Tw≤j ulubiony magazyn on-line

Godzina Ostateczna

IdΩ ulic▒ Kamienick▒. Godzina 1837. PiΩkne, pa╝dziernikowe s│o±ce chyli│o siΩ powoli ku zachodowi. Bielutki kumulus w│a╢nie ods│oni│ jedyn▒ gwiazdΩ w Uk│adzie S│onecznym. Zaczyna mi siΩ robiµ gor▒co.

Mijam pierwsze drzewo po lewej stronie. Dalej, za drzewem rysuje siΩ zielona │▒ka, na kt≤rej le┐a│y zeschniΩte li╢cie. Ju┐ st▒d mogΩ dostrzec ludzi, kt≤rzy id▒ w t▒ sam▒ stronΩ gdzie ja. Tylko nasz cel jest nieco inny...

Kolejne drzewo mijam bez wzruszenia, zastanawiaj▒c siΩ, czy wybra│em odpowiednie ubranie. Czarny p│aszcz, zapiΩty u g≤ry, falowa│ u do│u przy ka┐dym ruchu. Czarny p│aszcz, w dzisiejszych czasach z pewno╢ci▒ rzuca siΩ w oczy. Ma│o kogo na takiego staµ. Wojna to okropna rzecz...

Trzecie z kolei drzewo nastrΩcza znowu pytania. Czy siΩ powiedzie moja misja? A je┐eli zawiodΩ. Ruch Obrony pok│ada we mnie wszystkie nadzieje. Tak, wszystkie.

Kolejne drzewo. Szef powiedzia│ do mnie "Roman! Je┐eli zawiedziesz, mo┐e siΩ okazaµ, i┐ Reltih pokona wszystkie oddzia│y opozycji, nikt go nie powstrzyma przed atakiem Europy. Musi ci siΩ udaµ! Synu, niech B≤g bΩdzie z Tob▒".

Co sobie B≤g pomy╢li o mojej misji? Mijaj▒c kt≤re╢tam z kolei drzewo zastanawiam siΩ, czy B≤g uzna m≤j wystΩpek jako pr≤bΩ ochrony ludno╢ci Europy, czy uzna mnie za mordercΩ zabijaj▒cego z zimn▒ krwi▒? Odpowied╝ zna prawdopodobnie tylko On.

Przy sz≤stym drzewie dochodzΩ do skrzy┐owania. IdΩ dalej przed siebie lew▒ stron▒ ulicy. Do│▒czam siΩ do t│umu. Lekko przy╢pieszam. Kolejne drzewo mnie nie wzrusza. WidzΩ staruszka kupuj▒cego jakie╢ gazety przy kiosku naprzeciw. Zbli┐am siΩ powoli do niego mijaj▒c kolejne drzewo. Staruszek odwraca siΩ. Ma pomarszczon▒ twarz. U╢miecha siΩ do mnie. Do wszystkich. PragnΩ mu odpowiedzieµ tym samym, lecz nie mogΩ. MiΩ╢nie twarzy odmawiaj▒ pos│usze±stwa.

Droga skrΩca ostro w lewo. IdΩ dalej z t│umem zn≤w mijaj▒c drzewo. Wci▒┐ z lewej strony. St▒d mogΩ ju┐ us│yszeµ wiwatowania t│umu. Jak mog│o siΩ staµ ┐eby takie inteligentne spo│ecze±stwo Ameryki P≤│nocnej pos│ucha│o takiego psychopaty? Kolejne drzewo przypomina mi sytuacjΩ 2 Wojny ªwiatowej. Tamtejszy przyw≤dca te┐ zdoby│ zaufanie spo│ecze±stwa. A p≤╝niej...

NastΩpne drzewo przypomina mi widok ojca przygniecionego przez mur z naszego domu. Kochanego domu. Sta│em przy ojcu kt≤tk▒ chwilΩ, gdy zobaczy│em matkΩ biegn▒c▒ w moim kierunku. Jaki╢ ┐o│nierz, chyba pijany strzeli│ jej prosto w plecy, t│umacz▒c siΩ, ┐e kaza│ mu to jego przyw≤dca. P≤╝niej zn≤w s│ysza│em syreny alarmowe, naloty na ludzi buntuj▒cych siΩ przeciw despotyzmowi Reltiha. Wtedy zdecydowa│em co bΩdΩ robi│ w przysz│o╢ci...

Zn≤w drzewo. Ci▒gn▒ siΩ w niesko±czono╢µ. Ale co to? WidzΩ ju┐ naprzeciw V Liceum, jedne z niewielu, kt≤re kontynuowa│y naukΩ m│odzie┐y w czasie wojny i teraz po wojnie. Szko│a przypomnia│a mi moj▒ naukΩ w Kwaterach G│≤wnych Ruchu Obrony. Trening, obs│uga broni. Tam te┐ nadano mi pseudonim Roman. Mimo zmΩczenia i trud≤w przeszed│em przez szkolenie. Jako najm│odszy ze wszystkich by│em pod specjaln▒ opiek▒ szefa. Sta│em siΩ jego pupilkiem. Teraz na przestrzeni lat widzΩ, ┐e nie by│em ┐adnym pupilkiem. By│em szkolony do tej ostatniej w moim ┐yciu misji...

