Darmowa prenumerata - tu i teraz!
BezImienny - wersja online!
Protal internetowy InterFlash
Poprzedni artykułNastępny artykuł Opowiadania  

ZA DALEKO... NA UCZUCIE


Jason Manson

Jej wpatrzone w moją twarz oczy stawały się coraz bardziej szkliste. Delikatny dotyk jej ręki na mym policzku... Miękkość i słodycz jej ust... Ostatnie słowa. Chciałem zapamiętać ją taką jaką była w tamtej chwili - piękną, trochę smutną i zamyśloną. Rzuciłem jej jeszcze jedno spojrzenie i szybki, ostatni pocałunek, zanim wskoczyłem do ruszającego pociągu.

Usiadłem w pustym przedziale, spojrzałem jeszcze przez szybę na stojącego na peronie Marcina, który machał mi na do widzenia i na nią stojącą i wpatrującą się w odjeżdżający pociąg. Zdążyłem dostrzec tylko łzy płynące po jej policzkach zanim straciłem ją z pola widzenia. Mogłem otworzyć okno, pomachać jej ten jeden ostatni raz, lecz nie zrobiłem tego - sam czułem jak łzy cisną mi się od oczu... bałem się, że to ostatnie spojrzenie przeleje szalę smutku i żalu i kompletnie się rozkleję. Oboje obiecywaliśmy sobie, że nasze rozstanie nie będzie smutne, czy też przykre, jednak emocje wzięły górę. To nie miał być koniec - nadal mieliśmy utrzymywać ze sobą kontakt, mięliśmy pielęgnować to uczucie, które wyrosło pomiędzy nami podczas tych dwóch i pół tygodnia spędzonych razem, jednak czułem, że nasze pożegnanie było już na zawsze. Co innego mieszkać dziesięć, nawet pięćdziesiąt kilometrów od siebie, a co innego mieszkać po dwóch przeciwnych końcach kraju. To nie miało szans na powodzenie, to po prostu nie mogło się udać. Ona tam, a ja tu. A co ze spotkaniami? Co z bliskością? Co z pocałunkami, chodzeniem razem na spacery... z rozmowami?

Rozsiadłem się wygodnie i włączyłem walkmana. Chciałem odpłynąć, choćby na chwilę zapomnieć... być już w domu i upić się by nie myśleć o tym wszystkim co pozostawiłem na peronie w Zakopanem i czego już pewnie nigdy nie odzyskam.

Podróż upłynęła mi na spaniu, na rozmyślaniu i na powracaniu pamięcią do niej, do tego co razem przeżyliśmy.

Poznaliśmy się w drugi dzień mojego pobytu w Zakopanem. Tak naprawdę wcale nie chciałem tam jechać, lecz dawno nie widziałem się już z moim kuzynem i wreszcie zdecydowałem się na wyjazd. "Wakacje w górach" - zawsze śmieszyły mnie takie pomysły - uważałem, ze skoro mieszkam nad morzem to nie potrzebuję jechać w góry by wypocząć. W domu miałem plaże, znajomych - jednym słowem wszyto co było mi potrzebne do letniego wypoczynku. A góry? Kojarzyły mi się po prostu z tabunami turystów, kamieniami i brakiem morskiego powietrza. Po przyjeździe jednak zapomniałem o tym wszystkim. Perspektywa spędzenia czasu z moim szalonym kuzynem jakoś przepędziła te wszystkie ujemne strony tego wyjazdu.

W poniedziałek - zaraz po moim przyjeździe postanowiliśmy gdzieś "wyskoczyć" z jego znajomymi. Poszliśmy więc do małej knajpki - z dala od turystów i hałasu. Nie czułem się najlepiej tamtego wieczoru - bolała mnie głowa od nadmiaru zdrowego, górskiego powietrza (kompletnie innego od tego znad zatoki) i chyba trochę z niewyspania, gdyż poprzednią noc spędziłem na rozmowach z Marcinem.

