Relacja 8 - 25.07.1999
[Powrót do relacji]

Od momentu zjechania z Himalajów na indyjskie niziny pokonujemy ogromne ilości kilometrów. Płaski teren i wyasfaltowane drogi sprzyjają szybkiej jeździe. W ten sposób odnotowaliśmy przejechanie połowy trasy wyprawy. Stało się to dokładnie w mieście Hardiwar , które również dla Hindusów okazało się mieć specjalne znaczenie. To właśnie tutaj święta rzeka Ganges przechodzi swoim biegiem z gór na niziny i w wierzeniach Hindusów ma tu niezwykłe właściwości oczyszczania z grzechów. Powstał tu zatem kompleks świątyń i rodzaj wielkiego kąpieliska dla wiernych, ze słynnymi schodami prowadzącymi do świętych wód.
My również postanowiliśmy spróbować magicznej mocy tego miejsca i także zanurzyliśmy się w wodach Gangesu. Trudno jednak powiedzieć, czy oprócz kwestii higienicznych w świętej rzece pozostały również nasze grzechy. Kolejnym bardzo ważnym miejscem w Hardiwarze jest znana świątynia Mandadevi. Niełatwo dostać się do niej na rowerze, bo znajduje się ona na szczycie skalistego wzgórza. Jednak po godzinie wysiłku byliśmy na miejscu. Gdy zaczęliśmy podziwiać świątynię nagle pojawili się gospodarze świętego miejsca zaintrygowani naszymi obładowanymi rowerami. Gdy opowiedzieliśmy im skąd i dokąd zmierzamy, pełni podziwu postanowili udzielić nam specjalnego błogosławieństwa na powodzenie i pomyślność ekspedycji. W tym celu wypowiedzieli magiczne modlitwy i posypali nam czoła specjalnym czerwonym proszkiem. Tak wzmocnieni przychylnością hinduskich Bogów ruszyliśmy w dalszą podróż.
Po pokonaniu kolejnej porcji kilometrów dotarliśmy do granicy pomiędzy Indiami i Nepalem. Gdy rozpoczęła się odprawa paszportowa jeden z celników zaczął nas wypytywać o nasze rowery. Najpierw interesowały go kwestie techniczne, potem również jak naprawiamy ewentualne defekty powstałe na trasie. Jak się później okazało celnik był zapalonym rowerzystą, ale niestety jego rower stał popsuty po małej kraksie. Co gorsza najbliższy warsztat był oddalony o ponad 100km. Natychmiast zaoferowaliśmy naszą pomoc. Diagnoza brzmiała: uszkodzona dętka i zerwane kilka szprych. Naprawa zajęła nam około pół godziny i rower był gotowy do jazdy. Celnik był tak wdzięczny, że natychmiast zaprosił nas na wyśmienitą kolację do swojego domu. Później jeszcze długo siedzieliśmy opowiadając sobie rowerowe przygody. Niestety rano trzeba było się pożegnać z sympatycznym urzędnikiem i ruszać w dalszą drogę. Teraz będzie ona wiodła przez Nepal, czyli ostatni duży etap dzielący nas od Mt. Everest. Siadamy zatem na rowery i kręcimy dalej.

Aktualizacja: Lesiu