|
|
|
Poezja by Risingson Risingson
W soomie mogłem poniższy tekst wysłać równie dobrze do działu "opowiadania", ale bałem się że nie przejdzie przez cenzurę ;).... a tutaj też nie wygląda źle.... polecam! :)
Risingson
Jeden dzień (czyli modlitwa na dni powszednie i nie tylko)
Wzbogacony o pstry bukiet hałaśliwych myśli i świadomość kiełkującego dębu, że droga szeroka przede mną a długa jak język faryzeusza, wstałem prawą nogą z sprawiedliwego snu i wpadłem z impetem w orbitę codzienności. Gwiazda moja wzeszła wcześnie tego ranka, już o 6.30 poczułem miękkość dywanu pod bosą stopą i dreszczyk emocji przy odsłonięciu szczelnie zwartych żaluzji. Jako że poranna higiena ma największą racje o wczesnej tej porze, pośpieszyłem na grzbiecie zrzuconego snu w strone zbawiennej świątyni czystości. Na miejscu pomodliłem się co trzeba do lustrzanego odbicia białości symetrycznych kafelków, powiesiłem resztki snu na ścianie obok innych ręczników i wznowiłem pakt z moim aniołem stróżem, tak dla pewności i spokoju sumienia.
Świeże pieczywo i płynne złoto pszczelego miodu to dwie łaski, z których na codzień zwykle korzystam, więc dlaczego i nie dzisiaj. Rozbawiony dziwnym tańcem rozlanego po patelni kurzego jaja zasiadłem jak należy do okrągłego stołu i przez następne 10 minut debatowałem z widelcem i nożem nad stopniem zarumienienia konsumowanego przeze mnie tosta i nad pięknym lub co najmniej sensownym sposobem na spędzenie dzisiejszego dnia.
Aczkolwiek lekkość w senną kreację odzianych kończyn jest nadwyraz wygodna, nie mogłem pozwolić sobie dłużej na ten luksus, ponieważ czas także i dzisiaj nie stanął w miejscu, tak jak sobie już nieraz tego życzyłem.
Powinności starego i wyzwania nowego przymieża spełniać i przyjmować jest w matematyce życia równaniem z tyloma niewiadomymi ile koło ma kątów, a stopień zawiłości nie zawsze jest dane wybrać samemu. Ja jednak, jak i znaczna większość dobrych matematyków, uzbrojony w wytrwałość, ćwiczę się bez sjesty w matematycznych wzorcach, bo wiem że tylko w ten sposób można uzyskać mistrzostwo i że dobrem wyższym jest ponieść porażkę niż nie spróbować wcale.
Tak więc i dzisiaj wiosłować mi przyszło na nadwyraz niespokojnych wodach, bez kompasu czy nawet wielkiej niedźwiedzicy ku lepszej orientacji. Jednak jeden przebłysk słońca, rozpruwając czarną kurtynę nieba jak ząb drapieżnika bok antylopy, wlał mi do serca litr światłości i uratował mi życie... zresztą nie po raz pierwszy.
Tak więc miałem za co dziękować i komu bić pokłony przy dziękczynnej wieczerzy.... a co do przykrych doświadczeń minionego dnia, za które nie mniej należy wdzięczności, tak starałem się kwitnąć stale w cierpliwości i traktować tego typu przejawy jako zło konieczne, niezbędne i należące do istestwa człowieka jak emanujący rozżarzoną białością, strzelisty apendyks do macierzystego ciała pikującej komety.
Pod koniec, u schyłku dnia, tuż po miękkim lądowaniu mojej świadomej głowy na pełnym kształcie brzuszastej poduszki, zrozumiałem na nowo (by nie zostać nikomu nic dłużnym) po co, na co i dlaczego.... jak zresztą i pod koniec każdego innego dnia, et in secula seculorum, amen.
Risingson
poczta: Rising_son@gmx.de
|
 
|
|