| Kącik Tolkienowski |
![]() |
Podróż - Rozdział 2 |
Rozdział 2Umbar, miasto - port, największe zbiorowisko żebraków, złodziei, skrytobójców i przemytników oraz wszelakich innych zbirów na całym zachodzie. Tysiące małych, głównie drewnianych domów zgromadzonych wśród sześciu dużych portów stanowiły główną część tego miasta, w którym handel i wymiana pełniły główną rolę. Wąskie kanały transportowe biegnące od portów wcinały się tu daleko w głąb lądu roznosząc po mieście nieprzyjemną woń. Ponad brudnymi, zatłoczonymi ulicami od świtu do zmierzchu unosił się nieustanny zgiełk handlujących. Typowej umbarskiej atmosferze swoistego, niepowtarzalnego uroku dodawały szerokie dachy domów wyciągnięte daleko nad ulicę, tworząc w ten sposób baldachim, miejscami całkowicie zasłaniający przechodniom niebo. Taka architektura była bardzo wygodna dla straganiarzy i sklepikarzy, którzy mogli ze swymi towarami układać się na ulicy bez zagrożenia deszczem czy zbyt mocnymi promieniami słońca. Miasto było też nękane kilka razy w roku potężnymi burzami piaskowymi, nadciągającymi niespodziewanie z południa i po trzech, czterech godzinach nieustannej zamieci pozostawiały na ulicach hałdy piasku i śmieci. Wschodnia część Umbaru zwana przez miejscowych Oshar (co oznacza Biały Kamień), w której mieścił się pałac książęcy i kilkanaście większych budynków urzędowych, nie była tak tłoczna i brudna, jak biedniejsza część miasta. Domy, głównie z białego kamienia z gór Tikara, były wysokie i mniej stłoczone, a ich frontowe fasady były starannie wykończone bogatymi rzeźbieniami i kolorowymi freskami. Równymi rzędami wzdłuż alejek rosły niskie palmy zasadzone tu przez pierwszych zarządców i starannie pielęgnowane przez ogrodników specjalnie wynajętych do opieki nad miejską roślinnością. Z ogromnych, glinianych donic i waz wylewały się na chodniki strumienie kolorowych kwiatów. Na każdym niemal placu, który nie był wcześniej zajęty posągiem jakiegoś zmarłego księcia ustawiono wymyślne fontanny. W tej dzielnicy mieszkali bogaci kupcy i urzędnicy wraz z rodzinami oraz kilka ważniejszych osobistości, które dorobiły się majątku w bliżej nieokreślonych sposób. Bogactwo kwiatów, kolorowe fasady i cichy szum płynącej wody sprawiał, że czuło się tu spokój i odprężenie. Ludzie mimochodem zniżali na ulicy głos do szeptu, by nie zakłócić przypadkiem ogólnej sielanki. W tej bogatej dzielnicy można było (w przeciwieństwie do dzielnic portowych) zobaczyć prawie na każdym kroku strażnika z gwardii pałacowej. Żołnierze, wysocy, ogorzali od słońca mężczyźni odziani w lekkie skórzane zbroje bardziej dla efektu niż bezpieczeństwa, patrolowali ulice czwórkami uzbrojenie w dość długie, wąskie włócznie i krótkie szerokie miecze. Na ich tarczach widniały trzy ryby tworzące okrąg, godło księcia Umbaru. Północną część Oshar zajmował rozległy pałac księcia Questissimy Valkalli Eremiego. Północna i wschodnia jego część otoczona była bardzo wysokim, grubym murem z licznymi wieżami strażniczymi. Od tej strony była to jedyna obrona przed pustynią i wszelkimi wrogami, jacy w historii Umbaru niejednokrotnie oblegali miasto. Ród Valkallów rządził tymi terenami od 2187 roku Trzeciej Ery oprócz lat 2560-2575 gdy to koczownicze plemiona z południa Wielkiej Pustyni Saar pod wodzą Il-Mana Takuma zdobyły i okupowały miasto. Zniszczono wtedy wiele zabytków, z których część pochodziła nawet z czasów sprzed przybycia pierwszych Numenorejczyków do Śródziemia. Dopiero odsiecz samozwańczego króla Ferenika z Empii przywróciła w Umbarze spokój i panowanie Valkallów. Od niepamiętnych czasów miasto przechodziło wielokrotnie z rąk do rąk na zmianę znajdując się pod rządami Gondoru lub będąc z nim w stanie wojny. Przez ostatnie dziesięciolecia