Las Mgieł - niespełnione...
Morgana
"Siła"
Derthus opuszczała Czarne Grodzisko. Twierdzę swej potężnej matki. Wiedźma Marwel nie wiedziała nawet, że uczeń przerósł mistrza. Derthus - jej własna córka potraktowała matkę w tak haniebny sposób. Udowodniła, że ma o wiele silniejszą moc. Nie zdołała jednak całkowicie jej unicestwić. Na to była jeszcze za słaba. Przemieniła Marwel w lustro z czarnego kryształu. "Czy ta starucha musi być taka silna? Gdyby nie ona, już dawno władałabym całym wszechświatem i wiecznością. Teraz jednak muszę odnaleźć siostrę..." - myślała gnając poprzez nieskończenie ciemną noc w nieznanym kierunku. Raz po raz poganiała czarnego rumaka. To stało się niedawno. Zupełnie przypadkiem. W transie zobaczyła przeszłość. Wówczas młoda i piękna Marwel zostawiała w lesie małe niemowlę. Nie roniąc nawet jednej łzy szybko znikła szepcząc do noworodka "Żegnaj! Saldes...". Miała więc siostrę. Czuła pokrewieństwo krwi. Marwel musiała wyczuć do niej wielką moc, skoro zostawiła ją by zginęła. Pewnie myślała, że ja będę słabsza. Ta kobieta nie żywiła uczuć do nikogo i chciała jedynie wygrywać, panować, dominować. Derthus miała to po niej. Wyzbyła się uczuć, była na wskroś perfidna i zła. Czyste zło - tak można by ją określić. Jej podróż nie miała na celu jedynie odnalezienia siostry. Pragnęła zdobyć kieł władcy smoków - Unkrosa. Pół-człowieka, pół-smoka. Najpotężniejszego z magów. Musiała go pokonać. Zrobi to czego nie potrafiła jej matka. Pokona królestwo Unkrosa. Miałaby wtedy władzę nad całą wiecznością... i byłaby nieśmiertelna. Uśmiechnęła się diabolicznie z zadowolenia i podniecenia. Dotknęła miejsca między piersiami. Wyczuła swój amulet. Zła mandragora. Tak trudno było ją zdobyć. Musiała znaleźć na wskroś złego człowieka i powiesić go w lesie. Jego soki nasienne spryskały obficie ziemię. Pojawiła się mandragora. Ona na pewno jej pomoże...
Galopowała na czarnym koniu w czarną noc przez wrogi las. Nie odczuwała jednak strachu. Nie bała się niczego. Przecież to ona była złem...
Usiłowała sobie przypomnieć najwcześniejsze lata dzieciństwa. Matka. Zatrudniała guwernantki, które rezygnowały po kilku godzinach zajmowania się małą. Matka nigdy nie miała czasu. Nigdy też nie wspominała o rodzinie, ojcu Derthus i "zaginionej" siostrze. Sama Derthus też niczego się nie dowiedziała. Tak, jakby Marwel na wszelkie możliwe sposoby usiłowała zniszczyć przeszłość.
Srebrny księżyc oświetlał jej postać. Była piękna. Jej usta - tak pięknie wykrojone i pełne. Żółto-niebieskie duże oczy o wąskich jak u kota źrenicach. Nad nimi brwi o wyrafinowanym kształcie. Włosy czarną kaskadą okalały jej twarz i spadały na plecy. Delikatne loki podkreślały jej kobiecość. Ubrana była w długą czarną suknię z aksamitu z mocno wyciętym dekoltem, która uwydatniała jej zgrabną figurę i pełne piersi. Srebrne promienie księżyca prześlizgiwały się po jej gładkiej, alabastrowej skórze. Tak... była wyjątkowo piękną kobietą. Otaczała ją jednak ta aura zła i mistycyzmu, która dodawała jej demonicznego wyrazu.
