Tadeusz Petrażycki - teksty
Kontakt z Tadeuszem Petrażyckim: tepe@polbox.com lub pod adresem 02 -776 Warszawa ul.Wasilkowskiego 12m 42.
Stary
Zimowy zmrok zapadał jak zawsze bardzo wcześnie. Tu i ówdzie zapalały się pojedyncze światła ulicznych lamp. Ruch na ulicy był niewielki, czasem przemknął zapóźniony w mroku samochód, lub pośpiesznie umykający przed chłodem wieczoru przechodzień.
Stary budził się zwykle o tej porze i po chwili wahania podejmował codzienną wędrówkę od śmietnika do śmietnika, namiętnie wyszukując to co innym stawało się zbyteczne, a kąski bywały smakowite.
O tej porze nic nie zakłócało toku penetracji wnętrza pojemników na dużym osiedlu.
Stary nie wiedział ile lat żyje, nigdy nie zastanawiał się ile pozostało mu życia.
Włóczęga żył z dnia na dzień, z wieczoru na wieczór, nie niepokojony przez nikogo wędrował od śmietnika do śmietnika.
Stary miał swój teren, uważał go za własny, a, że był zazdrosny obcym nie pozwalał na zbytnią swobodę.
Bywalcy śmietników czuli respekt przed Starym, bo choć powolny imponował siłą i determinacją.
Był samotnikiem. Najlepiej czuł się w swoim towarzystwie, czasem zdarzało się, że zaglądał na sąsiednie podwórko ciekawy jak żyje jemu podobny Samotnik.
Stary i Samotnik tolerowali się, może nawet przez lata znajomości nawiązała się nić sympatii, czasem odwiedzali się, czasem podzielili tym co wydobyli z przepastnego pojemnika na śmiecie. To dziwne, ale zawsze pozostawali nieufni, ich oczy napotkawszy się w ciemności rozjaśniał blask gotowości do przyjęcia wyzwania przeciwnika.
Ogniki rozpalała namiętność. Stary mruczał coś pod nosem, Samotnik odwracał głowę, jak gdyby wstydliwie, ale w postawie czuło się napięcie i wzmożoną czujność.
Samotnik ustępował Staremu, któremu ambicja pozwalała zadowolić się łatwym łupem.
Gdy wstawał dzień i natężał się uliczny ruch, Stary chował się za śmietnikiem. Miał tam nędzne legowisko, lecz to mu wystarczało.
Zasypiał i budził się tylko wtedy, gdy opróżniano pojemniki, by po chwili znów zapaść w głęboki sen.
Stary mył się rzadko, uważał że nie jest to konieczne. Po nadejściu świtu zmęczony nocnymi wędrówkami czasem przeganianiem konkurentów, układał się w swojej sypialni i był nie widoczny do wieczora.
Nie liczył tych dni, wieczorów, samotnych spacerów, spotkań z Samotnikiem, był indywidualnością, może nawet uważał się za arystokratę?
Ostatnio Stary czuł się podle.
Coraz dokuczliwsze stawały się chłody poranka, oczy traciły dawną sprawność. Być może to było przyczyną dramatu.
Stary przechodził przez jezdnię, ulica wydawała się pusta. Może zamyślił się, może nie usłyszał motoru nadjeżdżającego samochodu. Taki był zawsze ostrożny...
Właściwie nic nie poczuł. Uderzenie przyszło nagle i brutalnie przerwało to co łączyło starego z życiem, czy zdążył coś pomyśleć?
Wydawało mu się, że się unosi, spada... tuż obok stał Samotnik. Stary musiał coś krzyknąć i ten krzyk rozpaczy zwiastujący najgorsze wyrwał z bezpiecznej kryjówki Samotnika.
Samochód już dawno zniknął, a Staremu było dobrze. Marzył, płynął, był u siebie w przytulnym legowisku. Tuż obok był Samotnik. Patrzył tak przyjaźnie..........Stary ujrzał światło, pobiegł tam.....
