Legal_banner.jpg (8271 bytes)

 fajny gif, nie?

czyż nie piękna ona jest? JUstyna Mularczyk

 

 

 

Asmodeusz

tak dużo jeszcze chciałabym powiedzieć
zakleić rany które wiecznie bolą
sama sobie niewytłumaczalne rzeczy
wytłumaczyć
i z wypisaną w oczach
dziecięcą naiwnością
szukać dalej tej dobrej drogi
chciałabym mieć znów taką siłę
by walczyć o to, co z góry już przegrane
by głos podnosić
i rzucać słowa na świat zaklęty w kamieniach

powróćcie dni gdy czas był radością
a nie mknącym przez niebo pociskiem
gdy wiatr za oknem śpiewał do snu
a nie świszczał nad głową
jak bat co pogania
tak bardzo tęsknię do tych barw
tak chaotycznie i beztrosko
rozchlapywanych na kartki życia
i nawet brak mi tamtych dni szarych
tak bardzo różnych niż te dni szare...
jak ożywić zakurzone czasu relikwie
jak wskrzesić te pierwsze
miłości najczystsze
i mieć znów tyle siły
by wyjść naprzeciw światu

gdzieś daleko od wszystkiego
i od wszystkich
na krawędzi dobra zła
śmieję się w sobie i tylko do siebie
kpię balastując nad urwiskiem
raz z sobą, raz przeciw sobie
bez żadnych sprzymierzeńców
błąkam się wśród tysięcznookich ścian
milczących i głuchych
którędy iść? którędy iść

umarli potrafią tańczyć
tak często bywam martwa
modlitwą wieczorna
szeptem i śpiewem
odchodzę z tego świata
składam na sercu ręce
i tańczę
na skraju lasu
nad brzegiem rzeki
na moście, pod mostem
odwracam do wewnątrz oczy

niebo jest czyste, unoszę głowę
tak zimno, tak cicho
cisza od wschodu do zachodu
poprzez najwyższy punkt południa
niemy niepokój
w najgłębszej głębi myśl się rodzi
i rośnie w górę
i tak jak niebo
przykrywa wszystko swą kopułą
nie widzę nic poza nią

nie mam serca, nie mam...
ani rąk, ani nóg
nic nie czuję...
nic nie robię...
nie uciekam...
brak mi słów
gdy świat milczy
mój świat milczy

wkładam na głowę
koronę z kolczastych gałęzi
i suknię
z dnia na dzień coraz bardziej szarą
przydziewam
idę... i gubię liść za liściem
przez kałuże
których brzegów oko nie sięga
w milczeniu spoglądam w niebo
siwe jak głowa staruszki
która już na nic nie czeka
prócz śmierci...
idę... powoli stawiam krok za krokiem
już się nie śpieszę nigdzie
nie dbam by zdążyć na czas

poranek sączy się za oknem
jak krew z rozdartej rany
tupanie zegarów przyprawia mnie o ból
w tym cichym miejscu, wciąż nie moim
przytulam się do białej ściany...
potrafię zamknąć oczy
i nie pamiętać o tym, że nie ma mnie tu
że nie ma mego miejsca ...nigdzie
że pociąg pędzi gdzieś przed siebie
a ja bez biletu
na zewnątrz wszystkiego
błąkam się po swoich pustych bezdrożach
za cieniem drzew
chowam swój cień

WRACAJĄC

puste okna rzucają mi pod nogi
swe spojrzenia
gdy toczę się po ścianach z żywej cegły
w tych oknach nie ma szyb
wiecznie otwarte
jak serca co miłości pragną...
gdy noc zachodzi, wracam...
nie wiem skąd... wracam
czuję wilgoć ulic na sobie
i chłód bijący ze złowrogich bram
czuję mój smród...
mijam rozbite szkło... szczęśliwie mijam
już nie pamiętam
pod którym mostem czekasz na mnie
nie wiem czy czekasz jeszcze
wczoraj odnaleźć nie mogłam
powrotnej drogi
dziś mnie prowadzi pies włóczęga
który sam nie wie dokąd idzie...
pod którym kościołem
zgubiłam swoje buty?

