Właśnie opuszczamy Himalaje i wjeżdżamy na indyjskie niziny. Wydawało się,
że jazda po mocno już równym terenie, prawie na poziomie morza powinna być
stosunkowo łatwa w porównaniu z przebijaniem się przez najwyższe góry
świata. Niestety tak nie jest, a to za sprawą monsunu, czyli wielkich
deszczy, które corocznie w tym okresie nawiedzają ten region. Z powodu
trwającej ulewy spokojne dotąd strumienie przeistaczają się w niszczące
kipiele a nasączona wodą ziemia spływa nawet z niewielkich wzniesień z
destrukcyjną siłą. Przygotowując się do wyprawy wiedzieliśmy o tych
wszystkich zagrożeniach, jednak nie przypuszczaliśmy, że będziemy ich
uczestnikami. A tak właśnie się stało - wczoraj, zjeżdżając do niewielkiej
doliny rzecznej w kierunku nizin, na własne oczy zobaczyliśmy jak pod
wpływem deszczu ogromny zwał ziemi osunął się nagle na jadącą kilkadziesiąt
metrów przed nami ciężarówkę. Uderzenie było tak silne, że ciężarówka
dosłownie rozpadła się jak domek z kart, zmiażdżona wielotonową siłą.
Kierowca pojazdu musi mówić o wielkim szczęściu i własnej trzeźwości umysłu,
bo udało mu się wyskoczyć ze zgniatanego samochodu w ostatniej chwili. W ten
sposób główny trakt komunikacyjny wiodący z Himalajów został zablokowany. Po
obu stronach zwałowiska zaczęła się gromadzić długa kolejka samochodów. I tu
stała się rzecz niezwykła: grupa przypadkowych ludzi zamieniła się w sprawny
zespół usuwających własnymi rękami i przy pomocy dostępnych narządzi
powstałą blokadę. My nie czekaliśmy na efekt ich prac i postanowiliśmy
przenieść rowery nad osuniętą ziemią. Choć było to ryzykowne i zgromadzeni
ludzie ostrzegali nas przed niebezpieczeństwem, z trudem przeprawiliśmy się
na drugą stronę i ruszyliśmy w dalszą drogę. Wiedzieliśmy, że to nie
ostatnia nasza przygoda z niebezpiecznym żywiołem jakim jest woda.
|