Fantastycznie! Serwis dla miłośników SF
Matura 2000 reklama
MAGAZYN.pl -> Fantastycznie -> Publicystyka
-
-

NOWOŚCI S-F
PROGRAM TV, KINO, VIDEO
PUBLICYSTYKA
KSIĘGARENKA ZA ROGIEM
POLECAMY
LISTY Z LABORATORIUM
NIESAMOWITE, TAJEMNICZE, ZAGADKOWE
GALERIA
KOMIKS
KONKURS
LINKI
-
Publicystyka


Coś trzeba jednak wiedzieć
Piotr W. Cholewa

Dzisiaj chciałbym napisać kilka słów o klasycznych pomyłkach, z konieczności ilustrując je przykładami. Ogólnie rzecz biorąc chodzi o to, że biorąc się do tłumaczenia, trzeba posiadać pewną, najlepiej rozległą wiedzę ogólną. Arek Nakoniecznik, jeden z najlepszych tłumaczy w naszej dziedzinie (tzn. fantastyki) wyraził się kiedyś podczas katowickiego seminarium, że tłumacz musi wiedzieć wszystko. Autor, który jest mechanikiem samochodowym, a przy tym pszczelarzem amatorem, może napisać fantastyczny tekst o mechanice (o obcych ukrywających się w silniku, albo może o samochodzie-wampirze), gdzie dodatkowo pojawiają się pszczoły, ich zwyczaje itd. (choćby to, że struktura społeczna obcych jest tożsama ze strukturą pszczół). Jeśli tłumacz nie rozróżnia pszczelego wosku od pszczelego kitu, jeśli nie zna różnicy między tłumikiem, gaźnikiem a karburatorem, ani nawet znaczenia słowa "tożsama", wychodzi na – eufemicznie rzecz ujmując – osobę ograniczoną umysłowo. I nie warto liczyć na to, że jeśli my nie wiemy, to nikt nie wie. Ktoś zauważy, ktoś puści wici i opinia zaczyna krążyć. Jest niedobrze... Chodzi mi o pomyłki (właściwie: błędy) wynikające z trywialnej niewiedzy. Ostatnio zdarzył mi się taki błąd: przetłumaczyłem CMOS (complementary metal oxide semicontuctor) na jakiś komplementarny półprzewodnik tlenku metalu. Właśnie ten tlenek metalu okazał się fatalny. Elektronicy wiedzą, o co chodzi, innym oszczędzę technicznych szczegółów, ale prawidłowo powinienem wykorzystać nazwę podobnych układów, istniejących w rzeczywistości. Tak by było najlepiej. Można też zostawić CMOS bez specjalnych wyjaśnień... Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że błąd nie rzuca się w oczy (te CMOSy występują tylko raz w grubej powieści, w dodatku nie powiem jakiej – może nie znajdziecie).

Mój błąd polegał na tym, że nie spytałem fachowca. Sądziłem naiwnie, że rzecz jest wymyślona i fantastyczna. Tego typu błędy irytują fachowców. Po obejrzeniu filmu Mission Impossible z Tomem Cruise, każdy znajdował kolejne fatalne naruszenia elementarnej logiki. Komputerowcy nabijali się z wyniku wyszukiwania w sieci słowa "job" i wyniku zero trafień (tutaj chodziło o Hioba, ale job oznacza też pracę, więc realnie uzyskuje się sześciocyfrową liczbę trafień, natomiast przy ograniczeniu do Job z sensie Hioba, pięciocyfrową). Inni przypominali, że tunel pod kanałem La Manche nie składa się z jednej rury, którą jeżdżą pociągi, ale z dwóch, a między nimi korytarza serwisowego – więc ani śmigłowiec nie mógłby wlecieć do środka, ani nie można z jednego pociągu zobaczyć drugiego, jadącego w przeciwną stronę. Kolejarze zauważali, że pociągi typu Eurostar nie mają włazów na dach, więc cała końcówka nie ma sensu. I tak dalej.

