Framzeta: Recenzja filmu
Pismo SF FRAMLING.   Numer 7   [luty - kwiecie± 2000]

Poprzednia strona Spis tre╢ci NastΩpna strona


23a.jpg (15 232 bajty) Jaros│aw Loretz

Z g│ow▒, i to jak▒!

Ocena: 5

Sama powie╢µ Washingtona Irvinga (a nie Irwinga Washingtona, jak jest w dodatku Gazety Wyborczej), to trochΩ za ma│o, by zadecydowaµ o sukcesie filmu. Nie wystarczy wierne odwzorowanie akcji. Zostaje jeszcze klimat, kt≤ry czΩstokroµ przy realizacjach dziewiΩtnastowiecznych powie╢ci gdzie╢ siΩ ulatnia (jak w Szkar│atnej literze), lub ulega solidnemu sp│yceniu (vide Wichrowe wzg≤rza). Ale gdy siΩ doda do tej┐e powie╢ci nietuzinkowego re┐ysera (Tim Burton), bardzo sprawnego kompozytora (Danny Elfman) i odpowiednie efekty specjalne - to miast zwyczajnej ekranizacji mamy de facto film grozy. Bardzo dobry film grozy, w kt≤rym nie brak r≤wnie┐ akcent≤w humorystycznych.

Film zrealizowany zosta│ perfekcyjnie. Czemu tak uwa┐am? Bowiem ma│o kt≤ry film potrafi tak przykuµ wzrok do ekranu, nie pozwalaj▒c na jakie╢ g│upawe u╢mieszki czy komentarze ze strony widza. I choµ film obliczony jest raczej na wytworzenie upiornej atmosfery, │▒cz▒cej w sobie grozΩ samej historii i przygnΩbienie powodowane morczn▒, posΩpn▒ sceneri▒, ni┐ na kr≤tkotrwa│e impulsy przera┐enia, nie nale┐y siΩ dziwiµ, ┐e niekt≤rzy z widz≤w krzykn▒ z przestrachu. Bo s▒ w tym filmie momenty ╢ciskaj▒ce za gard│o. Momenty, kt≤re rozbudzaj▒ skryte pod ko│derk▒ cywilizacji i kultury atawizmy i powoduj▒, ┐e czujemy siΩ bardzo, ale to bardzo nieswojo.

Historia na pierwszy rzut oka wydaje siΩ byµ prosta. Ot, w jakiej╢ zapad│ej holenderskich kolonist≤w - tytu│owej (w oryginalnej tytulaturze) Sleepy Hollow (a nie Sleppy Hollow, jak chcia│by Maciej Parowski w NF), zaczynaj▒ gin▒µ ludzie. W spos≤b niebagatelny - gdy┐ zostaj▒ pozbawieni g│owy. I to dos│ownie.

Ju┐ od pierwszej sceny film trzyma w mocnym u╢cisku. Jaki╢ jegomo╢µ jedzie powozem, by oddaµ do notariusza testament (ciekawa jest scena kapania gΩstej, brunatnej cieczy, kt≤ra okazuje siΩ byµ zwyczajnym lakiem do pieczΩci :-). Pow≤z sprawia wra┐enie zimnego i kruchego, zw│aszcza, ┐e na zewn▒trz panuje p≤│mrok i snuje siΩ nieprzyjemna mg│a. Humoru nie poprawia stoj▒cy w polu strach na wr≤ble, kt≤ry zamiast g│owy ma z│owieszczo szczerz▒c▒ zΩby dyniΩ. Wtedy przez moment widzimy co╢, co przemyka za oknem powozu. Potem wraz z pasa┐erem powozu odkrywamy ze zgroz▒, ┐e wo╝nica, choµ nadal trzyma w d│oniach lejce, nie ma ju┐ g│owy. Przestraszony cz│owiek wyskakuje z powozu i biegnie... gdzie? Oczywiscie w pole kukurydzy. Staje przed strachem na wr≤ble. A potem odwraca siΩ. Czy muszΩ t│umaczyµ, co widzi za sob▒?

