CyTaT on-line - zbiór aforyzmów i cytatów
Opowiadania    
Poprzedni artykuł Następny artykuł

Marchewkowe opowiadanie

Robin

dla Agnieszki


      Słońce wstało bardzo wcześnie i leniwie rozciągnęło swe promienie, jakby przeciągając się. Po polu rozlało się światło i obudziło małych mieszkańców tej głuszy. Pierwszy obudził się Holum. Holum zawsze wstaje pierwszy i przeprowadza test na dojrzałość marchewki. Robi to przy tym dokładnie i wielokrotnie sprawdza, czy wyniki badań są wiarygodne i wystarczające. Gdy test da wynik pozytywny rozpoczyna się okres zwany nietypowo "zbieraniem marchewki". Pokrótce wytłumaczę, o co chodzi. Co to jest marchewka? A więc to warzywo o długim pomarańczowym strąku i gęstej, zielonej naci. Jego nazwa wzięła się najprawdopodobniej z jakiegoś starożytnego języka. Rośnie w ziemi i gdy dojrzewa mali mieszkańcy marchewkowego pola wychodzą z wiaderkami i zbierają do nich marchewkę. Bardzo ją przy tym lubią i zostaje ona skonsumowana pod bardzo wieloma postaciami w ciągu roku. Marchewkowe pole jest tak duże, że plonów wystarcza dla wszystkich mieszkańców na cały rok.

      W tym roku jednak nie wszystko poszło po myśli mieszkańców marchewkowego pola. Holum ze zdziwieniem zauważył na jednym z warzyw potężne ślady zębów. Zafrasowało go, że ktoś poza małymi mieszkańcami wioski ma ochotę na soczyste warzywo. Gdy porównał jednak wielkość ugryzienia z własną pięścią i wyobraził sobie stworzenie o tak dużych zębach, zmienił zdanie i był gotów oddać mu choćby zaraz całą marchew z pola. Nie, nie mógł oddać wszystkich zapasów. To byłaby klęska dla niego i jego licznej wsi. Przeżyć bez marchwi to rzecz zupełnie nieprawdopodobna. Pole było duże, ale nie dość by wykarmić gromadę małych mieszkańców marchewkowego pola i ogromnego marchewkożernego przybysza. Sądząc po jego rozmiarach mógł uporać się z rocznym zasobem warzyw w ciągu kilku nocy. Holum nie mógł na to pozwolić. Postanowił zwołać naradę mieszkańców i znaleźć sposób na jak najszybsze pozbycie się marchewkożercy.

      Narada została zwołana w samo południe w największym szałasie wioski, w którym mieszkańcy zbierali się w deszczowe lub chłodne dni i tam znajdowali sobie ciekawe zajęcie, które pomagało im przeczekać nudny okres. Tym razem wśród zebranych panowało ogromne poruszenie. Członkowie rady dwunastu zapoznali się ze stratami i gorąco dyskutowali, próbując sobie wyobrazić stworzenie zdolne tak spustoszyć marchewkowe pole. Holum zajął miejsce po prawej ręce przywódcy marchewkowego pola Knotta. Knott był sędziwym mieszkańcem wioski i wiele w czasie swego długiego życia widział, ale obraz śladu zębów na marchewce wyraźnie go poruszył. Nie zabierał głosu tylko spokojnie siedział i wodził wzrokiem po dyskutujących zebranych. Holum patrzył na niego jak zwykle pełen podziwu i uznania dla mądrego starca, który wiedział wszystko o każdym rodzaju marchewki. Część wiedzy przekazał Holumowi, który prawdopodobnie miał być jego następcą. Żona Holuma Nina wierzyła w to i od pewnego już czasu chodziła dumna wśród swoich koleżanek szczycąc się, iż niebawem zostanie panią burmistrzową. Knott najwyraźniej znalazł odpowiednie słowa, którymi chciał rozpocząć naradę i skinął na Holuma. Ten wiedział co oznacza ten gest. Knott wykonywał go w jego kierunku zawsze, gdy chciał coś powiedzieć, a rozkrzyczani członkowie rady nie dawali mu dojść do słowa. Wstał chrząknął cicho i wrzasnął na całe gardło:

- Cisza!!!! Największy Znawca Marchwi pragnie wygłosić przemówienie.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki na sali natychmiast zapanowała cisza. Zgromadzeni utkwili wzrok w mentorze. Knott poruszył się na swoim wielkim tronie i patrząc w dal, jak to miał w swoim zwyczaju ilekroć mówił o czymś bardzo ważnym, zaczął:

