|
|
|
Pierwsze Łowy M.
Statek zatrzymał się w nieoznaczonym na mapach porcie gdzieś pośród skał zachodniego wybrzeża Południowego Lądu. Brethna przebudziła się z długiego snu. Uśmiechnęła się na myśl o zjedzeniu piersi Wysokiej Oskarżycielki Malice przyrządzonych przez dobrego kucharza. Ale Wieża Morskiego Węża była daleko stąd, a ciało Malice zapewne już spoczywało w rodowym grobowcu. Jej serce... Brethna pomyślała, że wtedy zachowała się jak zwierzę. Wyrwać i zjeść serca na surowo... Wyczołgała się spomiędzy desek. Wyjrzała z ładowni. Świt. Różowawy blask słońca rozlewał się na horyzoncie. Zobaczyła dla siebie szansę ucieczki. Przemknęła za plecami marynarza i skoczyła na pomost. Przebiegła po deskach pomostu, mijając uśpioną osadę. Szybko skojarzyła kilka faktów: na Południowym Lądzie Ciemne Elfy posiadały kilka kopalni, w których pracowali chwytani wszędzie, gdzie tylko się dało niewolnicy. Spali w skleconych byle jak chatach, po kilkunastu w jednej, w brudzie i zaduchu. Brethna wywęszyła kogoś. Elf, pachnący winem i dużą ilością stali. Wśliznęła się za najbliższe drzwi.
Kilkanaście wychudzonych jak szkielety ludzkich kobiet wpatrywało się w nią z przerażeniem. Ale Drapieżnica położyła tylko palec na ustach. Każda reakcja niewolnic mogła ją zdradzić. Zamknęła oczy, usiłując węchem i słuchem namierzyć idącego za cienką, drewnianą ścianą strażnika. Minął chatę i poszedł dalej.
-Kim jesteś? - zapytała jedna z niewolnic.
-Ja jestem Brethna. Kim jesteście wy? - Brethna znała język ludzi, ale dość słabo.
-Dobra pani, prosimy, uwolnij mnie i moje przyjaciółki...
-Wy zostańcie. Ja pójdę. Ja wrócę potem. - wymknęła się z chaty. Skacząc po dachach usytuowanego między rozłożystymi drzewami obozu wydostała się za palisadę. Rozglądała się uważnie, nasłuchiwała i węszyła, by wreszcie ostrożnym krokiem ruszyć w stronę, z której dobiegały stłumione przez gęsty las krzyki. Istotnie: niewolnicy byli pędzeni z powrotem do osady, a nadzorcy wcale ich nie spowalniali, chłostając pejczami i poganiając włóczniami.
-Hej, Ildrain, popatrz...Ta panieneczka za wolno biegnie... - jeden ze strażników wskazał na kulejącą, czarnoskórą dziewczynę ostrzyżoną do skóry. - Potrzebni nam tacy powolni robotnicy?
-Nic dobrego z takiej kuternogi...Zróbmy z niej żarcie dla leśnych kotów! - odparł Ildrain, podbiegł do niewolnicy i chwycił ją za kark. Jego towarzysz wyjął zza kolczugi gwizdek i gwizdnął przeciągle.
-Staaać, motłochu! - ryknął. Ildrain w tym samym momencie prowadził wystraszoną dziewczynę wprost na Brethnę. Drapieżnica jednym skokiem znalazła się na gałęzi ponad dwa metry wyżej. Trzymając się kurczowo i próbując zaciskać stopy na gałęzi obserwowała dziejącą się pod nią scenę. - Zapamiętajcie, żałosne odpadki, że jak choroba przeszkadza wam w pracy, to jest śmiertelna! Tamto czarne ścierwo jest martwe...Tylko jeszcze tego nie wie. Ale zaraz się dowie...
Po czym elf podążył za swoim towarzyszem. Brethna obserwowała ich z góry, kiedy stali i dyskutowali w zaroślach.
-To co? Shan-a-shin? - zaproponował bardziej gadatliwy.
