CyTaT on-line - zbiór aforyzmów i cytatów
Opowiadania    
Poprzedni artykuł Następny artykuł

24 - opowieść o odtrąceniu.

Jason Manson

Pośród żółtych, kwitnących mleczy cień drzewa zataczał powoli koło przesuwając się z północy na wschód... Zielony trawnik zdawał się być oazą spokoju pośród tłocznych ulic i miejskiego hałasu... Oazą spokoju naruszanego jedynie przez delikatne powiewy ciężkiego majowego powietrza. W szybach przejeżdżających samochodów odbijały się promienie popołudniowego słońca... Pryzmaty tworzące zniekształcone obrazy wysokich budynków, zielonych drzew i szarych ulic. Południowe okna budynków rozpraszały światło na nie padające tak, że zdawało się, iż płoną one w żarze upalnego dnia. Cieniste trawniki i płonące w upale dnia budynki komponowały się w całość. Ruch powoli ustawał. Falujące ulice powoli stawały się puste, podczas gdy ukryte w cieniu dywany zieleni znajdowały coraz to więcej zmęczonych spacerami ludzi zasiadających pośród żółtych wiosennych kwiatów. Zgiełk ustępował. Place zabaw stawały się coraz tłoczniejsze. Matki zasiadające na ławkach bacznie obserwowały beztroskie zabawy swych dzieci. Te pochłonięte tą letnią atmosferą zdawały się nie zauważać, odbijających się od szklanych świateł samochodów, promieni słońca. Promieni nadziei, dającej życie sile i zwiastunów zbliżających się ciepłych i beztroskich dni. Cały ten rytm dziennych wydarzeń zdawał się mieć bacznego obserwatora. Ktoś dostrzegał piękno chwili, ktoś kontemplował spokojny bieg rzeczy... Rytm miejskich ulic, gwarnych placów zabaw i spokój zieleni.

Cichy i spokojny szept oderwał ją od rozmyślań, od stanu głębokiego zachwytu, w jaki popadła i od prawdziwych chwil szczęści. Odwróciła się powoli w jego kierunku, pozostawiając za sobą świat oglądany przez szklaną szybę. Jej oczy jakby nagle posmutniały, stały się szkliste... Wyrażały ból, a może i tęsknotę... Nadzieję... Nagły powrót do rzeczywistości, do kolejnej chwili realnego stanu bycia sprawił, że jej twarz, jeszcze przed chwilą promienista i uśmiechnięta, teraz stała się jakaś smutna, przygnębiona... Zatroskana. Przeszła długość pokoju i usiadła na kanapie. Spojrzała w jego stronę. Siedział równie nie obecny, jak godzinę temu, kiedy tu przyszła. Wdawało się jakby jej nie zauważał, jak by nie była godna jego uwagi. Tylko ten szept - jedno wypowiedziane słowo.

Morskie fale rozmywał brzegi. Wiatr powoli zmieniał swój kierunek. Złociste promienie słońca odbijały się od co raz to gładszych fal. Mieniły się kolorami. Nadmorski wiatr powoli oczyszczał powietrze z ciężaru dnia.

Zbiegła szybko po schodach. Po jej policzku popłynęła srebrzysta łza. Odtrącenie... Czuła jak oddala się od niego. Wiedziała że przestał ją kochać. Może na to nie zasługiwała? Zawsze to czuła. Nigdy nie była kochana przez nikogo. Dopiero kiedy pojawił się on poczuła że komuś na niej zależy, że ktoś po raz pierwszy w życiu darzy ją uczuciem. Teraz wszystko przepadło.

Morska bryza rozwiewała jej włosy. Coraz to kolejne łzy spływały po jej policzkach. Niekochana, odtrącona, samotna... Czuła się taka bezradna. Pośród blednących cieni drzew... W poświacie zachodzącego słońca... Z poczuciem winy... Ale o co? Może to moja wina? - powtarzała spoglądając na matkę z dzieckiem siedzących na ławce na placu zabaw. Czy było cos w niej, co nie pozwalało innym jej kochać?


