|
|
|
Dominacja i walka o władzę HaK
Jako temat tego arta postanowiłem obrać problem instynktownego dążenia jednostki do władzy nad innymi mu podobnymi. Chciałbym zastanowić się nad tym, jaki typ władzy jest "dobry", a jaki "zły", ew. czy każdy rodzaj dominacji jest zjawiskiem negatywnym i czy należy się na nią godzić. Poprzez pojęcie "władzy" nie mam na myśli tylko polityki, wojska, bądź biurokracji. Chodzi mi również, a nawet głównie, o przejawy apodyktyczności w naszym życiu codziennym.
Zacznę może od najprawdopodobniej pierwszego typu dominacji z jakim mamy okazję spotkać w naszym życiu. Rodzice. Lecz, aby zacząć rozprawiać o dominacji naszych rodzicieli, muszę najpierw zwrócić uwagę na to, że wg mnie oczywiste prawo do wydawania mi rozkazów ma ktoś, na kogo utrzymaniu się znajduję. Im bardziej jestem od niego uzależniony, tym większą kontrolę ma on nade mną. Bo wbrew opinii większości nastolatków np. wydawanie dzieciom takiego kieszonkowego nie jest dla rodziców obowiązkiem. Ich niewiele może obchodzić, że np. komputer, lub chodzenie po knajpach to integralna część egzystencji większości z nas. Bez tych rzeczy możemy się obejść, ale z jakim żalem. Do momentu, w którym dziecko nie zacznie żyć całkowicie za swoją pracę i jest zmuszone korzystać z owoców pracy swoich rodziców, musi więc zgadzać się na wszelkie narzucone przez opiekunów zasady i reguły. Odliczając oczywiście przypadki patologiczne. Piszę tu o standardowych stosunkach międzyludzkich. Jednakże większość z rodziców dorzuca do powyższej zasady jeszcze kwestię swojego wieku, wraz z "argumentem" jakoby z tego miała wynikać konieczność uniżania się wobec nich. Tego już szczerze mówiąc do końca nie pojmuję. Rozumiem, że starsze ode mnie osoby mają wobec mnie przewagę doświadczenia, ale sam wiek jeszcze nie jest argumentem. Wymagam, aby taki "doświadczony" rodzic pokazał mi w codziennym życiu, że na wielu sprawach zna się lepiej niż ja. O ile więc za normalne uznaję posłuszeństwo wobec rodziców ze względów finansowych, to już sam wiek nie jest dla mnie powodem do karności. Podobna sytuacja dotycząca młodszego wieku może wystąpić też między rodzeństwem, gdzie starsze dziecko będzie, wzorem rodziców, upierać się, że ma prawo do tzw. "rozkazywania" temu młodszemu. Później takie młodsze dziecko, gdy już podrośnie, będzie pewnie zakompleksione i samo będzie w podobny sposób gnębić kogo tylko może np. młodszych kolegów w szkole lub wojsku, aż samo będzie miało własne dzieci. I historia się powtarza. Innym argumentem przytaczanym przez naszych rodzicieli jest argument "ojciec/matka". "Masz mnie słuchać, bo jestem twoim ojcem". Sądzę, że nie wymaga on komentarza. W tym przypadku logika buntuje się i mówi sama za siebie.
Kolejną sytuacją w której człowiek spotyka się koniecznością pokory wobec innych ludzi (którzy notabene są w końcu tacy sami jak ten nieszczęsny przykładowy człowiek) jest szkoła. Nienaturalny dystans pomiędzy nauczycielem, a uczniem. Dystans, którego prawie nie spotyka się nigdzie indziej. Wszelka próba zmniejszenia go przez ucznia kończy się represjami wobec jego osoby. Z czasem owocuje to ukrytą wrogością wobec nauczyciela. Wrogością, która gdy tylko ma okazję, wypłynie na zewnątrz. Stąd później mówi się o tym jak ciężki jest zawód nauczyciela i opowiada dowcipy w stylu "a żebyś cudze dzieci uczył". Nie wątpię, że wina leży po obu stronach, ale kto to rozpoczyna? Jak traktowani się przez uczniów nauczyciele, którzy okażą się być w porządku, a jak ci nie wykazujący chęci przyjacielskiej współpracy? Bo tak jak naturalnym dążeniem człowieka jest chęć dominacji nad innymi, tak i instynktowne dla niego jest zwalczanie, w miarę możliwości, władzy go ograniczającej. Każdy chciałby mieć władzę nad innymi. Nawet niekoniecznie ją wykorzystywać, ale choćby mieć alternatywę, zabezpieczenie na wypadek nieprzewidzianej sytuacji. Kiedy mamy nad kimś przewagę, ale jej nie wykorzystujemy to osoby słabsze od nas nie odczuwają potrzeby buntu, nie spiskują za naszymi plecami, nawet uważają nas za równych sobie. Ponownie przytoczę tu przykład nauczyciela, który "spoufala się" z uczniami, jest wyrozumiały, żartobliwy, czasem nawet chodzi z uczniami na piwo. Taki nauczyciel mógłby przecież każdego z tych uczniów, mówiąc brzydko, "udupić". Niesprawiedliwie zaniżyć stopnie, czyhać na najmniejsze potknięcie. Ale tego nie robi i nie daje do zrozumienia uczniom, że mógłby. Taki nauczyciel jest lubiany przez uczniów, zaś jego praca to zapewne prawdziwa przyjemność.
