![]() |
![]()
|
- home - news - wywiady - recenzje - biografie - zdjęcia - liryki - mp3 - flyers - księga gości - linki - o nas - kontakt |
Uaaa...!!! Brakuje palców, aby policzyć ile razy zabierałem się do recenzjonowania tego wydawnictwa. Co usiądę za klawiaturą, co włączę magnetofon to w głowie zaczyna mi się robić mętlik, moje myśli błądzą w innym kierunku i nie wiem od czego zacząć. No, ale trzeba w końcu się przełamać i skrobnąć co nieco, gdyż "Hymn To The Fate" zasługuje na kilka miłych słów. Materiał został wydany nakładem Millenium Rec. na przełomie 97/98 i to, że jak do tej pory niewiele o nich było słychać zawdzięczać możemy tylko panom z warszawskiej wytwórni, którzy nie kiwnęli nawet palcem, aby w należyty sposób wypromować zespół. A szkoda, gdyż przy odrobinie szczęście i dobrej woli wydawców, Diachronia mogłaby być kurą znoszącą złote jajka. Dobra, zostawmy szefów Millenium z ich problemami i przejdźmy do rzeczy. Długo zastanawiałem się nad odpowiednią szufladką i wymyśliłem: melodyjny-symfoniczny-black-death-metal. Czyż nie brzmi to pięknie? Wiedziałem, że przyznacie mi rację, haha. Ale, dobra idźmy dalej. Nie mogłem również oprzeć się pokusie, aby porównać zespół to innego, bardziej Wam, Drodzy Czytelnicy Multum In Parvo 'zine, znanego. No i doszedłem do wniosku, że jest to trudne (co ty powiesz? hehe). Co prawda na początku porównywałem ich trochę do Dimmu Borgir, trochę do Vader'a, ale zbiegiem czasu tych podobieństw zauważałem coraz mniej. Recenzując taśmę nie można nie wspomnieć o zdolnościach kompozytorskich (i o solówkach!!!) Norberta, bez którego zespół straciłby dobre kilkadziesiąt procent swojej wartości (tak więc dbajcie o niego panowie!), a także o wokalach Borisa (ten gość naprawdę potrafi stworzyć nieziemską atmosferę, co udowadnia udzielając się zarówno w macierzystej Diachronii i recenzjonowanym obok Blind Slime) i perkusji Adama, który po tym co pokazał na choćby "Renaissance" znajduje się w mojej czołówce polskich pałkerów. Ogólnie mówiąc "Hymn To The Fate" to ciekawy materiał, który z czystym sumieniem mogę polecić stawiającym nie na brutalność i rzeź, lecz na klimat i technikę słuchaczom. Chociaż zdarzają się tu kompozycje słabsze (np. wieńczący kasetę "For ever..."), to lepszych, ciekawszych i bardziej interesujących jest zdecydowanie więcej. Uwaga, extra bonus dla fanów Jana Sebastiana Bacha, a także wszystkich kochających klawisze - "Invention", tylko dlaczego taki krótki...? Mariusz Stelągowski
Wiele pism, które miałem okazję przeczytać, recenzjonując wydawnictwa zespołów trzymających z Darkenem, mieszało je z błotem, nie w nikając nawet w warstwę muzyczną, opierając się na stereotypach oraz ideologii wyznawanej przez muzyków. Jestem niemal pewien, że tak byłoby z wydawnictwem, które msm przyjemność teraz właśnie recenzjonować. Szczerze mówiąc, sam w pierwszej chwili chciałem wyjąć taśmę i wyrzucić ją przez okno, lub połamać i się wyżyć. Dlaczego? Główną przyczyną byłaby nie muzyka, ale jakość nagrania. Koleś odpowiedzialny za robienie kopii, krótko mówiąc spartolił robotę!!! Kiepska kaseta oraz taśma, na której zapewne nagrane wcześniej było disko w polu (serio!!! po końcowym utworze zaczęły lecieć jakieś rytmy!) naprawdę potrafią zniweczyć to co nagrali muzycy. Nie wiem, może tylko ta kopia, którą posiadam jest takiej beznadziejnej jakości... Dora, mniejsza oto. Zajmijmy się w końcu muzyką. To co prezentuje DAGOR to "prawdziwy", surowy i prymitywny black metal. Nowatorskie rozwiązania i techniczne zagrywki nie są tu tolerowane. A o słodziudkich melodyjkach, a'la Cradle Of Shit nie muszę już chyba wspominać... Dominuje wspomniane surowość, która doskonale współgra ze złem i ciemnością jakie emanuuje od tej kasety. Niesamowity pogański klimat, pochodzący wprost z nietkniętkniej jeszcze przez dwudziestowieczną cywilazację słowiańskiej puszczy, pozwala zrozumieć, że technika i nowatorstwo to nie wszystko. W black metalu ważniejsze jest to coś, które wielu odrzuca z powodu swojego prymitywizmu, a innych przyciąga ze względu na niesamowity podziemny klimat, którego zaczyna brakować temu co tworzy ostatnio Nergal. Dopiero teraz to zrozumiałem... No i żeby chłopaki mieli trochę mniej radykalne poglądy, do których nie jestem raczej w stanie się przekonać.
