Relacja 9 - 28.07.1999
[Powrót do relacji]

Ostatnie dni ekspedycji to pedałowanie przez subtropikalną nepalską równinę zwaną Terai. Okazało się, że otaczająca nas piękna przyroda może być zdradliwa i niebezpieczna. Wczoraj około południa po przejechaniu sporej ilości kilometrów zrobiliśmy sobie małą przerwę, aby przy okazji nabrać wody z przepływającego tuż obok strumyka. Gdy ruszyliśmy z bidonami przez wysokie trawy w pewnym momencie Tomek Piszczako nadepnął na rodzaj gniazda i w chwilę później rozległ się w powietrzu odgłos podrywających się do lotu dziesiątek owadów. Nagle wokół Tomka zrobiło się pełno podobnych do szerszeni żółtych stworzeń, które poczęły go ze wściekłością kąsać. Zaczęliśmy uciekać. Gdy wybiegliśmy z powrotem na drogę owady zostały w tyle. Niestety okazało się, że Tomek miał kilka niezwykle bolesnych ugryzień na całym ciele, które dosłownie w oczach zaczęły puchnąć. Natychmiast zatrzymałem przejeżdżający wóz z miejscowymi. Gdy w dwóch słowach objaśniłem sytuację i wskazałem na bladego Tomka, kazali nam natychmiast wsiadać i zawieźli do pobliskiej wioski, mówiąc, że to bardzo niebezpieczne pogryzienia i trzeba natychmiast działać. Po chwili byliśmy w małej mieścinie. Tomka natychmiast położono w jednej z chat i zaczęto przygotowywać jakieś mikstury. Z Paździorem było coraz gorzej, pogryzione miejsca strasznie spuchły, poza tym miał już wysoką gorączkę. Pięć minut potem nasi gospodarze zaczęli smarować pogryzione miejsca rodzajem białego mazidła. Dodatkowo kazano Tomkowi wypić wywar z jakichś ziół. Teraz pozostało tylko czekać. Paździor zapadł w bardzo niespokojny sen. Przez całą noc miejscowi robili różne okłady na pogryzienia, natomiast ja zimnymi kompresami próbowałem zmniejszyć szalejącą gorączkę. Po 15 długich godzinach Tomek w końcu się obudził. Chociaż niezwykle osłabiony, czuł się już dobrze. Cała opuchlizna zeszła, a i po gorączce też nie było śladu. Sądzimy, że jeśli nic się nie zmieni to za kilka godzin będziemy mogli kontynuować naszą jazdę.

Aktualizacja: Lesiu