Ostatnie drzewo i w ko±cu skrΩt w prawo. WidzΩ t│um stoj▒cy na drodze i ludzi wygl▒daj▒cych z okiem kamienic po obu stronach ulicy. Spojrza│em po raz ostatni w ┐yciu na niebo. Kolejny kumulus zaczyna│ przys│aniaµ S│o±ce. Mimo tego wci▒┐ doskwiera│o mi gor▒co.

Zacz▒│em przeciskaµ siΩ przez t│um rozpinaj▒c kolejne z trzech zapiΩtych guzik≤w. Gdy doszed│em na skraj ulicy Pi│sudzkiego, zobaczy│em Reltiha id▒cego z ca│▒ obstaw▒. Wita│ ludzi stoj▒cych po obu stronach ulicy. Przecisn▒│em siΩ przez ludzi staj▒c przy policjancie hamuj▒cym t│um. Ka┐dy chcia│ byµ jak najbli┐ej jedynego w│adcy. Ka┐dy chcia│ go dotkn▒µ. Ja te┐...

Reltih jest ju┐ niemal naprzeciw mnie. PatrzΩ na zegarek. 1850. Godzina Ostateczna. Spogl▒dam na policjanta stoj▒cego przedemn▒. Wyci▒gam spod p│aszcza pistolet dwunastostrza│owy, p≤│automatyczny. Naciskam spust, i jeszcze raz. Dwa g│o╢ne strza│y wstrz▒saj▒ okolic▒. Policjant osuwa siΩ na ZiemiΩ. Nim ochronia┐e Reltiha spostrzegli, co siΩ dzieje, z mojego pistoletu zd▒┐y│o wylecieµ ju┐ sze╢µ kul. Czterech ochroniarzy opad│o na ZiemiΩ. Zosta│o kolejnych czterech. Dwa strza│y moje. Dw≤ch opada bez ruchu. Dwoje ostatnich zd▒┐y│o ju┐ wyci▒gn▒µ karabiny, odbezpieczyli. Trafiam jednego w nogΩ. Tamci otwieraj▒ ogie±. Trafiony przeze mnie puszcza seriΩ obok mnie i trafia w ludzi stoj▒cych obok. S│yszΩ wrzask i krzyki. Jeszcze jeden strza│. Przedostatni ochrania┐ pada na ZiemiΩ. Ostatni, le┐▒cy na czarnym asfalcie z krwawi▒c▒ nog▒ wycelowa│...

Poczu│em tylko kolejne kule przeszywaj▒ce moje cia│o, poprzez brzuch po lew▒ nogΩ. Powoli jednak ostatni ochroniarz wykrwawia│ siΩ. Opad│ na ziemiΩ bez przytomno╢ci.

Popatrzy│em na Reltiha. Wycelowa│em prosto w jego g│owΩ. "To za rodzic≤w" wyszepta│em przez zΩby. Nacisn▒│em spust. Lekki strzΩk zamka i nic wiΩcej. Ju┐ nie s│yszΩ krzyk≤w ludzi. WidzΩ jak Reltih powoli siΩ u╢miecha. My╢li ┐e uszed│ z ┐yciem. Wyrzucam bro± bez naboj≤w z prawej rΩki, natomiast lew▒ powoli wyci▒gam zawleczkΩ z granatu. Jedna, druga, trzecia. S▒ wszystkie, zwi▒zane. Jednym poci▒gniΩciem uzbroi│em wszystkie trzy granaty naraz. Powoli siΩ u╢miecham. Zawleczki spadaj▒ na beton, lekko brzΩcz▒c.

- Jak powiedzia│em, za rodzic≤w - wycedzi│em do Reltiha.

Oczy zasz│y mi mg│▒. Kule po strzale ostatniego ochroniarza da│y znaµ o sobie. "Misja wykonana" pomy╢la│em. Nie czu│em nic. Wybuch rozerwa│ moje cia│o na strzΩpy. Od│amki granat≤w wbi│y sie w cia│o Reltiha, podobnie jak n≤┐ wbija siΩ w mas│o. Dawny w│adca osun▒│ siΩ na ziemiΩ podobnie jak ju┐ martwi ochroniarze. Czy kto╢ zast▒pi despotycznego w│adcΩ? Czy ludzie zn≤w bΩd▒ wierzyµ psychopacie? Nie wiem...

Ja wreszcie mog│em siΩ po│▒czyµ z rodzicami...


cezary
e-mail: cezary1@poczta.fm




Ucieczka z piekla - ksiazka on-line

Copyright (c) 1999 - 2000 NoName