Rozejrzała się po okolicy. Jechała już tak kilka godzin. Była zmęczona. Rzadko widywała ludzi. Za rządów jej matki nieliczni ci, co przeżyli schowali się głęboko pod ziemią. Tchórze... Zapanowała też wieczna noc. A Derthus kochała noc! Widziała doskonale w mroku i kompletnych ciemnościach. Znalazła się na niedużej polance. Rozejrzała się powoli zatrzymując konia. Po chwili zeskoczyła z rumaka i przywiązała go do drzewa. Sama ułożyła się pod innym i usiłowała zasnąć. Po chwili zaczął padać lekki deszcz. Usta Derthus ułożyły się do uśmiechu w miarę jak poczuła na nich ciepłe krople deszczu. Bez skrępowania zrzuciła suknię i całkiem nago stanęła w nasilającej się ulewie. Z dzikim śmiechem zaczęła tańczyć. Wirowała tak w rytm padającego deszczu a gęste krople domywały jej delikatną skórę. Dawały poczucie bezgranicznego szczęścia. Szalała zapominając o całym świecie. Zapomniała, kim i gdzie jest. Liczyła się tylko natura i ona. Wpadła w trans. Chwilę potem padła pod drzewem ze zmęczenia i momentalnie zasnęła.
Dziwne tej nocy miała sny. Przepełnione pożądaniem. Najpierw czuła, że ktoś ją obserwuje. Potem jakiś cień, mężczyzna, którego twarzy nie widziała brał ją w posiadanie. Pożądanie całkowicie nią zawładnęło. Prężyła się jak kotka, rozchyliła bardziej nogi... I on, jego męskość... naprawdę ogromna, jak nie u człowieka. Ta myśl tak ją przeraziła, że musiała otworzyć oczy.
Obraz jednak nie zniknął. Napotkała zielono-żółte ślepia tej istoty, zobaczyła jego starą, na wpół przegniłą twarz. Poczuła odór rozkładającego się ciała. To nie był sen! Za późno jednak już było aby się wycofać.
- Kim jesteś, odpowiedz niegodziwcze! - krzyknęła gdy istota przestała się zaspokajać. On jednak zaśmiał się choro i zniknął... rozpłynął się w ciemności Usłyszała tylko jego chrapliwy głos dochodzący gdzieś z oddali:
- Krig... Jestem Krig, córko Marwel. - i głos zniknął razem z właścicielem.
"Czy to ten sam Krig? Bestia lasów? Istota której wieku nie zna nikt, o której krąży tyle legend? Obrzydliwy stwór..." - tak myślała Derthus. Nie robiła sobie wyrzutów, bo nie było to w jej zwyczaju. A powinna. Tak wielką jest czarownicą a pozwala by gwałcił ją jakiś leśny owad! Poczuła ogromne obrzydzenie i przysięgła sobie, że gdy spotka go jeszcze raz, to okrutnie się zemści. Każda inna kobieta sprawę taką jak gwałt traktowałaby poważnie, ale nie Derthus. Praktycznie nie istniało dla niej coś takiego jak zahamowania. Tak więc pozostała tylko nienawiść do osoby, a raczej istoty która tego dokonała.
Po dłuższej chwili wsiadła na konia i ruszyła w dalszą drogę. Tam kończył się las, a zaczynały Wielkie Pustkowia. Obejrzała się jeszcze za siebie i miotając w duszy przekleństwa przeciw Krigowi skierowała konia prosto w pustkę. Widok przed nią nie był zbyt ciekawy. Ciemne niebo na horyzoncie stykało się z twardą, spaloną ziemią, a tej gładkiej powierzchni nie zakłócało żadne drzewo, krzak, nawet źdźbło trawy. Tylko z rzadka rozrzucone kamienie i niewielkie spękania na brudnej żółtawej ziemi pozwalały utrzymać równowagę dając jakiś punkt odniesienia.
