"KOMUNIKACJA MIEJSKA,
KOLEJOWA I KOSMICZNA"
czyli
MIR
John MacKanacKy
(Jacek Suliga)
* * *
Wszystko mnie potwornie bolało. Co ciekawe, najbardziej oczy
oślepiane co jakiś czas przez przejeżdżające samochody.
Było ze mną chyba bardzo źle, nie mogłem poruszyć żadną nogą. Lewa
była złamana na pewno, kilkanaście centymetrów pod kolanem spodnie były
wybrzuszone i zakrwawione. Otwarte złamanie. Ale, co ciekawe, nie
straciłem przytomności ani na chwilę. Od momentu uderzenia, a nastąpiło
ono przecież już godzinę temu.
W prawej ręce nie miałem czucia, zakrwawioną miałem też koszulę z
przodu. Tyle zdążyłem dostrzec w tym mroku rozświetlanym tylko przez
pędzące samochody.
W rowie, w którym leżałem, było bardzo zimno i mokro. Oraz ciemno -
ta część drogi była zupełnie nieoświetlona. Kilkadziesiąt metrów stąd
była stacja benzynowa, lecz jej światło nie padało w moją stronę.
Nie wiem jakim cudem obsługa stacji nie zauważyła wypadku. Przestałem
się nad tym zastanawiać, gdy zorientowałem się, że nie mogę wydać z siebie
żadnego dźwięku poza cichym charczeniem.
Tuż obok przetoczył się nocny autobus podmiejski, znowu światło i
podmuch powietrza.
* * *
Zwróciliście kiedyś uwagę na ludzi wsiadających do autobusu, gdy ten
czeka na przystanku końcowym na planowy czas odjazdu? Wsiada człowiek,
zajmuje miejsce, obstawia się torbami - i czeka. Po pewnym czasie, gdy
autobus już rusza, wstaje, podchodzi do kasownika i dopiero wtedy kasuje
bilet.
Bardzo mnie to irytuje. Czasami śmieszy, czasami złości. Ludziom tym
wydaje się, że są niesamowicie zapobiegliwi i sprytni. Ale w swoim
sprycie nigdy nie przeczytali tekstu na bilecie: "Tu kasować zaraz po
wejściu do pojazdu". Ktoś za nich podjął decyzję i ustalił zasady.
Wsiadasz - kasujesz - zawierasz umowę z przewoźnikiem.
Zapytałem kiedyś obcą dziewczynę (udając, że jestem z Gdańska),
dlaczego nie skasowała biletu od razu.
- Bo wszystko może się zdarzyć, no wiesz, może przyjechać inny
autobus zamiast tego - powiedziała, jakby to była najbardziej oczywista
rzecz w świecie (czyli w Gdańsku też).
Uśmiechnąłem się do niej i przez sekundę zastanawiłem się, czy
powiedzieć jej co o tym myślę.
- Jasne, że wszystko może się zdarzyć. W każdej chwili może na ciebie
Mir spaść. - odparłem wesoło. - Ale przecież ten twoj drugi autobus może
się zepsuć - i wtedy kolejna przesiadka. To może będziesz kasować tuż
przed wyjściem z autobusu?
Dziewczyna się zreflektowała, że ten temat już dobrze przemyślałem i
szukałem tylko pretekstu, by o tym podyskutować. Czułem niemal, jak
zastanawia się czy dać się wciągnąć w rozmowę. Po chwili obróciła się
bardziej w moją stronę i spojrzała uważnie w moje oczy. Miała inteligentny
wyraz twarzy.
- Ale jak jest uszkodzony autobus to można jechać dalej innym
na stary bilet.
- Tak samo, gdy podstawią na przystanku końcowym inny autobus i
ludzie muszą się przesiadać. - powiedziałem bardzo spokojnie. - Weź bilet
i przeczytaj instrukcję obsługi.
Wiem, to ostatnie zabrzmiało już trochę chamsko. Ale dziewczyna
posłusznie zerknęła na bilet i po chwili pokiwała głową. Przyznała mi
rację i "w nagrodę" zaprosiła na herbatę. Herbaciarnia była niedaleko.
