Saga o Geralcie Barbarzyńcy
"KWESTIA SZCZĘśCIA"
Andrzej Sapkowski fanfiction
John MacKanacKy
(Jacek Suliga)
* * *
Jaskier uciekał. Biegł szybko. Jak na podpitego człowieka ze
sterczącą lotką w lewym pośladku, nawet bardzo szybko. Nie słyszał
goniącego, jednak nie zatrzymywał się, gdyż wiedział, że tego przeciwnika
usłyszeć się nie da. Chyba, że już będzie za późno. Chwiejnie
przeskoczył nad zagradzającą drogę kłodą i odważył się rozejrzeć na boki.
Sapnął głośno. Dostrzegł, że wiedźmin mija go z lewej strony, biegnąc w
przeciwnym kierunku. Zadrobił nogami, by wyhamować i zmienić kierunek
ucieczki, ale wiedźmin przemknął obok, nim zdążył uskoczyć lub zrobić
unik. Jaskier poczuł silne uderzenie tuż ponad biodrem. Odkręcił się i
stwierdził, że pada. Już na kolanach, zdziwiony spojrzał na swoje biodro i
zaczął krzyczeć. Atakujący zawirował w błyskawicznym piruecie i stal
błysnęła raz jeszcze. Jaskier przestał krzyczeć. Głowa poety z głośnym
chrupnięciem oderwała się od barku i upadła pod nogi wiedźmina.
Geralt usmiechnął się paskudnie.
- Już więcej nie zaśpiewasz, poeto od siedmiu boleści... Nareszcie
cisza, bez tego twojego brzdąkania i wycia.
Szybkim, wprawnym ruchem schował miecz i gwizdnął donośnie.
- Widzę, że dopiąłeś swego - powiedziała Milva, wyłaniając się po
chwili zza krzaków. - No cóż. Zakład jest twój. Oto 100 koron - wyciągnęła
mieszek i podała Geraltowi. Ten wziął go bez słowa, paskudny uśmiech nie
znikał z jego twarzy.
- Kwestia szczęścia. Wszak byłaś blisko, dostał w rzyć. Yennefer
będzie twoja. Idziemy?
Milva się zawahała.
- Momencik - przewiesiła łuk przez plecy i podeszła do ciała barda.
Zrobiła krótki zamach nogą i kopnęła go dwukrotnie czubem w twarz. - To za
to, że była z niego taka przystojna, męska szowinistyczna świnia. Chodźmy.
* * *
Yarpen przełknął głośno ślinę i zaklął w duchu z podziwu. Zobaczył
ją. Klęczała pomiędzy przewróconymi stołami, odchylona lekko do tyłu. Jej
bujne włosy rozwiewał silny, pachnący bzem i agrestem wiatr. Była naga.
- Chodź tu, kurduplu! Wiem, że tu jesteś. Wiem, na co patrzysz.
Podejdź więc i przypatrz się z bliska.
Krasnoludowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Wybiegł zza drzewa,
przeskoczył nad stołem i stanął przed Yennefer. Teraz ich twarze
znajdowały się na tym samym poziomie.
- Duvvelvaina, main Bloemencurvahen... - sapnął wytrzeszczając oczy
znad krzaczastych brwi na bujną klatkę piersiową czarodziejki. Ta
uśmiechnęła się do niego czarująco.
- Stawka standardowa, 350 koron za godzinę - powiedziała i obróciła
się do krasnoluda lekko tyłem. - Sam oceń, czy warto.
Nie odpowiedział. A właściwie dał odpowiedź - szarpnął wiszący u
paska brzęczący mieszek i zrzucił go na ziemie. Razem z paskiem. I
spodniami. Po chwili stał przed czarodziejką nagi. Nawet potężna broda nie
mogła ukryć krasnoludzkiego podniecenia. Yennefer potulnie położyła się na
trawie, a karzeł sapiąc i śliniąc nachylił się nad nią. I w tym właśnie
momencie świsnęła strzała. Krasnolud zesztywniał i runął na czarodziejkę
z grotem sterczącym z oczodołu. Ta krzyknęła, ale zaraz umilkła.
