Reporter

Cofnij
Strona główna
Poprzedni artykułNastępny artykuł


-= REPORTAŻE =-
Reporter nr 02 - 2000.02.25 Dariusz Klimczak

Syberia

Pociąg do Rosji

Syberia jest mało pociągająca: chłodno, głodno i daleko do domu. Jeszcze mniej pociągająca jest kolej transsyberyjska. Wlecze się przez tysiące kilometrów, a za oknami wciąż to samo: jeziora, lasy, podupadające kołchozy i zdezelowane elektrowozy porzucone w szczerym polu. Władywostok, to co innego. Same japońskie wozy, zgrabne, uśmiechnięte panienki, najlepszy na świecie kawior i tania jak barszcz wódka. Nie to jednak zachęciło dwóch kumpli z Pabianic do wyprawy na Daleki Wschód. Wybrali się tam, żeby odwiedzić... cmentarz.

Tadeusz Bartold jest właścicielem sex shopu, Arkadiusz Gębarowski w nim pracuje. Obaj są wielkimi miłośnikami militariów, a we Władywostoku można zobaczyć jedyne na świecie cmentarzysko łodzi podwodnych. Wiele z nich brało udział w II wojnie światowej, ale już nigdy nie wypłyną z portu.

Ryża Ljubow

Po przekroczeniu granicy znaleźli się w świecie, gdzie króluje oficjalny dokument, mundur i łapownictwo. Słowo "kamandirowka" to wytrych, który załatwia wszystko, ucina wszelką dyskusję. Ale okazało się, że erotyczne gadżety są w stanie wiele zdziałać.

— Zabraliśmy trochę drobnych artykułów ze sklepu — mówi Tadeusz. — Absolutnie nie w celach handlowych. Już na granicy celnicy podejrzanie patrzyli na nasze torby, ale w końcu nas puścili. Traktowali nas jak dziwaków. Żaden z nich nie mógł zrozumieć, po co tam jedziemy. Do tego chodziliśmy z dmuchaną lalką pod pachą. Miała różową perukę i mówiliśmy, że to nasza padruga, Ryża Ljubow — śmieje się.

Najlepszym sposobem wkupienia się w łaski Rosjan jest napicie się z nimi wódki. A piją dużo i w zawrotnym tempie, żeby jak najszybciej się upić. Najpierw szklanka wódki, potem mocne piwo. Trzeba się liczyć z tym, że koleją jeżdżą różni ludzie — biznesmeni, politycy, a nawet mafiosi. Bez wodki nie razbieriosz...

— Zrobiliśmy więc bankiet w restauracyjnym. Kto chciał, mógł się do nas przysiąść. Impreza szybko się rozkręciła. Była wódka, szampan, gitara i wspólne śpiewy. Młoda konduktorka się wściekła, że jest za głośno, ale ją przekupiliśmy — dostała dwa szampany i wibrator. Była zachwycona, od razu się ulotniła. Lalkę daliśmy w prezencie — chłopak jechał do ojca, który mieszkał w rejonie, gdzie w promieniu stu kilometrów tylko same owce i kozy. Zlitowaliśmy się...

Charoszyj mużyk

Nie obyło się bez momentów grozy. Przed wyjazdem znajomi ostrzegali ich przed rozbojami i kradzieżami w pociągach. Między innymi z tego powodu nie znaleźli chętnych do wspólnej podróży. Za Moskwą Arkadiusza dorwali ukraińscy mafiosi. Usłyszeli, że mówi po polsku, i chcieli z nim porozmawiać.

— Wszyscy mnie ostrzegali: nie idź do nich, to mafia — opowiada. — Ale wszystko się zaraz wyjaśniło. Okazało się, że jeden z nich chce pogadać po polsku, bo lubi Polaków. Nie zarżnęli mnie, ani nie okradli. Za to ugościli mnie jak króla. Jeszcze prezenty dostałem! Następnego dnia oddali mi nawet aparat, którego zapomniałem zabrać. Taki już mają zwyczaj, że jak kogoś zapraszają, nie stanie mu się nic złego...

— Nawet cię przynieśli do wagonu — dorzuca Tadeusz. — Taki słabiutki już byłeś — żartuje. — A ja w tym czasie śpiewałem z Rosjanami morskie piosenki. Tak, jak umiałem...

Przy okazji dowiedzieli się, że dla ludzi z Dalekiego Wschodu jesteśmy w trójce najfajniejszych nacji, oprócz Niemców i Finów. Niemiec jest "chitry" — mówią. Polak jest szczery, i to im się podoba. Ale za to dostaje szklankę do wypicia. Rzadko się zdarza, żeby ktoś odmówił. A Finowie? — Są normalni. Jeżdżą do Rosji, żeby zwiedzać.