Dopiero jak wysiadałem zorientowałem się, że zapomniałem skasować
bilet.
* * *
Obejrzałem dokładniej swoje rany - na szczęście nie było gwałtownego
krwawienia, nie traciłem dużo krwi. Jeżeli tylko nie zrobi się zimniej i
nie wda się zakażenie, doczekam do rana. Wtedy na pewno mnie ktoś
znajdzie, nawet jeżeli ma to być pijak odlewający się rano obok do rowu.
Spojrzałem w górę. Niebo było przytłumione przez światła miasta, ale
tylko z jednej strony. Przejechał kolejny autobus.
* * *
Ludzie nie myślą. No dobrze, nie wszyscy. Wystarczy jednak postać
chwilkę przy kiosku z biletami, by przekonać się, że zdecydowana większość
jednak nie myśli. Chcecie wiedzieć dlaczego?
Duża część kupujących bilety bierze po dwie sztuki. Jeden w jedną,
drugi w drugą stronę. Pytam: po co? To jawne marnotrastwo! Dziwię się, że
ekolodzy nie protestują. Bo skąd ten człowiek niby wie, że wróci? W każdej
chwili może spaść Mir, każdy może być ofiarą. Bilet się w kieszeni
zmarnuje. Poplamiony krwią, postrzępiony - jest bezużyteczny (czytałem
dokładnie regulamin, bilet uszkodzony jest nieważny).
Raz nie wytrzymałem i zapytałem starszego faceta dlaczego kupił cały
plik dwudziestu biletów. Ten zatrzymał się skrajnie zdziwiony.
- No... dużo jeżdżę. Spokojnie, w kiosku jeszcze są bilety. - Już
chciał odejść, lecz jego odpowiedź mnie nie zadowoliła.
- Nie chcę kupować biletów. Jeżeli pan dużo jeździ dlaczego nie kupi
sobie pan karty miesięcznej? Albo dekadowej?
- Proszę pana, o co panu chodzi? Mój wybór czy używam biletów, czy
kart na okaziciela czy jeżdżę na gapę, prawda?
- Guzik prawda, proszę pana. Nie jest pan na tej planecie sam. Proszę
nie być egoistą, pańskie bilety mogą sie zmarnować gdy przejedzie pana
samochód.
Facet zbladł, ale tylko na chwilkę. Odzyskał kolory, a najwięcej
czerwonego.
- Pan powinien się leczyć. - odparł i szybko odszedł w stronę
przystanku.
Tak. Zdecydowanie ludzie nie myślą. Chociaż, jak już powiedziałem,
nie wszyscy.
* * *
Już od dłuższej chwili nic nie przejeżdżało Moją Ulicą. Tak ją teraz
w myślach sobie nazywałem: Moja Ulica.
Zastanawiałem się, która może być godzina. Trzecia? Czwarta?
Na stacji benzynowej usłyszałem jakieś podniesiony głosy. Męski i
żeński. Kłócili się. Nie wyłapałem większości słow, jednak poszło chyba o
to, że facet łazi po biurze bez skarpetek, w samych laczkach.
* * *
Nie mam najmniejszego szacunku do mężczyzn, którzy poza domem chodzą
bez skarpetek. Taki człowiek jest dla mnie przegrany. Zupełnie, jakbym
zobaczył go obściskującego się z owcą.
Znowu autobus. (Zauważyliście ile absurdów się dzieje w związku z
Komunikacją Miejską?) Więc siedzę w autobusie i wchodzi "owczarz". Facet
bez skarpetek, w o wiele za krótkich spodniach. Na stopach stare sandały.
Nogi mało owłosione, jakieś brązowe plamy w okolicach kostki. Tak mnie ten
idiota wkurzył, że rzuciłem w jego stronę tylko "Oby Mir na pana spadł,
chamie jeden!" i podkręciłem walka (akurat "Unforgiven II", znaczący tytuł
w tym kontekście). Ludzie spojrzeli na nas z tym oczekującym afery
spojrzeniem, gostek chyba nawet coś odpowiedział, ale ja już liczyłem do
czterystu pięćdziesięciu siedmiu.
