Obudziłam się z przyszłości, to znaczy rankiem stwierdziłam, że po raz kolejny przeprawiłam się przez futurystyczny sen. Na dobre wpadłam w ich sidła jakieś cztery lata temu. Od tego czasu pojawiają się cyklicznie (kilkakrotnie w ciągu miesiąca). Wcześniej było inaczej - wcześniej tylko czasami - raczej rzadko - bo szala snów 'nieteraźniejszych' zwisała ku przeszłości - zawiłej, czarnej i strasznej. I tak pewnwgo razu, wyklarował się we mnie obowiązek istnienia, wybiła stróżka mądrości, zalała oczy diabłu, duszę obmyła i z duszy strzeliła - gałązka bogata w zielone listki. Wiedząc już teraz, na czym mój pobyt tutaj polega, jakiej sile me życie ulega, znalazłam się pomiędzy stwierdzeniem i tezą - w gardle paraboli powodów na zmianę kierunku tych bliższych i dalszych nocnych wędrówek. Bo w miom szczególnym przypadku, powiązanie pomiędzy snem i jawą, wydaje się nadzwyczaj oczywiste - oczy-istne - gdzie oba stany pełnią równorzędną rolę; wzajemnie się uzupełniając i przenikając - budują, określają - płaszczyznę czasu i znaczenia - na inną rzeczywistość szukają tłumaczenia - mojego ziemskiego Ja. Ale to dopiero od dwóch lat, pogrążona jestem w życiu, jako dominującej sile. Obuta w białą energię podchodzę do przeznaczenia z wyrozumiałością, z wiarą i wreszcie - z optymizmem. Jednak udało się mnie ocalić. Śnię o przyszłości i uczę się jej znaków.
Oto, raz po raz, jest rok: 2045, 2114, 2169, 2222, 2256, .... Jestem - członkiem załogi promu kosmicznego. Obserwuję planetę Ziemię - przez okno. Innym razem - Niebieska Planeta - z ruchomymi liniami papilarnymi - pojawia się - większa, mniejsza i w kawałkach - na szklanym talerzu - radaru przestrzenii międzygwiezdnych. I jest między nami sentymentalna więź - wciąż odłamek pamięci - pochodzenia świadomość - w piersi zakłuje czasami - czasami zaintonuje - starą ziemiańską pieśń. 'Pochodzę z Ziemi'- jest mi tu wizytówką i tak patrzą na mnie - moi współtowarzysze tej gwiezdnej wyprawy. Na jawie w roku 1999 - 'Jesteś Kosmitką' - krzyczą za mną twarze na ulicy.
Moje sny o przyszłości są szalenie dokładne. Jak przystało na standarty końca Tysiąclecia: w kolorze, w stereo, w detale bogate, skondensowane - i długie, długie, długie. Kiedy się budzę, zawieszona w tęczówce własnego oka jak w hamaku pod upalnym słońcem, to co widzę wydaje się spowite mleczną mgłą, niewyraźne i nierzeczywiste. W porównaniu do niemal natychmiastowej ostrości, intensywności, multiwymiarowości i płynnej strukturalności tych sennych sensacji, jawa przegrywa wyścigi - wynóża się powoli i powoli - powoli rośnie. Inaczej jest z tymi 'przyziemnymi' snami: daleko im do pełnej wyrazistości, często nielogiczne, zwarjowane w akcji, oblepione mokrymi prześcieradłami, wysychają nad ranem - rozwodniona, kiepska akwarela. W moich ziemskich perypetiach, to jest 'realnych', jeśli to słowo ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie, nie mieszam się w grupy, stoję z boku - wyobcowana i dziwaczna. Tam w kosmicznych zaświatach, jestem lubiana, bo w powiększonym kosmicznie uczuciu współistnienia, nie ma miejsca na chłodną samotność, przestrzeń wypełnia się PRZESTRZENIA(ą) - atom komórkami. Spełniam swoją misję, otoczona interesującą śmietanką inteligentnych kreatur, bo oprócz ziemian są tu i inni - czyli od nas starsi - doskonalsi - a ich skóra jak guma lub chropowaty papier - jest ruchoma, kolor ma zielony, niebieski, żółty lub czerwony. Komunikujemy się płynnie - używając nagich kodów myśli.
