PASZPORT Z KOSMOS


ROZDZIAú 1

GDY BOGOWIE POWR╙Cí

Na pocz▒tku nie mia│em nawet imienia.Poprostu istnia│em nie╢wiadomy wcze╢niejszych wydarze±,choµby drobiny z ostatnich lat.Pewnego dnia zjawi│ siΩ On i Jego nauka i nazwa│ mnie Urashima Taro.Tak zacz▒│ siΩ dzie± pierwszy...

***

Jasne ╢wiat│o kt≤re widzia│ z przodu samochodu,pomimo swej intensywno╢ci wcale go nie razi│o w oczy.Byµ mo┐e wp│yw na takie odczucia mia│ narastaj▒cy coraz bardziej strach lub by│o ono na tyle dziwne,i┐ nie reagowa│ na nie tak jak zazwyczaj ma to miejsce w podobnych przypadkach.Z ty│u natomiast,w miejscu niemal ca│kowicie zaciemnionym dostrzeg│ co╢ co przypomina│o gigantyczne p│etwy.Nie by│ jednak pewien czy to co dostrzega│ istnia│o naprawdΩ czy te┐ by│o wytworem wyobra┐ni spowodowanym narastaj▒cym przera┐eniem i mrowieniem w ca│ym ciele.Inne,zupe│nie odmienne od tego kt≤re chyba ka┐dy zna.Po chwili jakas niewidzialna si│a wydoby│a go z samochodu na zewn▒trz.By│o to na tyle niewiarygodne,i┐ nie poczu│ nawet aby co╢ lub kto╢ uwolni│ go z zaci▒gniΩtych pas≤w fotela.»adnego,nawet najmniejszego oporu,tak jakby przesta│y istnieµ tak jakby by│y urojeniem.Sam zreszt▒ nie by│ do ko±ca pewny co tak naprawdΩ jest realne.Zdawa│ sobie sprawΩ,┐e zupe│nie wbrew prawom fizyki ca│kowicie swobodnie unosi siΩ w powietrzu przez nikogo nie podtrzymywany.CiΩ┐ki oddech i panika pozwoli│y mu jedynie w my╢lach zakln▒µ.Wra┐enie braku kontroli nad w│asnym cia│em nasila│o siΩ coraz bardziej i by│o nie do zniesienia.Po chwili zrozumia│,┐e wbrew temu o czym uczy│ siΩ w szkole unosi siΩ coraz wy┐ej.Z przera┐eniem obserwowa│ malej▒cy w dole samoch≤d i siedz▒c▒ nieruchomo MonikΩ.Czu│ jak coraz mocniejsza si│a ci▒gnie go w kierunku wy│aniaj▒cej siΩ z ╢wiat│a kapsu│y.Spr≤bowa│ poruszaµ palcami lecz wyra┐nie nie mia│ nad nimi ju┐ ┐adnej w│adzy.Jedynie oczy zdawa│y siΩ pozostawaµ poza kontrol▒ tej obcej mocy.Gdy rozejrza│ siΩ ponownie by│ ju┐ wewn▒trz kapsu│y i wcale nie czu│ siΩ bezpieczniej.Maj▒c jedynie sprawne oczy rozgl▒da│ siΩ po kolistym i bia│ym pomieszczeniu w kt≤rym zastyg│ w bezruchu.Z lewej strony,bli┐ej przodu znajdowa│ siΩ zakrzywiony pulpit kt≤ry bieg│ przez ca│▒ d│ugo╢µ ╢ciany.Odchodzi│a z niego p≤│przezroczysta,cylindryczna kopu│a przez kt≤r▒ widaµ by│o ciemne niebo z nielicznymi w tej chwili gwiazdami.ªciany zakrzywione ku g≤rze zlewa│y siΩ u samej nasady w jedn▒ ca│o╢µ maskuj▒c tym samym pozosta│e wyposa┐enie.Spojrza│ w kierunku gdzie co╢ wyra┐nie siΩ poruszy│o.Po chwili dostrzeg│ Ich i poczu│ kolejn▒ falΩ jeszcze wiΩkszego przera┐enia o ile by│o to wog≤le mo┐liwe.Ubrani w bia│e kombinezony zdawali siΩ nie zwracaµ na niego uwagi.Ich niski wzrost,du┐e zupe│nie nieproporcjonalne do reszty cia│a │yse g│owy i twarze o zielonkawych,ma│ych ustach,r≤wnie ma│ych nosach i owadzich,ciemnych i du┐ych oczach u╢wiadomi│y mu,┐e przytrafi│o mu siΩ co╢ czego nie zapomni do ko±ca ┐ycia,o ile wyjdzie z tego ca│o.

