niemieckimi żołnierzami. Po raz setny sprawdził odległość i ustawienia celownika optycznego.
-Krzyż na 800 metrów. Wiatr słaby, poprawka zero mówił do siebie w myślach.
Otworzył zamek Mausera. W komorze leżały niewinnie wyglądające pociski. Słońce załamywało się na ich i odbijało we wszystkich kierunkach. Hans zdecydowanie przeładował karabin wprowadzając nabój do komory.
Spojrzał przez celownik na wielki zegar wiszący nad wejściem do portu lotniczego.
-Jeszcze 5 minut- powiedział do siebie. Odłożył karabin, wziął garść lodowatego śniegu i przyłożył sobie do twarzy. Trzymał rękę aż śnieg zupełnie się rozpuścił. Podniósł karabin. Usłyszał, że od strony trybun narasta coraz większy hałas powodowany tysiącami ludzkich szeptów.
Położył się i wychylił karabin znad krawędzi, opierając go o murek otaczający dach terminalu. Złożył się do strzału i przez celownik obserwował trybuny. Krzyż wolno przesuwał się po twarzach ludzi. Mężczyźni, kobiety, rozkrzyczane dzieci wymachujące flagami. W pewnym momencie wszyscy spojrzeli w stronę najwyższych trybun. Hans poprowadził karabin za ich wzrokiem. Krzyż celownika prześlizgiwał się po kolejnych rzędach i zatrzymał się na najwyższym.
Hans wziął głęboki oddech. Tłum na trybunach coś skandował, ale do Hansa docierały tylko urywane zdania. Przycisnął broń do ramienia i przesuwał ją w prawo, czując że kosztuje go to coraz więcej wysiłku. Nagle w celowniku zaczęły pojawiać się znajome twarze. Hans czuł, że serce podchodzi mu do gardła, ale ręka pozostała zupełnie niewzruszona. Pewnie prowadzony krzyż celownika prześlizgiwał się po głowach Speera, Goeringa, Himmlera i samego Hitlera. Hans czuł, że musi to zrobić natychmiast, bo uczucie duszności stawało się coraz większe. Przycisnął karabin do ramienia, odciągnął bezpiecznik, jeszcze raz wycelował i wystrzelił.
Pole widzenia Hansa, było ograniczone do okręgu celownika. Widział wszystko jak w zwolnionym tempie. Najpierw przez ułamek sekundy dym i błysk wystrzału, chwilę potem postać, będąca w środku krzyża gwałtownie odskoczyła do tyłu, wyrzucona jakąś potężną siłą. Zaraz za nią utworzyła się czerwona mgła opadająca powoli na martwe już ciało. Hans odruchowo przeładował karabin i ponownie przyłożył celownik do oka. Pozostałe postaci pochylały się nad jego ofiarą. Cisza jaka zapanowała zaraz po wystrzale została zastąpiona strasznym krzykiem tysięcy ludzi zgromadzonych na trybunach. Hans oparł się plecami o zimną ścianę. Ciężko oddychał, a ręce trzęsły mu się tak, że nie mógł utrzymać karabinu. Do jego mózgu dotarła myśl, że właśnie zabił Adolfa Hitlera.
Po chwili zaczął szlochać. Płacz przerodził się nagle w histeryczny śmiech. Kosztowało go sporo wysiłku, żeby się uspokoić. Usiadł i przycisnął twarz do zimnej już lufy karabinu. Dopiero chłód stali spowodował, że zaczął myśleć logicznie. W jego umyśle splatają się wspomnienia rozmowy z generałem Zemerem.
Hitler rozkazał żeby go zabić, majorze. Jest ciężko chory i nie chce umierać w łóżku. Chce zginąć jak żołnierz. Dlatego ściągnęliśmy pana do Berlina. Fuhrer zdaje sobie sprawę, że Rzesza przeżywa poważny kryzys. Niemiecki lew jest zły, bo znudzony, panie majorze. Ten lew musi dostać jakieś zajęcie. I będzie nim Ameryka, majorze... urywki rozmowy przesuwały się w głowie Hansa.