Podczas gdy wszyscy bawili się w najlepsze ja siedziałem z boku i popijałem kolejne piwo. Wtedy zobaczyłem ją: Siedziała przy stoliku z kilkoma koleżankami i głośno się śmiały. Na początku trochę mnie to drażniło, lecz po chwili uspokoiłem się i zacząłem bacznie się im przyglądać. Tak naprawdę w pierwszej chwili nie zwróciłem na nią zbytniej uwagi i cały czas badałem wzrokiem jedną z jej koleżanek, ale to właśnie ona pierwsza spojrzała się w mą stronę. Przez chwilę nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, lecz jakoś mnie to spłoszyło i skierowałem wzrok na dno prawie pustego kufla. Gdy po paru chwilach ponownie spojrzałem w stronę stolika, przy którym siedziały zobaczyłem, że dziewczyna rozmawia z jedną z koleżanek - właśnie z tą, która przykuła moją uwagę. Ta spojrzała na mnie, poczym powiedziała coś szeptem i odwróciła wzrok. Jakoś się tym zbytnio nie przejąłem i już po chwili dołączyłem do rozmowy ze znajomymi kuzyna.

Czas płynął nam dość szybko i nawet nie zauważyłem, kiedy stolik przy, którym siedziały dziewczyny prawie opustoszał. Zostały przy nim tylko dwie osoby - jedna z nich przyglądała mi się dość uważnie - wtedy to po raz kolejny na krótki moment uchwyciłem jej wzrok. Na początku trochę mnie to bawiło, lecz po chwili poczułem się troszeczkę skrępowany. Co chwilę rzucałem spojrzenia w tamtym kierunku i ku mojemu zdziwieniu dziewczyna cały czas patrzyła się na mnie. Marcin też to zauważył i po chwili już cały stolik mógł obserwować tą dość komiczną sytuację. W końcu popchnięty radą Maćka - jednego z kumpli Marcina, postanowiłem zagadać do mojej obserwatorki. Podszedłem do jej stolika, co chyba spłoszyło jej koleżankę, gdyż wstała i udała się w kierunku toalety. Usiadłem... zaczęliśmy rozmawiać.

Dalej wszystko potoczyło się już w zwrotnym tempie. Dowiedziałem się, że ma na imię Marta, że mieszka tu w Zakopanem i, że jest o rok ode mnie starsza. Im dłużej rozmawialiśmy tym bardziej zaczęła fascynować mnie jej osoba. W międzyczasie jej koleżanka, a później jak się zorientowałem część ze znajomych Marcina, udała się do domu. My nadal siedzieliśmy przy stoliku i rozmawialiśmy mimo dość późnej pory. Nasz kontakt na początku wzrokowy, później werbalny chyba przerodził się w coś większego. Umówiliśmy się na następny dzień i odprowadziłem ją do domu.

Tak to się wszystko zaczęło. Następnego dnia znów się spotkaliśmy, potem kolejnego dnia i nasza z początku przyjaźń przerodziła się w coś większego, coś głębszego... w miłość. Uświadomiłem sobie to dopiero podczas wieczornego spaceru po Krupówkach, kiedy to po raz pierwszy się pocałowaliśmy. Od tamtej pory byłem już tego pewien... Od tamtej pory zawiązała się między nami prawdziwa więź emocjonalna. Oboje wiedzieliśmy, że będzie to wszystko trwało dość krótko, lecz wtedy nie przejmowaliśmy się tym... nie wybiegając w przyszłość cieszyliśmy się teraźniejszością, która spędzaliśmy w swych objęciach.


W domu byłem wczesnym południem. Wziąłem prysznic, rozpakowałem się, zadzwoniłem do mamy, że już jestem. Usiadłem na podłodze mojego pokoju. Popatrzyłem w stronę biurka i stojącego na nim komputera. Przypomniał mi się, że mam adres e-mailowy do Marty, jak i jej numer telefonu - niby przez te dwa środki mięliśmy pielęgnować nasze wielkie uczucie zanim się spotkamy następnym razem. "Jakie to bezsensowne" - pomyślałem. Rozmowy przez telefon, napisanych kilka słów... przecież to nigdy nie zastąpi bliskości z drugą osobą. A nasze spotkanie? Może dojdzie do niego - ale czy na pewno i kiedy? Powoli zacząłem żałować, że zakochałem się w niej, że mieszkamy tak daleko, że nie potrafię cieszyć się tym co razem przeżyliśmy, tylko smęcić, że taka okazja może się już nigdy nie powtórzyć.