Mrok przerzedziły pierwsze blaski dnia. Na skwerku przed śmietnikiem leżał duży kot. Na futrze jaśniała plama krwi. Oczy miał szeroko otwarte jak gdyby zastygłe w zdziwieniu. Przy martwym siedział inny dziki kot.
Przerażony, może zdziwiony, ze łzą na długich kocich wąsach.
Rok 1990. Tadeusz Petrażycki
Wspomnienie
Od niepamiętnych czasów stała figura Matki Boskiej na piaszczystym wzniesieniu tuż za miastem. Ręce miała rozłożone w geście dobroci.
Od niepamiętnych czasów zatrzymywały się przy Matce Boskiej rozkrzyczane dzieci, dorośli, starcy i ci co wędrowali do pobliskiego miasteczka.
Chłopi zdążający na targ konnymi wozami pobożnie uchylali kapelusza i szeptali słowa modlitwy, by za chwilę zniknąć za górką oświetloną słońcem poranka.
Tak było od niepamiętnych czasów, nic się nie zmieniało, tylko sukienka Matki Boskiej odzyskiwała barwę nieba przed sierpniowym świętem , aby zszarzeć w miesiącach zimowych, ponurych...
tak wydawało się być zawsze.
Taki sam pagórek piaszczysty, niezmiennie przebiegający ludzie radośnie pozdrawiający
Matkę Boską, poranki, południa, wieczorne zachodzące słońce
Zdawała się radować Matka Boska, obejmowała ten niewielki świat rozłożonymi rękami, wzbudzała szacunek przybywających z daleka, cieszyła swoją dobrocią, zasmuceni, zapłakani odchodzili pocieszeni.
...Aż nadeszły straszne dni.
Matka Boska prawie nie była widoczna zza mgieł i dymów jakie snuły się nad miastem. Huk nie tak bardzo odległych armat natężał się i malał, a obdarte postacie przyklękały przy Matce Boskiej Zasmuconej w brudnej sukience.
Zapomniano o sierpniowym święcie, o zielonych gałązkach, modlitwach dzieci.
Matka Boska Bolesna rozłożonymi rękami obejmowała smutne poczerniałe pola bez źdźbła trawy i złocistych kłosów.
Wyjrzało wreszcie słonce zza gradowych chmur , przybiegły dzieci, spojrzały na Matkę Boską ze smutkiem, pochyliły główki, cichutko odmówiły pacierz i zbiegły trwożliwie z pagórka.
Wszedł na jasne wzgórze człowiek, nie pochylił głowy przed figurą, nie zdjął kapelusza, ale pchnął z całej siły Matkę Boską... !
... nie zaszło słońce na jasnym sierpniowym niebie, nie błysnął grom, a w piasek pagórka runęła twarzą Matka Boska !!!
Rozłożone ręce obejmowały po raz ostatni ten drogi skrawek złocistego pagórka. Sczerniała sukienka, zapłakane oczy - odeszła gdzieś Matka Boska Litościwa przebaczając swemu prześladowcy.
Minęły lata, dziesięciolecia, nie ma już wzgórza, gdzie stała figura.
Asfaltowa droga przez to święte niegdyś miejsce prowadzi do dużego miasta. Czyżby w piasku głęboko pozostała Matka Boska ?
Jest cmentarz, a tam mogiła jak inne - smutne groby opuszczone przez ludzi , a na bezimiennym grobie dziecka, może starca zapomnianego, bez nazwiska mogile, w ziemi głęboko wkopana Matka Boska wszystkim nam Znana z rozłożonymi rękami z zaproszeniem do nieba.
Matka Boska Dobra bez wstążek i kolorowej sukienki, radosna, szczęśliwa choć z twarzą poszarzałą i zapłakaną.
Rok 1992
Szczególny dzień
Miał to być szczególny dzień.
Postanowiłem o tym tuż po przebudzeniu i otwarciu z trudem - przyznam - zaspanych oczu.
