Framzeta
Pismo SF FRAMLING. Numer 5 [pa╝dziernik - listopad 1999]

Poprzednia strona Spis tre╢ci NastΩpna strona


Micha│ Maracewicz

Z pamiΩtnika kinomana

Pi▒tek

By│em na Matriksie. Fajny film...

Sobota

ªni│a mi siΩ Trinity.

Mogliby zbudowaµ tΩ MatrycΩ. Ju┐ ja bym wiedzia│, do czego j▒ wykorzystaµ...

Niedziela

05.jpg (8621 bytes)Och, Trinity...!!!

Poniedzia│ek

Poczu│em siΩ jak w Matriksie. Jecha│em wind▒ z agentem Smithem.

To znaczy z panem Mietkiem spod 23, ale dopiero dzi╢ zwr≤ci│em uwagΩ na te ciemne okulary. Zawsze je nosi...

Dziwna sprawa.

Wtorek

Spyta│em go. Zdziwi│ siΩ i powiedzia│, ┐e przecie┐ jest niewidomy.

Akurat...

ªroda

Dobrzy s▒! Do ostatniej chwili udawa│, ┐e nie widzi tej liny. Wola│ stoczyµ siΩ a┐ pod drzwi Grzelakowej, ni┐ daµ siΩ zdemaskowaµ. To znaczy, ┐e na razie jestem bezpieczny. Nie wiedz▒, ┐e ja ju┐ WIEM.

Czwartek

Pan Mietek znikn▒│. Grzelakowa m≤wi, ┐e le┐y w szpitalu z po│amanymi nogami.

Uda│em, ┐e jej wierzΩ. Nie mogΩ jej ufaµ. MuszΩ znale╝µ Morfeusza.

Pi▒tek

Da│em og│oszenie do wszystkich gazet codziennych:

Do Morfeusza

Wiem wszystko i jestem gotowy pod▒┐yµ za bia│ym kr≤likiem. Je╢li chcesz siΩ przekonaµ, ┐e wybiorΩ w│a╢ciw▒ pigu│kΩ, czekam na Ciebie jutro w klubie 'Hades' w Warszawie. BΩdΩ mia│ na koszulce znaczek Playboya.

Sobota

By│em w 'Hadesie'. Niewiele brakowa│o. Na szczΩ╢cie w Polsce nawet agenci Matrixa to pata│achy.

Od razu j▒ pozna│em. Mia│a na sobie identyczn▒ czerwon▒ sukniΩ. Uda│o mi siΩ j▒ zaskoczyµ i wystarczy│ prawy prosty w szczΩkΩ. Wola│em jednak nie czekaµ a┐ wstanie z pod│ogi i zmieni siΩ w agenta. Zwia│em tylnym wyj╢ciem. Kilku innych mnie goni│o, ale by│em dla nich za szybki. MuszΩ zacz▒µ µwiczyµ skoki.

Niedziela

By│o w "Wiadomo╢ciach". 'Damski bokser' - te┐ co╢! Idioci nie wiedz▒ jaka jest stawka tej gry!!!

Nie wiem, czy mnie nie namierzyli. Mam nadziejΩ, ┐e zd▒┐Ω sko±czyµ monta┐ nadajnika i wej╢µ na czΩstotliwo╢µ I programu.

Poniedzia│ek

Trzecia bezsenna noc. Nie mogΩ sobie pozwoliµ na przegapienie deja vu.

Wtorek

To ju┐ ostatni wpis.

Jednak ich nie doceni│em. W│a╢nie wywa┐aj▒ drzwi. Jest z nimi trzech agent≤w.

Co kraj to obyczaj. U nas nie nosz▒ garnitur≤w. Maj▒ nienagannie skrojone bia│e fartuchy.

Sprytne - kto uwierzy wariatowi?

A wiΩc ┐egnajcie. The Matrix has me...


Jaros│aw Loretz

KsiΩ┐niczka...

- I og│aszam was mΩ┐em i ┐on▒. - zako±czy│ ceremoniΩ ╢lubn▒ ubrany w ciΩ┐kie od z│ota szaty biskup. Pa±stwo m│odzi, piΩkna c≤rka kr≤la i przystojny zab≤jca gnΩbi▒cego kr≤lestwo smoka, u╢miechnΩli siΩ promiennie i zwr≤cili twarzami do siebie. Pan m│ody delikatnie zsun▒│ mu╢lin z twarzy ukochanej i chwilΩ d│u┐sz▒ syci│ wzrok niespotykan▒ urod▒ kr≤lewskiej c≤rki. Wreszcie westchn▒│ i schyliwszy g│owΩ z│o┐y│ na jej wargach czu│y poca│unek.

