Pięćdziesiąt lat temu, zdarzenie które odbyło się na jednej z pustyń Stanów Zjednoczonych, mogło wpłynąć na całą rasę ludzką. Wypadek ten był ogłoszony przez wojska Amerykańskie, lecz potem także wielokrotnie zaprzeczany właśnie przez U.S. Military. Potem stał się jedną z największych tajemnic amerykańskich, która jest strzeżona do dzisiaj. Chociaż wydarzenie to jest zaliczane do plotek, lub raczej informacji mało wiarygodnych, wydarzyło się ono naprawdę, lecz nie jest w pełni udokumentowane. Celem tego artykułu będzie zsumowanie informacji, i przedstawienie tamtego incydentu. Wszystko zaczęło się z początkiem lipca 1947 roku, a zakończyło odzyskaniem wraku przez wojsko, wrak znajdował się na północny-zachód od Roswell w Nowym Meksyku (USA). Teraz godne uwagi informacje o katastrofie możemy uzyskać od wojskowych, którzy brali udział w akcji. Fakty wskazują na to, że zdarzenie to na pewno miało miejsce. Teraz w Stanach Zjednoczonych jest duże poruszenie sprawą Roswell, ponieważ jest szansa, że wszystkie akta zostaną odtajnione! Wiadomo teraz, że możemy uzyskać wiele informacji z zapisków odnalezionych w bazie wojskowej Roswell. Ponadto, w Lipcu 1947 w Stanach szczególnie dużo ludzi (w tym piloci wojskowi) widzialo "latające dyski" - czyli UFO. Któregoś dnia w pierwszym tygodniu lipca 1947 roku, Mac Brazel, właściciel rancza, jadąc rano, aby sprawdzić jego stado owiec po nocnej burzy, zobaczył w jednym z obszarów jego rozległej posiadłości, dziwne szczątki. Wiele z nich miało zdumiewające właściwości fizyczne (Brazel zauważył np., że są bardzo twarde). Zabrał parę z nich i pojechał do swojego wujka - Floyda Proctora, aby mu je pokazać, a następnie do Roswell, aby powiedzieć o wszystkim szeryfowi Georgowi Wilcox'owi. Szeryf natychmiast zawiadomił lotnisko wojskowe (Roswell Army Air Field) i zdecydował się pojechać i obejrzeć zadziwiające szczątki. W ciągu paru godzin na miejsce zdarzenia przyjechało USAF, gdy zobaczyli szczątki natychmiast zamknęli teren na parę dni i bardzo dokładnie wysprzątali, zabierając części wraku, i zawieźli je samolotami B-29 do bazy w Roswell (przypuszcza się też, że zabrano część z nich samolotem C-54, do Wright Field w Daytonie (Ohio)). Lotnisko w Roswell było siedzibą główną 509 elitarnej grupy bombowej. Rankiem 8 lipca 1947 roku pułkownik William Blanchard, komandor grupy 509, podał prasie i stacjom radiowym wiadomość, że wrak latającego dysku został odzyskany. Wiadomość ta obiegła szybko całe Stany, a nazajutrz pojawiła się we wszystkich gazetach. Jednak pare godzin później następna wiadomość została przekazana opinii publicznej, jej autorem był generał Roger Ramey, komandor 8 grupy z lotniska Fort Worth w Texasie, 400 mil od miejsca katastrofy (!). Powiedział on, że Blanchard popełnił ogromną pomyłkę i że ten niezidentyfikowany obiekt, to był tak naprawdę balon atmosferyczny nowej generacji, a nie żaden latający dysk. Wiadomo oczywiście, że jedna z tych informacji musiała być fałszywa. Wiadomo także (dzięki wielu świadkom), że właśnie wiadomość Ramey'a była nieprawdziwa, i miała za zadanie wprowadzenie ludzi w błąd. Ci którzy pracowali z Blanchardem, mówili, że był on solidnym, poważnym człowiekiem, i nie kimś kto mógłby przynieść wstyd tak elitarnej grupie 509. Innymi słowy mówiąc, jeżeli Blanchard napisał, że to był NOL, to musiał być NOL. Członkom 509, zabrano wszystkie szczątki i kazano milczeć, Brazel został przesłuchany i także kazano mu zachować milczenie. Także wszyscy żołnierze biorący udział w akcji sprzątania szczątków i ich transportowania mieli zamilknąć na zawsze.A wojsko przekazało prasie oficjalną wiadomość, że znalezione szczątki to balon atmosferyczny. Pierwszym świadkiem, który zgodził się udostępnić swoje nazwisko był porucznik Jesse Marcel, z 509 grupy bombowej. Był on indywidualistą, miał specyficzny charakter, był jednym z dwoch oficerów obecnych na miejscu katastrofy. W wywiadzie przeprowadzonym w 1979 r. przez telewizję powiedział "To na pewno nie był balon atmosferyczny, to musiał być samolot, lub jakaś tajna broń...". Zapytany o zdumiewające właściwości znalezionego tworzywa odparł "To nie chciało się palić... było bardzo lekkie, i cienkie, cieńsze nawet niż folia od opakowania papierosów... Próbowałem przerwać ten materiał - ale nie dało się, próbowaliśmy zrobić w nim dziurę 60 funtowym młotem - i nic!". Wątpliwe jest aby człowiek ten, pomylił się w ocenie tego materiału, należał przecież do elitarnej grupy atomowej - 509. Jego zdaniem ten wrak był "nie z tej ziemi". Marcel wracając z bazy do domu przyniósł parę szczątków, na jednym z nich znajdowały się dziwne rysunki(podobne do hieroglifów), jego syn dokładnie je oglądał - pamięta on dobrze incydent i potrafi narysować te znaki. Generał Thomas duBose (z bazy Forth Worth w Texasie) wyjawił przed swoją śmiercią w 1992 r., że dostał telefon od rządu mówiący o tym, aby zlikwidować pogłoski i odpowiedzialność z przedstawicieli rządu (stąd informacja o balonie atmosferycznym). Generał Arthur E. Exon, który był porucznikiem w Wright Field, w wywiadzie udzielonym w 1990 roku powiedział "Analizy chemiczne, wytrzymałościowe, ciśnieniowe i inne - szczątków wykazały, że są one na pewno z kosmosu!". "Próbowaliśmy zniszczyć cienkie kawałki 'folii' wielkimi młotami i wiertłami ale to nic nie dało!". Pan Glenn Dennis udzielił nam informacji o naturze wydarzeń z 1947 roku, nadal mieszka on w Roswell i jest wielce szanowanym biznesmenem. W 1947 Dennis był młodym przedsiębiorcą pogrzebowym pracującym dla "Ballard Funeral", podpisał on kontrakt na "obsługę" lotniska w Roswell. Dzień po katastrofie, odebrał wiele telefonów z biura lotniska. Pytany był o to, czy może załatwić małe około 1,5-metrowe metalowe trumny, pytany był też o to jak zapobiec zniszczeniu ciał, które były przez jakiś czas na słońcu i deszczu... Artykuł na podstawie tekstu Kenta Jeffreya