Siedziałem tak jeszcze kilka chwil i użalałem się nad sobą, nad nami i tą cała sytuacją. Wreszcie wstałem i postanowiłem sprawdzić pocztę.

Było kilka listów w mej skrzynce, lecz tylko jeden, na którym tak naprawdę mi zależało - był to list od niej.

Parę słów, kilka zdań i ostatnie, chyba najważniejsze -"Kocham cię". Czytając kilka razy te dwa ostatnie słowa w mej głowie dźwięczał jej głos kiedy to wypowiadała je po raz ostatni... kiedy wypowiadała je, gdy obejmowałem ją podczas chłodnej nocy w górach... kiedy po raz pierwszy usłyszałem je z jej ust.

Minęło kilka dni. Pisaliśmy do siebie prawie codziennie... parę razy rozmawialiśmy przez telefon. I nawet umówiliśmy się, że jeśli ona dobrze zda maturę i dostanie się na studia to całe wakacje spędzimy razem... nad morzem, w górach... nieważne gdzie - byle razem.

Nasz kontakt urwał się na jakiś czas - ja wyjechałem znów na wakacje, jednak cały czas myślałem o niej, o nas i o tym jak to dalej się ułoży. Czas płynął szybko... wróciłem do domu, rozpoczęła się szkoła. Coraz mniej czasu znajdowaliśmy na pisanie do siebie, na rozmowy. Cały czas zabiegani, lecz nie zapomnieliśmy o sobie nawzajem - wyrazem tego były nasze listy, pisane już trochę rzadziej, lecz nadal z wielkim uczuciem. Zawsze mogłem przeczytać te kilka ciepłych słów od niej, kilka wspomnień... nasze spacery, rozmowy, noce spędzone razem - i choć tu zawsze spotykałem się z protestami mojej cioci, to Marcin zawsze brał moją stronę i wychodziło na moje. W sumie wiedziałem, ze on sam nie był zachwycony pomysłem mojego ciągłego umawiania się z Martą, lecz nie stawał mi na drodze mówiąc, że jeśli naprawdę jest tak jak mówię, to rzeczywiście dziewczyna jest tego wszystkiego warta. Trochę czasami było mi głupio, że tak mało czasu spędzam z nim, ale z drugiej strony wiem, że on tez nie czułby się najlepiej, gdybym na siłę starał się przebywać w jego towarzystwie, rezygnując tym samym z niej. Byłem szczęśliwy - on to widział i wiedział o tym, może dlatego też nigdy nie protestował, gdy musiał wymyślać to nowe historyjki dlaczego nie będę w domu na noc - usprawiedliwiając mnie przed moją ciocią i czasami przed moją mamą.


Nastał Październik. To był najcieplejszy miesiąc o tej porze jaki pamiętam. Powoli wszystko zaczęło się psuć. Może to ja tak sobie wmawiałem, a może rzeczywiście tak się działo? Przez dwa tygodnie nie mieliśmy ze sobą kontaktu, jakoś tak wyszło, że wyjechałem, a po powrocie okazało się, że ona tez jest w rozjazdach. Podczas mego wyjazdu okazało się coś, co dało początek końca... zakochałem się. Może nie do końca była to miłość, lecz zadurzenie w pewnej osobie. Spędziliśmy z Asią trochę czasu i tak jakoś wyszło, że Marta odsunęła się dla mnie na drugi plan. Może to ja byłe przyczyną tego, że nasz kontakt powoli się urywał, ale w każdym razie nie było to zamierzone. Nigdy nie powiedziałem Marcie, że jest ktoś jeszcze - bałem się trochę, że ją strącę, a tego nie chciałem, choć z biegiem czasu chyba przestało mi powoli zależeć. Nadal ją kochałem, ale już chyba nie tak bardzo jak kilka tygodni temu. Nadal wspominałem czas z nią spędzony, nadal nosiłem na szyi pierścionek, który dostałem od niej.

