Incubus nr 2.  Internetowy Magazyn RPG
Numer 2 Październik 2000
Poprzedni Spis Treści Następny

VOYAGER 2000

Trójmiejscy miłośnicy fantastyki nie mieli ostatnimi czasy zbyt wielu okazji do spotkań w szerszym gronie. Poza Euroconem (którego koszty okazały się dla wielu barierą nie do przeskoczenia), w ciągu ostatnich miesięcy nie było w Trójmieście praktycznie żadnego konwentu. O ile karciarze i (rzadziej) miłośnicy gier bitewnych mieli swoje turnieje, o tyle zwolennicy roleplayek wypatrywali konwentu niczym kania dżdżu.

Tym większa nadzieja zawitała w moje serce, gdy w jednym z gdańskich sklepów z roleplaykami dostrzegłem plakat informujący, iż w dniach 22 24 września w Domu Kultury na Przymorzu odbędą się VII Gdańskie Dni Fantastyki Voyager 2000. Wprawdzie w programie przeważały turnieje M:tG, nie zabrakło także turniejów gier bitewnych, ale pośród zapowiadanych atrakcji miały znaleźć się również gry RPG, filmy, prelekcje i konkursy. Zanosiło się na konwent z prawdziwego zdarzenia...

Pamiętając stare przysłowie, że lepiej być na miejscu godzinę za wcześnie niż pięć minut za późno, zjawiłem się na Przymorzu punktualnie o 15:00, kiedy miała się rozpocząć impreza. Okazało się, że jestem nie tylko pierwszym uczestnikiem, ale że zdołałem przybyć przed większością organizatorów! Najwyraźniej wzruszony moją punktualnością bramkarz sprzedał mi wejściówkę ze zniżką, nie bacząc na mą przynależność do konkurencyjnego klubu. Coś wewnątrz mnie zakrakało sępim głosem, że skoro zaczyna się tak dobrze, to potem może być już tylko gorzej, ale kto by tam zwracał uwagę na wewnętrzne głosy. Ponieważ najwyraźniej nikt poza mną nie zamierzał pojawić się na konwencie, oczekiwanie na Mistrzów Gry upływało mi na rozmowach z organizatorami pilnującymi wejścia. Za niespełna dwie godziny pocieszałem się zacznie się turniej Mordheim, przynajmniej pooglądam sobie ładnie pomalowane figurki. Niestety, ani gracze w Mordheim, ani Mistrzowie Gry nie zamierzali najwyraźniej zawitać na Voyagera, na horyzoncie natomiast zaczęły się pojawiać pojedyncze sylwetki karciarzy. Magicowcy zjawiali się coraz liczniej, ciągnąc na jeden z ostatnich już turniejów M:tG Mercadian Block. Ja tymczasem musiałem poczekać jeszcze ładnych parę godzin, nim zaczęło się dziać cokolwiek interesującego.

O godzinie 22:00 rozpoczął się LARP "Świt Kairos, utrzymany w konwencji Świata Mroku. Chociaż nominalnie miał być to LARP Sabatowy, to przewinęli się przez niego, jak się później okazało, nie tylko szpiedzy Camarilli (Precz ze sługusami Przedpotopowców!), ale także Paskudztwo, a nawet jeden Nieśmiertelny. Ogólnie mówiąc, nie był to najbardziej udany LARP, w jakim miałem okazje brać udział. Już sam początek solidnie mnie zirytował, gdy okazało się, że niektórzy z uczestników (arcybiskup i jego świta) muszą pozałatwiać zaległe sprawy z ostatniego pół roku, w związku z czym część graczy (w tym niżej podpisany) rozpoczęła grę z półtoragodzinnym opóźnieniem. Potem (jak zapowiedział mój wewnętrzny głos) było jeszcze gorzej. Podchodząc do grupy wampirów słyszałem przeważnie "Nas tutaj nie ma.". Chociaż teoretycznie akcja LARPa miała się toczyć w jednym budynku, niektóre postacie zawędrowały niemal aż na Bermudy. Aż trudno wymienić wszystkie rzeczy, które zirytowały mnie w "Świcie Kairos". Dość powiedzieć, że jak na główną atrakcję pierwszego dnia imprezy okazał się być kompletną klapą. Jedynym jego plusem był fakt, że liczne błędy i niedociągnięcia dostarczyły tematów do rozmów, które ciągnęły się aż do bladego świtu.