23b.jpg (6 523 bajty)W tym momencie przeskakujemy do Nowego Jorku. Jest rok 1799. Za moment rozpocznie siΩ nowe stulecie (to ju┐ nie moje fanaberie :-) - wiek XIX, wiek racjonalizmu i wprzΩgniΩcia rozumu i techniki w poznanie ╢wiata i uczynienie go mi│ym, wygodnym, i absolutnie nudnym, wyzutym z magii i religii. Takim zwolennikiem rozumu stawianego naprzeciw tradycji i gus│om jest komisarz Ichabod Crane (Johnny Depp) - szczup│y, nosz▒cy siΩ na czarno m│odzieniec, usi│uj▒cy wbrew swym prze│o┐onym wcieliµ w ┐ycie w│asny idea│ dobrego policjanta. Chce udowodniµ, ┐e rozum i nauka mog▒ przezwyciΩ┐yµ wszystkie trudno╢ci. W wyniku sporu o to, czy nale┐y kroiµ znalezionego w rzece cz│owieka w celu ustalenia przyczyny jego zgonu, czy raczej od razu go spaliµ, Ichabod dostaje alternatywΩ - areszt na och│oniΩcie, lub wyjazd do Sleepy Hollow. Wybiera to drugie.

I je╢li na chwilkΩ odetchnΩli╢my od posΩpnych, wilgotnych p≤l i las≤w, gdzie na ka┐dym kroku czasi siΩ groza, i s▒dzimy, ┐e dalej bΩdzie to ju┐ zwyczajna detektywistyczna historia wype│niona mn≤stwem zadawanych r≤┐nym ludziom pyta±, to jeste╢my w b│Ωdzie. Wielkim b│Ωdzie.

Jakiekolwiek w▒tpliwo╢ci rozwiewaj▒ napisy czo│≤wki. Uplecione z mg│y, chwiejne, odbijaj▒ce siΩ w szarych, gΩstych jak rtΩµ wodach rzeki, w spos≤b nieuchwytny przekszta│caj▒ siΩ w kolejne imiona i nazwiska, czΩ╢ciowo nikn▒c, czΩ╢ciowo opl▒tuj▒c pasmami mg│y krajobraz. Niekt≤re z liter wcale za╢ nie chc▒ znikn▒µ i do ko±ca napis≤w kr▒┐▒ gdzie╢ po bokach ekranu, niczym upiorne widma.

A potem jest miasteczko. Zimne, posΩpne, pogr▒┐one w martwej ciszy. Niedu┐e domy, podobne raczej niewielkim pa│acykom wampirzych ksi▒┐▒t, s▒ straszne same w sobie - ponure, zbudowane z sinoszarych g│az≤w, nakryte szpiczastymi dachami, o oknach z rzadka roz╢wietlonych ╢wiec▒. Tutaj nawet ko╢ci≤│ ma barwΩ szkieletu bardziej, ni┐li wapna. Na ulicy nie ma zwierz▒t, a chowane po stajniach konie s▒ gigantycznymi potworami, godnymi swych imion - jak przekazany wkr≤tce Ichabodowi Proch - szare bydlΩ, bardzo zakurzone, jakby wyjΩte ze strychu. No i mg│a. WszΩdobylska, lepka, otulaj▒ca kobiercem z│owrogiej ciszy. Pi▒ty ┐ywio│. W tym momencie Ichabod wchodzi do karczmy. Na szczΩ╢cie ta wygl▒da normalnie - jest jasna, przytulna i gwarna. To ostatni moment, w kt≤rym mo┐na siΩ u╢miechn▒µ i znale┐µ chwilΩ wytchnienia.

