Wariat
Misiek
Opowiadanie opisuje autentyczne zdarzenie z mego życia.
Spojrzałem przypadkiem przez okno. Nic specjalnego - ten sam szary świat co zwykle. Już miałem odejść od okna gdy nagle moją uwagę zwrócił jakiś chłopak. Stał przed kościołem a jego zachowanie było co najmniej dziwne i całkowicie irracjonalne. Poruszał się dziwnie chaotycznie, jedną ręką wykonywał ruchy jakby palił papierosa, a drugą zataczał kręgi wokół siebie. Nagle zerwał się, przebiegł kawałek i znowu stanął przyjmując kolejną dziwną pozę. Trwał w niej tak przez chwilę, po czym znowu zaczął się rozglądać. Zauważył mnie w oknie. Przyglądał się przez chwilę po czym wszedł dziwnym krokiem na środek ulicy i zaczął dawać mi rękami jakieś dziwne i niezrozumiałe dla mnie znaki. Pomyślałem - wariat. Wydał mi się niesamowicie zabawny i komiczny. Odszedłem od okna - jednak nadal przyglądałem mu się zza firanki będąc ciekawym jego kolejnego posunięcia. Nadjeżdżał jakiś samochód - popatrzył nań jak na jakąś dziwną bestię ze świata bajek po czym swobodnym i nieśpiesznym krokiem zszedł z jezdni, stanął i popatrzył w moje okno, nie dostrzegłszy mnie ruszył swoim zabawnym krokiem wzdłuż chodnika i po chwili zniknął mi z oczu. Ja nadal stojąc przy oknie stwierdziłem nagle że się śmieję i mam dziwnie dobry humor. Co się ze mną stało? Jeszcze przed chwilą byłem taki smutny a teraz w ciągu jednej chwili nastąpiła taka odmiana i to za sprawą jakiegoś wariata. Spojrzałem przez okno - on pojawił się znowu. Wszedł na teren za kościołem gdzie było sporo wolnego terenu porośniętego trawą i krzaczkami. Chodził tam dziwnym krokiem w różne strony, czasem stawał przyjmując śmieszne postawy i wyczyniając różne dziwne rzeczy. Czasem biegł jakby go coś goniło, innym razem jakby on coś gonił. Stałem tak zafascynowany i uśmiechnięty obserwując jego wyczyny. Oto na moich oczach rozgrywał się istny teatr w którym on był aktorem, a ja widzem. Inni ludzie albo wcale nie zwracali na niego uwagi albo tylko patrzyli ze zdziwieniem i chyba politowaniem. Miałem wrażenie jakby te sceny odgrywane były tylko dla mnie, bo tylko ja zauważyłem w nich coś intrygująco ciekawego. Chłopak szedł teraz z powrotem w kierunku kościoła do którego jedne drzwi były otwarte, a drugie zamknięte. Podszedł najpierw do tych zamkniętych i chciał chwycić za klamkę ale zatrzymał rękę w pół drogi jakby się namyślał, a potem ją cofnął. Zaczął iść w kierunku tych drugich otwartych na oścież drzwi. Podszedł do nich i zaczął zaglądać ciekawsko do wnętrza kościoła. I tak już nieźle rozbawiony pomyślałem, że teraz dopiero będzie wesoło. I nagle zaskoczył mnie swoim kolejnym posunięciem - zamiast wejść do kościoła, szybkim ruchem odszedł od drzwi i podszedł do dużego krzyża stojącego przed kościołem. Spoglądał na niego chwilę w zadumie po czym uklęknął, przeżegnał się i zaczął się modlić. Uśmiech zniknął z mojej twarzy. Nagle przestał być tym zabawnym wariatem za którego brałem go na początku. Swoim aktem religijności wprawił mnie w zakłopotanie i zadumę. Zaczęło mi się robić go żal, nie miałem prawa natrząsać się z jego nieszczęścia - nawet jeśli wydawał się być szczęśliwy ze swoim wariactwem, ale przecież nawet może nie zdawał sobie sprawy ze swej odmienności. Żal i smutek ścisnął me serce, gdy tak na niego patrzyłem jak się modli. Gdy skończył wrócił do swoich poprzednich wyczynów. Teraz już nie wydawał mi się wcale zabawny, wręcz przeciwnie, w jego ruchach zauważyłem coś czego nie dostrzegłem wcześniej - były pełne pasji i wkładał w nie wiele zaangażowania. Widać było, że dla niego to wszystko ma sens i jest częścią jego świata, którego ja niestety nie rozumiałem. Zastanawiałem się jak on widzi mój dziwny świat przez pryzmat swojej ułomności. Stwierdziłem ze zdziwieniem że mój żal zniknął, a na jego miejscu zaczęła się pojawiać nutka zazdrości, zrozumienia i... podziwu. Zapragnąłem znaleźć się tam razem z nim. Zazdrościłem mu jego wolności, nieskrępowania i wyzwolenia. Jego świat wydawał się piękny, nieograniczony i co najważniejsze - miał wpływ na ten świat, mógł go modyfikować względem swoich potrzeb - bo ten jego świat to przecież tylko iluzja wytworzona przez zwichnięty umysł. Jednak czy aby na pewno? To przecież nie on był zniewolony tylko ja. To ja tkwię w szarych i sztywnych ramach rzeczywistości na którą nie mam żadnego wpływu i której nie rozumiem. Niewolą mnie zasady z których on sobie drwi, on sam ustala sobie zasady i granice. Chciałem się znaleźć koło niego, poczuć tę wolność, wiatr we włosach, ciepłe promienie zachodzącego słońca na mojej skórze. Choć przez chwilę zaznać jego szczęścia i dzielić je z nim. Wykonywać te dziwne fantazyjne ruchy, cieszyć się słońcem, wiatrem, pogodą, życiem. Myślę, że mógłbym się od niego wiele nauczyć. Jednak nie zrobię tego, bo jestem skrępowany zasadami i wychowaniem mojej rzeczywistości. Stereotypem jest, że tacy jak on są uważani za nienormalnych i określani pojęciem "wariata". A przecież to może on jest bardziej ludzki od nas, określanych mianem "normalnych", którzy całe życie trwonimy na bezsensownej gonitwie, niszcząc po drodze samych siebie i ten świat, Ziemię i wszystko co na niej najpiękniejsze...
Tymczasem on przerwał swój dziwny taniec i zaczął iść w sobie tylko znanym kierunku i celu, pozostawiając mnie z bolesnym pytaniem na które nie potrafię znaleźć odpowiedzi: czy to on jest szalony, czy ja i moja rzeczywistość?
Misiek
e-mail: misiek@nick.w.pl
|