Pamiętam, że było już późno, na dworze padał deszcz, choć niebyła to już taka ulewa jak za dnia. Siedziałem z Marcinem w kuchni i rozmawialiśmy sobie o naszym dzieciństwie. Usłyszeliśmy nagle pukanie do drzwi. Marcin wstał by otworzyć i po chwili znowu pojawił się w kuchni. Powiedział tylko, ze ktoś czeka na mnie przy drzwiach... dobrze wiedziałem kto to mógł być. Nie pomyliłem się w swych spekulacjach - to była Marta. Była kompletnie przemoczona od deszczu. Chciałem by weszła do środka i osuszyła się ale ona nalegała bym poszedł z nią. Założyłem tylko buty i wybiegliśmy z domu. Było ciemno, ona prowadziła mnie gdzieś do lasu... cały czas trzymała mnie za rękę byśmy nie zgubili się w tych ciemnościach. Wreszcie dostaliśmy się na jakąś polankę. Deszcz już nie padał, choć niebo było ciężko zachmurzone. Usiedliśmy na jakimś starym pniu i zaczęliśmy rozmawiać. To niebyła zwykła tam jakaś rozmowa, lecz coś bardziej osobistego, nawet i głębszego. Wtedy to ona właśnie zdjęła z palca pierścionek i dała mi go mówiąc, że chce bym go zatrzymał. Ja zrobiłem to samo ze swoją obrączką którą nosiłem. To miał być dowód, że naprawdę jesteśmy razem.

Mijały tygodnie - nasze rozmowy stawały się krótki, czułem, ze cos z mojej strony się wypaliło, a może i nie tylko z mojej?. W słuchawce często zapadała cisza, jednak nadal ciepło i mile wspominaliśmy chwile spędzone razem. Wtedy to właśnie uświadomiłem sobie, że może to tak już ma być - przeżyliśmy razem coś wielkiego, ale może na tym miało się to zakończyć... na wspomnieniach.

Wkrótce moje zadurzenie w Asi uleciało, lecz nie przybliżyło mnie to z powrotem do Marty, a wręcz przeciwnie. Chyba oboje się zaczęliśmy powoli od siebie oddalać i ponieważ trwało to powoli, zaczęło stawać się coraz bardziej bolesne - tak też przetrwałem do Bożego Narodzenia. Wysłaliśmy sobie nawzajem kartki z życzeniami, cały czas mieliśmy ze sobą kontakt, choć nasze rozmowy telefoniczne były już rzadkością, a listy? No cóż, nadal kończyliśmy każdy słowami "Kocham cię" - lecz nie wiem czy byliśmy tego tak naprawdę pewni.

Nasz plan wspólnego spotkania się na Sylwestra nie wypalił - i chyba tylko i wyłącznie z mojej winy, a ferie? Jak się potem okazało mielibyśmy dla siebie tylko tydzień czasu, ale akurat w tym tygodniu ona wyjeżdżała i tym sposobem ograniczyliśmy się tylko do paru e-maili. Trochę było to wszystko smutne - jeszcze kilka miesięcy temu obiecywaliśmy sobie spotkanie - dzień przed wyjazdem, wtedy na stacji, kiedy patrzeliśmy na siebie szklanymi oczyma i obiecywaliśmy sobie, ze jak najszybciej się do siebie odezwiemy, jak najszybciej zobaczymy... nawet w e-mailach i rozmowach ciągle o tym napomnieliśmy. A tu raz ja, raz ona wykręciliśmy się z tego.

