Relacja 2a - 08.07.1999

Lawiny błotne, osunięcia się drogi i otarcie się o udar słoneczny to tylko niektóre z niebezpieczeństw, które spotkały nas podczas pierwszego etapu naszej wyprawy. A wiódł on nas spod stóp ośmiotysięcznika K2 przez góry Karakorum.
Początek ekspedycji to transport do stóp "Góry gór" czyli K2, drugiego najwyższego szczytu świata. Potrzebowaliśmy podróży trzema samolotami, jeepem oraz 4 dni czasu, aby dostać się do serca Karakorum, pasma górskiego w którym leży okryty czarną sławą ośmiotysięcznik. Tym sposobem znaleźliśmy się w położonej u stop góry wiosce Askole, czyli miejsca, gdzie swą wspinaczkę zaczynają wyprawy wchodzące na K2. Mieszkańcy wioski przyjęli nas bardzo serdecznie, kiedy jednak zaczęliśmy wyjmować rowery ze specjalnych kartonów ochronnych zbiegła się cała wioska patrząc w osłupieniu na to co robimy. Jak się okazało jesteśmy pierwszymi ludźmi na świecie, którzy wyruszyli z Askole na rowerach.
Podbudowani tym faktem nie spodziewaliśmy się, że już tego pierwszego dnia wyprawy przyjdzie nam stawić czoła wielkiemu żywiołowi. Jeden z lodowców spoczywający na okolicznych szczytach pod wpływem słońca zaczął się intensywnie topić uwalniając ogromne ilości wody. Stworzyła się nagle rwąca , górska rzeka, porywająca wszystko co stało na jej drodze. Rzeka ta szybko zmieniła się w błotną lawinę, której koryto w kilku miejscach przecięło naszą drogę. Na naszych oczach próbujący ją pokonać pojazd wojskowy został przez nią porwany, a jadący w nim żołnierze cudem się uratowali. Całą noc czekaliśmy, aż poziom wody opadnie i gdy po rzece zostało już tylko koryto z trudem przedostaliśmy się na drugi brzeg. Niestety mające miejsce na odcinku następnych 50km osunięcia się drogi spowodowane tym samym topnieniem lodowca dodały nam kolejnych godzin opóźnienia. Całe szczęście, że testowane przez nas rowery Merida wytrzymały tak ekstremalne warunki drogowe - inaczej bylibyśmy w niezłych opałach. Gdy więc wjeżdżaliśmy do doliny Indusu musieliśmy mocno pedałować, aby nadrobić stracony czas. Jednakże nie doceniliśmy potęgi gór Karakorum. Pasmo to, to nie tylko wspaniałe widoki, lecz także upalne temperatury, które w dzień sięgają tutaj 50 oC. Palące słońce wysusza tu każdy skrawek ziemi, tak że znalezienie nawet małego strumyka z wodą staje się wielkim problemem. W tych warunkach kilkugodzinna jazda na rowerze jest bardzo niebezpieczna o czym, niestety, przekonaliśmy się na własnej skórze. Chcąc nadrobić opóźnienie i jadąc w tym upale znaleźliśmy się na skraju udaru słonecznego i wykończenia organizmu. Mieliśmy dużo szczęścia, bo dzięki miejscowym chłopom i ich "leczniczym" zabiegom udało nam się odsunąć od siebie to niebezpieczeństwo. Teraz jednak jesteśmy świadomi tego, że wypadek był już bardzo blisko. Teraz nauczeni doświadczeniem pedałujemy już tylko rano i wieczorem, kiedy promienie słońca nie są tak silne, a całe ciało okrywamy oddychającą odzieżą Alpinusa.
Jadąc przez Karakorum kilka dni temu przejechaliśmy u stóp kolejnego ośnieżonego kolosa - osławionego ośmiotysięcznika Nanga Parbat. To właśnie stamtąd dzięki notebookowi Toshiba i łączności satelitarnej zapewnionej przez firmę EPA wysłaliśmy te gorące zdjęcia z trasy wyprawy.
Już wkrótce opuścimy Pakistan i wjedziemy na niebezpieczny teren Kaszmiru, na którym toczy się obecnie zbrojne powstanie muzłumańskie.

Aktualizacja: Lesiu