Poszukiwacz wnętrza (5/15)
Było niedzielne przedpołudnie, lecz mimo to Backley musiał zajrzeć do
pracy. Sprawa, którą aktualnie prowadził, wymagała od niego stałego
trzymania ręki na pulsie wydarzeń, których ostatnio nie brakowało.
Już w chwili, gdy przekroczył próg swojego biura, został poinformowany, że
nadinspektor Willings koniecznie chce z nim rozmawiać. Backley spokojnie
podszedł do telefonu, ale wtedy dowiedział się o czymś, co miało do reszty
popsuć mu dzień -zameldowano mu, że rano odkryto w bramie domu przy Black
Avenue zwłoki Tima Bradley'a - poćwiartowane w znany już sposób. Bradley
zaginął w piątek w nocy, o czym poinformowała wczoraj jego dziewczyna, lecz
dotychczas inspektor nic o tym nie wiedział - sprawami zaginięć zajmował
się zupełnie inny wydział. Backley nakazał, by odtąd zgłaszać mu wszystkie
przypadki zaginięć w mieście, lecz dopiero po dłuższej chwili skojarzył
fakty i zadrżał na myśl, że sprawa którą prowadzi nie jest już sprawą
krojenia zwłok kradzionych z kostnicy, a przeradza się w prawdziwą,
kryminalną aferę.
Backley zadzwonił pośpiesznie do Willingsa, lecz ten wiedział już o nowym
obrocie spraw i wyraził tylko nadzieję, że to było pierwsze i ostatnie
morderstwo tego typu. Inspektor poinformował o swoim zamiarze monitorowania
wszystkich zaginięć w mieście, na co jego zwierzchnik zgodził się, prosząc
jednocześnie o sprawozdanie z nowych wydarzeń na jutro przed południem.
Backley odkładając słuchawkę pomyślał, że czeka go jeszcze sporządzenie
raportu na jutro; myślał długo o tym, co tak na prawdę mógłby napisać, czym
"pochwalić się" przed zwierzchnikiem, kiedy dotychczasowe śledztwo
sprowadza się do ciągłych niespodzianek ze strony przestępcy i braku
jakichkolwiek osiągnięć ze strony organu ścigania. W końcu postanowił
napisać zwięźle o całej sprawie, usprawiedliwiając brak efektów, krótkim
czasem na przygotowanie metody prowadzenia śledztwa.
Podjął jednakże pewne działania zabezpieczające, o których mógł nadmienić -
zwiększył ilość patroli kontrolujących miasto, nakazał zwracać specjalną
uwagę na dzielnice, które dotychczas pomijano, do których policja
zwyczajnie nie wjeżdża. Miał nadzieję, że poszukiwany pojawi się w jednym z
miejsc, które właśnie będzie obserwowane przez patrol, zostanie ujęty i
sprawa zakończy się szybko i bezboleśnie. Pomylił się w dwóch sprawach:
pomimo przyjęcia rozkazu, żaden policjant nie odważył się zapuszczać zbyt
głęboko w ciemne uliczki przedmieścia, natomiast przestępca był zbyt
ostrożny, by pozwolić się złapać.
Wystukując miarowo raport na maszynie, Backley usłyszał dzwonek telefonu.
Podniósł słuchawkę, chwilę słuchał, powiedział "Nie, nic takiego nie miało
miejsca" i rozłączył się.
- No to się zaczęło - pomyślał - ale skąd mogli, u diabła, wiedzieć o tym
aż tak szybko...?
W tym momencie był gotów zamordować z zimną krwią każdego dziennikarza,
reportera lub fotografa, który stanąłby w drzwiach jego biura.
Na szczęście dla obu stron drzwi gabinetu inspektora pozostały zamknięte do
czasu, gdy ten ochłonął i skończył raport. Dopiero wówczas nowa informacja
rozeszła się szeroko w kręgach dziennikarzy i po raz kolejny naczelny
wydziału "przestępstw natury ciężkiej" musiał przyjmować prawie do wieczora
nieproszonych gości, zwykle uzbrojonych w aparaturę nagrywającą.
Wieczorem opadł na fotel i odetchnął z ulgą święcie przekonany, że nic
gorszego nie może go już dzisiaj spotkać. Ale po raz kolejny los spłatał mu
figla, gdyż prawie jednocześnie zameldowano o trupie z wykrojonym
kręgosłupem, rozpoznanym jako znany w tamtej dzielnicy włamywacz oraz o
kolejnym worku zwłok, ocenionych przez lekarzy na "jeszcze świeże", to
znaczy człowiek został zamordowany nie więcej jak 12 godzin temu.
Backley był wykończony, lecz pomimo to nowe informacje sprawiły, że na
jakiś czas znowu poczuł się zdolny do działania. Szybko zadzwonił do
Willingsa, którego jednak nie zastał; po krótkim namyśle postanowił
umieścić wzmiankę o nowych wypadkach na końcu raportu. Tak też zrobił, po
czym opuścił swój gabinet w kiepskim humorze, dającym się najprościej
streścić w słowach "Niechby tam diabli wzięli was wszystkich, żeby porządny
gliniarz nie mógł nawet odpocząć w niedzielę...".