W tej samej chwili gwa│towny ca│un ┐≤│tej, sycz▒cej mg│y przes│oni│ pannΩ m│od▒, a gdy siΩ po chwili rozwia│, wszyscy zgromadzeni ze zgroz▒ ujrzeli, ┐e ksi▒┐Ω trzyma w rΩce niewielk▒, ┐a│o╢nie kumkaj▒c▒ ┐abkΩ. Pan m│ody z odraz▒ popatrzy│ na zwierzΩ, pu╢ci│ je na posadzkΩ i zdeptawszy z wyrazem obrzydzenia na twarzy warkn▒│:

- O╢lizg│e stworzenia zawsze budzi│y we mnie wstrΩt.


Leszek Karlik

Pot, krzem i │zy

- Czo│gi na dziesi▒tej!

Eliasz natychmiast przypomnia│ sobie setki godzin szkolenia. Zadzia│a│y wpojone mu odruchy. P│aska, ob│a wie┐a jego czo│gu obr≤ci│a siΩ w lewo, a ceradiamentowa, a┐urowa lufa coilguna naprowadzi│a siΩ na cel. Faktycznie, zza rogu budynku wy│oni│y siΩ trzy p│askie, pancerne, insektoidalne formy nieprzyjacielskich pojazd≤w.

Jego towarzysz, Ezekiel, namierzy│ ju┐ dow≤dcΩ tr≤jki. Ponadd╝wiΩkowy trzask ceramiczno-wolframowego pocisku wystrzelonego z lufy czo│gu Ezekiela poprzedzi│ tylko o u│amek sekundy strza│ Eliasza. Pojazdy wroga, trafione poruszaj▒cymi siΩ z prΩdko╢ci▒ 11 Mach≤w penetratorami zatrzyma│y siΩ, ale zanim roztopiony metal na brzegach wybitych w ich kad│ubie wyrw zd▒┐y│ zastygn▒µ, Eliasz zda│ sobie sprawΩ, ┐e wie┐a wyrzutni rakiet trzeciego pojazdu celuje w jego stronΩ. Pojazdy, z kt≤rymi walczyli, by│y nieco przestarza│e, i pociski z ich chemicznych dzia│ nie by│y w stanie przebiµ siΩ przez metalodiamentow▒ kanapkΩ kompozytu pancerza, ale salwa sze╢ciu hiperprΩdko╢ciowych rakiet nie zosta│aby w ca│o╢ci zatrzymana przez sprzΩ┐one systemy obrony punktowej czo│g≤w Ezekiela i Eliasza. Nie przy takiej odleg│o╢ci.

Zanim zd▒┐y│ pomy╢leµ co╢ jeszcze, celuj▒ca w niego wie┐a zosta│a zmieciona z kad│uba wrogiego czo│gu. Trzy zbiegaj▒ce siΩ w jednym punkcie jasne smugi nie pozostawia│y w▒tpliwo╢ci co do nadawc≤w zab≤jczej wiadomo╢ci. Zaopatrzone w superstrumieniowy silnik odrzutowy pociski przeciwczo│gowe zosta│y wystrzelone z elektromagnetycznych granatnik≤w przenoszonych przez os│aniaj▒c▒ czo│gi piechotΩ. Trafienie przez trzy poruszaj▒ce siΩ z dziewiΩciokrotn▒ prΩdko╢ci▒ d╝wiΩku pociski musia│o byµ dla wrogiego czo│gu wstrz▒sacym prze┐yciem, pomy╢la│ Eliasz, i wpakowa│ w okaleczony kadlub kolejny penetrator.

- DziΩki, ch│opaki i dziewczyny. - nada│ na lokalnej sieci komunikacyjnej. - Jestem wam winien piwo.

A zw│aszcza tobie, Alice - doda│ w duchu. Specjalistka od broni ciΩ┐kiej, Alice McGraw by│a jedn▒ z najsympatyczniejszych kobiet w sekcji. Eliasz spotka│ j▒ kiedy╢ w VR-barze, pr≤bowa│ j▒ nawet poderwaµ, ale dosta│ kosza.

- Piechota na jedenastej!

Siedem kanciastych, pancernych sylwetek ciΩ┐kich pancerzy wroga wychynΩ│o zza pobliskiego pag≤rka. Sensory czo│gu Eliasza b│yskawicznie zarejestrowa│y detale: trzy pancerze wyposa┐one w osobiste kaemy kalibru 12 mm, jeden z wielk▒, plecakow▒ wyrzutni▒ hiperpredko╢ciowych pocisk≤w przeciwczo│gowych starej, generacji, kt≤re mog│y stanowiµ zagro┐enie praktycznie jedynie dla os│aniaj▒cej czo│g piechoty w lekkich pancerzach wspomaganych, i trzy z szybkostrzelnymi granatnikami 40 mm.