Z chwilą gdy Derthus opuściła ukochany las coś się zmieniło głęboko w jej duszy. "Szybciej, szybciej, nie ma czasu do stracenia..." - ponaglał ją jej wewnętrzny głos. Zapanował nad nią ogromny niepokój. "Co się ze mną dzieje? To tak jakby przyzywała mnie ogromna magiczna siła, przyciągała do siebie jak do magnesu..." Dziwne... Wpadła w trans? Znajome objawy: krótki, urywany oddech, na pewno nie spowodowany szybką jazdą na koniu, rozmyte obrazy, zamroczenie, zawroty głowy. Jęknęła nie przestając popędzać konia. Ufała zmysłom. Zresztą nie było potrzeby się zatrzymywać. "Co mnie tak przyciąga?" - pytała samą siebie.
Czy jej się wydaje, czy przed nią roztacza się las. Ale tak szybko? Może to jednak halucynacje. Jednak obraz stawał się jednolity. Tak, była teraz w lesie. Wyraźnie czuła jak gałęzie bezlitośnie smagają ją po twarzy. Oddech stawał się coraz krótszy i głośniejszy, przechodził w świst. Pojawił się także dziwny ucisk, który momentalnie przerodził się w podniecenie. Jęczała coraz bardziej, wciąż popędzając konia. Nie mogła już nawet myśleć. Jej duszą zawładnęła jakaś potężna siła, która przyzywała ją teraz do siebie. Starała się zapomnieć na chwilę o wszystkim, wyłączyć się. To podniecenie nie dawało jej jednak spokoju. "Już nie wytrzymam" pomyślała, a w oczach pojawiły się łzy wysiłku i rozpaczy. Czy to na pewno były łzy..?
- Już nie wytrzymam! - krzyknęła rozdzierając ciszę nocną, i odruchowo dotknęła amuletu. Chciała coś zrobić, ale ta siła nie pozwalała jej zawrócić, nie pozwalała się skupić.
- Pomocy! Niech ktoś mi pomoże! - krzyczała dysząc ze zmęczenia. Nie mogła się poruszyć, pozwalała by to koń ją niósł. On też był pod wpływem tej siły. Z jej gardła wydobywał się głuchy szloch rozpaczy, a oczy robiły się niebezpiecznie mokre.
Ale... czyż tam w oddali nie mignęło jej coś ruchliwego i żywego? Coś na niewątpliwie dwóch nogach... czyżby człowiek? Nie... to na pewno halucynacje, nie widziała żadnego człowieka od kilku lat... Zaczynała doganiać tę istotę, a tęsknota i potrzeba poczucia czyjejś bliskości nie dawały jej spokoju.
- Czekaj! - krzyknęła, bo z pewnością była to istota ludzka. Biegła przez chwilę przed nią. Długa, czarna suknia, jasne włosy, zgrabna figura - kobieta. Tylko tyle Derthus zdążyła zauważyć, potem kobieta znikła w gęstwinie ciemnego lasu, który dziwnie zaszedł gęstą jak mleko mgłą. Koń sam z siebie się zatrzymał. Derthus całkowicie nie panowała już nad sobą. Ociężale, jakby mechanicznie zeskoczyła z rumaka i pewna drogi ruszyła przed siebie. Czuła zimny dotyk mgły, która ocierała się o każdy odsłonięty fragment jej ciała. Wszystkimi zmysłami odczuwała obecność tej istoty w pobliżu. Skądś wiedziała gdzie ma iść, coś ją prowadziło. Wyszła na małą polankę. Na drugim jej końcu stała Ona. Taka piękna, na dywanie z mgły, w blasku księżyca, a za nią wysoki, ciemny las wyglądający jak czarny mur cierpienia. Jasne blond włosy opadały jej do pasa, oczy - duże, pełne wyrazu i oszałamiająco błękitne wpatrywały się w Derthus z dziwnym błyskiem. Jej piersi unosiły się i opadały ze zmęczenia, bądź podniecenia. Derthus wyczuła, że kobieta znajduje się w takim samym stanie jak ona. "Co tu się dzieje?" zdążyła tylko pomyśleć, bo z dzikim jękiem rzuciła się w stronę dziewczyny. Ona także zaczęła biec w stronę Derthus. Padły sobie w objęcia, a Derthus zakręciło się w głowie. "Jestem stracona" głaszcząc jedwabiste włosy i wdychając jej zapach. Nie mówiły nic. Obie czuły, że z każdą sekundą stają się sobie bliższe. Jakby się znały od dawna. Potem jasnowłosa piękność spojrzała głęboko w oczy Derthus. Z ich ust wydobywał się urywany oddech w postaci pary. W powietrzu czuć było przenikliwy chłód i wilgoć. One jednak tego nie czuły. Było im gorąco.
