|
|
|
Narodziny M.
Raczcie wysłuchać mej opowieści, podróżnicy, i zapamiętajcie ją dobrze, bowiem i wam może przytrafić się podobna, bolesna przygoda.
Aldrytha była zwyczajną Mroczną Elfką, łowczynią zwinną jak dziki kot, przebiegłą jak wąż i śmiercionośną jak pająk Lloth. Niestety, nic nie trwało wiecznie i Wysoka Rada zadecydowała o pozbyciu się ambitnej młodej kobiety. Z mieczem i prowiantem na tydzień wrzucono ją do jaskiń rozciągających się pod Tor an Saim Uathé, Wieżą Morskiego Węża. Miała zostać zabita przez istoty zamieszkujące jaskinie lub umrzeć z głodu i pragnienia. Jednakże wrodzony spryt i zaradność Aldrythy wykluczyła drugą możliwość. Elfka brnęła dalej w podziemnych tunelach, zabijając wrogie stwory i żywiąc się swoimi ofiarami.
Na pewno wędrowała już dłużej niż miesiąc po tych poskręcanych korytarzach, jedząc na surowo swoje ofiary. Ostatnio jednak nic nie udało się jej upolować. Od trzech dni. Nagle zatrzymała się. Przetarła oczy. To nie była halucynacja. Ten młodzian zapewne zszedł tu z własnej woli lub został wysłany na Próbę Krwi. Ich spojrzenia spotkały się. Oboje dobyli mieczy. Dla niego będzie to kolejne trofeum, dla niej... Wzdrygnęła się. Potem ruszyła do ataku. Musiała go zabić tak, by nie zniszczyć zbroi, którą miał na sobie. Pancerz też by się jej przydał. Zaatakowała. Ostrza szczęknęły o siebie, potem długi zgrzyt metalu ślizgającego się po metalu, odskok, finta, cięcie...Miecz ześliznął się po stalowych kółkach kolczugi. Odskoczyła przed jego atakiem, ale koniec jego miecza zranił ją w udo. Zachwiała się, odbiła jego cios, pchnęła. Młodzian krzyknął z bólu. Wyrwała ostrze z jego ciała. Padł martwy u jej stóp. Zdjęła z ciała kolczugę, nałożyła ją na siebie, po czym przezwyciężyła obrzydzenie i postanowiła się pożywić. Pomyślała, że to chyba najlepsze, co jadła od wtrącenia jej do tego ponurego miejsca.
Mijał już drugi miesiąc od wtrącenia Aldrythy do jaskiń. Do uszu Wysokiej Rady dotarły już plotki o dzikiej kobiecie, która żyje w jaskiniach i żywi się surowym mięsem. A sama elfka nadal szukała wyjścia z sieci tuneli, mówiła sama do siebie i jadła wszystko, co pod miecz jej wpadło i przy wcześniejszych spotkaniach nie doprowadziło do niestrawności. Zapewne skalne korytarze zaprowadziły ją już głęboko pod powierzchnię ziemi, ale szczęście bywało zmienne i po każdej modlitwie do Morandhai, Królowej Węży Aldrytha powtarzała sobie, że na pewno kiedyś znajdzie wyjście i dokona zemsty. I rzeczywiście, szczęście się do niej uśmiechnęło.
Stanęła na progu olbrzymiej jaskini. Czuła wokół magiczną energię, kryształowe stalaktyty płonęły stłumionym, błękitno-fioletowym blaskiem, a w czarnej mazi na wprost niej kłębiły się odrażające istoty, przypominające krzyżówki gadów i insektów. Wiedziała, że owady zazwyczaj nie są jadalne, a szczególnie te jaskrawe. Ale ścisnęła mocniej swoje miecze i zaatakowała.
Rozsiekała w furii kilka z nich, ale pozostałe atakowały ją z nie mniejszą zaciekłością. Gryzły ją w łydki, chłostały ostrymi ogonami...Po pokonaniu wszystkich była tak słaba, że nie mogła się poruszać. Runęła bez czucia na skalną posadzkę.
Przebudziła się i zauważyła, że coś się zmieniło. Jej zmysły się wyostrzyły, mięśnie nabrały siły...Dotknęła czoła. Namacała dwie cienkie wypustki. Ścisnęła je. Ciemnoczerwona mgła na chwilę wszystko przesłoniła, przez ciało łowczyni przepłynęły fale okropnego bólu...To, co wyrastało z jej czoła, na pewno było jej ciałem. Poczuła chłodny podmuch z tuneli przed sobą. Pobiegła.
