| W bezdni Maelstromu |
![]() |
Oddech granitu |
Nareszcie zjawili się ci, na których tak długo czekał. Od czasu gdy obserwował ich w barze, podsłuchując przy okazji złodziejskie plany, nad miastem zapadł zmierzch i pogoda popsuła się okropnie. Chmury gęstniały szybko, coraz bardziej zaciemniając kształty budynków. Ulewa. Latarnie świeciły bez wysiłku, oddając swą pracę błyskawicom, które coraz częściej, z hukiem grzmotu chłostały miasto. Lampa oświetlająca kruche drzwi z napisem "Książki używane, Starodruki" przygasała, jakby w akcie agonii lub ostrzeżenia. Czekał. Melchior T. Hobbes czekał na swą nagrodę. Księga winna należeć do niego - był tego niezaprzeczalnego faktu tak samo pewien jak tego, że ojcowski testament rozporządzający woluminem został sfałszowany. Dla odzyskania swego manuskryptu był gotów zdradzić królową Wiktorię. Zdradzić. Nowe zadanie, które przed nim stało, było śmiesznie proste w porównaniu z rzeczami, których już dokonał dla odzyskania swego spadku. Upiór, którego niedawno spotkał, obiecał znaczącą pomoc w zamian za złamanie Dictum Mortuum. Melchior robił to dosyć często a teraz mógł się jeszcze przy okazji zabawić. Ci Ciepli nie byli warci krzty litości, przynajmniej w oczach dżentelmena, za jakiego się uważał. Myśli związane ze stojącym przed nim zadaniem mieszały się ze wspomnieniami dawno minionych dni, dawno zwiędłej miłości. Tymczasem trzy osoby kręciły się nerwowo przy witrynie. Alarm był już wyłączony, diamentowe ostrze zaznaczało niewyraźną linię na szybie drzwi. Niespodziewanie głośno w Zaświatach rozległ sie dźwięk pękającego szkła. Na przeciwległej kamienicy zbudziła się gargoyla, z zainteresowaniem obserwując ognikami swych ślepi krzątających się w dole ludzi. Melchior T. Hobbes poczuł w uszach gorące strumyki wyciekającej plazmy. Uśmiechał się jednak, nie zwracając uwagi na takie drobiazgi. Wszystko szło po jego myśli. Ciepli wtargnęli do sklepu. Całun był tu bardzo cienki, o czym Melchior zdążył się już przekonać, stanął więc w jednym z lepiej oświetlonych miejsc, tuż przy drzwiach, skąd mógł wszystko dokładnie obserwować. Światła latarek chciwie lizały półki uginające się pod ciężarem książek. Z zewnątrz wydawało się, że to tylko niewielki antykwariat, jednak w środku można było odnieść wrażenie, że regały ciągną się w nieskończoność. Po chwili ludzie wewnątrz zaczęli biegać jak opętani, z dzikim błyskiem zagubienia w oczach. Strzępki nerwów zerwały się niepostrzeżenie i kolejne tomy upadały na podłogę w kłębach kurzu i wściekłości. Sir Hobbes obserwował mężczyzn z cynicznym uśmiechem, który to grymas podkreślały lata spędzone "na wygnaniu", jak zwykł mówić o Zaświatach. Deszcz przestał padać i ulice cicho okryła typowa dla tego miasta mgła. Jeden z Ciepłych zatrzymał swój szalony taniec i opuściwszy bezradnie ręce, tępo wpatrywał się w jakiś nieistniejący punkt. W tym momencie Melchior T. Hobbes podszedł do mężczyzny. Jego towarzysz, stojący kilka kroków dalej, wyjął pistolet, po czym uśmiechnął się głupkowato i wymamrotał coś o nerwach. Nie zdążył jednak dokończyć zdania, gdyż rewolwerowa kula posłana przez trzeciego ze złodziei rozerwała mu czaszkę. Pozostali przy życiu podbiegli do martwego ciała, resztki twarzy wyrażały bezgraniczne zdziwienie. Posypały się przekleństwa, wybuchła sprzeczka. Mgła zgęstniała jakby od negatywnych emocji. Melchior pomyślał o ostatnim punkcie starannie przygotowanego planu i podszedł do szafki skrywającej system bezpieczeństwa. Chwila wysiłku i już prawie udało się ponownie wyłączyć cichy alarm zawiadamiający policję, gdy wtem niespodziewany błysk rozświetlił puszkę pełną przewodów. Błękitne ogniki liznęły stare woluminy i wysuszone półki, zmieniając jednocześnie barwę na złotą. To natychmiast uciszyło Ciepłych. Skoczyli przerażeni w stronę drzwi, nie zauważając nawet, że przewracają ciężki regał na stygnące zwłoki swego kolegi. W górę wzbił się tuman pyłu. Gdy opadła fontanna iskier, płomienie wściekle wystrzeliły w górę. Melchior T. Hobbes stał pod ścianą z rozdzierającym żalem wpatrując się w ogień pożerający książki. W jego myślach echem odbijało się pytanie - dlaczego? W końcu niemal przyjazny głos poradził, aby na przyszłość był ostrożniejszy. To wyrwało go z letargu. Rozejrzał się rozważając możliwości ucieczki z piekielnego żaru, gdy nagle w przeraźliwie jasnym świetle płomieni dostrzegł obiekt swych marzeń - strony, których nie widział od lat. Nareszcie je znalazł! |