- Moja droga Selesto... - wyszeptała Derthus, gdy poczuła, że znają się od zawsze. Imię samo przeszło jej przez gardło. Selesta posłała jej delikatny uśmiech. Zbliżyła wilgotne usta do szyi Derthus i jednym ruchem ręki ściągnęła jej suknię, która spadła bezwładnie na ziemię.
- Derthus... - wyszeptała Selesta obejmując ją drżącymi dłońmi. Jej wargi zaczęły pieścić szyję i piersi Derthus. Ona zaś jęknęła zapominając o całym świecie. Ściągnęła suknię z Selesty. Napawała się cudownymi kształtami. Jak wspaniale było czuć jej gładkie ciało pod dłońmi, czuć ją przy sobie. Ją - piękną jak demon nocy - Lilith.
Nie wiedziała co się z nią działo. Coś niepokojącego drapało ją w środku. "Czuję się dziwnie. Co jest nie tak?" - myślała leżąc w ramionach Selesty. Ta zaś musnęła ustami jej usta. Ciepły oddech ogrzał twarz Derthus.
- Może po prostu odzyskujesz uczucia? Zawsze je miałaś. Zostały tylko stłumione przez Marwel. - wyszeptała. Derthus zmartwiała.
- Skąd wiesz..? - zapytała bezbarwnym głosem.
- Bo ja przeżyłam to samo. Jeżeli tak wygląda miłość, to ja ją czuję... do Ciebie, Derthus. - w jej oczach żarzył się niepokój i głębokie wzruszenie.
- W takim razie czujemy to samo. - zamyśliła się. Po chwili wahania zapytała jednak:
- Kim ty właściwie jesteś? Myślałam, że żaden człowiek - przez Marwel; nie ma odwagi pokazywać się na powierzchni ziemi.
- Bo to prawda. Tak mało o sobie wiem. Znaleziono mnie kiedy byłam niemowlęciem i całe życie spędziłam w trupie aktorskiej. Kiedy umarli na zarazę zesłaną przez Marwel nie zdążyli opowiedzieć mi mojej historii. Sama nie wiem nawet czy ją znali. To dziwne... czuję... widzę Twoje myśli. Czytam w nich. - mówiła spokojnym głosem.
- Od razu wyczułam w tobie coś magicznego. Ja jestem wiedźmą, ale co z Tobą? Twoje życie to zagadka. - mówiła Derthus. Potem opowiedziała Seleście gdzie zmierz i po co. Postanowiły jechać razem i nigdy się nie rozstawać. Nie mogły znieść myśli o rozstaniu. Coś tak je do siebie ciągnęło, czuły dziwną, nierozerwalną więź.
- Wiesz, mam pewne podejrzenia co do mojej rodziny. - rzekła Selesta gdy jakiś czas później podróżowały dalej konno. - Kiedyś podsłuchałam, jak mój stary, przybrany dziad mówił do wuja, że znaleźli mnie niedaleko ich obozowiska. Dziadek mówił, że mógłby przysiąc, że widział uciekającą na koniu kobietę w bieli. Potem mówili, że jestem córką złych mocy. To przez moje zdolności. - Selesta mówiła, nie zauważając, jak Derthus westchnęła z ulgą. Przez moment myślała, że Selesta to Saldes. To było jednak niemożliwe. W swej wizji widziała przecież swoją matkę pieszo i ubraną na czarno... Nic nie pasowało do siebie.