Szczególne miało być wszystko od samego początku.
Jednym szybkim ruchem odrzuciłem ciepła kołdrę i zdecydowanie zerwałem się z posłania. Prześcieradło jak zwykle było ściągnięte, jak zwykle poszukiwałem pantofla.
Przez moment cały pokój wirował, po chwili odzyskałem równowagę. Przeciągnąłem się, do głowy powróciła natrętna myśl - to ma być szczególny dzień, nadzwyczajnie szczególny dzień.
W czajniku jak zwykle brak było przegotowanej wody, jak zwykle w łazience stwierdziłem, że mój zarost kwalifikuje się do zgolenia, jak zwykle usłyszałem hałasy zza ściany. Sąsiadka głośno strofowała swoje dzieci.
Przez moment pomyślałem, że wszystko jest tak samo i nie ma nic szczególnego.
Włączyłem radio, sygnał czasu, wiadomości... w kopalni wybuch gazu... zginęli ludzie. Stało się to wtedy, gdy nieświadomy niczego spałem...
Dwie, trzy kromki chleba, żółty ser, herbata.
Za oknem wśród chmur poranka wyjrzało słońce. Zaglądało do mieszkania ukazując drobiny kurzu i miniaturowych śmieci pozostałych na dywanie z poprzedniego dnia.
...zginęli ludzie, w kopalni, wybuch metanu... Radio powtarza komunikat, a podający tę wiadomość zdaje się przekrzykiwać warczący odkurzacz. Drobiny znikają, robi się czysto, słońce chowa się za kolejna chmurą styczniowego poranka.
Tamci ludzie... z kopalni, nie zobaczą już żadnego poranka...
Wciąż trwałem przy postanowieniu - to będzie szczególny dzień. Usiłowałem uśmiechnąć się - to ma być szczególny dzień.
Na ulicy tak samo. Jeszcze w drzwiach na schodach spotkałem tego samego pijaczka z ta samą czerwona twarzą.
Patrzył na mnie głupkowato, kiedyś pożyczył parę złotych, obiecywał, że odda. Nie oddał, choć może wierzył, że to zrobi - do następnego razu. Dziś nie powiedział mi "dzień dobry", czułem za sobą jego świdrujący wzrok.
Taksówkarz poleruje karoserię swojego " Poloneza ", pomagałem mu kiedyś uruchomić silnik w czasie dużego mrozu. Pchaliśmy w kilku, taksiarz siedział w środku, a my pchaliśmy, wreszcie samochód zapalił niespodziewanie, ruszył, a ja wpadłem w śnieg.
Śnieg, zima jest bez śniegu. To nie zima, w gazecie czytałem, że to plamy na słońcu, ale przecież słońce jak dawniej grzeje.
W autobusie normalnie, moc pasażerów. Zmęczonych, wracających i jadących do pracy. Jedni drzemią inni zdają się być niespokojni, wyczekujący - jada do tych swoich urzędów, do śniadanek, herbatek...
Kierowca głośno nastawił radio. Wydawało mi się, że dobiegł mnie głos spikera potwierdzającego moje myśli - to ma być szczególny dzień, a za chwilę... wybuch w kopalni, zginęło... ciu górników... akcja trwa...
Obok mnie młoda para, dzieciaki, do szkoły jadą, przytulają się do siebie.
Autobus szarpie. Młodzi chwycili się za ręce... ktoś przeklął "kartofle wiezie czy ludzi". Po chwili wszystko wraca do normalności.
Przejechało pogotowie, na sygnale. Drzemiący robotnik uniósł na chwilę głowę. Błędnie popatrzył na otaczających go ludzi, coś mruknął i zapadł w niespokojny sen.
Ktoś leży na jezdni, wokół zbiegowisko, rosnący tłum i człowiek samotnie leżący twarzą do ziemi, w kałuży krwi. Niebieskie światełko migocze na dachu karetki pogotowia. Ogarnia mnie przerażenie. Autobus zatrzymuje się - dalej jechać nie można. Wypadek. Patrzę przez okno, odwracają leżącą na jezdni postać. Jest tragicznie blada, oczy przymknięte, nad leżącym pochylają się sanitariusze, lekarz wydaje jakieś polecenia.