P≤╝niej jest ju┐ tylko gorzej. I straszniej. Okazuje siΩ, ┐e g│owy, kt≤rych pozbawione zosta│y cia│a, nigdy nie zosta│y odnalezione. Ichabod oczywi╢cie nie wierzy w zapewnienia miejscowych notabli (wikary, notariusz, sΩdzia i bankier), ┐e w sprawie macza│y palce jakie╢ nadnaturalne moce. Jednak mimo swej niezachwianej wiary d│o± trzymaj▒ca fili┐ankΩ dr┐y mu coraz mocniej ("The heads are... gone?"). Bo wiara ta, wiara w rozumowe podej╢cie do zjawiska, nie ma tutaj ┐adnego oparcia. Je╢li nawet m│ody komisarz odrzuca mo┐liwo╢µ cudownych powrot≤w zza ╢wiata upiornego Hesse±czyka (doskona│y, zapadaj▒cy w pamiΩµ Christopher Walken - istny demon - w oczach ogie±, w rΩku wielki miecz o g│owni w kszta│cie │ba smoka, spi│owane w szpic zΩby, a za ╢rodek transportu s│u┐y mu ogromny, smoli╢cie czarny ko±) - zabitego w ten sam spos≤b, jak wszystkie jego ofiary - przez odciΩcie g│owy, o tyle fakty zaczynaj▒ powa┐nie chwiaµ posadami jego przekona±. G│owy odcinane s▒ jakim╢ tajemniczym mieczem, kt≤ry od razu wypala ranΩ i powoduje, ┐e nie ma w niej ╢ladu krwi. Za╢ jedyna kobieta, kt≤ra dotychczas zginΩ│a w ten w│a╢nie spos≤b, nie tylko swojej g│owy zosta│a pozbawiona.

23c.jpg (7 783 bajty)Punktem zwrotnym staje siΩ spotkanie twarz▒ w... powiedzmy ko│nierz Ichaboda z Je╝d╝cem. To czarne, upiorne i jak najbardziej materialne monstrum w ciΩ┐kiej zbroi rzeczywi╢cie nie posiada g│owy. W dodatku jest szalenie sprawne i szalenie z│owieszcze. DziΩki temu spotkaniu w Ichabodzie od┐ywaj▒ echa w│asnego dzieci±stwa. Mroczne i straszne echa. Echa, kt≤re przypominaj▒, ┐e by│ ╢wiadkiem ╢mierci w│asnej matki (a by│ w≤wczas nies│ychanie uroczym dzieckiem :-), zamΩczonej przez dewotycznego mΩ┐a w dziewicy norymberskiej (to taka mumia faraona, tylko z kolcami od ╢rodka). Od tej w│a╢nie pory datuje siΩ porzucenie przez Ichaboda wiary w magiΩ i religiΩ i nabranie niezachwianej ufno╢ci wobec nauki. Po prawdzie jednak nauka wygl▒da tylko na jego usiln▒ ucieczkΩ od wspomnie±, na rozpaczliw▒ pr≤bΩ zapomnienia w│asnego koszmaru. Koszmaru, kt≤ry na zawsze wry│ siΩ w jego pamiΩµ, i kt≤ry pod╢wiadomie nim kierowa│.

Tak na dobr▒ sprawΩ, gdy Crane wyjmuje na ╢wiat│o dzienne konstrukcje w│asnego pomys│u (jak na przyk│ad absurdalne szczypczyki do grzebania w ludzkich zw│okach :-), nie mo┐na siΩ oprzeµ wra┐eniu, ┐e to wcale nie nauka. »e to magia, choµ pod inn▒ postaci▒. Bli┐sza szarlatanerii, ni┐ postΩpowej technice. Zw│aszcza, ┐e Crane nie gardzi r≤wnie┐ tajemnymi proszkami, kt≤rych dzia│anie jest wielce widowiskowe i zupe│nie dla laika niezrozumia│e. Niczym siΩ to przecie┐ nie r≤┐ni od guse│ odprawianych przez ┐yj▒c▒ w le╢nej g│uszy wied╝mΩ. Wied╝mΩ, kt≤ra miast metalowych narzΩdzi u┐ywa cia│a nietoperza i kocio│ka podejrzanej substancji, i, co ciekawe, uzyskuje tym sposobem dalece lepsze efekty, ni┐ Ichabod za pomoc▒ "nauki". Mo┐e faktycznie technika dziewiΩtnastowieczna, ze swoimi szalonymi je┐d┐▒cymi czy lataj▒cymi machinami, z podbijaj▒c▒ ╢wiat par▒, z licznymi wynalazkami, by│a dla wielu ≤wczesnych ludzi nieodr≤┐nialna od guse│, jakimi pos│ugiwa│y siΩ ┐yj▒ce w odosobnieniu czarownice?

