Ulica
Andrzej Vader
Pracuję przy centralnej ulicy mojego miasta. Kocham to miasto pomimo jego wstrętnego wyglądu, biedy i bezsensu życia. Codziennie idę centralną ulicą. Mężczyźni o poszarzałych twarzach sprzątają ją każdego ranka. Tu nie ma śmieci. Z witryn sklepów wylewa się na mnie udawany przepych. Jest jeszcze wcześnie. Ludzie spieszą do pracy. Wczorajsi pijacy jeszcze nie zdążyli wytrzeźwieć. Mijam kobietę handlującą sznurowadłami. Stoi obok sklepu z biżuterią. Zastanawiam się dlaczego wybrała akurat to miejsce. I czuję powiew ciepła dochodzący z przewodu wentylacyjnego pobliskiej restauracji. Teraz już rozumiem. Nawet zimą jest jej ciepło. Patrzę na jej twarz. Prosta i brzydka. Ale czego miałem się spodziewać. Widać, że pije. Ale co można robić innego w tym mieście. Nieważne czy to sznurowadła, czy też naszyjnik z brylantami. I tak za zarobione pieniądze da się w gaz. Zatrzymują mnie światła na skrzyżowaniu. Obok mnie dwie nastolatki palą papierosy i rzucają "mięsem". Amerykańska swoboda. Luz. Myślę sobie jakie będą ich dzieci. Zapaliło się zielone światło. Tylko ja na nie czekałem. Większość przeszła na czerwonym. Może brali mnie za idiotę stojącego kiedy nic nie jedzie? Ale miałem chwilę czasu na zastanawianie się. Rozglądam się po ulicy. Zmarznięci rikszarze przycupnęli przy znaku zakazu parkowania. Parkują. Czekają na klientów. Ale jeszcze za wcześnie. Turyści pojawią się dopiero później. Obcojęzyczny tłumek przebiegnie się bulwarem i obejrzy odnowione fasady domów. Do bram nie wejdą bo to niebezpieczna eskapada. Przecież nie zapłacili za zwiedzanie slumsów. Zaczepia mnie jakiś facet w wytartych dżinsach i wyciągniętym swetrze. Pewnie brakuje mu na piwo. Zaskoczenie. Słyszę najczystszy język angielski. Prawdziwy Oksford. Szuka kawiarni internetowej bo chce wysłać e-mail'a do rodziny pod Londynem. Skarży się, że szuka już dość długo i dopiero ja rozumiem jego język. Mówię mu gdzie ma iść. Dziękuje i odchodzi. Poczułem do niego sympatię. I znów kilka kroków. Tu po prawej jeszcze tydzień temu był sklep z telewizorami. Teraz jest moda. Ciekawe jak długo się utrzyma? Ludzie myślą, ze poprzednikowi nie udało się bo był głupi. Potem okazuje się, że to pomyłka. I znów przychodzą następni. Zamknięty obieg. Przed drzwiami sklepu do którego zamierzam wejść, codziennie siedzi starzec i czeka na datki. Żeby nie wiem jak było zimno zawsze go widzę. Czy on kogoś interesuje? Ludzie dają mu pieniądze, ale czy o nim myślą? Wchodzę do sklepu. Można by kupić na śniadanie jakieś parówki. Nie mam za dużo pieniędzy, ale na to mi starczy. Przede mną starsza, zgarbiona kobieta przygląda się najtańszym wędlinom i mówi, że to za drogo. Przechodzi mi ochota na parówki. Kupuję suchy chleb. Zaczynam odczuwać wyrzuty sumienia, że mam kilka groszy w kieszeni. To było kiedyś bogate miasto. Porównywano je z miastami na zachodzie. Ale kiedy rozłożono cały przemysł, pozostała tylko bieda i rozgoryczenie. Kiedyś nawet planowano budowę metra. Teraz trzeba by wyburzyć chyba całe centrum. Nie wiem czy to taki zły pomysł. Zapalam papierosa. Jest zimno. Trochę ciepłego powietrz przyda się płucom. Co tam rak. Tu i tak się nie da żyć. Jakiś człowiek podaje mi ulotkę reklamową. Grzecznie dziękuję. Inni biorą ulotki i wyrzucają do najbliższego kosza. Boją się powiedzieć dziękuję? Czy myślą czasami o drzewach? Pewnie nie mają czasu na myślenie. To droga impreza. Już widać bramę w którą będę musiał skręcić. Wyrzucam niedokończonego papierosa do kosza. Kontem oka widzę, że pochyla się nad nim kobieta. Wyjmuje niedopałek i chciwie się zaciąga. I tak jest codziennie. Ciągle inni ludzie, ciągle te same problemy. Jeżeli nie chce się zwariować, trzeba od nich uciekać. Alkohol, narkotyki, prostytucja...
Przy centralnej ulicy mojego miasta jest kilka dyskotek. Kiedy wracam z pracy, widzę mnóstwo młodzieży w dziwnych strojach i z dziwnymi fryzurami. Dziwnymi nie dla mnie. Dobiega mnie ich śmiech. Zaczynam im zazdrościć, że nie myślą co będzie jutro. Mieli rację rzymianie. Człowiek potrzebuje tylko chleba i igrzysk. Dasz to ludziom i będziesz miał zadowolony naród. A tych kilku dysydentów można potraktować jako folklor. I moje miasto cieszy się przez łzy. I wszyscy wiedzą, że jest tu paskudnie. I każdy stara się złapać te swoje pięć minut szczęścia. Bez myślenia o jutrze. Bo jutro i tak nic nie zmieni. Cud się nie zdarzy. Ale kocham to miasto pomimo jego odrapanych kamienic, brudnych klatek schodowych i panującej tu nędzy. Bo wiem, że jest tu jeszcze kilka osób które nie przechodzą obojętnie obok człowieka leżącego na chodniku. I ja tu jestem.
Andrzej Vader
e-mail: a_vader@friko.onet.pl All rights reserved by Andrzej Vader
|