Przyjaciołom
Spod rozkopanej darni zimy
odarty stopą z stycznia praw
spocony kształt wczorajszych traw
uderzył w oczy w myśli w rymy
a dziś są moje urodziny
Pokryte śniegiem schły godziny:
kilka balkonów gestów róż
obłoczków słów co tchnięte w mróz
dyskretnych fal adrenaliny
Uściski dłoni kilka płyt
nawarzonego piwa łyk
którego jeszcze nie kończymy
a dziś są moje urodziny
W supłach pamięci pajęczyny
był jak ze sztuk Kantora ruch
uśmiechy powiek ramion duch
dzisiaj są moje urodziny
A okruch zimy komentarza
tkwił w dedykacji ciepłych codach:
że nic dwa razy się nie zdarza
szkoda...
Czekając na zimę
W grudniu grał wieczór mróz zwykły siekł
aż duch-wiatr chuchnął i spadł nam z nieba-
-nalności naszej na lód na śnieg
deszcz Deszcz bezczelny ciepło zaśpiewał
Wytknął palcami w lodzie sto sit
leje aleją lód taje taje-
-mniczy na niczym spełza w bruk płyt
w banał kanałów w niebyt zatajeń
Nasz deszcz już śniegów zapory zmył
to już niezaspa niebiałość nieja-
-sności ze snów już wsiąkają w pył
tylko pod butem brunatna breja
Telefony
Wykręcam się jak mogę z wybranych numerów
skazaniec który wisi na słuchawki sznurze
Z nas każdy zna swój numer i ma w czym wybierać
na tarczy albo z tarczą wystarczy na dłużej
A to co nas łączyło to było jak impuls
jak magia magnetycznych kart wróżki w Oriencie
Gdy dziś na trwogę dzwonią gdzieś z łącz labiryntów
coś nam nie odpowiada bywamy zajęci
Głos żebrze "rzuć monetę" choć wie żetonanic
tonowe wybieranie ton nowych meldunków
I żeby tylko sygnał ten był odebrany
I żeby to nie wyszło w najbliższym rachunku
***
w codziennej cieplutkiej kąpieli
zanurzam się w lekki luz
i ręce umywam do bieli
i pianę spłukuję z ust
subtelne i miękkie mydliny
ukoją niekorny kurz
i jestem czysty od winy
i spływa to po mnie już
Acz z perspektywy swej wanny
Dociekam to ważna rzecz!
Wypieram się żem jest wyprany
Żem uciekł w cieplutką ciecz!
dociekam rozmydlam rozważam
świadomy swej wagi lecz
tracę jej tyle co waży
ta której wyprę się ciecz
***
Wysłać list krótkim idź
stąd na światło dzienne
w skrytkach poczt wtedy skryć
pismo niepiśmiennych
znaczek dać albo znak
gestem rozesłania
potem już czekać tak
na niepoczytanie
zwyczaj znasz - na twój znak
trafi stempel brzydki
choć sto słów wyślesz w świat
trafią znów do skrytki
mniejsza jak drogo by
zapłacić za słowo
z workiem bzdur będą szły
pocztą sztandarową
Lecz list słać ciągle źle
z adresem imienia
chociaż się przecież nie
wierzy w przeznaczenie
przecież już w oknie jest
Listonosza beret
a on zna w końcu gdzieś
bez przeznaczeń - cele
Koniec języka
Zbiera się nam na burzę Coś wisi
w gęstym powietrzu ciepłym zawzięcie
Na horyzontach chmurnych od ciszy
wzbiera napięcie
W tej atmosferze ciepłem nadzianej
kształt rzeczy zdaje jakby się ścinać
a przestrzeń w drobin zawirowaniach
szemrać zaczyna
Kolor soczysty mdli Wszystko staje
w dziwacznym świetle płomiennie płowym
Mdli męczy szumi wzbierać się zdaje
tętnieniem głowy
Zbiera się nam na burzę Ogromną
W parnej przestrzeni ust To ich łyka-
-nie nie-powietrza gromadzi grom na
końcu języka
Więcej wierszy autora słó powyższych znajdziecie pod adresem:
www.wiersze.i.krakow.pl
uwagi ślij na adres redakcji
janek@ostrowmaz.com.pl
lub bezpośrednio do autora:
koozmin@ganinet.pl
|