Bieługa i Kitajce

Podróż w jedną stronę trwała 7 dni i 7 nocy. Tak przywykli do kołysania wagonu, że w hotelowych łóżkach nie mogli zasnąć. Dostali najlepszy pokój w hotelu "Primori" — z widokiem na port. Jeszcze nigdy nie mieli tam gości z Polski. We Władywostoku spędzili 3 dni. Zwiedzali miasto, robili zakupy i oczywiście odwiedzili cmentarzysko łodzi podwodnych, które było głównym celem ich wyprawy. Mimo że większość z tych okrętów było w opłakanym stanie, byli pod wrażeniem militarnej potęgi Rosji.

— Mogliśmy podziwiać z okien zacumowane nowoczesne okręty wojenne — relacjonuje Tadeusz. — Wieczorem, że wzgórza, to był naprawdę piękny widok...

Pierwszego dnia zaszaleli i kupili najlepszy chabarowski kawior z bieługi. Sprzedawcy wyzywali ich od burżujów, ale patrzyli z zazdrością na cenne puszki. Nie ma się czemu dziwić — kosztowały dwie ich pensje.

Miasto pełne jest turystów i biznesmenów z Japonii i Korei. Na ulicach same toyoty, hondy i nissany. Co charakterystyczne, nie widać żadnej zachodniej stacji benzynowej.

— W Rosji są tylko dwa McDonaldy — mówi Arkadiusz. — Jeden w Moskwie, drugi w Petersburgu. A w Łodzi jest osiem. Ale dziewczyny piękne — zadbane i mało umalowane. Nie to, co w Moskwie. Noszą drogie buty i futra. Króluje mini, ale naprawdę mają co pokazać! Chodzą uśmiechnięte, zadowolone z życia. No, ale skoro jeżdżą japońskimi samochodami, to nic dziwnego. Chcieliśmy się przejechać wołgą, to godzinę szukaliśmy.

Mateczka Rassija

— Ubikacje w pociągu zamykane są na godzinę przed dojazdem do stacji. Można w pory narobić, a nie otworzą. Tak nada! — tłumaczą. A uciążliwych pasażerów potrafią wysadzić na najbliższej stacji...

Od Moskwy do Władywostoku pociąg zatrzymał się 75 razy. Najdłuższy postój trwał 25 minut. Na dworcach pełno handlujących — sprzedają ryby, pierogi, bimber. Dorabiają w ten sposób do głodowych pensji. Wielu z nich żyje tylko dzięki turystom. Na każdym kroku widać postępującą degrengoladę "mateczki Rassiji", opustoszałe domy, zamknięte kopalnie, hektary ugorów.

— Żałość bierze, że cała ta Syberia upada. Te lata pracy katorżników, zesłańców idą na marne. Marnują bogactwa naturalne i nic nie produkują. Wszystko z importu. Na wsiach zostają tylko starsi. Żywi ich tajga, bo pieniędzy już od dawna nie widzieli. Nazbierają szyszek albo grzybów, czasem uda się coś upolować czy złowić rybę, to wszystko. Jak w czasach pierwotnych — zbieractwo i łowiectwo...

Pogoda w czasie podróży zmieniała się jak w kalejdoskopie. W Czicie, mieście leżącym przy granicy mongolskiej, chodzili w samych koszulkach. A już za kilka godzin zaczęła się zadymka śnieżna. Wiele z mijanych miast jeszcze niedawno niedostępne było dla przybyszy z zagranicy. Widzieli Perm, otwarty dopiero od 4 lat. Zatrzymali się w Chabarowsku, olbrzymim kompleksie lotniczym naszpikowanym radarami. Przejeżdżali przez Swierdłowsk, gdzie produkowano niegdyś głowice atomowe.

Tygrysy i pampersy

Jednak nie miasta zrobiły na podróżnikach największe wrażenie, a dzika przyroda. Zachwycali się krystaliczną wodą Bajkału i powietrzem tak czystym, że aż kłuło w płuca. Podziwiali egzotyczne piękno Zielonej Rzeki i gigantyczne szyszki kiedrów — syberyjskich sosen. Pokonali szeroki na kilka kilometrów Amur, po którym pływają oceaniczne statki.

— Oglądaliśmy w rezerwacie tygrysy syberyjskie — wspomina Tadeusz. — Są pod ochroną, żyje ich około czterystu. Kryją się w trawie za cienką, ale mocną siatką. Nie ma osoby, która przy nagłym spotkaniu z tygrysem się nie zesra. Nawet doświadczeni myśliwi popuszczają w spodnie.

Przed wejściem do rezerwatu są stoiska z... pampersami. Japończycy płacą 6 dolarów za sztukę. Wszyscy chcą zobaczyć tygrysa, ale wolą mieć suche spodnie. Samiec jest wielkości kuca, tylko dłuższy. Myśliwi wabią je, rzucając na przynętę psy. Dlatego, kiedy tygrys wchodzi do wsi, wszystkie psy milkną...

— Mamy zaproszenie i za rok postaramy się jechać w tajgę — mówi Arkadiusz. — Będziemy polować i łowić ryby. Rzecz nie w tym, żeby wydać dużo forsy, ale jak najwięcej poznać.

[spis treści][do góry]