Ostatnie dni ekspedycji to pedałowanie przez subtropikalną nepalską równinę
zwaną Terai. Okazało się, że otaczająca nas piękna przyroda może być
zdradliwa i niebezpieczna. Wczoraj około południa po przejechaniu sporej
ilości kilometrów zrobiliśmy sobie małą przerwę, aby przy okazji nabrać wody
z przepływającego tuż obok strumyka. Gdy ruszyliśmy z bidonami przez wysokie
trawy w pewnym momencie Tomek Piszczako nadepnął na rodzaj gniazda i w
chwilę później rozległ się w powietrzu odgłos podrywających się do lotu
dziesiątek owadów. Nagle wokół Tomka zrobiło się pełno podobnych do
szerszeni żółtych stworzeń, które poczęły go ze wściekłością kąsać.
Zaczęliśmy uciekać. Gdy wybiegliśmy z powrotem na drogę owady zostały w
tyle. Niestety okazało się, że Tomek miał kilka niezwykle bolesnych ugryzień
na całym ciele, które dosłownie w oczach zaczęły puchnąć. Natychmiast
zatrzymałem przejeżdżający wóz z miejscowymi. Gdy w dwóch słowach objaśniłem
sytuację i wskazałem na bladego Tomka, kazali nam natychmiast wsiadać i
zawieźli do pobliskiej wioski, mówiąc, że to bardzo niebezpieczne
pogryzienia i trzeba natychmiast działać. Po chwili byliśmy w małej
mieścinie. Tomka natychmiast położono w jednej z chat i zaczęto
przygotowywać jakieś mikstury. Z Paździorem było coraz gorzej, pogryzione
miejsca strasznie spuchły, poza tym miał już wysoką gorączkę.
Pięć minut potem nasi gospodarze zaczęli smarować pogryzione miejsca
rodzajem białego mazidła. Dodatkowo kazano Tomkowi wypić wywar z jakichś
ziół. Teraz pozostało tylko czekać. Paździor zapadł w bardzo niespokojny
sen. Przez całą noc miejscowi robili różne okłady na pogryzienia, natomiast
ja zimnymi kompresami próbowałem zmniejszyć szalejącą gorączkę.
Po 15 długich godzinach Tomek w końcu się obudził. Chociaż niezwykle
osłabiony, czuł się już dobrze. Cała opuchlizna zeszła, a i po gorączce też
nie było śladu. Sądzimy, że jeśli nic się nie zmieni to za kilka godzin
będziemy mogli kontynuować naszą jazdę.
|