Wyprawa Rowerowa Titicaca '97


Udało się!! Po 21 dniach przebijania się przez peruwiańskie Andy i przejechaniu 1616km dotarliśmy na rowerach do najwyżej położonego jeziora świata - jeziora Titicaca.


Trasa wyprawy

Sukces ten nie wziął się z niczego, poparty był doświadczeniem poprzednich naszych wypraw, a przede wszystkim 10 miesięcznym okresem intensywnych przygotowań. Do Peru dostaliśmy się drogą lotniczą, najpierw Polskimi Liniami Lotniczymi LOT do Nowego Jorku, a następnie lokalnymi liniami do Limy – stolicy Peru skąd rozpoczęła się nasza wędrówka przez Andy.


Morderczy podjazd

Już pierwsze kilometry powitały nas silnym 5-6% podjazdem, zakończonym po 4 dniach wspięciem się z poziomu morza na przełęcz Ticlio leżącą 4818m n.p.m. Przy wjeżdżaniu na tę ogromną wysokość borykaliśmy się z chorobą wysokogórską (zwaną przez miejscowych soroche) spowodowaną bardzo rozrzedzonym powietrzem. Mdłości, zawroty głowy czy drobne krwotoki były jej efektem. Idąc za radą miejscowych Indian piliśmy mate de coca, czyli wywar z liści koki, który nieco łagodził jej objawy. Jednak szybko się aklimatyzowaliśmy i pomimo wiejącego nam w twarz wręcz huraganowego wiatru wjechaliśmy na przełęcz, na której znajduje się najwyżej położona linia kolejowa na świecie, skonstruowana zresztą przez Polaka – Ernesta Malinowskiego. Żeby uświadomić na jaką wysokość wdrapaliśmy się z poziomu morza wystarczy powiedzieć, że byliśmy wyżej niż najwyższy szczyt Europy Mont Blanc.

Coraz mniej tlenu
Przełęcz Ticlio 4818m n.p.m.

Chwila drzemki nie zaszkodzi Przebijamy się przez Andy Ticlio otwarła przed nami centralne Andy, najbardziej zapomniany i zacofany region Peru, do którego zjeżdżając szaloną prędkością dotarliśmy z przełęczy. Niestety radość jazdy bez pedałowania nie trwała długo, bo już po kilkunastu kilometrach skończył się asfalt i rozpoczęła się górska kamienista droga - jedno z największych utrudnień tej wyprawy. Towarzyszyła nam ona prawie do samego jeziora Titicaca. Walcząc z andyjskimi wertepami widzieliśmy ślady strzałów na murach. Centralne Andy to wszakże obszar działalności sławnej ze swej okrutności organizacji terrorystycznej “świetlisty Szlak”. Jeszcze kilka lat temu toczyły się tu regularne wojny z wojskami rządowymi. Teraz jest już względny spokój, a o tragedii sprzed lat przypominają bardzo częste kontrole wojskowe. Olbrzymi wysiłek jaki wkładaliśmy w przejechanie każdego kilometra był rekompensowany niesamowitymi widokami surowych i majestatycznych Andów. Pedałowanie nie ułatwiały nam też olbrzymie dzienne amplitudy temperatur. W dzień paliło nas słońce, zaś w nocy walczyliśmy z przymrozkami. Gdyby nie ciepłe śpiwory Pajaka i doskonałe kurtki Małachowski Team to było by z nami krucho.

W Machu Picchu Chwila zadumy Następny etap naszej ekspedycji przyniósł nam trochę wytchnienia, ponieważ wjechaliśmy do świętej Doliny Inków. Przejeżdżając przez tą najbardziej żyzną w Peru dolinę mogliśmy nabrać sił, a także poznać nieco niesamowitą cywilizację Inków. Z licznych ruin jakie mieliśmy możliwość zobaczyć najbardziej ekscytujące jest dojechanie do miasta kultu słońca Machu Picchu. To zachowane w idealnym stanie miasto leżące głęboko w dżungli oczarowało nas.

Odpoczynek w dolinie Inków nie trwał jednak długo, przed nami bowiem leżał wznoszący się na wysokości 4000m. n.p.m. płaskowyż Altiplano, ostatni odcinek dzielący nas od Titicaca.
Właśnie tam na kilkadziesiąt kilometrów przed jeziorem przeżyliśmy najbardziej dramatyczne chwile wyprawy. Napierw nad ranem Tomasz Ziarko stracił na jednym z zakrętów przyczepność na oblodzonych kamieniach i wjechał do rowu. Pomimo dużej prędkości i silnego uderzenia Tomkowi nic się nie stało, także nasza przyczepka Taza wyszła z tego bez szwanku. Nie był to jednak koniec kłopotów - następnego dnia wieczorem zatruliśmy się miejscową wodą. Spowodowało to wymioty i totalne osłabienie. Najgorsza była jednak noc. Pojawiła się bardzo wysoka gorączka, odbierająca nam resztki sił. Z chorobą walczyliśmy jedyną skuteczną bronią jaką jest głodówka. Na domiar złego w nocy temperatura spadła do około –9°C.

Pływające wyspy Uros Nad jeziorem Titicaca Pomimo gorączki, głodówki i krańcowego osłabienia, sięgając po ostatnie rezerwy organizmu przejechaliśmy ostatnie 150 km, jakie nas dzieliły od świętego morza Inków. W końcu, wieczorem, na wpół żywi zobaczyliśmy zielonkawą taflę najwyżej położonego jeziora świata. W końcu dotarliśmy do upragnionego celu - jeziora Titicaca. Czuliśmy rozpierającą nas dumę i radość. Nad jeziorem zostaliśmy jeszcze 2 dni, po czym ruszyliśmy w drogę powrotną do Polski.

W naszych głowach kłębią się już nowe pomysły dokąd pojechać na rowerach. Mamy nadzieję, że i tym razem determinacja i ciężka praca doprowadzą nas do sukcesu.