Felieton Lecha Wałęsy
Powstanie listopadowe
Piszę ten tekst w rocznicę powstania
listopadowego. I nasunęło mi to pytanie, dlaczego obchodzimy rocznice. Otóż, wydaje
się, że jest to pewien głos z przeszłości, który informuje nas o tym, co było
dawniej. I daje mam wyciągnąć wnioski o tym, co
jest teraz. Po to obchodzimy
rocznice, by się nad nimi zastanawiać, by analizować przeszłość, bo ona rzutuje na nasza teraźniejszość i na nasza przyszłość. Ja pragnę zająć się tym
powstaniem listopadowym, którego nie było - ale które, mogło być. Historia jest nauczycielka życia - wsłuchajmy się w jej porady. Kiedy
w 1997 zastanowiłem się nad tym, jak grupa podchorążych, grupa kilkudziesięciu młodzieży pociągnęła polityków "z pierwszych stron gazet", wojskowych o
uznanym autorytecie, a nawet człowieka,
który miał pretensje do carskiego tronu. Na łatwopalna tkankę narodu paru podchorążych (gdzieś siedemnastu) rzuciło iskry. Pożar ogarnął całą nawę państwową.
Ten
głos - mówiący z przeszłości - odczytałem jako pytanie o sensowność
"okrągłego stołu". Jestem pewien, że gdyby nie rozmowy, które doprowadziły do "okrągłego stołu", gdyby nie fakty polityczne, które wydarzyły się, po i dzięki temu, to historia polski wyglądała by inaczej. Wybuchło by II
Powstanie Listopadowe. Ciśnienie społeczne, gdzieś
w okolicach listopada, osiągnęło by swoją masę krytyczną. Jakieś odłamy władzy, reprezentanci
"Solidarności", może część wojska, może jeszcze jakieś części zatomizowanego społeczeństwa podniosło by głowę. Gdyby
nie było ustaleń "okrągłego stołu",
to problem polskiej wolności
rozegrał by się w "kryterium ulicznym",
jak 29 listopada 1830 roku. Z
tłumem na ulicach nie daje się rozmawiać - rozmawiać można jedynie
z reprezentami tego tłumu. Gdyby nie było kontraktowych wyborów i pierwszych niekomunistycznych rządów, to by nie było - chyba, bo ani zdanie potwierdzające, ani te, które temu przeczy, nie
jest do udowodnienia - "Aksamitnej jesieni narodów".. Może wtedy mur berliński stałby do tej
pory i, co gorsza, stały by na nim zbrojne
komunistyczne warty.
Wielu przeciwników
zawartego przy okrągłym stole porozumienia powiada, ze i tak zadziałała reakcja domina, że
poszczególne kości kładły się jedna na druga wymuszając upadek rządów i - w ostatnim rozrachunku - imperium. Nie zdają sobie sprawy, że gdyby ta pierwsza kostka została zmiażdżona butem rosyjskiego sołdata,
to cała reakcja domina by zaszła . Jesienią 1830 możliwe były rozmowy
polityczne, które mogły by
przesądzić o innym kształcie cesarstwa Romanowych.
Nikt tego nie sprawdzi.
Może
wtedy, w domniemanym listopadzie 1989 roku, wprowadzono by sowieckie wojska tak jak w Wilnie, może nawet uderzenie było by mocniejsze. Mam głęboka
intuicję, że taki stan rzeczy oddalił by zmiany w naszej części świata na - co najmniej 15 lat. Pamiętam, jak do Warszawy przyjechała delegacja na najwyższym szczeblu z RFN-u. Byłem wtedy jeszcze tylko
przewodniczącym Związku. Pytałem kilkakrotnie: co Panowie zrobicie jak upadnie mur. Odpowiedzieli - niechętnie, bo kwalifikowali te pytania jako science-fiction polityczne - że nie nastąpi to za ich życia. Musieli przerwać wizytę i wracać do kraju, bo się mur
chwiał, chwiał, aż upadł.
Myślę,
że w wypadku utrzymania fundamentalistycznej tendencji mur stał by do tej pory. I na
polskich ulicach spłynął by strumyk polskiej krwi. Prymas Polski Stefan Kardynał
Wyszyński powiedział mi kiedyś, że jeżeli jest możliwość ocalenia chociaż kropli polskiej krwi należy
zrobić wszystko, by ja ocalić. Zawsze tak robiłem.
Nazwiska Nabielaka, Wysockiego - nazwiska Chłopickiego i Skrzyneckiego - nazwiska Makrota i Różnieckiego - mówią do nas z oddali chcą nam przekazać pewną lekcję. W rocznice Listopada 1830 roku wsłuchuję się w te głosy. Bo listopad niebezpieczna dla Polaków pora. |
Możesz wysłać E-mail do
Lecha Wałęsy: walesa@newmedia.pl |
Copyright by Dariusz Szatkowski