| Kącik Tolkienowski |
![]() |
Spadkobiercy Króla |
Tolkien umarł blisko 30 lat temu, a mimo to jego książki do dziś pozostają, a z pewnością szybko to się nie zmieni, największymi działami gatunku fantasy wszechczasów. Dlaczego, mimo tylu - nieraz wybitnych - twórców współczesnej fantasy, nikt nie potrafi dorównać Mistrzowi? Odpowiedź na to pytanie jest wbrew pozorom bardzo prosta. Nikt bowiem tak jak Tolkien nie potrafi zawrzeć w swojej twórczości wszystkich największych zalet, jakie mogą cechować książki fantasy. Staram się czytać jak najwięcej książek tegoż gatunku, ale przyznaję, że nie wszystkich znanych autorów miałem okazję poznać. W życiu jest zawsze za mało czasu, by zrobić wszystko, co chciałoby się zrobić. Niemniej, mam nadzieję, że moja wiedza wystarczy, by pokazać, dlaczego nikt z obecnie piszących nie dorównał Tolkienowi. Swego czasu słyszało się opinie, że pani Ursula le Guin napisała rewelacyjny cykl książek fantasy pt. "Ziemiomorze". Najpierw miała to być trylogia, potem wyszedł czwarty tom "Tehanu", w każdym razie książki się pojawiły i z opinii, które mi dane było słyszeć, były bardzo dobre. Udało mi się zdobyć pierwszy tom ("Czarnoksiężnik z Archipelagu") i zabrałem się do czytania. Trzeba powiedzieć, że pomysł autorka miała świetny - ciekawy główny bohater, tajemniczy wątek przewodni, którego zaskakujące (przynajmniej dla mnie) rozwiązanie pasowało świetnie do całej treści. Zachęcony starałem się zdobyć kolejne części - niestety nigdy nie przeczytałem "Grobowców Atuanu", ale udało mi się pożyczyć "Najdalszy Brzeg" i "Tehanu". Z niemiłym zaskoczeniem stwierdziłęm, że z tomu na tom jest już coraz gorzej, a "Tehanu" jest książką raczej nudną. Największym jednak minusem "Ziemiomorza" jest jednowątkowość. Czytając mam wrażenie, że cały świat jest tylko szarym tłem potrzebnym dla pokazania losów Geda i jego przyjaciół. Czyta się to jak (bardzo dobrą) książkę przygodową, a wydaje mi się, że od fantastyki człowiek powinien oczekiwać czegoś więcej - odczucia, że czytając jest się gdzie indziej, że opisywany świat istnieje, bądź istniał, naprawdę. W mojej opinii jest to minus, który dyskwalifikuje książkę w konkurencji ze Śródziemiem. Podobnie jest zresztą z wieloma innymi autorami, którzy wymyśloną, nieraz bardzo ciekawą, akcję umiejscawiają w wykreowanym tylko na jej potrzeby świecie. W ten sposób zbliżamy się do twórczości... ...Andrzeja Sapkowskiego. Nasz rodzimy autor stworzył serię siedmiu książek o losach wiedźmina Geralta i wszystkie te książki czytałem z zapartym tchem. Są bowiem świetnie napisane. Sapkowski jest być może jedynym autorem, który w niektórych aspektach swojej twórczości jest lepszy od Tolkiena. Jest bowiem mistrzem dialogu i znawcą ludzkiego charakteru we wszystkich jego odmianach - postacie tworzone przez Sapkowskiego mają bardzo głęboką psychikę, a pod pozorem prostych zachowań często kryją się skomplikowane aluzje i sytuacje, które znamy z życia, a których często brakuje w innych książkach fantasy. Niemniej, tu zaczyna się rysować główny zarzut, który można postawić Sapkowskiemu - mistrz polskiej fantasy nie trudzi się wymyślaniem swojego świata, kreowaniem stworzeń, historii czy czegokolwiek - on po prostu przenosi nasz własny świat w realia fantasy. Przykładem mogą być rasistowskie przecież zamieszki przeciw nieludziom, do złudzenia przypominające zachowania bezrozumnych, zaślepionych nienawiścią "prawdziwych Polaków" z naszego kraju, jak również i z innych zakątków Ziemi. Dlaczego uważam to za wadę? Być może określenie "wada" nie jest tu najtrafniejsze, bowiem można przypuszczać, że takie