W książkach przypadki takiej niewiedzy zdarzają się nagminnie. Po raz pierwszy stwierdziłem, że coś jest nie tak, kiedy na nasz rynek trafiły książeczki dla dzieci oparte na filmach Disneya (a potem kasety z tymi filmami). Otóż bohaterowie całkiem inaczej się nazywali, niż to zapamiętałem z kina. Zastanawiałem się wtedy, czy ci tłumacze nic nie oglądają? Zakochany kundel był w kinach sporo lat wcześniej, zyskał ogromną publiczność (jak to Disney) i każdy wie, że para bohaterów nazywa się Lady i Tramp – a nie Zuzia i Hultaj. I tak dalej. Tłumaczyłem to sobie, że firma wynajęła (być może) jakiegoś amerykańskiego Polaka i przetłumaczyła całość już w USA, by tylko wprowadzić rzecz na rynek odpowiednio wydaną. Myliłem się, niestety...

Wróćmy jednak do tekstów fantastycznych. Jestem matematykiem, więc kiedy dowiedziałem się, że w Nowej Fantastyce ukazało się opowiadanie o matematykach, sięgnąłem po nie (mam pismo w prenumeracie, więc zanim do mnie dotrze, wiem już sporo o jego zawartości). I przeżyłem szok: tekst nazywał się Ostatni teoremat Fermata. Nazwisko się zgadzało – Fermat. I tyle. Może moje spojrzenie jest nieco skrzywione odebranym wykształceniem, ale sądziłem naiwnie, że wielkie twierdzenie Fermata jest czymś w rodzaju ikony kulturowej. Nie trzeba wiedzieć, o czym mówi, ale większość jako tako wykształconych ludzi (po podstawówce?) słyszała o wielkim twierdzeniu i łączącej się z nim legendzie (prawdziwej): Pierre Fermat zapisał na marginesie książki, że właśnie znalazł ładny dowód pewnego twierdzenia, ale ma za mało miejsca, żeby go tu zapisać. I od tego czasu (XVII w.) trwają próby znalezienia tego dowodu. Z tych prób wzięła się zresztą większa część współczesnej algebry (to moja prywatna opinia), a o końcowym sukcesie Andrew Wilesa w 1993 roku pisały wszystkie gazety (nieco mniej o znalezionej w jego dowodzie luce, którą zresztą “załatał” w 1995). Po prostu nie mogłem wierzyć, że ktoś potrafi dosłownie przełożyć angielskie “Fermat Last Theorem”. Pomijam już fakt użycia słowa “teoremat”, zupełnie nie przystającego do tekstu (teorematy pisali Euler i Gauss, reszta dowodzi twierdzeń). Jak widać tłumaczka nie słyszała...

Pamiętam również (z dawnych lat) występującą w pewnym dialogu między naukowcami „funkcję prawdziwą”. Niby nic takiego, książka – któryś z “czarnych”, dzisiaj już prawie zapomnianych zeszytów Iskier -była fantastyczna, więc nie takie rzeczy matematyka mogła stworzyć. Jednak szybkie tłumaczenie z powrotem na angielski wyjaśniało sprawę. Chodziło naturalnie o funkcję rzeczywistą, dobrze znaną każdemu, kto zajmuje się matematyką. Głupi błąd, chociaż nie rzucający się w oczy. Inna historia dotyczy tytułu powieści– na Krakonie dostaliśmy ulotki z planami wydawniczymi znanej firmy Prószyński i S-ka. Była tam zapowiadana powieść Connie Willis Nie wspominając o psie. Skojarzenie było oczywiste (mam nadzieję, że dla wszystkich), więc tylko sprawdziliśmy, jak w oryginale brzmiał podtytuł Trzech panów w łódce Jerome K. Jerome i jak w oryginale nazywała się książka Willis. Tak samo, czyli Nie licząc psa. Kilka osób dzwoniło lub pisało do wydawcy i tytuł został zmieniony. Oczywiście nie dowiemy się na pewno, czy bez naszej “pomocy” pozostałoby to fatalne Nie wspominając, ale na pewno pozostało zdumienie: jak ktoś mógł nie skojarzyć? Nie rozpoznane cytaty to także osobny rozdział błędów w tłumaczeniach. Z najbardziej irytujących (bo dotyczących wybitnego dzieła) zapamiętałem pewną książkę, gdzie bohater powołuje się na strasznego Szeloba. Ten Szelob to oczywiście Szeloba, pajęczyca z Władcy Pierścieni. Ale pewnie tłumacz nie czytał... Inny przypadek dotyczył mnie osobiście: w opowiadaniu Zelazny’ego ze świata Amber tłumacz nazwał Dworce Chaosu “Sądami Chaosu” (Courts of Chaos). Owszem, “court” znaczy też sąd (ja w tłumaczeniu powieści wykorzystałem “dworzec” w staropolskim sensie dworu, dworzyszcza). Pomijając nawet kwestię, która wersja jest bardziej sensowna, należy jednak pamiętać, że opowiadanie ukazało się później niż wszystkie dziesięć tomów cyklu. Zbyt długa do przytoczenia tutaj jest lista nie rozpoznanych cytatów nawet z dzieł najczęściej cytowanych w angielskich tekstach, tzn. z Biblii i sztuk Shakespeare’a, a co tu mówić o innych poetach i prozaikach. Nawet książki – wydawałoby się – powszechnie znane, bywają pomijane. Taki los spotyka często Alicję w Krainie Czarów czy Kubusia Puchatka.