"Walka"
Ta cisza... tak znajoma, aczkolwiek okrutna, przenikliwa jak ostrze noża. To był ciemny, upiorny las. Ciemniejszy niż ten w którym się wychowała. I ta mgła... Czy skrywał okrutną, mroczną prawdę? A może złe moce? Pewne było jednak to, że żaden dźwięk nie był w stanie zakłócić tego napięcia. Selesta i Derthus nawet nie próbowały. Siedziały przy dopalającym się ognisku, a w małym kociołku gotował się tajemniczy wywar. Prawdą było, że Derthus nie miała teraz pojęcia gdzie się udać, by dojść do Unkrosa. Potrzebowała czegoś co wzmocniłoby jej wizje i uczyniło je wyraźniejszymi. Selesta nie mogła na razie jej pomóc. Spróbuje wywaru po to, by prawdopodobnie zobaczyć swoje losy.
- Dziwne miejsce. Jakby żyjące własnym życiem. Wręcz czuję jak unosi się i opada, jakby oddychając. - wyszeptała Derthus a jej twarz w świetle dogasającego ogniska wyglądała tak demonicznie. Delikatnie odszukała dłoń Selesty siedzącej obok. Jeszcze nigdy nie pożądała i nie zależało jej tak bardzo na nikim. Bo niby kogo miało wybrać jej serce? Marwel zabiła wszystkich pełzających nędzników w chwili bezgranicznej furii. A teraz... każdy dotyk, choćby najmniejszy, sprawiał że kochała ją coraz bardziej.
- Derthus? - długą ciszę przerwała Selesta - nigdy nie myślałam, że spotkam kogoś takiego jak Ty... Bardzo mi na Tobie zależy. - wyszeptała i przytuliła się do długich, czarnych włosów swej kochanki. Ona westchnęła i pocałowała delikatnie jej usta.
Wywar był gotowy. Podała go Seleście która wypiła kilka łyków. Następnie sama się napiła. Po chwili zaczęło im się kręcić w głowach. Derthus wydało się, że słyszy jakiś głos. Niski i przyziemny. Chyba wzywał pomocy. Poderwała się z miejsca z dzikim wrzaskiem. W jej oczach widać było gniew. Znajdowała się w stanie wielkiego wzburzenia. Pięści drżąc zaciskały się i prostowały na przemian. Spojrzała na Selestę. Ta siedziała spokojnie, ze zdziwieniem obserwując wszystko. Nagle na ich teren, najprawdopodobniej przywiedziony blaskiem ogniska wszedł... człowiek! Zwykły, najzwyklejszy, przerażony człowiek. Brudny, zarośnięty, na pół zdziczały człowiek. Rzucił się Derthus do stóp z wielkim strachem w oczach.
- Pani... pomocy! On tu idzie! On tu idzie! On jest zły! Straszny! Zabije mnie i was!.. - wrzeszczał wpadając w histerię. Wpatrywał się w Derthus jak w bóstwo, a z oczu ciekły mu łzy. Ona zaś warknęła jak dzikie zwierzę. Jak on śmiał zakłócić ich spokój? Taki parszywy, przyziemny gad.
- Kto taki? - rzuciła z ironią w głosie.
- Czort! Diabeł! Ma czarne skrzydła i widziałem jak się budzi! - człowiek był po prostu chory ze strachu. Usta Derthus jednakże wykrzywił uśmiech. Demoniczny, zły śmiech przedarł się przez gęstwinę pogrążonych w mroku drzew. Selesta jej zawtórowała. Wiedziały, kto był tym czortem.