Powietrze niesione z nadmorskiego brzegu orzeźwiło miejską atmosferę. Na ulicach było cicho. Nieruchomy cień drzewa pod wpływem pomarańczowej lampy wydłużył się... Zielone trawniki opustoszały, na ulicach panowała cisza. Czarną szatę nieba przebijały gdzie niegdzie białe błyszczące punkty. Place zabaw stały się puste i ponure. Plaże ciche, mroczne i tajemnicze. Delikatny szum morza komponował się ze szmerem liści na drzewach w pobliskim parku, poruszonych lekkimi podmuchami wiatru. W szybach domów odbijała się niebieska poświata włączonych telewizorów, zmieniająca swą intensywność... Pulsująca. Trawniki zmieniały swą barwę pod wpływem lamp... Stawały się żółte, pomarańczowe... Noc rozjaśniały nieliczne błyski świateł przejeżdżających w pośpiechu samochodów. Ciszę sporadycznie przerywały odgłosy z portu.

W pomieszczeniu było jasno. Światła było przytłumione by nie raziło w oczy... Matowe cienie rzucane przez światło lamp i ich przytłumiony blask odbijający się od szyby. Po drugiej stronie stała kobieta. Była młoda. Miała długie błąd włosy, tak jak ona... Brązowe oczy... Takie jak ona. Uśmiechała się do niej, lecz nie był to uśmiech radości, gdyż po jej twarzy płynęły łzy... Znikła gdzieś, lecz po chwili pojawiła się znowu... Tuż przy niej... Wzięła ją na ręce. To była jej matka. Trzymała ją blisko siebie.


Zostawiła ją... Widziała jak zamykają się za nią szpitalne drzwi, a ona pozostała po ich drugiej stronie... Sama...

Obudziła się zlana potem. Po jej policzkach po raz kolejny popłynęły łzy. Często miewała ten sen. Była sierotą. Nigdy nie znała swej matki, a jednak potrafiła ją sobie wyobrazić. Potrafiła wyobrazić sobie jak ją zostawiła... Ale dlaczego?- zastanawiała się... Dlaczego ją zostawiła? Może naprawdę nie zasługuje na miłość? Nawet jej rodzona matka, kobietę która nosiła ją przez dziewięć miesięcy, która dała jej życie nie pokochała jej. Pozbyła się jej... A dziś... Osoba której szczerze ufała, i która kochała ponad wszystko jednym słowem dowiodła jej że nie zasługuje na miłość. A więc jaki sens miało jej życie?

Spojrzała na ulice. Puste, spokojne... Na gwiazdy rozproszone po nocny niebie, na kołyszące się delikatnie na wietrze liście drzew. Przypomniała sobie tą chwilę... Chwilę, w której zawalił się jej świat, chwilę w której runęło, jej i tak kruche życie. Była taki spokojny, gdy to mówił. Nie zależało mu... Nie kochał jej, nic do niej nie czuł, więc dlaczego miał się przejąć? Była jak te nocne ulice... Puste, opuszczone... Ciemne i smutne - tak jak jej życie... Życie bez miłości.


Pierwsze promienie słońca sprawiły ze blask pomarańczowych ulic zniknął... Nie było już gwiazd na niebie, a wiatr z nad morza zmienił swój kierunek. Przeźroczyste kryształki na źdźbłach zielonych traw poczęły mienić się w pierwszych poranny promieniach słońca. Żółte mlecze leniwie zaczęły otwierać swe kielichy. Zieleń drze powoli stawała się bardziej intensywna pod wpływem budzącego się słońca. Jasność poranka odbijała się od metalowych rynien zachodnich ścian budynków. W oknach pojawił się blask budzącego się dnia. Ulice spowiła lekka słoneczna mgiełka. Leniwy ruch uliczny wzmagał się. Nocne... Lekkie powietrze powoli stawało się ciężkie...