- Moje dzieci - zawsze zwracał się tak do poddanych. To przyniosło mu wielu zwolenników. - Zło zostało zesłane na nasz skromny ogród. Skłonni jesteśmy podzielić się z każdym kto o to poprosi, jednak stworzenie, które było tutaj wczoraj w nocy najwyraźniej nie ma zamiaru prosić. Stwór ten poczęstował się sam kilkunastoma marchewkami czyniąc spore straty. Mam pewne obawy czy ten napastnik nie wróci również dzisiejszej nocy i nie dokończy dzieła zniszczenia. Byłoby to bardzo niepożądane, gdyż zapasy naszej marchwi uległyby poważnej redukcji. Czy nastałby głód? - po chwili sam sobie odpowiedział na pytanie. - Nie wiem. Najbliższa wioska, z której moglibyśmy uzyskać drobną pomoc jest oddalona o dwa miesiące drogi stąd. Musimy więc zająć się problemem tego stworzenia i przepędzić je jak najprędzej z naszego pola. Oczekuję na wasze propozycje moje dzieci.

Zamilkł i spojrzał na wszystkich członków rady. Ci myśleli przez chwilę intensywnie. Kilku zebranych tak głęboko pogrążyło się w zamyśleniach, że na ich czoła wystąpiły żyły. Wkrótce głos zabrał Junon:

- Po pierwsze musimy wiedzieć, z kim mamy do czynienia. Czy zadowala się tylko marchewką, czy nie daj Boże zwróci się również przeciw nam? - Tu przełknął nerwowo ślinę. - Trzeba wystawić wartowników i czekać na jego powrót, następnie udać się za nim do jego nory i tam wykończyć.

Odezwały się głosy aprobaty. Junon był wyraźnie zadowolony z siebie i swojego pomysłu. Knott najwyraźniej nie był aż tak usatysfakcjonowany, jak reszta rady, ale starał się tego nie okazać. Zamiast tego odwrócił się w kierunku Holuma i zapytał:

- A ty, co o tym sądzisz mój drogi?

W tej właśnie chwili Holum poczuł się bardzo przejęty swoją rolą. Wiedział, że kiedyś będzie następcą starca, ale teraz wszystko w nim wezbrało. Jego opinia liczyła się dla Knotta. To szalenie ważne. Duma rozpierała małego marchewkowego ludka. Starał się jednak tego nie okazać i spróbował przyjąć obojętny ton głosu i wyraz twarzy. Nie udało się.

- Uważam, że to jedyne co możemy w tej chwili uczynić. - powiedział z zapałem. - Wystawimy wartowników i będziemy czekali na tajemniczego gościa.

- A więc niech tak będzie - Knott skinął na Luktora, a ten natychmiast zrozumiał gest starca i udał się wydać stosowne rozkazy. - Mam nadzieję moje dzieci, że się uda. Posiedzenie zakończone.

Gdy to powiedział, wstał. Natychmiast do pomocy rzuciło mu się dwóch giermków i podtrzymując wyprowadzili starce z sali. Członkowie rady ze spokojem oczekiwali, aż wielki wyjdzie, aby mogli udać się do swoich domostw. Knott obrócił się jeszcze w drzwiach i rzekł:

- Holumie proszę byś udał się ze mną. Musimy porozmawiać.

Holum zdziwił się co też mógł chcieć od niego starzec, ale pospiesznie udał się za Knottem. Gdy znaleźli się na dworze szli chwilę obok siebie nie odzywając się słowem. Największy Znawca Marchwi rozkoszował się wyraźnie tym słonecznym dniem. Po części było to też jego zwyczajem. Knott zawsze układał w myślach to co miał zamiar zaraz powiedzieć i głowił się długo nad stosownym wstępem. Holum nie miał odwagi zapytać starca o co mu chodzi. Spokojnie czekał, aż on sam zabierze głos. Nie trwało to długo.

- Mój wierny Holum - zaczął Knott.- Wiesz, że staniesz się niebawem moim następcą.

Inspektor Świeżości Marchwi skinął głową w milczeniu.

- Wiem, że będziesz wspaniałym dowódcą dla tej wioski - ciągnął Knott. - Teraz mogę odejść spokojnie.

Holum wzdrygnął się na te słowa starca.

- Co się stało mędrcze? - zaniepokoił się nie na żarty. - Źle się czujesz?

- Czuję się adekwatnie do mojego wieku. - starzec uśmiechnął się. - Wszyscy kiedyś odchodzą mój drogi.

- Ale nie Ty o wielki. Nie teraz.