Minęły ferie, minęły kolejne miesiące... Wreszcie pogoda za oknem poprawiła się, nadszedł maj. Ona pochłonięta przygotowaniami do zbliżającej się matury coraz rzadziej odpisywała na moje listy, wreszcie kiedy nastał czerwiec, ja pochłonięty poprawianiem ocen kompletnie nie znajdywałem czasu by odpisać na jej. Zresztą począwszy od stycznia coraz rzadziej pisywaliśmy do siebie, kompletnie przestaliśmy dzwonić... nadal jednak wspominaliśmy i chyba to nas jeszcze trzymało razem. Przeglądałem zdjęcia, które robiliśmy sobie podczas mojego pobytu w górach... zawsze razem. Czytałem stare e-maile i chwilami to wielkie uczucie jakby odradzało się na nowo - może to był znak, że jednak coś może z tego wyjść, a może zwykły sentyment? Nie wiem. Nie potrafię tego określić, ale czas spędzony na wspominkach o nas, o niej, jakoś pozwalał mi dalej ją kochać, i choć cały czas myślami byłem z nią, to tak naprawdę nie myślałem o nie teraz, lecz wtedy... wtedy gdy bawiliśmy się razem na dyskotekach, chodziliśmy do małych knajpek, zwiedzaliśmy Zakopane i chodziliśmy w góry.


Marta zdała maturę, miała jeszcze przed sobą ostatni egzamin na studia, ja poprawiłem oceny na świadectwo maturalne i całkiem nieźle mi to nawet wyszło. Rok szkolny dobiegł końca. Rozpoczęły się wakacje. Imprezy, więcej czasu na spotkania ze znajomymi pozwoliło mi na chwile zapomnieć o fakcie, ze przez trzy tygodnie nie dostawałem od niej odpowiedzi. "To koniec" - pomyślałem, chyba tak naprawdę w swej fatalistycznej jaźni od dawna coś takiego przeczuwałem. Lipcowe wieczory spędzone na plaży, na starówce, lub gdzieś w knajpie nad Motławą powoli stawały się dłuższe i dłuższe... inaczej obrażałem sobie te wakacje.

Wreszcie jedno wydarzenie odmieniło moje perspektywy na nadchodzące dni.

Było sobotnie południe. Z łóżka zwlekł mnie telefon - to był Marcin. Ucieszyłem się bardzo, że zadzwonił. Rozmawialiśmy dość krótko, ale to mieliśmy nadrobić już niedługo, gdyż zaprosił mnie do siebie - do Zakopanego. Teraz już nie maiłem jakichkolwiek obiekcji przed tym wyjazdem. Myślałem o spotkaniu z nim, z ludźmi których poznałem tam dzięki niemu rok wcześniej... i z Martą. I o ile ja chciałem się spotkać, tak nie byłem pewien czy ona chce tego samego - w końcu nie odpisywała już od jakiegoś czasu, nie dzwoniła, a ja chyba nie miałem w sobie zbyt dużo odwagi by zadzwonić do niej... chyba bałem się trochę tego co mogłem usłyszeć.

Pociąg wyruszał wieczorem z Gdyni. Był prawie pusty, więc spokojnie znalazłem miejsce w przedziale. Miałem przed sobą długa drogę i dużo czasu na to by pomyśleć nad nami... nad Martą i mną.

Jechałem całą noc. Nie mogłem spać cały czas myślałem. Trochę to śmieszne zważywszy, że miałem na to praktycznie rok czasu, lecz teraz to było co innego... to było jak podjęcie ostatecznej decyzji. W końcu nasz mały plan ponownego spotkania miał się ziścić, lecz wtedy, gdy mówiliśmy o tym nie wzięliśmy dwóch rzeczy pod uwagę... Czasu i odległości. Mieszkaliśmy zbyt daleko od siebie by móc utrzymać naszą miłość, byliśmy zbyt długo oddaleni od siebie by wytrzymać tą rozłąkę. Oczywiście mieliśmy ze sobą kontakt telefoniczny i e-mailowy, lecz to nie to samo co bycie ze sobą.

Gdy przyjechałem na stacji kolejowej Marcin już czekał na mnie. Przywitaliśmy się i pojechaliśmy do domu. Nie widzieliśmy się rok czasu, a on w ogóle się nie zmienił przez ten okres czas - nadal był tym samym gościem z tysiącem, niekiedy szalonych pomysłów. Ledwo co się spotkaliśmy, a on już miał plany co będziemy robić dziś, jutro i za tydzień - taki już jest.