gdy jesień
na ciężkich watach chmur przybywa
i wszelką radość kradnie z nieba
(bo z serca nie ma co już kraść)
to jestem jedną duszą
z polnym świerszczem
i z myszą polną
i z każdym tym
kto domu swego szuka
gdy wszystkie drzwi zamknięte
gdy zaklejone wszystkie szpary, dziury
...w sercach
...
ta mała kapliczka
pewnie jeszcze sprzed pierwszej wojny
stoi do dziś tam na krzyżówkach
biały drewniany skarbiec
dziecięcych marzeń i ufności
najbezpieczniejsza kryjówka

pamiętam jak co dzień kradliśmy tulipany
by zanieść je dla smutnej Matki Boskiej
a razem z nimi nieśliśmy jej
nasze dziecięce wielkie radości
i wielkie troski

od tego czasu
tak bardzo schudło moje serce


...
Ty, który w szumie wiatru przybywasz
by tańczyć ze mną
Aniele Biały Stróżu
Ty, który stopą swą
uderzasz w piaszczystą ziemię
naucz mnie chodzić
po rozżarzonych węglach
naucz mnie trwać kamieniem


...
unieś się ponad krzyk
tak bardzo bym chciała, tak bardzo
by tylko szept docierał do mnie
i tylko szept wychodził ze mnie
by każdy dźwięk koił swym brzmieniem
okryć się ciepłem, tak bardzo bym chciała
i raz na zawsze przestać się bać
i raz na zawsze przestać się bać


...
w ciszy słychać każdy szept najmniejszy
strach staje się straszniejszy
bardziej straszny niż zazwyczaj
i wszystko drży
a bicie serca czas odlicza...
stracone dni

...
stoi czas
wszystko dźwięczy
szumem fal
śpiewem świerszczy
świat ucieka coraz dalej
też chcę uciec
tam gdzie jeszcze
w gęstym lesie
nikt swej ścieżki
nie wydeptał
znaleźć chcę swe
święte miejsce
gdzie kwiat polny
na prawdziwie czarnej
rośnie ziemi
kraj swój chcę odnaleźć
gdzie szum drzew
jest hymnem
pieśnią tych co
zmartwychwstają

...
przestrzeń między dniami
opleciona pajęczyną
nie sposób przejść przez most
z dzisiaj do wczoraj
jesteśmy ślepi, miłość jest ślepa
mijamy się tysiące razy
na dróg tysiącach
choć trwamy wszyscy tu i teraz
bo nie ma tam i wtedy, już nie ma...
tańczymy w objęciach słońc wschodzących
nie mogąc dojrzeć szczęścia
nie mogąc dojrzeć samych siebie
wciąż głodni wyciągamy ręce
by dzień przywitać
i chociaż zapach powietrza
uchwycić w garść
dopóki jeszcze słońcem ciepły
zatańczmy jeszcze raz przed zmrokiem
zanim umilknie wszystko

...
bo nieważne dokąd pójdziesz
w którą skręcisz stronę
i tak dojdziesz tam gdzie musisz dojść
wszystko z góry przeznaczone

...
gdy drzewa wyciągają
nagie, drżące ręce
i rozpacz swą
puszczają na wiatr
czuję się liściem

...
gdzieś w Czarnej Chacie
w czerwonej komnacie
tańczysz
wiem, czuję ten rytm...
ściany kołyszą się jak las...
ciężko mi unieść głowę
ponad duszę
ciężko mi wstać...
ciągle potykam się o twoje buty
które na każdej drodze
na mnie zastawiasz
ciągle upadam...
i choć Kobieta z Pieńkiem
przychodzi każdej nocy
by otrzeć swe czoło
to wciąż za mało we mnie siły
by móc zatańczyć z tobą

...
czasami śnię
że jestem złotowłosą Laurą
i biegnę
coraz dalej i dalej
p r z e z l a s
gdzie sowy śpiewają
gdzie pod kamieniem
każdy skrywa serce...
ja biegnę coraz prędzej
żelazną drogą
mostem

p r z e z l a s
oddycham ciężko
wykręcam do tyłu ręce
biegnę
p r z e z l a s
w czarnej sukience
by jeszcze raz zatańczyć
ten dziwny taniec
... na krawędzi