Podsumowując więc, każdy kto stara się w jakiś sposób wykorzystywać swoją przewagę nad innymi ludźmi, musi się liczyć z tym, jaką reakcję to wywoła. W miażdżącej większości przypadków jednostki słabsze będą cierpliwie czekać, aż "władcy" podwinie się noga. Po raz kolejny widzimy więc, że współpraca i społeczność są bezpieczniejsze od hegemonii.
Nie mogę pominąć najpowszechniejszej formy władzy w naszym kraju, jaką jest Rząd. Za nim zaś stoi policja i wojsko. Jest to ten dyskretny rodzaj dominacji. Osoby "u góry" niczym nam nie grożą, ba! przyznam nawet, że zapewniają większy spokój i bezpieczeństwo w państwie, niż miałoby to miejsce w przypadku dajmy na to anarchii. Ale jak skończy człowiek starający się, żyć poza systemem? Nie szkodząc nikomu i nie korzystając z takich dobrodziejstw polityki jak dobrze funkcjonująca służba zdrowia (to trochę za mocne stwierdzenie. Powiedzmy, raczej "istniejąca") lub policja (kiedy ktoś takiego "anarchistę" chce np. okraść). Wg mnie w takiej Polsce żyć na poziomie średniej egzystencjalnej poza systemem po prostu się nie da. Że akurat większości z nas ten system, podsumowując wszystkie plusy i minusy, odpowiada bardziej niż mniej, to już inna sprawa. Piszę tu o samej świadomości istnienia władzy, która jednak mogłaby nas w odpowiednich warunkach ograniczyć, świadomości jaką powinien mieć każdy z nas. Jej "przebłyski" miewa chyba każdy z nas, będąc np. spisywanym przez policję podczas powrotu z imprezy w środku nocy lub otrzymując wezwanie od komisji poborowej...
Zaś co do samego wojska, to chciałbym zwrócić uwagę na to, że w przypadku wybuchu konfliktu z innymi państwem jesteśmy zmuszeni do obrony "naszego" kraju. Jakby nie patrzeć, to jakiś biurokrata siedzący za biurkiem i "błyszczący" swego rodzaju immunitetem, rozkazuje nam bronić kraju i ew. ginąć, podczas gdy on najprawdopodobniej nie dozna szwanku w wyniku wojny. O przepraszam, może przecież stracić swoje mienie... I ten sam polityk rozliczy nas za ew. pacyfizm lub brak chęci do walki. Bo mnie osobiście wisi i powiewa, czy żyję w Polsce z definicji, czy w np. Niemczech. Niech "najeźdźcy" zajmują sobie "mój kraj", jeżeli wprowadzą np. rozsądne rządy, to jestem nawet za. Niech moim miastem rządzi ten, kto potrafi najlepiej. Ale ten "patriotyczny" polityk straciłby wtedy źródło dochodu, więc muszę np. ginąć w walce z czymś, co np. nawet popieram, a co już mi na pewno nie przeszkadza. Takie wykorzystywanie "obywatela" dla własnych interesów jest dla mnie właśnie przejawem negatywnej strony władzy.
Czy walczyć z każdą formą dominacji? Spójrzmy prawdzie w oczy. Czy wyobrażacie sobie świat bez władzy? Ja tak. Jako utopię. Na temat wprowadzania utopijnych idei w życie i walki z wiatrakami nie będę się wypowiadać. Ja osobiście wolę zwalczać tylko to, co mnie ZNACZĄCO ogranicza i co mogę pokonać. "Babiloński" system niech sobie zwalczają punkowcy. Powodzenia życzę.
Wszelkie komentarze proszę kierować na adres .
Autor: HaK
poczta: hak8@wp.pl
|
 
|
|