I żeby nie było wątpliwości, tak jak w najlepszych S-F kreacjach, towarzyszą mi tasiemce DNA, molekuły materii, wzory matematycznych rewolucji, fizyka kwantów - i jeszcze oddechu chemia - i jeszcze magnetyzm serc. Dotykam wyrafinowanej aparatury podrośniętej nauki - niby dziecięcj drewnianej zabawki. Przyciskam klawisze ciężarem poważnych kwalifikacji - niby z implantem Einsteina w mózgu.
W jednym z tych snów - złożono mi w ręce zadanie - powstrzymania krwi - krwawiła Ziemia. Do explozji epidemii pozostało 15 minut - ręce zaczęły drgać, dygotać, grać - spazmatycznie, bo na alarm - wchodząc w komputer - rzędy liczb, znaków - pędzące z prędkością dźięku - tratowały mój mózg. Nie od razu z chaosu wyłoniła się ta właściwa kolunma - symbli - nie od razu ustąpiło szaleństwo - ale stopniowo redukując się - działania zwalniały - zwolniły - wreszcie stanęły - w dwóch równoległych płaszczyznach zdań. W rostrzygającym finiszu - umysł na krawężniku - do exsplozji pozostały 2 minuty. Końcowe odliczanie - ostatnie staranie - i cud - powstrzymałam kataklizm: Krew Ziemi - zakrzepła.
Gdy się obudziłam, świadoma wagi rozwiązania, za wszelką cenę starałam się je sobie przypomnieć, daramnie - to co przetrwało w pamięci to jedynie szczątki liczb i pojedyńcze znaki, pozbawione jakiegokolwiek sensu.
Wracając do snu z ostatniej nocy: oto tu pojawia się bardzo istotny - nowy
- element czasowej układanki. W poprzednich snach, akcja rozpoczynała się bezpośrednio
na dryfującym statku, czyli jakby za sprawą natychmiastowej teleportacji - z
łóżka w Amsterdamie w kosmos. Gwiezdny wojadżer ani nie startował, ani nie lądował
na żadnej z planet. Gwiezdny wojażer przemieszczał się w nieznanym mi kierunku.
Tym razem sen rozpoczyna się na Ziemi. Jest rok 2147 : jestem biologiem, kobietą
w dojrzałym wieku, mieszkam w Gwatemalii. Pracuję, w założonym przez siebie,
naukowym instytucie, położonym szczęśliwie bo na odludziu, w buszu zieleni i
blisko ruin Majów. Pewnwgo dnia - w porze lunchu - gdy w asyście niewielkiej
grupy stażystów siedzę w drewnianej, prowizorycznej jadalni - z wielkiej trawy
wyłania się - Wielki mężczyzna. Ubrany w wojskowy, pololowy uniform, podchodzi
bliżej i salutuje uśmiechem. Jego jasna, młoda, nieopalona skóra świadczy o
tym, że przybywa z daleka. Skąd ? - chyba tylko ja przeczuwam, zaglądając w
te oczy głębokie, smoliste, ukryte pod okapem ciężkich brwi. On - teraz - jest
- tutaj, słowom się poświęca, na baczność staje i dodaje, że nadszedł - ten
właściwy czas. Dokończywszy posiłek, niezwłocznie za nim podążam. Część młodych
studentów też zostaje zrekrutowana. Maszerują dyskutując, kilka metrów za nami.