Tym większy chciałbym tu wyrazić podziw dla Pauliny Braiter, która bezbłędnie znalazła źródło tytułu powieści Raya Bradbury’ego Something Wicked this Way Comes. Choć niełatwy do rozpoznania, jest to cytat z Hamleta Shakespeare’a i po polsku brzmi Jakiś potwór tu nadchodzi. A pozornie wydaje się, że to całkiem co innego.

Całkiem inną klasą błędów są tłumaczenia określeń ściśle angielskich czy amerykańskich. Z pozoru nie są trudne, mają jednak pewną nieprzyjemną cechę: są całkowicie lokalne, nie do zrozumienia dla kogoś, kto nie był na miejscu i nie widział. W latach osiemdziesiątych trafiłem na opowiadanie, którego bohaterka – bezdomna – wszystkie swoje rzeczy przechowywała w “Tesco bag”. Dzisiaj już łatwiej zgadnąć, o co chodzi, gdyż w wielu miastach istnieją sklepy z sieci Tesco – to po polsku “reklamówka”. Reklamówki Tesco (w Anglii) są duże, pojemne i mocne, więc nadają się do przenoszenia całego majątku. Ale proszę zrozumieć: ktoś, kto nie widział sklepów Tesco i ich plastikowych reklamówek, nigdy nie zgadnie, co ona właściwie nosiła. Drugi błąd tego typu, który chciałbym tu przytoczyć, został popełniony przez jednego z bardziej znanych tłumaczy i prezenterów radiowych. Chodziło o tytuł piosenki: Cheap Day Return, co – jak wyjaśniono – oznacza „Powróć tani dniu”. Otóż nie, nie oznacza, ale żeby to wiedzieć, trzeba posiedzieć w Anglii dłużej niż dzień i przynajmniej raz podróżować pociągiem. “Cheap day return” to ważny przez jeden dzień bilet powrotny (na “tańsze” godziny, co oznacza, że wolno podróżować po godzinie szczytu czyli po 9.00). Jest to mniej więcej jednodniowy odpowiednik naszego biletu weekendowego. Tutaj wina prezentera nie jest aż tak wielka – jeśli nie jeździł tam pociągami na jednodniowe wycieczki, nie miał możliwości przetłumaczenia terminu. Powiedzmy od razu, że takie “kwiatki” nie są wyłącznie domeną tłumaczy. W prasie także zdarzają się przykłady szokującej niewiedzy – nieznajomości tematu, o którym się pisze. Przypomnę tylko dwa zabawne przypadki: pisząc o gimnastyce sportowej, dziennikarz pomylił płeć wybitnego japońskiego zawodnika Tsukuhary (startował i wygrywał chyba jeszcze w latach siedemdziesiątych). Inny, pisząc o wciąż nierozstrzygniętym przetargu na samoloty dla polskiej armii, poinformował, że Szwedzi proponują nam Grippeny albo Saaby. Oczywiście, Grippeny to właśnie Saaby (Saab jest firmą produkującą skądinąd znakomity JAS-39 Grippen). Zauważmy – ktoś może tego nie wiedzieć, ale jeśli się na ten temat wypowiada, to chyba powinien.