...
tak daleko teraz jesteśmy od siebie
krótkie modlitwy
jak pocztówki ze stron nieznanych
wysyłam Ci co wieczór
niedbale nabazgrane pozdrowienia
znów sama wędruję po tym świecie
jesienią częściej pada deszcz
i ginie gdzieś słów Twoich echo
i tylko nie wiem czy to ja
czy Ty jesteś tak daleko

...
Czy zdołam przez noc pustą
i ciemną tak bezkreślnie
do świtu dotrzeć...?
Nie umiem przecież znaleźć
żadnej drogi
potrafię tylko
zdjąć pot z czoła
a to naprawdę nie to samo
co zdjąć ból z serca
Głosu żadnego
W głuchym krzyku bezkształtnym
Odnaleźć nie jestem zdolna,
Ani usłyszeć śpiewu, który ukoi.
Tak wielu rzeczy nie potrafię pojąć
Dla własnej zguby
upijam się tym gorzkim życiem
do szaleństwa
Po wszystkich kątach
rozrzucam swe winy
i mam już tylko tyle siły
aby uderzyć głową w białą ścianę
Bo wiem dobrze
że nie rozdano jeszcze
tych najgorszych kart...

sowy włóczą się po lesie
czujesz na swych skroniach wiatr?
chłodem pachnie
z mchu odarty kamień, czujesz?
ciężko pachnie
ciężko serce bije
słyszysz? śpiewam
znowu śpiewam
żeby mniej się bać
tego co nadejdzie
tego co nie przyjdzie nigdy
noc zaklinam w mgłę
mech mnie chłonie
coraz głębiej mną nasiąka
widzisz? drżę
odwracam się plecami
do wszystkiego

Ktoś opatrzył noc zranioną
bandażami ciszy
...i krzyk umilkł
Jakiś martwy prorok powiedział:
Czekaj! Wraz z porankiem wstanie słońce!
Już za późno na proroctwa...
krew zastygła w martwych żyłach
...śnieg jak litość przykrył wszystko

...
podnosząc ze snu powieki
na rzęsach duszy śpiew unoszę
i w śpiew poranka się przystrajam
a słońca śpiew we włosy wplatam
i cała jestem drżącym dźwiękiem
co rodzi się na strunie światła

...
wiatr unosił ostatnie tchnienie lata
i ciepły jeszcze oddech ziemi
czuć było wokół
blaskiem swym skacząc
z kamienia na kamień
słońce kąpało się w potokach
a one wartkim swym strumieniem
rwąc pierwsze żółte liście
mknęły niosąc w swym szepcie
najcudowniejszą modlitwę
Pan Bóg spogląda na świat
Morskim Okiem

...
Śpiewaj cicho duszo moja
szary mój skowronku
co poranki swoją piosnką krasisz
i rozpędzasz trzepotaniem skrzydeł
resztki nocy z nieba
kiedy słońce swoim blaskiem
małe gwiazdki gasi

OKNO
mam swoje okno, nieduże
niewiele przez nie widać
lecz widać księżyc, to wystarczy
sama otwieram swoje okno
i sama siadam na swoim
czarnym parapecie
i myśli czarne
przez czarną głowę płyną
jak czarne chmury
przez czarne niebo

...
Mietek kiler
stoi na każdym zakręcie
trzyma wianek z chabrów
nie mów
nie patrz
ucieknij
przecież nie wiesz
jak się uśmiechać
i ...walczyć

...
mojej szczoteczce do zębów
znów wypadają włosy
ale to nie znaczy, że ją zmienię
chociaż zmieniają się pory roku
rządy, reklamy w telewizji
choć zmienia się
buty, ubrania, płyty,
poglądy,
ludzi


...
Apokalipsa

pójdziemy sami
nie patrz za nami
za pierwszym krokiem
ugrzęźniesz wzrokiem
w kurzu i pyle
bo tylko tyle
po nas zostanie

a wiatr szalony
na wszystkie strony
rozrzuci kości
naszej nicości
i dokąd sięgniesz
nic już nie będzie
umilknie wszystko

...
nie wrócę
drogi nie odnajdę
bo żadnej drogi nie ma
żadnego nie ma wyjścia
nie wstanę
i nie odzyskam siły
i nie przypomnę sobie
i nikt mi już nie sklei
serca