Policjant stara się powstrzymać nacierających gapiów. Tłum gęstnieje. Zatrzymują się następne pojazdy, z tramwaju wychodzą pasażerowie. Niektórych przyciąga zbiegowisko inni ruszają w swoja stronę.
- 2 -
Wciąż jestem w autobusie, którego kierowca nie wyłączył radia, płyną słodkie tony porannej muzyki. Wreszcie polecenie policjanta - odjeżdżać! Opustoszały autobus rusza. Znów na moment przebudził się robociarz wracający z nocnej zmiany.
Zniknęła para zakochanych uczniaków. Za chwilę zobaczę ich w tłumie gapiów. Szkolne torby zarzucili na ramiona, wychylają się ponad głowami tłumu żądnego sensacji.
Ludzie mijają mnie obojętnie. Czuję się trybikiem w wielkiej maszynie niczym gigantycznym pojeździe zdążającym gdzieś do swego codziennego przeznaczenia.
W tym samym miejscu codziennie stoi uliczny grajek, żebrak staruszek.
Uderza palcami w to co kiedyś było strunami gitary. Nogą głośno wybija takt i czyni to bardziej rytmicznie niż palce trącające niby struny. Pragnie zwrócić na siebie uwagę obojętnie mijającego jego stanowisko tłumu, coś wykrzykuje co tylko jemu wydaje się śpiewem. Przechodząca kobieta - przyjezdna zapewne - wrzuciła do czapki starego banknot co pobudza artystyczny zapał żebraka. Z cała mocą niezręcznych dłoni trąca struny rozsypującego się instrumentu.
Natrętnie zaczepiają mnie drobni handlarze.
To ma być szczególny dzień. Z ogłuszającym stukotem przejechał tramwaj.
W maleńki sklepiku ulicznym sprzedawca wygląda przez maleńkie okienko wypatrując klientów. Z wnętrza dobiega głos radia. Wybuch w kopalni... zginęli górnicy... Akcja ratownicza trwa...
Dzień jak co dzień i co w nim szczególnego?
Otworzyłem oczy. A więc to tylko sen ! Ta kopalnia, ludzie, których żałowałem, autobus i wypadek, żebrak, którego nie ma, podobno umarł dwa tygodnie temu.
A jednak to będzie szczególny dzień...
Warszawa dnia 10.01.1990 r.
Leśne wspomnienie
Czy chcesz poznać historię, którą zna tylko las? Posłuchaj, posłuchaj melodii ukrytej pośród rozłożystych gałęzi wiekowych dębów i strzelistych sosen.
O czym opowiadają drzewa, o czym szumią wrzosy w jesienny nieco mglisty poranek?
Opowieść rozpoczyna leśna ścieżka wijąca się wśród wysokich traw i jagodowych krzaczków na których jeszcze gdzie niegdzie znajdziesz owoce minionego lata. Wysoko ponad drzewami szybują ostatnie bociany trwożliwie uciekające przed nadchodzącym chłodem wieczorów i mgłami poranków.
Opowieść lasu, opowieść przeszłości o ludziach, zwierzętach, opowieść o przemijaniu. Dróżka leśna urywa się nagle, stajesz nad żołnierskim okopem, zarośniętym, przejętym dramatyzmem dawnych dni. Przystajesz zadumany, a odległe echo przynosi słowa partyzanckiej piosenki o tęsknocie i radości, miłości i śmierci. Nie oddalasz się zbytnio, okrążasz rozpadlinę w ziemi i napotykasz samotny krzyż, który nie przetrwał by w tym miejscu gdyby nie dbały o niego troskliwe ręce osoby bliskiej temu, któremu już tylko drzewa szumią na leśnej mogile.