-Ech, Corlaas...Jaki ty durny jesteś. Takie zasyfiałe czarne paskudztwo? Jak nam sprzedadzą białe, albo jeszcze lepiej elfki albo mieszańce, to się pobawimy. A takie czarne mięcho to... - skrzywił się wymownie Ildrain.
Niewolnica wydała z siebie kilka nieartykułowanych dźwięków, kiedy Corlaas sięgnął po sztylet. Drugi z elfów szepnął murzynce coś na ucho. Zawyła niezrozumiale, patrząc w górę. Ujrzała Drapieżnicę, zamilkła, próbowała jeszcze wskazać palcem na istotę kryjącą się w koronie drzewa...
Strażnik jednym cięciem poderżnął jej gardło. Ildrain upuścił wiotczejące ciało. Niewolnica charczała jeszcze chwilę, kiedy Brethna wpatrywała się w jej szeroko otwarte oczy. Potem jej spojrzenie jakby straciło blask. Strażnicy już prowadzili niewolników dalej. Kiedy tylko trochę się oddalili, Brethna zeskoczyła z drzewa i przemknęła na drugą stronę drogi. Poczuła coś. Słaby, niknący zapach jedzenia. Ruszyła w jego stronę...
Po kilkunastu minutach dotarła do biało-różowego muru. Wbijając szpony w tynk wspięła się nań. Po drugiej stronie znajdował się ogród, a za nim dwupiętrowy pałac. Po ogrodzie krzątała się elfia blondynka w sukni, trzymająca lekko metrową trzcinkę. Zwróciła głowę w stronę Drapieżnicy, ale nie zareagowała. Brethna zeskoczyła na wysypaną żwirem ścieżkę. Zrobiła to bezszelestnie, najlepiej jak potrafiła. Elfka podeszła na odległość może pięciu stóp, szukając drogi trzcinką.
-Kim jesteś? - zapytała, pochylając głowę. - Nie jesteś Nirnaethem...On...on oddycha inaczej...
Brethna nie wiedziała, co zrobić. Zabić ją, odpowiedzieć, czy uciec.
-Proszę...Nie rób mi krzywdy. - dodała blondynka, tuż po tym, jak w umyśle Brethny pojawiło się pierwsze rozwiązanie. - Widzę w twoim umyśle okrutne obrazy...Kim jesteś, Brethno?
Drapieżnica skamieniała. Elfka powoli uniosła głowę, ukazując wykłute oczy. Koniec trzcinki przesunęła za siebie i ostrożnie podeszła do tej dziwnej istoty. Trzcinka upadła na żwir, kiedy blondynka wyciągnęła dłonie w stronę twarzy Brethny.
-Nie dotykaj mnie. - powiedziała ostrym tonem przemieniona. Bała się tego, co może zrobić ta dziwna, niewidoma kobieta.
-Nie bój się mnie...Jestem ofiarą. Nazywam się Ithlinn. Chcę tylko wiedzieć...Jak wyglądasz. - mówiła spokojnie oślepiona, wodząc opuszkami palców po policzkach, ustach i powiekach Brethny.
Ktoś z głębi pałacu zawołał niewidomą. Schyliła się po laseczkę i odeszła. Nie otwierając ust szepnęła do Brethny "Ukryję cię przed ich prostym wzrokiem...". Jednakże Drapieżnica podążyła za nią. Ithlinn odwróciła się i wyciągnęła przed siebie rękę.
"Nie wolno ci za mną iść. Odejdź proszę lub zostań gdzie stoisz." Drapieżnica spojrzała na nią zdumiona, ale niewidoma blondynka minęła tylko wyjście na taras i zniknęła we wnętrzu budynku. Brethna skoczyła na mur, a potem przez otwarte okno do pokoju na pierwszym piętrze. Próbowała zdusić w sobie nawracające wspomnienia Aldrythy, przywalić je ciemnością, zasłonić...Nie udało się. Przecież Aldrytha miała taki sam pokój, też nad kominkiem wisiało trofeum i włócznia...Usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Odwróciła się i ujrzała ludzką służącą. Uderzyła, nie chcąc ryzykować alarmu. Trzy palce wbiły się w gardło pokojówki. Drapieżnica bez chwili wahania wychyliła ciało przez okno, jednocześnie ściągając z jej głowy biały, obszyty koronkami czepek. Potem wyskoczyła wraz ze zwłokami, starając się wylądować już w dżungli. Szybko przebrała się w zdobyty strój i wskoczyła z powrotem do pokoju. Skradała się ostrożnie na dół...
