Wtorek, 22:13
Darek S. Jasiński
"Niedawno dowiedziałem się, że umierałem.
Miałem nieuleczalnego raka mózgu, a moją jedyną nadzieją była niezwykle trudna operacja, której szanse powodzenia są równie wielkie jak uznanie przez posła ZChN aborcji.
Zostało mi mniej niż dwa miesiące życia. Zważywszy, że dotychczas przeżyłem niespełna trzydzieści lat było to dosyć wiele, choć w obliczu wieczności był to ledwie błysk w szybie świateł przejeżdżającego auta.
Czy płakałem? A powinienem? Tak. Z całą pewnością powinienem zanurzyć się w rozpaczy. I to o zgrozo nie nad przyszłością, która i tak była nieunikniona, a nad tym, co już było. Zazwyczaj ludziom w chwili śmierci przed oczyma przewija się całe życie. Ja wiedząc, że owa chwila nastąpi niedługo postanowiłem podsumować swe życie wcześniej, by w momencie oddawania ducha poświęcić się tylko owemu oddawaniu. Pamiętam, jak włączyłem nastrojową muzykę i zanurzyłem się w odmętach wspomnień. Moje przerażenie sięgnęło zenitu, gdy, nim kaseta magnetofonowa głośnym trzaskiem oznajmiła, że dobrnęła do swego końca, ja dobrnąłem do swego. Okazało się, że poza spektakularnymi osiągnięciami, jakimi było zdanie matury i utrata dziewictwa nie miałem czego wspominać. Tego właśnie dnia dokonałem epokowego odkrycia i uwierzyłem w Boga. Jeśli bowiem istniał i tchnął w poczęte przez rodziców ciało duszę, bym mógł rozwijać się jako istota ludzka, to tylko zmarnował swój cenny czas. Byłem doskonałym przykładem jak trwoni się dar życia. Jeśli bowiem przyjemność czerpałem jedynie z zaspokajania najprymitywniejszych potrzeb, a ma egzystencja służyła jedynie temu właśnie, by trzy razy dziennie zjeść, a potem zwrócić większość zbędnych organizmowi elementów muszli klozetowej, to trudno się dziwić, iż Bóg postanowił odebrać mi przywilej funkcjonowania. Beze mnie świat nie zmieni się w najmniejszym stopniu.
Co mi zostało? Umrzeć z godnością? Banał, frazes, komunał. Co znaczy "z godnością"? Przez dwadzieścia kilka lat żyłem z godnością wstając o szóstej, by nie spóźnić się do szkoły, czy później pracy.
Postanowiłem ostatnie dwa miesiące życia spędzić nie na umieraniu, a na życiu. W szybkim tempie stoczyłem się w społecznym tego słowa znaczeniu.
Piłem, zacząłem palić spróbowałem nawet narkotyków, których byłem zatwardziałym wrogiem. Sprawiło mi radość, gdy zwymiotowałem na bar, przy którym piłem, czy gdy innym razem oblałem swym moczem nogawki własnych spodni, kiedy to wiatr nagle zawiał. Płakałem ze śmiechu, gdy niewidomy staruszek potknął się o zbyt wysoki chodnik. Wybiłem głową szybę w sklepie spożywczym i czerpałem przyjemność, gdy krew polała mi się z głowy, a następnego dnia emerytowani detektywi zganiali winę na nastoletnich wandali, którzy jakoby mieli porachunki z właścicielem.
Zrobiłem jeszcze wiele innych rzeczy, o które nigdy bym nie przypuszczał, że wyzwalają tyle emocji. Czułem adrenalinę, która przelewała się przez moje ciało, rozpalając je do tego stopnia, iż stawałem się nadczłowiekiem. Starałem się osiągnąć dno społeczne, co rano czułem nowe wyrzuty sumienia, które pogłębiane były kacem alkoholowym. Nie powstrzymywało mnie to jednak, w popełnianiu coraz to gorszych występków, powstrzymałem się jedynie przed popełnieniem morderstwa. Czemu? Nie chciałem nikomu zabierać tego, co zostało odebrane mnie. To co czyniłem nie miało wyrażać mojej nienawiści do kogokolwiek. Ja tylko nadrabiałem zmarnowany czas.
Tak minęły dwa miesiące. Mówiono o mnie "Patrz pani, co to się z tego chłopa porobiło, taki był miły, a i grzeczny... Nie do poznania... Zakochał się nieszczęśliwie może? Bóg jeden wie, albo w złe towarzystwo wpadł, bo teraz to on ani dzień dobry nie powie, ani za przeproszeniem "pocałuj w dupę". Degenerat." To było dla mnie jak komplement.
Szpital.
Tomografia mózgu. Miałem się dowiedzieć jak długo jeszcze będę taplał się w alkoholu.
Guz cofnął się. Lekarze uznali to za cud. A ja? Powinienem się cieszyć? Nie, zwymiotowałem na podłogę. Przeraziłem się. Wyszedłem ze szpitala jak pijany. Oszukany przez Boga? Tak, ten twórca wszechświata pokazał mi życie, gdy umierałem, a potem kazał wrócić na łono społeczeństwa i żyć dalej jak gdybym niczego nie zaznał. Nie wyobrażałem sobie siebie jako ojca, męża, czy pracownika, element tłumu.
Wybrałem jedyną słuszną drogę, a skoro to czytasz kimkolwiek jesteś wiedz, że musiałem palnąć sobie w łeb, by nie skazać się na piekło za życia."
Darek S. Jasiński
e-mail: djas@go2.pl
|