 

Dwie postacie odwr≤ci│y siΩ i podesz│y do niego pozostaj▒c jednak poza jego wzrokiem.Chocia┐ zdawali siΩ nie zwracaµ uwagi na niego,mia│ nieodparte wra┐enie,┐e nie s▒ zadowoleni z tego,i┐ przygl▒da│ im siΩ wcze╢niej.By│o to odczucie niezwykle nag│e a zarazem porzelotne,przypadkiem zarejestrowane przez m≤zg.NastΩpn▒ rzecz▒ kt≤r▒ poczu│ by│a g│Ωboka penetracja jego umys│u,co╢ w rodzaju prze╢wietlenia oraz delikatny,elektroniczny d┐wiΩk w tle - szum.Wtedy w│a╢nie poczu│ to wyra┐nie.Pe│ne niezadowolenie.Spojrzeli na niego ponownie i odwr≤cili siΩ.Nie s│ysza│ ┐adnej wymiany zda±,┐adnego nowego d┐wiΩku.Z ka┐dym kolejnym spojrzeniem obcych ogarnia│o go coraz wiΩksze zmΩczenie.Zdawa│ sobie sprawΩ,┐e wiedz▒ o czym teraz my╢li,co czuje,jak bardzo jest przera┐ony.Chcia│ wstaµ,ruszyµ siΩ,uciec z tego dziwnego miejsca,krzyczeµ lecz ci▒g│a niemoc zniewala│a go skutecznie tak jakby cia│o kt≤re dotychczas posiada│ nie nale┐a│o ju┐ do niego.Niewidzialna si│a kt≤ra przez ca│y czas mia│a nad nim kontrolΩ zupe│nie b│yskawicznie usadowi│a go w czym╢ podobnym do krzes│a odchylaj▒c go przy tym do ty│u.Nasilaj▒ce siΩ jasno╢µ spraw│a ┐e zasn▒│.Gdy otworzy│ oczy stwierdzi│ ┐e siedzi w samochodzie obok Moniki kt≤ra w tej chwili siedzia│a za kierownic▒.Nie spojrza│a nawet niego tak jakby my╢lami by│a zupe│nie w innym miejscu.Potar│ czo│o pr≤buj▒c sobie przypomnieµ kiedy wymienili siΩ miejscami.Przed oczyma nadal mia│ jednak wizerunek fosforyzuj▒cych biel▒ ╢cian i patrz▒ce na niego czyje╢ oczy.Nie by│ jedynie pewny czy by│ to tylko koszmar czy te┐ coµ jak najbardziej rzeczywistego.Liczy│ jednak na z│y sen.Spojrza│ ponownie na MonikΩ z zadum▒.

- To ty potrafisz prowadziµ samoch≤d?-  szepn▒│.

***

- "My Amerykanie,zawsze wiedzieli╢my,┐e liczy siΩ nie tylko to co mamy ale kim jeste╢my.Zdajemy sobie jako nar≤d sprawΩ,┐e istniej▒ cele dla kt≤rych warto ┐yµ a nawet umrzeµ.I tak przez dwie╢cie lat Amerykanie kroczyli do przodu w obronie takich zasad jak:wolno╢µ,demokracja,sprawiedliwo╢µ.Nazwy miejsc walk o te zasady brzmi▒ poprzez historiΩ :Nowy Orlean,Boston,In-Chen,Normandia...PamiΩtamytych,kt≤rzy prowadzili nas przez czas wojny:Washyngtona,E.Jacksona,Ulissesa Granda,Roberta Lee,Eisenhowera,McArthura...Ale bohaterami wojennymi s▒ nie tylko wielcy przyw≤dcy odnotowani przez historyk≤w.Wielko╢µ jest tak┐e w sercu ka┐dego cz│owieka kt≤ry got≤w jest na to najwiΩksze z po╢wiΩce± dla obrony s│usznych zasad.To mo┐e byµ brat czy siostra,ojciec,matka,syn czy c≤rka,nasi s▒siedzi.To s▒ bohaterscy Amerykanie naszych czas≤w..."Podni≤s│ pilota i wy│▒czy│ telewizor.Ju┐ od paru dni wiedzia│ doskonale o planowanej inwazji lecz nie zajmowa│ siΩ ni▒ wcale.Ta wojna go nie dotyczy│a.Ten zaszczyt dosiΩgnie innego bohatera kt≤ry wcale na to nie czeka│.Stan▒│ przed lustrem poprawiaj▒c mundur.Przeczesa│ w│osy i podszed│ do biurka na kt≤rym le┐a│y u│o┐one w poka┐ne stosy dokumenty.PokrΩci│ wyra┐nie niezadowolony g│ow▒.Zadanie kt≤re mu wyznaczono nie zapowiada│o siΩ tak spokojne jak nadchodz▒ca inwazja.Kontynent europejski by│ r≤wnie niespokojny jak Zatoka Perska.Lata pracy w S│u┐bach pozwoli│y mu wysun▒µ pogl▒d,i┐ Europa to wielka bomba zegarowa w kt≤rej pomimo upadku ┐elaznej kurtyny niewiele siΩ zmieni│o a nawet jest znacznie gorzej.Wielkie bum to tylko kwestia czasu.Schowa│ niezbΩdne dokumenty do teczki a tΩ z kolei do niewielkiej walizki i skierowa│ siΩ do wyj╢cia wyrywaj▒c po drodze kartkΩ z wisz▒cego na korytarzu notatnika.To by│ ostatni dzie± urlopu i Nash wcale a wcale nie by│ tym faktem zachwycony,tym bardziej,┐e zna│ ju┐ cel swojej misji.