-Cudownie, cholera! Następny chory wymysł Nirnaetha! - elf w poplamionym białym kucharskim fartuchu patrzył na nią krytycznie. - Jeśli ten wariat ma zamiar trzymać tę całą menażerię we własnym domu, ja się wypisuję! Choćby zaraz ściągam ten fartuch i idę harować do kopalni! Tfu!
-Menażerię? - spojrzała na niego Brethna.
-Tak, na trony książąt demonów! Z nim naprawdę jest coś mocno nie tak, kto wydłubuje bez powodu oczy swojej rodzonej siostrze?! A ty? Co on ci zrobił? Bo wyglądasz aż za normalnie, jak na jego nienormalne dzieło...
Brethna spojrzała mu w oczy. Mówił prawdę i bał się.
-Chodź w jakieś ustronne miejsce. - powiedziała półgłosem.
-Kuchnia wystarczy? - zapytał. Skinęła głową w odpowiedzi.
Kuchnia, jak to kuchnia, była dosyć czysta i pachniało w niej jedzeniem. Brethna oparła się o szafkę i powiedziała z naciskiem:
-Gdyby Nirnaeth przyszedł - mnie tutaj nie ma. Gęba na kłódkę, nigdy mnie nie widziałeś, nie słyszałeś i nawet nie myślałeś o mnie. Jasne?
-Co, uciekinierka z jego obozu? - skrzywił się kucharz. - Jestem Thalion. Gotowałem na okręcie "Błękitna Róża", potem wpadłem w łapy kolesiów Nirnaetha i teraz robię obiadki jego siostrze. Oboje są dziwni. A ty? Na pewno nie masz takiego ciekawego koloru skóry od urodzenia, co?
Brethna przeszła pod drzwi i oparła się o nie. Oblizała usta...
-Nie znam tego Nirnaetha. Nie uciekłam z jego obozu.
Kucharz spojrzał na nią, zdumiony i przerażony.
-Co?! Ty...Kim ty właściwie jesteś?! A może Nirnaeth wyczyścił ci pamięć?! Albo wstawił nową?!
-Nie. Jestem Brethna Drapieżnica z Tor an Saim Uathé. Pewnego dnia Aldrytha Aenthreri usnęła, a obudziłam się ja. Rozumiesz, chłopczyku?
Thalion wydukał z siebie barwne marynarskie przekleństwo.
-Pasujesz do niego...Oboje lubicie bredzić od rzeczy. On o swoim posłannictwie dla Shenaal, a ty...
-Ja nie bredzę od rzeczy. Po prostu któregoś dnia obudziłam się zielona i z czułkami, więc powiedziałam sobie "koniec pieszczenia się, załatwię tych, którzy mnie tak urządzili". I załatwiłam. Dostanę coś do jedzenia?
Kucharz podał jej jeszcze ciepłe udko kurczaka. Drapieżnica kontynuowała, ogryzając je.
-Gdzie jest obóz Nirnaetha?
-Zielonego pojęcia nie mam. Chyba gdzieś na wschód stąd. Poszukasz, to znajdziesz.
Brethna pociągnęła nosem. Uciszyła gestem kucharza i stanęła przy drzwiach tak, by zasłaniały ją po otwarciu.
-Co...?
-Szszsz...Ktoś idzie. Strażnik.
Klamka obróciła się, ktoś otworzył drzwi i wszedł do środka.