- Wiedziałem, że mnie zdradzasz, zdziro! - głos dochodził ze skraju
lasu. - I to na naszym weselu!
Yennefer wyzwoliła się w końcu spod ciała Zigrina i rzuciła się do
ucieczki. Wiedźmin wyskoczył za nią, szturchając przy okazji szykującą się
do strzału Milvę.
- Miała być moja, siwy szczurze! - krzyknęła za nim, ale nie widząc
żadnej reakcji machnęła z rezygnacją ręką i usiadła na stojącym obok
taborecie.
Czarodziejka zatrzymała się nagle, zamachała w powietrzu rękami i
krzyknęła zaklęcie. Wiedźmin zacisnął zęby i zasłonił się Znakiem.
Błysnęło i zaskwierczało, a Geralt poszybował kilka długości stołu i
wylądował tuż pod stopami łuczniczki. Yennefer pobiegła dalej klucząc
między rozstawionymi namiotami. Na szczęście goście weselni spali jeszcze,
wykończeni całonocną popijawą. Gdyby nie to, mogliby zobaczyć malowniczy
obrazek: nagą pannę młodą bięgnącą z podrygującymi piersiami w stronę
dziedzińca zamku Rozrog, dymiącego jeszcze pana młodego leżącego w błocie
i Milvę, śmiejącą się z całej tej sytuacji do rozpuku.
- Ja ci dam smiać się, driado chędożona, ruszaj za nią ze swoim
krzywym patykiem! - warknął Geralt podnosząc się z ziemi. - Z Yen nie
pójdzie nam już tak łatwo, jak z tym kogutem, Jaskrem.
* * *
Ciri siedziała sama na schodach prowadzących do komnaty czarodziejki.
Była zła na Geralta. I na Yennefer. Właściwie była wściekła na wszystkich.
Przestała być postacią pierwszoplanową, zeszła w cień. To była ich
uroczystość, nie jej. To oni się cieszyli, nie ona. W dodatku była sama,
bez Mistle. Nie było prawdą, że została zabita przez Bonharta. Złość,
wstyd i duma nie pozwoliły Cirilli powiedzieć, jak było naprawde. Mistle
ją zdradziła. Zakochała się własnie w Bonharcie i uciekli nocą z obozu
Szczurów. Bez niej.
- Dosyć tego. Już nikt mnie nie zostawi. Nie pozwolę się znowu
skrzywdzić.
Wydobyła miecz i powoli zaczęła schodzić na dół. Uśmiechała się
paskudnie.
* * *
Milva poprawiła wysłużony, wytarty od połysku skórzany ochraniacz na
lewym przedramieniu i ułożyła kiść ręki w przymocowanej do majdanu pętli.
Z płaskiego kołczanu na udzie wyjęła strzałę. Nałożyła ją na cięciwę,
odetchnęła spokojnie, wymierzyła i delikatnie wypuściła. Już po jednym
uderzeniu serca wiedziała, że trafi. Czarodziejka biegła prosto do wejścia
do zamku, nie robiła już uników. Strzała wtopiła się w jej szyję akurat
w momencie, gdy wpadła do przedsionka. Wylądowała na przeciwległej
ścianie, odbiła się z głuchym stęknięciem i upadła na wznak łamiąc
wystający grot.
- O zaraza, co za strzał... Wiesz co, Milva? Wyjdziesz za mnie? -
zapytał poważnie Geralt patrząc w stronę trupa Yennefer.
Łuczniczka nie zastanawiała się długo, uśmiechnęła się szeroko.
- Oczywiście, że tak. Goście już przecież zaproszeni, żarcie kupione.
Po co ma się zmarnować?
- Właśnie. Ale najpierw sprawdźmy, czy moja ex jest już sztywna.
Mogłaby jeszcze narobić niezłego zamieszania.