Mariusz Stelągowski
W ramach zadość uczynienia za naszą (przyznaj się lepiej, że nie miałeś taśmy, hihi - Achtanga) "gapowatość" umieszczamy w tym numerze recenzję płyty Demise. Na album składają się cztery utwory, dość długie i rozbudowane. Realizacja profesjonalna, nie gdzie indziej tylko w Selani Studio pod bacznym okiem Andrzeja Bomby. Według mnie jedyną wadą tej realizacji jest charakterystyczne dla Selani brzmienie perkusji co przywodzi na myśl porównania z innymi zespołami jak choćby Hate, Nomad czy Behemoth. Demise to taka mieszanka szwedzkiego Death Metalu z elementami Black Metalu. Ponadto pojawiają często pojawiają się spokojne wejścia, które trochę uspokajają utwór by za chwilę wybuchnąć wściekłością i ekstremalnym wyziewem. To co uważam za szczególny atut zespołu to duże umiejętności techniczne oraz ogrom różnorodnych melodii i zmian tempa przeplatających się w ciągu trwania poszczególnych utworów. Wokale przypominają skrzek a'la Black metal, ewentualnie można je porównać do wokali grup In Flames bądź Dark Tranquallity. Demise to bardzo dobrze zagrana, zrealizowana i połączona mieszanka Death i Black metalu jednak z dużym pierwiastkiem własnego stylu. Oczywiście i na tej płycie możemy znaleźć elementy klasycznego Heavy\Power metalowego grania. Zespół z wielkimi możliwościami i umiejętnościami i tylko należy trzymać kciuki aby udało im się przetrwać w trudnej egzystencji zespołu podziemnego. Z tego co mi wiadomo to nie długo ma się ukazać nowy album Demise zatytułowany "Like a thorn". Paweł Grędziński
Chcecie posłuchać muzyki nietuzinkowej, melodyjnej, wściekłej, szybkiej, pozbawionej bezmyślności, sięgnijcie po "Like a thorn" DEMISE. Chyba mało kto w Polsce, i mało który zespół może pochwalić się takim wyszkoleniem technicznym co ten zespół. Zawrotne zmiany tempa, szalona gonitwa perkusji, nieustające, melodyjne i drapieżne gitary, mnóstwo ciekawych solówek. Wszystko to co najlepsze z death i black metalu w polewie własnego stylu. Palce lizać!!! Album zadziwia swoją odwagą kompozycyjną, oryginalnym podejściem do gatunku i świeżym spojrzeniem na metal pomimo tego, że materiał został zrealizowany we wrześniu 1997r. Szkoda, że musiał tyle przeleżeć. Po przesłuchaniu takich albumów, nadal nie mogę zrozumieć czemu możemy zachwycić się takim IN FLAMES, a nie zdajemy sobie sprawy, że DEMISE jest już o wiele dalej przed nimi. Profesjonalna produkcja dzięki Selani Studio. Trudno jest mi opisywać tą muzykę ponieważ musiałbym cały czas mówić, że każdy utwór połyka słuchacza, wżera się w jego serce, żyły, krew, pamięć i doprowadza do wrzenia. Tutaj wszystko porusza się z wiecznym ruchem perpetum mobile. Paweł Grędziński