I w ko±cu ekran zostaje zdominowany przez szalone drzewo. Drzewo podobne do krzycz▒cego cz│owieka, do wykrzywionej paroksyzmem b≤lu ┐ywej istoty. Istoty, kt≤ra wrzeszczy o ocalenie, ale kt≤rej nikt nie potrafi zrozumieµ i ocaliµ. Kilkusetletnie drzewo ╢mierci. Brama w inny wymiar. Drzewo, w kt≤rego konarach p│ynie prawdziwa, ludzka krew. Kt≤re kryje w sobie zaginione g│owy ofiar. A w pobli┐u kt≤rego jest gr≤b Hesse±czyka. Rozkopany gr≤b kryj▒cy pozbawiony czaszki szkielet. Jednak wbrew temu odkryciu Ichabod nie odzyskuje rezonu. Wie ju┐ bowiem, ┐e na ╢wiecie wci▒┐ istniej▒ dziwy, o jakich nikomu siΩ nie ╢ni│o. Jak ten, kt≤rego jest ╢wiadkiem - wyj╢cie upiornego Je╝d╝ca z pnia drzewa, z miΩdzywymiarowej bramy. A zaiste, widok to niesamowity. Majstersztyk sztuki FX.

Nie bΩdΩ opowiada│ dalej, bo popsujΩ rado╢µ (tak, w│a╢nie rado╢µ) ogl▒dania filmu i odkrywania kolejnych prowadz▒cych na manowce ustale± (Maciej Parowski poszed│ inn▒ drog▒ i po prostu stre╢ci│ film do ostatniej niemal sceny). To mroczna opowie╢µ detektywistyczna, w kt≤rej pe│no zwrot≤w akcji. I pe│no straszno╢ci i ╢mierci. Aczkolwiek, pr≤cz mo┐e scen retrospekcyjnych i walki na mo╢cie (kiedy to jeden z mieszka±c≤w miasteczka zostaje g│adko rozciΩty na trzy niewielkie czΩ╢ci) ╢mierµ ta nie jest w typie hollywoodzkiego widowiska - nie ma tryskaj▒cych fontann krwi, nie ma ob│Ωdnych krzyk≤w mordowanych os≤b, nie ma widoku rozwleczonych jelit. Wszystko jest klinicznie czyste (eee... mo┐e pr≤cz bada± Ichaboda). S│ychaµ tylko z│owieszczy brzΩk wyjmowanej z pochwy klingi i ╢wist ostrza. Potem ju┐ nic. Tylko tΩtent ogromnych kopyt.

23d.jpg (8 273 bajty)To film straszny, ale piΩkny zarazem. I na pierwszy rzut oka pozbawiony wad. Rozs▒dnie wywa┐ony, ze sta│ym klimatem zagro┐enia (piΩkne pasma mg│y, kt≤re swymi wilgotnymi palcami gasz▒ zatkniΩte w ziemiΩ pochodnie), w stylistyce ciemnych szaro╢ci, niemal┐e czerni i bieli, choµ ta ostatnia jest tutaj w wyra╝nej defensywie. Tak jakby ani Irving, ani Burton nie my╢leli, ┐e na ╢wiecie panuje r≤wnowaga si│. Obraz sugeruje raczej, ┐e zawsze by│a to przewaga z│a. I ┐e niewielka dla nas nadzieja na mi│e, godne i cnotliwe ┐ycie.