***

ªwiat oszala│ i to nie tak zwyczajnie ale zupe│nie inaczej.Wojna,starcia,zamachy i przede wszystkim wszechobecny strach.Stawa│o siΩ coraz bardziej niebezpiecznie i gor▒co i to zar≤wno tam gdzie toczy│y siΩ walki jak i w klimatyzowanych pomieszczeniach gmachu ONZ.A cierpieli niemal wszyscy,najwiΩcej ci kt≤rzy tej wojny nie chcieli.Samoloty przemknΩ│y z dudni▒cym hukiem tu┐ nad ich g│owami.Odruchowo pochylili siΩ w sobie jeszcze bardziej chocia┐ ju┐ i tak od paru minut ╢lΩczeli w tej pozycji uzbrajaj▒c │adunki wybuchowe.

- Szybciej do cholery! - wrzasn▒│ staraj▒c siΩ przekrzyczeµ coraz bli┐sze detonacje wybuch≤w.Nie m≤g│ poj▒µ po co maj▒ wysadziµ laboratorium skoro przeciwnik sam siΩ ju┐ o to stara i bez ich pomocy zar≤wno z l▒du jak i powietrza.»a│osno╢µ tego rozkazu pog│Ωbia│ fakt,┐e praktycznie nie by│o ju┐ co wysadzaµ.

- PotrzebujΩ jeszcze trzy minuty.- us│ysza│.

- Za minutΩ usma┐ymy siΩ w tym piekle.

- Lepsze to ni┐ siedzenie w piachach pustyni.Zreszt▒ kto╢ musi odwalaµ tak▒ robotΩ.

- Ale dlaczego musia│o to trafiµ na nas? - splun▒│ ze z│o╢ci▒ z wizj▒ wyparowywuj▒cego w│asnego cia│a.Spojrza│ za siebie oceniaj▒c szansΩ ucieczki.Przez k│Ωby ostrego,gΩstego dymu ledwie dostrzeg│ ciemne zakole tunelu wyra┐nie nadwyrΩ┐onego eksplozjami.Irytowa│a go zimna wrΩcz obojΩtno╢µ czy mo┐e opanowanie obu klΩcz▒cych mΩ┐czyzn.

- D│ugo jeszcze? - po raz pierwszy w ca│ym okresie s│u┐by nie wytrzymywa│ napiΩcia.Byµ mo┐e to co zdo│ali zobaczyµ w budynku tak nim wstrz▒snΩ│o.

Ponownie siΩ rozejrza│.Kilka zupe│nie bliskich wybuch≤w tym razem targnΩ│o nim o ziemiΩ zasypuj▒c wszystkich gradem ma│ych kawa│k≤w betonu i szk│a.nie czu│ siΩ dobrze w roli bohatera dlatego chcia│ jak najszybciej wynie╢µ siΩ z tego miejsca i to w jednym kawa│ku.zreszt▒ plan ca│ej akcji wyra┐nie przeoczy│ wiele istotnych spraw.Kto╢ z wywiadu powinien za to po┐▒dnie oberwaµ.

- Kapitanie! - us│ysza│ tu┐ ko│o ucha - Wynosimy siΩ...

- Parszywa wojna.Parszywy kraj... - krzykn▒│ i szybko zacz▒│ biec w kierunku tunelu. - Mam nadziejΩ,┐e cel tej misji warty by│ naszej misji. - mrukn▒│ widz▒c zbli┐aj▒ce siΩ wej╢cie tunelu.Nag│a silna eksplozja wstrz▒snΩ│aziemi▒ i powietrzem wzniecaj▒c gigantyczn▒ ╢cianΩ ognia.Jedyn▒ rzecz▒ kt≤r▒ Nash zdo│a│ jeszcze zrobiµ,to stry gard│owy okrzyk:

- Nie uda│o siΩ!... - i ztymi s│owami odp│yn▒│ w nag│▒ niemoc i mrok przes│oni│ mu skutecznie jakikolwiek obraz ╢wiadomo╢ci.

CDN.............M.W.


POWR╙T