Magazyn internetowy NoName - zobacz nas on-line!
Polemiki    
Poprzedni artykuł Następny artykuł

Upadek - komentarz do majowego wydania NoName

Scorpio

Skoro w NoName ukazują się artykuły wszelkiej maści, za pewne znajdzie się i miejsce na mój, nie opublikowanie go świadczyło by o tym, że śmierć tego zinu już się dokonała, gdyż "prawdziwa cnota krytyki się nie boi".


"Ze szkoły wojennej życia. Co mnie nie zabija, to czyni mnie potężniejszym" - Fryderyk Nietsche, Zmierzch Bożyszcz, czyli jak się filozofuje młotem

Artykuł ten jest atakiem, atak ten jednak ma na celu zniszczenie form słabych, by umożliwić rozwój organizmu na którym one żerują. Z NoName`m miałem styczność jedynie kilka razy, ostatni około 4, czy 5-ciu miesięcy temu, gdy miałem jeszcze przyjemność przeczytać artykuł mojego kolegi Ninghijzhindy, od tego czasu nastąpiły ogromne zmiany, niestety zmiany na gorsze. Tylko w tak idiotycznym systemie jakim jest demokracja "więcej" oznacza "lepiej", nie przystoi to jednak gazecie, która chce zachować jakąś renomę, niestety w obecnym wcieleniu NoName`a jakość przerodziła się w ilość. Wśród całego morza artykułów godnych uwagi można policzyć na palcach obydwu rąk, jest to zwiastun okropnego upadku, który czeka tą gazetę, jeżeli nie przeprowadzi jakiś reform. Początkowe zamiary były wspaniałe, przyjmować poglądy każdego bez wartościowania i zapewnić nieograniczoną przestrzeń do ich realizacji. Niestety wraz z czasem w NoName zapanował całkowity burdel, w konsekwencji czego stał on się pismem o wszystkim i niczym zarazem. Połączenia poradnika szybkiego uczenia z populistycznym kiczem zwanym "Big Brother" i "głębokimi" refleksjami na temat Boga nie są jeszcze tak tragiczne (zwłaszcza, że Bóg w obecnym industrialno-konsumpcyjnym społeczeństwie stał się jedynie socjologicznym fenomenem, którego należy ładnie nazwać i dobrze sprzedać, a cała "edukacja" skupia się na przystosowaniu użytecznej dla państwa maszyny), to sama treść artykułów przyprawia o dreszcze. Na rany Attisa chciało by się zakrzyknąć widząc ten bełkot na miarę młodoeuropejskiego futuryzmu, jedyna różnica polega na tym, że futuryści wiedzieli, że zrywają z zasadami logiki i związków przyczynowych, a nieszczęśni autorzy artykułów nie! O głębi artykułu o "nonkonformizmie" wolałbym się nie wypowiadać, bo pozostawiam osobistemu poczuciu smaku czytelnika utożsamienie nonkonformistycznej postawy z pozerstwem "jakby kogoś bardziej wkurwić i dowartościować przez to swe ego". Autor tego artykułu przynajmniej jednak wie czego chce i wie o czym pisze. Jednakże, co mnie na początku mylnie ucieszyło, dominują artykuły o tematyce religijno-filozoficznej. Na próżno szukać tam czegokolwiek poza udowodnieniem ignorancji autorów. W pewnym eseju jego autor boleje nad zjawiskiem "satanizmu", nie wiedząc, że owe zjawisko w ogóle nie miało miejsca, dopóki nie zostało stworzone przez prasę i KrK. W istocie była to polityka Kościoła Rzymskiego wobec konkurencyjnej religii pogańskiej, zapoczątkowanej już w rozkładającym się Imperium Romanum, a przeżywającej pełen rozkwit w średniowiecznej europie podczas przejmowania religii rdzennych mieszkańców Europy (taktyka szczerze powiedziawszy dobrze znana rzymianom, który stosowali ich wobec Celtów). Jest tak prosta, że jedynie względy obecnego poziomu pisma zmuszają mnie abym o niej pisał, otóż przejmuje się część lokalnych bóstw i nazywa się ich imionami świętych, pozostałe określa się demonami i aby zdyskredytować dawny kult tworzy się legendy mrożące krew w żyłach. [podobnej operacji dokonały wszelkie patriarchalne religie bóstw jowiszowych jak Indra, Zeus, czy Jahwe nomadów-koczowników podbijając tereny matriarchalnych rolników i zmieniając bóstwa chtoniczne na demony, przetrwał jedynie kult Bogini Matki; nie jest to jednak temat rozprawy, a ciekawy czytelnik odnajdzie ten temat kontynuowany w bardzo wielu dziełach antropologicznych]. Marne spekulacji o istocie Szatana mają również jak piernik do wiatraka, wszak jest on głównie greckim Panem, a najdobitniej reprezentuje on nieposkromioną siłę seksualną w postaci egipskiego Seta. Należy pamiętać, że przed wynalezieniem tak wysokiego stopnia abstrakcji jakim jest matematyka, wszelka nauka skupiała się na przedstawieniu symbolów. Niestety autorzy