- Mój drogi nie ty wybierasz porę przyjścia śmierci. Ona sama o tym decyduje. Gdy jest gotowa przychodzi i już. Można się jej jednak czasami spodziewać. Ja oczekuję jej już za kilka dni. Wtedy zostaniesz przywódcą tej wioski.

- Kilka dni??? - Holum teraz stał się zupełnie roztrzęsiony - To niemożliwe, nie jestem gotów na taki obowiązek.

- Wierz mi kochany, jesteś bardziej gotów niż sądzisz. Jesteś troskliwy, odpowiedzialny i mądry. To wszystko czego potrzebujesz do tej pracy wiem, że ci się uda.

Starzec złapał z trudem oddech.

- Widzisz? Jestem coraz słabszy. Zostaw mnie, teraz muszę odpocząć.

Starzec wszedł do swojej chaty wspierając się teraz wyraźnie na dwóch służących. Holum stał chwilę przed drzwiami, w których zniknął Knott. Wciąż słyszał jego słowa. A więc starzec niedługo odejdzie. Wszystkie obowiązki przejdą na Holuma. Nie czuł się jednak dumny, wprost przeciwnie, czuł smutek. To już nie będzie to samo. Powoli ruszył w kierunku domu. Na razie nie może powiedzieć nikomu o tej rozmowie. Zachowa ją w tajemnicy. Szczególnie niebezpieczne mogłoby być wyjawienie tej informacji żonie. Mimo iż Holum kochał swoją piękną małżonkę wiedział, iż jest ona największą plotkarą w mieście i żadna informacja by się nie uchowała. Nie, musi milczeć. Spojrzał na strażnika wystawionego według decyzji rady. Był to bardzo wysoki mężczyzna, jak wszyscy wojownicy. Byli oni dobierani bardzo starannie i musieli mieć odpowiednie warunki fizyczne do pełnienia służby wojskowej. Teraz to się przyda. Stwór jest bardzo wielki. Stwór. Gdy Holum przypomniał sobie ślady zębów przeszył go dreszcz. Przyspieszył kroku i skierował się do swojej chatki. Zastał tam osobę, którą spodziewał się zastać. Czyli swoją żonę. Tak jak postanowił nie wspomniał słowem o swoim spotkaniu z Knottem.

      Dalsza część dnia minęła spokojnie i standardowo. Jak zwykle większość popołudnia wypełniła pogawędka z żoną. Ta kobieta wykopywała plotki wręcz spod ziemi. Zawsze miała pełno najróżniejszych nowinek, nie zawsze zresztą sprawdzonych i nie zamierzała milczeć. Holum dowiedział się wielu, zwykle nie bardzo interesujących go rzeczy. Uspokoił się trochę i dzięki plotkom żony prawie zapomniał o rozmowie z Knottem. Strach jednak powrócił, kiedy zasiadali do kolacji, z oddali odezwało się nieznajome wycie. Nie były to z całą pewnością wilki z pobliskiego lasu. To było cos szatańskiego, coś niewyobrażalnego. Głos tego czegoś zawodził. Czasami przypominał do złudzenia śmiech obłąkańca, czasem szalony chrobot spazmatycznych jęków. To po prostu przerażało. Holum poczuł, że cała jego skóra zmieniła się w chropowatą powierzchnię. Podszedł do okna. W ciemności widać było małą latarenkę strażnika. Holum nie chciałby teraz znaleźć się na jego miejscu. Gdyby tam stał z całą pewnością uciekłby w ciągu jednego kwadransa. Zdecydował, że najlepiej zrobi gdy położy się spać. Tak też uczynił, ale nie mógł początkowo zasnąć. Jego myśli krążyły wokół dwóch zdarzeń dzisiejszego dnia. Myślał o Knocie i jego słowach. Nie mógł uwierzyć, że niebawem stanie się panem wioski, ale Knott wiedział, co mówi i należało mu wierzyć. Potem myśli Holuma powędrowały w kierunku tego, co zobaczył rano. Nadgryziona marchew. Potężne ślady zębów. Co za potworna bestia mogła je zostawić? Trzeba ją zabić to pewne. Inaczej zje cały zapas marchwi. I ten skowyt. Co to było? Potężne ślady zębów. Skowyt. Zęby. Skowyt. Szczęki. Szatański śmiech. Ciemność. Holum zasnął. Nie wiedział, że to ostatnie chwile jego spokojnego snu. Jego życie miało się wkrótce bardzo zmienić.

- Rany boskie!!!!