Przez cały dzień nie wspomniałem o Marcie - chyba nie do końca byłem pewien czy chce się go o cokolwiek pytać, czy chce cos wiedzieć... Może bałem się tego co mogę usłyszeć, a może po prostu chciałem dać sobie jeszcze trochę czasu do namysłu... jeszcze kilka chwil by spokojnie ułożyć myśli. Wieczorem poszliśmy z kilkoma jego, i chyba już trochę moimi znajomymi do małej knajpki - tej samej, w której poznałem Martę. Nie spotkałem jej tam jednak tego wieczoru i chyba mi trochę ulżyło... tak naprawdę to chciałem ją zobaczyć, ale chyba jeszcze nie w tamtej danej chwili - czułem, że nie jestem gotów, a wyrzuty sumienia i poczucie winy, że ta najpiękniejsza rzecz jaka może przydarzyć się dwojgu ludziom rozpadała się głównie z mojego powodu, potęgowały to uczucie.

Noc upłynęła mi na rozmowach, piciu piwa i... wspominaniu i choć bardzo się teraz przed tym broniłem, to jednak nie mogłem przestać myśleć o tamtej nocy i o kolejnych spędzonych razem z nią.

Minął dzień. Cały czas myślałem o niej, aż w końcu postanowiłem zapytać Marcina czy wie cos o niej, czy... czy wie cokolwiek. Zapytałem więc. Dowiedziałem się jednak niewiele, gdyż on sam niewiele wiedział. Widział ją parę razy, kilkakrotnie rozmawiali, lecz to był dość dawno, a ostatnio? Widział ją raz może dwa i nawet nie zamienili słowa. Wiele mi to nie pomogło, choć tak naprawdę bardzo dużo, gdyż w końcu postanowiłem iść do niej - chyba zrozumiałem, że rozmyślanie i wyrzuty sumienia w niczym mi nie pomogą. Spełniłem daną jej obietnicę - przyjechałem i chciałem się z nią spotkać, a czy ona będzie chciała, czy dotrzyma swojej obietnicy - cóż mogłem tylko o to się modlić.

Wyszedłem z domu... Ruszyłem w kierunku ulicy... Szedłem dość niedługo, wreszcie powoli zacząłem przypominać sobie ulicę, domy, kolorowe ogrodzenia - byłem coraz bliżej. Wreszcie zatrzymałem się przed jedną z furtek. Zadzwoniłem... raz drugi, potem jeszcze kilka razy. Nikogo nie było w domu. Trochę się tego obawiałem... wyjechała.

Stałem tak pod brama jej domu przez kilka chwili... to był już naprawdę koniec. Chciałem tak bardzo z nią porozmawiać i pomimo tego, że nie potrafiłem się na to zebrać wcześniej, nie potrafiłem znaleźć w sobie na tyle odwagi, czy tez zwalczyć wszelkie wątpliwości, które zrodziły się w mej głowie, to teraz naprawdę pragnąłem zobaczyć ją, dotknąć, objąć... pocałować. Chyba nadal ją kochałem. Lecz co z tego, skoro nie mogłem jej tego powiedzieć? "A co jeśli ona tego już nie czuje" - ta myśl towarzyszyła mi przez jakiś już czas, chyba wszystko zaczęło się od tego, kiedy w naszych listach zaczęło brakować tego ostatniego zdania - "Kocham cię".

Tej nocy znowu poszliśmy do knajpy. Chciałem się upić - zapomnieć i nie czuć tego całego żalu... dokładnie jak po wyjeździe z Zakopanego rok wcześniej. Ten jeden rok, podczas którego nasza miłość chyba umarła, rok podczas którego utraciłem coś bardzo ważnego... i co z tego że znalazłem to z powrotem, skoro było już za późno.