esejów na tematy religijne nie mają nawet podstawowej wiedzy w tym zakresie. Czymże bowiem jest stwierdzenie "oświeconego" ateisty o tym, że "Jezus na pewno istniał, zbyt wiele dowodów historycznych na to wskazuje". Cóż za bzdura! Nie licząc Talmudu, który uważa Jezusa za potomka legionisty Panthery, jest o nim tylko kilka mglistych wzmianek (Falwiusz, czy Tacyt), które wydają się być późniejszym fałszerstwem chrześcijan. Ciekawe, że reszta piszących w tym czasie historyków nie wspomina o tej postaci ani słowa. Esseński Mistrz Sprawiedliwości Chrystusem? Niczym nie poparta spekulacja, biorąc pod uwagę różnicę chociażby w ich stosunku do walki. A najdobitniej wypowiedział się w tej kwestii papież Leon X swym słynnym "Jakże ta bajka o Chrystusie okazuje się dla nas pomocna". Chrystus nie jest postacią historyczną, ani realną, jest postacią idealną, czy też archetypem wg paradygmatu psychologicznego Gustawa Junga, ergo jest o wiele bardziej realny niż nasze osobiste ja. Jest zmartwychwstającym Bogiem, bogiem solarnym, a jednocześnie bogiem wegetacji. Odsyłam do nieocenionego Frazera i jego Złotej Gałęzi po dalsze informacje. Spór toczący się między uczestnikami jest tak szablonowy i czarno-biały, że czasem śmieszy, a czasem wręcz nudzi. Są wierzący chrześcijanie-katolicy i niewierzący ateiści-racjonaliści. Zabawne, gdzie miejsce na pozostałe opcje, jak widać ograniczony schemat uczestników tego bezprzedmiotowego sporu jest zbyt płytki by je pomieścić. Istnienie/nieistnienie boga rozpatrywane jest jedynie w kontekście chrześcijańskiej koncepcji boga, która jak śmiem twierdzić jest koncepcją funkcjonująca jedynie w specyficznych warunkach, z których została obecnie wyabstrahowana, przez stała się fałszywa. (oczywiście jestem w stanie to udowodnić w każdej chwili, jednak to nie miejsce i czas) Jest to więc kolejny bezprzedmiotowy spór. Każdy kto nie chce być narażony na śmieszność powinien wiedzieć o czym się wypowiada, ta zasada została pogwałcona. W kolejnym eseju autor wymienia co go boli w KrK i pyta ze znaną mi już ignorancją "czemu KrK nie dopuszcza do święcenia kapłańskich kobiet". Odpowiedź jest banalna, gdyż post - konstantyńskie chrześcijaństwo rzymskie jest ozyriańską religią o wyraźnych korzeniach mitriańskich, gdyż Chrystus-słońce wyraża siłę falliczną, seksualnie męską, było by więc absurdem by jego kapłanem miała by być kobieta. I cóż to za masowe bzdury o równouprawnieniu kobiet? Goebels miał rację, kłamstwo powtórzone wiele razy staje się prawdą. Obecne równouprawnienie opiera się tylko na tym, że kobieta może nosić spodnie, kobieta może stać się mężczyzną negując przez to swoją kobiecość. Żyjemy w modelu państwa patriarchalnego, występowaniu w tym modelu kobiet na stanowiskach władzy (która w obecnej formie jest również patriarchalna) jest po prostu niesmaczne. Jedyną metodą "równouprawnienia" jest budowa nowego modelu państwa, w którym równą rolę będzie odkrywać pierwiastek męski i żeński. Największa salwa śmiechu przychodzi jednak na końcu. Jakże można negować większość katolickich dogmatów i na końcu stwierdzać, że jest się jeszcze katolikiem, podobnie można by było twierdzić, że Nietsche był chrześcijaninem. Resztę wzniosłych myśli na tematy religijno-filozoficzne, spekulacji na temat boga/szatana, wiary/niewiary możemy sobie właściwie odpuścić, są na podobnym poziomie. Szczególną moją uwagę zwrócił osobnik proklamujących w którymś z esejów karę śmierci, gdzie twierdzi, iż należy eliminować jednostkę nieprzydatną społecznie, na lance Bachusa!, jak taka karykatura człowieka może w ogóle chodzić po tej ziemi, nie mówiąc o udzielaniu jej publicznego głosu. Każdy prawdziwy człowiek powinien traktować takiego niewolnika jako członka kasty nietykalnych pariasów, tą zgniłą moralność czuć na kilometr, a w bliskim kontakcie może spowodować wiele chorób żołądka, włączając w to wrzody. I to wcale nie stawia autora polemiki na wyższym poziomie, gdyż oponuje on nie przeciw systemowi, lecz przeciw samym jego narzędziom, jego obsesja na punkcie śmierci jest tak powszechna dla "nowoczesnej cywilizacji", że aż nudna. Umrzesz kolego, tak samo jak każdy, nie ważne, czy zrobi to dzikie zwierzę, starość, czy człowiek. Śmierć jest warunkiem życia, życie nie może istnieć bez śmierci.