Proszę państwa! Kilka minut temu reporterzy naszej telewizji ujawnili
zatajaną przez policję informację - w bramie przeznaczonego do rozbiórki
domu przy Black Avenue odkryto pokrojone ludzkie zwłoki.
Z naszych informacji wynika, iż były to szczątki Tima Bradley'a, który
zaginął przedwczoraj w nocy. Trudno powiedzieć jaki był cel mordercy czy
morderców, lecz brutalność zabójstwa przywodzi na myśl ujawnioną kilka dni
temu aferę "Mordercy trupów". Jeśliby te hipotezy okazały się prawdziwe, to
oznaczałoby to, że niebezpieczeństwo zaczyna grozić wszystkim mieszkańcom
naszego miasta.
Dlaczego więc policja, w obliczu bezsilności swoich metod wobec tego
przestępcy, próbuje ukrywać fakty!?
Nie wiemy, lecz poproszony o wywiad inspektor Thomas Backley odmówił
rozmowy z nami...
Dlaczego?
Czyżby nie miał nic do powiedzenia tysiącom ludzi, których życie zależy od
precyzji jego dochodzenia, której jak dotychczas nie miał możności
zademonstrować?
W tym momencie trzeba powiedzieć prawdę: policja nie potrafi chronić
obywateli, którzy przecież płacą właśnie na ten szczytny, lecz zaniedbywany
cel, podatki!
Czy szalony morderca powtórzy swoją zbrodnię?
Jeśli tak, to kto będzie jego następną ofiarą?
Jak długo przyjdzie nam jeszcze czekać na jakieś zdecydowane działania ze
strony policji? Na razie zginął jeden niewinny człowiek. Śmiercią tragiczną
umarł Tim Bradley, jeden z obywateli naszego miasta, człowiek, jak każdy z
nas. Zginął, gdyż policja nie potrafiła ochronić go przed szaleńcem. Czy
muszą być następne ofiary niekompetencji organu ścigania?
Proszę państwa! Właśnie otrzymałem informację, że naszym dziennikarzom
udało się nagrać wywiad z Ingrid Snakesen, dziewczyną Tima, która zgłosiła
na policję fakt jego porwania; zapraszam do obejrzenia wywiadu
transmitowanego na żywo z domu Ingrid.
Dziennikarz nacisnął klawisz komputera umieszczonego poza zasięgiem
obiektywu i w czasie, gdy w telewizorach tysięcy widzów ukazała się twarz
Ingrid i reportera, rozsiadł się wygodniej w fotelu, myśląc o setkach
dolarów premii jaką dostanie redakcja po tej aferze.
Tymczasem Ingrid zarzucana była mnóstwem pytań "Jaki był Tim?", "Czy
myślisz, że to zemsta jakiegoś jego wroga?"... po pięciu minutach
dziewczyna zrozumiała, że zgoda na udzielenie wywiadu rządnym sensacji
dziennikarzom była dużym błędem.
- No to mamy, mówiąc delikatnie, następną "ciekawą" sprawę po tych
kradzieżach z kostnicy - stwierdził ironicznie nadinspektor Willings, gdy
jego podwładny, Thomas Backley, pojawił się na umówionym spotkaniu.
- No, zgadza się - zgodził się Backley - ale nie wiem, czy na pewno są to
dwie różne sprawy.
- Tak, też tak myślę; zbyt wiele zbieżności zdarzeń - zauważył
nadinspektor.
- Więc należy traktować to wszystko jako jedno dochodzenia? - upewnił się
Backley.
- Zgadza się. To jednak nie wszystko.
- Co ma pan na myśli?
- Myślę, że ponieważ mamy do czynienia z seryjnym mordercą, należałoby
skorzystać z pomocy psychiatry, inaczej do niczego nie dojdziemy... Aha,
macie już jakieś wyniki?
- Niestety, jak na razie nie. Sprawca nie pozostawia żadnych śladów...
powiedziałbym, że jest to przestępca doskonały.
- Nie wierzę w przestępstwo doskonałe, - stwierdził nadinspektor, -
zwłaszcza, jeśli zabójca działa seryjnie. Wcześniej czy później musi
popełnić jakiś błąd, który należy od razu wychwycić.
- Jak na razie nic takiego nie zrobił.
- No dobrze, a co z tymi zwłokami z rozdzielni elektrycznej?
- No cóż. Tu jest pewien problem, gdyż różni się to trochę od poprzednich
morderstw. Sprawca pozostawił zwłoki bez krojenia ich na cząstki, nie
zapakował ich do worka, a poza tym wygląda na to, że kroił je na miejscu;
przy innych szczątkach nie było wiele krwi.
- Więc zaczyna się śpieszyć... to świetnie, nasze szanse rosną.
- Mam taką nadzieję nadinspektorze... aha, ale co z tym psychiatrą?
- Dzisiaj skontaktuję się z centralą, poproszę, żeby przysłali mi jakiegoś
fachowca od siebie. Słyszałem, że mają tam paru dobrych... na przykład
Evans...
- Evans? Jack Evans? To ten co swego czasu rozwiązał sprawę "nietoperza z
Barnson"?
- Tak. Znakomity psychiatra. Myślę, że z nim załatwilibyśmy sprawę
szybko... jeśli tego nie zrobimy, to niestety będziemy musieli podać się do
dymisji.
- Niestety, tak - zgodził się Backley - Evans to nasza jedyna szansa.
|