Ten krzyk obudził Holuma w środku nocy. Otworzył zaspane oczy. Wokół panowała ciemność. Nie mógł nic dostrzec. Na dworze ktoś wydzierał się w niebogłosy. Zaspany naciągnął pospiesznie buty i wybiegł przed dom. Miał niejasne przeczucie, że wie o co chodzi, bestia wróciła. Znalazł się przed domem. W miejscu gdzie wieczorem widział strażnika utworzyła się spora grupka gapiów. Byli to mężczyźni. Nie, zaraz. Wśród nich była kobieta. To chyba żona wartownika. Chyba płacze. Holum w jednej chwili zrozumiał co się wydarzyło. Nogi pod nim zwiotczały. Pobiegł do grupki i mimo iż wiedział zapytał:

- Co się stało?

- Gratnug - powiedział cicho jeden z rady. - Przyszła bestia i ...

Nie dokończył, głos mu się załamał. Holum podszedł trochę dalej. To co zobaczył w ciemności przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Przez pole marchwi wyraźnie biegła droga, którą wybrał potwór by się tu dostać. Znaczyła ją gruba linia połamanych warzyw. Holum zobaczył, że bestia jest nawet większa niż wskazywały na to ślady zębów. Mój Boże, ona nie była wielka, była olbrzymia. Marchewkowy Inspektor wzdrygnął się i zapytał cicho:

- Co ze strażnikiem??? - wiedział jednak jak będzie brzmiała odpowiedź.

- Gratnug nie żyje. - padła odpowiedź.

- Czy to pewne. - Holum najwyraźniej miał jeszcze na coś nadzieję a wiadomo, że nadzieja to matka myślących inaczej.

- Mój Boże jego resztki są rozwleczone po całym polu. - Junon ledwie trzymał się kupy. Najwyraźniej już rzucił okiem na te pozostałości.

Rozległ się ryk.

- Bestia jest gdzieś w pobliżu. - Defren, jeden z rady zrobił się blady jak ściana, co było widoczne nawet teraz w nocy.

Zresztą nie tylko on, na odgłos tego ryku serce podskoczyło do gardła Holumowi i innym zebranym. Następca Knotta starał się jednak nie tracić zimnej krwi. Było to jednak bardzo trudne.

- Trzeba wszystkich ewakuować z domów. Bestia może wrócić i będzie nieszczęście. Nie sądzę by któraś z naszych chat mogła wytrzymać napór tak ogromnego stworzenia. Wydaje mi się, że spiżarnia jednak wytrzyma. Jest solidnie zbudowana. Tam trzeba zgromadzić ludzi i poczekać do rana. Wtedy musimy rozprawić się z bestią.

To był chyba najlepszy pomysł na jaki można było wpaść w takiej chwili. Pospiesznie rzucono się budzić mieszkańców i rozpoczęto umieszczanie ich w spiżarni w centrum miasta. Wszystko trwało jednak długo. Zbyt długo. Ryk rozległ się bardzo blisko. Słychać było trzask łamanej marchwi. Holum stał sam i patrzył w ciemność. Nie mógł się ruszyć z przerażenia. To coś zbliżało się do niego z ogromną prędkością. Lada chwila przed nim wyłoni się straszliwy pysk potwora i zakończy żywot małego ludka. Nie zdoła powstrzymać bestii. Ona wpadnie do miasta, zaskoczy wszystkich w nocy i stanie się z nimi to co z Gratnugiem. Holum słyszał bicie własnego serca i wydawało mu się ono tak głośne, że jego echo niosło się po całym marchewkowym polu. To była straszna chwila. Holuma opuściła cała odwaga, pragnął jak najszybciej znaleźć się w spiżarni, odwrócił się na pięcie najciszej jak potrafił, by nie zdradzić swej obecności i ruszył w kierunku centrum miasta. Domy na obrzeżach były już puste. "To dobrze" pomyślał Holum. Wtedy za jego plecami rozległ się potężny ryk. Odwrócił się przerażony i ujrzał za sobą przerażające, zielone i świecące w ciemnościach oczy "czegoś". W ciemności rysował się kształt strasznej bestii. Była rzeczywiście olbrzymia. Patrzyła na niego. Już nie musiał zachowywać ciszy. To coś go widziało. Błyskawicznie skoczył do przodu potykając się o różne przedmioty po drodze. Na szczęście nie upadł. Doskoczył do centrum, gdzie, o mój Boże, było pełno ludzi. Zaspane kobiety kłóciły się ze strażnikami nie chcąc wejść do spiżarni o tej porze. Kilku członków rady pukało w drzwi nie mogąc dobudzić pogrążonych w grobowym śnie mieszkańców wioski. Zapewne używali oni do tego koreczków do uszu i nie słyszeli nic z tego co działo się na zewnątrz. Zbudzone w nocy niedawno narodzone dzieci płakały. Jakiś chłopczyk przecierając oczy pytał się mamy co się stało. To wyglądało strasznie. Holum stał i wodził wzrokiem po tym obrazie. Wydawało mu się to straszne i beznadziejne. Oczami wyobraźni widział co się stanie gdy na rynek wpadnie zielonooka szkarada. Nie mógł z siebie wydusić słowa. Cicho bąknął:

- Nadchodzi...

