Rozpoczęliśmy właśnie kolejny i jeden z najtrudniejszych etapów naszej
ekspedycji - czyli przejazd przez Himalaje z miejscowości Leh do Manali w
Indiach. Najwyższe góry świata przywitały nas zgodnie z ze swoją ponurą
sławą. Już sam początek był bardzo trudny, bo znajdował się na dużej
wysokości 3500 m n.p.m. do której musieliśmy się aklimatyzować. W końcu
jednak nieco osłabieni ruszyliśmy. Już pierwsze dni miały być kluczowe, bo
zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od startu naszej rowerowej wspinaczki
mieliśmy się zmierzyć z drugą najwyższą przejezdną przełęczą świata - leżącą
na 5400 m.n.p.m słynną Tanglang La.
Trzeba powiedzić, że podjazd na taką wysokość jest bardzo ryzykowną grą. Już
na 5000m ciśnienie atmosferyczne spada o połowę, z czym wiąże się zupełnie
niewystarczająca ilość tlenu w powietrzu. Jazda na ważących ponad 50kg
rowerach na tej wysokości jest morderczym wysiłkiem. Organizm może nie
wytrzymać takiej próby. Tak też się stało - po dwóch dniach podjazdu, na
wysokości 5100m atakuje nas choroba wysokościowa z ogromnym bólem i
zawrotami głowy. Organizm zdaje się prosić o więcej tlenu. Do tego dochodzi
nagłe załamanie się pogody. Niebieskie do tej pory niebo zasnuwają czarne
chmury. Zaczyna padać grad. Ponieważ na drodze nie ma możliwości rozbicia
obozowiska postanawiamy wjechać na przełęcz, aby szybko z niej zjechać na
bezpieczne wysokości. Niestety gdy docieramy na szczyt przełęczy zaczyna
szaleć burza śnieżna. To oznacza przymusowy nocleg na wysokości 5400m, gdyż
dalsza jazda byłaby wielce niebezpieczna. To była najgorsza noc w naszym
życiu. Brak tlenu powoduje bardzo ostry atak choroby wysokościowej, do tego
temperatura na zewnątrz spada poniżej zera, a nad naszymi głowami szaleje
huragan. Rano, korzystając z chwilowej poprawy pogody w bardzo złym stanie
zjeżdżamy kilkaset metrów niżej, gdzie aura jest bardziej stabilna, a przede
wszystkim jest więcej tlenu. Teraz odpoczywamy i zbieramy siły, bo przed
nami kolejne przełęcze przekraczające 5000 m npm.
|