Trans-Atlantyk

"Trans-Atlantyk" jest zapewne najdziwniejszym z utworów Gombrowicza,
jeśli weźmiemy pod uwagę pierwsze, wywołane językowym stylem dzieła,
wrażenie czytelnicze. Powstawał także w dziwnym momencie: wtedy właśnie,
gdy klepiący biedę autor odcięty był w dalekiej Argentynie od swej
naturalnej, polskiej publiczności - zarówno zresztą krajowej, jak
emigracyjnej. I wtedy właśnie, gdy taktyka nakazywałaby pisarzowi
sporządzić dzieło, które miałoby szansę wywalczyć mu na powrót
przychylność i zainteresowanie środowisk odbiorczych, tworzy on powieść
nieprzekładalną właściwie na obce języki, Polakom natomiast niekoniecznie
miłą, będącą bowiem frenetycznym atakiem na narodowe stereotypy. Musiał
się tedy "Trans-Atlantyk" kilka lat przebijać przez nieprzychylną opinię,
niejedną też kroplę atramentu przelano, by wyjaśnić precyzyjnie stanowisko
autora.
"Bronię Polaków przed Polską" - powiada Gombrowicz. Cóż to znaczy?
Chodzi głównie o obronę suwerenności indywiduum przed "patriotycznym
terrorem", przed stadną mitologią, przed imperatywem, nakazującym chwalić
swoich, chełpić się cudzymi myślami i osiągnięciami (bo polskie),
ograniczać zaś swobodę rozwoju własnej osobowości.
"Trans-Atlantyk" jest bluźnierstwem co się zowie! Główny bohater, którym
jest po prostu "Witold Gombrowicz", odmawia udziału w zbrojnej walce z
wrogami ojczyzny, poznaje ekscentrycznego milionera-homoseksualistę,
Gonzala, i bierze udział w intrydze, by rzucić mu w ramiona pięknego
chłopca, syna nieskazitelnego polskiego szlagona. Bohater oczywiście waha
się i często wypiera swojej apostazji, z czego wynika, że w końcu nikomu
nie dochowuje wiary, zdradza też wszystkich na prawo i lewo.
Akcja powieści toczy się w Argentynie i stanowi w pewnej mierze literacką
replikę przypadków samego Gombrowicza, ale jednocześnie stylizacja
językowa na sarmacką gawędę oraz obecne w tekście konsekwentne, choć
parodystyczne, nawiązania do "Pana Tadeusza" czynią z tego utworu aliaż
wysoce dwuznaczny, gdzie elementy różnych kultur, obyczajów, wątków
literackich swobodnie się mieszają. Bohater musi wybierać między sztywną,
osadzoną w narodowej tradycji formą, którą reprezentuje ojciec Ignaca,
a anarchicznym chaosem i bogactwem, usymbolizowanym w egzystencji Gonzala. 
W miarę rozwoju akcji wybór ten staje się coraz trudniejszy - i w końcu, 
w finale książki, gdy w starciu dwóch idei ma już popłynąć krew, pojawia się
niespodziewanie trzecie rozstrzygnięcie - spór cały tonie w oczyszczającym, 
gargantuicznym śmiechu. Więc - ani "ojczyzna", ani "synczyzna", tylko walka 
o dystans wobec wszelkiej idei i każdej obsesji.
Autor kilkakrotnie obszernie wyjaśniał sens swego dzieła, broniąc się
przed opacznym jego rozumieniem; m.in. przed niesłusznymi zarzutami braku
patriotyzmu.