Automatyczne granatniki otworzy│y ogie±. W Ezekiela wymierzona zosta│a jedna, a w Eliasza dwie d│ugie serie pirogranat≤w. Powolnych, prymitywnych pirogranat≤w nie stanowi▒cych ┐adnego zagro┐enia dla czo│gu wyposa┐onego w nowoczesny system laserowej obrony punktowej.

Jeden z sensor≤w Eliasza zauwa┐y│ moment odpalenia hiperprΩdko╢ciowego pocisku. Prosto w Alice McGraw. Lasery obrony punktowej dw≤jki czo│g≤w mia│y inne priorytety - ochronΩ pojazdu, nie os│aniaj▒cej go piechoty.

Zmiana priorytet≤w wymaga│a dw≤ch prostych komend. Zniszczenie hiperprΩdko╢ciowego pocisku rakietowego wymaga│o kilku trafie± z lasera.

Przez ten czas seria granat≤w przeby│a ponad 2/3 drogi. Laser zniszczy│ jeden pocisk, drugi pocisk... i w tym momencie pozosta│e pirogranaty, zawieraj▒ce kleisty, pal▒cy siΩ w temperaturze prawie µwierµ miliona stopni celcjusza ┐el uderzy│y w pancerz. Plamy piro┐elu zaczΩ│y powoli prze┐eraµ siΩ przez kad│ub, do czu│ego wnΩtrza czo│gu wype│nionego delikatnymi, elektrooptycznymi podzespo│ami w zamortyzowanych, wstrz▒soodpornych opakowaniach.

McGraw spojrza│a ze zdziwieniem na pokryty ┐arz▒cymi siΩ plamkami pancerz cyberczo│gu. Znak wywo│awczy Eliasz - jeden z najnowszych czo│g≤w, generacja E. Nie mia│a pojΩcia, czemu uratowa│ jej ┐ycie, decyduj▒c siΩ na w│asn▒ dezaktywacjΩ. Poczu│a, jak po jej krΩgos│upie przechodz▒ jej ciarki.

Brrrrr... stworzyµ bezza│ogow▒ maszynΩ mordu i zniszczenia, a nastΩpnie wstawiµ do niej sztuczn▒ inteligencjΩ wychowywan▒ od chwili aktywacji na siewcΩ ╢mierci i destrukcji - to by│, jej zdaniem, pomys│ z koszmar≤w sennych. Niestety, wszed│ w ┐ycie.

Pomimo czterech miesiΩcy wsp≤lnych walki cyberczo│gi wci▒┐ przyprawia│y j▒ o dreszcze...

* * *

Spod martwego oka jednej z kamer Eliasza wyp│ynΩ│a pojedy±cza, przejrzysta kropla.

Pierwsza kropla wiosennego deszczu.


Leszek Karlik

Atak

Wysoka, ubrana na bia│o postaµ sz│a powoli po wysypanej ┐wirem ╢cie┐ce. Ca│a jej postaµ wprost emanowa│a spokojem i wewnΩtrzn▒ si│▒. Pasowa│a do swojego otoczenia - ogr≤d by│ idealnie utrzymany, cichy, wype│niony tylko delikatnym szmerem p│yn▒cego po kamieniach czystego strumyka, szumem wiatru i cichym trelem ptak≤w. Cisza i spok≤j - po prostu raj.

Nagle nad ╢cie┐k▒ pokaza│y siΩ trzy unosz▒ce siΩ w powietrzu prostok▒ty niebieskiego ╢wiat│a, z pozoru dwuwymiarowe. By│y ustawione w tr≤jk▒t.

Z ka┐dego z nich wylecia│ niewielki, ob│y przedmiot i w chwilΩ potem eksplodowa│ fal▒ o╢lepiaj▒cego ╢wiat│a i og│uszaj▒cego huku. Zaraz za granatami z prostok▒t≤w wy│oni│o siΩ trzech opancerzonych ludzi, poruszaj▒cych siΩ z nadludzk▒ szybko╢ci▒ i koci▒ gracj▒. Jeden z nich otworzy│ ogie± do postaci w bieli. O╢lepiaj▒ca bia│a linia po│▒czy│a lufΩ jego broni z celem, kt≤ry upad│ na ziemiΩ bezw│adnie. Z przodu jego bia│ej tuniki wypalona by│a wielka, czarna dziura przez kt≤r▒ by│o widaµ ┐wir ╢cie┐ki.

