INNE POCZT╙WKI
WYPRAWA MORZE  KORTEZA  ( 40 )   Yvonne Szymanski
WCZORAJ    8 lipca 97 (wtorek)    JUTRO
Mieli╢my wstaµ rano aby przy najwy┐szym przyp│ywie i przy spokojnej wodzie w│adowaµ │≤d╝ na przyczepΩ ale nie uda│o siΩ. Ja wsta│am ale Piotr nie dal siΩ ╢ci▒gn▒µ. Woda wiΩc opada│a. Teraz ju┐ nie ma po co siΩ ╢pieszyµ. Trzeba czekaµ a┐ znowu siΩ podniesie. Nast▒pi to ko│o 15-stej. Zaprosili╢my wiΩc Bucka na przeja┐d┐kΩ │odzi▒. Pop│ynΩli╢my zobaczyµ miasteczko od wody i rezydencjΩ gubernatora. Rezydencja faktycznie piΩkna. Po│o┐ona na jedynym tutaj wysokim skalistym brzegu, z mas▒ zieleni. Odbija│a od pozosta│ych zabudowa± miasteczka. San Felipe s│ynie z szerokich piaszczystych pla┐, oraz knajp i dyskotek wzd│u┐ g│≤wnego deptaka. To tu przyje┐d┐a m│ody narybek Gring≤w podczas ferii Wielkanocnych. W≤wczas miasto trzeszczy w szwach i ko│ysze siΩ od alkoholu. Poprosili╢my te┐ Bucka aby nam pom≤g│ przy │adowaniu │odzi. Oczywi╢cie wyrazi│ ochotΩ. Gdy wiΩc woda dostatecznie siΩ podnios│a pop│ynΩli╢my na rampΩ. Niestety by│y dwustopowe fale. Rozbija│y siΩ z rozmachem o niczym nie os│oniΩt▒ rampΩ. Piotr wyskoczy│ i przyprowadzi│ ciΩ┐ar≤wkΩ, a ja w tym czasie rzuci│am kotwicΩ i stara│am siΩ aby jak najmniej wody siΩ wla│o i │≤d╝ nie zosta│a rzucona o brzeg. Kilka razy jednak woda wdar│a siΩ na pok│ad. Pozosta│a nam najtrudniejsza czynno╢µ, bez uszkodzenia │odzi wp│yn▒µ na przyczepΩ. Piotr wiΩc stan▒│ przy konsoli i wolno wp│yn▒│ na przyczepΩ. Doda│ gazu i lekko wepchn▒│ siΩ na p│ozy przyczepy. Buck usi│owa│ utrzymaµ │≤d╝ na p│ozach, a ja pod│▒czyµ linΩ wyci▒garki. Fale rzuca│y │odzi▒ zdrowo. Na szczΩ╢cie z pla┐y podbieg│o na pomoc kilku mΩ┐czyzn. Podci▒gnΩli i podtrzymali. Uda│o siΩ. ú≤d╝ ca│a. Czego nie mo┐na powiedzieµ o │odzi innego gringi, kt≤ry dzie± wcze╢niej pr≤bowa│ wyci▒gn▒µ swojego "Baylinera". Tego nie widzieli╢my, tylko s│yszeli╢my od os≤b na pla┐y. Na l▒dzie ju┐, przepakowali╢my lu╝ne graty do ciΩ┐ar≤wki. Przytroczyli╢my co nale┐y i mo┐emy jechaµ. Jeszcze tylko odstawiµ Bucka do portu i na p≤│noc do domu. Ko│o 5-tej po po│udniu wyruszyli╢my w ostatni etap naszej wyprawy. GranicΩ przekroczyli╢my po 22-giej, bez czekania. Jedynie znu┐ony urzΩdnik imigracyjny na standardowe pytanie sk▒d jedziemy, naraz siΩ ockn▒│. Celem pytania jest oszacowanie czy ma do czynienia z legalnym imigrantem. A to na podstawie akcentu. On by│ zainteresowany nasza wypraw▒, a nie akcentem. Musieli╢my mu opowiedzieµ chocia┐ trochΩ. Przez to zrobi│a siΩ za nami kolejka, ale on siΩ tym nie przejmowa│. Widaµ by│o, ┐e imponuje mu nasza wyprawa. Byli╢my jednak za bardzo zmΩczeni i ╢pi▒cy by z entuzjazmem wdaµ siΩ z nim dyskusje. Ko│o Salton Sea zmΩczenie nas przemog│o. Zjechali╢my wiΩc na jeden z parking≤w przy jeziorze i poszli╢my spaµ. Musieli╢my siΩ chocia┐ trochΩ zdrzemn▒µ. Roz│o┐y│am wiΩc │≤┐ko na │odzi i padli╢my. Nie wiem jak d│ugo spa│am, gdy Piotr poderwa│ mnie na r≤wne nogi szarpi▒c i pytaj▒c co to tam jest w oddali. Wyra╝nie by│ przestraszony. Przez chwile te┐ nie mog│am doj╢µ do siebie. Dopiero po chwili uzmys│owi│am sobie, ┐e to poci▒g. W pobli┐u, r≤wnolegle do jeziora biegnie kolej i przeje┐d┐a│ tamtΩdy poci▒g. Grzmia│ i dudni│. Uspokoi│am wiΩc Piotra, ┐e nie jeste╢my ju┐ na wodzie i kotwicy nam nie zrywa, a to bia│e przesuwaj▒ce siΩ to nie │ami▒ce siΩ fale ale poci▒g. Przez chwilΩ jednak oboje nie mogli╢my zasn▒µ. Wszystko w ╢rodku siΩ telepalo. Stale jeszcze jeste╢my pod wra┐eniem Morza Korteza. Pewnie potrwa to jeszcze kilka dni.
JUTRO