Namiestnik gondorski nie miał w Umbarze żadnych wpływów i stosunki północy z południem były bardzo napięte. Niewielu kupców zwących się neutralnymi miało odwagę pływać między Gondorem a Grodem Piratów (jak powszechnie zwano Umbar na północy). Jednak nawet ta garstka ludzi zrezygnowała z regularnych kursów na północ po roku 2980, gdy Thorongil dowodząc niewielką gondorską flotą wdarł się do umbarskiego portu i spalił ponad połowę statków podczas pościgu za korsarskimi fregatami, które splądrowały wcześniej południowe wybrzeże Belfalas. Od tamtej pory oba państwa pozostawały w stanie wojny. Krytyczny moment nastąpił podczas ostatniej Wojny. Armada korsarskich okrętów z Umbaru zaatakowała Pelargir, lecz została rozbita przez oddział prowadzony przez Elessara na odsiecz Minas Tirith. Dopiero w pierwszym roku Czwartej Ery Questissima podpisał z Elessarem, prawowitym już królem pokój, na mocy którego Umbar stawał się częścią ziem Gondoru. Bezpośrednią władzę zachował ród Valkallów podlegający jednak rozkazom króla Gondoru. Przez dwa lata pod bramami miasta stacjonował blisko tysięczny oddział gondorskich żołnierzy z Ithilien, później wycofany i zastąpiony honorową kompanią pięćdziesięciu gwardzistów, którzy pełnili w pałacu Questissimy funkcję reprezentacyjną. Ruch handlowy, z początku bardzo niepewny, szybko nabrał rozmachu, jakiego oba kraje nie doświadczyły od kilku stuleci. Wkrótce w umbarskich karczmach można było usłyszeć kupców i podróżnych mówiących z północnym akcentem równie często jak przybyszów ze wschodu i południa posługujących się językami pustyni. W jednej z takich gospod w dzielnicy Jii-nam niski, energiczny człowiek imieniem Danglar, kapitan małego statku z Belfalas wygrywał trzecią z rzędu rundę w Gorbo, trudną grę w kości, wywodzącą się z serca Pustyni Saar wymyśloną i pieczołowicie praktykowaną przez koczownicze ludy zamieszkujące tamte tereny. Ponownie zgarnął kości ze stołu szybkim machnięciem ręki. Przyłożył zaciśniętą dłoń do ucha i wstrząsnął nią wypowiadając szeptem kilka słów. Zatoczył w powietrzu mały młynek i cisnął kośćmi o blat. Ze stukiem trzy małe ośmiościany wykonane z lśniących kości jakiegoś pustynnego zwierzęcia potoczyły się po gładko heblowanych deskach i uderzyły w metalową miseczkę ustawioną specjalnie na środku stołu. Danglar jednym spojrzeniem ogarnął twarze zebranych przy stole i w myśli policzył punkty. Osiemnaście. Znowu wygrał, bo dwa jego poprzednie rzuty zamknęły kaharę jego rywala i zostawiły go na czwartym etapie z zaledwie 30 punktami. Wysoki, niemal czarnoskóry Pionijczyk z klanu Omijaga koczującego na północno zachodnich terenach Saar, który od dwóch godzin był rywalem niskiego kapitana z północy, widząc wynik, jaki Danglar właśnie uzyskał zerwał się od stołu i jednym susem znalazł przy swoim rywalu, i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, zacisnął ręce na jego szyi. Przewyższając go prawie o głowę, mógłby bez problemu go pokonać gdyby nie długi, wąski sztylet, który zwycięzca Gorbo zdążył wyciągnąć mniej więcej na wysokości brzucha ciemnoskórego. Pionijczyk dopiero po kilku sekundach spojrzał w dół, jakby z niedowierzaniem i powoli osunął ręce z gardła Danglara, który zdążył już nieco posinieć. Oczy atakującego zwęziły się w wąskie szparki. Cofnął się powoli i zachwiał. Gdy upadł brocząc obficie krwią, ludzie cofnęli się zostawiając wokół niego wolną przestrzeń. Nagle z tłumu wyskoczyło trzech ciemnoskórych, najwyraźniej kompanów zabitego lub po prostu jego ziomków, którzy poczuli się osobiście dotknięci śmiercią ich gracza. Wyciągnęli zza pasów krótkie sztylety i jak jeden mąż rzucili się w stronę niskiego kapitana. Danglar nie czekał ani chwili i zanurkował w ciasno zbity tłum starając się jak