Oczywiście, lista takich błędów nie ma końca, a ja nie mam zamiaru ich wszystkich wyliczać. Podałem kilka przykładów, żeby przejść do morału (morały w pierwszej linijce nie wyglądają zachęcająco). A zatem: trzeba dużo wiedzieć, a w tym celu trzeba dużo czytać. Nie koniecznie fantastykę, a raczej koniecznie nie tylko fantastykę. Jednak nikt potencjalnemu tłumaczowi nie wskaże palcem, co mu się przyda, a co nie. Przydać się może wszystko - dlatego nie istnieje zbędna wiedza. I jeszcze jedno: potencjalny tłumacz nie powinien się brać za tłumaczenie fantastyki, jeśli NIE LUBI fantastyki. To gatunek literacki, który wypracował sobie własny język, w którym odwołania do innych tekstów (również fantastycznych) są częste, w którym niektóre neologizmy stają się “public domain” i są powszechnie używane (choćby blaster albo stym). Trzeba je znać i nie ma na to recepty (oprócz lektury, naturalnie). A zatem, przy okazji Wesołych Świąt życzę przyjemnych lektur i książek pod choinkę, a także jak najlepszej fantastyki (i tłumaczeń) w roku 2000 – ostatnim roku mijającego tysiąclecia.

Piotr W. Cholewa
Magazyn Fantastycznie! nr 1999/2000
www.magazyn.pl/sf

 
W numerze bieżącym:
Political correctness?
Mercedes Lackey oceniana jest zazwyczaj jako pisarka "nie najwyższych lotów"...
Ewa Pawelec, nr 2/2000

Poczytnik
Denerwuje mnie tworzenie trylogii, z których dziwnym trafem wkrótce robią się stulogie...
Romuald Pawlak, nr 2/2000

Anno Nostradami
No i skończył się ów rok pamiętny 1999 rok, w którym miało dojść do końca świata...
Małgorzata Wilk, nr 2/2000

Zmierzch (dobrych) bogów
Cykl Kronik DragonLance ubrany w atrakcyjne, kolorowe okładki może zachwycić prawie każdego miłośnika fantasy...
Wojciech Moszko, nr 2/2000

Nie wierz nigdy wężycy
Musi ona mieć w sobie jakiś magiczny klej, bo strasznie trudno się od niej oderwać...
Wojciech Moszko, nr 2/2000

PORZĄDEK MUSI BYĆ
Autorowi nieobca jest teoria równowagi w naturze i słyszał o groźbie energetycznej śmierci Wszechświata...
Michał M. Rokita, nr 2/2000

Mit pogranicza a la Niven
Myślę, że historie o osadnikach są w pewnym sensie kwintesencją całej idei SF...
Ewa Pawelec, nr 2/2000

Psychodeliczna podróż razy dwa
Wurt to coś w rodzaju cyberprzestrzeni, w której można przenosić się do świata snów...
Małgorzata Wilk, nr 2/2000

Mrocznie i po sarmacku
lubię książki, które dają jakiś cień szansy bohaterom...
Małgorzata Wilk, nr 2/2000

"Smoki zimowej nocy" czyli aby do wiosny
Drugi tom sagi jest drobnym krokiem naprzód w porównaniu z poprzednim...
Wojciech Moszko, nr 2/2000

Gierka o tronik
Nazwijmy ten gatunek: "fantasy płaszcza i szpady"...
Wojciech Moszko, nr 2/2000

Odcinanie kuponów czyli prequele, sequele i sidequele
Niestety, nawet moja cierpliwość do cykli ma swoją granicę...
Ewa Pawelec, nr 2/2000

Błądząc w mrokoczasie na krwiościeżkach
Motywy upadku cywilizacji skombinowane są z szaloną maszyną, która chce zawładnąć światem...
Ewa Pawelec, nr 2/2000

Kameleon Super
Czytanie biografii znanych ludzi może być bardzo pożyteczne jeśli wiele postaci i wydarzeń zawartych w treści książek zostało zaczerpniętych z doświadczenia autora.
Dariusz Adamus, nr 2/2000

