Od momentu zjechania z Himalajów na indyjskie niziny pokonujemy ogromne
ilości kilometrów. Płaski teren i wyasfaltowane drogi sprzyjają szybkiej
jeździe. W ten sposób odnotowaliśmy przejechanie połowy trasy wyprawy. Stało
się to dokładnie w mieście Hardiwar , które również dla Hindusów okazało
się mieć specjalne znaczenie. To właśnie tutaj święta rzeka Ganges
przechodzi swoim biegiem z gór na niziny i w wierzeniach Hindusów ma tu
niezwykłe właściwości oczyszczania z grzechów. Powstał tu zatem kompleks
świątyń i rodzaj wielkiego kąpieliska dla wiernych, ze słynnymi schodami
prowadzącymi do świętych wód.
My również postanowiliśmy spróbować magicznej mocy tego miejsca i także
zanurzyliśmy się w wodach Gangesu. Trudno jednak powiedzieć, czy oprócz
kwestii higienicznych w świętej rzece pozostały również nasze grzechy.
Kolejnym bardzo ważnym miejscem w Hardiwarze jest znana świątynia Mandadevi.
Niełatwo dostać się do niej na rowerze, bo znajduje się ona na szczycie
skalistego wzgórza. Jednak po godzinie wysiłku byliśmy na miejscu. Gdy
zaczęliśmy podziwiać świątynię nagle pojawili się gospodarze świętego
miejsca zaintrygowani naszymi obładowanymi rowerami. Gdy opowiedzieliśmy im
skąd i dokąd zmierzamy, pełni podziwu postanowili udzielić nam specjalnego
błogosławieństwa na powodzenie i pomyślność ekspedycji. W tym celu
wypowiedzieli magiczne modlitwy i posypali nam czoła specjalnym czerwonym
proszkiem. Tak wzmocnieni przychylnością hinduskich Bogów ruszyliśmy w
dalszą podróż.
Po pokonaniu kolejnej porcji kilometrów dotarliśmy do granicy pomiędzy
Indiami i Nepalem. Gdy rozpoczęła się odprawa paszportowa jeden z celników
zaczął nas wypytywać o nasze rowery. Najpierw interesowały go kwestie
techniczne, potem również jak naprawiamy ewentualne defekty powstałe na
trasie. Jak się później okazało celnik był zapalonym rowerzystą, ale
niestety jego rower stał popsuty po małej kraksie. Co gorsza najbliższy
warsztat był oddalony o ponad 100km. Natychmiast zaoferowaliśmy naszą pomoc.
Diagnoza brzmiała: uszkodzona dętka i zerwane kilka szprych. Naprawa zajęła
nam około pół godziny i rower był gotowy do jazdy. Celnik był tak wdzięczny,
że natychmiast zaprosił nas na wyśmienitą kolację do swojego domu. Później
jeszcze długo siedzieliśmy opowiadając sobie rowerowe przygody. Niestety
rano trzeba było się pożegnać z sympatycznym urzędnikiem i ruszać w dalszą
drogę. Teraz będzie ona wiodła przez Nepal, czyli ostatni duży etap dzielący
nas od Mt. Everest. Siadamy zatem na rowery i kręcimy dalej.
|