Relacja 12 - 08.08.1999
[Powrót do relacji]

W zeszły czwartek rano Tomek Piszczako uległ poważnemu wypadkowi. Na jednym z zakrętów stracił przyczepność i spadł w dół zbocza, przebijając sobie stopę ostrą gałęzią. Rana okazała się na tyle poważna, że postawiła pod znakiem zapytania kontynuowanie wyprawy. Musieliśmy podjąć decyzję co dalej, wiedząc, że do celu naszej ekspedycji pozostało tylko dwa dni drogi. Ponieważ Tomek nie był w stanie chodzić, a co dopiero jechać na rowerze, postanowiliśmy czekać. W tym czasie bardzo starannie opatrywaliśmy ranę przy wydatnej pomocy miejscowych Sherpów, którzy obkładali nogę Tomka różnymi ziołami.
Po dwóch długich dniach napięcia przyszedł czas na podjęcie ostatecznej decyzji co do losów wyprawy. Choć stopa nadal Tomka bolała, to wydawało się, że rana zaczyna goić się dobrze i chory, kuśtykając, może zacząć chodzić. Tomek Piszczako podjął decyzję, że spróbuje iść dalej. Przed startem wszystkie ciężkie rzeczy zostały przełożone na rower drugiego Tomka, aby maksymalnie ułatwić choremu jazdę.
W końcu obraliśmy kurs na Mt. Everest i z trudem ruszyliśmy, gotowi, w razie czego, w każdej chwili zawrócić. Przez dwa dni przebijaliśmy się wśród gruzowiska skał, walcząc z każdym kilometrem. Tomek Piszczako bardzo cierpiał i utykał na chorą nogę, ale zaciskał tylko mocno zęby i parł z uporem do przodu.
Tym sposobem, przed godziną, wdrapawszy się na ostatnią przełęcz na trasie wyprawy, ujrzeliśmy majestatyczny widok najwyższej góry świata. Przed nami leży ośnieżony szczyt Everestu, a tuż obok, niewiele niższy Lhotse. Jesteśmy u celu. Po 42 dniach i przejechaniu ponad 3000 km pokonaliśmy trasę pomiędzy dwoma najwyższymi górami świata. Szczęśliwi, ale bardzo zmęczeniu udamy się teraz do Kathmandu aby dokończyć leczenie Tomka i w połowie sierpnia wrócić do Polski.

Aktualizacja: Lesiu