-Nirnaeth cię potrzebuje, kucharzu. Idziesz ze mną. - głos strażnika był dziwny. Niski i zachrypnięty. Zupełnie nie zgadzał się z zapachem - elfim i stalowym. Brethna naparła na drzwi z całej siły, uderzony strażnik padł na podłogę, Drapieżnica siadła na nim okrakiem...
-Gadaj gnoju, którędy do Nirnaetha! - ryknęła, zrywając mu z twarzy chustę. Mało nie zwymiotowała. Ten elf gnił. Skóra na jego twarzy odpadała płatami.
-Co, podobam ci się? - wysilił się na humor. - Ty też jesteś tak obrzydliwie ładna...
-Nic ci do mojej urody, pokrako! Którędy do Nirnaetha, mów i to już!
-He he he...Im dalej, tym bardziej czujesz...Słyszysz...Ale nie widzisz. Trzecie oko Tej Która Pożąda patrzy na ciebie, zaciera granice między tym, co prawdziwe, a tym, co twoim własnym strachem. Idź, jeśli się nie boisz... Śmiało...
-Postaram się trafić. - po czym Brethna zacisnęła ręce na szyi strażnika. Miotał się przez chwilę, by znieruchomieć na zawsze. Rozebrała go, dokładnie strzepnęła zbroję i ubranie, po czym założyła na siebie, zawiązując na twarzy chustę. Martwego strażnika wyrzuciła za okno, wprost w wysoką trawę.
-Ktoś...nie żyje. Czułam to. - Ithlinn stała w drzwiach kuchni. Potem rozpłakała się. - Brethno...Błagam cię, nie rób krzywdy mojemu bratu. On...on nie chciał tego zrobić...
-Czego?! - Brethna spojrzała zdumiona.
-To Nirnaeth ją oślepił. Oprócz tego gwałci ją noc w noc. - pospieszył z wyjaśnieniem kucharz.
-Zobaczymy, może go grzecznie przekonam. No, kucharzu, ruszajmy.
Oboje brnęli coraz dalej w dżunglę, idąc po wytyczonej czaszkami ścieżce.
-Tędy nikt, poza Nirnaethem, nie chodzi. Zresztą on idzie tędy tylko do domu i z powrotem. Jeśli oczywiście nie zasiedzi się nad kolejnym potworkiem. - tłumaczył flegmatycznie Thalion.
-I tak wywęszyłabym każdego na pół mili...
Szli dalej, a z każdym krokiem otoczenie zmieniało się coraz bardziej. Nagle Brethna znieruchomiała. Po dwóch stronach drogi stali jej wrogowie. Oskarżycielka Malice i Sędzia Jetraal. Ten ostatni trzymał na złotych łańcuchach dwie nagie elfki zachowujące się jak dzikie koty.
-Aldrytho Aenthreri, twoje prowadzenie się uwłacza godności każdego elfa! - mówił podniesionym głosem sędzia.
-Który elf poniża się, nosząc łachmany, jedząc surowe mięso i rozmawiając z niewolnikami?! - zagrzmiała Malice.
-Wysoka Oskarżycielko, jak brzmi wyrok dla podsądnej Aenthreri?
-Śmierć. - rzuciła sucho Oskarżycielka. - Nie potrzeba nam takich...odpadków!
Słowo "odpadków" niemal wypluła z siebie.
-Co jest? - kucharz spojrzał na Brethnę, zaciskającą pięści i patrzącą z uporem na jeden ze słupów z czaszkami. Drapieżnica wykrzyczała "Poślę was z powrotem pod ziemię! Już nie żyjecie!" i rzuciła się na lewy słup, jednym ciosem strącając z niego czaszkę. Potem spojrzała na ziemię. Wpatrywała się chwilę w zbielały czerep, po czym rozdeptała go piętą. Doskoczyła do drugiego, szybkim ciosem skruszyła czaszkę, łamiąc jednocześnie spróchniały pal. Rozejrzała się wokół i wrzasnęła: "Aldrytha Aenthreri nie żyje! Jest tylko Brethna! Brethna! Brethnaaa!!!".
-Wściekłaś się, kobieto?! - zapytał jeszcze raz. - No już. Odetchnij głęboko i idziemy.