przeniesienie było zamierzeniem autora, jest ono zresztą uzasadnione i może się podobać. Niemniej, jest to moim zdaniem pójście po linii najmniejszego oporu. Dużo prościej jest opisać znany świat zmieniając tylko okoliczności akcji, niż stworzyć od podstaw coś własnego. To jednak nie wszystko - Sapkowski miał absolutnie genialny pomysł stworzenia Wiedźmina, bardziej nawet jako profesji niż jako postaci. Chwała mu za to, mam jednak wrażenie, że na wiedźminie pomysły mu się skończyły. Bowiem scenariusz sagi skomplikowany jest tylko pozornie, albo może celniej powiedzieć jest, że skomplikowany jest tylko w pewnym sensie. Fakt, powieść jest zdecydowanie (może miejscami za bardzo) wielowątkowa, bohaterów jest wielu, tajemnic jeszcze więcej i to wszystko są plusy. Jeśli jednak przyjrzeć się bliżej akcji, autor nie wprowadza nic swojego, ciągle ma się odczucie, że "to już gdzieś było". Dodatkowo, większość przygód wiedźmina i jego (nie)przyjaciół opiera się zaś głównie na walce i wojnie. To najłatwiejsza z możliwych podstawa scenariusza i wydaje mi się, że by wymyślić coś takiego "wystarczy" być bardzo inteligentnym i posiadać dużą wiedzę. Wystarczy, Tolkien bowiem opierał się głównie nie na inteligencji, ani nawet na wiedzy, ale na wyobraźni, która jest matką całego gatunku fantasy i której moim zdaniem w losach Geralta trochę brakuje. Mógłbym wyciągnąć jeszcze kilka mniejszych zarzutów wobec mistrza polskiej fantastyki, jednak nie zrobię tego z dwóch powodów - primo, chcę sobie zostawić coś nowego na przygotowywaną przez Kącik Tolkienowski polemikę Tolkien vs. Sapkowski, w której będę reprezentował Mistrza, secundo, nie chcę, by Czytelnicy odnieśli wrażenie, że staram się na siłę i na złość rzeczywistości pomniejszyć niewątpliwe osiągnięcia Sapkowskiego, byłoby to wrażenie błędne, bowiem uważam go za pisarza wybitnego, jednego z najlepszych w historii naszego kraju w ogóle. Rozpisałem się o Panu Andrzeju, a tylu jeszcze świetnych autorów czeka w kolejce, przejdźmy więc do kolejnego z nich, a będzie to Raymond E. Feist. Jest to pisarz być może w Polsce mniej znany, dla mnie jednak szczególny. Być może ktoś z Was słyszał kiedyś o grze komputerowej z gatunku RPG "Betrayal at Krondor" - z nostalgią w głosie mógłbym powiedzieć, że to co teraz wychodzi i śmie nazywać się RPG - np. Diablo II, Baldurs' Gate I i II - to po prostu śmieci przy BaK. Akcja tej gry dzieje się właśnie w świecie stworzonym przez Feista - Midkemii. Nim zacząłem czytać Feista, poznałem już jego świat w tej właśnie grze i muszę powiedzieć, że fascynującym przeżyciem było poznawanie młodości bohaterów, których znałem z komputera, odwiedzanie miejsc, o których wiem, że już je widziałem - to było po prostu piękne. Tym bardziej, że z wszystkich autorów, których książki miałem dotychczas okazję czytać, Feist najbardziej przypomina mi Tolkiena. Bowiem ten człowiek ma wielką wyobraźnię i chociaż Midkemia to nie Śródziemie, to czytając czuje się, że jest się w innym świecie. Tym bardziej, że autor bardzo sugestywnie opisuje również drugi, równoległy do Midkemii świat - Kelewan. Bohaterzy są barwnie opisani, nie tak dobrze jak u Sapkowskiego, ale za to bardziej "magicznie", jeśli mogę się tak wyrazić. Ich przygody prowadzą nas przez wielkie, piękne krainy, poprzez ciemne krasnoludzkie kopalnie, okryte śniegiem góry, do morskich portów i wielkich pustyń południa. Autor po malutku daje nam poznać historię swego świata, która, chociaż nie jest tak dokładna, jak w przypadku Śródziemia, daje poczucie, że Midkemia istnieje już od dawna i widzimy tylko rąbek jej losów. Zaskakujące