Siedziałem tak podziwiając dna pustoszejących kufli, które znowu się zapełniały, a potem... znów były puste. Wszyscy dobrze się bawili i tylko co jakiś czas ktoś szturchał mnie i pytał: "No co jest stary? Co taki zdołowany?"... Wszyscy pytali i tylko Marcin znał naprawdę odpowiedź, lecz nie wiedział jak mi pomóc. Próbował mi cos doradzić, ale sam chyba do końca nie był przekonany w to co mówi. Chwile mijały, dopijałem kolejne piwo i mętnym wzrokiem wpatrywałem się w blat stołu, kiedy ktoś szturchnął mnie łokciem... To był Marcin - nic nie powiedział tylko wskazał głową w drugi koniec sali... wtedy ujrzałem ją. To była Marta. Właśnie siadała do stolika z kilkoma koleżankami - chyba nawet tymi samymi, z którym siedziała tu przy naszym pierwszym spotkaniu. Wstałem od stołu, przy którym siedzieliśmy. Trochę niepewnie ruszyłem w jej kierunku. Spotkaliśmy się. Zatrzymałem się... ona stała jakieś trzy metry ode mnie. Patrzyliśmy się przez chwilę na siebie, po czym ona rzuciła mi się na szyję. Obejmowała mnie mocno... przytuliłem ją do siebie. Ta chwila trwała chyba wieczność i pragnąłem by tak zostało. Teraz już czułem się bezpieczny - niepewność, strach wszystko minęło. Gdy jej uścisk zelżał puściłem ją... Ona spojrzała mi w twarz i ze łzami w oczach powiedział: "Myślałam, że przestało ci zależeć". Chwyciłem ją za rękę... wyszliśmy z baru. Chciałem być z nią sam na sam, nie chciałem by ktoś oprócz niej widział jak jej widok na mnie podziałał... chciałem jej wszystko wytłumaczyć, powiedzieć wszystko co czułem.

Poszliśmy na spacer... trzymałem ją za rękę, cały czas rozmawialiśmy... Trzy tygodnie bez odpowiedzi od niej okazały się być jedynie złym zrządzeniem losu... Po prostu list nigdy do mnie nie dotarł. A telefony? Po prostu chyba poczuła to samo co ja... chwilę zwątpienia, słabości, strachu. Jednak nasza miłość wydawała się przetrwać próbę czasu, odległości i nieporozumień. Teraz kiedy stałem tak trzymając ją w swych objęciach i patrząc w jej oczy czułem, ze naprawdę ją kocham... Wątpliwości zdawały się odejść na zawsze... pozostało czyste uczucie. Obietnica złożona rok wcześniej została dotrzymana przez nas oboje. Patrzyłem na jej twarz, ponownie poczułem jej słodkie usta, jej delikatny dotyk, jej czułość. Oboje chyba cieszyliśmy się tak samo z naszego ponownego spotkania. Pomyślałem wtedy, ze zawsze są chwilę zwątpienia, ale jeśli cos jest prawdziwe, szczere to przetrwa wszystko. Byliśmy ze sobą blisko... ona położyła delikatnie swe dłonie na mojej twarzy... wtedy poczułem... uchwyciłem jej lewą dłoń i spojrzałem na nią. Na kciuku miała srebrną obrączkę - tą sama, którą dałem jej w dowód swej miłości. "A więc ona naprawdę nie przestała..." - pomyślałem i nagle urwałem. Odruchowo dotknąłem swej klatki piersiowej. Nie poczułem okrągłego przedmiotu... Nie miałem jej pierścionka... nie miałem dowodu jej miłości. Zostawiłem go w domu... tak naprawdę to przestałem go nosić jakieś kilka dni wcześniej. Spojrzałem w jej oczy - jej pytający wzrok skierował się na mą dłoń, która spoczywała na moich piersiach. Patrzyłem na nią jeszcze przez chwilę... nie podniosła już wzroku i nie spojrzała mi w oczy. Chyba domyśliła się...

Następne dni spędzone razem nie do końca przypominały te, które spędziliśmy razem rok temu. Owszem nadal byliśmy razem, lecz to już nie było to samo... wyłącznie z mojej winy. Czułem się winny i wiedziałem, że to tylko przeze mnie cos się miedzy nami popsuło, coś straciliśmy... oboje. Ona zaufanie do mnie, ja... ją, jej uczucie, nasza miłość. Zawiodła się na mnie... nie mogłem mieć jej tego za złe. Starałem się wszystko odmienić, lecz niektórych rzeczy nie da się po prostu naprawić. Nadal chodziliśmy razem na długie spacery, dużo rozmawialiśmy, byliśmy jak para kochanków, lecz nie takich jak kiedyś, jak to zapamiętaliśmy. Nadal spędzaliśmy noce razem, nadal byliśmy blisko siebie, lecz już nigdy nie poszliśmy na polankę, na której daliśmy sobie dowód naszej miłości, a który ja po prostu "wyrzuciłem".