Powoli otworzyła swe oczy. Patrzyła na jasne paski na ścianie swego pokoju, powstałe przez blask słoneczny padający na jej okno niedbale zasłonięte srebrnymi żaluzjami. Nie miała siły by wstać... A może po prostu nie miała powodu by zacząć dzień? W pamięci miała wydarzenia poprzedniego dnia. Tysiące zwątpień we własną osobę, oraz setki pytań, na które nikt nie mógł udzielić jej odpowiedzi. Przed oczyma miała nadal złudne obrazy swego snu mieszające się z jego zimną i bez wyrazistą twarzą. Pozostawiona... Jedna chwila przywróciła ją znów do szarej rzeczywistości... Piękny sen minął i postawił ją przed obliczem powszedniego koszmaru.

Wyjrzała przez okno. Na niebie wisiał biały obłoczek. Sam samotny - tak jak ona. Skazany na to by rozpłynąć się w błękicie porannego nieba. Czuła, że coś łączy ją z tym zjawiskiem. Czuła że ich historia skończy się podobnie. Czuła że rozpłynie się pozostawiona sobie. Rozpościerający się z jej okna widok na budzące się do życia miejskie ulice jakoś nie cieszył jej tak jak to zawsze bywało. Przyglądała się spacerującej z dzieckiem młodej parze. Czemu nigdy ona tego nie zaznała? Czemu nigdy nie zaznała matczynej miłości? Czy sama będzie w stanie kochać? Nigdy nie była kochana, więc skąd ma wiedzieć jak? Spojrzała w drugą stronę - nie mogła patrzeć na to czego sama nigdy nie miała, czego nigdy nie będzie mieć. Wspomniała na chwilę poprzedni dzień.. Ten przed nim, i kolejne dni wstecz. Wszystko wyglądało tak samo... Starała się z całej siły... Starała się kochać i zarazem być kochaną. Wszystko na nic. Poznała go jakiś czas temu... Obiecywali sobie tak wiele, ale chyba tylko ona była w stanie dotrzymać swych obietnic... On... Jemu przestało zależeć. Był z nią... Kochał ją, tworzył dał jej życie, po to by porzucić ją nie mówiąc dlaczego... Tak jak kilka dwadzieścia parę lat temu... Tak jak uczyniła to jej rodzona matka... Odbite od przejeżdżającego samochodu promienie słoneczne oślepiły ją na moment i wybiły ze stanu głębokiej zadumy. Spojrzała przed siebie... Niewyraźny obraz dnia rozlewał się przed jej oczyma, mieszając się z błękitem nieba, zielenią drzew i szarością... Szarością jej życia i losu.


Biały obłoczek dryfujący po błękicie nieba rozlał się w szarość chmur przykrywających słońce. Ulice spowiła szarość... Chodniki, place zabaw i ławki w parku stały się puste. Szyby zaparkowanych samochodów odbijały szarość chmur płynących po niebie... Pierwsze krople kryształowego deszczu zwilżyły zielona trawę... Ociekać zaczęły po szybach... Rozlały się wreszcie rzeką na czerni asfaltowych ulic.

W jej głowie dźwięcznie brzmiały słowa... "To już konie"... Słowa, które były dla niej niczym koszmarne sny, które miewała co noc. Sny o porzuceniu, sny o samotności i bezradności. Po jej policzku popłynęła srebrzysta łza... Spłynęła po jej brodzie i zaginęła gdzieś pomiędzy kroplami padającego deszczu - zatapiając się w jednej z licznych kałuż, nadając jej słonego smaku i goryczy...


Jason Manson
e-mail: jasonmanson@poczta.onet.pl
< Maj 2001 >

Poprzedni artykuł Następny artykuł


Stare Gry - chcesz pograc w gry sprzed lat?


Copyright 1999-2001 Magazyn internetowy NoName
Wszelkie prawa zastrzeżone