Jeszcze całkiem niedawno tyle się mówiło o schyłku death metalu. A tu proszę... kolejny młody zespół przeczący tej regule. Kętrzyński DISLOYAL, bo o nim tu mowa, bardzo mile mnie zaskoczył. Nie tylko muzyką czy brzmieniem, ale także okładką. Kolorowa, estetyczna - to robi wrażenie i świadczy, że profesjonalnie podchodzą do spraw związanych z zespołem - a to jest "tylko" debiutanckie demo!!! Brakuje tylko tekstów. W ciągu czterech dni spędzonych w Selani Studio, Kętrzynianie odwalili kawał dobrej roboty, a cztery utwory, które znalazły się na "Desire" świadczą o wysokim kunszcie muzyków i zdolnościach kompozytorskich Szychy oraz Zakamara. Muzyka Disloyal to nie bezsensowna napierdalanka od której człowiek dostaje palpitacji serca, ale przemyślane kompozycje pozwalające wierzyć, że Polska to nie tylko doom czy gothic, ale również death metal. Trudno mi kogokolwiek wyróżnić i stwierdzić, kto jest najmocniejszym punktem zespołu gdyż nie ma tu indywidualności, która by zdecydowanie wyróżniała się od reszty. Muzycy raczej tworzą jeden wspólny organizm, a każdy z nich to osobna komórka, bez której zespół nie może normalnie funkcjonować. Myślę, że jeśli death metalowcy z Kętrzyna nie spoczną na laurach, to na efekty nie trzeba będzie długo czekać, a pozycje wielkich naszej (a może nawet i światowej) sceny może być poważnie zagrożona. Mariusz Stelągowski
DRASTIC to jednoosobowy projekt pochodzący z Włoch. Jego pomysłodawcą i twórcą jest Chris Buchman. Po wysłuchaniu tego albumu chciałoby się rzec człowiek-orkiestra. Wszystkie partie instrumentalne są jego autorstwa. Są plany, wydania "Thieves of Kisses" przez Morbid Noizz. Miejmy nadzieję, że tak się stanie bo DRASTIC może okazać się sensacją. Nie wciskam wam żadnego kitu. Na płytę składa się sześć kawałków, które unoszą nasz umysł w gwiezdną otchłań, a szarym komórkom pozwalają odbyć intelektualną podróż w świat muzyki prosto z odległych przestrzeni kosmicznych. Chris poprzez ten album ukazuje swój wielki talent muzyczny, przecież to on jest odpowiedzialny za ten misternie zagrany i skomponowany krążek. Niesamowitą atmosferę krążka zawdzięczamy przestrzennym pasażom klawiszowym, które wiodą prym na "Thieves of Kisses". Oczywiście DRASTIC to nie jest projekt klawiszowy pokroju MORTIISA tylko zespół iście metalowy. Gitary nieco cofnięte fenomenalnie współgrają z klawiszami i nadają specyficznej głębi i przestrzeni muzyce. Mamy również sprawnie zagrane solówki i piękne, melodyjne riffy. Jeżeli miałbym porównać DRASTIC z innymi zespołami to jego muzyka nosi pierwiastki twórczości LIMBONIC ART.(głównie rozbudowanym partiom klawiszy i podobnej funkcji w muzyce obu zespołów) i SAMAELA(całokształt muzyki może kojarzyć się z "Passage"). Jednak są to tylko skojarzenia bo "Thieves of Kisses" zdecydowanie black metalowym albumem nie jest. Można odnależć w nim wiele wpływów heavy metalu. Muzyka DRASTIC swobodnie wędruje po różnych gatunkach i nie jest ograniczona ramami stylistycznymi jak choćby LIMBONIC ART.
