|
|
|
Real Game (3/7) Gorelf
Od redakcji NoName:
Opowiadanie "Real Game" będzie publikowane w NoName w 7 odcinkach - jeśli chcesz zapoznać się z opowiadaniem już teraz, to zapraszamy na stronę noname.zum.pl/noname/content/game, na której opowiadanie znajduje się w całości.
Rozdział III - First trial
Następnego dnia dziewczyna szybko wyszła z domu do pizzerii. Przez cały czas myślała o tym, co ma zrobić. Na początku Mezin nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Po prostu była dla niego zwykłą dziewczyną. A teraz... Dopiero jeden dzień, nawet nie, minął od tego cudownego spotkania w klubie Fly. Zawsze o tym marzyła. Rozmawiała o tym przecież z Gardem. Mówił, że na tego właściwego przyjdzie czas. Chyba przyszedł. Ale ona nie miała pewności. O imieniu dowiedziała się od koleżanki, której udało się zdobyć dla Kanri tą cenną informację. Mezin - ciekawe imię. A tak swoją drogą to Kanri też przecież jest dosyć oryginalnym imieniem. Ale czy to było ważne? Oczywiście, że nie. To dlaczego dziewczyna zawracała sobie tym głowę? W tym momencie przestała myśleć o wydarzeniach ostatniej nocy; po prostu na razie chciała zostawić sprawy tak, jak są, niech płyną własnym torem. Zobaczymy, co z tego wyniknie - pomyślała. Czas pracy dłużył się niesamowicie. Po powrocie do domu zastała Garda studiującego coś na stronach WWW jakiegoś upadającego wydawnictwa. Zdziwiło ją to, ponieważ książki istniały prawie tylko pod postacią elektroniczną, a prawdziwe dzieła literatury wydrukowane na papierze to był ewenement, po prostu biały kruk.
- Witaj Gard!
- Hej moje dziecko!
- Pamiętasz... tego chłopaka, o którym Ci wspominałam?
- Eeeeh, tak! Pamiętam. On miał na imię...
- Nie miał, tylko ma. Mezin. Prawda, że pięknie?
- Pięknie? Hmm. Na pewno oryginalnie.
- Też tak myślę. I wiesz, spotkałam go wczoraj w tym klubie - Fly.
- Ooo... To świetnie! I co? Poszło jakoś... lepiej? - staruszek przestał sporządzać herbatę i z zainteresowaniem spoglądał teraz na Kanri.
- Właśnie, przypomniałam sobie! Nie nasypałeś słodzika do herbaty! Daj, proszę, to ci wsypię. - dziewczyna zarumieniła się, a patrząc na ręce można było zauważyć, jak drżą pod wpływem jakiegoś napięcia...
- No cóż, jak nie chcesz, to nie mów. Jestem pewien, że gdy będziesz miała problem, z którym trudno będzie ci sobie poradzić; opowiesz to staremu Gardowi, dobrze? - mężczyzna uśmiechnął się, a jego twarz rozpromieniła się nagle; wiedział bowiem, że między jej wychowanką, a tym chłopakiem zaszło coś więcej...
- Tak Gard. Wiesz przecież, że oprócz Ciebie na tym świecie nie mam już nikogo.
- Hmm. Światem nie rządzi to, co powinno, ale dzięki takim, jak ty, historię można śmiało zmienić.
- Oj, nie przesadzaj. Lubię, gdy jesteś pogodny, ale to, co powiedziałeś odnosi się chyba bardziej do jakiegoś bohatera narodowego, a nie do zwykłej dziewczyny, takiej, jak ja - odparła Kanri.
- Piękno tkwi w szczegółach, kwiatuszku! - Gard zaczął się życzliwie śmiać.
- No, nie. Znowu robisz ze mnie gwiazdę. No, cóż - będę musiała z tym wytrzymać - Kanri wybuchła śmiechem.
Staruszek i dziewczyna świetnie się rozumieli. Oboje byli sobie potrzebni, ale każde z nich wiedziało, że nastąpi moment rozstania. Nagle mężczyzna zasłabł. Kanri chwyciła go za ramiona, podsadziła na fotelu i zaczęła go cucić. On jednak nie reagował. Przyniosła szklankę wody i chlusnęła mu w twarz. Po chwili Gard ocknął się. Och, to nic... Czasami tak się zdarza, wiesz. A ta zmiana narządów źle na mnie działa. Za dużo tego wszystkiego. Po prostu za dużo... - wydusił z siebie z wysiłkiem. Kanri jeszcze przed chwilą przerażona, teraz z małym uśmiechem na twarzy, przez który przebijał się smutek. Zrozumiała, że mimo postępu technicznego i medycznego - żaden człowiek nie jest wieczny.