zwroty akcji, z których większość jest naprawdę trudna do przewidzenia, kryją się w każdej skalnej szczelinie, a mimo to powieści Feista zachowują spójność i czytelnik nie gubi się w gmatwaninie imion, miejsc i zdarzeń. Podobnie jak u Tolkiena, krasnoludy i elfowie, chociaż występują, są tu rzadkim widokiem, a główni bohaterzy na ogół należą do rasy ludzkiej. Jednakże, mi najbardziej w pamięci utkwiły obrazy krasnali wypasujących na górskich pastwiskach stada owiec - czyż nie jest to ciekawa wizja krępych, często nieokrzesanych wojowników? Trudno powiedzieć, czego brakuje Feistowi, by osiągnąć poziom Tolkiena. Chyba mimo wszystko Midkemia nie jest opracowana tak dokładnie, jak Śródziemie, nie niesie z sobą takiej atmosfery niesamowitości i magii, jak zaludnione elfami lasy Ardy. Niemniej, dla osób zafascynowanych twórczością Mistrza wizyta w Midkemii może okazać się niebywale atrakcyjną wyprawą. Takąż również może być podróż na Ernę, śladami C. S. Friedmann, w Trylogii Zimnego Ognia. Książkę tę zakupiłem, ponieważ jeden z moich znajomych zareklamował mi ją jako jedyną lepszą od Władcy Pierścieni. Wątpiłem w jego słowa, niemniej opierając się na zasadzie "zanim zaatakujesz, poznaj swojego wroga" postanowiłem tę trylogię przeczytać. I ochota do ataku mi odeszła - książka jest bowiem znakomita. Rzecz się dzieje w przyszłości, na odległej planecie Ernie, gdzie nasi potomkowie przybyli z Ziemi tysiąc lat wcześniej. Jednakże, na planecie tej rządzi fae, przedziwna siła, którą mało kto potrafi kontrolować - ona zmusza przybyszów do walki o przetrwanie, bowiem sprawia, że wszystkie ich lęki materializują się stanowiąc dla nich zagrożenie. Nie jest moją intencją opisywanie treści książki, kto chce, ten przeczyta, kto nie chce, niech żałuje, skupmy się więc na zaletach i wadach Zimnego Ognia. Generalnie akcja trylogii koncentruje się na wzajemnych relacjach pary głównych bohaterów, kapłana-wojownika Damiena Vryce'a oraz tajemniczego czarodzieja (nie wiem, czy to określenie jest trafne, ale trudno znaleźć lepsze) Geralda Tarranta. Niesamowite jest dla mnie, że wątek główny, który sam w sobie nie stanowi jakiegoś wybitnego osiągnięcia, staje się ogromnie wciągający właśnie dzięki tym dwóm postaciom, które na początku są tak od siebie odległe, jak to tylko możliwe, współpracują z konieczności, a z czasem, wbrew woli obu, zaczynają się do siebie zbliżać. Poprzez kolejne zdarzenia i przeciwności losu, które wraz ze zmieniającymi się kompanami muszą pokonywać Damien i Gerald, autorka daje nam okazję do śledzenia zmian zachodzących w ich psychice, pokazuje, jak zmienia się cały system wartości Damiena i jak potężny Gerald, na którego pozornie nikt nie ma wpływu, powoli zaczyna ulegać woli kapłana. Finał powieści może zaskakiwać, chociaż nie jest jakimś ogromnym atutem, w ogóle wśród wad tej trylogii można wymienić niewątpliwie bardzo podobne zakończenia pierwszego i drugiego tomu, które sprowadzają się do stwierdzenia "wróg, którego uważaliśmy za największego, okazał się być tylko marionetką". Powieść jest również dość jednowątkowa, trochę za bardzo koncentruje się na pokazaniu losów głównych bohaterów, a mało kreatywnie wpływa na wytworzenie obrazu świata, gdzie wszystkie opisane wydarzenia mają miejsce. Zarzuty podobne, jak przy Ursuli Le Guin, tyle, że moim zdaniem w porównaniu "Ziemiomorza" i "Trylogii Zimnego Ognia" to drugie zdecydowanie wygrywa. Myślę, że Friedmann jest jedyną autorką, która równie celnie opisuje ludzką (i nieludzką) psychikę jak Sapkowski. Tym mocniej fanom AS-a twórczość Pani Friedmann polecam. Wymieniając współczesnych