Paweł Grędziński
Znacie na pewno "Skrzypka na dachu" śpiewającego słynne już "gdybym był bogaty". Słowa te odzwierciedlają również moje przemyślenia dotyczące "My Heart...". Otóż, ja "gdybym był bogaty" wyłożyłbym kasę i otworzył wytwórnię, a pierwszym zespołem, w którego zdecydowałbym się zainwestować byłby DREAM!!! I tylko mogę żałować, że z pieniążkami u mnie ostatnio krucho (a właśnie! gdyby jakaś kapelka, była zainteresowana stroną w internecie za drobną opłatą - dużo niższą niż firmy trudniące się webmasteringiem na codzień - mogę podjąć się tego zadania - namiary do mnie w stopce redakcyjnej), gdyż jak na razie, z tego co mi wiadomo, żadna wytwórnia nie wyciągnęła ręki do chłopaków. A szkoda, gdyż zespół niewątpliwie na to zasługuje! Wstydźcie sie panowie, że marnujecie masę kasy inwestując w zespoły bez przyszłości, a nie potraficie docenić prawdziwego piękna jakie może tkwić w metalu. Wiem, że recenzje "My Heart..." jest kolejną, w której praktycznie nie można się dopatrzeć minusów jakie tkwią w zespole, ale nawet jakbym się starał i był złośliwy nie jestem w stanie nic złego napisać o tym materiale. No może to, że dostałem kasetkę bez okładki, hehe. A co mogę powiedzieć o muzyce? Hm... Dużo i niewiele zarazem. Z jednej strony mógłbym pisać i pisać, wychwalając przy tym poszczególne elemanty tworzące całość, a z drugiej strony to wciąż byłoby za mało, gdyż żadne słowa nie są w stanie oddać wielkości "My Heart..." Jest to bez wątpienia najlepszy materiał jaki miałem okazję do tej pory recenzjonować!!! I nie ma tu żadnego lizustwa, czy młodzieńczej spontaniczności. Porównując "The Neverending..." i "My Heart..." widoczny jest postęp w muzyce DREAM. Myślę, że jeśli Tomek z kompanami będą nadal rozwijać się w takim tempie, to kolejne wydawnictwo, na które z niecierpliwością czekam, może być dla wielu totalnym zaskoczeniem i niemałym szokiem. P.S. Z ostatniej chwili. Niestety dowiedziałem się, że Tomek musiał opuścić zespół. Szkoda.
Mariusz Stelągowski
O kurczę! Chylę czoła przed muzykami DREAM. Pomimo, że od nagrania dema minęło już trochę czasu, a zespół ma na swoim koncie już drugie wydawnictwo, to "The Neverending..." wciąż potrafi przyprawić o palpitację serca. Moja szczęka opada, oczy stają się błędne, a myśli ulatują gdy słucham tej demówki. Niesamowity klimat, nieziemskie pomysły, częste zmiany tempa i muzyki - oto co charakteryzuje debiutancki materiał grupy. A na dokładkę niezłe wyszkolenie techniczne poszczególnych muzyków, a zwłaszcza Adama Celińskiego, który pomimo tego, że partie klawiszowe zagrał nie jako pełnoprawny członek zespołu, lecz tylko gościnnie, tak potrafił się w czuć w klimat formacji, że wywarł na mnie największe wrażenie i na pewno ma szansę należeć do mojej czołówki polskich klawiszowców. No, ale instrumenty klawiszowe to nie wszystko, a jeden człowiek nie jest w stanie zapewnić zespołowi przychylnych recenzji, tym bardziej, że oprócz niego w zespole udziela się jeszcze kilka osób. A te kilka osób, które napędzają DREAM również zasługuje na słowa pochwały. Dobra, skończmy zachwycać się techniką, a zajmijmy się muzyką (haha, nawet mi się zrymowało). Muzyką, którą nie da się jednoznacznie zdefiniować. Na czterech kawałkach, jakie znalazły się na kasecie, zespół porusza się po różnych rejonach muzyki zwanej metalem. Mamy tu blackowe wokale, deathmetalowe zagrywki, momentami chłopaki zahaczają o folk czy doom. Adam wprowadza atmosferę, czasami symfoniczne klimaty. A całość przesiąknięta jest mistycyzmem, smutkiem oraz autentycznym pięknem. Pięknem, obok którego nie można przejść obojętnie...
Mariusz Stelągowski |