Wzięli się za ręce i nucąc pod nosem marsz weselny poszli w stronę
twierdzy.
* * *
Ciri cięła szybko krótkim ruchem wertykalnym. Posoka bryznęła na
ściany, Milva nawet nie krzyknęła. Zwaliła się ciężko na ciało
czarodziejki z rozpłataną czaszką. Geralt w tym samym momencie zdążył
uskoczyć parę kroków i już kręcił młynka błyskawicznie wyciągniętym
mieczem.
- No, mała, młodzieńczy bunt, co?
Ciri wyskoczyła z bramy i idąc bokiem po okręgu cały czas obserwowała
oczy wiedźmina.
- To będzie twoja Próba Traw, smarkata
niedoszła wiedźminko -
kontynuował Geralt. - Twoja pierwsza i ostatnia.
- Okropecznie się cieszę, bo nie chcę żeby mi z ust śmierdziało tą
Próbą jak tobie - odgryzła się Ciri i zamłynkowała mieczem, skoczyła bez
zastanowienia. Nastąpiła fala krótkich, urywanych uderzeń i parowań,
świszcząca stal zdawała się tworzyć jedną, nieprzekraczalną barierę. Po
chwili odskoczyli od siebie, dyszeli ciężko. Geralt miał potworną ranę na
czole, krew zalewała mu oczy. Lewa ręka luźno zwisała wzdłóż ciała,
bezwładna - z barku i pachy sterczały porozrywane i zakrwawione ścięgna.
Prawa pierś dziewczyny była zmasakrowana, jucha ściekała aż po nogawce.
Krew pokrywała wyślizgane deski i dyle mostu między nimi.
- Tracisz krew, wiedźminie. Masz rozciętą tętnicę. Przegrałeś -
powiedziała ze smutkiem.
- Kwestia szczęścia, mała - padając na kolano i na bok puścił miecz,
wpił swe dłonie w przeciętą pachę. Spomiędzy palców krew zatętniła
jasnym strumieniem na ozdobny pas, na skórzane buty, na brudne deski.
Ciri schowała miecz.
- Nie odchodź... - jęknął zwijając się w kłębek.
Nie odpowiedziała.
- Zimno... mi...
Nie odpowiedziała. Geralt jęknął znowu, kuląc się jeszcze bardziej.
Krew wartkimi strumyczkami wypełniała jamki między deskami.
- Ciri... Obejmij mnie...
Odpowiedziała.
- Nie, Geralt. Czytałam tamto opowiadanie. Wiem, co planujesz.
Żegnaj.
Odwrócił głowę i znieruchomiał, z policzkiem na ziemi. Kartka
papieru, do tej pory skrywana pod ciałem, wyśliznęła się z jego
martwiejących palców.
Ciri zmarszczyła czoło, kucnęła przy wiedźminie. Schyliła się żeby
podnieść arkusz papieru, gdy Geralt momentalnie drgnął - wyrzutem nogi
podciął ją i prawą ręką wyszarpnął zza paska sztylet. Cirilla zamachała
rękami i upadła, nadziewając się na wystawiony nóż. Ostrze przeszło przez
serce i wysuneło się na centymetr z piersi. Powietrze ze świstem uszło z
jej płuc.
- Kwestia szczęścia, mała... - powtórzył cicho wiedźmin i ledwo
widzącym już wzrokiem spojrzał na trzymaną przez Ciri kartkę. Zmrużył
oczy, wyostrzył obraz i dostrzegł jeden tylko wyraz.
KONIEC
John MacKanacKy
mackan@rpg.pl
* * *
Pisane w czerwcu 1997
[
DISCLAIMER Celem napisania tego tekstu było pokazanie, że proza
Sapkowskiego to nie tylko machanie mieczem i bryzganie krwią. Jeżeli
wydaje się ono profanacją, cel został spełniony - forma, styl i świat nie
tworzą dobrego dzieła. Potrzebne jest "coś więcej" - to "coś" właśnie tak
charakterystyczne dla Sapkowskiego.]