Smutek znika, promienie porannego słońca docierają głębiej. Z zadumy wyrywa cię niespokojny głos zbudzonego trzaskiem gałęzi pod twoimi nogami leśnego stworzenia.
Czujesz, że jesteś obserwowany, śledzi ciebie nie jedna para oczu ukryta przed tobą w leśnym ostępie, jednak nie czas na strach. Przed tobą szeroka aleja - przystajesz oniemiały widząc w pełnym słonecznym blasku brzozy o białej korze i nasuwa się skojarzenie o szeregu młodych dziewcząt w ślubnym orszaku. Bo to jest orszak weselny, orszak niewinności i gwałtownej zieloności drobnych listków żeglujących na wietrze, wyśpiewujących radosną pieśń życia i pochwałę jesieni pośród fioletu wrzosowiska.
Rzędy brzozowych weselników zapraszają, nie czujesz się intruzem, a ukryty wysoko dzięcioł miarowymi uderzeniami nadaje rytm tego wspaniałego weselnego marsza.
Dalej stary dąb, ma ochotę na opowieść kryjącą się wśród grubych konarów, zapisaną w pniu skrzypiącym pod podmuchami wiatru. Przykładasz ucho, przymykasz oczy i stare wiekowe drzewo mówi do ciebie. Mówi o starej leśniczówce, o dzieciach które radośnie przystawały przy drzewie, czasem niesfornie wspinały się po konarach, aby wykrzyczeć na wierzchołku swoja radość młodości.
Stare drzewo zasępiło się, czujesz to, opowieść została przerwana, by po chwili splatając się z szumem liści, szeptem usłyszysz ciąg dalszy o ogniu, salwach karabinowych i straszliwej ciszy. Nie rozglądaj się. Leśniczówki nie ma, a dąb cieniem swoim wskaże ci niewielką polankę bez drzew z gruzami przysypanymi igliwiem.
Czy chcesz poznać historię, którą zna tylko las?
Wtem zagajnik, zarośla gęste, ale pokusa wejścia ogromna. Wędrówka między splątanymi krzakami wynagrodzi cię dorodnym borowikiem. Patrzysz na brązowy kapelusz, pochylasz się, pochwalasz naturę, ręką delikatnie gładzisz zielony i soczysty mech. Jest tak cicho wokół, mech tłumi twoje kroki, aż w pewnym momencie zaskoczony widzisz parę kroków od siebie dwie spokojnie pasące się sarny.
Za chwile spłoszone twoim zapachem podniosą głowy i majestatycznie, cichuteńko zginą w zieloności. Zastanawiasz się czy iść dalej. Tu już nie ma drogi, tu wysoko wydaje się, że aż do nieba sięgają sosny. Między gałęziami przenika słońce oświetlając pajęcze nici. Niziutko na ziemi dostrzegasz czerwone koraliki dojrzałych borówek spadających po dotknięciu ręką głęboko w poszycie aby dać początek nowemu życiu, maleńkiej krzewince zieleniącej się wśród zeschłego igliwia potężnych sosen.
Widzisz prześwit, las rzednie, jeszcze tylko młodnik świerkowy, strumień leśny, wąziuteńka wstążka rozgadana szmerem uciekającej wody.
Wychodzisz oczarowany, za tobą opowieść tylko dla ciebie. Czy wrócisz tu jutro na dalszy ciąg opowieści?
Czy będziesz umiał tak jak dziś wsłuchać się w tę melodię tylko dla ciebie?
Tę historię zna tylko las.......
Warszawa dnia 12.09.1999 r.
Aby przeczytać komentarze jurorów dotyczące powyższych tekstów, należy kliknąć tutaj.
Teksty pochodzą ze strony 5000słów.
Prawa autorów wszystkich tekstów na stronach 5000słów zastrzeżone (kopiowanie, publikacja, publiczne odczyty w całości lub fragmentach tylko za zgodą autorów)
Czas utworzenia pliku: środa, 18 sierpnia 1999 roku. Godzina 18:11:38.