- Strasznie mnie przestraszyłeś! Proszę nie rób tak więcej, bo byłam bliska płaczu!
- Wzruszenia mogą być dobre, albo złe. Jedne i drugie mogą powodować łzy, ale tylko łzy szczęścia dają siłę, a łzy rozpaczy to znak, że jesteśmy zbyt słabi, by przeżywać te drugie.
- Ty, jak zawsze swoje - Kanri rozpromieniła się. - ja tu trzymam ducha na ramieniu, a słyszę od ciebie jakieś mądrości... Ale za to cię lubię.
Wieczorem, gdy dziewczyna przygotowywała się na wyjście do klubu, coś ją drażniło. Po prostu czuła, że coś jest nie tak. O 20.00 miała się spotkać z Mezinem. Gdy starannie przygotowany makijaż, fryzura i w ogóle image dziewczyny spodobały się jej i Gardowi, na pobliski przystanek powietrznego metra przyjechał środek transportu. Kanri wybiegła w ostatniej chwili i zdążyła przed odjazdem.
Gdy była sprawdzana przez kontrolę broni przechodziły ją dreszcze. Ale to nic - pomyślała, Jak mi na czymś zależy, to tak jest. Rozejrzała się po klubie. Obraz, jaki malował jej się przed oczyma był taki sam, jak zawsze - tłum rozszalałych ludzi tańczących w rytm muzyki na różnych poziomach, na kanapach najczęściej całujące się pary, wszędzie dostrzec można było cyborgi. Jednak wśród oślepiających laserów, hologramów i innych efektów świetlnych; nigdzie nie widziała tego, na kogo czekała. Usiadła na kanapie - jednej z nielicznych jeszcze wolnych i zamyśliła się. Wszystko wydawało się jakieś dziwne. W powietrzu wyczuwała napięcie. Czekała pół godziny, godzinę. Wzięła dwie tabletki Speedmaru. Przez kolejną godzinę prawie zapomniała o wszystkim, jednak, kiedy zbawienna wtedy substancja przestała działać; Kanri zaczęła się niepokoić. Może powinnam gdzieś zadzwonić - myślała; Ale przecież zaginięcie można zgłosić dopiero po 24h. Nie wiedziała dokładnie, gdzie mieszka. Mówił jej tylko, że w zachodniej części miasta. Około godziny 2.00 AM dziewczyna wróciła do domu.
Gard spał, nie czekał na nią. Wiedział, że często wraca późno. Spojrzała na niego i zrobiło jej się lepiej. Zjadła przygrzaną wcześniej pizzę, po czym zaczęła sprawdzać pocztę.
- To powiadomienie o niezapłaconym rachunku za prąd, tu znowu reklamy, nic ciekawego...
- Kanri... - starzec najwyraźniej się obudził.
- Tak Gard, jestem już...
- I co z tym chłopakiem?
- Nic lepiej nie mów. Chyba mnie olał. Po prostu nie przyszedł. - dziewczynie zrobiło się przykro. Nienawidzę go! Jak można tak porzucić...
- Nienawiść to zbuntowana siła miłości. Brak zdolności człowieka do kochania innego.
- Co ty mówisz? Przecież ja go kocham. Nie wiem, jak można kogoś kochać po jednym wieczorze spędzonym razem, ale ja go kocham. Po prostu wszystko mi się wali. Całe życie! Wszystko!
- To, co powiedziałem, nie odnosiło się przecież bezpośrednio do ciebie, Kan. Nie smuć się. Wszystko się jakoś ułoży. - Kanri niepostrzeżenie usiadła koło mężczyzny; staruszek przytulił ją do siebie.
Mezin obudził się w nieznajomym łóżku, nie wiedział, ani gdzie jest, ani dlaczego. Wszystko go bolało. Na głowie miał umocowane rozmaite czujniki. Po chwili zorientował się, że leży na łóżku szpitalnym. O cholera. Prawie nic nie pamiętam. Co się stało... - pomyślał.