Skuliła się i zasłoniła oczy ręką, wybiegając na słoneczną plażę. Po dwóch miesiącach męczarni wróciła. Stała w podartym ubraniu i rozpadającej się zbroi, ściskając w dłoniach pokryte zaschłą krwią ostrza. Wbiła miecze w piasek, po czym padła krzyżem, zanosząc się histerycznym śmiechem.
-Tak! Tak! Wreszcie! Dzięki ci, o Morandhai! Dzięki ci, Pani Węży!
Weszła do wody i nabrała nieco w dłonie. Przejrzała się w niej. I krzyknęła przerażona, rozbryzgując dookoła swoje prowizoryczne lusterko. Jej oczy...To nie były jej oczy. To nie była ona. Ona, Aldrytha, nie miała oliwkowozielonej skóry, kocich oczu i prawie czarnych, spierzchniętych warg. I przede wszystkim nie miała niewielkich, wiciowatych czułków wyrastających z czoła. Wsunęła palce w szczelinę powstałą w pancerzu w czasie, gdy go zdobywała. Szarpnęła. Metalowe kółka posypały się dookoła. Nie była już łowczynią Aldrythą. Przybrała nowe imię. Brethna Drapieżnica. Aldrytha umarła tam, pod ziemią. Nie było jej. Od dzisiaj tylko Brethna. Drapieżnica zdarła z siebie pancerz, pozostawiła w piasku dwa miecze i weszła głębiej do wody. Przepłynęła kilkadziesiąt metrów i wspięła się na skalisty klif niewielkiej wysepki. Wbijała paznokcie w szczeliny...Nie, to już nie były paznokcie. To były twarde, czarne szpony. Wspinała się coraz wyżej. Stanęła na kamiennej platformie. Spojrzała na majaczący w oddali znienawidzony kształt. Jutro powróci tam i zbierze pierwsze trofea. Ona, Brethna Drapieżnica.
Wskoczyła do wody, wprost w ławicę ryb. Zacisnęła szpony na jednej z nich, wypłynęła i wgryzła się w wilgotną skórę zwierzęcia. Wyrwała zębami spory kawał surowego, pełnego ości mięsa. Potem wypatroszyła martwą rybę i zjadła ją. Zaczęła płynąć w kierunku Wieży Morskiego Węża. Płynęła nawet po zmroku, bez śladu zmęczenia. W końcu wpłynęła do portu i przywarła do kadłuba jednego ze statków. Wokół śmierdziało. Drapieżnica płynęła dalej. Zacisnęła dłonie na prętach zagradzających jej drogę do kanałów. To już nie były smukłe dłonie Aldrythy. To były dłonie Brethny, z czarnymi pazurami i grubymi, sznurowatymi ścięgnami. Drapieżnica zapadła w sen. Śniła się jej zemsta, fontanny gorącej krwi spływające po jej ciele, agonalne wrzaski tych, którzy zesłali ją pod ziemię, przestraszone oblicza ich rodzin...
Po przebudzeniu czuła swędzenie przedramion. Spojrzała na nie. Pokrywały je oliwkowe łuski, zachodzące na siebie, tworzące wężowy wzór. Zamruczała jak kotka. Wyjrzała ze swojego schronienia. W tafli wody odbijały się dwa księżyce. Spała cały dzień...Ruszyła na polowanie. Szybkim skokiem przebyła drogę z nabrzeża na dach magazynu. Potem - na ścianę budynku. Zawisła na niej, wspięła się na dach...Skakała z budowli na budowlę, z dachu na dach, aż wreszcie dotarła naprzeciw pałacu Wysokiej Oskarżycielki Malice. Spojrzała na marmurowy balkon. Odbiła się i spadła cztery metry niżej. Wyważyła barkiem delikatne drzwi ze szklanych szybek. Malice poderwała się z łóżka i zaczęła krzyczeć. Brethna natychmiast zacisnęła dłonie na jej szyi. Krzyk przeszedł w zduszony charkot.
-Pamiętasz mnie, Wysoka Oskarżycielko?
-Nhrr...nie... - kobieta oddychała z trudem, trzymana w żelaznym uścisku.
-Byłam Aldrythą, łowczynią skazaną przez ciebie na śmierć w podziemiach...
-Aldrytha...Nie...Ona...ona nie była...potworem...
-Ona była słaba, Malice! Jej wiotkie ciało nie zniosłoby tego, co ja mogę zrobić bez żadnego wysiłku! A teraz ja dokonam zemsty w jej imieniu! Żegnaj...matko!
Prawa dłoń Brethny puściła szyję Malice i cofnęła się. Rozpostarte szpony mierzyły wprost w serce Oskarżycielki.
-Nie jestem...twoją...matką...
-Tak...jesteś. Dzięki tobie narodziłam się ja, Brethna! Wspomnij mnie w Krainie Cieni!