- Głupcze... - wysyczała Derthus po chwili do przerażonego - Trafiłeś jeszcze gorzej... Jestem córką Marwel... - chwyciła za wielki, bogato zdobiony miecz, własność wielkiego Maga - ojca Derthus - Borysa IV. Uniosła go do góry i z nieskrywaną radością odcięła mężczyźnie głowę. Zaśmiała się choro, mając w pamięci te bezradne, przerażone oczy. Spojrzała na zakrwawiony miecz oraz na resztki mężczyzny. Bezwładne, okaleczone ciało leżało przed nią. Posoka z szyi zamordowanego oblała jej suknię. Głowa z resztkami poprzerywanych żył i tkanek potoczyła się gdzieś dalej.
Derthus oddychała ciężko. Ze szczęściem chłonęła pełną piersią zapach krwi. Spojrzała na Selestę. Miała przymknięte oczy, kiwała się na boki. Wywar zaczynał działać... no i na nią też zaczynał. Zawróciło jej się w głowie i z głuchym jękiem osunęła się na ziemię. Poczuła drżenie ziemi, usłyszała cichy, jakby stłumiony dźwięk dzwonków, dziwny, bo ciepły, wiatr muskał ich twarze. Derthus po omacku poszukała dłoni Selesty. Chwyciły się mocno za ręce.
- Tto... nie może być prawda... - wyszeptała Selesta ledwo dosłyszalnie. Odebrało im mowę, zaschło w ustach. Niewiadomo, ze strachu, czy raczej z podniecenia przechodzącego w euforię. Przed nimi w dziwnych oparach, jakby z bezdennej śmiercionośnej czeluści, stał ON. Otaczało go dziwne czerwonawe światło, które sprawiało, że wszystko wokół wyglądało groteskowo i nierzeczywiście, jak na niestarannym zniekształconym szkicu. Był piękny. Biła od niego zmysłowość, ogromna siła i duma. Ogromne czarne skrzydła wyrastały mu z ramion. Długie, czarne włosy spływały miedzy skrzydłami oraz na ramiona. Twarz... ach! Cóż to była za twarz! Delikatne, wręcz kobiece rysy. Zmysłowe, czarne usta, lekko wystające kości policzkowe, ładnie zarysowana broda. Wyrafinowane, piękne brwi wznosiły się ciemnym łukiem nad oczami nieokreślonej acz pięknej barwy. Nie mówił nic, ale słyszały jego myśli. To było tak niesamowite. Przez chwilę je obserwował.
- Chcę dać wam wskazówki na dalszą podróż, do waszego celu. - uśmiechnął się tajemniczo. - Nie będzie to łatwa droga, ale dacie sobie radę. Jedźcie dalej, a gdy wyjedziecie z lasu wypowiedzcie wspólnie słowa: "Cimesse argu mettorangis". Ukaże się wam zamek Unkrosa. Jest on bowiem niewidoczny dla zwykłych śmiertelników. Rozwiązanie was zaskoczy. Macie we mnie sojusznika. - i znów ten uśmiech.
- Dlaczego nam pomagasz? - Derthus pierwsza przemogła fascynację by coś powiedzieć. On jednak uśmiechnął się tym cudnym uśmiechem, tym razem z nutką ironii, i nie mówiąc nic zniknął w oparach które po chwili wsiąkły w ziemię tak jakby coś ja tam wessało. Polana znów skryła się w mroku, czas zaczął toczyć się dalej.
Derthus rozmyślała. Unkros, dlaczego ma wroga w samym Lucyferze? Może dlatego, że Unkros gardził Lucyferem. Gardził nim. Uważał, że ma większą moc, co uderzyło w dumę Księcia Ciemności.
Przytuliła mocniej Selestę. Jak dobrze było trzymać ją w ramionach... Zasnęły wtulone w siebie.
