SANDOMIERSKIE LEGENDY
Legenda o Halinie, córce Piotra Krępy.
Tatarzy przystąpili do oblężenia nadwiślańskiego grodu, chcąc zdobyć bogate łupy i wziąć w niewolę mieszkańców. Sandomierzanie z odwagą odpierali ataki dzikich najeźdźców, ale brak wody i nadziei na szybką pomoc przybliżał myśl o poddaniu miasta. Wtedy to
Halina, córka Piotra Krępy, który poległ w obronie Sandomierza w 1260 r. postanowiła wciągnąć Tatarów w pułapkę. O jej planie dowiedział się tylko wójt Witkon, który dowodził obroną grodu. Wieczorem udała się do obozu Tatarów i stanęła przed ich wodzem. Zaproponowała pomoc w zdobyciu Sandomierza, wyjaśniając, że mści się na mieszkańcach, którzy wyrządzili jej w dzieciństwie wielką krzywdę. Lochami, które dobrze zna, poprowadzi wojowników wprost do rynku, przyspieszając klęskę obrońców. Podejrzliwy Tatarzyn jeszcze tej samej nocy wysłał niewielki oddział, który prowadzony przez Halinę dotarł podziemnym labiryntem w pobliże miejsca, z którego widać było sandomierski rynek. Dowódca zwiadu opowiedział wodzowi wszystko co zobaczył i następnego dnia wojsko tatarskie prowadzone przez Halinę zniknęło w ciemnych lochach. Poczynania Tatarów obserwował uważnie wójt Witkon, który widząc, że pozostało niewielu wrogów, uderzył z obrońcami na ich obóz. Po krótkiej walce polscy wojownicy dopadli wejścia do lochu i zasypali go wielkimi głazami. Bohaterska Halina wprowadziła nieprzyjaciół w ślepy labirynt, z którego już nie było wyjścia. Rozwścieczeni poganie zamordowali dziewczynę, sami ginąc w mrocznym korytarzu, ale sandomierski gród ocalał.Został on usypany w czasie drugiego najazdu tatarskiego w 1260 r. Wół klasztorny hodowany przez dominikanów uciekł z zagrody i pobiegł za Tatarami w kierunku Krakowa, aby pomścić śmierć swoich opiekunów. Nie mogąc ich dopędzić, stanął rozwścieczony i kopytami usypał wielki kopiec, po czym wypisał rogami ,,Salve Regina'' /Witaj Królowo/
.* Salve Regina to naturalne wzgórze, napis widoczny na szczycie i co roku odnawiany pochodzi z końca XVIII lub początku XIX w.
Legenda o orzechach zwanych ,, jackami''
Do Sandomierza przywiózł je z podróży do Włoch dominikanin
Jacek Odrowąż. Klimat sandomierski okazał się sprzyjający i do dnia dzisiejszego orzechy włoskie o dużych rozmiarach nazywają się ,,jacki''. Tradycja przypisuje św. Jackowi zasadzenie drzew lipowych przed kościołem św. Jakuba, ale w sposób nietypowy - korzeniami ku górze, co nie przeszkodziło w pięknym rozwinięciu się konarów, zdobiących otoczenie kościoła do dnia dzisiejszego. Tylko jedna z lip została wykopana w czasie II woj. światowej po uderzeniu w nią pocisku artyleryjskiego. Na jej miejsce wsadzono młode drzewo rosnące dzisiaj wśród starych okazów lip.Legenda o Henryku Sandomierskim i pięknej Judycie.
Syn Bolesława Krzywoustego, Henryk, żyjący w XII w, otrzymał we władanie Ziemię Sandomierską, a jego rezydencją stał się zamek w nadwiślańskim grodzie sandomierskim. Był to pierwszy książę polski, który wyruszył na wyprawę krzyżową do Ziemi Świętej. Z dalekiej wędrówki przywiózł ze sobą kobietę, którą bardzo kochał. Nie była ona księżniczką ani też nie pochodziła z królewskiego rodu. Była jedynie prostą Żydówką. Książę obdarował ją klejnotami, a w zamku sandomierskim urządził dla niej wspaniałe komnaty. Piękna Judyta miała wielki wpływ na księcia i to spowodowało, że rycerze, duchowieństwo i możni zmusili Henryka do usunięcia dziewczyny z miasta. Wcześniej jednak książę wydał tajny rozkaz, aby niewolnicy pod kierunkiem arabskiego budowniczego wznieśli podziemny pałac w okolicy wzgórza Salve Regina. Dziewczyna opuściła Sandomierz udając, że odjeżdża, aby następnie zawrócić i ukryć się w podziemnym pałacu. Świadków budowy usunięto i tylko książę znał do niego tajemne wejście. Legenda głosi, że pałac miał sto komnat, a niektóre z nich wysadzone były szmaragdami i diamentami. Jedzenie podawano na złotych talerzach. Tajemnicza Żydówka zajęła się czarami, a Henryk odwiedzał ją często przebywając w pałacu całymi tygodniami. Pewnego dnia ogłosił, że udaje się na wyprawę przeciwko pogańskim Prusom. W drodze porzucił rycerzy i przybył do ukochanej Judyty. Dzięki jej czarom otrzymał wieczną młodość i do dnia dzisiejszego przebywa w podziemnym pałacu razem ze swoją wybranką.
Opowieść o rękawiczkach Królowej Jadwigi.