* * *
Zmieniłem minimalnie pozycję, ból ożył w całym ciele. Cholera.
Ciekawe jak będę wyglądał, gdy już wyjdę ze szpitala. Nie powiem,
żebym był oszałamiająco przystojny, ale dotąd nie bałem się spojrzeć w
lustro. Teraz to może się zmienić. Gdy potrąciła mnie ta taksówka (czy mi
się wydawało, czy była żółta? Yellow-cab we Wrocławiu?) po upadku na bark
przeturlałem się szorując trochę po jezdni twarzą, stoczyłem się do rowu i
walnąłem jeszcze krtanią w korzeń.
Właśnie. Czy będę mógł mówić?
* * *
Nie znoszę mowy trawy. Chociaż to trochę zależy od jej rodzaju i od
rozmówcy. Ale gdy ktoś nie zna umiaru, nie ma co się koło mnie kręcić.
Teraz pociąg.
Do przedziału weszła stasza kobieta. Lat około 60., lecz trzeba wam
wiedzieć, że udaje mi się trafić w dobry wiek tylko w przypadku
trzynastolatek. I to też nie zawsze.
Kobieta usiadła i pilnie zaczęła obserwować współpasażerów. Słyszałem
jej myśli. "Z kim by tu porozmawiać? Przed kim otworzyć moją niewyparzoną
japaczkę i opowiedzieć historię mojego śmiertelnie nudnego życia?".
Mnie i dwie o kilka lat ode mnie młodsze dziewczyny od razu skreśliła
z listy potencjalnych słuchaczy. Odetchnąłem z ulgą. Był też facet w
średnim wieku, z wąsem. Popijał piwo z puszki. Kobieta się skrzywiła. Ha,
on też odpadł.
Pozostała przekwitła brunetka i jej ojciec, osiemdziesięcioletni
dziadek. Błysk w oku tej nowej. "Taget locked."
Wiecie, zawsze mnie dziwiło, w jaki sposób taki typ ludzi zaczynał
konwersację. Niestety, nie wyłapałem tego momentu. Skutek był jednak taki,
że już po piętnastu minutach rozmowy (monologu właściwie), wiedziałem już,
że: kobieta ma 64 lata (yeah!), dwójkę swoich (dorosłych dzieci), zmarłego
męża (zmarł po czwartym zawale dziesięć lat temu), wychowała (jako
opiekunka) trójkę chorych dzieci, odwiedza Częstochowę co roku by
rozmawiać z mężem i prosić go, by poprosił Aniołow, by ci poprosili
Maryję, by ta szepnęła słowko do Szefa, żeby w zdrowiu ją utrzymywać, to
jeszcze dużo dobrych uczynków zrobi.
Wierzcie mi - piętnaście minut. A do Lublina zostało jeszcze ponad
pięć godzin. W pozostałym czasie brała jeden z wymienionych przeze mnie
tematów za drugim i maglowała je dokładnie, szczegółowo.
Kobieta opowiedziała najbardziej prywatne momenty ze swojego życia. I
nie tylko swojego. Padło nawet zdanie na temat pierwszej miesiączki jej
córki ("bla bla, bo późno było i się już bałyśmy, że... bla bla bla".
Naprawdę, jestem wyrozumiały, ale nie dziwię się, że jej mężulek uciekł od
niej już przed dziesięcioma laty. Dlaczego nie zrobił tego wcześniej?
Po godzinie miałem dosyć. Już moje myśli kręciły się wokół
orbitującego gdzieś (być może) nad Polską Mira. Nie, nie spadaj kolego.
Trafiłbyś pewnie tą jędzę, ale mnie też byś zahaczył.
* * *
Po nosie coś mi pełzło. Pająk? Swędziało, nie mogłem go zdmuchnąć. To
była jednak biedronka. Nigdy nie widziałem biedronki w nocy. Po chwili
odfrunęła. Swędziało dalej.