Malice zawyła, kiedy szpony wbiły się w jej serce i wyszarpnęły je na zewnątrz. Martwa Oskarżycielka osunęła się na ziemię, a Drapieżnica wgryzła się w jeszcze pulsujący kawałek świeżego mięsa. Pożarła go i skoczyła na najbliższy dach. Zrzuciła buty. Jej następnym celem był Sędzia Jetraal. Przebiegła po dachach przez pół miasta, aby dostać się do otoczonej murem posiadłości. W istocie: Jetraal w blasku magicznych lamp zażywał właśnie kąpieli w basenie wraz z dwiema złotowłosymi ladacznicami. Brethna skuliła się za spadem dachu, wciągając nosem delikatny zapach kwiatów i elfich ciał. Spojrzała na swoje stopy. Były tak samo smukłe jak kiedyś, ale także uzbrojone w szpony. Drapieżnica napięła wszystkie mięśnie, gotując się do skoku...
-ŚMIEERRRRRRRRRRĆ! - tajemnicze stworzenie wylądowało z pluskiem w marmurowym basenie pełnym ciepłej, słodkiej wody. Sędzia Jetraal odskoczył przerażony, a obie kurtyzany podniosły wrzask. Szpony Brethny rozszarpały jednym ciosem gardło jednej z nich. Potem prawie natychmiast chwyciła drugą za włosy i wepchnęła jej głowę do czerwieniejącej wody. Ciągnęła miotającą się kobietę za sobą, brnąc do drugiego ze swoich wrogów.
-Kim...czym jesteś?! Odejdź, nim zawołam straże!
-Wołaj je, Jetraalu...Niczego bardziej nie pragnę bardziej niż kilku nowych ofiar.
-Nie...zostaw mnie...Mogę dać ci wszystko...Kosztowności...pozycję...władzę...
-Znasz zdanie "śmierć za śmierć"...ojcze? Przypomnij sobie. Spójrz na moją twarz. Spójrz na nią!
Kurtyzana miotała się coraz bardziej zaciekle w nierównej walce o życie. Drapieżnica wyciągnęła jej głowę spod wody i przycisnęła do siebie. Złapała ją za podbródek. Szarpnęła. Chrupnął łamany kark, Brethna puściła martwe ciało i złapała nagiego Sędziego za szyję. Przyciągnęła go do siebie, tak blisko, aż ich nosy się zetknęły.
-Aldrytha...? - wycharczał z trudem elf.
-Nie...Już nie, ojcze.
-Nie jestem...twoim ojcem...wariatko...
-Ależ jesteś...Narodziłam się dzięki tobie. Ty jesteś moim ojcem, a nieodżałowanej pamięci Oskarżycielka Malice moją matką.
-O czym...ty...mówisz?
-To wam zależało na usunięciu ostatniej spadkobierczyni rodu Aenthreri. To wy zesłaliście Aldrythę do podziemi. A przekupiona rada pomogła wam w tym. I Aldrytha umarła tam...A narodziłam się ja. Brethna Drapieżnica. Żegnaj, ojcze.
-Co...?Nie...Zaczekaj! Nieeeeeee...! - krzyk urwał się, kiedy szpony Brethny zagłębiły się w torsie Sędziego. Drapieżnica wyrwała mu serce wraz z kawałkiem mostka, wskoczyła na dach i pożarła je. Ilość strażników strzegących Sędziego Jetraala była doprawdy interesująca, bowiem po chwili na brzegu basenu stanął jeden wojak z mieczem. Brethna znajdowała się za nim, nad drzwiami do ogrodu. Skoczyła mu na kark i natychmiast się weń wgryzła. Zacisnęła szczęki. Żołnierz miotał się jeszcze chwilę, po czym znieruchomiał. Drapieżnica rzuciła się do ucieczki. Księżyce świeciły na jej wilgotne ciało. W końcu przeskoczyła z dachu portowego magazynu na pokład statku. Ukryła się głęboko w ładowni. Zwinęła się w kłębek i usnęła. Śniła się jej Aldrytha. Leżała martwa i blada w wykopanym grobie. Miała ręce skrzyżowane na piersiach. A Brethna zasypywała ją kolejnymi łopatami ziemi. Żegnaj, stara przyjaciółko...Nie ma już ciebie, jestem ja, tylko ja, tylko Drapieżnica. Nie zobaczymy się więcej. Żegnaj...Brethna odtańczyła taniec zwycięstwa, odciskając na grobie ślady swoich stóp. Statek niósł ją w nieznane, ku nowym lądom i nowym trofeom.
M.
poczta: miszkale@poczta.onet.pl
|
 
|
|