Spojrzała na niego swoimi zielonkawymi, kocimi oczami. Westchnęła głośno i ruszyła dalej.
-No i zaczyna się to, o czym bełkotał tamten nadpsuty półgłówek... - stwierdził. - Jakby nie to, że nie takie rzeczy już widziałem, to pewnie już robiłbym w gacie ze strachu.
Pracownia Nirnaetha zwieńczona była zieloną kopułą. Brethna otworzyła ciężkie drzwi. Ustąpiły ze skrzypieniem.
Elf w powłóczystych, czarnych szatach oglądał pływające w wielkim zbiorniku stworzenie. Stworzenie, które kiedyś było ludzką kobietą. Teraz miało przedramiona pokryte łuskami, szczypce zamiast dłoni i dziwne narośle na podbrzuszu. To twarzy tego czegoś przywarł organizm o kształcie gwiazdy, poruszający się rytmicznie i wypuszczający z siebie bąble powietrza.
-Co tak długo?! - warknął na widok Brethny i kucharza. Drapieżnica zauważyła, że na jego czole widnieje wytatuowany symbol oka. Uwodzące oko Tej, Która Pożąda. Oko, którego spojrzenie zaćmiewa umysł i skłania do ufania instynktowi.
-Ty jesteś Nirnaeth, co? Twoja siostra poprosiła mnie, żebym delikatnie cię przekonała... - Brethna ściągnęła chustę. - Niestety, Zgniłek poszedł spotkać się z przodkami.
-Piękna...! - czarownik podbiegł do Brethny, padł na kolana i ucałował jej dłoń. - Przepiękna moja, czemu to nie ja cię stworzyłem?! Zaklinam cię: zdejmij te szaty i pozwól mi podziwiać twe cudne ciało! Któż jest twórcą tej pięknej, oliwkowej skóry?! Kto stworzył te nieziemskie, kocie oczy? Czyim są dziełem te piękne, ostre i delikatne zarazem szpony?
-A widzisz? Mówiłem ci, że jest świrem. - stwierdził z przekąsem kucharz. Po chwili padł martwy z olbrzymim żądłem tkwiącym w plecach. Z ciemności wyszła odrażająca krzyżówka człowieka i owada. Kobieta miała szary meszek zamiast włosów, olbrzymie, wypukłe, czarne oczy, piersi i brzuch pokryte chitynowymi płytkami i narośle na przedramionach.
-On cię śśśśmiał obrazzzzić, panie... - syknęła z niezwykle twardym akcentem. Przezroczysta ciecz wypływała z narośli na jej lewej ręce. - Moje żżżżądło go ukarało.
-Błagam cię, piękności! Shenaal mi cię zsyła! Ukaż mi całe swe cudne ciało! - Nirnaeth tulił do swojego policzka dłoń Drapieżnicy. - Proszę! Błagam! Zaklinam cię! Pozwól mi je podziwiać!
Brethna zawahała się. Nie wiedziała, co ten obłąkany czarownik może jej zrobić. I ile jego stworów jeszcze kryje się w tym budynku.
-Proszę! Nie wahaj się dłużej, o cudowna! Zdejmij swe szaty! Błagam cię, bogini! Zrób to dla swego uniżonego sługi! - padł u jej stóp, objął je i zaczął całować. Najwyraźniej widok tego zmienionego ciała doprowadził go do szaleństwa, zauroczył...
Zdjęła hełm i cisnęła go na ziemię. Ściągnęła z szyi chustę. Nirnaeth klęczał przed nią i patrzył zauroczony na jej kocie oczy, czułki i czarne szpony. Smukłe palce Brethny powoli rozpięły zbroję. Metal brzęknął o podłogę. Czarownik płakał ze szczęścia. Drapieżnica pozbyła się całego ubrania. Wtedy z wahaniem wstał i obszedł ją dookoła, dotykając jej dłoni, przedramion, piersi, czułków...