- O, bardzo dobrze, już się pan obudził. Zrobiliśmy wszystkie potrzebne badania. Został pan bardzo poważnie zraniony. 67% powierzchni ciała była pokryta ranami. Gdyby przywieźli pana trochę później, nie wiem, czy bylibyśmy w stanie uratować panu życie - Mezin spojrzał przed siebie. Jak przez mgłę widział sylwetkę lekarza.
- Dlaczego...
- Proszę nic na razie nie mówić. Wskazany byłby odpoczynek. Regenerujemy poziom krwi w organizmie. Odbudowaliśmy masę mięśniową. Trzeba będzie jeszcze popracować nad ostatecznym efektem. Ma pan wiele blizn. Ale laser to załatwi. Po kilku dniach będzie pan wolny. - wytłumaczył lekarz.
- Ale doktorze, ja mam pracę... - wydusił z siebie z trudem Mezin - miałem się spotkać z pewną dziewczyną... co się stało...
- Przywieziono do nas pana w stanie krytycznym. Proszę odpoczywać. - chłopak zauważył odkryte przez przypadek ramię doktora; a na nim tatuaż. O cholera. Przecież to "T.A.C."! Organizacja terrorystyczna, która zajmuje się łamaniem zabezpieczeń w rządowych sieciach komputerowych... jestem skończony - przez głowę przelatywały mu teraz setki wspomnień i informacji.
- Tak ,oczywiście doktorze... - próbował zachować pozory, jednak jak się później okazało, lekarz w ciągu tych kilku dni miał poinformować Mezina o tym, czego na pewno nie chciałby usłyszeć.
Chłopak zaczął gorączkowo myśleć. Na razie twierdzą, że im wierzę. To dobrze. Ale przecież kiedyś mi powiedzą, czego chcą. Ostatnio w Matrocom corporation nie wymyślono niczego wielkiego. Przynajmniej ja o tym nie wiem. Może chodzi o jakiś stary projekt? Cholera wie... Zobaczmy, postaram się trzeźwo ocenić sytuację. Pewnie naćpali mnie jakimś gównem... Jestem przywiązany, nie jest dobrze. Ale prawą rękę mogę... ehh... jest! Wyciągnąłem... teraz, tak! Zostawili komórkę na stoliku obok, za daleko, żebym mógł ją dosięgnąć... ups... lekarz idzie...
- Pana rodzina została zawiadomiona, adres odczytaliśmy z pańskiej karty osobistej. Jest trochę... rozmagnetyzowana, ale udało się ją... wskrzesić... to byłoby dobre słowo
- Co teraz, gdzie ja jestem...
- Na razie wskazany jest odpoczynek. Wszystkiego dowie się pan w swoim czasie... - mówiąc to medyk wstrzyknął Mezinowi kolejną dawkę narkotyku, po czym odszedł
Sytuacja robiła się coraz trudniejsza. Chłopak ogłuszony nieznanymi narkotykami starał się nie zasnąć i wytrzymać do momentu, który będzie mógł wykorzystać. Ucieczka wydawała się mało realna. Ale gdyby się zastanowić... Coś trzeba wymyślić - Mezin nadal nie tracił przytomności. Dookoła sam sprzęt. Medyczny? Chyba nie... Może to tylko zwykłe komputery... Nie, to wygląda jakoś dziwnie. Zbudowane z jakiegoś metalu. Widzę chociaż okna... cholera, zakratowane... jakieś szafki, aparatura chemiczna, rury, metalowe siatki... Chwileczkę... co mam przy sobie? Jakieś przewody? Dziwne... Ale zaraz! Mój reminder! Jeszcze z nim nic nie zrobili! To jedyna szansa. Jak fajnie, że mam model z telefonem. Wyślę SMS'a do... do kogo? Fuck! Bateria zasilająca pamięć mi siadła. Energii starczy najwyżej na jedną wiadomość. Teraz to tylko z głowy... jedyny numer, który pamiętam, to ten do... Kanri! Tak... Wyślę jej wiadomość. Napiszę, że... po prostu napiszę, jak jest. Niech wezwie policję, jakieś wojsko, boże co ja gadam; za oknami widzę jakiś budynek, ale co to jest... nie wiem...
Gorelf
poczta: gorelf@poland.com
|
 
|
|