autorów fantasy trudno nie wspomnieć o Terrym Pratchetcie. Trudno go porównać do któregokolwiek z innych pisarzy, bowiem najbliżej mu chyba do niezapomnianego Latającego Cyrku Monty Pythona, a ten wszak z fantasy niewiele miał wspólnego. Pratchett pisze jak nikt inny, naśmiewając się z wszystkich przyjętych w fantastyce standardów i robiąc to przy okazji zupełnie bezpretensjonalnie, tak, że właściwie trudno mu cokolwiek zarzucić. Przy okazji potrafi dotrzeć do poważniejszych stron naszej jaźni, zręcznie wplatając w absurdalne dowcipy rozważania natury egzystencjalnej (głównie "Mort", ale także często inne wejścia ŚMIERCI, mojego ulubionego bohatera). Stworzył wielu barwnych bohaterów, których używa przemiennie w kolejnych historiach ze Świata Dysku. Jego książki śmieszą bardziej od większości komedii filmowych i stały się podstawą dla niejednej gry komputerowej. Jedyną wadą, jakiej czasem nie potrafi się ustrzec, jest powtarzanie tych samych dowcipów - to jednak, przy tak wielkiej ilości świeżego humoru, jaki odnaleźć można w każdej kolejnej jego książce, trzeba mu wybaczyć. Jednakże, wydaje się, że książki Pratchetta nigdy nie zyskają miana dzieł i to właśnie ze względu na swą tematykę. Terry pozostanie oryginalnym, jedynym w swoim rodzaju pisarzem, ale jakoś trudno sobie wyobrazić, by jego twórczość była wykładnią dla innych autorów i była traktowana jak biblia fantastyki. Może to dlatego, że charakterystyczne dla niego pojmownie fantasy to przedstawienie świata dość płytkie, a co za tym idzie, nigdy nie będzie poruszać do głębi i przez to zachwycać na miarę dzieła literackiego. Chciałbym na końcu opisać jednego jeszcze autora, przyjaciela Tolkiena z lat międzywojennych, C. S. Lewisa, jednak pamięć nie pozwala mi na dokładną ocenę jego twórczości. Gdy byłem mały, z ogromną przyjemnością czytałem książki tego autora, teraz jednak pamiętam tak niewiele, że mógłbym zaledwie przytoczyć kilka nazw i postaci z Narni, a i tych byłoby pewnie niewiele. Może czas odświeżyć sobie pamięć? Podsumowując przyznaję bez bicia, że pominąłem tu na pewno kilku autorów, którzy również piszą świetnie, np. R. Jordan czy R. Martin - jednak nie mam możliwości opisać ich książek, zanim ich nie przeczytam, a tego zrobić jeszcze nie zdążyłem. Powtórzę też, że opisanych przeze mnie autorów i autorki uważam za świetnych bez wyjątku i dlatego ich właśnie wybrałem do porównania z Mistrzem. Myślę, że jest jeszcze jeden powód, dla którego mimo wszystko żadne z nich nie dorówna nigdy Tolkienowi - Tolkien na napisanie kilku książek poświęcił całe życie. Sam ten fakt niech świadczy o tym, jak dokładnie i perfekcyjnie opracowane musi być Śródziemie. Szkoda, że Mistrz żył za krótko, by w stworzonym przez siebie świecie umieścić więcej powieści, które niewątpliwie możnaby napisać. Siłą Tolkiena na zawsze pozostanie to, że stworzył świat. "Władca Pierścieni", książka, która jest jednym z najwybitniejszych osiągnięć literatury w ogóle, jest w tym kontekście w pewnym sensie produktem wtórnym. Tak jak w wielu książkach opisuje się losy nas, ludzi z Ziemi, tak we "Władcy Pierścieni" i "Hobbicie" Tolkien opisał losy bohaterów żyjących w Śródziemiu. Stworzył świat i umieścił w nim swą powieść, podczas gdy większość autorów robi odwrotnie. Za ten świat, w który kiedy chcę mogę uciec od szarej codzienności Polski, zawsze będę mu wdzięczny. Drodzy Czytelnicy! Jeśli nie zgadzacie się z opiniami zawartymi w
tym artykule, bądź też popieracie je i chcielibyście wyrazić własne zdanie
- piszcie do nas! Najciekawsze opinie mają szansę ukazać się w kolejnym
numerze naszego pisma. |