|
|
|
REFLEKSJE Z LICEUM :DanieL
Od pewnego czasu nie jestem już zwykłym uczniem typowej polskiej szkoły. Mam to szczęście, że jestem już studentem. Jednak początek roku szkolnego skłonił mnie do refleksji na temat minionych lat i porównaniu ich do teraźniejszości. O ile lata spędzone w szkole podstawowej to okres jeszcze bardzo beztroski, o tyle szkoła średnia to czas dorastania, wchodzenia w dorosłość. I właśnie na tych czterech latach liceum chciałbym się skupić. Dlaczego? Już wyjaśniam. Otóż dostałem niedawno maila od znajomego, który właśnie zaczął ostatnią klasę technikum, klasę maturalną. I nie jest tym szczególnie zachwycony. Mogę go zrozumieć, bo przecież jeszcze dwa lata temu sam to przeżywałem. Jednak patrząc z perspektywy tych lat moja opinia się bardzo zmieniła. Ale po kolei.
Będąc uczniem liceum sądziłem, że moje życie to ciągła harówka. Codziennie musiałem się zwlekać wcześnie rano do szkoły, tłuc się autobusem komunikacji miejskiej i męczyć te sześć czy siedem godzin lekcyjnych. Do tego dochodził ciągły stres spowodowany odpytywaniem, klasówkami itd. Każdy z was wie, jak to jest. Nic przyjemnego. Tak było przez trzy lata. W czwartej klasie wszystko się skupiło na przygotowaniach do matury. Miałem to szczęście, że była to jeszcze stara formuła. Już nawet nie pamiętam ile godzin spędziłem na wertowaniu książek, ile godzin nie przespałem. Sądziłem wtedy, że jest to najgorszy moment w moim życiu. Nawet nie chciałem już myśleć o lipcowych egzaminach na studia. Była to po prostu ciągła praca. I wcale nie byłem tą osobą, która się najwięcej uczyła, nawet nie byłem dobrym uczniem, bo moja średnia oscylowała w granicach 3,5. Ale wiedziałem, że chcę się dostać na studia i powoli do tego dążyłem. Teraz, kiedy jestem już na studiach zupełnie inaczej oceniam licealne lata. Na pewno nie warto było tak bardzo się przejmować i co ważne - tak bardzo się stresować. Obiektywnie patrząc nie był to czas stracony i nie było źle. Mogę nawet stwierdzić, że był on przyjemny i dużo wniósł do mojego życia. W końcu to właśnie w liceum nawiązały się pierwsze prawdziwe przyjaźnie, miłości. Wiele się nauczyłem. Podobnie było z maturą. Nie była ona warta tylu straconych nerwów. Na kilkaset przystępujących do niej osób nie było ani jednej, która by nie zdała. Szczególnie zszokowali mnie nauczyciele. Okazało się, że to nie te same osoby, które spotykałem na lekcjach. W większości przypadków przyjemni i skłonni do pomocy, zupełnie odmienieni (na dobre) na czas egzaminu dojrzałości.
Jednak, mimo tych pozytywnych refleksji, mam też mniej przyjemne wspomnienia z liceum. Najważniejsze odnoszą się do oceniania i podejścia do nauki. Porównuję to do tego, co odczuwam na studiach. Największym, moim zdaniem, błędem nauczycieli jest zbyt osobiste podejście do ucznia. Nie są oni obiektywni przy ocenianiu i niestety, kierują się opinią, a nie faktycznymi osiągnięciami. Wiele razy doświadczyłem tego na własnej skórze. Nieważne było to, co pisałem na klasówkach. Mimo że często pisałem na tróje, to zdarzało się, że naprawdę się nauczyłem i wiedziałem, że należy mi się coś więcej. Niestety praktyka nie szła za teorią. To rzeczywiście wkurzało. A jakie było podejście do nauki? Bardzo negatywne. Uczyłem się, bo musiałem. Nie widziałem w tym żadnej przyjemności i ewentualnych korzyści. Każdy chyba wie, jakie są efekty, gdy człowiek uczy się niejako na siłę. Szedłem na lekcję, "słuchałem" tego, co mówi nauczyciel, wychodziłem prawie z niczym, a na następnej lekcji drżałem przed odpytywaniem, nie wspominając o tym co się działo przed klasówkami. Teraz jednak przekonałem się, że wcale tak być nie musi. Na studiach jest zupełnie inaczej. Po pierwsze zdecydowanie mniej jest sytuacji, kiedy wykładowca kieruje się sympatią przy ocenie. Z większością z nich spotykam się najwyżej na jeden semestr. Po drugie moje podejście do nauki jest inne. Na pewno nikt nie zmusza mnie do studiowania. Robię to dla siebie. Zdaję sobie sprawę, że obecnie nie wystarczy przeskoczyć przez płot, by odnieść jakiś sukces zawodowy :) Na każde zajęcia muszę się przygotować sam. W moim interesie jest, by później to jak najlepiej sprzedać. Jeśli zdarzy się, że się czegoś nie nauczę, to nie umieram ze strachu, bo w większości przypadków nie mam się czego obawiać. Po prostu nie zabieram głosu. Ale wiem, że na kolejnych zajęciach muszę być aktywny. Najważniejsze jest jednak to, iż dostaję konkretną zapłatę za to, co robię. Jeśli się nauczę, to mogę liczyć na dobrą ocenę, jeśli się nie nauczę, to mam złą. Poza tym przy dobrych wynikach mogę dostać stypendium naukowe, a to jest świetnym motywem. Więcej stresu pojawia się przy egzaminach, ale i te są do przeżycia. W końcu nie chodzi o to, by zupełnie wyeliminować stres.
Po tych wszystkich latach spędzonych w szkole nauczyłem się jednego - do wszystkiego należy podchodzić z pewną dozą luzu. Nie wolno brać życia i sytuacji, które ono przynosi, śmiertelnie poważnie, bo można niepotrzebnie stracić wiele nerwów. I nawet szkoła nie musi być tym miejscem, gdzie idzie się z konieczności. Wystarczy spojrzeć na nią bardziej pozytywnie. Jednak Wy, uczniowie, prawdopodobnie docenicie to, gdy już opuścicie jej mury. W każdym razie życzę wszystkim powodzenia w nowym roku szkolnym :)
:DanieL
poczta: berdi1@wp.pl
strona: www.berdi.prv.pl
|
 
|
|