Smok i sękaty król – Gordon R. Dickson
Człowiek z czasów nam współczesnych przenosi się w przeszłość...
Małgorzata Wilk, nr 2/2000

Dobro i zło
Tegoroczny NORDCON odbywał się pod hasłem Armageddonu, ostatecznej walki Dobra ze Złem...
Piotr W. Cholewa, nr 2/2000

Ona tak pięknie pluje...
Na jednej z planet skonstruowano skoczka - urządzenie umożliwiające pokonanie dowolnej odległości w jednej chwili...
Marek Pawelec, nr 2/2000

Najdalsza droga donikąd
Przyznam się od razu: lubię chore książki, czyli takie, które wkręcają się człowiekowi w mózg jak pasożyt i siedzą tam długo...
Jolanta Pers, nr 2/2000

W poprzednich numerach:
OSTATECZNY KRACH SYSTEMU KORPORACJI?
"Ryk tornada" był pisany w czasach gdy jeszcze nikt nie słyszał o owieczce Dolly i jej skracających się telomerach...
Michał M. Rokita, nr 1999/2000

Szpital kosmiczny
Proteusz był demonem egipskim, którego należało pochwycić w czasie snu i trzymać tak długo, aż wróci do własnej postaci. Wówczas przepowiadał przyszłość...
Małgorzata Wilk, nr 1999/2000

"Straż! Straż!"
Przekładanie tego typu twórczości wymaga nie tylko doskonałej znajomości obu języków, ale i poczucia humoru zbliżonego do autora, a jednocześnie zrozumiałego dla polskiego czytelnika.
Wojciech Moszko, nr 1999/2000

CUBE rozpruwacz
Przesłanie filmu jest jasne i oczywiste wyłożone w sposób klarowny...
Dariusz Adamus, nr 1999/2000

Coś trzeba jednak wiedzieć
Biorąc się do tłumaczenia, trzeba posiadać pewną, najlepiej rozległą wiedzę ogólną...
Piotr W. Cholewa, nr 1999/2000

Trisha sama w lesie
Po mało udanym "Worku kości" sięgałam po kolejną książkę Kinga z mieszaniną obaw i nadziei...
Jolanta Pers, nr 1999/2000

Tak postępujcie
Słowa z filmu Star Trek od dawna funkcjonują w języku amerykańskim, tak jak u nas cytaty z Kubusia Puchatka...
Małgorzata Wilk, nr 1999/2000

Robert Girardi – Duch Magdaleny
Książka szumnie mieni się "Najlepszą powieścią roku 1997" według Washington Post...
Małgorzata Wilk, nr 1999/2000

David Ambrose – Przesąd
Orson Scott Card napisał o tej książce, że jest to "najbardziej przerażająca historia, jaką zdarzyło mi się czytać w ostatnich latach"...
Małgorzata Wilk, nr 1999/2000

Glenn Cook "Zapada cień wszystkich nocy"
Początek utworu był dosyć dziwny. Przypominał raczej niewydarzone próby amatorów, niż profesjonalnie napisaną powieść...
Wojciech Moszko, nr 1999/2000

ŻYCIE, WSZECHŚWIAT I CAŁA RESZTA
Myślałam sobie, co by tu znaleźć, co by kwalifikowało noblistę Grassa jako pisarza fantastycznego...
Małgorzata Wilk, nr 11/99

John Morressy - Kedrigern na tropie wspomnień
Jest to raczej literatura podobna do filmu Goście, goście, albo do twórczości grupy Monty Python...
Małgorzata Wilk, nr 11/99

EGZEKUCJA NA EGZEKUTORZE
Toksyczne! Pod żadnym pozorem nie należy się zbliżać do tej książki...
Małgorzata Wilk, nr 11/99


Podziel się z nami swoimi uwagami. Napisz !
-
-
-
Nowości s-f | Zapowiedzi | Publicystyka | Księgarenka
Polecamy | Listy z laboratorium | X-Files | Galeria | Komiks | Konkurs | Linki
-
-
Fantastycznie | Star Wars | Zdrowie | Matura 2000 | Horoskop | Obyczaje | Humor
-
(c)1999 CATALIST Systemy Multimedialne sc