Przekręciłem nieznacznie głowę w bok. Patrzyłem w stronę jezdni, ta
jednak była nieco wyżej, leżałem w około metrowym rowie.
Na górze, na poboczu, stał jakiś znak. Nie widziałem dokładnie - był
prostokątny. Zaraz, zaraz... to przecież! Tak, przystanek na żądanie!
Tutaj, tuż obok...
Zamknąłem oczy.
* * *
Tym razem tramwaj. Wsiadłem do niego z plecakiem, niezbyt dużym, ale
wypchanym. Trochę ciasnawo. Wpakowałem się w ostatnie drzwi i dotarłem do
końca wagonu.
W mojej okolicy stał facet z imponującą łysiną, którą usiłował zakryć
resztkami czarnych (pewnie farbowanych) włosów rosnących po bokach
głowy. Rozmawiał z młodszą od siebie dziewczyną. Ton jego głosu był
nienaturalny, jakby silił sie na bas a na codzień odpowiadał żonie
stłumionym głosikiem "Tak, oczywiście, jakże by inaczej".
Stałem do faceta bokiem, oparty o okno. Tramwajem zatrzęsło, karimata
przytwierdzona do mojego plecaka dotknęła pleców łysego. Mruknąłem
"przepraszam", chociaż, prawdę mówiąc, gdyby każdy w tłoku przepraszał
drugiego, że go dotknął, panowałby niezły hałas.
Gostek rzucił okiem na mnie, na dziewczynę i powiedział do niej coś
takiego:
- Widzisz jak to teraz wygląda. Stoi taki z plecakiem, nawet go nie
zdejmie, szturcha ludzi. Moje pokolenie to inne było.
Słychać było, że facet nie przywykł do wygłaszania takich tekstów.
Znowu odniosłem wrażenie, że ten złośliwy ton jest zasłyszany od reprymend
żony.
Zbyłem tą uwagę milczeniem. Kwestia tolerancji.
- Tak, moja złota... Pamiętam, że nawet tornister szkolny zawsze
zdejmowałem przed wejściem do...
Tolerancja się skończyła. Przerwałem mu.
- Proszę mi powiedzieć, z usług którego fryzjera pan korzysta? Będę
go omijał szerokim łukiem.
Facet zrobił baranią minę. Oczywiście trafiłem w jego czuły punkt.
Szczególnie przy panience.
Po chwili wyszli z tramwaju. Zrobiło się luźniej, usiadłem.
Ale na tym ludzka głupota się nie kończy. Do tramwaju weszła
"grubababa". Tak ten typ kobiet nazywam - jednym wyrazem. Nie chodzi tu
tylko o gabaryty, ale też o rodzaj charakteru. Chyba wiecie o co mi
chodzi. Ale i tak wyjaśnię na przykładzie.
Więc weszła ta kobieta, rozgląda się po wagonie i - o Niebiosa! -
toczy się w moją stronę. Rzuciłem okiem na wolne miejsce mniej-więcej w
środku wagonu i wróciłem do lustrowania miasta za oknem.
Nic z tego, to musiało się stać. Grubababa zatrzymała się obok mnie,
zwiesiła nade mną swoje piętnastokilowe cyce i chrząknęla wymownie.
Myślałem, że sam polecę, wezmę Mir pod pachę, wrócę tutaj i
przytrzasnę jej te piersi między drzwiami luku.
- Przepraszam, czy może pani usunąć te... siebie, bo mi pani
powietrze zabiera?
Fuknęła, ale cofnęła się. I o to chodziło.
* * *
Spojrzałem znowu na nieboskłon. Robiło się coraz jaśniej, ale jeszcze
widać było gwiazdy. Jedna się poruszała, coraz szybciej. Samolot?
Nie. Wiedziałem już. To Mir. Spada. I, o cholera, prosto na mnie!
KONIEC
John MacKanacKy
mackan@rpg.pl
* * *
Pisane w wrześniu 1998