-Dlaczego...?! Och, moja pani! Pani Pożądania, czemu?! Czemuż nie mogę stworzyć istoty tak pięknej jak ona?! - spoglądał w przejrzysty sufit, potrząsając bezradnie wyciągniętymi w górę rękami. - Dlaczego jej piękne ciało nie należy do mnie?! Tak chciałbym dotykać je codziennie! Całować jej piękne, lepsze członki, pieścić cudowną skórę, dotykać najbardziej intymnych zakątków jej wspaniałego ciała!
-Czy mam odejśśśść, panie? - skłoniła się krzyżówka kobiety i owada.
-Odejdź! Odejdź, moje niedoskonałe dzieło! Chcę w samotności podziwiać ten cud!
Leżał u jej stóp krzyżem, szlochając ze szczęścia.
-Jak się zwiesz, piękna...? - zapytał, nie wstając ani nie podnosząc głowy.
-Jestem Brethna. Brethna Drapieżnica.
-Drapieżnico...pozwól mi całować twe ciało.
Zgodziła się. Całował jej stopy, dłonie, przedramiona, powieki i czoło. Nadal płakał.
-Przytul mnie, piękności! Przytul mnie do swego cudownego łona! - załkał, klęcząc i obejmując ją w pasie. Przytuliła go, wydawał się jej nieszkodliwy. Jego łzy spływały na jej skórę. Kwilił jak dziecko, przyciskając policzek do jej pępka.
-Moja piękna, proszę cię...Pokaż mi siłę swych mięśni, ostrość szponów, gibkość tego pięknego ciała...
-Jak mogę to zrobić? - spytała, nie znając odpowiedzi.
-Sprowadzę ci moją siostrę...Dotychczas to ona była moją najcudowniejszą. Była przepiękna bez tych zbędnych jej oczu, taka słodka i bezsilna...Jej ciało było takie delikatne, takie...słodkie...Bogowie! Jak ja kochałem pieścić je każdej nocy! - po czym zawołał. - Straże!
Strażnik wszedł do komnaty i skłonił się nisko.
-Tak, panie?
-Sprowadź mi tu Ithlinn! Natychmiast!
-Tak jest, panie. - strażnik wyszedł. Nirnaeth nadal łkał, dotykał, obejmował i komplementował Brethnę, nie wstając z kolan. Kiedy strażnik wprowadził zalęknioną, niewidomą elfkę do środka, czarownik wskazał ręką na swoją siostrę.
-Chcę patrzeć, jak zadajesz jej śmierć, Brethno. Jak okaleczasz jej ciało, zadajesz cierpienie, jak jej krew tryska na twe piękne ciało...
Brethna powoli podeszła do Ithlinn. Spojrzała w jej wykłute oczy.
-Nie boję się śmierci... - powiedziała spokojnie niewidoma. - Proszę, zrób to. Okalecz mnie i zabij. Mój brat ci na to pozwala. Ja jestem tylko...rzeczą. Należącą do Nirnaetha rzeczą. Jestem gotowa cierpieć dla jego przyjemności.
-Nie. - odwróciła się Drapieżnica.
-Nie?! Śmiesz mi się sprzeciwiać?! Moje dzieci, do mnie!!! - wołanie czarownika odbiło się echem od ścian jego pracowni. - Zabić je! Zabić je obie! Natychmiast!
Kobieta-osa wystrzeliła swoje żądło prosto w brzuch Ithlinn. Elfką targnęło do tyłu, chitynowe ostrze przybiło ją do ściany, zawisła na nim...Brethna w ostatniej chwili uskoczyła przed strumieniem kwasu, jaki wypluła z siebie kolejna zdeformowana kobieta, o twarzy pokrytej wężową łuską i długich kłach. Szybkim uderzeniem wbiła trzeciemu potworkowi nos w czaszkę. Dwie lepkie macki owinęły się wokół jej przegubów i szarpnęły w tył. Trzymały ją w żelaznym uścisku, miażdżąc żebra, a ostre kły zagłębiały się właśnie w jej karku. Drapieżnica pochyliła głowę i energicznie ją cofnęła. Uścisk macek zelżał na chwilę, łokieć Brethny wbił się w żołądek kreatury z mackami, ta zgięła się w pół, po czym padła na wznak, trafiona przez Drapieżnicę kolanem w twarz. Po chwili zielonkawa pięta zmiażdżyła jej krtań. Brethna stała na linii między Osą a Kobietą-wężem. Ta ostatnia wypluła w jej stronę kolejny strumień kwasu.
