Lawiny błotne, osunięcia się drogi i otarcie się o udar słoneczny to tylko
niektóre z niebezpieczeństw, które spotkały nas podczas pierwszego etapu
naszej wyprawy. A wiódł on nas spod stóp ośmiotysięcznika K2 przez góry
Karakorum.
Początek ekspedycji to transport do stóp "Góry gór" czyli K2, drugiego
najwyższego szczytu świata. Potrzebowaliśmy podróży trzema samolotami,
jeepem oraz 4 dni czasu, aby dostać się do serca Karakorum, pasma górskiego
w którym leży okryty czarną sławą ośmiotysięcznik. Tym sposobem znaleźliśmy
się w położonej u stop góry wiosce Askole, czyli miejsca, gdzie swą
wspinaczkę zaczynają wyprawy wchodzące na K2. Mieszkańcy wioski przyjęli nas
bardzo serdecznie, kiedy jednak zaczęliśmy wyjmować rowery ze specjalnych
kartonów ochronnych zbiegła się cała wioska patrząc w osłupieniu na to co
robimy. Jak się okazało jesteśmy pierwszymi ludźmi na świecie, którzy
wyruszyli z Askole na rowerach.
Podbudowani tym faktem nie spodziewaliśmy się, że już tego pierwszego dnia
wyprawy przyjdzie nam stawić czoła wielkiemu żywiołowi. Jeden z lodowców
spoczywający na okolicznych szczytach pod wpływem słońca zaczął się
intensywnie topić uwalniając ogromne ilości wody. Stworzyła się nagle rwąca
, górska rzeka, porywająca wszystko co stało na jej drodze. Rzeka ta szybko
zmieniła się w błotną lawinę, której koryto w kilku miejscach przecięło
naszą drogę. Na naszych oczach próbujący ją pokonać pojazd wojskowy został
przez nią porwany, a jadący w nim żołnierze cudem się uratowali. Całą noc
czekaliśmy, aż poziom wody opadnie i gdy po rzece zostało już tylko koryto z
trudem przedostaliśmy się na drugi brzeg. Niestety mające miejsce na odcinku
następnych 50km osunięcia się drogi spowodowane tym samym topnieniem lodowca
dodały nam kolejnych godzin opóźnienia. Całe szczęście, że testowane przez
nas rowery Merida wytrzymały tak ekstremalne warunki drogowe - inaczej
bylibyśmy w niezłych opałach. Gdy więc wjeżdżaliśmy do
doliny Indusu musieliśmy mocno pedałować, aby nadrobić stracony czas.
Jednakże nie doceniliśmy potęgi gór Karakorum. Pasmo to, to nie tylko
wspaniałe widoki, lecz także upalne temperatury, które w dzień sięgają tutaj
50 oC. Palące słońce wysusza tu każdy skrawek ziemi, tak że znalezienie
nawet małego strumyka z wodą staje się wielkim problemem. W tych warunkach
kilkugodzinna jazda na rowerze jest bardzo niebezpieczna o czym, niestety,
przekonaliśmy się na własnej skórze. Chcąc nadrobić opóźnienie i jadąc w tym
upale znaleźliśmy się na skraju udaru słonecznego i wykończenia organizmu.
Mieliśmy dużo szczęścia, bo dzięki miejscowym chłopom i ich "leczniczym"
zabiegom udało nam się odsunąć od siebie to niebezpieczeństwo. Teraz jednak
jesteśmy świadomi tego, że wypadek był już bardzo blisko. Teraz nauczeni
doświadczeniem pedałujemy już tylko rano i wieczorem, kiedy promienie słońca
nie są tak silne, a całe ciało okrywamy oddychającą odzieżą Alpinusa.
Jadąc przez Karakorum kilka dni temu przejechaliśmy u stóp kolejnego
ośnieżonego kolosa - osławionego ośmiotysięcznika Nanga Parbat. To właśnie
stamtąd dzięki notebookowi Toshiba i łączności satelitarnej zapewnionej przez
firmę EPA wysłaliśmy te gorące zdjęcia z trasy wyprawy.
Już wkrótce opuścimy Pakistan i wjedziemy na niebezpieczny teren Kaszmiru,
na którym toczy się obecnie zbrojne powstanie muzłumańskie.
|