Nikt nie zwrócił na niego uwagi w tym całym zamieszaniu. Wszyscy byli zajęci własnymi sprawami. Holum poczuł, że nic nie da się zrobić. Strach i żałość ścisnęły go za gardło. Poczuł, że robi mu się słabo. Przed oczami zaczęły mu latać jakieś dziwne kształty. Upadł na kolana. Płakał.

W tym momencie rozległ się potężny ryk. Na placu zapanowała nagle cisza. Wszyscy zwrócili oczy w kierunku leżącego Holuma. Zza jego pleców ponad domem jednym susem przeskoczyła bestia. Cisza się skończyła. Rozpoczęła się panika. Chłopiec, który pytał co się stało zrozumiał wszystko w jednej chwili. Inni jednak nie całkiem. To wydawało się złym snem. Zielonooka bestia nie czekając na nic rzuciła się w największy tłum. Kilku małych mieszkańców bez trudu złapała do pyska, innych przytłukła ciężarem. Ludzie rzucili się do ucieczki. Bestia była najwyraźniej rozbawiona takim obrotem sprawy. Rozpoczęła zabawę z uciekającymi nieskładnie ludkami. Deptała tu i ówdzie czasem trafiając jakąś bezbronną istotę. Piekielne wrzaski sprawiły, że Holum ocknął się. Nie miał na nic siły. Powlókł wzrokiem po wstrząsającym obrazie, na którym bestia niszczyła bez trudu domy, miażdżąc przy tym jego mieszkańców. Zobaczył, że spiżarnia nie była zbyt mocna wobec tego dziwu natury. Wstał na chwiejnych nogach. Oczy miał przesłonięte mgłą. Przeszedł kilka kroków, wydawało mu się, że w oddali widzi Knotta, który spokojnie wyszedł na spotkanie z przeznaczeniem. Holum próbował coś do niego krzyknąć, ale wyszedł mu tylko słaby szept:

- Knott, ja się nie nadaję...

Zupełnie stracił wzrok, potknął się w ciemności o wystający korzeń i wpadł do rowu. Leżąc tam płakał jak dziecko, bo nie mógł nic zrobić. Słyszał nie tylko krzyki kobiet i dzieci, ale także przerażonych jak one mężczyzn. Słyszał trzask łamanych kości i wydawało mu się, że widzi co tam się dzieje. Po jakimś czasie krzyki ustały. Zrobiło się niepokojąco spokojnie. Holum poczuł, że nie może jako jedyny z wioski ocaleć. To byłoby nie w porządku. Ruszył by wygrzebać się z rowu. Wzrok trochę mu się poprawił. Zaczęło świtać i było już co nieco widać. Obraz, który mu się jednak ukazał nie był jednak najciekawszy. Porozrzucane kości, plamy z krwi i po środku olbrzymia bestia w spokoju zajadająca sporej wielkości marchewkę. Holum na nogach jak z galarety ruszył w kierunku stwora, był coraz bliżej i szeptał:

- Tu jestem, chodź do mnie.

Za którymś razem potwór obrócił ku niemu swą zakrwawioną paszczę. Zielone oczy znowu zapłonęły. Bestia podniosła się i ociężale ruszyła w kierunku ostatniego z marchewkowej wioski. Oba te stworzenia wiedziały jak to się musi skończyć. Holum nie uciekał, stanął i czekał na to co nieuchronne. Zielonooka bestia zbliżała się oblizując wargi czerwonym i długim jęzorem. Niedoszły przywódca wsi czuł już drganie ziemi. Raz jeszcze pomyślał o mieszkańcach swojego miasteczka, o swojej żonie, o Knocie i zamknął oczy. Czekał, a bestia zbliżała się by zakończyć jego czekanie.


Robin
e-mail: robin69@go2.pl

Poprzedni artykuł Następny artykuł


Stare Gry - chcesz pograc w gry sprzed lat?


Copyright 1999-2001 Magazyn internetowy NoName
Wszelkie prawa zastrzeżone