Nie ma bowiem w tym filmie ludzi jednoznacznie dobrych. Ludzi opromienionych jasno╢ci▒. Hesse±czyk jest obliczem czystego z│a. Miejscowi notable kryj▒ jak▒╢ paskudn▒ tajemnicΩ. Reszta ludzi jest wyzuta z jakiejkolwiek rado╢ci, ma maski na twarzach, kryje siΩ po domach. Nawet nasz m│ody komisarz nosi siΩ na czarno i pos│uguje tajemniczymi flaszkami i instrumentami. Jak jaki╢ magik, szemrany prorok nowej ery. NastΩpca czarownik≤w i szaman≤w. Tu nawet dzieci nie maj▒ szansy na niewinno╢µ, na szczΩ╢liwe do┐ycie wieku doros│ego. Zw│aszcza, je╢li do zabawy maj▒ na przyk│ad o┐ywiane p│omykiem ╢wiecy wizerunki r≤┐nych lataj▒cych i biegaj▒cych okropie±stw.

Nie uwa┐am jednak, ┐e jest to film ca│kowicie posΩpny, przygnΩbiaj▒cy i okrutny. Burton bardzo dobrze wywa┐y│ proporcje i miast zwyczajnego horroru, kt≤ry by│ zamierzeniem Irvinga, poda│ wspania│y, mroczny film, w kt≤rym ╢mierµ i posΩpno╢µ krajobrazu r≤wnowa┐ona jest subtelnym humorem, przejawiaj▒cym siΩ g│≤wnie w do╢µ dziwacznym zachowaniu Ichaboda Crane'a. Cz│owiek ten, niezdecydowany, │atwo popadaj▒cy w panikΩ, zbyt wielkie zaufanie pok│ada w swoich instrumentach, i niewiele robi sobie z miejscowych zwyczaj≤w i przekona±, kt≤re w ko±cu same upominaj▒ siΩ o szacunek. Cz│owiek, kt≤ry stawiaj▒c odwa┐nie czo│a nieznanej sile, i jako jedyny wychodz▒c z takich konfrontacji ca│o, boi siΩ jednocze╢nie owad≤w (zw│aszcza paj▒k≤w) i │atwo mdleje. Cz│owiek paradoks≤w.

Jednak, jak rzek│em na pocz▒tku, najsilniejszym atutem filmu jest klimat. Klimat niepowtarzalny, charakterystyczny dla film≤w Burtona - obu Batman≤w i Miasteczka Halloween. Mrocznych, nieco posΩpnych obraz≤w. Ten jest podobny, choµ wiΩcej w nim mo┐e pogody, wiΩksza wiara w szczΩ╢liwe zako±czenia. Bo film ko±czy siΩ rzeczywi╢cie dobrze (obrzydliwie dobrze - bo jedna z ostatnich scen to pozbawione mg│y jasne pola i brykaj▒ce beztrosko owieczki). Ichabod wraca do Nowego Jorku (wbrew pozorom zdradzam tutaj bardzo niewiele :-), i scena ta przywodzi na my╢l raczej nie powr≤t policjanta z detektywistycznej wyprawy, a powr≤t │owcy z ciΩ┐kiego safari, na kt≤rym ustrzeli│ grubego zwierza i teraz tylko czeka, a┐ kto╢ spr≤buje mu podskoczyµ.


Je╝dziec bez g│owy (Sleepy Hollow), USA 1999
re┐. Tim Burton; scen. Andrew K. Walker (wed│ug powie╢ci Washingtona Irvinga The Legend of Sleepy Hollow); muz. Danny Elfman; zdj. Emmanuel Lubezki; wyst. Johnny Depp, Christina Ricci, Miranda Richardson, Christopher Walken, Martin Landau, Christopher Lee.


Rozpowszechnianie zamieszczonych w pi╢mie tekst≤w jest dopuszczalne wy│▒cznie za podaniem nazwiska autora i ╝r≤d│a (URL)
 

Poprzednia strona Spis tre╢ci NastΩpna strona