najszybciej opuścić to towarzystwo. Po chwili przebijał się na czworakach przez las nóg w stronę wyjścia, jaśniejącego dziennym światłem. Usłyszał za sobą jękliwy skowyt konającego i garść przekleństw rzuconych przez - jak wywnioskował z ich akcentu - marynarzy z południowego Harondoru. Domyślił się, że krótkie sztylety Pionijczyków nie trafiając w cel, czyli w niego zadały śmierć jakiemuś przypadkowemu obserwatorowi, za którym natychmiast ujęli się jego kamraci. Ponieważ w karczmie była też mała grupka wędrowców z Kha sympatyzujących bardziej z ciemnoskórymi koczownikami niż z żeglarzami z północy, zanim Danglar dotarł do drzwi w pomieszczeniu wybuchła już regularna bitwa. Ciemne, mocne piwo Fara, jakie podawano w niemal wszystkich oberżach Umbaru szybko dało o sobie znać i do walki przyłączali się wciąż nowi ochotnicy. Danglar już był przy drzwiach i już miał wyskoczyć na zewnątrz, gdy blask słońca przysłoniła jakaś sylwetka, a po chwili do środka zaczęli wlewać się jeden po drugim kolejni strażnicy miejscy. Udało mu się w ostatnim momencie uskoczyć w bok i skryć się w cieniu pękatej beczki wina. Drzwi wyjściowe zostały zablokowane przez żołnierzy, co zmusiło go do poszukania innej drogi ucieczki. Zaczął przekradać się powoli za rzędem ław i skrzyń ustawionych pod ścianami nie zważając na nieustanne krzyki walczących w sali ludzi. Gdy dostał się mniej więcej w okolice wyjścia prowadzącego na tyły gospody dostrzegł na podłodze w samym środku wiru walki pękatą sakiewkę, którą wygrał w kości. Musiała podczas szarpaniny spaść ze stołu i do tej pory pozostała niezauważona. Nie namyślając się długo chwycił stojący najbliżej zydel i cisnął nim w tłum mniej więcej w to miejsce, gdzie leżała jego nagroda. Pocisk ciśnięty w walczących odniósł zamierzony skutek i na chwilę przestrzeń wokół sakiewki zrobiła się luźniejsza. Ponownie wróciwszy na kolana, by uniknąć jak największej liczby ciosów, które na tym etapie walki były zadawane już na lewo i prawo bez opamiętania, szybko zbliżył się do upragnionego celu. Raz czy dwa został nadepnięty, a kilka osób potknęło się o niego, zbyt zajętych walką, by patrzeć pod nogi, lecz poza tym dotarł w wypatrzone miejsce bez jednego zadrapania. Już sięgał ręką po swą zdobycz, gdy nagle przeszywający ból w tyle głowy pozbawił go przytomności. * Pierwszym doznaniem, które dotarło do jego świadomości był piekący ból nadgarstków i nieznośne wręcz, pragnienie. Zaryzykował i otworzył oczy. Nie pomogło. Nadal otaczała go tylko ciemność. Po kilku minutach, gdy starał się zorientować w sytuacji i uspokoić nierówny oddech jego oczy przyzwyczaiły się nieco do ciemności i zauważył bardzo nikłą, jaśniejszą smugę z prawej strony oddaloną o kilkanaście stóp od niego. Spróbował skręcić głowę w tamtą stronę. Zastałe mięśnie szyi początkowo odmawiały posłuszeństwa, lecz po chwili ustąpiły i głowa mogła swobodnie wykonać obrót. Szum w uszach powoli ustawał i wracała jasność myślenia. Dotarła do niego smutna rzeczywistość. Wisiał przykuty rękami do jakiegoś muru, a sądząc po zatęchłym zapachu i panujących ciemnościach znajdował się w głębokim lochu. Domyślił się, że dostrzeżona smuga światła stanowiła poświatę jakiejś pochodni przebijającą się przez szparę pod drzwiami jego celi. Napiął mięśnie i spróbował się poruszyć. Usłyszał nad sobą zgrzytliwy dźwięk łańcucha, krępującego jego nadgarstki. Koniuszkami palców u stóp wyczuł podłoże. Rozluźnił mięśnie i znów zawisł bezwładnie. Sytuacja była beznadziejna. Oczywiście mógłby próbować wzywać pomocy, ale naturalnym wydawało się, że ktoś, kto go tu zamknął mu nie pomoże i co więcej na pewno zadbał o to, by inna pomoc także nie dotarła. - Obudziliśmy się już? - usłyszał gdzieś z naprzeciwka skrzekliwe pytanie. |