Paulo Coehlo "Piąta góra"
Książka brazylijskiego pisarza jest propozycją dla szerokich rzesz
czytelników co nie znaczy, że jest błaha lub banalna. Po prostu nie jest
zbyt skomplikowana i może stanowić lekturę zarówno do poduszki jak i do
podróży autobusem. Warto się zastanowić nad fenomenem popularności
literatury Paulo Coehlo, w końcu przecież twórczości popularnej. Do rzeczy.
"Piąta góra" to parafraza jednego z wątków biblijnej "Pierwszej Księgi
Królewskiej". Konkretnie, autor nawiązuje do rozdziałów 17-19, gdzie
poznajemy losy proroka Eliasza. Wydawałoby się, że sięgając do Biblii po
temat, pisarz rozminął się, delikatnie mówiąc, z naszymi czasami. Nic
bardziej mylącego, bo Paulo Coelho napisał książkę sensacyjną, z wartką
akcją, pełną przemyśleń w duchu człowieka końca XX wieku. Nie ma tutaj
natrętnego dydaktyzmu, zaś prorok Eliasz nosi cechy przeciętnego człowieka.
W początkowych partiach widać pewną tendencję: najbardziej nawet niezwykłe
zdarzenia są tak pokazane, żeby można było myśleć, że mogły się zdarzyć.
Autor unika wszelkiej cudowności, co moim zdaniem stanowi próbę
uwspółcześnienia tej historii. Chodzi o dopasowanie się do gustów
współczesnego sceptycznego czytelnika, nie bardzo skłonnego wierzyć w
anioły. Przywrócenie życia synowi wdowy z Sarepty zostaje podważone przez
kapłana - chłopiec pewnie jeszcze żył, rozmowa Eliasza z aniołami odbywa
się w jego głowie, co można wyjaśnić wybujałą wyobraźnią. Coelho nie chce
stanąć po stronie zagorzałych dogmatyków, bo miałby dość skromną klientelę
czytelniczą, z drugiej strony nie porzuca głębokich treści tej historii.
Eliasz wcale nie przypomina człowieka swoich czasów. Cechuje go upór w
dążeniu do celu i typowe dla nas przekonanie, że własną ciężką pracą można
wszystko osiągnąć. Oczywiście idzie za głosem boskim, ale odkrywa, że nawet
jego opiekun oczekuje (rozsądnego) buntu. Prorok uczy się wiary we własne
siły, przeciwstawia się Bogu i paradoksalnie dobrze na tym wychodzi, bo
odkrywa istotę człowieczeństwa. No i przestaje być mazgajem, a tego jak
wiadomo Bóg nie lubi (czytelnicy bajek Leszka Kołakowskiego pamiętają, że
Stwórca kocha marsze wojskowe i ceni sobie dziarski krok u podwładnych).
Jako się rzekło Eliasz przyjmuje postawę świadomą, ale dużo wody upływa nim
do tego dochodzi. Po drodze przeżywa miłość, aferę szpiegowską, intrygi
wśród high-lifeu miasta Akbar, bitwę, ucieczkę, heroiczny moment
odrodzenia z popiołów, duchowe załamanie i szereg innych równie barwnych
zdarzeń. Mało?
Rzecz jasna nie można poważnie traktować dzieła, które chce być
encyklopedią ciekawostek na dwustu pięćdziesięciu stronach. Po wyzwoleniu
się z pierwszej fascynacji książką każdy rozgarnięty czytelnik (rozgarnięci
zrzeszcie się w znaczącą rzeszę!) odkryje przeładowanie powieści. Bo można
się tu dowiedzieć także skąd się wzięło pismo i że dawni Asyryjczycy mieli
w sobie coś z kozy - pasjami skakali na drzewa. Razi również raczej
nienaturalny tok narracji: prowadzi ją ktoś z pozycji człowieka kochającego
wszystkich innych. To przesłodzenie w połączeniu z uproszczeniami ma swoje
zalety, ale nawet taki budyń w końcu się przejada.
Są też pozytywne strony książki (oprócz łatwości czytania) - na przykład
umiejętnie dobrane cytaty biblijne, jak choćby ten: "Kto z was zasadził winnicę, a nie
zebrał jej owoców, niech wraca do domu, bo mógłby zginąć na wojnie, a kto inny by
zebrał jej owoce. Kto kobietę pokochał, a jeszcze jej nie sprowadził do siebie, niech
wraca do domu, bo mógłby zginąć na wojnie, a kto inny by ją sprowadził do siebie."
Takie myślenie zadziwia prostotą i głębią jednocześnie. To samo przytrafia się
Eliaszowi, który logicznie uzasadnia swój wybór religijny: on po prostu służy temu
bogu, który jest najsilniejszy. Bez czarowania dodatkowymi pomysłami Eliasz poraża
pragmatyzmem - to też nie jest sposób rozumowania z tamtej epoki, lecz odwołuje się
on do naszej mentalności. Wydaje mi się, że popularność tego pisarstwa polega
częściowo na tym, że mówi się nam, iż nasze problemy nie są wyjątkowe, lecz istniały
od zawsze. Paulo Coelho zaspokaja powszechny głód sensacji zaprawionej sosem
pozornie głębszych przemyśleń. Daje łatwą szansę utożsamienia się z opisywanym
światem i odnalezienia "siebie" w danej historii. I na pewno nie chodzi tu o
jakiekolwiek prawdopodobieństwo - wszystko jest dobre o ile da się wykorzystać jako
apoteoza nowoczesnej mentalności.
"Piąta góra" to lektura wciągająca i godna polecenia każdemu. Nie jest książką
trudną i można ją czytać na przykład podczas jedzenia zupy (o ile ktoś je schludnie i
nie chlapie).
Paulo Coelho "Piąta góra", wyd. Drzewo Babel, Warszawa, 1998, s.243.
|