Postuluje więc konieczność ścisłej moderacji, nie mówię tu wszakże o jakimś ograniczeniu światopoglądowym, bo było by to złamanie naczelnej zasady jaką wyznaję, mówię o odpowiednim poziomie, by NoName stał się niewielką kupką diamentów, a nie koszem pełnym zgniłych śmieci. W koszu tym można jednak pod dużą warstwą brudu znaleźć kilka pereł, na wyróżnienie zasługuje esej o cyberpunku, w podobnym duchu krytyki, aczkolwiek samych osób piszących artykuły, a nie samej struktury NN jest utrzymany "List otwarty" Pawła Pietraszki, zauważa to również Emka w "Niepokojących Tendencjach", co pozwala stwierdzić, że jeszcze jest nadzieja. Oczywiście, jeżeli chodzi o opisy techniczne (dział komputery) funkcjonuje w miarę sprawnie, poezja i opowiadania to również nie totalna grafomania. Ogólnie sekcje "tematyczne" wypadają przyzwoicie, jednak należy zmienić poziom innych artykułów, gdyż ciągną one na dno całe pismo. Refleksje na temat różnych dziedzin życia są jednak tak płytkie, że gwarantują jedynie zanurzenie głowy w rzecznym mule i poczucie niesmaku po takowym. NoName potrzebuje zmian, w innym przypadku wcieli się w masową kulturę stając się jej narzędziem i z "czasopisma dla ludzi myślących" zamieni się w populistyczną papkę w stylu Roweru Błażeja. A do tego chyba nikt nie chce dopuścić, prawda?


Scorpio
e-mail: marcin.piekut@interek.com.pl

Poprzedni artykuł Następny artykuł


Stare Gry - chcesz pograc w gry sprzed lat?


Copyright 1999-2001 Magazyn internetowy NoName
Wszelkie prawa zastrzeżone