Kalendarium
21 lipca
  


Hiking aklimatyzacyjny na Guagua Pichinchia (4700m n.p.m.)

Po kilku dniach spędzonych w Quito, na wysokości 2800m n.p.m. poczuliśmy się przygotowani na górską przygodę. Na pierwszy ogień poszła Guagua Pichinchia.

Było bardzo dziwnie i trochę niebezpiecznie. Wyjechaliśmy ok. 9.00. Jakiś żołnierz zawiózł nas do stóp góry. Wyjście było strome ale nie w tym był problem. Była nim bowiem choroba wysokogórska. Puchnięcie, odrętwienia, zejście. To objawy i możliwe efekty. Kiedy Sasza nas o tym uświadomił, wszystko zaczęło nas swędzieć, puchnąć itd. Doszliśmy na wysokość ok. 4200m i złapała nas straszna mgła, a zaraz potem grad. Nie zwlekając rozbiliśmy namiot i rozpaliliśmy ognisko. Nie było to aż takie proste, bo lało coraz mocniej, ale dzięki zapalniczkom R1 jakoś nam się udało. Zjedliśmy prostą strawę i schowaliśmy się w namiocie. Nie mogliśmy jednak spać, bo zgodnie z zasadami wspinaczki należy wyjść jeszcze min. 400 m wyżej i potem zejść na miejsce noclegowe, żeby nie powaliła nas choroba wysokogórska. Padało jednak coraz mocniej i musieliśmy się położyć tak czy owak. Wszystko byłoby OK, gdyby nie głupi organizm, który przy każdym przyśnięciu wracał do starych nawyków oddechowych (wolny oddech przez nos) i gwałtowna pobudka - organizm przerażony dusił się bez tlenu i tak w kółko. Około 18.00 zaczął padać śnieg i zrobiło się bardzo zimno. Poszliśmy jednak wyżej. Po ciemku wróciliśmy do namiotu i poszliśmy spać. Całą noc padał grad, zapewniając nam wodę na następny dzień.

W przewodniku pisano, że w refugio siedzą głównie wulkanolodzy. Wyszliśmy więc ok. 5.00 rano mając nadzieję na kubek ciepłej herbaty od naukowców. Ostro parliśmy w górę. Głodni, bez jedzenia (ognisko pokryła spora warstwa śniegu) wypatrywaliśmy schroniska jak zbawienia. Po 3 godzinach dochodzimy, a tam... zamknięte!!! Żadnych naukowców, turystów, obsługi - nic! Pełne załamanie. Po chwili jednak przeszliśmy nad tym do porządku dziennego. Mieliśmy jeszcze ok. 600 m wspinaczki do szczytu, więc poszliśmy dalej. Na szczycie nagroda. Ogromny i przerażający krater wulkanu - dymiąca parą olbrzymia przepaść. Wokoło inne szczyty Alei Wulkanów - Cotopaxi, Chimborazo, Ilinizas, Corazon. Wracaliśmy zmęczeni do schroniska, kiedy pojawił się człowiek w kaloszach i otworzył schronisko! Ciepła herbata i latające po schronisku kolibry były dobrym prognostykiem 15 kilometrowego zejścia.