Wreszcie kilka dni przed moim wyjazdem stało się... chyba nawet i dobrze, że tak to się zakończyło. Ostatnie dni przed rozstanie kompletnie udowodniły nam obojgu, że zaczynamy oddalać się od siebie, a uczucie, które kiedyś było zaczyna powoli wypalać się. Postanowiliśmy zostać przyjaciółmi. Bawiliśmy się tak samo świetnie, jak wtedy kiedy byliśmy razem, choć może nie byliśmy już tak blisko siebie, to nadal łączyła nas jakaś więź.

Gdy odjeżdżałem do domu, na jej twarzy znów pojawiły się łzy, ja znowu starałem się pohamować swe emocje. Pocałowaliśmy się ten ostatni raz - jej usta nadal były tak słodkie jakimi je zapamiętałem, objąłem ją jeszcze i pocałowałem w czoło na do widzenia. "Napisz do mnie" - krzyknęła gdy wsiadałem do pociągu. Teraz byłem już pewien, że tak zrobię... Zostaliśmy przyjaciółmi, może i było cos jeszcze między nami, lecz woleliśmy by pozostało to jako przyjaźń... "Tak będzie lepiej".


Podróż do domu minęła mi dość szybko... Prawie całą drogę spałem, jedynie czasami na wpół we śnie myślałem o niej, o nas i o tym, że straciłem coś bardzo pięknego ale zyskałem i cos bardzo ważnego - przyjaciółkę, która zna mnie chyba lepiej niż ktokolwiek inny. To była moja wina, że sprawy potoczyły się w ten sposób, lecz czy na pewno? Może widocznie tak miało być.

Co do Marcina... w tym roku chyba go nie zawiodłem. Dużo czasu spędziliśmy na rozmowach, włóczeniu się po mieście, przesiadywaniu w knajpie... tylko, że tym razem to nie byłem ja i on... była z nami jeszcze Marta.

Włączyłem walkmana... popłynąłem z muzyką. Dopiero słysząc słowa piosenki cała ta sytuacja wydała mi się dziwnie znajoma... tylko, że tamta scenka skończyła się wielkim happy endem, a nasza... nie, choć może jednak?

Po przyjeździe do domu napisałem do niej... W skrzynce już czekał ma mnie list podpisany "Od Marty". Nie było w nim słów kocham cię, nie było niczego z przed roku, kiedy to byliśmy razem, lecz nadal list od niej był czymś wyjątkowym... był po prostu od niej.


Dziś przechadzałem się ulicami mojego miast - trochę pustym, gdyż chłodna pogoda zmusiła chyba ludzi do pozostania w domach... to dobrze miałem przynamniej na chwilę miasto dal samego siebie. Ostatnio znów jestem sam, nie noszę w sercu żadnego uczucia, więc chyba w tej danej chwili pasowałem jak najbardziej do otaczających mnie pustych ulic. Mijając te same co zawsze budynki uświadomiłem sobie, że nasz koniec nie polegał na zwątpieniu, na poddaniu się... to brak bliskości - tego co najważniejsze w związku, sprawił, że to i tak kruche uczucie, zbudowane w pośpiechu, wreszcie pękło, złamało się... Często nad tym myślałem, i gdyby Marta nie mieszkała tak daleko, gdybym ja mieszkał bliżej, gdybyśmy mogli się widywać, częściej rozmawiać, być ze sobą to chyba nigdy byśmy nie zaprzepaścili takiej szansy, a tak odległość i czas rozłąki zrobiły swoje... Wszystko runęło, choć na zgliszczach powstało coś nowego, kompletnie innego... A ta miłość? No cóż po prostu rozsypała się. Chyba po prostu mieszkaliśmy za daleko od siebie... za daleko na uczucia.


Dla Marty.


<Sierpień 2001>


Jason Manson
poczta: jasonmanson@poczta.onet.pl