Po kilku dniach spędzonych w Quito, na
wysokości 2800m n.p.m. poczuliśmy się przygotowani na górską
przygodę. Na pierwszy ogień poszła Guagua Pichinchia.
Było bardzo dziwnie i trochę
niebezpiecznie. Wyjechaliśmy ok. 9.00. Jakiś żołnierz zawiózł
nas do stóp góry. Wyjście było strome ale nie w tym był
problem. Była nim bowiem choroba wysokogórska. Puchnięcie,
odrętwienia, zejście. To objawy i możliwe efekty. Kiedy Sasza
nas o tym uświadomił, wszystko zaczęło nas swędzieć, puchnąć
itd. Doszliśmy na wysokość ok. 4200m i złapała nas straszna
mgła, a zaraz potem grad. Nie zwlekając rozbiliśmy namiot i
rozpaliliśmy ognisko. Nie było to aż takie proste, bo lało
coraz mocniej, ale dzięki zapalniczkom R1 jakoś nam się udało.
Zjedliśmy prostą strawę i schowaliśmy się w namiocie. Nie
mogliśmy jednak spać, bo zgodnie z zasadami wspinaczki należy
wyjść jeszcze min. 400 m wyżej i potem zejść na miejsce
noclegowe, żeby nie powaliła nas choroba wysokogórska. Padało
jednak coraz mocniej i musieliśmy się położyć tak czy owak.
Wszystko byłoby OK, gdyby nie głupi organizm, który przy każdym
przyśnięciu wracał do starych nawyków oddechowych (wolny
oddech przez nos) i gwałtowna pobudka - organizm przerażony
dusił się bez tlenu i tak w kółko. Około 18.00 zaczął
padać śnieg i zrobiło się bardzo zimno. Poszliśmy jednak wyżej.
Po ciemku wróciliśmy do namiotu i poszliśmy spać. Całą noc
padał grad, zapewniając nam wodę na następny dzień.
W przewodniku pisano, że w refugio siedzą głównie
wulkanolodzy. Wyszliśmy więc ok. 5.00 rano mając nadzieję na
kubek ciepłej herbaty od naukowców. Ostro parliśmy w górę.
Głodni, bez jedzenia (ognisko pokryła spora warstwa śniegu)
wypatrywaliśmy schroniska jak zbawienia. Po 3 godzinach
dochodzimy, a tam... zamknięte!!! Żadnych naukowców, turystów,
obsługi - nic! Pełne załamanie. Po chwili jednak przeszliśmy
nad tym do porządku dziennego. Mieliśmy jeszcze ok. 600 m
wspinaczki do szczytu, więc poszliśmy dalej. Na szczycie
nagroda. Ogromny i przerażający krater wulkanu - dymiąca parą
olbrzymia przepaść. Wokoło inne szczyty Alei Wulkanów -
Cotopaxi, Chimborazo, Ilinizas, Corazon. Wracaliśmy zmęczeni
do schroniska, kiedy pojawił się człowiek w kaloszach i
otworzył schronisko! Ciepła herbata i latające po schronisku
kolibry były dobrym prognostykiem 15 kilometrowego zejścia.