Osa zawyła, chwytając się za topiącą się twarz. Jej palce też powoli zamieniały się w różową breję. Krople kwasu wrzały na jej ciele. Brethna spojrzała w oczy Kobiety-węża.
-Bój się mnie. - syknęła i skoczyła. Kobieta-wąż zrobiła to samo.
Kobieta-wąż widziała lecącą na nią z rozpostartymi rękami byłą wybrankę jej pana. Zbliżały się do siebie, coraz bliżej i bliżej...
Brethna uderzyła, opadła na ziemię i potoczyła się po kamiennej posadzce. Kobieta-wąż wyrżnęła twarzą w kamienie, jej łamany nos i szczęka wydały z siebie obrzydliwe chrupnięcie...Brethna strzepnęła jej krew ze swoich palców. Ostatnie dziecko Nirnaetha leżało z rozoranym gardłem.
Zobaczyła to coś. Miało kobiece kształty, a brudna, brązowawa skóra wyrastała przez otwory w pokrytych rdzą żelaznych płytach okrywających całe jego ciało. Długie, metalowe szpony dzwoniły o siebie, kiedy metalowa kreatura przebierała niecierpliwie palcami. Przekrwione, ciemne oczy lśniły w metalowych oczodołach. Piana wyciekała z otworów znajdujących się w miejscu ust potwora.
-Poznaj moje niedocenione dziecko... - Nirnaeth przyjacielsko poklepał stwora po plecach. - Była kiedyś moją starszą siostrą, nadzorczynią tej kopalni. Traktowała mnie wciąż jak gorszego, bezwartościowego, małego braciszka...Aż pewnego wieczora wypiła kielich wina, zasnęła i obudziła się bez władzy i bez języka.
-Oszalałeś, Nirnaeth! Myślisz, że jak długo będziesz utrzymywał kontrolę nad tymi biednymi, upośledzonymi stworkami? Oszczędziłam ci cierpienia, którym by ci odpłaciły za twoje czyny...!
-Ty nic nie rozumiesz...Ja pragnę absolutnego posłuszeństwa. Wszyscy tutaj tańczą jak im zagram. Strażnicy, niewolnicy, moje dzieci...Karą za nieposłuszeństwo jest tylko śmierć. Uwielbiam patrzeć na egzekucje, oglądać ścinane głowy, słuchać płaczu skazanych...I krzyków torturowanych niewolników. Kiedy wykłuwałem rozżarzonym żelazem oczy Ithlinn, czułem ekstatyczną radość. To był po prostu orgazm, coś porównywalnego jedynie z tym, czego doświadczałem z nią potem. Dosyć, Brethno. Briza, zabij ją.
Briza z wyciem rzuciła się na Drapieżnicę. Ta uniknęła ciosu i uderzyła metalową w plecy. Pazury zgrzytnęły na metalowych płytach. Drugi cios Brizy rozszarpał bark Drapieżnicy i rzucił ją na ziemię. Walczące kobiety wymieniły jeszcze kilka ciosów, po czym nieoczekiwanie Brethna przeskoczyła za plecy siostry Nirnaetha i chwyciła ją za kark. Briza miotała się, usiłując uwolnić się z uścisku, ale Drapieżnica przeszła do klinczu. Spojrzała na głowę metalowej wojowniczki. Z okrągłych otworków w pancerzu wyrastały pęki włosów. Brethna uniosła dłoń i rozpostarła szpony jak atakujący orzeł.
