W zeszły czwartek rano Tomek Piszczako uległ poważnemu wypadkowi. Na jednym
z zakrętów stracił przyczepność i spadł w dół zbocza, przebijając sobie
stopę ostrą gałęzią. Rana okazała się na tyle poważna, że postawiła pod
znakiem zapytania kontynuowanie wyprawy. Musieliśmy podjąć decyzję co dalej,
wiedząc, że do celu naszej ekspedycji pozostało tylko dwa dni drogi.
Ponieważ Tomek nie był w stanie chodzić, a co dopiero jechać na rowerze,
postanowiliśmy czekać. W tym czasie bardzo starannie opatrywaliśmy ranę przy
wydatnej pomocy miejscowych Sherpów, którzy obkładali nogę Tomka różnymi
ziołami.
Po dwóch długich dniach napięcia przyszedł czas na podjęcie ostatecznej
decyzji co do losów wyprawy. Choć stopa nadal Tomka bolała, to wydawało się,
że rana zaczyna goić się dobrze i chory, kuśtykając, może zacząć chodzić.
Tomek Piszczako podjął decyzję, że spróbuje iść dalej. Przed startem
wszystkie ciężkie rzeczy zostały przełożone na rower drugiego Tomka, aby
maksymalnie ułatwić choremu jazdę.
W końcu obraliśmy kurs na Mt. Everest i z trudem ruszyliśmy, gotowi, w razie
czego, w każdej chwili zawrócić. Przez dwa dni przebijaliśmy się wśród
gruzowiska skał, walcząc z każdym kilometrem. Tomek Piszczako bardzo
cierpiał i utykał na chorą nogę, ale zaciskał tylko mocno zęby i parł z
uporem do przodu.
Tym sposobem, przed godziną, wdrapawszy się na ostatnią przełęcz na trasie
wyprawy, ujrzeliśmy majestatyczny widok najwyższej góry świata. Przed nami
leży ośnieżony szczyt Everestu, a tuż obok, niewiele niższy Lhotse. Jesteśmy
u celu. Po 42 dniach i przejechaniu ponad 3000 km pokonaliśmy trasę pomiędzy
dwoma najwyższymi górami świata. Szczęśliwi, ale bardzo zmęczeniu udamy się
teraz do Kathmandu aby dokończyć leczenie Tomka i w połowie sierpnia wrócić
do Polski.
|