Obudziły się wypoczęte i zagłębiły się dalej w mrok. Wieczny mrok. W końcu jednak las się skończył, i przed nimi rozciągały się już tylko pustkowia. Jedynie na horyzoncie rozciągała się gęsta mgła. Pamiętały słowa Lucyfera. Wzięły się za ręce i wypowiedziały magiczną formułę. Nagle ziemia przed nimi rozstąpiła się i przed nimi wyrosło wielkie urwisko upstrzone czarnymi jaskiniami, wokół których latało kilka czarnych smoków. Nad jaskiniami, na samym szczycie urwiska wznosił się czarny zamek, tak wysoki, że szczytem wież dotykał chmur. Wyglądał jak z najstraszniejszych koszmarów sennych. Już z tej odległości czuć było woń starości, zgnilizny i śmierci. Od zamku biła dziwna łuna. Najczarniejsza z czarnych. Łuna mordu i zła?
- Jak my się tam dostaniemy? - Milczenie przerwała Selesta, z trudem przełykając ślinę. Odwróciły się w stronę rumaka. Ze zdziwieniem patrzyły, jak z boków wyrastają mu wielkie czarne skrzydła. Derthus uśmiechnęła się demonicznie i wyszeptała: "Dziękuję Ci, Panie..."
Lodowate powietrze przesiąknięte zapachem krwi chłodziło ich twarze, gdy na rumaku o czarnych skrzydłach wznosiły się w przestworza ku mrocznemu zamkowi. Derthus obejmowała talię Selesty wdychając jej zapach. Selesta przylgnęła do ciała Derthus, odwróciła lekko głowę i przytuliła drżące z napięcia usta do jej policzka. Jej ręka powędrowała na rękę Derthus obejmującą ją w talii. Zacisnęła się na niej, jakby szukając wsparcia.
- Jak ja Cię kocham... - wyszeptała. Dotknęła czarnych splotów Derthus, a ta delikatnie pocałowała jej skroń. Nie mogły wyobrazić sobie życia bez siebie. Nie tylko ich ciała, ale także dusze dążyły do zjednoczenia na wieki.
- Kiedy przybędziemy na miejsce, spróbujemy wydusić z Unkrosa coś na temat Twojej przeszłości. - Derthus mówiła cicho. Selesta uśmiechnęła się tajemniczo. Wywar zadziałał i wiedziała już wszystko...
A daleko od tego miejsca, w lustrze z czarnego kryształu czaiło się niebezpieczeństwo. Marwel nie spała. Oczyma duszy śledziła poczynania swej zdradzieckiej córki i wzbierała w niej ogromna nienawiść. "Co ona tam robi?! I to z nią!" Jej przenikające kryształ oczy zdały się krzyczeć. "Już prawie są u celu." Ostatnia koncentracja osłabionej mocy... "I teraz już nie umkną! Zemsta jest taka słodka! Taka cudownie słodka..."
Uderzenia czarnych skrzydeł... krzyk... rozrywający ból.. rozpacz. I takie dziwne uczucie. Coś ciepłego i gęstego spływało jej po policzkach. "Nie!" - jej usta zdały się wypowiedzieć to jedno słowo. Potem już tylko cisza i ciemność... wszechogarniająca ciemność. Ostatkiem sił wyszeptała słowa "Pomóż mi, Lucyferze...."
"Samotność"
W czarnych chwilach moja pieśń wyrywa się ze zranionego serca. Otulasz mnie czarnymi skrzydłami złudzeń... dlaczego to robisz... powiedz mi. Ja - tak długo samotna... i Twoje oczy tak duże i jasne. Twoich jasnych włosów delikatny dotyk... Nigdy nie zapomnę naszych wspólnych chwil. To co we mnie narasta... Nasza wspólna miłość...