Z portali wysypa│o siΩ jeszcze kilku ludzi. Dwunastoosobowa grupka natychmiast przyjΩ│a formacjΩ obronn▒, podczas gdy trzynasty z jej cz│onk≤w uklΩkn▒│ nad zdjΩtym z plec≤w masywnym urz▒dzeniem. Zlokalizowanie celu misji zajΩ│o mu nieca│e piΩµ sekund. PiΩµ os≤b pozosta│o przy ╢wiec▒cych prostok▒tach, gotowi do obrony punktu wyj╢cia, natomiast pozosta│e osiem ruszy│o w kierunku widocznego nieopodal niewielkiego drzewka. Przyw≤dca grupy odczepi│ od swojego plecaka niewielk▒ rurow▒ wyrzutniΩ, i wycelowa│ j▒ w kierunku drzewka. Kiedy oddzia│ by│ ju┐ jakie╢ piΩµdziesi▒t metr≤w od drzewka, strzeli│. Odg│os wystrza│u by│ do╢µ niski i st│umiony, a wylatuj▒cy z wyrzutni masywny pocisk da│o siΩ zauwa┐yµ go│ym okiem. Kiedy ten wyl▒dowa│ na ziemi, jakie╢ cztery metry od drzewka, rozwin▒│ siΩ. Cylindryczny pocisk okaza│ siΩ byµ czym╢ na kszta│t mechanicznego wΩ┐a, kt≤ry otoczy│ pie± drzewka, pozostaj▒c od niego w odleg│o╢ci jakiego╢ p≤│tora metra. W chwilΩ potem z ziemi dooko│a drzewka podni≤s│ siΩ k│▒b kurzu, dymu i p│omieni. W▒┐ zawiera│ najwyra╝niej │adunek wybuchowy.

Oddzia│ uderzeniowy podszed│ do drzewka. Dw≤ch z jego cz│onk≤w zdjΩ│o z plec≤w d│ugie prΩty i roz│o┐y│o je. Dw≤ch nastΩpnych podesz│o do drzewka, i podnios│o je razem z wyciΩtym przez seriΩ mikrowybuch≤w sto┐kiem ziemi zawieraj▒cym korzenie. Sto┐ek przebito prΩtami i na tak zaimprowizowanych noszach zaczΩli nie╢c drzewko w kierunku odleg│ych o jakie╢ sto piΩµdziesi▒t metr≤w prostok▒t≤w, i pozosta│ych piΩciu ┐o│nierzy.

W tym momencie jeden z pozosta│ych przy prostokk▒tach ludzi podni≤s│ g│owΩ, akurat, ┐eby zobaczyµ, jak z g≤ry spada na niego wielki, gro╝ny kszta│t. Pr≤bowa│ podnie╢µ karabin i strzeliµ, ale przeciΩ│o go na p≤│ ╢wietliste ostrze. Pozostali czterej ┐o│nierze obr≤cili siΩ w kierunku nowego zagro┐enia. MiΩdzy nimi wyl▒dowa│a w│a╢nie postaµ podobna do tej, kt≤r▒ zastrzelili na samym pocz▒tku, ale ze ╢wietlistym mieczem w d│oni. NastΩpnych dw≤ch ┐o│nierzy zginΩ│o zanim zd▒┐yli strzeliµ. Trzeci strzeli│, ale postaµ zd▒┐y│a zas│oniµ siΩ mieczem przed atakiem, i ╢wietlista linia odbi│a siΩ i trafi│a w ziemiΩ. W tym momencie czwarty strzeli│ napastnikowi w plecy, prosto miΩdzy skrzyd│a.

Zagro┐enie zosta│o usuniΩte. »o│nierze szybko weszli w prostok▒ty, kt≤re poblad│y i zanik│y. Moment p≤╝niej na ╢cie┐ce wyl▒dowa│a z impetem nastΩpna skrzydlata postaµ. Rozejrza│a siΩ, mruknΩ│a do siebie co╢ pod nosem i zgasi│a ╢wietliste ostrze trzymanego w d│oni miecza.

Tu┐ przed ni▒ pojawi│ siΩ tr≤jk▒t o╢lepiaj▒cego ╢wiat│a.

- CO SI╩ STAúO, AZRAELU?

- Panie, obawiam siΩ, ┐e ludziom uda│o siΩ wr≤ciµ. Stracili╢my Gabriela i Micha│a.

- CO?

- To nie jest najgorsze. Zabrali Drzewo »ycia Wiecznego.


Poprzednia strona Spis tre╢ci NastΩpna strona