Darmowa prenumerata - tu i teraz!
BezImienny - wersja online!
Protal internetowy InterFlash
Poprzedni artykułNastępny artykuł Opowiadania  

Druga strona monety


Emilka

To było jakiś rok temu, bez konkretnej daty, ale zdarzyło się to mniej więcej pod koniec maja. Słonce świeciło mocno, ale jeszcze nie na umór i w parku siedziało mnóstwo ludzi. Dzieciaki biegały dookoła drzew, psy skakały wraz z nimi, babcie karmiły ptaszki , a ona....... szła na spotkanie tak zwanej wolności. Lekcje w szkole się skończyły i mogła znowu cieszyć się życiem. Nie martwiła się o jutrzejsze zadania domowe, których i tak nie robiła, była wolna, bez przynudzania na godzinach niemieckiego i pytania na matmie. Mogła do zmierzchu robić co jej się tylko podoba, wiedząc że nikt nie zabroni jej cieszyć się paroma godzinami wolności. Sylwia szła wąską alejką, zresztą wszystkie były wąskie, ale tą pomniejszały krzaki bliżej nie określonego gatunku. W każdym razie szła sama, zwykle chodziła z kimś, jednak tym razem miała ochotę na samotność. Do autobusu zostało nieco ponad pół godziny. Wszędzie czuć było zapach niedawno skoszonej trawy. W jednej chwili zrobiło się ciemniej. Pomyślała, że jakieś zaćmienie i stąd brak promieni słonecznych, ale to nie wchodziło w ogóle w rachubę. Nie było już dzieci biegających razem z psami dookoła drzew, nie było staruszek karmiących ptaszki, nie było nikogo. Trochę dziwne zwarzywszy na to, że jeszcze przed minutą wszystko było na swoim miejscu od dzieci z psami po babcie z ptaszkami. Nawet nie czuć było zapachu trawy. OK. Skoro inni rozpłynęli się nie wiadomo gdzie, dlaczego ja nadal tkwię w martwym punkcie? Kurczę, przecież mi ten autobus ucieknie - pomyślała. Niby mogła iść z buta, ale po wychowaniu fizycznym jakoś nie bardzo jej się ten pomysł podobał. Żałowała jedynie, że nie ma przy sobie latarki lub ot choćby pudełka zapałek. Zwykle tylu tu palaczy się kreci i też nie widać żadnego na horyzoncie. Nie zważając już na ciemność Sylwia ruszyła naprzód. Nie wiedziała jakim cudem, ale przeszła obok pałacu, w którym mieścił się Urząd Stanu Cywilnego i minęła bramę wjazdową. Stała bezmyślnie przed skrzyżowaniem ul. Witosa z ul. Moniuszki. Dotąd to skrzyżowanie bez przerwy ruchliwe dzisiaj zamieniło się w oazę spokojui ciszy. Nie widać było nawet świateł reflektorów jakiegokolwiek samochodu. Po prawej stronie dał się słyszeć cichy płacz, prawdopodobnie dziecka. No nareszcie coś przyziemnego - pomyślała, i zaczęła kierować się w kierunku wydobywającego się płaczu. Zdążyła już przyzwyczaić się do mroku i odróżniała poszczególne kontury budynków, chociaż wszystko zlewało się w jedno. Na krawężniku przy drodze siedziała dziewczynka z dwoma kucykami uniesionymi do góry. Sylwia podeszła powoli i przesiadła obok niej. Mała nawet nie zwróciła na to uwagi i dalej płakała. Coś kazało jej jak zwykle w takich przypadkach pocieszyć tą małą osóbkę. Przestraszyła się ciemności i pewnie się zgubiła. Położyła dłoń na jej szczuplutkim ramieniu. Dziewczynka odwróciła się i spojrzała na nią jakoś tak dziwnie. Sylwia nie wiadomo z jakiej przyczyny poczuła jej strach, strach nie przed ciemnością, to było coś zupełnie bardziej skomplikowanego. Jej oczy żarzyły się czerwonym światłem, tak jakby nie pochodziła stąd, no wiecie, nie z Ziemi. Sylwia w jednej chwili ujrzała pod zamkniętymi powiekami jakąś postać. Widziała jak przez mgłę kogoś lub coś, co wcale nie przypominało wzrostem, ani tym bardziej budową człowieka. Nie miała pojęcia co to może być, sądziła że dinozaury i inne jakieś prehistoryczne gady wyginęły w mezozoiku, czy w innej tam erze. W każdym razie w tle za tym czymś malowała się czerwona poświata, odbijana prawdopodobnie przez słońce. Naokoło były tylko i wyłącznie skały, a dalej rysowało się gigantyczne drzewo, obok którego znajdował się prawdopodobnie dom. Albo coś w tym stylu, w każdym razie jakaś budowla. Potrząsnęła głową i wróciła do siebie. Obok niej nie było już tej dziewczynki. Zapadła się pod ziemie, czy co? - pomyślała. Najgorsze było to że nie wiedziała co ma dalej robić. Siedziała w dalszym ciągu na krawężniku nie wykonując żadnego ruchu. - Ale co mi po tym siedzeniu, tak więc nie myśląc już poszła na ten cholerny przystanek. Sylwia sądziła, że tam także nie będzie nikogo, ale pomyliła się. Na ławce przed kioskiem siedziała jakaś zakochana para, przy kiosku stały w kolejce cztery osoby. Dziwne, zwarzywszy na to, że nigdzie nikogo nie było, tylko tutaj. Nie przeszła na drugą stronę jezdni tam gdzie był kiosk, stała wpatrując się w ziemię i czekała. Dziwne było też to, że nie było żadnego dzieciaka, a przecież zwykle roi się tu od bachorów. Już w dali słychać było autobus. Zatrzymał się niemal przy niej. Nikogo oprócz niej w autobusie nie było. Do domu nie miała daleko, jakieś 5 kilometrów z zakrętami. Gdy już usiadła bóle po w-f dały o sobie znać. To lekka przesada, żeby na każdej lekcji robić to samo. Sylwia rozluźniła się i przymknęła oczy. Z powrotem powrócił do niej tamten widok. Nic się nie zmienił, wyobraźnia najwyraźniej płatała jej figla. Przekroczę próg domu, położę się na godzinkę i skończy się to jak za dotknięciem magicznej różdżki - pomyślała. Jeżeli takowe są, oczywiście. Magia, jedynie ona mogła spowodować ciemność i zniknięcie wszystkich ludzi, pardon, nie wszystkich.



Co było dalej? Może dokończycie sami i nam przyślecie. Jesteśmy otwarci na wszystkie wątki.


Emilka
poczta: em_ilka_5@poczta.onet.pl