Ze szczątków rozmów, które mnie dobiegają, słyszę jak wątpią, szydzą lub milcząco
stronią od opinii. Ale ja wiem. Od czasu mojego specjalnego szkolenia
minęło już kilka dobrych lat, więc wdzięczna jestem - że oto teraz - że nie
za późno - jeszcze gdy ciało sprawne - jeszcze gdy rozum bystry. Idę, a on przy
mnie - cicho - wytycza drogę, prowadzi - bo słowa już nic nie mogą zmienić -
niczemu nie mogą zaprzeczyć. Otwarło się w nas rozpoznanie, jakbyśmy znali się
od wieków, z czasów dzieciństwa, z czasów młodości - z czasów śmierci. To on
i włosy zaczęły mu się kręcić - serpentynami sympatii - rączki i nóżki kurczyć
- brzuszek zmniejszać. Tak się w niego wpatrzyłam, aż wypatrzyłam trzyletniego
chłopca, tego samego któremu byłam najlepszą przyjaciółką - słodką nianią Kasią
w roku 1998. Mój Krajan wybrał mnie i sam został wybrany. W połowie drogi przypomniało
mi się posiadanie, spojrzałam po sobie, byłam ciałem nie przedmiotem.
Ktoś sądzić by mógł, że w taką podróż wypadało by zabrać zegarek, dowód osobisty
czy ulubioną księżkę. A jednak nie bylo czasu na wahanie, on usłyszał niewypowiedziane
pytanie, on uśmiechnął się i odrzekł:
- Tam taką ciebie bez dodatków nam potrzeba, ale jak już wiesz - mamy w sobie
pamięć i co ja pamiętam - to lubiłaś palić, a ja wtedy wesolutki chłopiec -
nikotynowe kółka lubiłem... na palec nabijać.
- Papierosy?
- W miękkiej oprawce, najlepiej w staniku przemycić - życzę szczęścia.... Wiesz,
na odległości Saturna - smakują jak śnieg.
Posłuchawszy jego rady, kupiłam czerwone, miękkie Malboro, założyłam uniform, kombinezon wierzchni, wyokie buty, przeszłam odprawę i weszłam na pokład statku kosmicznego.
Znów się obudziłam, a tu 07.03.1999 wg Majów dzień otwartej aktywności kosmosu i dzień moich innych urodzin, bo rok ma tutaj tylko 260 dni, a ja jestem Czerwonym Księżycowym Wędrowcemponiebie. Jakby od zawsze towarzyszyło mi uczucie papierowości, przezroczystości ścian i to nie tylko, że mogę przez nie widzieć - ale i czuć. Ściany różnych materii: mięsa, tkanek, betonów - zasłony i odsłony różnych wszechświatów. Przestrzeń jest czasem - czas jest przestrzenią. Przemierzając przestrzeń przemierzam czas; wchodząc w inny czas wchodzę w inną przestrzeń. Oba współegzystujące, choć na różne sposoby, nieskończenie wielkie, nieskończenie dalekie - są najpotężniejszym spoiwem energii, są najtrwalszym spoiwem istnień. Wszechświat nie podlega płaskiej geometrii, jest nieskończony nie tylko dla nas Ziemian, nie tylko w naszym określeniu pomiaru, nie tylko w naszym odniesieniu wymiaru, wszechświat jest nieskończony z każdej strony, molekularnie zbudowany wszechświat z wszechświatów jest - multiwymiarowy. Wszelka materia materialna, zarówno naturalna (biologiczna) jak i wtórna (przemysłowa, sztuczna) jest mikroskopijnym niczym - takim maleństwem - w porównaniu do ogromu przestrzeni i czasu. Tak wiec, nasze ciało i jego zabiegi: toalety, garsoniery, ambicje i inwestycje - są również niezauważalne. Dopiero nasza energia - nasza Dusza - stanowi tu jakąś zauważalną jednostkę. Wyzwolona z materii wierzchnich okryć, momentalnie przestaje być pojedyńczą - osobną - i staje się cząstką wspólnoty połączonych istnień, aż do momentu - następnej segmentacji, czyli powrotu do materii - powrotu do ciała - narodzin.
Ja Wędrowiecponiebie podążam za wezwaniem energii Księżyca, aby badać, poszukiwać, analizować. Jednocześnie stabilizuję pełnię świadomości, pełnię przebudzenia. Jednoczę przestrzeń. Moim przewodnikiem jest siła przetrwania. Jestem galaktycznej aktywności bramą... wejdź przeze mnie.