Sobotę większość uczestników LARPa przywitała z energią (i wyglądem) pasującą raczej do bandy zombich, niż do młodych miłośników fantastyki, szybko zginęli oni jednak w tłumie magicowców, których całe kohorty przybyły na Prelease nowego dodatku do M:tG Invasion. Zwolennicy bardziej tradycyjnych form konwentowania mogli natomiast wysłuchać prelekcji poświęconej twórczości Roberta A. Heinleina, autora zaliczanego obok Asimova i Clarka do "wielkiej trójcy SF", autora takich powieści jak choćby "Obcy w obcym kraju", "Władcy marionetek" czy "Piętaszek". Prelekcja wypadła nad wyraz dobrze, zwłaszcza, że prelegent dowiedział się o niej dopiero po przybyciu na imprezę. Następnym punktem programu była także prelekcja, tym razem poświęcona Philipowi K. Dickowi. Bez wątpienia była to jedna z najlepiej przygotowanych atrakcji, a prelegentowi należą się duże brawa.

Zaplanowany również na sobotę LARP "Seym piekielny" niestety nie odbył się, i do wieczora osoby nie biorące udziału w turnieju Prelease nie miały w zasadzie co ze sobą zrobić. Czytanie dodatków wydawało się rozsądnym wyjściem z sytuacji, a przynajmniej pozwalało na zabicie czasu, poświęciłem mu się więc bez reszty.

O godzinie 20:00 karciarze rozpoczęli kolejny turniej M:tG, w tym samym mniej więcej czasie otwarta została sala filmowa (przybył wreszcie człowiek z kluczami od szafki z magnetowidem i kasetami), dzięki czemu można było obejrzeć takie nowości jak "Prawdziwy romans" czy "Siedem".

Drugi dzień imprezy zakończyła kolejna odsłona LARPa "Gdańsk nocą". Przygotowany dużo lepiej niż "Świt Kairos", stanowił jednak kontynuację pewnych rozpoczętych wcześniej wątków, i osoby biorące w nim udział po raz pierwszy mogły czuć się nieco zagubione. Niemniej jednak wszyscy uczestnicy bawili się świetnie, i dopiero pierwsze promienie słońca zmusiły trójmiejskie wampiry do udania się do swych schronień.

Ostatni dzień imprezy rozpoczął się chrzęstem gąsienic, kanonadą wystrzałów i jękami konających; generałowie czterdziestego milenium zebrali bowiem swe armie, by na polach bitewnych zapisać krwią poległych wrogów kolejne karty w księdze wiecznej wojny. Najliczniejsze były oddziały Eldarów, oni też stanęli na podium obok czempionów Chaosu.

Kolejny turniej Magica był ostatnim już punktem programu. Nie odbyła się ani prelekcja o celtyckich druidach, ani o organizowaniu konwentów (a organizatorom Voyagera 2000 bez wątpienia przydałoby się podszkolić nieco w tej materii), także konkurs na najlepiej pomalowaną figurkę z niejasnych dla mnie przyczyn nie doszedł do skutku przecież wiele z modeli wystawionych w turnieju Warhammera 40K pomalowanych było z kunsztem zasługującym na uznanie.

Do wieczora konwent toczył się jedynie siłą bezwładu; karciarze dawno już poskładali talie i opuścili Dom Kultury; salę filmową zamknięto na cztery spusty; jedynie z sali, w której rozgrywano turniej Warhammera 40.000 dochodziły stłumione odgłosy wystrzałów. Walcząc z ogarniającym znużeniem, wraz z kilkorgiem podobnych mi zapaleńców zasiadłem do stołu, by zgłębiać mroczne tajemnice Starego Świata. Zresztą "mroczny" nie jest chyba najlepszym słowem opisującym drużynę składającą się z dwojga żebraków mutantów, łysego niziołka anorektyka, ochroniarza kultysty i erotomana, oraz krasnoludzkiego karczmarza kuternogi. Ale dzięki gościnności kultysty Slaanesha zabawa była przednia (i tylna, jeśli wiecie co mam na myśli).

Trudno opisać jednym słowem, jaka imprezą był Voyager 2000. Z jednej strony nie odbyło się wiele z zaplanowanych punktów programu, a organizatorzy nie panowali nad całością konwentu; z drugiej impreza miała swój klimat, i można było naprawdę świetnie się bawić. Towarzysko oceniłbym ją na czwórkę z plusem, merytorycznie na trójkę ze sporym minusem. Mam tylko nadzieje, że organizatorzy po przeczytaniu tej relacji nie zniechęcą się do przygotowywania kolejnych konwentów, i następne organizowane przez nich imprezy będą fantastyczne w pełnym tego słowa znaczeniu.



ADAM


Poprzedni Spis Treści Następny


Rozpowszechnianie zamieszczonych w Incubusie tekstów jest dopuszczalne
wyłącznie za podaniem nazwiska autora i odnośnika (URL)