Jadwiga, młodsza córka Ludwika Węgierskiego, królowa Polski od 1384 r., lubiła odwiedzać Sandomierz. Podanie ustne od niepamiętnych głosi czasów o następującym pod Sandomierzem wydarzeniu. Dobrotliwa królowa Jadwiga, która umiłowała sobie stary gród sandomierski, opiekując się tutejszymi kościołami i klasztorami, odwiedzała go też często. Tej zimy zaś odbyła pielgrzymkę do kościoła N.M. Marii na intencję urodzenia potomka królewskiego.
Poranek był zimowy, mroźny i choć sypał drobny śnieg, królowa postanowiła jednak wyruszyć w drogę powrotną do Krakowa.
Żegnali serdecznie sandomierzanie swoją dobrodziejkę, co sprawniejsi biegli nawet jakiś czas za saniami poza mury miejskie, aż Jadwiga, zatrzymawszy sanie, przywołała ich ku sobie:
- Wracajcie doma, przemarzniecie, bo mróz tężeje, a i śnieg coraz większy.
Nie chcieli jednak odstąpić od sań królewskich, aż im Jadwiga przyrzekła, że wiosną znów gród sandomierski odwiedzi. Po czym sanie, do których przymocowana była malowana węgierska buda, wysłana wewnątrz kobiercami i futrami, ruszyły gościńcem do Krakowa. Niebawem jednakoż śnieg zaczął padać coraz gęstszy, a i wiatr zerwał się wielki, tak że sanie królewskie z wielkim trudem posuwały się powoli naprzód.
Wreszcie woźnica i hajduczek, którzy towarzyszyli królowej, w tej zadymce potracili głowy, zboczyli z drogi i zjechali w szczere pola.
A zawieja stawała się coraz większa. Na domiar złego w pewnej chwili sanie ugrzęzły w zaspie śnieżnej, tak że woźnica i hajduczek nie dali rady ich stamtąd wydobyć. Dopiero ze zmierzchem zawieja ustała i pachołek wyruszył na poszukiwanie ludzkich siedzib, by sprowadzić pomoc.
Niedaleko pod lasem napotkał niewielką wioskę, której mieszkańcy, dowiedziawszy się, jaki to wielki gość zabłądził i ugrzązł w śniegach, całą gromadą wyruszyli na pomoc.
Kiedy wreszcie wydobyto sanie królowej Jadwigi, ściemniło się zupełnie. Królowa chciała więc wracać z powrotem do Sandomierza, aby tam przeczekać do rana. Wtedy to najstarszy z wioski skłonił się przed nią i odezwał:
- Najjaśniejsza pani, chocia skromne nasze chaty, nie odmawiaj nam i przyjmij naszą gościnę. Nie uchodzi tak nocą podróżować.
Przyjęła tak miłe zaproszenie królowa i sanie ruszyły ku wsi. Przygotowano tam dla świetnego gościa największą izbę w chacie sołtysa, wymoszczono ją pachnącym sianem. Wyłożono sztuki czystego płótna. Znalazły się też ciepłe skóry, gorące mleko z miodem, krupy, trochę mięsiwa, a dla woźnicy i hajduka nawet piwo gorące.
I tak oto królowa Jadwiga gościła w chłopskiej chacie, przyjęta tam z nie mniejszą gościnnością i serdecznością niż na magnackim dworze.
Nazajutrz rano wypogodziło się, a i mróz zelżał znacznie. Postanowiła więc Jadwiga wyruszyć niezwłocznie do Krakowa. Przed odjazdem serdecznie żegnała się z mieszkańcami wsi, a widząc łzy szczere w niejednym oku, zapytała zgromadzonych:
- Widzę, mili moi, że troskę macie, podzielcie się przeto ze mną troską oną, a jeśli to w mojej mocy, pomogę wam.
Uklękli tedy ludzie z wioski przed saniami i jeden z nich tak się odezwał:
- Miłościwa pani, pan nasz srogi, nijakiej litości ani serca nie doświadczamy żadnego, tylko klątwy, bicie i robota nad siły. Dzieckom nawet spokoju nie daje, a teraz, że mu koń z rzędem zginął, obiecał sto kijów każdemu chłopu, a sołtysowi nawet dwieście, jeśli się ów koń przez tydzień nie znajdzie. Weź nas więc pani w obronę.
- Słyszałam ja o nim, lubo nie wierzyłam w te historie. Przedto obiecuję wam, mili moi, że dla was w tym względzie uczynię, co będę mogła, aby ulżyć ciężkiej doli waszej - odrzekła Jadwiga. Przed wyruszeniem w dalszą drogę zdjęła z rąk śliczne białe rękawiczki i darowała je sołtysowi w podzięce za pomoc i gościnę jej udzieloną.
Wiosną zaś wykupiła królowa tę wieś, zwaną Świątniki, z rąk okrutnego właściciela i darowała ją gromadzie, zobowiązując tylko mieszkańców wioski do pełnienia służby w katedrze sandomierskiej. A obdarowany rękawiczkami sołtys złożył tę bezcenną pamiątkę w skarbcu katedry, gdzie przechowywano ją przez długie lata.
Do dziś spoczywają w oszklonej gablocie, obok nich są dwie łupiny z orzecha ,,jacka''. Długość rękawiczek wykonanych z niezwykle delikatnej, cienkiej skórki wynosi 43 cm.