Zanim zabije pan fuhrera zostawi pan list, w którym przyzna się pan do współpracy z terrorystami antyfaszystowskimi z Guberni amerykańskiej. Oświadczy pan, że to oni zorganizowali zamach. Nikt nie będzie nic podejrzewał. Hitler zostawił testament, w którym całą władzę przekazuje w moje ręce. Goering okazał się być zbyt uległy, oczywiście on sam nic o tym nie wie. Zostanie aresztowany zaraz po zamachu. Ktoś musi wreszcie położyć kres tym ustępstwom!
Hans usłyszał jakieś rozmowy i szybkie kroki podkutych butów na schodach terminalu...
Jeszcze tego samego dnia wypowiemy wojnę Ameryce, a wojska inwazyjne natychmiast wyruszą do walki. Na terenie całej Rzeszy wprowadzę stan wojenny i rozwiążemy ostatecznie kwestię antyfaszystów i partyzantki we wszystkich Guberniach.
Odgłosy były coraz bliższe. Hans położył się i skierował lufę karabinu w stronę drzwi wejściowych na dach terminalu...
Jest jeszcze jedno majorze. Niestety musi pan zginąć. Mam nadzieję, że pan to zrozumie. Wszystko dla dobra Rzeszy! O rodzinę proszę się nie martwić, zatroszczymy się o wszystko. Proszę pamiętać, że całość musi wyglądać bardzo realistycznie. Nikt nie może mieć cienia wątpliwości, że pracuje pan dla antyfaszystów. Nie może się pan poddać bez walki. Musi się pan bronić majorze...
Nagle nastąpiła gwałtowna eksplozja i drzwi wyleciały z zawiasów. Po chwili z dymu wyłoniła się postać w czarnym szturmowym mundurze z automatem w ręce. Żołnierz zauważył Hansa i zamiast strzelić zamarł na chwilę bez ruchu. Hans wystrzelił trafiając go w krtań. Żołnierz upadł, a na śniegu utworzyła się jasnoczerwona plama. Dopiero po chwili dotarło do Hansa, że trup leżący przed nim to kapral Kraus, żołnierz z jego własnej kompanii.
-No tak- pomyślał w końcu to najlepsi ludzie, musieli ubezpieczać to lotnisko.
Z otchłani po wysadzonych drzwiach nie wyłoniła się już żadna postać. Hans zaczął bezładnie strzelać w kierunku drzwi, gdyż doskonale wiedział co za chwilę nastąpi. Sekundę później, w stronę Hansa poszybował granat, a za nim drugi i trzeci.
-Dokładnie tak jak ich szkoliłem - przeleciało mu przez głowę trzy granaty, wtedy na pewno nie zdążą odrzucić. Chwilę potem trzy potężne eksplozje wstrząsnęły całym terminalem.
Gdy wiatr rozwiał dym, major Diestl wszedł na dach. Przykucnął przy zabitym żołnierzu.
-Cholera jasna! Dwa dni od momentu jak zastąpiłem Richthofena i już trup w kompanii pomyślał
Podszedł do drugiego ciała. O dziwo człowiek ten usiłował coś powiedzieć poruszając ustami. Diestl sięgnął do kabury, ale spojrzał jeszcze raz na zamachowca i stwierdził, że nie ma sensu. Człowiek ten nie miał twarzy. Słowa dobywały się purpurowymi bańkami z bezkształtnej, szkarłatnej i białej miazgi, która znalazła się nagle w miejscu twarzy. Diestl złapał się na tym, że usiłuje sobie przypomnieć, gdzie i kiedy widział coś podobnego. Podszedł do brzegu dachu i patrzył w kierunku tłumu na trybunach, zastanawiając się do kogo strzelał i czy trafił ten człowiek. Spojrzał jeszcze raz na jego zmasakrowaną twarz. To był owoc granatu. Niezręcznie otwarty owoc granatu żyłkowaty, szkarłatny, ociekający sokiem. Okaleczony owoc granatu na talerzu kremowym jak kość słoniowa! Diestl wzdrygnął się na tą myśl. Pojedynczy wystrzał przeszył ciszę. Któryś z żołnierzy dobił zamachowca.
Jednostajny pomruk silników oznajmiał, że samoloty zbliżają się do lotniska.
Tylko kilka osób w Rzeszy wiedziało, że zaraz po zatankowaniu wyruszą z
powrotem, a razem z nimi setki innych.
KONIEC
Kraków, 20 kwietnia 1999
Tekst pochodzi ze strony http://www.5000slow.w3.pl.
Prawa autora tekstu zastrzeżone