![]() |
Paul AbrahamPaul Abraham (1892 - 1960) był naturą skomplikowaną: fantasta, epikurejczyk, melanchloik ulegający depresjom, hipochondryk; powierzchowny, lecz pedantyczny; apodyktyczny i sceptyk; gnuśny i popędliwy. Imponujacy był jego muzyczno-dramatyczny instynkt i talent do tworzenia popularnych melodii, a wręcz rewolucyjna, o lata wyprzedzająca swój czas technika orkiestrowa. Niczym przysłowiowy huragan przeleciał przez całą europejską scene operetkową, po raz ostatni porywając ów gatunek do wielkiego lotu. Gdy po raz pierwszy poza granicami Węgier zjawił się w jednym z filmowych atelier berlińskich, był szczupłym, wysokim, ciemnowłosym mężczyzną pod czterdziestkę. Pewien węgierski reżyser filmowy ściągnął owego nikomu nie znanego człowieka z Budapesztu, a fama o niezwykłych jego zdolnościach stała się niebawem tematem rozmów w kawiarniach przy Kurfurstendamm. Wieści na temat jego przeszłości były osobliwe i sprzeczne. Raz opowiadał reporterom, że był pierwszym uczniem Akademii Muzycznej w Budapeszcie, to znowu czytano, że prowadził w swym rodzinnym mieście lukratywne interesy bankowe. Nie sprawiał wrażenia zrównoważonego, wyglądał raczej na dystrakta pozbawionego oparcia i potrzebującego pomocy. W rok później nazwisko Abrahama pyszniło się świetlnymi literami na setkach fasad teatralnych i ogromnymi czcionkami na wszystkich słupach ogłoszeniowych w Niemczech. "Wiktoria i jej Huzar" (1930) przyniosła mu światową sławę, pół miliona marek, dziesiątki umów filmowych i rokokowy pałacyk przy Fasanenstrasse. W istocie była to dawna kalmanowska operetka z węgierską dziewczyną, cygańskimi skrzypkami, starą miłością, co nie rdzewieje, konfliktem kobiecego sumienia pomiędzy obowiąkiem a skłonnością serca i ze szczęśliwym połączeniem się pary zakochanych na zakończenie. Lecz młode, świeże tchnienie dawało się wyczuć w tym wszystkim i publiczność była zafascynowana. Libretto, którego sukces osiągnięty został wspólnymi siłami Alfreda Grunwalda i Fritza Lohner-Beda w efektownym kalejdoskopie ukazywało austryjackich więźniów wojennych na Syberii, japoński kult kwiatu wisni, świat amerykańskiej dyplomacji i starą wieś węgierską; wszystko zaś nader barwnie, przyjemnie i z dramatycznym nerwem. Melodie - od czardasza "Tylko jedną mi przeznaczył los", aż po boston "Pardon, Madame" i fokstrot "Myszko, przyjdzie znów taka noc" - nie mogły być bardziej chwytliwe. Orkiestra zdumiewała całkowicie nowym brzmieniem: były tam trąbki z tłumikiem, miękkie, melodyjne puzony, kaskady fortepianowe i ciasno prowadzone harmonie saksofonów. Na scenie tańczyli i błazowali Oskar Denes i Rosy Barsony, budapesztańska para komiczna o niebywałej werwie i humorze. Niezwykle witalne przedstawienie odniosło oszałamiający sukces, w którym pełni entuzjazmu bracia Rotter mieli swój zasłużony udział. Ktokolwiek uważał Abrahama za awanturnika, a "Wiktorię" za przypadkowy sukces, wkrótce przekonał się o swej pomyłce. W 1931 roku pojawił się "Kwiat Hawajów", dzieło o jeszcze wyrazistszym profilu i bardziej orzeźwiającej sile muzycznej. Libretto - z romantyką mórz południowych i polityczną walką o wolność, abdykacją i szczęśliwym rozwiązaniem wszelkich problemów w Monte Carlo - było nader urozmaicone i zgrabne, przedstawienie równie porywajace jak poprzednie, a numery muzyczne - "Przepiękna perło mórz południowych", "Świat złożę Ci do stóp", "My golden baby" - w najpopularniejszym stylu. Abraham stał się czołowym kompozytorem operetkowym. Wydzierano sobie jego prace, zazdroszczono mu, naśladowano go, wybaczano mu nawet mało pomysłowe, stanowiące mieszaninę wątków operetek "Zemsta nietoperza" i "Ideale Gattin" libretto trzeciej operetki, zdradzającej wyraźne osłabienie jego sił twórczych - "Balu w Savoyu". W okresie Bożego Narodzenia 1932 roku tłumy publiczności biegły do Grosses Schauspielhaus, podśpiewując "toujours l'amour" - później zaś przyszedł styczeń 1933 i kres. Abraham opuścił Berlin. W Theater an der Wien zagrano jeszcze w 1934 roku komediową "Marchen im Grand-Hotel" według powieści Alfreda Savoir "GraBfurstin und der Zimmerkelner", rok później "Jainę" o japońskim kolorycie, a w 1937 roku wodewil futbolowy "Roxy i cudowna drużyna". Były to prace świadczące o talencie, zawierawły mnóstwo interesujących szczegółów. Lecz żadna z nich nie utrzymała się w repertuarze dłużej niż na dwa miesiące. Publiczność, która mogłaby powitać je owacyjnie, rozproszyła się. Bernard Grun - "Dzieje operetki". Przekład: Maria Kurecka, PWM 1974.
|
![]() |