-Nieeeee...! - krzyknął Nirnaeth, kiedy szponiasta dłoń wbiła się głęboko w głowę jego siostry. Briza wierzgnęła, machnęła nieskładnie rękami, po czym zwisła w żelaznym uścisku. Brzęk padającego, metalowego ciała odbił się echem od ścian. Czarownik wcisnął się w najbliższy kąt. Patrzył przerażony na zbliżającą się Drapieżnicę. Zasłonił głowę rękami...
Szpony Brethny wbiły się w jego pierś. Zawył z bólu, po czym opadł bezwładnie, gdy po sercu została mu tylko krwawa dziura. Drapieżnica wahała się, trzymając zakrwawiony kawałek mięsa w dłoni. W końcu cisnęła go pod nogi martwego elfa. Podeszła do tkwiącej na ścianie Ithlinn. Elfka z wysiłkiem uniosła głowę. Spojrzała na Brethnę wykłutymi oczami.
-Brethno...Nie tędy...prowadzi droga...do przemiany. - jej głowa opadła bezwładnie. Ithlinn nie żyła.
Czuła ten zapach cały czas, od wejścia do pracowni czarownika. Krasnolud i dym. Zeszła powoli po schodach do podziemi.
-Kto tu?! - zachrypiał krasnolud. Stał przy kowadle, przykuty do niego łańcuchem. Do ręki zaś miał przykuty młot.
-Kim ty jesteś? - zapytała Brethna w ludzkim języku.
-Pani dume-alti, co? Niech was wszystkich ogień pochłonie!
-Powiedz na pytanie.
-Jestem bezużytecznym, ślepym kowalem.
-Nirnaeth nie żyje.
-To mnie uwolnij!
-Zrób coś dla mnie. Zbroję.
-Podejdź tu. Muszę zdjąć z ciebie miarę.
Krasnolud przesunął dłońmi po jej ciele, zapamiętując kształty i rozmiary swojej wyzwolicielki. Nadzorca zmuszał go do wykucia zbroi ze stailamith, ale kowal nie kwapił się zbytnio z tym zadaniem. Zdążył ledwie zrobić naplecznik i nadać podstawowe kształty napierśnikowi, zwalając winę na trudną obróbkę. Teraz wykuwał sobie powoli drogę na wolność.
-Ty zrobisz jeszcze coś. Ty ozdobisz zbroję tym, co ja ci przyniosę.
-W porządku. Uwolnisz mnie?
-Tak.
Następnego ranka w dłonie krasnoluda trafiło coś obłego. Było gładkie, twarde i ciepłe w dotyku. Przesuwał palcami po tej rzeczy. Trafił na otwory, nierówności...Wiedział już co to jest.
-To jest czaszka Nirnaetha. Ty wprawisz ją w ramię mojej zbroi. A to jest druga czaszka, jego siostra. Ty wprawisz ją w drugie ramię mojej zbroi. I tu ty masz jeszcze pancerz jego siostry.
Rzemieślnik stworzył ponure arcydzieło. Napierśnik kończył się równo z mostkiem, a niższą część zbroi tworzyła gęsta kolczuga. Naramienniki były przyozdobione przednimi częściami elfich czaszek, zaś z pozostałych fragmentów krasnolud wykonał okładziny długiego, wąskiego sztyletu.
-Proszę. Noś ją z dumą, kimkolwiek jesteś, i dokop każdemu dume-altenowi którego spotkasz.
-Dziękuję. - Brethna przerwała łańcuch wiążący nogę krasnoluda z kowadłem. Potem oderwała od jego przegubu kowalski młot. Zasłoniła twarz zdobytą wcześniej chustą, owinęła się płaszczem i wyruszyła w dalszą drogę na północ, do pustynnego królestwa Shiv. Nie potrzebowała miecza ani łuku. Sztylet jednak zachowała na pamiątkę. Nirnaeth, pomyślała oglądając go w czasie wędrówki. Wyłupiający oczy. Pewnie znajdą go, zaniepokojeni, albo złapią tego krasnoluda...W Shiv złoto jest bardzo tanie. Tam przyozdobię moją zbroję.
M.
poczta: miszkale@poczta.onet.pl
|
 
|
|