Derthus obudziła się. Otworzyła oczy, ale natrafiła na mur ciemności. Nieprzenikniona czerń przytłoczyła ją. Dotknęła policzka. Był mokry. Tylko czy to na pewno były łzy? Nie widziała własnych dłoni. Wydawało jej się, że je podnosi, ale mogło być to tylko złudzenie. Starała się przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia, ale dochodziły do niej tylko ich strzępy. Takie niejasne... Nie była pewna, czy to zdarzyło się naprawdę, czy to był tylko sen. Czarny rumak... okropna twarz Kriga... jego słowa: "Jesteś owocem namiętności. Ja i Marwel byliśmy ze sobą tylko raz." Czy Krig naprawdę był jej ojcem? Ta myśl wywołała u niej dreszcz obrzydzenia. "...ona nie może żyć, jest za bardzo niebezpieczna..." Biedna Selesta. Gdyby zdawała sobie sprawę ze swojej mocy mogłaby wygrać. Bronić się. "...zamieniona w wieczny las, las mgieł i rozpaczy, czarnych bagnisk i deszczu, który jest tylko jej łzami..."
- Nie! - krzyknęła Derthus, a cała prawda przeniknęła do jej świadomości z bólem tak nieznośnym. Rozpacz wypłynęła kaskadą łez.
- Tylko nie Selesta! Moja ukochana Selesta!... - krzyczała w ciemność. Pogrążała się coraz bardziej w otchłani bólu. Zapadała w otępienie. Nie było dla niej ratunku.
Ale nagle zjawił się ON. Cała ciemność ustąpiła miejsca krwawej poświacie. Poczuła ulgę, a przynajmniej jakąś jej namiastkę. Dotyk jego lodowatej dłoni na policzku...
- Nie płacz Derthus. Wasza miłość nie mogła się spełnić. Nie mogłyście być razem. Selesta to Twoja zaginiona siostra - Saldes. Nie mogłem uchronić jej przed gniewem Unkrosa i Kriga. Stanowiłyście dla nich zbyt duże zagrożenie. Mogłyście wygrać, ale uczucie za bardzo opanowało was i wasze myśli. Osłabiło moc. Nigdy już nie zobaczysz Selesty - Saldes. Marwel została uwolniona przez Unkrosa i Kriga. Dlatego musisz się ukrywać. Jesteś w moich ciemnych salach..." - mówił. Dopiero teraz Derthus rozejrzała się. Ogromna sala której końca nie widziała. Pięknie rzeźbione z czarnego marmuru kolumny... Gęste powietrze tętniące własnym życiem. Dałaby słowo, że oddycha razem z nią.
- Ale ja nie mogę bez niej żyć! - wyjąkała ledwo dosłyszalnym szeptem
- Zostanie Ci po niej pamiątka. - uśmiechnął się tajemniczo - to co niemożliwe nie jest dla mnie problemem.
Derthus została u swojego Księcia, w jego podziemnym królestwie. Urodziła córkę. "Będziesz walczyć z Marwel. Dopełnisz mojego dzieła. A nazwę Cię Midian." Pocałowała czoło córki o żółto-fioletowych oczach, która uśmiechała się złośliwie. "I odnajdę Las Mgieł. Połączę się na zawsze z moją Selestą...."
Gdzieś na krańcu świata, między rzeczywistością a nierealnością spał las. Zwykły człowiek, zwierzę, cokolwiek co miało związek ze światem zewnętrznym nie miało tam wstępu. Inne istoty zaś bały się tam zapuszczać. Las był więc zawsze samotny i dyszał nienawiścią i złem. Jego oddech urzeczywistniał się w ledwo dosłyszalnym szumie czarnych, wiecznie wilgotnych liści. Był nieskończenie wielki i taki pusty... Szara mgła spowijała jego dolne partie, była jak opary śmierci. Las Mgieł zawsze płakał łzami rozpaczy. Te czerwone, krwawe łzy spadały nieprzerwanie z mniejszą lub większą intensywnością. A odgłos jaki wydawały przy opadaniu imitował łkanie i cichy szept: "Kochanie... wróć do mnie! Wróć! Ja tak bardzo cierpię..."
Morgana
|